Ogłoszenie Dodała Julia Darkness Środa, 17 Kwietnia, 2013, 22:45
Kochani! Kolejna notka będzie pod koniec maja, po maturach (tak, w tym roku zdaję maturę).
Chcę Wam też przekazać, że mam zamiar, od następnej notki poczynając, publikować wpisy na blogspocie. Pytanie do was: czy chcecie, bym mimo wszystko nadal tutaj zamieszczała wpisy?
Dzisiaj taka krótka notka będzie Nie chcę was już dalej tak trzymać w niepewności Bo chodzi o to, że ja mam już część na papierze, ale jestem zbyt leniwa, żeby to wklepać do kompa x) Mam nadzieję, że wybaczycie. A i przy okazji wyszło na jaw, jak ja rozumiem czasami znaczenie słów "na dniach". Miłego czytania!
PS: postanowiłam nie nadawać tytułów notkom, bo ciężko mi jest coś sensownego wymyślić.
__________________________________
- Jak to, nie będziesz mnie już zaopatrywać w swoją moc?!- wydarłam się na Dramona.
-Julio, uspokój się i daj mi coś powiedzieć- starał się mnie uspokoić. Wiedziałam, że gdy mówi tym tonem, to należy się zamknąć i słuchać.
-Masz i tak już ogromną moc. Pamiętasz, jak wtedy postraszyłaś tych swoich kolegów?- prychnęłam- Nie prychaj, tylko siedź cicho. Wiesz doskonale, że straciłaś wtedy panowanie nad sobą. Taka sytuacja nie może się już więcej powtórzyć, rozumiesz?
Kiwnęłam tylko głową, bojąc się odezwać. Nadal byłam na niego zła.
-Dopóki nie nauczysz się całkowicie nad sobą panować, nie dostaniesz ani krztyny mocy, zrozumiano?- kolejne kiwnięcie głową- Dobrze. A teraz zamknij oczy i skup się na moim głosie...
Kolejna godzina zeszła na ćwiczeniu silnej woli poprzez wizualizacje. Jako, że codziennie to trenowałam, to szło mi całkiem nieźle.
- A teraz otwórz oczy- poczekał, aż wykonam polecenie i spojrzę mu prosto w oczy- przygotowałem coś dla ciebie- klasnął dwa razy w dłonie i przez ogromne drzwi dwoje sług wprowadziło jakiegoś człowieka. Nie zdziwiło mnie to zbytnio, jako że co jakiś czas ćwiczyłam nowe czary na ludziach, którzy byli dłużnikami Dramona. Bywali oni w podobnych sytuacjach co mój przodek, Natan Darkness. Jednak Książę jako zapłatę zażądał tylko tego, by przez jakiś czas byli moimi „królikami doświadczalnymi”.
- W związku z ostatnim incydentem, postanowiłem Cię nauczyć czaru, dzięki któremu będziesz mogła zmodyfikować pamięć odpowiednim osobom. - Ucieszyło mnie to, bo cały czas myślałam o tym, by pamięć o tamtym wydarzeniu przemienić na wspomnienie bardzo realistycznego snu.
- A teraz słuchaj uważnie. Wdarcie się do czyjegoś umysłu wymaga skupienia i pełnej kontroli nad mocą. Bo jeśli zrobisz coś źle, to możesz komuś wyrządzić ogromną szkodę, którą będzie bardzo trudno naprawić. Co do twoich kolegów- wymaż im to wspomnienie zwykłym Obliviate. A teraz skup się.- spojrzał na mnie znacząco. Całą uwagę skupiłam na Opiekunie.
- Aby się dostać do czyjegoś umysłu, musisz celować swoją moc tutaj- podszedł do mężczyzny i dotknął palcem czoło w miejscu, które niektórzy nazywają ‘trzecim okiem’. Poczułam dotyk jego mocy. W ten sposób dał mi do zrozumienia, że czuwa nad moimi poczynaniami i przypilnuje, by wszystko poszło dobrze – Teraz pomyśl dokładnie, co mu chcesz przekazać. Dla przykładu pomyśl o tym, żeby człowiek miał wspomnienie o hipogryfie w jego ogrodzie- w myślach ujrzałam obraz ogrodu. Prawdopodobnie Dramon mi przesłał widok ogrodu tego człowieka. Sama sobie wyobraziłam hipogryfa w tym miejscu. Na cieniutkiej nici mocy (Opiekun ją regulował) wysłałam powstałe ‘wspomnienie’ do punktu transferowego. Ulokowałam je w miejscu, które wskazał mi Dramon i zgodnie z jego wskazówkami wysłałam myślowe polecenie, aby mężczyzna był przekonany, że to wspomnienie jest prawdziwe. Po chwili się powoli wycofałam z jego umysłu i ‘rozpuściłam’ połączenie. Zmanipulowany stał przez chwilę oszołomiony, po czym zaczął mówić:
- Hipogryf... w moim ogrodzie... o Boże, moja rodzina... oni tam lubią prze... – urwał w pół słowa, mrugnął parę razy i spojrzał na mnie – powiedz, że to nie jest prawda... nie, na pewno nie... – jego słowa przerodziły się w niezrozumiałe mamrotanie.
- Coś poszło nie tak, prawda?- spytałam Księcia.
- Jak na pierwszy raz i tak jest całkiem nieźle według mnie. Możesz już iść. A, jeszcze jedno- zatrzymałam się w pół kroku. Dramon wyjął z kieszeni mały kryształ, w którym trzymał zazwyczaj dziesięcioletni zapas swojej mocy.
- Myślałam, że nie będziesz mi już przekazywał energii...- powiedziałam zaskoczona.
- Bo nie będę. Dzisiaj ci odbiorę część. Po prostu musiałem się odpowiednio przygotować.
Nie zdążyłam nawet mrugnąć, a oto już leżałam na ziemi i zwijałam się z bólu. Czułam jakby wysysał ze mnie życie, duszę. Bo tak właśnie jest. Dusza i życie to Moc. Zabieranie jej jest bardziej bolesne od Cruciatusa.
Po kilku minutach ból ustał. Powoli wstałam cała rozedrgana i wyszłam z sali ze spuszczoną głową. Nie miałam siły się odezwać. Wyszłam z teleportu. Niebo nad Hogwartem było już ciemne. Musiało być późno. Uszłam zaledwie kilka metrów zanim straciłam przytomność.
7. Jakiś czas później... Dodała Julia Darkness Piątek, 21 Września, 2012, 21:21
Witam Was ponownie Wiem, bardzo długo już nie pisałam. Różne czynniki miały na to wpływ. Mam nadzieję, że wybaczycie. Zapraszam do czytania
(Wybaczcie ewentualne błędy. Co prawda sprawdzałam, ale zawsze coś się może wkraść)
Ech, kiedy to wszystko było... No cóż. Jestem w Slytherinie. Na 5. roku. Nie miałam pojęcia jak bardzo to miało wpływ na moją przyjaźń z Huncwotami (tak, tak teraz nazywają tych idiotów. W zasadzie sami się tak nazwali). Dziwne, że tak po prostu po przyjeździe do Hogwartu nie prowadziłam już pamiętnika. Ale w końcu udało mi się wrócić. Muszę sobie spisać kilka wspomnień, żebym nigdy, przenigdy o nich nie zapomniała. Wspomnienia to bardzo ważna rzecz, jak mówi Dumbledore.
Rok pierwszy. Tuż po ceremonii przydziału. -SLYTHERIN!- wykrzyczała tiara przydziału krótką chwilę po tym, jak mi ją nałożono. Byłam w szoku. Spojrzałam na swoich, jak myślałam, przyjaciół - nie byli tym zachwyceni. Wstałam, podeszłam do stołu i usiadłam. Byłam pierwszą Ślizgonką tego wieczoru. Przede mną został przydzielony chłopak, który się nazywał Fabian Blake. Znałam to nazwisko. Jego ojciec był Pierwszym Sędzią w Ministerstwie Magii. Osobiście go nigdy nie spotkałam. Usiadłam naprzeciwko niego, przodem do sali. Chciałam widzieć, co się dzieje. Jedyne powitanie jakie było, to zdawkowe "Witaj w Slytherinie" od jakiegoś kolesia, który siedział obok mnie. Kiwnęłam tylko głową.
Miesiąc później -Syriusz, czekaj! - zero reakcji- BLACK!
-Nie znam Cię.
-Daj spokój... przecież to, że jestem Ślizgonką nie musi oznaczać, że nie możemy się dalej przyjaźnić...
- Przyjaźnić?! O czym Ty w ogóle do mnie mówisz?!
Patrzyłam na niego w osłupieniu. Po chwili odwróciłam się na pięcie i pobiegłam do lochów, do swojego dormitorium. Dzieliłam go z dwiema dziewczynami- Bellatrix i Narcyzą Black. Jak się okazało pierwszego wieczoru, były kuzynkami Syriusza. Początkowo myślałam, że to dobrze. Nie miałam pojęcia jak się myliłam...
