"Pamiętnik Jasminy Raichand-Negry" Pamiętnikiem opiekuje się Nightqueen
Zamiast trzech kanarków pojawił się tylko jeden Dodała Victorie
Poniedziałek, 14 Września, 2009, 18:23
Witam wszystkich po wakacjach! Witam również z nowej szaty graficznej oraz (chyba) nowego serwera dzięki któremu strona nie blokuje się jako "zawirusowana". Mam nadzieję, że dzięki temu będę mogła zamieszczać moje notki zdecydowanie częściej. Miłego czytania.
Lekko biegłam między drzewami wymijając zarośla i gałęzie. Przeskoczyłam na powalonym pniem i przystanęłam na głazie sterczącym samotnie na polanie niczym kamyk, który wypadł z kieszeni Boga. Delektowałam się wdychanym powietrzem, Zakazany Las oszołamiał ilością zapachów. Smacznych zapachów. Hipogryfy, jednorożce, testrale, centaury… Tak rzadko spotykane razem, tak rzadko w takiej ilości. Z trudem powstrzymywałam się od rozpoczęcia polowania. Byłam głodna, ale miałam też inne źródła krwi. Był początek października, więc jeśli teraz zginie kilka stworzeń nie wiadomo czy wszystko się uspokoi do końca miesiąca. Nie, nie będę sobie psuła później zabawy.
Już powrót do szkoły o 3 w nocy mógłby zakończyć się niezłym szlabanem, więc kiedy o wpół do czwartej nad ranem wśliznęłam się do zamku uważałam żeby nie zostać złapaną. Rozumiem, że o tej porze woźny i jacyś nauczyciele mogą się pałętać po szkole. Okazjonalnie jeszcze jakiś nadpobudliwy wampir, ale obecność 4 uczniów koło Izby Pamięci zdecydowanie nie jest normala. Chociaż muszę przyznać, że odkrycie, iż są to James, Remus, Syriusz i Szczurek już mnie nie zadziwił.
- Bu! – Powiedziałam głośnym szeptem*, kiedy podeszłam do nich na paluszkach.
- Jezu! Jasmina! Jak? – Krzyczał szeptem* James, podczas gdy Szczurek zbierał się z podłogi po tym jak odbił się od sufitu.
- Znasz słowa, które nie zaczynają się na literę „J”? Co tu robicie? – Pytanie pospolite, wiem, ale na miejscu
- Jasne – błysnął humorem James
- My? Nic. A ty, co tu robisz? – Udawał niewiniątko Syriusz
- Lunatykujemy – powiedział Remus jednocześnie z pozostałą dwójką.
- Przepraszam, dać wam chwilę abyście ustalili zeznania? Poza tym zapytałam pierwsza, więc słucham wyjaśnień.
- Woźny! – Wydyszał Szczurek.
Po jakiś 5 minutach biegu zamknęliśmy się w pustej klasie i czekaliśmy aż będziemy mogli spokojnie stamtąd wyjść.
- Wracając do tematu. Co tam robiliście?
- Ty umiesz tylko o jednym? – Zapytał z krzywym uśmiechem Łapa
- Umiem wiele rzeczy. Jak będziesz grzeczny to ci niektóre pokaże. Bądź dobrym chłopcem i powiedz, co chcieliście zmalować w Izbie Pamięci.
- Kate i Larry mieli tam gorącą randkę.
- Podglądanie to grzech. Nie dostaniesz nagrody.
- James ma tam szlaban razem z Lily pt. „czyszczenie sreber”. Prosił żebyśmy je trochę pobrudzili – przerwał jakże ciekawą konwersację Remus.
- Nie prościej zaprosić ją na randkę? – Zapytałam Jamesa
- Droga wolna. Spadajmy z stąd – nie odpowiedział
Tego dnia na śniadaniu chłopcy sprawiali wrażenie lekko niewyspanych. Na szczęście (dla nich) pierwszą godziną była historia magii, na nieszczęście (też dla nich) następna była transmutacja. Tak więc początek był spokojny, ale później zaczęła się tragedia.
- Panie Black zapewnie zrobił pan pracę domową i w trakcie weekendu ćwiczył pan zaklęcie zmieniające kielich w kanarka – rozpoczęła pierwszy akt prof. McGonagall.
- Oczywiście, pani profesor.
- Więc proszę zaprezentować.
Głęboki wdech – Fallione! – machnął różdżką Syriusz i… jego kielich pozostał kielichem, ale przybrał żółtą barwę a od nóżki oderwało się jedno szare piórko i powoli opadło na ziemię, Rozległo się kilka śmiechów.
- Gryffindor traci 5 punktów. Pan Potter, pana kolej
Skutek mniej więcej podobny, chociaż żadne piórko się nie pokazało, a śmiechy były liczniejsze choć zaraz ucichły pod zimnym spojrzeniem wykładowcy.
- Cóż, pana niewiedza, panie Potter będzie kosztowała Gryffindor 10 punktów. Panno Negra, pani kolej.
- Fallione! – szepnęłam a pod sufit wzbił się żółty kanarek.
- Bardzo dobrze, odzyskała pani 5 punktów dla swojego domu. Panowie powinniście brać przykład z koleżanki. – skwitowała nasze wysiłki profesorka i wróciła do kontynuowania lekcji.
- Wiesz, że miała nadzieję, że tego nie zrobisz? – zapytał mnie Remus po lekcji
- To znaczy? – powiedziałam na lekkim bezdechu (w jego obecności starałam się jak najpłycej oddychać)
- Przeważnie pyta tych, którzy według niej mogą tego nie umieć. W ten sposób motywuje cię do pracy abyś się dalej nie ośmieszał przed klasą – wyjaśnił
- Przynajmniej teoretycznie – zauważył kwaśno Syriusz.
– Czy ktoś wie w jaki sposób zawsze wywołuje mnie akurat wtedy gdy nic nie umiem – zapytał filozoficznie James.
- Przecież ty nigdy nic nie umiesz Potter – odpowiedziała mu Lilly doganiając nas – Mogę cię prosić na słówko? – zapytała łapiąc mnie za ramię i nie czekając na odpowiedź odciągnęła na stronę.
Moje nie bywanie na drugim śniadaniu budziło lekkie zdumienie u chłopaków i dziewczyn, ale dla tych drugich wystarczyło powiedziane szeptem słowo „odchudzanie” odmienione w jakimkolwiek przypadku, aby pokiwały za zrozumieniem głowami o zostawiły mnie w spokoju. Dzisiaj zapewne Rogacz najbardziej chciałby mnie tam widzieć i dowiedzieć się o czym rozmawiałam z Lilly. Jego niedoczekanie! Nie zważając na całą jego determinację, żeby jak najbardziej się zbliżyć do Rudowłosej raczej nie będzie mnie szukał na szczycie Wieży Astronomicznej. Było to zdecydowanie moje ulubione miejsce w całym zamku – tak wysoko, tak cicho, tak samotnie, taki piękny widok… Eh, niezależnie od wszystkiego to miejsce zaczynało mnie denerwować. Było takie małe, ciasne i nudne. Byle tylko przeczekać do końca miesiąca.
* „krzyczenie szeptem” tak jak np. „cofanie się do tyłu” czy „kontynuowanie dalej” są zwrotami całkowicie bez sensu, dlatego każdy szanujący się wampir je potępia i pod żadnym pozorem ich nie używa
- Dzisiaj pełnia. Myślisz, że będę bezpieczna?
- Oczywiście. I nie wierz w opowieści brata, on Cię tylko straszy tymi bajkami wilkołakami.
- Więc mogę spokojnie spać?
