Hejka! Mam nadziej�, �e notka si� wam spodoba. Dedyk dla Miki i Doo, a przy okazji, kiedy nowa notka u Mary Ann? Mam nadziej�, �e dodasz nied�ugo, bo w poniedzia�ek czeka mnie klas�wka z chemi i przeczytanie twojej notki by�oby mi�ym urozmaiceniem od nauki
Od wizyty Dumbledore’a min�� ju� tydzie�. Najwi�kszym zmartwieniem Liz by� Frank, a dok�adniej m�wi�c obawa, �e nie uwierzy w to co mu powie. Na razie zdradzi�a mu tylko, �e wyjedzie do szko�y z internatem. Ba�a si� jego reakcji, nie chcia�a straci� najlepszego przyjaciela. Postanowi�a, �e zrobi to tego dnia. Opowie mu o wszystkim. Zreszt� mog�a mu tak�e pokaza�, bo dzie� wcze�niej by�a na ulicy Pok�tnej i zrobi�a szkolne zakupy.
Liz dziwnie wolnym jak na siebie tempem sz�a w stron� domu kolegi. Drzwi otworzy� jej pan Perkinson:
- Liz, dawno ci� nie widzia�em. Pewnie robi�a� szkolne zakupy, s�ysza�em, �e wyje�d�asz do szko�y z internatem.
- Tak, musia�am za�atwi� par� spraw.
- Frank jest chyba w pokoju – powiedzia� i odszed� do swoich zaj��. Ch�opak rzeczywi�cie by� w pokoju, le�a� na dywanie i czyta� komiksy.
- Hej Liz, nie s�ysza�em, �e przysz�a�. Siadaj, nic ci nie jest? Wygl�dasz na zdenerwowan�.
- Nie, to znaczy tak. Denerwuj� si�, bo chc� co� ci powiedzie�.
- No to wal.
- Widzisz to nie takie proste.
- A o co w og�le chodzi?
- O moj� szko��. Widzisz…
- Co� si� sta�o? Jednak ci� nie przyj�li? Nie przejmuj si�…
- Nie, przesta� Frank, wszystko mieszasz. – Musz� mu powiedzie�. Zaraz b�d� to mia�a z g�owy. – Ta szko�a, do kt�rej jad�, to nie jest zwyk�a szko�a. Widzisz, to jest… - Musz� to powiedzie�! – szko�a magii. – Po jej s�owach w pokoju zapanowa�a cisza, jednak nie trwa�a d�ugo:
- Szko�a magii? Serio? Nie, no nie wierz�… Jeste� czarodziejk�? – dziewczyna pokiwa�a g�ow� jakby by�a to najwi�ksza obelga �wiata.
-Liz! Przecie� to super sprawa! Hokus pokus i zmienisz mnie w �ab�?
- Frank, ty idioto! Naczyta�e� si� za du�o komiks�w! To wcale nie jest takie �atwe.
- Sk�d wiesz, czarowa�a� ju�?
- Jeszcze nie, ale nauka w Hogwarcie trwa a� siedem lat, a to chyba o czym� �wiadczy.
Dwie godziny p�niej Frank dalej siedzia� na dywanie, a jego usta dalej by�y otwarte na ca�� szeroko��. Liz opowiedzia�a mu ju� prawie o wszystkim i kamie� spad� jej z serca, kiedy zrozumia�a, �e przyjaciel nie zamierza si� od niej odwr�ci�.
- A r�d�ka?
- Moja jest z wierzby, a rdze� to pi�ro z ogona feniksa.
- A czy ten ca�y Dumbledore powiedzia� ci co� o ojcu?