Rok drugi - Julia! Poczekaj! - usłyszałam, że ktoś biegnie w moją stronę.
- Och, cześć Sev. Co tam?- obdarzyłam go "ślizgońskim" uśmiechem.
- Masz czas? Bo pomyślałem, że może byśmy wypróbowali kolejny eliksir...
No tak. Eliksiry. To była nasza pasja. Gdy tylko mogliśmy, spędzaliśmy czas na warzeniu kolejnych wywarów. Niektóre były ponad program. Slughorn był w siódmym niebie, gdy czasami wieczorem do niego przychodziliśmy z kolejnym eliksirem, by spytać go o opinię.
- Pewnie, że tak! Co znalazłeś na dzisiaj?
- Eliksir wzmacniający drugiego stopnia. Brzmi dziwnie, nie?
- Odrobinę. Ale chodźmy, to zoba...- w tym momencie słowa zmieniły się w przeraźliwie wysoki, dziewczęcy pisk i wrzask chłopaka. Okazało się, że za rogiem czaili się na nas Huncwoci, by nam zrobić "niespodziankę". W każdym razie zawisnęliśmy w powietrzu obracając się we wszystkie strony. Było to nieznośne, zważając na fakt, że pół godziny wcześniej jadłam kolację. Poczułam, że coś się do mnie lepi... Były to sztuczne pajęczyny w barwach tęczy, których pozbycie się z ubrań a tym bardziej ze skóry wymaga kilku godzin.
- POOOOOTTEEEEERRRRR! ZABIJĘ CIĘ TY SZUJO JEDNA!- wrzasnęłam na niego. Zza rogu wyskoczył wyżej wspomniany chłopak i zaczął tańczyć makarenę.
- Jak zejdziesz to daj znać! - wraz z Blackiem wytknęli nam języki i uciekli, głośno się śmiejąc.
Wisieliśmy tak około pół godziny, powoli wirując i oblepiając się coraz bardziej w kolorową pajęczynę...
Rok trzeci Chciałoby się powiedzieć, że ludzie są już trochę bardziej dojrzali. Najwidoczniej nie dotyczy to Gryfonów. W trzeciej klasie, po raz pierwszy odkąd trafiłam do Hogwartu, dał o sobie znać Dramon. Właściwie to już prawie o nim zapomniałam.
Któregoś dnia, podczas przerwy świątecznej, poczułam nagle przemożną chęć udania się do wieży astronomicznej. Kierując się instynktem, udałam się tam. Miałam szczęście, bo nikt mnie wtedy nie zauważył. Weszłam na szczyt.
- Witaj Julio - usłyszałam cichy głos za plecami. Gwałtownie się odwróciłam i wciągnęłam powietrze.
- D-Dramon?
- Czyżbyś już o mnie zapomniała? Niestety, nie ma tak łatwo... Wróciłem, bo spełnić swoją obietnicę. Będę Cię uczyć, a potem zostaniesz moją Królową... - powiedział spokojnie, niskim głosem. Niewiele pamiętam z tamtego wieczoru. Wiem tylko, że jakiś czas mi coś tłumaczył, powiedział, że za dwa tygodnie mam znowu tu przyjść o tej samej porze i potem zniknął. Wracałam do lochów przytłoczona ciężarem nadchodzących spotkań z moim Opiekunem. Wiedziałam, że on się zjawi. To była tylko kwestia czasu. Mimo wszystko podświadomość zakopała tę informację gdzieś głęboko, tak więc nie myślałam o tym na co dzień.
- No no no... idzie nietoperzyca. Gdzie Twój Smark? - usłyszałam szyderczy głos za sobą.
- Odwal się Black.
- Czemu jesteś taka niemiła dla mnie? Przecież zadałem Ci tylko takie niewinne pytanie...
- Niewinność to ja zaraz stracę, jeśli się nie zamkniesz - warknęłam.
- Masz na myśli dziewictwo?
- Spadaj, powiedziałam!
- No chooodź... czekam na Ciebie tyle lat... a Ty tak do mnie?- zastąpił mi drogę.
- Czego chcesz?
- Małą przysługę.
- Jaką?
- Przyjdź jutro do pustej klasy na czwartym piętrze. Tam się wszystkiego dowiesz. - mrugnął do mnie porozumiewawczo.
- Ta, pewnie znowu chcecie mnie zwabić w jakąś pułapkę. Poza tym, Black, myślałam, że jesteś na mnie ciężko obrażony? Dzisiaj tak naprawdę pierwszy raz dobrowolnie się do mnie odezwałeś.- stwierdziłam, udając zaskoczenie.
Czarny mrugnął parę razy oczami, po czym odwrócił się i odszedł.
Następnego dnia nie poszłam do tej klasy. Zbyt dobrze znałam poczucie humoru Huncwotów, żeby dać się po raz kolejny nabrać.
Nadal warzyłam sporo eliksirów w czasie wolnym. Czasami sama, czasami z Sevem. Snape się przyjaźnił od dzieciństwa z Lily Evans, więc ona też często do nas dołączała. Nie przeszkadzało mi to. Ogólnie to mało spraw mnie obchodziło. A już w szczególności spory między domami. Nie mogło mnie to obchodzić. Jak miałabym być potem sprawiedliwa?
Rok czwarty Na czwartym roku dość sporo rzeczy się zmieniło. Severus i Lily zaczęli ze sobą chodzić. Jednak tak bardzo trzymali to w tajemnicy, że wyłącznie ja o tym wiedziałam. Starałam się im pomóc jak tylko mogłam, żeby mogli spędzać ze sobą czas.
Tymczasem miałam coraz częściej spotkania z Dramonem. Wyglądało to tak, że wieczorami (2-3 razy w tygodniu) wychodziłam z zamku nad brzeg jeziora. Znajduje się tam mała grota. Naprawdę mała. W sumie to to jest jama. Dramon ustanowił tam coś w rodzaju teleportu. Tylko ja mogę z niego korzystać. On go nie potrzebuje, a inni nie powinni w ogóle wiedzieć o jego istnieniu (teleportu, znaczy się). Przez godzinę opowiada mi historię swojej istoty. Następnie jemy kolację. Po kolacji uczy mnie różnych zasad postępowania ze śmiertelnikami. Uczy mnie czarnej magii i potężnych zaklęć obronnych i nie tylko. Wszystko to jest bardzo ciekawe, ale też niezwykle męczące. Dzięki Eliksirowi Wzmacniającym jakoś daję radę. Ma on wzbogaconą formułę, dzięki czemu działa na różne oznaki zmęczenia. Nie tylko wzmacnia organizm ale też sprawia, że nie widać po człowieku fizycznego zmęczenia.
Biedni śmiertelnicy... nie zdają sobie sprawy z tego, że mogłabym ich zabić jednym spojrzeniem. Raz na dwa-trzy tygodnie Dramon przekazuje mi część swojej mocy, którą kumulował w kryształach przez tysiące lat.
Coraz bardziej zaczyna mnie irytować Black. Ze swoją grupą jest wielkim Panem i Władcą, a gdy spotkam go gdzieś samego to próbuje mi zaimponować w pozytywny sposób. Jeśli uważa, że się dam nabrać, to się grubo myli!
Uch, cieszę się, że znalazłam te świstki i mogłam je wkleić do zeszytu, bo nie wiem czy by mi się chciało to pisać z pamięci. No nic. Aktualnie dzieje się tak, że mam w sobie już moc równą około pięćdziesięciu lat zbierania mocy przez Dramona. Jest to naprawdę dużo. Muszę bardzo uważać, żeby nie stracić nad sobą panowania. Cały czas ćwiczę z nim różne techniki relaksacyjne, które potem stosuję codziennie.
Tylko raz zdarzyło mi się stracić kontrolę nad sobą. Było to pod koniec czwartego roku, gdy ja i Severus poszliśmy na spacer, by móc w spokoju porozmawiać. W pewnym momencie zza rogu wyskoczyli Huncwoci, najwidoczniej wiedząc, że tu będziemy. Zaczęli nas zaczepiać. Próbowałam ich przekonać, że to niezbyt dobry pomysł. Oczywiście okularnik pierwszy wyjął różdżkę. Zaczęli miotać w nas zaklęciami. Gdy trafili Seva drętwotą, miarka się przebrała. Powietrze zaczęło wibrować naokoło mnie. Pojawiły się maleńkie bruzdy na trawie. Zaczęło być wyczuwalne drganie podłoża. Chłopaki zamarli, bo nie wiedzieli co się dzieje. Wystarczyła jedna myśl, by zostali wystrzeleni w powietrze i pozbawieni głosu. W następnej sekundzie usłyszeli w głowach mój głos, z pozoru bardzo spokojny. "Ostrzegałam, ale mnie nie słuchaliście... Jeszcze raz tak zrobicie, to pożałujecie do końca życia"
Byli przerażeni. Nie mieli pojęcia co się dzieje. Dla wyładowania emocji trochę się "pobawiłam" -pozmieniałam im kolory skóry, budowę ciała, wygląd włosów. Nawet ich przetransmitowałam w zwierzęta. Najpierw w papugi, potem w ślimaki. Na koniec stwierdziłam, że koniec zabawy. Przywróciłam im "pierwotną postać". Nakazałam im, by nikomu o tym nie rozpowiadali, bo i tak się dowiem. Chyba ich przekonałam.