- Tak, ale zamknij okno – w nocy ma być burza – dodałam pod wpływem jej przestraszonego spojrzenia. – Zresztą nie martw się , zaopiekuję się tobą Aniołku.
„Ale jeszcze tylko przez kilka lat” dodałam w myślach. Rozmawiałam z Angelą na wzgórzu znajdującym się w połowie drogi między Paryżem, gdzie obecnie mieszkałam, a małym miasteczkiem gdzie mieszkała. Kiedy ona plotła wianek z polnych kwiatów ja leżąc obserwowałam chmury i opowiadałam jej historie na ich podstawie. Angela była słodką dziewczynką o wielkich błękitnych oczach i blond lokach, i mimo że miała dopiero 8 lat widać było, że wyrośnie na prawdziwą piękność.
- Nie martw się , zaopiekuję się tobą Aniołku.
Paradoksalnie deszcz padał z niemal czystego od chmur nieba, ale w świetle pełnego księżyca wyraźnie było widać strugi deszczu. Biegłam jak najszybciej i wiedziałam, że gdzieś niedaleko biegną moi bracia i przyjaciele – ci którzy byli ze mną kiedy dowiedziałam się o ataku. „Wilkołaki napadły Rosemer”. Dalej nie słuchałam, biegłam, a oni musieli podążyć za mną. Trzymaj się Aniołku!
- Nie martw się , zaopiekuję się tobą Aniołku.
- Jasmina, chodź. Musimy się stąd wynosić – nalegał Raj. Ale ja nie mogłam odejść od jej ciała leżącego w kałuży krwi, która sprawiła, że jej włosy były szkarłatne.
- Nie martw się , zaopiekuję się tobą Aniołku.
Gwałtownie usiadłam na łóżku. Byłam w Hogwarcie, a nie we Francji i minęło ponad 63 lata. Jedynym wspólnym mianownikiem była pełnia – moja pierwsza pełnia w tej szkole, w nocy ze środy na czwartek. Musiałam zapaść w krótki sen kiedy udawałam przed dziewczynami z dormitorium. Wbrew pozorom bycie wampirem nie oznacza, ani tego że śpi się cały dzień w trumnie, ani tego że nie śpi się w ogóle; oznacza to że wystarczy ci jakaś godzina snu na pół roku.
- Nie martw się , zaopiekuję się tobą Aniołku.
„Masakra w Rosemer” – tak zatytułowały to gazety. Bo to była masakra, nie rozumiany przez nikogo atak bandy wilkołaków na niewinne miasteczko. Z 365 mieszkańców przeżyło 21 osób (5 pijaczków, którzy przespali atak oraz 15 uczniów i 1 nauczyciel, którzy byli na wycieczce). To miasteczko już nie istnieje. Mówią, że nawet po roku deszcz wypłukiwał ze wszystkiego krew, że nieważne gdzie by nie wykopać studni i tak będzie z niej wydobywana krwawa ciecz, że krążą tam niewidoczne ale wyczuwalne dusze tych zamordowanych we śnie biedaków, że…. Lista jest długa, ale nikt nie wie czy cokolwiek jest tam prawdziwe czy nie. Wszyscy boją się sprawdzić. Czasami ktoś jedzie złożyć tam kwiaty czy zmówić krótką modlitwę za zmarłych, ale nikt nie zostaje tam po zmroku, nigdy. Nawet jeden kamień nie został skradziony z budowli, które przez 5 lat zajęte byłe jedynie przez kruki. Ptaki czuły krew mimo pochówku wszystkich ciał w zbiorowej mogile głęboko pod ziemią i kilkunastu prób zmycia krwi z kamieni. Wszystkie zakończyły się niepowodzeniem.
Jej skutkiem były ogólne łowy na wilkołaki prowadzone i przez mugoli i czarodziejów nie tylko we Francji. Większość ofiar linczów była pewnie niewinnymi ludźmi, ale zginęło przynajmniej kilkanaście wilkołaków (niekoniecznie winnych). To wydarzenie na nowo rozpaliło płomień strachu przed tymi stworzeniami.
- Nie martw się , zaopiekuję się tobą Aniołku.
- Dzień dobry panom. A Remus gdzie? Chyba nie przywiązaliście go do łóżka aby się spóźnił na zajęcia? – lekko zapytałam chłopaków kiedy spotkałam ich w pokoju wspólnym i dołączyłam do nich w drodze na śniadanie.
- Nie, ale dzięki za pomysł – wyszczerzył się James mimo mojego karcąco-rozbawionego spojrzenia.
- Pojechał do domu, wróci jutro – powiedział Syriusz a widząc mój pytający wzrok dodał – jego mama choruje. Mniej więcej raz na miesiąc jeździ do niej do Londynu.
- Ten to ma dobrze. Omija szkołę i nikt się go nie czepia, a jak my opuścimy kilka godzin to od razu mamy szlaban – zaperzył się James.
- Myślicie, że będą jajka na śniadanie? – zapytał jak zwykle na temat (jedzenia) Peter.
Wbrew wszystkiemu i wszystkim lubiłam historię magii. Był to jedyny przedmiot, na którym mogłam otwarcie okazywać znudzenie. Prawie cały czas półleżałam na pulpicie i trzymałam głowę opartą na leżących dłoniach. Mimo tego wszystkiego nie spałam ani nie ignorowałam lekcji jak większość, ale z zamkniętymi oczami słuchałam profesora Binnsa, unoszącego się kilka calów nad podłogą ducha. Ponieważ większość z tych rzeczy wiedziałam (a kilka nawet przeżyłam) rzadko zapisywałam coś nowego – jakieś drobiazgi i ciekawostki, którymi profesor chyba próbował urozmaicić swój wykład, ale robił to tym samym usypiającym głosem więc wszystko to zanikało w eterze nim dotarły do jakiejś szarej komórki w mózgach uczniów i zostały zapamiętanie.
Ponieważ miałam podzielną uwagę jednocześnie zastanawiałam się nad sprawą Lupina – chłopacy szczerze mówili o tych wyjazdach i myślą że to prawda więc nie mają pojęcia kim (czym) jest ich kolega. - Nie martw się , zaopiekuję się tobą Aniołku.
Nienawidziłam wilkołaków jako gatunku, nie tylko za to co zrobili w Rosemer i nie z powodu licznych starć z nimi. Były one albo bezrozumnymi niewolnikami pełni, która miała nad nimi pełną kontrolę albo okrutne i z radością przyjmowały swoje przekleństwo. O Dumbledore’u można było powiedzieć dużo, ale nie to że jest idiotą. Skoro przyjął go do szkoły (bo musiał wiedzieć, wilkołaki nie mogą ukrywać tego czym są w przeciwieństwie do sprytnych wampirów takich jak ja) wiedział, że nic nie stanie się jego uczniom, a przynajmniej nie ze strony Lupina. On jest za młody żeby mieć coś wspólnego z tamtą masakrą i pewnie nie ma pojęcia, że jedną z zamordowanych dziewczynek miała na imię Angel, Aniołek. Nie mogłam go za to piętnować, ale nie zamierzałam też nawiązywać nim głębszej znajomości.
Wiem, że bardzo długo nie pisałam ale nie mogłam się po prostu dostać się na stronę. Bardzo dziękuję wszystkim, którzy komentują moje notki i zachęcam innych do komentowania . Mam nadzieję, że ta się wam podobała i dziękuję za "wyprowadzenie mnie z inkubatora".
Słowa są złożone z liter, ale pojedyncza litera może stworzyć słowo. Znajomość słów jest ważna dla poprawnej komunikacji. Natomiast znajomość słów, które dopiero zostaną napisane lub wymyślone jest czymś zupełnie innym, to wieszczenie niezwykle niebezpieczne dla ludzi.