- Nie, ale zna� moich dziadk�w. W�a�nie, nie powiedzia�am ci jeszcze sk�d wzi�am pieni�dze. Ot� czarodzieje maj� sw�j w�asny bank – Bank Gringotta. Pracuj� w nim gobliny, s� naprawd� okropne. Dumbledore powiedzia� mi o skrytce, kt�r� za�o�yli moi dziadkowie. S� tam pieni�dze na nauk� dla potomka, kt�ry podejmie nauk�, czyli dla mnie. Ale wczoraj dowiedzia�am si� jeszcze o czym�. Kiedy moi dziadkowie zmarli ca�y maj�tek dosta�a moja mama, ale ona umar�a nie d�ugo po nich i wiesz komu zapisa�a to wszystko? Uwierzysz, �e mnie?
- Serio?
- Tak, ale wiesz… To chyba znaczy, �e nie mam na �wiecie �adnej bliskiej rodziny. No, bo gdybym mia�a, to mama nie zapisa�aby tych pieni�dzy dziecku tylko jakiej� doros�ej osobie, nie uwa�asz?
- To wcale nie musi o to chodzi�. Mo�e mia�a inne powody.
- Chcia�abym w to wierzy�. Nie powiedzia�am ci jeszcze o jednym. Do szko�y mo�na zabra� ze sob� jedno zwierz�tko: kota, sow� albo ropuch�. Zgadnij co kupi�am wczoraj w sklepie zoo-magicznym?
- Chyba nie ropuch�, co?
- Oczywi�cie, �e nie! Pi�kn� p�omyk�wk�. Jest rudo-bia�a z czarnymi oczami. Ale jeszcze jej nie nazwa�am.
- To ona?
- Oczywi�cie. Wiesz jak� min� mia�a Monic kiedy zobaczy�a jej klatk� na szafie?
- To musia� by� wspania�y widok, ale wiesz co? Mam pomys� co do jej imienia, poczekaj tutaj.
Kiedy Frank wr�ci� po kilku minutach ni�s� sporych rozmiar�w ksi��k�.
- Bogowie greccy. Na pewno znajdziesz tu co� odpowiedniego. – Otworzy� na przypadkowo wybranej stronie:
- Mam co� w sam raz: Selene. Bogini ksi�yca. Co powiesz?
- No nie wiem, poka�. – Wzi�a od niego ksi��k� i przekartkowa�a do przodu.
- Hmm… Jaki by�by skr�t od Hekate?
- Heka? Heki?
- Hekate bogini mroku.
***
Autobus zatrzyma� si� przed dworcem King’s Cross. W�r�d os�b, kt�re wysypa�y si� na ulic� znajdowa�a si� Liz. Z trudem wyci�gn�a sw�j kufer na chodnik w drugiej r�ce trzymaj�c klatk� z sow�. Mijaj�cy j� ludzie przygl�dali si� ukradkiem jej dziwnemu baga�owi.
Dziewczyna umie�ci�a kufer i klatk� na w�zku i ruszy�a w stron� peron�w. Sowa �ypa�a na ni� czarnym okiem spod przymru�onych powiek.
-Nie denerwuj si� Heki. Mamy jeszcze godzin�. – Spojrza�a na
zegar, kt�ry wskazywa� dziesi�t� . Poci�g mia� odjecha� o jedenastej. Do�� szybko znalaz�a si� mi�dzy peronem dziewi�tym i dziesi�tym. Pami�ta�a dok�adnie wszystko co powiedzia� jej profesor Dumbledore, ale stoj�c przed solidn� barierk� pobiegni�cie wprost na ni� wydawa�o si� niezbyt rozs�dne. Nie mia�a jednak innego wyj�cia. Sprawdzi�a czy klatka stoi bezpiecznie na kufrze i ruszy�a przed siebie. B�dzie bola�o, pomy�la�a kiedy by�a ju� o krok od barierki. Zamkn�a oczy, kiedy w�zek dotkn�� metalu.
Bieg�a jeszcze przez chwil� i zatrzyma�a si� zdziwiona. Nic si� nie sta�o, nic nie poczu�a. Otworzy�a oczy. Jednak co� si� sta�o. By�o to do�� du�e co�. Nie znajdowa�a si� ju� w g�o�nym i pe�nym ludzi miejscu. Tabliczka na �cianie wskazywa�a, �e znajduje si� na peronie 9 ¾ .