Gdy ich w końcu puściłam wolno, pognali do zamku tak, jakby ich goniła kostucha.
Przyklęknęłam przy Severusie i go ocuciłam. Był zdezorientowany. Nie pamiętał, co się stało.
Od tamtej pory Huncwoci są bardziej ostrożni przy mnie. Jednak, gdy mnie nie ma w pobliżu, to Snape nie ma łatwego życia. I tak już ma trudno od małego. Trochę mu współczuję. Ale tylko trochę, bo nade mną nikt się nie użala.
Dramon, gdy mu o tym opowiedziałam, był najpierw wściekły, ale potem się śmiał. Czasami go naprawdę nie rozumiem.
No więc tak: (wiem, nie zaczyna się zdania od "no więc")
utknęłam. Nie potrafię się wczuć w 11-letnią dziewczynkę, więc przesunę akcję do przodu o kilka lat. Może do 4.-5. roku.... Jeszcze nie wiem dokładnie.
Przepraszam, że tyle czasu nie dawałam znaku życia praktycznie...
Mam nadzieję, że wybaczycie
W kooońcu się udało... Mam nadzieję, że również się z tego cieszycie ;) Nie przedłużając, bo już wystarczająco długo czekaliście, zapraszam do czytania...
Udaliśmy się na Pokątną. Cała grupa poszła najpierw do gringotta, by wziąć pieniądze. Zawsze mnie dziwi, jak to te gobliny są zdolne i jak chronią nasze majątki. Pewnie za odpowiednią opłatą.
– No to brygada za mną! Kupimy najpierw szaty – krzyknął pan Potter. Weszliśmy do sklepu Madame Malkin. Poczułam zapach świeżo wyprodukowanego materiału. Zrobiła nam przymiarki i podała komplet trzech szat dziennych, mundurków, tiarę, rękawiczki, rękawice robocze ze smoczej skóry oraz czapkę i szalik.
Każdy wziął swój zestaw. Gdy wyszliśmy z powrotem na ulicę, usłyszałam w głowie szept.
“Julio. . . Julio. . . “ Obejrzałam się za siebie z zaskoczenia. Przy wejściu do sąsiedniej alejki stała jakaś postać, ubrana na czarno. Nie widziałam twarzy, bo była zasloniona kapturem. Zauważyłam jedynie dziwny blask, pewnie oczu. Osoba skinęła na mnie ręką.
Niewiele myśląc, udałam się w tamtym kierunku. Nie czułam już zaskoczenia. Jakoś tak właściwie. . . nic nie czułam. Tylko taką dziwną pustkę i jakbym szła jak taka kukła. Tak jakby ktoś pociągał za sznurki, do których zostałam przywiązana.
– Witaj, Julio. Pamiętasz mnie?
Pustka minęła. Znowu mogłam być sobą.
– Dramon?! – krzyknęłam. Parę osób się obejrzało z lękiem.
– Nie krzycz! – syknął – Chodź.
– Nigdzie nie idę. Nie z tobą. Nie ufam ci.
Spojrzał na mnie dziwnie, po czym się roześmiał.
– jesteś pewna? Kiedyś będziesz musiała mi zaufać, księżniczko – zamruczał pewn siebie.
– Nie jestem księżniczką. Odczep się ode mnie i zostaw mnie w spokoju!
– Myślałem, że jesteś grzeczniejsza.
Prychnęłam.
– Jak dla kogo. A ty do nich nie należysz.
Usłyszałam jak mnie wołają Syriusz i Jim, więc odwróciłam się na pięcie od zaskoczonego Dramona i pobiegłam do kolegów.
– Kto to był? – zapytali jednocześnie. Jak bracia normalnie.
– A taki jeden znajomy– byłam zła i trochę się bałam, że demon zechce się na mnie odegrać za to. Oby jednak nie.
– Chodź. Idziemy kupić kociołki, a potem na apteki.
Kociołek kosztował mniej niż się spodziewałam, bo tylko 14 sykli. Pewnie dlatego, że był używany. Ech. . . Po prostu chciałam zaoszczędzić. Za to składniki kosztowały więcej, bo kupiłam trochę na zapas. Zapachy, kształty i kolory ziół oraz innych ingrediencji były przeróżne. Byłam zachwycona. To miejsce mnie niemalże oczarowało już od pierwszego razu, gdy tu byłam z mamą. Gdy byłam mniejsza, uwielbiałam iść z nią do apteki i księgarni (do której też się po chwili udaliśmy).
Ledwo przekroczyliśmy próg “Esów i Floresów”, poczułam najukochańszy zapach książek. Kupienie wszystkich pozycji z listy zajęło nam jakieś pół godziny. Ja jednak dokupiłam sobie doadtkowo “Historię Hogwartu”, bo moja gdzieś się zawieruszyła.
– Co nam jeszcze zostało? – spytał Charlus Potter.
– Róóóóżdżki! – krzyknęliśmy zgodnie.
– No to do Ollivandera, dzieciaki. Raz, dwa, trzy, cztery. . . Raz, dwa, trzy, cztery. . .
Pobiegliśmy, śmiejąc się, do sklepu. Nie przeszkadzało nam, że jesteśmy obładowani zakupami i że jest nam ciężko, wszak zakup różdżki był punktem kulminacyjnym całego wypadu!
– Mogę pierwszy? Prooooszę. . . - miauknął James.
– Potter, nie wiesz, że damy mają pierwszeństwo? – powiedział pełen godności Black. Jimowi zrzedła mina. Prawie mu uszy przyklapły. Zaczęliśmy się z Czarnym śmiać.
– Ach, dzień dobry. . . Tak myślałem, że to będzie gdzieś w tym roku, jak się pojawicie– odezwał się cichy głos i z jednego z ciemnych zakamarków sklepu wyszedł pan Ollivander. Wszyscy podskoczyliśmy, zaskoczeni.
– Dzień dobry! – powiedzieliśmy całą czwórką.
– No to poproszę pannę Darkness bliżej. Jak to pan Black trafnie ująl, damy mają pierwszeństwo – rzekł z uśmiechem. Podeszłam nieśmiało. Pan Ollivander trzymał już w ręku różdżkę.
– Dwnaście i jedna druga cala, dąb, włos jednorożca, sztywna.
Wyciągnęłam dłoń. Nogi mi się trzęsły ze strachu i podniecenia. Czułam jak po plecach spływa mi pojedyncza kropla potu, pozostawiając po sobie ślad w postaci jednorazowego drżenia. Tak, jakby mi po całym ciele prąd przepłynął. Uświadomiłam sobie, że się boję. Gdy dotknęłam różdżkę, poczułam na sobie wzrok pięciu osób. “Ale przecież poza mną są tylko cztery. . . “ pomyślałam. Odwróciłam się i zobaczyłam, jak zza szyby przygląda mi się ta sama zakapturzona postać. Dramon się uśmiechnął i pokręcił głową, jakby chciał mi powiedzieć, że to niewłaściwa różdżka.
Krzyknęłam i machnęłam w jego stronę magicznym patykiem i okno wystawowe eksplodowało i rozleciało sie na milion kawałków. Znowu krzyknęłam i odskoczyłam do tyłu wpadając na ladę i prawie się przewracając. Uderzyłam się przy tym w łokieć. Bolało. Spojrzałam na sprzedawcę.
– J-ja ba-bardzo przepraszam. N-napra-awdę nie chciałam. Wystraszyłam się.– wyjąkałam zawstydzona i spojrzałam mężczyźnie w oczy. Wiedział.
– Nie wszkodzi. To się da naprawić. Reparo! – wycelował w okno, które wyglądało znowu jak nowe.
“Malutka, uspokój się. Nic ci przecież złego nie zrobię. Twojej rodzinie też nie. Naprawdę. Nie po to cię wybrałem.”– po raz drugi tego dnia usłyszałam głos Dramona. Lekko się wzdrygnęłam, ale faktycznie się uspokoiłam.
W ciągu kolejnych piętnastu minut wypróbowałam z tuzin różdżek. Zaczęło mnie to irytować. Chłopaki też wyglądali na “lekko” znudzonych. Ollivander zaczął się drapać po głowie i mruczeć do siebie, zastanawiając się zapewne, co mi nastęnie podać. Nagle się do mnie zwrócił i zapytał:
– A do czego ma przede wszystkim służyć? W czym przodować? Zaklęcia, uroki, transmutacja, zielarstwo?