Oni w to wierzyli. Dlatego odbywały się łowy na czarownice, dlatego rozpoczęła się Inkwizycja. Z powodu tych słów, które ktoś kiedyś napisał spłonęły setki kobiet. Ciekawe, co by ze mną zrobili? Spalili, przebili serce osikowym kołkiem, wykąpali w wodzie święconej, a może coś innego? Zaśpiewałam cicho słowa
Saawan Ne Aaj To Mujhko Bhigo Diya
Haai Meri Laaj Ne Mujhko Dubo Diya*
Byłam ciekawa kto i kiedy je napisze, czy w ogóle? Były interesujące biorąc pod uwagę gdzie się znajdowałam oraz pogodę. Padał spóźniony letni deszcz, było ok. pierwszej w nocy, środa - dzień, na który czekałam z powodu pierwszej lekcji eliksirów. Wisiałam głową w dół przez okno w północnej wieży nogami mocno ściskałam parapet od wewnątrz. Wystarczająco mocno, aby się utrzymać, ale wystarczająco słabo, aby nie pozostały żadne ślady. Lekko przymknęłam oczy przed kroplami deszczu i wydmuchałam dym z papierosa i powtórzyłam słowa:
Cała jestem przemoczona deszczem,
Niestety, moja skromność spowodowała, że utonęłam.*
Primo nie jesteś skromna, secundo nie powinnaś palić.
Zamknij się Raj. Co zrobisz - doniesiesz na mnie? - wyrzuciłam papierosa - Zadowolony?
Powiedzmy. Robiłem po prostu za twoje sumienie.
Bardzo śmieszne. Gdzie jesteś? – zapytałam podciągając się i siadając na parapecie tak, aby oprzeć się o framugę okienną.
W Londynie. Mam kilka rozmów w imieniu firmy do wykonania.
To znaczy, że jesteś w jakimś pubie i na dodatek jesteś pijany. Na trzeźwo nie byłbyś w stanie nawiązać połączenia ze mną z takiej odległości, chyba, że po prostu nie chcesz mnie zobaczyć i kłamiesz o swoim pobycie w stolicy.
Nawet, jeśli trochę wypiłem to, co zrobisz – doniesiesz na mnie? Jeżeli nie jesteś zadowolona zawsze możemy skończyć naszą rozmowę.
Coś taki drażliwy?
Mam trochę dosyć tego ciągłego jeżdżenia i gadanie z ludźmi w imieniu ojca.
Witaj w klubie dzieci niezadowolonych z rodziców.
A właśnie jak tam szkoła?
Uczęszczam na naprawdę wiele przedmiotów. Tata nie chciał abym się nudziła.
Uczysz się czegoś nowego?
Nie, wszystko wiem i w tym problem. Zajęcia są obowiązkowe. Przecież nie mogę pójść do Skrzydła Szpitalnego i powiedzieć, że jestem chora – jeszcze mi zmierzy temperaturę i tętno.
Tiaa….
Ale jest dobra wiadomość. Dzisiaj mam pierwsze eliksiry.
Powodzenia
Dzięki. Raj, przyjedziesz…
Przyjadę. Idź spać Jasmina. Dobranoc
Łatwo powiedzieć ”idź spać”. Dobranoc.
Argus Filch każdej nocy robił ten sam obchód. Czasami łapał jakiś uczniów, czasami nie. Teraz był na najwyższym piętrze północnej wieży i mógłby przysiąc, że coś słyszał. Ale pomimo skradania się ciszej niż kot zastał po prostu otwarte okno. I mógłby przysiąc, że na chwile zanim je zamknął usłyszał szelest materiału, a po nim ciche kroki. Ale na korytarzu był tylko on. „Musiałem się przesłyszeć. Potter ze swoją bandą jest już na dywaniku u profesor McGonagall. Więc to nie mogą być oni. Ach, gdyby tylko pozwolono mi kiedyś ukarać ich tak jak za dawnych czasów. Porządna chłosta albo kilka dni wiszenia za ręce nauczyłoby ich rozsądku.” Myślał kontynuując swój obchód.
Słabe umysły mają do siebie to, że są… no właśnie słabe. Umysł Filcha należał do słabych, mimo że był silniejszy od reszty w swojej grupie wystarczyła tylko lekka Sugestia Pustego Korytarza, aby mnie nie zauważył. Właśnie w ten sposób wampiry kontrolowały ludzi. Wysyłały im Sugestie, które działały na wszystkich i wszystko (właśnie, dlatego nie wykryła mnie Pani Norris) a tylko najsilniejsze umysły miały, chociaż szansę, aby się przed nią obronić. Co nie zmienia faktu, że mnie trochę zaskoczył – za bardzo skupiłam się na rozmowie z Rajem.
Profesor Horacy Slughorn był niskim mężczyzną o lekko już przerzedzonej szopie słomianych włosów, wśród których można było dostrzec siwe kosmyki. Był potężnie zbudowany, ale nie w sensie muskularności, ale raczej grzecznego powiedzenia „gruby”. Kiedy wszedł do sali, w której miał rozpocząć lekcję jego uczniowie już czekali. Byli to Gryfoni i Puchoni z piątego roku, wszyscy wiedzieli, że w tym roku muszą się przygotować do Sumów, więc czeka ich ciężka praca. Lekko uśmiechnął się na widok swojej ulubionej uczennicy Lilly Evans. Choć nikomu by o tym nie powiedział cieszył się z tegorocznego planu zajęć, które przypadło mu w udziale prowadzić – każdego dnia miał obie grupy z piątego roku, w których znajdowali się jego najlepsi uczniowie. W pierwszej grupie znajdował się Severus Snape – uzdolniony chłopak ze Slytherinu, domu, którego był opiekunem. Natomiast gwiazda jego drugiej grupy siedziała przed nim razem z Jamesem Potterem oraz z nową dziewczyną, o której już słyszał. Fakt, że zajęła ona miejsce Syriusza Blacka ucieszył go, ponieważ kiedy ci dwaj (James i Syriusz) siedzieli obok siebie można było się spodziewać wszystkiego oprócz dyscypliny. Odetchnął i rozpoczął zajęcia.
- Witam wszystkich w piątym roku waszej nauki w Hogwarcie. Widzę nową twarz wśród nas. Niech panienka wstanie i się przedstawi. Powiedz od razu do jakiej szkoły chodziłaś wcześniej.
- Nazywam się Jasmina Negra, proszę pana. Jak dotąd uczyłam się w domu.
- Rozumiem. Mam nadzieję, że sobie poradzisz z programem. Jeżeli nie zwróć się do panny Evans.
- Dobrze proszę pana – odpowiedziałam siadając. Ja? Miałabym nie poradzić sobie z programem? Dobry żart, godny błazna, na którego Slughorn wyglądał.
- Drodzy państwo. Przypominam wam wszystkim, ze w tym roku przygotowujemy się do zdawania Sumów. Dlatego czeka was bardzo dużo pracy w tym roku na moich lekcjach. Dla zainteresowanych od razu mogę powiedzieć, że na poziom owetumowski przyjmuje uczniów, którzy otrzymali przynajmniej „powyżej oczekiwań”. A tak na rozgrzewkę proszę mi przygotować eliksir rozweselający. Osoba, która uwarzy go jako pierwsza zostanie zwolniona z dzisiejszej pracy domowej. Uwaga…. Czas start!
W klasie wszyscy poza mną zaczęli wertować podręczniki w poszukiwaniu receptury na eliksir. Ja znałam ją na pamięć – był to jeden z najpopularniejszych eliksirów, jakie sprzedawaliśmy i przeważnie robiłam go w ilościach hurtowych – jakieś 200 litrów za jednym razem.