Przy peronie sta� czerwony parow�z, a za nim kilkana�cie wagon�w. By�o tam prawie ca�kiem pusto, w ko�cu poci�g odje�d�a� dopiero za trzy kwadranse. Pchaj�c przed sob� w�zek podesz�a do drzwi jednego z wagon�w. Prze�kn�a �lin�, wzi�a klatk� z Hekate i wesz�a do �rodka po kilku schodkach.
Ruszy�a przed siebie w�skim, pustym korytarzem. Czu�a si� jak bohater jednego z horror�w, kt�re ogl�da�a z Frankiem. Odpychaj�c od siebie t� my�l zajrza�a przez drzwi do pierwszego przedzia�u. Wygl�da� ca�kiem normalnie. Siedzenia po obu stronach, p�ki na baga�e pod sufitem, ma�y stoliczek pod oknem. Postawi�a klatk� z sow� na �rodkowym siedzeniu i wr�ci�a po sw�j kufer.
Tutaj zacz�y si� jej problemy. Skoro ledwo ci�gn�a go po ulicy to jak mia�a wci�gn�� go do wagonu, a potem u�o�y� na p�ce? Stan�a na schodkach i zacz�a wci�ga� go do g�ry. Stan�� na pierwszym stopniu. Drugim. I… zlecia� na d� z rumorem. Liz skoczy�a na d� i pochyli�a si� nad nim.
- Co tu si� wyprawia? – us�ysza�a g�os nad g�ow� i wyprostowa�a si� b�yskawicznie. Sta� nad ni� m�czyzna oko�o czterdziestki. By� ubrany w granatowy uniform i takiego samego koloru czapk�.
- Jaki� problem? – zapyta� przygl�daj�c si� dziewczynie, kt�ra wlepi�a w niego wzrok.
- Nie… Kufer wy�lizn�� mi si� z r�k. – Nie zamierza�a prosi� o pomoc jakiego� przypadkowo napotkanego m�czyzn�, nawet je�li wygl�da� na bardzo pomocnego.
-Te wszystkie ksi��ki troch� wa��, co nie? – Powiedzia� jakby nie s�ysz�c jej wypowiedzi. Wyj�� zza pazuchy r�d�k� i kiwn�� ni� m�wi�c co� pod nosem. Kufer uni�s� si� w powietrzu.
- Wybra�a� ju� przedzia�? – Dziewczyna pokiwa�a tylko g�ow�. – Wi�c prowad�!
M�czyzna szed� za ni� korytarzem poci�gu, a za jego plecami unosi� si� kufer. W przedziale baga� sam u�o�y� si� na p�ce, a m�czyzna u�miechn�� si� do niej i powiedzia�:
- Gdyby� w czasie drogi mia�a jakie� problemy ze starszymi uczniami to przyjd� do przedzia�u konduktor�w.
- Dzi�kuj� – powiedzia�a i usiad�a na miejscu pod oknem. M�czyzna odszed� pogwizduj�c cicho.
Liz wyj�a z torby papierow� paczk� i poczu�a jak burczy jej w brzuchu. Bu�ka z serem, kt�r� przygotowa�a dla niej panna Trudy szybko znikn�a wje buzi. Napotka�a wzrok Hekate, podzieli�a na kawa�ki drug� bu�k� i wrzuci�a do jej klatki. Sowa ch�tnie zacz�a skuba� tward� sk�rk�.