– Ja nie. . . – zaczęłam, ale usłyszałam ponownie głos demona. “Do wszystkiego”– cichy szept również brzmiał trochę podirytowany. “I ma mieć włókno z serca smoka. . .”
– Ja. . . Do wszystkiego. I ma miec włókno z serca smoka. Tak on powiedział– ostatnie zdanie szepnęłam. Inni nie mogli się dowiedzieć o tym, że zostałam do czegoś wybrana przez Dramona, Księcie Ciemności i Śmierci. Ale Ollivander wiedział. Nie wiem skąd, ale wiedział.
– Oczywiście. . . – i zniknął w głębi sklepu.
– Czemu to tak długo trwa? Tato, mówiłeś, że u ciebie to trwało pięć minut. . . – zajęczał Potter Junior.
– Zrozum James, że każdy jest inny. Widać, Julia ma skomplikowany charakter albo coś, więc jest trudniej dobrać odpowiednią różdżkę. Myślę, że u ciebie potrwa to mniej czasu, jako że masz bardzo prosty charakter– pan Potter uśmiechnął się do syna i spojrzał na mnie.
– Nie smuć się Julio, na pewno zaraz się pojawi odpowiednia różdżka. Zobaczysz. No, uśmiechnij się.
Spróbowałam, ale wyszła mi mina a’la cytryna. Szczerze mówiąc, nie chciałam się uśmiechnąć. Nawet nie z powodu różdżki. Bardzo mi się nie podobał fakt, że Dramon może mi “siedzieć w głowie”. Boję się, że może mnie opętać i zrobić ze mną, co chce. Poczułam ucisk w brzuchu. Tak jakby mi ktoś zawiązał wnętrzności grubym sznurem i mocno zacisnął. Rozbolała mnie głowa i poczułam pod powiekami łzy. Nie chciałam być tu, w sklepie, wiedząc, że demon gdzieś niedaleko się czai i być może na mnie właśnie patrzy . Być może się ze mnie nawet śmieje. Poczułam złość, która miarowo zalewała moje ciało. Złość zaczęła się powoli zmaieniać we wściekłość.
Wszystko jednak “wyparowało”, gdy poczułam dwie pary ramion obejmujące mnie.
– Przepraszam Jules. Nie chciałem cię obrazić moim pytaniem– szepnął mi do ucha James. Otworzyłam oczy i na niego spojrzałam.
– Nie jestem na ciebie zła. Po prostu jestem tak samo zmęczona jak i ty. . .
– Albo nawet bardziej– mruknął Black.
Uśmiechnęłam się do nich i wyswobodziłam z uścisku, bo usłyszałam kroki sprzedawcy, który znowu mruczał do siebie.
– Proszę. Dwanaście i jedna czwarta cala, grab, włókno z serca smoka, giętka– wyrecytował i mi podał.
Gdy zbliżałam rękę do patyka, dłoń Ollivandera zadrżała i różdżka wysunęła mu się z ręki kilka milimetrów. “Tak, jakby się chciała jak najszybciej znaleźć w mojej dłoni” pomyślałam i nagle, gdy moje palce były parę centymetrów od różdżki, ta po prostu przeskoczyła do mojej ręki i wysypała przy tym setki małych. Kolorowych iskierek, które mnie otoczyły, a potem we mnie wniknęły. Gdy ostatnia iskra zniknęła w moim ciele, poczułam niewysłowioną euforię i chciałam skakać, krzyczeć, piszczeć i śpeiwać. Na szczęście udało mi sie ograniczyć do pojedynczego podskoku i krzyknięcia “Yes! Udało się!” i objęcia kolejno Syriusza, Jamesa, pana Pottera i nawet pana Ollivandera.
Po tym małym ataku radości wszyscy mieli naprawdę głupie miny. Patrzyli się na mnie, jak na wariatkę jakąś.
Pstryknęłam palcami przed twarzą okularnika, bo akurat stał najbliżej. Od razu się ocknął i spojrzał na innych. Podszedł do Czarnego i go walnął w głowę z wyraźną uciechą.
– Au! Za co?– oburzył się Syriusz.
– Za gapienie się i minę jak ryba na bezdechu!– wytknął mu język. Teraz z kolei ja się na nich patrzyłam jak na wariatów.
James podszedł do lady, pokazał komplet zębów, potarł ręce i powiedział, że już chyba jego kolej. Oollivander się nim zajął. Ja mogłam w końcu usiąść na szerokim parapecie i zaczęłam przyglądać się różdżce.
Była giętka, gładka i bardzo mi się podobała. Czułam cały czas ciepło od bijące od niej. “Chyba mnie lubi” pomyślałam. Poczułam jakby delikatny prąd wzdłuż palców. Uśmiechnęłam się.
Kolejny kwadrans później, gdy już mieliśmy kupione swoje magiczne patyki, poszliśmy na zasłużoną porcję lodów. . .
5. Kolejne spotkanie i piknik cz.2 Dodała Julia Darkness Wtorek, 18 Stycznia;, 2011, 10:00
Najpierw to... Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku (wiem, trochę już ten nowy rok trwa, ale lepiej późno niż wcale)! Trochę długo nie pisałam, wiem. Częściowo zawinił brak weny, częściowo brak czasu i częściowo brak chęci (przyznaję się!). Co tu więcej gadać- Zapraszam do czytania...
*****
Piknik mijał w miarę spokojnie. Jak się okazało, mama miała rację, mówiąc, że w mgnieniu oka wszystko zniknie. Nie mogłam się doczekać, aż zaczniemy realizować swój “genialny”, według Jamesa, plan.
Trochę się bałam, że rodzice będą na mnie źli, gdy go zrealizujemy. Szczególnie ostatni punkt.
– A co tam się przejmujesz, Jul. Ja ciągle swoim robię na złość i jakoś żyję – powiedział mi Syri, gdy się z nim podzieliłam swoimi obawami.
– Czemu im dokuczasz? – dopiero po chwili się zorientowałam, że Black pierwszy raz wspomniał o swojej rodzinie. Jedyne, co o nich wiedziałam, to że są baaaardzo bogaci i wszyscy się odnoszą do nich z szacunkiem.
– Po prostu mi się nudzi. Mam młodszego brata, Regulusa, i zawsze, jak coś zrobię nie tak, jak mi mamusia kazała, to on leci i na mnie skarży. Potem ona na mnie krzyczy i ja zaczynam robić jej na złość, żeby wiedziała, że nie może robić ze mną, co chce. . .-umilkł, tak jakby zdał sobie sprawę, że powiedział za dużo. Patrzyłam na niego i czułam współczucie. Cieszę się, że nie mam młodszego rodzeństwa. Ale z drugiej strony to mama i tata by chyba na mnie nie krzyczeli za byle co. Chociaż kto wie. . .
Odwróciłam wzrok i wgryzłam się w kanapkę z dżemem malinowym, który zrobiła babcia Pottera. Myślę, że są bardzo fajnymi ludźmi. Bardzo ich polubiłam.
Wpatrywałam się w oddalone parę kilometrów wzgórze i dopiero po chwili zauważyłam, że w naszą stronę poruszają się dwie sylwetki. Wstałam i zaczęłam się dokładniej im przypatrywać. Parę sekund później stwierdziłam, że to są rodzice i usiadłam z powrotem na kocu. Trochę się zdziwiłam, jako że mieli się pojawić dopiero za co najmniej dwie godziny. Postanowiłam, że nikomu nic nie powiem. Niech mają niespodziankę, a co!
– Cześć kochani! Jak tam piknik? Przyniosłam jeszcze trochę jedzenia i picia, bo jak widzę niewiele pozostało – zaśmiała się mama. Poczułam szturchnięcie w bok i gdy się obejrzałam, zobaczyłam Jamesa i Syriusza szczerzących się do mnie jakby Boże Narodzenie było już jutro. Kiwnęli głowami i poszłam za nimi. Weszliśmy do lasku.
– To co najpierw? Mrówki? A macie jakiś sloiczek? – szepnęłam do nich.
Mimo wszystko bałam się, że coś się nie uda i że nakrzyczą na mnie rodzice. Zawsze byłam taka grzeczna i posłuszna. Nigdy im się nie sprzeciwiłam. Nigdy nie rozrabiałam. A może teraz przyszła w końcu pora na “rozwój”? No cóż. . . raz się żyje, co nie?
– eee. . . Zapomniałem wziąć– poiedział zmieszany Syrek. Najwidoczniej on się mial o to zatroszczyć. Bez słowa wróciłam do miejsca piknikowego i zabrałam parę pustych słoiczków. W prawie każdym były pozostałości po jakichś dżemach albo innych słodkich rzeczach. “Jeszcze lepiej”– pomyślałam.
– Juluś, po co ci te słoiki? – spytał tata.
– Trzeba je chyba umyć, no nie?– odpowiedziałam bez mrugnięcia okiem.