- Jaka jest skala ocen w tej szkole? – zapytałam Jamesa krojąc pierwszy składnik – korzonki stokrotek.
- Nie wiesz?
- Ojciec oceniał mnie procentowo, nie zagłębiał się w jakieś „powyżej oczekiwań”
- Oceny pozytywne to: wybitny, powyżej oczekiwań i zadowalający. Negatywne to: nędzny, okropny i troll. – powiedziała Lilly sprawdzając czy ma wszystkie składniki.
- Aha dzięki.
- Moi drodzy mamy zwyciężczynię! Panna Negra uważyła swój eliksir w 75 minut. To chyba rekord na moich lekcjach.
- Dziękuje panie profesorzye.
- Gryffindor zdobywa 15 punktów. Jako prace domową musicie opisać wszystkie właściwości oraz najczęstsze użycia wszystkich pojedynczych składników eliksiru rozweselającego. Oczywiście panna Negra jest zwolniona z tego obowiązku zgodnie z moją obietnicą.
- Jak to zrobiłaś? – zapytała mnie Lilly kiedy wyszłyśmy z klasy – czytałam, że tego eliksiru nie można zrobić w mniej niż 80 minut a to i tak kiedy masz dużo szczęścia i bardzo świeże składniki. A takich nie miałyśmy.
- Moja rodzina należy do wielbicieli przyrządzania eliksirów. Nauczyłąm się kilku sztuczek.
- Jakich.
- tajemnica rodzinna. Słuchaj przed transmutacją musze jeszcze coś zabrać z dormitorium. Spotkamy się na zajęciach.
*Słowa są z piosenki "Taal se taal mila" z filmu "Taal" z 1999r. Tłumaczyłam sama w oparciu o angielskie tłumaczenie
Nim zegar szkolny skończył wybijać piątą nad ranem gwałtownie usiadłam na łóżku. Dormitorium było wypełnione cichymi oddechami 4 śpiących dziewcząt. Teraz czułam się wspaniale – wszystkie moje zdolności powróciły. W ułamku sekundy znalazłam się na drugim końcu komnaty, tuż nad łóżkiem Natalii. Z rozbawieniem zauważyłam, że ona i Jessica mogłyby służyć jako wzorce dla porcelanowych lalek. Obie miały porcelanową cerą i „przepisowy” kolor włosów.
Do śniadania miałam jeszcze przynajmniej dwie godziny, więc szybko wzięłam najpotrzebniejsze rzeczy i udałam się do łazienki. Kidy do niej weszłam chciałam od razu wyjść, ale się powstrzymałam. Delikatnie przyłożyłam rękę do ściany i się skoncentrowałam. Idealnie, łazienka prefektów… na piątym piętrze… niedaleko Borysa Szalonego (był naprawdę miły póki nie zaczynałeś rozmowy o goblinach).. czwarte drzwi na lewo.
Po kilku minutach woda leciała do olbrzymiej wanny, a ja poznawałam szkołę. Poznanie całej zajmie mi jeszcze trochę czasu, ale zdążyłam poznać najważniejsze drogi nim zmyłam z siebie wczorajszy brud człowieczeństwa. A trochę mi to zajęło biorąc pod uwagę, że miałam całą łazienkę dla siebie
-Wcześnie wstałaś- powiedziała przeciągając się Lilly, kiedy wróciłam do sypialni
- Stary nawyk – odpowiedziałam z uśmiechem
- Za jakieś 15 minut jest śniadanie. Postarasz się dobudzić Karem? Zawsze są z nią problemy
- Nie muszę być delikatna?
- Wystarczy, że skuteczna
- Załatwione – powiedziałam podnosząc dzbanek wody
- Aaaaaaaaaaaa!!!!!
- Zimna woda zdrowia doda! – krzyknęłam przez ramie uciekając przed atakiem latających poduszek.
Do Wielkiej Sali dotarłam bez żadnych problemów, choć wchodząc zastanowiłam się czy przypadkiem nie powinnam (jak na „śmiertelnika” przystało) zagubić się gdzieś w tej ogromnej przestrzeni szkoły.
-Witamy panią i zapraszamy na pierwszorzędne śniadanie przygotowane przez skrzaty domowe – powitał mnie James na śniadaniu.
- Skrzaty domowe?
- Oczywiście. A kto inny by pracował jako służba w zamku czarodziejów – zdziwił się Syriusz – twoja rodzina nie ma skrzata?
- Nie uznajemy ich. Zatrudniamy ludzi z okolicznej wioski – odpowiedziałam sięgając po jedzenie (kuchnia indyjska jest po prostu zbyt dobra żeby żywić się samą krwią a organizm się odrobinę przyzwyczaja oraz trzeba sprostać wymogom życia w społeczeństwie).
- Nie dziwi ich magia? No wiesz różdżki i te sprawy. Chyba, że…
- Cała moja rodzina posiada moc. Nie używamy jej po prostu w domu. Rodzice zajmują się nią w pracowni, do której mugolom nie wolno wchodzić – przerwałam im spekulacje
- Aha….
Nagle rozległ się szum skrzydeł pod sufitem. Kiedy już umilkły nieliczne westchnienia pierwszaków wśród sów utworzyła się wolna przestrzeń i pomiędzy ich licznymi skrzekami pikował sokół. Mój sokół. Szybko wzięłam z tacy kilka plastrów wędliny obciągnęłam na wszelki wypadek rękaw – coś, co zrobiłby człowiek. Pawan szybko doleciał do mnie i zawisł w powietrzu w celu postawienia na stole przywiązanej do jego nóg skrzynki oraz abym mogła uwolnić go od jej ciężaru, do czego szybko się zabrałam podając mu przy okazji trochę mięsa.
- C-co t-to j-jest? – wydukał siedzący naprzeciwko mnie Peter.
- Mój sokół – Pawan. A to skrzynka, którą zgodnie z obietnicą przysłał mi brat. – Odpowiedziałam karmiąc boczkiem siedzącego już na moim ramieniu ptaka. – Dobrze ci się leciało? Tu nie dostaniesz surowego mięsa, będziesz musiał zapolować w lesie. Leć! – Powiedziałam w hindi, języku w którym Pawan był szkolony. Przy ostatnim słowie poderwałam szybko rękę, a on wystrzelił w górę i z krótkim skrzekiem wyleciał z Wielkiej Sali. – Nie martw się, nie zje cię! – powiedziałam do nadal przestraszonego Szczurka.
- Ładny – pochwalił Syriusz
- Dziękuję – odparłam chowając skrzynkę do torby.
- Witam w nowym roku szkolnym panowie. Pan Filch prosił żeby wam przypomnieć po raz kolejny regulamin szkolny, dlatego po jak zjecie śniadanie macie na mnie poczekać Zrozumiano? – Powiedziała wysoka, czarnowłosa kobieta w szmaragdowozielonej szacie – profesor McGonagall o ile się nie myliłam.
- Tak pani profesor
- Dobrze. Oto wasze tegoroczne plany zajęć. Panna Negra! Jak zapewne pamiętasz z wczorajszej uroczystości jestem profesor McGonagall i jestem opiekunką Gryffindor – mówiła czarownica nie zważając na „dziękuję” wypowiedziane jednym tchem przez Syriusza, Jamesa i Petera – Twój ojciec wysłał wczoraj, na wszelki wypadek zapewne, po raz kolejny listę przedmiotów, których masz się uczyć w tym roku szkolnym. Oto twój plan zajęć. Na pierwszą naszą lekcję przynieś dokumenty.
- Dobrze, pani profesor. Dziękuję za plan zajęć – odpowiedziałam, ale kobieta już nie słuchała i obróciła się szybko
- Pan Lupin! Gratuluję… - mówiła dalej, ale jej nie słuchałam. Jej obrót wywołał ruch powietrza i poczułam zapach bijący od Remusa.