Za oknem pojawia�o si� coraz wi�cej ludzi. O wp� do jedenastej na peronie by� ju� spory t�ok. Wsz�dzie s�ycha� by�o pohukiwanie s�w, miaucz�ce koty i rozmowy mi�dzy uczniami i ich rodzicami. Co jaki� czas kto� przechodzi� obok jej przedzia�u i zagl�da� do �rodka, ale nikt nie zaj�� jeszcze �adnego z wolnych miejsc. Liz czu�a si� troch� osamotniona. Nie przygl�da�a si� �egnaj�cym dzieci rodzicom. Jej nikt nie �egna�. Co prawda Frank proponowa�, �e j� odprowadzi, ale nie chcia�a by urywa� si� ze szko�y w pierwszy dzie�. Dlaczego to w�a�nie ona musia�a wychowa� si� w sieroci�cu? Dlaczego nie mog�a mie� normalnej rodziny i domu? STOP! Nie b�dzie si� nad sob� u�ala�a. Nie mo�e.
Us�ysza�a d�wi�k otwieranych drzwi. Do jej przedzia�u zagl�da�o czterech ch�opak�w. Nie wygl�dali na du�o starszych od Liz, ale czuli si� du�o pewniej i swobodniej. Ten, kt�ry mia� na nosie okulary odezwa� si� pierwszy:
- Hej, ma�a, chyba mamy drobny problem. – Wszed� do przedzia�u, a za nim w�lizgn�� si� szatyn, najwy�szy z grupy. Dwaj pozostali zostali na korytarzu.
- Widzisz, ten przedzia� by� zarezerwowany – rzek� wy�szy ods�aniaj�c swoje bia�e z�by.
- A dok�adniej m�wi�c by� zarezerwowany dla nas – u�miechn�� si� okularnik. Liz czu�a si� dobrze i nie zamierza�a zmienia� miejsca. Ch�opacy zmie�ciliby si�, ale rozumia�a, �e chc� przedzia� wy��cznie dla siebie, a skoro tak musz� szuka� dalej.
Ju� chcia�a co� odpowiedzie�, kiedy na korytarzu rozleg� si� kpi�cy g�os:
- Potter i sp�ka znowu razem! – w drzwiach przedzia�u pojawi�a si� rudow�osa dziewczyna.
-Witaj, Evans! Jak min�y wakacje? – zapyta� okularnik.
-Nie widzia�am ci� ani razu, wi�c… �wietnie – u�miechn�a si� do nich mru��c oczy. – Nie przejmuj si� nimi. – Zwr�ci�a si� do Liz, kt�ra w ciszy przygl�da�a si� grupie znajomych.
- Widzisz, ta ma�a zaj�a nasz przedzia� – powiedzia� wy�szy k�ad�c d�o� na klatce Hekate. Chwil� p�niej ze �rodka rozleg�o si� pohukiwanie, a ch�opak odskoczy� jak oparzony wpadaj�c na okularnika. Z rany na wn�trzu jego d�oni s�czy�a si� krew. Z niedowierzaniem w oczach spojrza� na ma�� s�wk�. Liz wykorzysta�a chwil� ciszy m�wi�c:
- Chyba powinni�cie wyj��, Heki szybko si� denerwuje – dziewczyna pokaza�a je wyci�gni�ty do g�ry kciuk i z uniesion� g�ow� opu�ci�a przedzia�. Ch�opcy wyszli zamykaj�c za sob� drzwi i po chwili przekomarzania poszli szuka� innych miejsc.
Ostatni kwadrans min�� szybko. Korytarzem przechodzi�o coraz wi�cej os�b szukaj�cych miejsc, ale nie wiedzie� czemu nikt nie wchodzi� do jej przedzia�u. Dopiero szczup�y, czarnow�osy ch�opak zaj�� miejsce pod drzwiami po przeciwnej stronie ni� Liz. Nie przywita� si� ani nie przedstawi�. Liz uzna�a, �e ch�opak jest pewnie pierwszoklasist� i czuje si� zagubiony tak samo jak ona. P�niej okaza�o si�, �e rzeczywi�cie jedzie do Hogwartu pierwszy raz, ale to nie zagubienie wywo�a�o jego smutek. Chwil� po tym jak poci�g ruszy�, a stacja i rodzice machaj�cy dzieciom na po�egnanie zosta�a w tyle, drzwi od przedzia�u ponownie si� otworzy�y. Liz spojrza�a na dwie dziewczyny stoj�ce w wej�ciu.