– Ale przecież tu nie ma żadnego strumyka w pobliżu – dopowiedziała mama.
– Ale James i Syriusz powiedzieli, że kiedyś znaleźli jakieś źródło. . . – ledwo dokończyłam i pobiegłam do lasku. Czułam na sobie wzrok dorosłych. “A niech to! Jeszcze się domyślą i co wtedy? No trudno. . . Jakoś będzie”
– Proszę. Wystraczy? – burknęłam i rzuciłam im zdobycz pod nogi.
– Jul jesteś złota! – krzyknął rozradowany Jim.
– Taaa? A gdize tu widzisz złoto?– Syrek powiedział to w jakiś. . . inny sposób. Jakoś tak. . . Wrednie? Spojrzałam na niego.
– A ciebie co ugryzło?– spytał od razu okularnik– przestań się droczyć na nas bo inaczej się nie uda.
Syriusz jakby na zawołanie się rozchmurzył. Nie mogłam tego pojąć. Ale stwierdziłam, że później się nad tym zastanowię. Teraz mieliśmy do zrealizowania nasz plan. . .
W taki oto sposób powstała pierwsza połówka Huncwotów, chociaż wtedy nikt się jeszcze nad tym nie zastanawiał, co z tego wyniknie. Był to początek wielkiej przyjaźni dwóch chłopców i dziewczyny, mającej za opiekuna demona, Księcia Ciemności. . .
**********************
Wiem, jakoś takie nijakie to wyszło. . . Ale nie mogłam nic innego wymyśleć. A musiałam coś dodać, żeby móc przejść w końcu do ukochanego przeze mnie wypadu na Pokątną ^^ I uprzedzam, będzie to dłuuugi wypad ;) Tylko muszę jeszcze do końca przepisać, bo mam to w zeszycie ;P
4. Kolejne spotkanie i piknik cz.1 Dodała Julia Darkness Piątek, 17 Grudnia, 2010, 21:15
A oto wyczekiwana notka! Starałam się zawrzeć w niej więcej uczuć i humoru. Jakoś mnie tak wena naszła dzisiaj, że notka wyszła chyba dłuższa, niż się spodziewałam. Nie wiem, czy dodam jeszcze coś przed świętami. Zobaczy się. Sprawdzałam notkę pod względem ortograficznym i mam nadzieję, że nie ma już błędów.
Co do pyskowania- zapomniałam, że się pyskowało mając 11 lat ;P
Dedyk dla czytających.
Miłej lektury
Victoria
********************************
4 lipca 1971
Dzisiaj wstałam wcześnie jak na mnie, bo o 6:00. A to wszystko dlatego, ze razem z Potterami i Syriuszem udajemy się na piknik. Sobota miała być piękna, więc będziemy cały dzień na tej polanie czy gdzieś tam. Moi rodzice dołączą później, gdy się już uporają z jakimiś swoimi sprawami.
– Cześć kochanie. Wyspałaś się?– spytała mama, gdy weszłam pół godziny później do kuchni.
– Tak. Ale pewnie wieczorem będę padnięta. Po prostu nie mogę się doczekać spotkania z Jamesem i Syriuszem, bo oni są naprawdę fajni i czuję się tak, jakbym ich znała już całą wieczność. Może mi opowiedzą więcej o Hogwarcie…– odpowiedziałam, jednak ziewając.
– Ależ Juluś! Przecież my ci już tyle opowiadaliśmy!
– No niby tak. . . Ale wy tak z punktu widzenia puchonów i krukonów, a oni twierdzą, że będą na pewno gryfonami, przynajmniej James tak twierdzi, bo Syriusz mało na ten temat mówi, nie wiem czemu.
– No dobrze. . . Weź te kanapki i owoce. Jeszcze dam Ci sok i wodę i parę chusteczek i. . .
– Mamo, to naprawdę tylko parę godzin, a nie parę dni czy tygodni– roześmiałam się.
– Zobaczysz jak będą wszystko jeść! Ledwo się obejrzysz, a już niczego nie będzie w koszyku. O, to chyba oni– powiedziała, gdy usłyszała dzwonek.
– Pójdę otworzyć.
Zeszłam do hallu i otworzyłam gościom. Weszli do środka. Mama przyszła i zaprowadziła ich do salonu.
– Chcecie się czegoś napić? Sok, woda? Kawa, herbata? – zwróciła się do przybyszów.
– Może trochę wody, jeśli można– odpowiedziała Dorea.
– Chodźcie, pokażę wam mój pokój– powiedziałam do Jima i Syriusza. Popatrzyli po sobie i poszli za mną.
– Daleko jeszcze?– sapnął okularnik, gdy byliśmy na drugim piętrze.
– Tylko dwa piętra.
Mina Jamesa była bezcenna. Stanął z jedną nogą uniesioną i patrzył na mnie wybałuszając oczy i otwierając usta. Zerknęłam na Czarnego i z powrotem na Jima i zaczęłam się śmiać. Black od razu do mnie dołączył. Potter patrzył na nas, nie wiedząc o co chodzi i udawał, że się obraził.
Szliśmy dalej. Gdy dotarliśmy na 4. piętro, przystanęłam z ręką na drzwiach i zapytałam:
– Gotowi?
– Mam nadzieję, że tam nie jest wszystko na różowo…– mruknął Black.
Wpuściłam ich do środka. Stanęli jak wryci, widząc zielone ściany, które zmieniały swój odcień w zależności od pory dnia i świtatła, jakie wpdało do pokoju. Spojrzeli na luksusowe, mahoniowe meble i jedwabne zasłony. Pierwszy otrząsnął się James i zmarszczył brwi, rozmyślając nad czymś chyba intensywnie.
– Coś nie tak?
– Eee. . . A właściwie to gdzie ty śpisz? Bo nie widzę tu łóżka. . .
– Widzisz tamte drzwi?– wskazałam ręką na małe mahoniowe wrota, jak je lubiłam nazywać. Syriusz najwidoczniej nie mógł się doczekać i wbiegł do sypialni.
– Ej! Co ty robisz?– krzyknęłam za nim i również wbiegłam. Jak tylko byłam na środku pokoju, poczułam, jak jakiś ciężar mnie przytłacza i upadłam na podłogę przytłoczona syriuszowym, a następnie jamesowym ciałem. Przez chwilę się wystraszyłam, jako że tutaj raczej nikt z parteru nas nie słyszał.
– Co wy robicie? Oszaleliście? To nie jest śmieszne! Hik. . . – zaczęli mnie gilgotać. Śmiałam się śmiechem szaleńca prawie że. Ja, gdy się śmieję, to mam często taki wysoki pisko-śmiech. Przy okazji się rzucałam na wszystkie strony jak opętana. W końcu poczułam, że przestali. Z jakiegoś nieznanego mi powodu bałam się otworzyć oczy. Było za cicho w pokoju. Nawet nie było słychać oddechu chłopaków, którzy się przecież też musieli trochę zmęczyć przy tej “rozrywce”. Ostrożnie otworzyłam jedno oko, a potem drugie i zobaczyłam chłopaków wiszących w powietrzu (znowu), którzy byli nieźle zziajani. Jednak ich nie słyszałam. Patrzyli prosto na mnie z lekkim strachem w oczach. Spojrzałam na drzwi i aż się cofnęłam .
Stał w nich jakiś potwór rodem z koszmarów. Krzyknęłam. Próbowałam złapać chłopaków za nogi, żeby ich ściągnąć na podłogę. Na szczęście się udało. Pociągnęłam ich za sobą do garderoby i zamknęłam drzwi na klucz.
– C-co to było? – spytałam półgłosem jednocześnie nasłuchując.
– Nie mam pojęcia – odpowiedział Black. Tylko on był w stanie odpowiedzieć. James wyglądał, jakby stracił głos. Popatrzyliśmy po sobie i podskoczyliśmy, gdy coś huknęło w drzwi.
– Chodźcie – postanowiłam skorzystać z awaryjnego wyjścia, które znajdowało się w najmniejszej szafie. Otworzyłam drzwiczki i weszłam pierwsza. Odgarnęłam sukienki i otworzyłam klapę w podłodze.
– Właź– szepnęłam do Jamesa. Spojrzał na mnie pytająco – prowadzi do komórki pod schodami na parterze. Nie ma się czego bać. Syriusz wślizguj się – dodałam, gdy Potter posłusznie zjechał w dół.
– A nie będzie bolało?
– Nie no co ty. . . Wylądujesz na pudłach. Chociaż na wierzchu są chyba jakieś poduszki. Nie pamiętam dokładnie.
Jego mina nie była zbyt zachęcająca.