- Czegoś zapomniałam z dormitorium. Musze iść. Do zobaczenia na zajęciach – powiedziałam zrywając się z siedzenia i łapiąc torbę. Wszystkie moje ruchy były szybkie, Alenie zbyt szybkie jak na człowieka.
Nie czekałam na ich odpowiedź. Kiedy byłam pewna, że nikt mnie nie widzi puściłam się nieludzko szybkim biegiem do łazienki. Zrzuciłam torbę z ramienia w miejsce, w którym powinna zostać sucha, odkręciłam wodę na najzimniejszą możliwą, i weszłam pod jej strumień w pełni ubrana. Z w miarę ludzką siłą uderzyłam ze złością w ścianę. Szczura bym jeszcze zniosła, ale wilkołak. Czy oni wiedzą, z czym się przyjaźnią?! Pewnie tak. A szkoła? Czy też wie? Na pewno. On był pospolitym dzieciakiem, który ugryziony stał się synem Luny. Musi być jej posłuszny i nie może ukryć tego kim jest. Kiedy już się uspokoiłam zauważyłam, że…
włoski na moim ciele podniosły się, a sama skóra generuje drgawki, aby się rozgrzać. To wszystko było spowodowane obniżeniem temperatury ciała wywołanej staniem przez kilka minut pod strumieniami lodowato zimnej wody.
….dreszcze. Wyszłam spod prysznica i lekkim skupieniem mocy wysuszyłam się. Lekko przeczesałam palcami włosy i, po odłożeniu skrzynki do kufra, poszłam na pierwszą lekcję, którą były zaklęcia.
Do wieczora byłam już pewna kilku rzeczy:
a) Hogwartu zatrudnia dziwną kadrę pedagogiczną – prof. Flitwick był karłem, gajowym był półolbrzym natomiast woźnym charłak
b) Szkoła lubiła też oryginalnych uczniów – poza wilkołakiem (o którym wiedzieli) i wampirzycą (o której zapewne nie wiedzieli) do szkoły uczęszczali zarówno wyznawcy czystości krwi oraz przeciwnicy szlam jak i mugolaki
c) Nie miałam aż tak złych braci skoro przysłali mi w terminie swoją skrzynkę oraz chyba połowę swojego łupu z włamania do jakiegoś banku krwi.
d) Ojciec mnie kocha i wybrał mi wystarczająco dużo przedmiotów abym nie mogła się nudzić.
To wszystko zapowiada, że mój pobyt w Hogwarcie może być ciekawszy niż się początkowo zapowiadał.
Przepraszam, że tak długo musieliście czekać, ale miałam drobne problemy ze sprzętem. Mam nadzieję, że notka wam się spodoba. Pozdrawiam wszystkich, którzy komentują i postaram się poprawić w przyszłości .
Gwałtownie otworzyłam oczy i spojrzałam na zegarek. Była 10.58. Miałam 2 minuty i musiałam zdążyć. Z torby wyjęłam 3 małe fiolki. Każda była z czymś innym, ale kolory ich zawartości pozwalały łatwo je odróżnić. Bez wahania wzięłam pierwszą, napełnioną przeźroczysta cieczą, i szybko ją wypiłam. Przyjemne mrowienie w gardle od razu poprawiło moje samopoczucie i po raz kolejny skłoniło mnie do dziękowania w myślach Matowi za butelkę rosyjskiej wódki w kufrze i ten ostatek drugiej butelki, który przed chwilą wypiłam. Druga, wypełniona czerwoną, lepką i zadziwiająco dobrą w smaku krwią pomocnego mężczyzny byłą równie dobra, co pierwsza, ale zadowalała drugą część mojej natury. Tą, z którą biorąc trzecią fiolkę żegnałam się na 12 godzin. Gęsta, żółtawa ciecz nie wyglądała zbyt zachęcająco, ale wiedziałam, że nie mam innego wyjścia. Punktualnie o 11 wypiłam dwa łyki krjewyżo i ciężko opadłam na oparcie siedzenia czując jak „trucizna” rozchodzi się po moich żyłach i ukrywa głęboko w moim umyśle wszystkie moje wampirze zdolności. Chowa je wystarczająco głęboko, aby żadna wścibska tiara podziału (czy jakoś tak) nie mogła się do nich dokopać. Po 45 sekundach było po wszystkim. Poza pamięcią 300 letniej wampirzycy byłam zwykłą dziewczyną. 45 sekund, które dla mnie trwało godziny, bo taka zmiana to nic przyjemnego.
- Czy te miejsca są wolne? – zapytał ktoś otwierając drzwi przedziału. A właściwie trzech ktosiów.
- Jasne – odpowiedziałam. Trochę socjalizacji mi nie zaszkodzi.
Dwójka, która weszła na początku była wysoka i ciemno włosa, jeden z nich nosił okulary i z uśmiechem opadł na siedzenie naprzeciwko mnie. Drugi, o ciepłych i ciemnych oczach, z uśmiechem błąkającym się na wargach usiadł obok mnie. Trzeci, najniższy z nich, o wodnistych oczach i popielatych włosach przypominał zagubionego szczurka, który został wpuszczony do labiryntu, w którym ser – nagroda, do której szedł znajduje się poza labiryntem i biedaczek kręci się w kółko. Szczurek usiadł na siedzeniu obok okularnika i zaczął z wielkim zainteresowaniem oglądać swoje buty, od czasu do czasu spoglądając na swoich kolegów.
- Imię me brzmi James Potter, a to Peter Pettigrew. Ten osobnik zajmujący miejsce obok ciebie to Syriusz Black, ale nie przejmuj się pani, ja cię przed tym wrednym typem obronie. – Powiedział okularnik z przekornym uśmiechem.
- Nie słuchaj go pani. Mimo że imie me podał poprawne to on jest szaleńcem i niegodziwcem, przed kim dostojny rycerz, taki jak ja, powinien bronić taką piękną białogłową jak ty – odpowiedział w podobnym tonie chłopak nazwany Syriuszem. Podjęłam grę.
- Oh, dostojni panowie! Nie godnam ja obrony dwóch tak wspaniałych rycerzy. Jednakże za chęć obrony bezbronnej białogłowej należy wam się chwała po waszej bohaterskiej śmierci. Nie wiem, który z was jest niegodziwcem i nie mnie to rozsądzać. Me imię to Jasmina Negra i jeślim godna zajmować miejsce w waszej pamięci zapamiętajcie to imię. – Powiedziałam, po czym figlarnie uśmiechnęłam się do Jamesa - Jednakże w głębi serca zawsze miałam sentyment do mężczyzn o orlim wzroku.
Cała trójką parsknęliśmy śmiechem, a po chwili Peter „Szczurek” dołączył się do nas.
- Ładna mowa. – pochwalił Syriusz podając mi rękę.
- Popieram – odezwał się James, kiedy i jemu uścisnęłam dłoń. – Jesteśmy na 5 roku. Ty, do którego dołączasz?
- A więc będę musiała znosić was na jakiś zajęciach.
- Super! Wiesz, w którym domu będziesz? – Zapytał Syriusz
- Nie. Dopiero mnie przydzielą
- Cześć chłopaki… - powiedział popielato włosy chłopak ze srebrną odznaką z „P” na piersi wchodząc do przedziału – i dziewczyno. Szukam jakiegoś J. Negra. Jak go znajdę to do was dołączę.
- Siema Remus! To jest…. – zaczął James
- Jasmina Negra – powiedziałam wyciągając rękę do Remusa – to chyba mnie szukałeś.