- Hej! Mo�na? – zapyta�a to o blond w�osach, kt�ra trzyma�a na r�kach czarnego kota. Druga sta�a za jej plecami przygl�daj�c si� swoim paznokciom.
- Pewnie, wchod�cie – zareagowa�a po chwili Liz. Ch�opak siedz�cy pod drzwiami nie zwraca� na nie wi�kszej uwagi.
- Jestem Evanna – przedstawi�a si� blondynka wlepiaj�c w Liz wielkie jasnoniebieskie oczy. Druga dziewczyna nazywa�a si� Julia.
- Wiesz, Liz – zacz�a opowiada� Evanna. – Spokojnie siedzia�y�my w przedziale, kiedy przysz�o do nas czterech niezbyt mi�ych ch�opc�w. Stwierdzili, �e zaj�li przedzia� i musia�y�my zmieni� miejsca. – Liz u�miechn�a si� my�l�c o „czterech ch�opcach”, kt�rych ona te� pozna�a.
- Ten okularnik by� ca�kiem �adny, zreszt� ten czarnow�osy nie by� gorszy. – Jedyn� reakcj� na wypowied� Juli by�o prychni�cie spod drzwi. Czyli ch�opak przys�uchiwa� si� ich rozmowie. Julia nie zd��y�a nic powiedzie�, bo w�a�nie wtedy drzwi przedzia�u otworzy�y si�. Sta�y w nich dwie osoby. Musia� by� sz�st albo si�dmoklasistami.
- Witaj Regulusie! – powiedzia�a dziewczyna o czarnych kr�conych w�osach do ch�opaka siedz�cego pod drzwiami.
- Bella! Mi�o ci� widzie�. – Ch�opakowi od razu poprawi� si� humor. – I Rudolf - zauwa�y� stoj�cego za dziewczyn� wysokiego ch�opaka i skin�� mu g�ow�. Bella zmierzy�a wzrokiem pozosta�ych pasa�er�w przedzia�u.
- Czemu nie przyszed�e� do nas, Reg?
- Nie mog�em was znale�� ale teraz ch�tnie zmieni� miejsce. – Obrzuci� dziewczyny pogardliwym spojrzeniem i wyszed� zabieraj�c swoj� torb�.
- Totalny brak kultury. Jak mo�na by� a� tak niewychowanym. – Evanna jako jedyna skomentowa�a ca�� sytuacj�.
***
Poci�g zatrzyma� si� na stacji, kiedy wok� by�o ju� ciemno. Nawet �wiat�o ksi�yca by�o tego wieczoru jakby wy��czone, bo niebo zas�ania�y g�ste chmury, z kt�rych si�pi� deszcz.
Liz wysiad�a z wagonu jako jedna z ostatnich. Z lekko niezadowolon� min� spojrza�a na chmury, jej twarz by�a ju� wilgotna od m�awki. Przyczyn� niezadowolenia nie by�a jednak pogoda. Liz nie przeszkadza� deszcz. Chodzi�o o ubranie, kt�re mia�a na sobie. Szkolny mundurek. Nie mia�a nic przeciwko bia�ej bluzce z ko�nierzykiem, czarnej pelerynie narzuconej na wierzch, ani nawet krawatowi, kt�ry zawi�zany lu�no by� ca�kiem zno�ny. Najgorsze by�o to, �e zamiast spodni musia�a ubra� sp�dniczk�. Nienawidzi�a sp�dniczek, sukienek i wszystkich innych ubra� na doln� cz�� cia�a, kt�re nie mia�y nogawek.
- Pirszoroczni! Tutaj! – us�ysza�a. Kieruj�c si� w stron� nawo�uj�cego ci�gle g�osu stan�a na ko�cu grupy. Nad zebranymi pierwszoklasistami g�rowa� bardzo wysoki m�czyzna. Liz bez trudu rozpozna�a w nim Hagrida, kt�ry pomaga� jej w zakupach na Pok�tnej. Chcia�a do niego pomacha�, ale by� bardzo zaj�ty przeliczaniem czy wszyscy s�.