– A ty? Powinnaś pierwsza zjechać
– Ale tylko ja umiem zakmnąć wejście od środka. Wskakuj, to coś zaraz tu będzie! – szepnęłam gorączkowo, słysząc, jak się podłamuje drewno w drzwiach. Syriusz nie próbował już oponować i wskoczył. Ja szybko się wsunęłam w głąb szafy i zamknęłam drzwiczki w tym samym momencie, jak potwór się włamał do pokoju. Poruszałam trochę sukienkami, by wróciły na dawne miejsce. Bałam się. Właściwie to cała się trzęsłam z emocji. Wślizgnęłam się w otwór i zaparłam stopami, by nie zjechać. Zamknęłam nad sobą klapę i zjechałam w dół. W trakcie zjazdu czułam “motylki” w brzuchu. Lubiłam to uczucie, chociaż w tej chwili nie bardzo się nad tym zastanawiałam. Myślałam o tym, czy nic się nie stało rodzicom i jak w ogóle stwór się dostał do domu.
Po chwili wylądowałam na pudłach. I na czymś bądź kimś jeszcze, uderzając się dosyć mocno w kolano.
– Ała. To bolało– syknął Syri.
– Nie tylko ciebie– odburknęłam.
– I co teraz? James nie może mówić, nie wiemy co to było i czy dorosłym coś się stało. . .
Usłyszeliśmy śmiech dochodzący z salonu.
– Chyba jednak są cali i zdrowi. I na dodatek świetnie się bawią– mruknęłam. Otworzyłam powoli drzwiczki od komórki i ostrożnie wyjrzałam. Korytarz był pusty i nie odchodziły żadne dźwięki poza tymi z salonu. Wyszłam i stanęłam na środku hallu. Sryiusz wyszedł za mną, a zaraz za nim wyjrzał również James. Byłam zdenerwowana i spięta. Każda komórka mojego ciała była gotowa do ucieczki.
– Może chodźmy do nich? Tam nas raczej nic nie zaatakuje. . . – szepnął mi do ucha Syr. Lekko podskoczyłam.
– Spokojnie. To przecież tylko ja. Nie masz się czego bać – złapał mnie za rękę. W trójkę zaczęliśmy się skradać do drzwi i nasłuchiwaliśmy.
– . . . i wyobraź sobie jakie będą mieć miny gdy go zobaczą – znów ktoś się zaśmiał.
– Nie uważacie, że to było trochę zbyt brawurowe? Oni mają dopiero po jedenaście lat. Mogłoby im to zaszkodzić. . . – to była mama. Jak zwykle zatroskana.
– Nie martw się Leno. Na pewno nic im nie będzie. To bystre dzieciaki. Poradzą sobie. Tylko czemu to tak długo trwa?
Wybałuszyłam oczy i spojrzałam na chłopaków. Oni również na mnie spojrzeli takim samym wyrazem twarzy. Oni nas nabrali! Ktoś z nich się musiał przebrać za potwora i nas wystraszyć. Ale nam zrobili rozrywkę. . . Normalnie nie ma nic lepszego na świecie niż umieranie ze strachu o życie swoje i innych. Z oczu Syrka wyczytałam, że myślał to samym. Skinęłam na nich i wróciliśmy do komórki.
– Oni wystraszyli nas, więc my wystraszymy teraz ich– powiedziałam mściwie. Oboje skinęli głowami. James nadal nie mówił.
– Tylko jak? Masz jakiś pomysł? – Syriusz jak zwykle najpierw spytał, chociaż widziałam, że coś mu już krąży po głowie. Potter wyraźnie miał jakiś pomysł, ale nie mógł go nam przekazać.
– Jedno pytanie. Teraz czy później? – rzuciłam w stronę Jamesa. Pokazał dwa palce.
– Później?– energicznie pokiwał głową.
– Ok. Teraz pójdziemy i będziemy udawać, jakby nic się nie stało. Niech myślą, że jesteśmy twardsi niż im się wydaje.
Ponownie wyszliśmy. Serce mi biło jak szalone, bo nie wiedziałam, czy mi się uda dobrze to zagrać, bez roześmiania się. Zauważyłam jednak, że chłopaki się uśmiechają. Też się w takim razie uśmiechnęłam. Ciekawe, jak rodzice zareagują, jak nas zobaczą.
Otworzyłam drzwi do salonu i nagle wszystko ucichło i oni spojrzeli na nas. Pani Dorea patrzyła, z trudem ukrywając rozbawienie, moi rodzice natomiast mieli lekko zatroskany wzrok, tzn. mama miała, bo tata patrzył zaciekawiony. Po chwili jednak wszyscy troje zmarszczyli czoła i powiedli wzrokiem po nas od stóp do głów. Dopiero w tej chwili zauważyłam, jacy jesteśmy zakurzeni i brudni.
– Co wyście robili? Kurze ścieraliście czy jak? – spytała mama.
– Można tak powiedzieć. Gdzie pan Potter? – spytał szybko Syri, żeby zmienić temat. Byłam mu wdzięczna.
– Eee. . . Poszedł do łazienki. Powinien zaraz wrócić. – tata był lekko zdenerwowany. Mama wyjęła różdżkę i nią machnęła. Byliśmy znowu czyści.
– James, czemu nic nie mówisz? – tym razem odezwała się jego matka.
Spojrzeliśmy nerwowo po sobie i Black się odezwał.
– Jakoś tak nagle stracił głos, gdy się wygłupialiśmy. . .– zrobił przy tym oczka niewiniątka. Aż mnie ścisnęło za serce i miałam ochotę go objąć, bo wyglądał tak bezbronnie. Jak taki szczeniaczek albo coś.
– Finite.
– Jeny, już myślałem, że nigdy nie będę mógł mówić. To co? Idziemy? Już jest po ósmej, a mieliśmy wyjść pół godziny temu.
Mama mi podała koszyk i w tym momencie wrócił pan Potter, chowając różdżkę do szaty. Wszyscy wymienili między sobą spojrzenia. To znaczy dorośli między dorosłymi, a my między sobą.
– No to brygada za mną! Użyjemy świstoklika. Pamiętacie miejsce, prawda? – zwrócił się do moich rodziców.
– Tak. Dołączymy do was około trzynastej. Może być? – odpowiedziała mama. Miała na twarzy pewien rodzaj jakby ulgi, co mnie tak naprawdę wcale nie zdziwiło, tylko trochę poirytowało.
Wyszliśmy przed dom i weszliśmy do parku, który znajdował się naprzeciwko.
– No, dzieciaki. Złapcie tą puszkę.
Byłam podekscytowana, bo jeszcze nigdy tak naprawdę nie podróżowałam za pomocą świstoklika. Zawsze się wszędzie udawaliśmy przez sieć Fiuu.
Nagle poczułam szarpnięcie w okolicy pępka i jakby przeciskano mnie przez jakąś rurę. Aż mi dech zaparło. Po chwili upadłam na trawę. Usłyszałam, jak inni również się przewracają i śmiech państwa Potterów, którzy jednak stali.
– Trochę wprawy trzeba jednak mieć– mruknął Syriusz.
Wstałam i się otrzepałam. Obejrzałam się dookoła i ujrzałam piękny teren, górzysty, ale równinny. No że są góry, ale łąki są płaskie i rozległe. I był też las. Iglasty chyba. Chociaż przy brzegach były też jakieś liściaste drzewa. Wyglądało to przepięknie.
Poczułam szarpnięcie za ramię. Obejrzałam się i zobaczyłam, że James mnie ciągnie za sobą, bo reszta ruszyła w stronę jakiegoś pagórka kilkaset metrów od nas. Uśmiechnęłam się i ruszyłam razem z Jimem za innymi.
– Ale było odjazd, nie? Nieźle nas wystraszyli– powiedział cicho, żeby jego rodzice nas nie usłyszeli.
– No. Masz jakiś plan? No wiesz, żeby się odegrać.
– Całą masę– wyszczerzył zębiska w szerokim uśmiechu. Miał ładne zęby i co za tym idzie– ładny uśmiech. Odwzajemniłam gest.
– Może to nie będzie tak straszne, jak oni to zrobili, ale na pewno będzie uciążliwe. Tylko poczekamy, aż się zdrzemną.
– Zdrzemną?
– Po jedzeniu. Zawsze to robią.
– Aha.
Dalej szliśmy już w milczeniu. Dogoniliśmy Potterów i Syriusza. Spojrzał na nas pytającym wzrokiem. Jim tylko kiwnął głową, a ja wzruszyłam ramionami. O nic nie pytał. Po trzech kwadransach dotarliśmy do pagórka, który okazał się trochę wyższy niż myślałam. Zaczęliśmy się wspinać. Zbocze nie było jednak takie strome, jak myślałam, więc nie było tak źle. Zerknęłam na okularnika i ze zdziwieniem stwierdziłam, że wcale nie wygląda na zmęczonego.
– A schody taaaak cię zmęczyły. . . – zachichotałam cicho. Oni odpowiedzieli szerokimi uśmiechami.