- Tak chyba tak. Remus Lupin. Miło mi cię poznać. Miałem ci przekazać, że do zamku pojedziesz razem z nami powozami a później zaprowadzę cię do profesor McGonagall.
- Dobra.
- Coś z wózeczka, kochaneczki?
Do Wielkiej Sali weszłam za pierwszorocznymi. Wolałam to niż później iść przez nią sama. Lekko się rozejrzałam dookoła. Odpuściłam sobie patrzenie na sufit, – co to za rozrywka? Zamiast tego patrzyłam po stołach. Poza czwórką z pociągu rozpoznałam po rysach twarzy dzieci (a może wnuków) ludzi, których znałam.
- Negra Jasmina!
Szybko podeszłam do starego kapelusza, który miał przydzielić mnie do środowiska, w którym spędzę kolejne trzy lata.
- Gryffindor!
Oklaski wybuchły przy krańcowym stole z lewej. Poszłam kierunku Syriusza, który przesunął się i zrobił mi miejsce obok siebie.
- Chyba będziesz nas musiała znosić całe trzy lata – wyszeptał mi do ucha z uśmiechem, który po chwili odwzajemniłam.
W pokoju wspólnym dzięki Syriuszowi, Jamesowi i Szczurkowi znalazłam się jako jedna z pierwszych. Zgodnie ze wskazówkami chłopaków trafiłam do dormitorium, gdzie już czekała mój kufer. Nagle do sypialni wbiegły 4 dziewczyny. Pierwsza miała długie, ciemno rude (kasztanowe) włosy i jasnozielone oczy w kształcie migdałów, druga i trzecia miały brązowe włosy, a trzecia była niebieskooką blondynką.
- Cześć!
- Cześć! Ja jestem Lilly, a to Natalie, Karmen i Jessica.
Dziewczyny były bardzo miłe, jednak nie rozmawiałyśmy zbyt długo po posnęłyśmy. Kolejną wadą krjewyżo jest to, że zmusza do spania. Normalnie w pierwszą noc „zwiedzam” nowe miejsce, ale byłam na to zbyt zmęczona. Pozwiedzam jutro w nocy. Dobranoc.
1 września był wręcz zadziwiająco słoneczny i pogodny. Jakby pogoda chciała jeszcze bardziej dobić wszystkich tych, którzy zaczynali dzisiaj 10-cio miesięczną prawie nieprzerwaną katorżniczą naukę w różnych szkołach. A może chciała ich pocieszyć? W końcu niezbadane są ścieżki, którymi kroczy los.
Ostatnie dni „wolności” spędziłam na zwiedzaniu Londynu. Ostatni raz (nie licząc jednodniowych wizyt, w trakcie, których nic się nie zobaczy) odwiedziłam stolicę Wielkiej Brytanii jakieś 100 lat temu, więc sporo rzeczy się zmieniło. Jedną z bardzo niewielu rzeczy, która pewnie nigdy się nie zmieni była ta atmosfera, ten duch rozrywki na Covent
Garden. Żałowałam, że jestem tu tak krótko, bo mogłabym tam spędzić kilka dni.
Mimo że pociąg miałam dopiero o 11 z Dziurawego Kotła wyszłam już kilka minut po 10. Miałam już dość tego miejsca, wścibskiego barmana, tłumu dziwolągów i sąsiedztwa dwóch magicznych ulic, od których mogła rozboleć głowa: albo od nagromadzenia czarno-magicznych przedmiotów, albo od tej bezładnej paplaniny i podekscytowanych głosów jakiś małych bachorów. Dobra przepraszam powinnam napisać dzieci, ale jakoś znielubiłam tych niewyrośniętych ludzi.
Jakieś 3 kwadranse przed odjazdem mojego pociągu dotarłam na stację King Cross. Można powiedzieć, że byłam już częściowo ubrana w mundurek, chociaż nie do końca. Wchodzące w jego skład buty na obcasie, białą koszulę i krótką spódniczkę miałam na sobie, reszta była gdzieś w torbie, którą miałam na ramieniu, aby schować w niej jakieś drobiazgi, a nie ciągle grzebać w tym wielkim kufrze, który pchałam przed sobą na wózku. Nim zaczniecie dawać jakieś komentarze w stylu jakiejś znajomej mojej matki (zwykłej ludzkiej kobiety, którą pogardzałam raczej z powodu poziomu IQ niż poziomu społecznego – w końcu nikt nie stoi wyżek niż 300 letni wampir) „młoda dama nie może się ubierać jakby była na zawołanie zwitka pieniędzy” powiem tylko, że było jakieś 30 stopni w cieniu więc nie byłam najbardziej roznegliżowaną dziewczyną na całej stacji. Najwyraźniej szczęście mi sprzyjało, bo kiedy byłam już blisko przejścia na mój peron zauważyłam zbliżającą się w moim kierunku jakąś żeńską wycieczkę. Kiedy zasłoniła mnie przed wszystkimi ciekawskimi spojrzeniami spokojnie przeszłam na peron.
Pociąg stał już w oparach białej pary, a na peronie było tylko kilka osób – rodzice odprowadzający już swoje dzieci bo później będą zbyt zapracowani aby to zrobić. Właśnie na to liczyłam przychodząc tak wcześnie, że nie będę świadkiem jakiś ckliwych pożegnań, które biorąc pod uwagę to, że byłam sama nie byłyby czymś co bym z przyjemnością oglądała. W ten sposób mogłam również z łatwością znaleźć wolny przedział i przygotować się psychicznie do wypicia krjewyżo. Mimo że wiedziałam, że przygotowanie się do tego jest niemożliwe. Jakby niechcenia błądziłam oczami po tych kilku mężczyznach, którzy mogli mi pomóc z kufrem. Wolałam mężczyzn bo poproszenie kobiety byłoby o wiele bardziej podejrzane, poza tym byłaby jeszcze pewna teoria mojego brata, która była jedną z niewielu rzeczy, z którymi się zgadzałam.
- Co do..?
-Oh, bardzo pana przepraszam. Musiałam się zagapić. Mam nadzieję, że nic się panu nie stało. Naprawdę mi przykro – powiedziałam słodkim głosikiem „przypadkowo” wpadając na jakiegoś mężczyznę.
- Nie, nic się nie stało. Każdemu się może zdarzyć moja droga – odpowiedział całkiem spokojnie, mimo że jego twarz przed chwilą wyrażała gniew.
- Mimo wszystko przepraszam. Zdaję sobie z tego sprawę, że to trochę niegrzeczne, ale czy mimo tego przykrego wypadku pomógłby mi pan wnieść kufer do pociągu?
- Oczywiście moja droga, oczywiście.
Przez te kilka chwil, w którym spełniał moją prośbę byłam rozdarta pomiędzy dwoma uczuciami. Po pierwsze radością, że złapał w dokładnie tym miejscu w którym chciałam – prawie widziałam igły bezboleśnie wbijające się w jego ciało. Po drugie wściekłością. Musiałam całą siłą woli powstrzymywać się od rzucenia na niego jakiejś wrednej klątwy. NIENAWIDZIŁAM kiedy ludzie zwracali się do mnie w taki poufały sposób. Jakby mnie znali i coś nas łączyło! Kiedy w końcu usiadłam w przedziale pogratulowałam sobie opanowania i żałowałam, że moi bracia tego nie widzieli W końcu mówili, że nie umiem trzymać nerwów na wodzy. Leniwie turlałam moją różdżkę pomiędzy palcami i zastanawiałam się jak wytrzymam prawie cały rok z tymi wszystkimi dzieciakami i nauczycielami, którzy zapewne byli młodsi ode mnie. Opisywałam już moją różdżkę? Nie? Chyba nadeszła na to pora. Ojciec sam zaprojektował każdemu z nas różdżkę i sporo musiał zapłacić za ich wykonanie. Ponieważ nie używamy ich zbyt często nie mam pojęcia jakie są różdżki moich braci, a nawet nie pamiętam kiedy je po raz ostatni widziałam, ale moja była chyba niezwykła w porównaniu z tradycyjnymi różdżkami. Wg horoskopu „moimi” drzewami były: czarny bez, orzech, wiśnia i heban. Ojciec jest tradycjonalistą i wierzy w horoskopy, więc moją różdżkę tworzyły 4 warstwy różnego drewna. Przed chwilą wymieniłam je od rdzenia kierują się do zewnętrznej warstwy. Sercem tego podstawowego dla czarodziei przedmiotu w moim przypadku tworzył kosmyk włosów mojej matki. Oryginalnie…
Schowałam różdżkę z powrotem do torby i lekko odpłynęłam odcinając się od powoli narastającego zgiełku i zamieszania na zewnątrz.