- No dobra, chod�cie!
Poprowadzi� ich drog� prowadz�c� przez las. Po jakim� czasie zmieni�a si� ona w w�sk� �cie�k�, a oni musieli i�� g�siego. Deszcz ca�y czas si�pi�. Gdyby mia�a na sobie swoj� bluz� naci�gn�aby na g�ow� kaptur, ale czarna szata mia�a tylko wysoki ko�nierz. Liz ca�y czas sz�a na ko�cu grupy dobrze wi�c widzia�a zamieszanie kilka os�b przed ni�. Regulus, kt�rego pozna�a w poci�gu wymin�� co� patrz�c z pogard� na ziemi�. Nie, on wcale nie patrzy� na ziemi�. Liz przekona�a si� o tym gdy dosz�a do miejsca zdarzenia, w kt�rym nikogo ju� nie by�o. Nikogo opr�cz ch�opaka le��cego na mokrej �ci�ce z boku �cie�ki.
Jego prawa noga by�a nienaturalnie wi�ksza od lewej, ale Liz zbytnio to nie zdziwi�o. Szybko zauwa�y�a, �e prawa by�a po prostu w gipsie. W obu r�kach trzyma� kule do podpierania si�. W�ska le�na �cie�ka nie by�a chyba najlepsz� drog� dla kogo� kto chodzi o kulach. Liz pomog�a mu wsta�.
- Wielkie dzi�ki. Kto� mnie popchn��. Jestem Rudi, nie pytaj od jakiego imienia to skr�t, bo ju� nie wyjdziesz z tego lasu – powiedzia� gro�nie, jednak jego twarz rozja�ni� u�miech.
- Ja jestem Liz. Wiesz, chod�my mo�e dalej, bo naprawd� zostaniemy w tym lesie.
Grupy nie by�o ju� wida�, ale id�c �cie�k� ( nie za szybko ze wzgl�du na Rudiego) dogonili pozosta�ych uczni�w, kt�rzy stali na skraju lasu, nad brzegiem jeziora. Zobaczyli na co wszyscy patrz� i szcz�ki im opad�y. Hogwart. Ich nowa szko�a. Zamek wygl�da� tak… zamkowo i … po prostu jak z bajki. Liz nie mog�a uwierzy�, �e w�a�nie stoi nad jeziorem i patrzy na zamek, kt�ry jest jej now� szko�� i domem. To by�o takie niewiarygodne.
Wsiadali do ��dek po cztery osoby. Liz pomaga�a Rudiemu i znale�li si� w jednej razem z Evann� i ciemnosk�rym ch�opakiem, kt�ry przedstawi� si� jako Tony.
- Nie mogli posk�ada� ci nogi za pomoc� czar�w? – spyta�a Liz Rudiego.
- Pewnie tak, ale wiesz… jestem z rodziny mugoli i by�em u mugolskiego lekarza.
- Do jakiego domu chcieliby�cie trafi�? – spyta� Tony.
- Sama nie wiem, nie zastawia�am si� nad tym – odpowiedzia�a Liz zgodnie z prawd�.
- Mam nadziej�, �e trafi� do Ravenclawu. Mo�e brat przesta�by m�wi�, ze jestem g�upkiem – wyzna� Rudi patrz�c na swoje stopy.
- On te� jest tutaj? –spyta�a Liz.
- Nie, tylko ja w naszej rodzinie… no wiecie.
- Wol� nie my�le� co powiedzieliby rodzice gdybym trafi� do Slytherinu. – Odezwa� si� Tony. – Chcia�bym zosta� Gryfonem.
- Osobi�cie uwa�am, �e m�dro�� jest wa�niejsza od si�y. Mo�e trafimy do jednego domu? – powiedzia�a Evanna kieruj�c pytanie do Rudiego.