Podziwiałam widok dookoła mnie, bo chociaż nie byliśmy wysoko, krajobraz był bajeczny. Po prostu zakochałam się w tym miejscu. Pomyślałam, że chciałabym tu kiedyś wziąć ślub a następnie zamieszkać niedaleko, by móc codziennie tu przychodzić, ale żeby dom nie zaburzał tego ładu. Stałam chwilę i wdychałam głeboko powietrze, relaksując się. Poczułam na sobie czyjś wzrok więc się odwróciłam. Nie opodal stali chłopacy i coś szeptali między sobą. Skinęli na mnie, więc podeszłam.
– Co jest? Przeszkodziliście mi w kontemplacji tego miejsca – powiedziałam.
– W czym?– James jakoś mnie nie zrozumiał, a Syr też nie wyglądał na oświeconego w tym momencie.
– No. . . Podziwiam i wchłaniam urok tego miejsca
– Aha. No ok. Plan jest taki: oni się położą, my weźmiemy jakiś pojemnik i nazbieramy do niego mrówek. Potem weźmiemy jakieś robale, o ile jakieś znajdziemy. I może jeszcze jagody do tego.– wychrypiał Jim.
– A osy tu są? – spytałam.
– O tej porze powinny być. . .
– To jeszcze ich posmarujemy jakimś miodem albo dżemem, albo posypiemy cukrem. Będą okrążeni owadami.
– Myślicie, że to wystarczy?
– A potem się schowamy i będziemy ich obserwować. Jak nas zaczną szukać, to się jakoś do nich zakradniemy i ich wystraszymy. Co wy na to?
– To już brzmi lepiej.
Przybiliśmy sobie piątki i wróciliśmy do Potterów. Zaczęliśmy rozkładać koce i przygotowywać jedzenie. . .
Wiem, wiem... długo nie pisałam. Przepraszam Myślałam, że notka mi wyszła dłuższa... ale jakoś nie wyszła dłuższa O.o nie wiem czemu.
Za radą Dorcas B. (witam z powrotem ;]) postanowiłam jednak zmienić trochę wątek z demonem ;P Poza tym– nie, nie mam zamiaru pisać cały czas w 3. Os. To tylko teraz tak, żeby móc lepiej wprowadzić czytelnika w sytuację
Dziękuję za słowa pochwały i krytyki… Mobilizują mnie do pracy.
Dedyk dla Syrci, Doo, Darii, Dorcas i Szczurka =)
1 lipca 1971
No cóż... jednak nie doszło wczoraj do spotkania z tym całym Dramonem. Jejku! Tak bardzo się go wystraszyłam! Mimo wszystko starałam się tego nie okazywać.
Rodzice powiedzieli, że przełożył spotkanie o rok, żebym mogła mieć jeszcze trochę “dzieciństwa”.
Mama niedawno zmieniła pracę i poznała jakąś panią Potter. Chyba się polubiły, bo mają zamiar się spotkać jutro. Mama mi powiedziała, że być może zaprosi ją wraz z jej mężem i ich synem do nas na obiad w sobotę. Jestem ciekawa jaki on jest. Podobno jest w moim wieku i ma na imię James.
Godzinę później...
Aaaaa! Zaprosili nas na dzisiaj wieczorem! Została nam godzina do wyjścia. Nie mam pojęcia co ubrać. Najchętniej bym założyła którąś z moich sukienek, ale mama mi przygotowała jakieś luźne spodnie i czarną koszulkę. Zazwyczaj, gdy do kogoś idziemy, to ubieram się bardziej “wizytowo”... ciekawe czemu dzisiaj jest inaczej?
– Mamo! Dlaczego mam założyć spodnie, a nie sukienkę? – spytałam po chwili namysłu.
– Pani Potter powiedziała, że robią grilla i że będzie też kuzyn Jamesa i raczej będziecie dużo biegać i możesz się przy tym ubrudzić.
– Biegać? To oni mają taki duży dom, że mogą sobie po nim bez przeszkód biegać? Ubrudzić? Przecież nie będziemy biegać po zakurzonym strychu albo piwnicy, prawda?– byłam naprawdę bardzo zdziwiona.
– Nie kochanie – zaśmiała się mama – oni mają duży ogród, bo mieszkają w Dolinie Godryka.
Uśmiechnęła się po czym wyszła z pokoju.
Do Potterów udaliśmy się za pmocą proszku Fiuu. Wypadłam z kominka cała w sadzy. Usłyszałam tylko, jak ktoś mruknął zaklęcie oczyszczające i znowu byłam czysta. Jakaś ręka mnie złapała i pomogła wstać.
– Cześć! Jetsem James. Witaj w naszym domu! – zawołał, niemalże podksakując z podniecenia.
– Jestem Julia– mruknęłam, starając się nie wyglądać na spłoszoną. Zaprowadził mnie do kuchni.
– Więc to ty jesteś córką Leny! Bardzo podobna, bardzo– powiedziała na mój widok p. Potter– James, wracajcie na dwór, nie powinieneś był zostawiać Syriusza samego w ogrodzie.
Chłopak tylko kiwnął głową, złapał mnie znowu za rękę i pociągnął za sobą, wybiegając na dwór. Ledwo przekroczyliśmy próg, a zostaliśmy oblani wodą…
– SYRIUSZ!!! ZWARIOWAŁEŚ NA DOBRE CZY JAK? TAK SIĘ WITA CZYICHŚ GOŚCI?– James dostał dziwnego napadu szału pomieszanego chyba z napadem głupawki bo się przewrócił i zaczął śmiać jak baran. Ja, szczerze mówiąc, nie bardzo wiedziałam o co chodzi, więc zaczęłam się tylko przyglądać owemu Syriuszowi.
Czarnowłosy chłopak o szarym, hipnotyzującym spojrzeniu i olśniewającym białym wyszczerzu. Po prostu też się zaczęłam bezwiednie uśmiechać jak taka kretynka. Udało mi się jednak jakoś opamiętać akurat w momencie, w którym na mnie spojrzał. . . Dobrze, bo w tej chwili poleciała w moim kierunku kula wody. Szybko się uchyliłam i na szczęście udało mi się uniknąć ponownego zmoknięcia. Okazało się jednak, że sporo wody trafiło na glebę, więc powstało gęste błoto. Spojrzałam na nie. Poczułam na sobie wzrok chłopaków i spojrzałam również na nich. Staliśmy kilka sekund i jak na zawołanie wszyscy trzej się rzuciliśmy w stronę ogródka, by dobiec do błota. Syriusz podstawił haka Jamesowi, a Potter, nie chcąc jednak upaść, złapał się mnie. Ja widząc przebiegającego Syrka, złapałam go za ramię i w taki sposób wszyscy wylądowaliśmy w gęstej substancji (na szczęście nie cuchnącej), zwanej błotem. Popatrzyliśmy po sobie i zaczęliśmy się śmiać.
James, któy śmiał się otwierając baardzo szeroko usta, dostał w nie porcję szlamu. Zaczął pluć i się wściekać przy okazji próbując odgadnąć, które z nas to zrobiło.
– Jak mogliście napaść na moją piękną twarz i ją tak sprofanować?! Nie odezwę się do was do końca dnia! – po czym zrobił foch-face’a i udawał obrażonego, na co zareagowaliśmy kolejnym wybuchem śmiechu.
W pewnym momencie poczułam, że nie znajduję się już na ziemi, tylko w powietrzu. Otworzyłam oczy i ze zdumieniem odkryłam, że moja mama oraz rodzice Jamesa nas lewitują w stronę domu. Pomyślałam, że chcą nakrzyczeć i zamknąć po kolei w łazience, abyśmy się oczyścili. Oni jednak nas opuścili na trawnik tuż przed sobą, spojrzeli surowo, oczyścili i – ku nie tylko mojemu zdziwieniu– również wybuchli śmiechem!
– Chodźcie, wy moje błotniaki. Jedzenie jest już gotowe– powiedziała z szerokim uśmiechem pani Potter. Popatrzyliśmy po sobie i podeszliśmy do stołu.
Zjadłam przepyszne żeberka i sałatkę warzywną z klonorośli, pomidorów, dębochłystka i papryki. Nigdy bym nie pomyślała, że dodatek z tak różnych smakowo składników może być tak dobry. Na szczęście mama dostała przepis, więc będzie mogła ją robić w domu. Ciekawe, czy w Hogwarcie też taka będzie. A jak nie, to myślę, że i tak będę mogła taką dostać w kuchni. Syriusz mi powiedział, że w kuchni pracują skrzaty i że jak uczeń przyjdzie, to mu dadzą wszysko, co tylko chce (oczywiście chodzi tylko o jedzenie i picie). Tyle, że on jeszcze nie wie, gdzie ta kuchnia dokładnie jest... Powiedział za to, że odkryjemy ją wspólnie, ja i on. I że to będzie nasza mała tajemnica. Fajny ten Syriusz. Coraz bardziej go lubię...