Ulica Pokątna Dodała Victorie
Wtorek, 27 Stycznia;, 2009, 18:14
Bardzo dziękuję wszystkim za ciepłe przyjęcie. Ostatnio przechodzę lekką fazę fascynację Bollywoodem, więc można znaleźć podobieństwa do filmów tego typu. Czasami będą się pojawiać wpisy widziane oczami innej osoby – tak, aby wprowadzić jakieś urozmaicenie . Mam nadzieję, że nadal będzie się wam podobać to, co piszę.
Tak jak to było ustalone 28 sierpnia z cichym pyknięciem w pozorowanej teleportacji łącznej razem z matką deportowałyśmy się na ulicę Pokątną w Londynie. Chyba tak jak zdecydowana większość osób, które tu przybywają swoje pierwsze kroki skierowałyśmy do banku Gringotta. W końcu trzeba mieć kasę żeby coś kupić, nie?
Ale, ale. Chyba jeszcze nie powiedziałam wam, czym się zajmuje moja rodzina. Otóż krótko po ślubie moi rodzice założyli małą firmę produkującą eliksiry, które potem były sprzedawane w aptekach. Wysoka jakość, dobra cena i żyłka do interesów moich rodziców spowodowała, że już od jakiś 200 lat eliksiry i wywary sygnowane „Raichand-Negra” są znane i cenione. Kolejni konkurenci upadali, a my się bogaciliśmy, od 1850 r. nasze wyroby można kupić w całej Europie i Azji oraz w północnej Afryce. Cała nasza 5 kocha przyrządzanie eliksirów, więc warzymy je sami i tylko butelkujemy przy pomocy zaklęcia.
Dobra tyle reklamy powiem jeszcze tylko, że złoto trzymamy właśnie u Gringotta i w Hingu-ma (japońskim banku czarodziejów). Osobiście wolałam Hingu-ma, bo nie pracowały tam gobliny, ale przecież nie będziemy nosić złota na drugi koniec świata! Gobliny umieją poznać człowieka i nie-człowieka. A przynajmniej ich zabezpieczenia antywłamaniowe.
Szybkim krokiem weszłyśmy do banku i zdecydowanie i władczym krokiem podeszłyśmy do kontuaru, za którym siedział jakiś goblin (jeżeli wiesz, że gobliny znają jakiś twój sekret musisz sprawiać wrażenie, że one BARDZO nie chcą dowiedzieć się co z nimi zrobisz kiedy one go wydadzą, to działa).
- My do skrytki 7. Ma nas poprowadzić Graft. – Moja matka i jej władczy ton… Broń bardzo rzadko używana, ale sądzę że zmusiłby do posłuszeństwa nawet Szatana i Boga aby podali sobie ręce i zaczęli się razem bawić.
- Skrytka numer 7? Oczywiście, oczywiście. Graft!! – Powiedział oniemiały goblin zapominając, że teoretycznie nie można prosić o konkretnego goblina. Większość skrytek poniżej 10 należy do wymarłych już rodów, które nikomu nie zapisała majątku, więc teoretycznie do nich.
- Pani Raichand-Negra! Jakże miło panią widzieć. I to z córką! – powiedział Graft – stary goblin obsługujący naszą rodzinę. Za nim biegł jakiś młody goblin taszczący worek z Brzękadłami – Proszę tędy.
Prawie godzinę później wyszłyśmy z Gringotta z o wiele cięższymi sakiewkami.
- Dobra. Chyba najpierw kupimy szatę ucznia? Chyba, że ja pójdę do krawca, a ty do księgarni. – Powiedziałam po raz pierwszy wyjmując list z kieszeni list z Hogwartu. – Eliksiry, zielarstwo, obrona przed czarną magią, zaklęcia, transmutacja, starożytne runy, astronomia i historia magii. Nieźle.
- Pójdziemy najpierw do madame Malkin po szaty, wole cię nie spuszczać z oka po tym co się stało ostatnio.
- Nadal mi nie ufasz?? Ranisz moje serce. Przynajmniej kupowanie różdżki nas opuszcza. – Powiedziałam kiedy minęła nas jakaś rodzina z dwójką dzieciaków, które w jednej ręce trzymały pudełko po różdżce, a drugą nią wymachiwały.
- Tak. Pamiętaj tylko….
- Tak wiem, mam różdżkę po prapraprapraprababci ze strony ojca i tak naprawdę nikt nie wie, co lekko zwariowana staruszka kazała włożyć do środka.
- Dokładnie. Tylko nie mów przy ojcu o „lekko zwariowanej staruszce”, bo się lekko zdenerwuje.
W końcu szatę kupiłam sama, a książki kupiła mama, ale kiedy czekałam na szatę usłyszałam dość wyraźnie od jakiś dziewczyn „wróżbiarstwo” i „tiara przydziału”(czy jakoś tak). Wiedziałam, że na wróżbiarstwo nie będę chodzić bo jest ono „niezgodne z moją religią”, ale słowa o tej tiarze mnie zaniepokoiły. Jakoś muszą mnie przydzielić do któregoś domu, ale jak?
- Wypijesz po prostu krjewyżo i po sprawie – powiedziała matka przy kolacji w Dziurawym Kotle.
- Co? To świństwo? Nie ma innego sposobu? - zapytałam z nadzieją w głosi znając z góry odpowiedź. Musicie wiedzieć, że „krjewyżo” to po prostu „krew jednorożca z wyciągiem z żonkila”
- Nie i dobrze o tym wiesz. Trafisz 1 września na pociąg czy mam cię odprowadzić? Chciałabym pojechać jutro do Hiszpanii na grób rodziców.
- Nie pomachasz mi?? Czemu rodzice mnie nie kochają?? – droczyłam się z nią. – ale pójdziesz ze mną kupić kociołek? Tak pięknie wprawiasz w osłupienie sprzedawców.
- Zgoda. Ale pierwszego masz się znaleźć w pociągu. Jasne?
- W porządku.
***
- Witam panie. Chcą panie kupić kociołek do szkoły? Polecam cynowy o pojemności 10 litrów. Bardzo poręczny i użyteczny. W promocji tylko.. – potokiem zbędnych informacji zalał nas sprzedawca w sklepie
- Nie chcemy takiej tandety. Poprosimy żeliwny kociołek z perforowanym dnem, termicznymi nakładkami na rączki, o pojemności 12,5 litra i wypukłymi liniami podziału pojemności co 5 litrów. Co się tak gapisz? Mam ci to wszystko zapisać- powiedział moja wspaniała matka do oniemiałego sprzedawcy. Powiem krótko. Widok słyszących tą tyradę z ust kobiety oniemiałych sprzedawców: bezcenne.