- Wszystko rozstrzygnie Tiara Przydzia�u. – Zako�czy� Tony.
***
Siedz�c przy stole swojego domu Liz uzna�a, �e Ceremonia Przydzia�u nie by�a taka straszna, jednak, gdy jeszcze chwil� wcze�niej sta�a w rz�dku uczni�w nogi mia�a jak z waty. Stoj�cy obok niej Rudi te� ledwo si� trzyma�. Kiedy profesor McGonnagal, kt�ry prowadzi�a ceremoni� wyczyta�a jego nazwisko prawie przewr�ci� si� o swoj� kul�. Trafi� do Ravanclawu tak jak chcia�. Evanna do��czy�a do niego chwil� p�niej i oboje posy�ali Liz krzepi�ce spojrzenia. Gdy dziewczyna us�ysza�a swoje nazwisko usiad�a na sto�ku, a Tiara Przydzia�u spad�a jej a� na oczy. Decyzj� podejmowa�a tylko u�amek sekundy i ju� chwil� p�niej Gryfoni przywitali Liz burz� oklask�w. Usiad�a obok Toniego, kt�ry by� ca�y rozpromieniony. Do Gryffindoru do��czyli jeszcze: Carmen, kt�rej karnacja przypomina�a odcieniem mleczn� czekolad�, a jej br�zowe w�osy by�y zaplecione w ca�� mas� warkoczyk�w , Shaunee o w�osach rudych jak marchewka i trzej ch�opacy: blond w�osy Gilbert, piegowaty Erik i bardzo wysoki Terry.
Kiedy Julia Wright odesz�a do sto�u Hufflepuffu dyrektor powiedzia� do uczni�w kilka s��w i na sto�ach pojawi�y si� p�miski pe�ne najr�niejszych pyszno�ci. Przez stres Liz zapomnia�a o g�odzie, jednak teraz z ch�ci� przyj�a od Toniego misk� z pieczonymi ziemniaczkami.
Kiedy wszyscy mieli ju� pe�ne brzuchy potrawy zmieni�y si� w desery, kt�re znika�y ze sto��w w zastraszaj�cym tempie. Liz nie obchodzi�y pyszne ciasta ani puchary z lodami. Chcia�a znale�� si� w jakim� cichym miejscu, zamkn�� oczy i spokojnie pomy�le�. Musi napisa� list do Franka. Tyle tu niezwyk�ych rzeczy. Na pewno go to zainteresuje. Gdy po raz setny tego wieczoru spojrza�a w g�r� po raz setny zobaczy�a nad sob� niebo pe�ne chmur a nie sufit, kt�ry powinien w tym miejscu by�. Chcia�aby si� przej��. Tak, ch�tnie posz�aby na spacer. Przewietrzy�aby si�, pooddycha�a �wie�ym powietrzem. Chcia�a poczu� jak wiatr rozwiewa jej w�osy, gdy jednym ruchem r�ki zmienia sw�j jasno br�zowy ogon w k��bowisko niepouk�adanych kosmyk�w.
Skrzywi�a si� gdy pod sto�em kto� szturchn�� j� w kolano. Chocia� zwykle by�a bardzo zwinna i nie mia�a problemu z przej�ciem wysokiego p�otu to czasami wpada�a w dziwny nastr�j zamy�lenia, by�a wtedy lekko ot�pia�a i mia�a problemy z r�wnowag�. Wpad�a w taki nastr�j p�yn�c ��dk� i gdy wychodzi�a na kamienisty brzeg przewr�ci�a si� zdzieraj�c prawe kolano do krwi. Nast�pna wada sp�dniczek. Gdyby mia�a spodnie kolano by�oby tylko lekko obtarte. Krew szybko przesta� ciec z rany, a z zaschni�tej cieczy stworzy� si� strup, jednak gdy uderzy�a w co� kolanem, to troch� zabola�o. Przejecha�a d�o�mi po chropowatych bruzdkach z zaschni�tej krwi. Powinna przemy� rany przed zaschni�ciem, przecie� w �rodku mog�a zosta� ziemia albo co� innego.