Rodzice uzgodnili między sobą, że jak dostaniemy listy z Hogwartu to się wszyscy razem wybierzemy na Pokątną. Nie mogę się już doczekać! A list będzie dopiero pod koniec miesiąca... Mam nadzieję, że jeszcze się spotkam z chłopakami, bo naprawdę fajnie się z nimi czułam.
-------
Mówcie, jak czegoś brakuje, albo czegoś jest za dużo. Będę miała od piątku 2 tygodnie, by móc nad tym spokojnie posiedzieć, więc zakasam rękawy i się zabiorę znowu do roboty. Obiecuję, że tym razem będzie dłuższa i szybciej ją dodam
A i sprawdzałam pracę, ale nie wiem czy dość dokładnie, więc jeśli jakieś literówki będą... to proszę przymknąć na to oko ;P
2. 11 lat później... Dodała Julia Darkness Wtorek, 12 Października, 2010, 20:40
No więc tak... 3 osoby powiedziały, że chcą Hunców... no to myślę, że ich dostaną. Ale jeszcze nie w tej notce ;P
Doo ;) - dzięki. Nie zauważyłam tego, chociaż niby wiem, że mam jakiś taki nawyk powtarzania się. ;]
Syrcia- dzięki za pierdoły! ^^
Daria– takie miało być ;)
No to zapraszam do czytania– może nie jest jeszcze IDEALNIE długa, ale to się z czasem wyrobi taki nawyk większego pisania... chyba.
Julia posiada brązowo-czarne, proste włosy oraz oczy w tym samym kolorze, zmieniały one jednakże barwę w zależności od jej humoru i poczucia bezpieczeństwa. Ma jasną cerę oraz krwistoczerwone usta.
Lubiła się ubierać w ciemne ubrania, głównie czarne, czerwone, fioletowe i zielone. Najchętniej nosiła długie, jedwabne suknie. Jednak na codzień, gdy wychodziła z domu, starała się zachować pozory i zakładała dżinsy i bluzki (mimo wszystko ciemne).
- Kochanie, wstawaj! Dzisiaj jest bardzo ważny dzień! - jej mama niemal zaświergotała. Kochała budzić córkę, widzieć, jak powoli otwiera oczy i się rozgląda po pokoju, jakby nie mogąc uwierzyć, że noc tak szybko minęła...
- Hmmm... Mamusiu jeszcze pięć minut... Proszę! - odparła zaspana dziesięciolatka, kończąca dzisiaj 11 lat, w pierwszy dzień lata i przy okazji wakacji.
Julia w końcu wstała.
- Ojej! Maamooo! Tu jest jakiś pan duch! - krzyknęła, gdy ujrzała Dramona, który się nagle przed nią zjawił. Był to pierwszy raz, gdy pozwolił, by go zobaczyła.
- Ależ nie ma się czego bać, dziecinko. Ja jestem twoim wujkiem - powiedział z pięknym uśmiechem.
- Ja, proszę pana, nie mam wujka. A gdybym miała, to na pewno nie wyglądałby tak jak pan. - odpowiedziała dziewczynka, przybierając groźną według niej minkę. Dramon się zaśmiał.
- Ależ jesteś odważna... Nikt cię nie wrobi ot tak. To dobrze. To bardzo dobrze.
Drzwi się otworzyły z hukiem i stanęli w niech państwo Darkness.
- Mamo, ten pan się nagle pojawił i mówi, że jest moim wujkiem...- powiedziała cicho jakby się bała, że to ona zawiniła, iż demon się znalazł w jej pokoju. Lena i Aron popatrzyli po sobie, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Od początku mieli świadomość tego, że ich córka się kiedyś dowie o jej opiekunie z mitów rodem, ale sądzili, że może ta chwila nadejdzie trochę później. Dramon tylko się uśmiechnął i rzekł:
- Ależ Julio, to nie Twoja wina, że się tu zjawiłem. Nie masz na to żadnego wpływu... przynajmniej na razie.
- Skąd pan wie o czym myślałam?- spytała zdziwiona.
- Och, nietrudno to było odgadnąć, patrząc, jaką masz minę - zaśmiał się cicho i złowieszczo, po czym zniknął.
- Och córusiu, tak się wystraszyłam! - pani Darkness podbiegła szybko do Julii i wzięła ją w objęcia.
- Chodźcie, moje damy. Chyba czas porozmawiać o czymś - rzekł Aron, po czym wyszedł z pokoju.
Rodzina Darkness mieszkała w samym sercu Londynu, niedaleko Ulicy Pokątnej, w starej rezydencji rodziny Arona, która była niewidoczna dla mugoli. Był to budynek czteropiętrowy, w którym mogło mieszkać spokojnie parę pokoleń nie przeszkadzając sobie. Na prawie każdym piętrze było pięć pokoi i łazienka.
W piwnicy znajdowała się pracownia Arona, który z zawodu był badaczem nowych wynalazków oraz niebezpiecznych sprzętów magicznych. Julii nigdy nie wolno było tam wchodzić, a Lenie tylko wtedy, gdy miała naprawdę ważną sprawę do męża.
Na parterze był korytarz, duża szafa na płaszcze, salon i łazienka.
Na pierwszym piętrze znajdowała się kuchnia, spiżarka, jadalnia, bawialnia, biblioteka oraz kolejna łazienka.
Na drugim piętrze były trzy pokoje gościnne z łazienkami oraz salon dla gości z regałem z różnymi książkami oraz drobiazgami jako dekoracja.
Trzecie piętro było przeznaczone jako kolejne gościnne piętro z czterema pokojami gościnnymi oraz salonem z biblioteczką.
Ostatni posiom należał całkowicie do rodziny Darkness. Lena i Aron mieli ogromną sypialnię oraz równie dużą garderobę. Julia miała trzy pokoje- jeden służył jako pokój do nauki i przyjmowania gości, drugi jako sypialnia ze wszystkimi zabawkami, a trzeci jako garderoba.
Rodzice Julii oraz sama dziewczynka poszli do bawialni na pierwszym piętrze. Każdy usiadł na osobnym, obitym w czerwony materiał, fotelu.
- Juluś, koteczku... Musimy Ci coś powiedzieć- zaczęła pani Darkness. Dziewczynka siedziała spokojnie ze wzrokiem utkwionym w rodzcielkę. Gdyby ktoś stał z boku, to pomyślałby, że to dziecko zaraz zabije matkę wzrokiem, bo jej spojrzenie przypominało sztylety albo wzrok bazyliszka.
- To chodzi o tego pana, prawda? - spytała mała śmiertelnie poważnym tonem.
- Tak... będziesz miała od jutra z nim zajęcia - powiedział cicho Aron, obawiając się reakcji córki. Nigdy wcześniej taka nie była. Był zły na Dramona, że się w ogóle pokazał. Nie chciał patrzyć na zmiany, jakie będą w błyskawicznym tempie zachodziły w zachowaniu jego dziecka, które tak bardzo kochał. Bał się tego.
- Kim on jest? - Julia próbowała brzmieć normalnie i spokojnie. Nie miała pojęcia, dlaczego jest taka zła.
- To... Jest twój opiekun... duszy, że tak powiem - odparła jej mama - chciałby Ci wpoić pewne zasady, które jego zdaniem powinnaś przestrzegać.
- A wy nie możecie mu zabronić? - ciemnowłosa nie wiedziała, co ma o tym myśleć, poza tym że czuła, że jej gniew rośnie przez to, że jej ukochani rodzice są bezradni.
Oni, których uważała zawsze za wszechmocnych i przeodważnych. Oni, którzy zawsze stali za nią murem bez względu na to, czy to ona zaczęła się kłócić z kolegą z podwórka, czy to on zaczął jej dokuczać. A teraz patrzyła na ich bezradność, która się odmalowała na ich twarzach i w ich oczach, sprawiając, że Julia czuła również strach.
Dramon szykował się na pierwsze oficjalne spotkanie z dziewczynką. Ubrał się w czarną szatę, uczesał włosy w koński ogon. Starał się jak najwięcej uśmiechać, by jej nie przestraszyć dopóki ją trochę nie poduczy.
Przygotował pokój, w którym będzie z nią rozmawiał o jej rodzinie, zadaniu, Księżycu, o nim. Było to coś na rodzaj salonu, w którym znajdował się kominek, na którym palił się ogień. Przed kominkiem stały dwa duże, miękkie, czarne fotele. Między nimi stał szklany stolik na bazaltowych nogach, rzeźbionych w mistyczne wzorki. Na stoliku stał przygotowany wcześniej napój, który sprawiał, że łatwiej było wywierać wpływ na tego, kto go wypił. A jemu było to potrzebne, ponieważ miał świadomość, tego, że rodzice Julii wychowali ją na "anioła"
Miał zamiar "zaszczepić" w niej ziarnko zła i braku litości, by bez problemu mogła zostać prawdziwą Królową Ciemności. Nie miał jednak pojęcia, ile czasu będzie musiał na to poświęcić.