- Oczywiście, ale wszyscy uczniowie mają posiadać kociołek cynowy numer 3
- Kupię tylko taki kociołek, jaki opisałam. Jak nie chcecie mi go sprzedać to trudno. Kupię gdzie indziej
- Ależ nie. Proszę sekundę poczekać
Po odesłaniu ostatnich zakupów do pokoju usiadłyśmy w lodziarni
- Będę się deportować po obiedzie. Jakieś ostatnie życzenia?
- Chyba nie. Pozdrów babcie i dziadka ode mnie. Jak wrócisz do domu upewnij się, że Raj wysłał do mnie Pawana ze skrzynką.
- Dobrze. Uważaj na siebie w szkole i ucz się pilnie wszystkiego, co nowe – powiedziała mama. - W papierach jest twoje pozwolenie na odwiedzanie Hogsmade.
Kiedy się deportowała do Hiszpanii nie czułam smutku. Za stara na to po prostu jestem. Więc mam 2 dni na pozwiedzanie Londynu. Super!
********
- Dobra Lunatyku! Siedzisz cały osowiały, od kiedy się spotkaliśmy. – Powiedział Syriusz popijając chłodny napój.
- Właśnie! Niemiłe ci nasze towarzystwo? – Zawtórował mu James
- Dobra skoro musicie wiedzieć to zostałem prefektem – powiedział zdenerwowany Remus.
- Stary nie żartuj tak kiedy Łapa pije. Jeszcze zabijesz chłopaka – powiedział James waląc w plecy krztuszącego się Syriusza
Ty chyba nie mówisz tego serio. Powiedz, że to jakiś głupi żart bo nie wytrzymam – wykrztusił Syriusz
- On chyba na poważnie – odezwał się w końcu Peter
- Ale jazda nasz Lunaś został prefektem! Chyba nie będziesz nam wlepiał szlabanów co?
- Zamknij się Roguś, bo wylądujesz na mojej krótkiej czarnej liście – odpowiedział chłopak z krzywym uśmiechem.
Początek historii Dodała Victorie
Niedziela, 25 Stycznia;, 2009, 09:51
Witajcie. Z pierwszego zdania mojego pamiętnika dowiecie się kim jest moja bohaterka. Z góry mówię, że wszystkie podobieństwa do sagi "Zmierzch" są niezamierzone - ta postać powstała w mojej głowie jakieś pół roku temu i ją dopracowywałam (możliwe, że to dowodzi jak skrzywionąmam psychikę, ale cóż...) Życzę miłego czytania
Nazywam się Jasmina Nandini Vanessa Anastazja Cirilla Shantrani Raichand-Negra. Wyglądam na jakieś 16 lat, ale urodziłam się (dokładnie!) 300 lat temu w tym samym roku, w którym zmarł ulubiony malarz mojego ojca Jan Vermeer (dla dociekliwych w 1675 r.). To imię, które podałam nie jest moim prawdziwym imieniem. Kiedy żyje się 300 lat zyskuje się wiele imion i przydomków, ale nie przezwisk. Tacy jak ja wzbudzają wystarczający szacunek by im ich nie nadawano. Napisałam po prostu te, których najczęściej używam. Może się już domyśliliście, może nie, ale jestem wampirem. Tak samo jak moi dwaj starsi bracia i rodzice. Jesteśmy chyba jedyną tak liczną wampirze rodziną na świecie. Tak, dokładnie rodziną! Zawsze, kiedy czytam wywody tych wszystkich uważających się za takich mądrych profesorów o tym, że wampiry „powstają” tylko przez ugryzienie chce mi się śmiać. Ja i moi braci (oraz słowo honoru naszych rodziców, że nas nie ugryźli po naszych narodzinach) jesteśmy jednym z niewielu przykładów na fałsz tego stwierdzenia. Niewiele jest wampirzych małżeństw (wampir-wampir) i równie mało wampirzych dzieci, które nadal są wampirami. Kiedy jest się wampirem słowa „wieczna miłość” są piekielnie prawdziwe.
Tak czy inaczej zaprzeczmy też ogólnie popularnemu stereotypowi, że wampiry są śmiertelnie blade. Jest to prawdą tylko dla wschodnioeuropejskich wampirów, które zamykają się w swoich zamkach i nigdy ich nie opuszczają. Mój ojciec jest hindusem, a matka baskijką, po takiej mieszance trudno być śmiertelnie bladym więc moja skóra ma cudowny złoty odcień i nigdy nie muszę się martwić o opaleniznę . Bo musicie wiedzieć, że słońce wcale nas nie zabija. Tylko ci idioci zamknięci w zamkach są tak nieprzyzwyczajeni do światła słonecznego, że bolą ich oczy. Podobnie krzyże, każda możliwa ilość wody święconej, czosnek, kołek w serce i inne popularne środki na wampiry nas nie ruszają. Przez setki lat nasze organizmy się po prostu uodporniły na te zabawki.
Jak już napisałam mam dwóch starszych braci, ale nie będę pisała ich tasiemcowatych imion bo (narazie) nas nie interesują, tak samo moich rodziców. Starszy o 3 lata Raj i o rok starszy Mat (choć jego pierwszym imieniem jest Rohan upiera się przy zdrobnieniu od drugiego imienia)) i ja jesteśmy dziećmi Yasha i Carmen. Niewielki odstępy wiekowe są spowodowane tym, że wampirze dzieci rozwijają się tak jak ludzkie do ok. 12 roku życia a później według własnych potrzeb i fantazji. Nie możemy jednak młodnieć więc musimy robić to bardzo rozważnie i pamiętając o konsekwencjach.
Opowieść trzeba od czegoś zacząć więc ja zacznę od pewnego pięknego i słonecznego dnia 18 sierpnia 1975 roku kiedy razem Rajem i nienaturalnie bladym Matem siedziałam na tarasie naszego domu na południu Indii i zastanawialiśmy się jak odegrać się na pewnym „egzorcyście” z pewnej wioski na zachód od nas. W jakiś sposób (przedmiotem dyskusji było też to jak bardzo był pijany) rozpoznał w moim braciszku wampira, skrzyknął znajomych i wspólnie próbowali go pokonać. Niestety Mat również był po kilku(nastu) drinkach i nie zareagował dostatecznie szybko. W skrócie z osikowym kołkiem, splecionymi drutem rękami i nogami oraz swoją odciętą głową u stóp wylądował w brzozowej trumnie w grobie bardzo chętnie święconym przez jednego z nielicznych w okolicy katolickich kapłanów. Od razu powiem, że żadnym z tych sposobów nie da się pokonać wampira, który ma więcej niż 200 lat, po prostu sprawiają, że obudzenie i wyjście z grobu jest mniej przyjemne. Zbliżało się zaćmienie księżyca i bardzo pochmurna noc więc mieliśmy mnóstwo zabawnych (dla nas) pomysłów. Kiedy dochodziliśmy do porozumienia weszli nasi rodzice.
- Jasmina, od pierwszego września będziesz chodziła do Hogwartu – powiedział ojciec.
- Anglia? No dobra. Ale jak długo? Bo będę się musiała starzeć!
-3 lata. Zaczniesz od 5 roku i zdasz SUMy i OWTUMy. Postarzenie się o rok ci nie zaszkodzi. 28 pojedziesz z matką do Londynu i kupicie wszystko co potrzebne.
- Dobrze tato.
Z moim ojcem nie należy się spierać, jak się go obrazi to nawet przez 200 lat nic nie zrobi aby się pogodzić. W końcu ma czas. Na szczęście dla nas zaćmienie jest 25 więc nie koliduje to z naszymi planami. Co prawda chodzenie do jakiejś angielskiej szkoły mi się nie uśmiecha ale w Indiach najważniejsze jest posłuszeństwo wobec rodziców. Więc Hogwarcie strzeż się, nadchodzę.