Nie s�ucha�a zbyt uwa�nie przem�wienia dyrektora, wi�c zdziwi�a si� gdy nagle wszyscy zacz�li wstawa�.
- Chod� – Tony szturchn�� j� w rami�, wi�c wsta�a i sm�tnie powlok�a si� za nim i innymi pierwszorocznymi Gryffonami, kt�rych prowadzi�a niska dziewczyna b�d�ca prefektem. Liz z lekk� konsternacj� przygl�da�a si� mijanym obrazom. Czy to jej odbi�o, czy postacie na obrazach naprawd� si� porusza�y? A schody? Nie my�la�a, �e jest a� tak zm�czona, �eby wymy�li� ruszaj�ce si� schody, czy one mog�yby by� prawdziwe?
W ko�cu doszli do portretu do�� puszystej kobiety. Prefekt odwr�ci� si� do nich i powiedzia�:
- To portret Grubej Damy, kt�ry jest wej�ciem do Wie�y Gryffindoru. Musicie poda� jej has�o, kt�re w tym miesi�cu jest bardzo �atwe do zapami�tania, brzmi bowiem: �lizgoni to kretyni.
- Zapraszam do �rodka – odezwa�a si� kobieta ubrana w r�ow� sukni� z ca�� mas� koronek i uchyli�a r�g portretu. Zacz�li kolejno przechodzi� przez dziur� a� znale�li si� w okr�g�ym pomieszczeniu. Porozstawiane po wszystkich k�tach fotele wygl�da�y na bardzo wygodne, a ogie� rzuca� na wszystko przyjazne �wiat�o. Prefekt m�wi� co� o godzinach policyjnych i innych bredniach ale Liz znowu nie s�ucha�a. Rozgl�da�a si� dooko�a. Wsz�dzie wida� by�o szkar�at i z�oto, a tak�e posta� lwa. Pierwszoroczni rozeszli si� do dw�ch drzwi znajduj�cych si� naprzeciwko siebie. Jedne prowadzi�y do sypialni dziewcz�t, a drugie ch�opc�w. Liz posz�a za Shaunee i Carmen. Po kr�tkiej wspinaczce znalaz�y si� w pokoju o kszta�cie p�kola. Sta�y tam mi�dzy innymi trzy ��ka z kolumienkami i przewieszonymi mi�dzy nimi szkar�atnymi kotarami. Liz odnalaz�a sw�j kufer przy ��ku stoj�cym najbardziej w rogu, obok okna. Przy ��ku sta�a drewniana szafka nocna, a na niej zapalona �wieca. Dziewczyna usiad�a na swoim ��ku i wyjrza�a przez okno. By�a pewna, �e gdyby noc by�a bezchmurna widzia�aby brzeg jeziora i kawa�ek lasu.
U�miechn�a si� do siebie. B�dzie fajnie. Zacznie �ycie od nowa.
kamagra 100mg tablets for sale in us http://kamagrabax.com/ - kamagra 100mg oral jelly (sildenafil) 5gm <a href="http://kamagrabax.com/">kamagra 100 mg</a> kamagra in usa kaufen dundee health
essay about the help https://buyessayhelpqho.com/ - essay assignment help buy essays for college <a href="https://buyessayhelpqho.com/#">help in writing an essay</a> essay homework help
kamagra oral jelly 100mg online
<a href="http://kamagrabax.com/#">kamagra 100mg</a>
kamagra oral jelly for sale in usa illegal
<a href="http://kamagrabax.com/">buy kamagra</a>
kamagra usa next day shipping
kamagra oral jelly how to use
<a href="http://kamagrabax.com/#">kamagra 100mg</a>
kamagra kopen nederland
<a href="http://kamagrabax.com/">buy kamagra</a>
kamagra oral jelly usa