Przepraszam, że dopiero teraz, ale nie mogłam się na stronę dostać Teraz wpisy powinny pojawiać się częściej (mam nadzieję). Dziękuję wszystkim, którzy skomentowali poprzednią notkę, to bardzo mobilizuje
22 maja 1998
Kiedy się wreszcie obudziłam nie bardzo miałam pojęcie, co się dzieje. Otworzyłam powoli oczy. Leżałam w swoim pokoju, przykryta biało-niebieską kołdrą w swojej błękitnej koszuli nocnej, chociaż nie pamiętałam ani tego, żebym się przebierała, ani tym bardziej kładła spać. Powoli odzyskiwałam świadomość i gdy przed oczami przestała mi migać mozaika kolorowych plamek uznałam, że cokolwiek się nie stało (cały czas nie mogłam zapełnić białych plam w pamięci w miejscu, gdzie powinny znajdować się wspomnienia z wczorajszego dnia), powinnam jak najszybciej wstać, bo znając moje szczęście jestem zapewne spóźniona na zajęcia, jakieś spotkanie czy cokolwiek innego. Powoli podniosłam się, opuściłam nogi za krawędź łóżka i niepewnie wstałam. Nie zdążyłam zrobić nawet kilku kroków, gdy ponownie opadłam na łóżko. Przypomniałam sobie wszystko. Każdy detal, każdy szczegół. Wiedziałam, że powinnam jak najszybciej dojść do siebie, pobiec na szlaban do Mistrza Lachlana, później na sobotnie zajęcia, do Erica z którym miałam przygotować projekt, a kiedy wreszcie wrócę będzie czekał na mnie Snape w laboratorium, gdzie spędzę kilka godzin nad eliksirami. Później jeszcze oklumencja, a kiedy w końcu zamknę się w pokoju będę musiała przetłumaczyć teksy pisane starogreką, które powinnam oddać w poniedziałek profesorowi od języków wymarłych . Nawet nie wspominam o stercie obowiązkowych lektur walających się po całym pokoju. Wiedząc to wszystko nie poczułam bynajmniej nagłej chęci wcielenia planów w życie, ale naprawdę marzyłam, żeby zamknąć się w pokoju, schować pod kołdrą i cały dzień stamtąd nie wychodzić. To byłoby takie wspaniałe. Móc wreszcie odpocząć. Szczególnie mając w perspektywie najbliższych miesięcy coniedzielne szlabany, a najbliższych lat szpiegowanie w Hogwarcie. Czy wszystko zawsze musi być przeciwko mnie? Nie patrząc nawet na zegarek (po co się jeszcze bardziej dołować?) zwlokłam się po schodach na dół. W kuchni czekał na mnie Severus rozparty wygodnie w fotelu z kawą w jednej ręce i jakąś gazetą (chyba tym czarodziejskim szmatławcem, Prorokiem Codziennym) w drugiej.
- Nasz mały szpieg wreszcie raczył wstać – mruknął, nie odrywając wzroku od ciągu literek.
Nie przejmując się jego sarkastycznymi uwagami (to był jego rytualny sposób rozpoczęcia dnia, zwykli ludzie mówią po prostu „dzień dobry”, ale przecież Severus nie będzie się zniżał do takiego poziomu) zapytałam:
- Długo spałam?
- Siedemnaście godzin.
Gdybym miała coś w ustach pewnie zachłysnęłabym się w szoku, a Severus miałby jedną osobę więcej na sumieniu (nie żeby się tym jakoś szczególnie przejmował). Jeszcze nigdy w życiu tak długo nie spałam. Wampiry nie muszą spać tyle, ile normalni ludzie. Zwykle wystarczają nam trzy, cztery, góra pięć godzin. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła dziesiąta. Właśnie miałam wybiec z rezydencji i pobiec jak najszybciej do Akademii, ale Severus powiedział z westchnieniem „Siadaj”, więc chcąc nie chcąc zsunęłam się na krzesło przy stole.
- Dzisiaj nie musisz iść na lekcje, zwolniłem cię u twoich mistrzów. Skutki zażycia tych eliksirów jeszcze do końca nie minęły, więc lepiej by było, abyś została w domu. Rada zaakceptowała już twój wyjazd do Hogwartu więc teraz, póki tutaj jestem, musimy omówić wszystkie szczegóły. Musisz też poprawić swoje zdolności zamykania umysłu. W Hogwarcie nie tylko ja jestem dobrym legilimentą, a spodziewam się, że Albus będzie chciał dokładnie przebadać twój umysł, zważywszy na historyjkę jaką mu przedstawimy.
- Czyli wszystko już postanowiliście, kiedy mnie perfidnie uśpiłeś?
- Twój sen był tylko skutkiem ubocznym eliksiru, który miał zniwelować, albo przynajmniej zmniejszyć, skutki wypicia przez ciebie tych dwóch mikstur.
- A co z Chloe? Ona przecież brała te same eliksiry.
- Z tego co wiem zajął się nią jeden z uzdrowicieli.
- To dobrze. Przynajmniej nie muszę teraz iść za zajęcia... – mruknęłam. A jednak istnieje tam u góry ktoś, kogo obchodzi moje zdrowie psychiczne.
- Nie ciesz się. Zaraz zaczynamy lekcje oklumencji i legilimencji. Później pojedynki i eliksiry. Może nauczysz się wreszcie, że niektórych z nich nie można łączyć i odróżniać świeże od tych przeterminowanych. Poza tym dopilnuję, żebyś nie mała żadnych zaległości i w tym roku zaliczyła wszystkie przedmioty.
Jeśli ten w górze naprawdę istnieje, to dochodzę do wniosku, że jest sadystą i prawdziwą przyjemność sprawia mu patrzenie jak cierpię.
Ha, ha, ha. „Zaliczyć” jakiś przedmiot w mniemaniu Severusa można dopiero wtedy, gdy dostanie się z niego A, ewentualnie B. Sadysta jeden. Dlaczego ja go tak lubię?
Wiedziałam, że dawanie choroby na nic się nie zda. Severus zna mnie lepiej, niż ktokolwiek inny (nie wspominając nawet o jego zdolnościach w legilimencji). Co prawda cały czas bolała mnie głowa i nie czułam się w pełni dobrze, ale nic tak trywialnego nie mogłoby odwieść Snape’a od próby udowodnienia mi, że tak naprawdę nic nie wiem.
Przebrałam się w dresy, szybko zjadłam śniadanie i powlokłam do pokoju gościnnego. Wszystkie meble przysunięte były do ściany, a Severus stał na środku pokoju trzymając w prawej ręce różdżkę.
- Zaczynamy? – zapytał, nie zdejmując z twarzy kpiącego uśmieszku.
- Daj mi się przygotować... – mruknęłam. Cały czas byłam trochę rozkojarzona. Próbowałam rozluźnić mięśnie, wyrównać oddech i skupić wszystkie myśli na ochronie umysłu.
- Przeciwnik nie będzie czekał, aż ustawisz bariery. Musisz być zawsze gotowa na potencjalny atak. Legilimens!
Poczułam, jak jego umysł napiera na mój. Całą siłą woli starałam się go powstrzymać, gdy niszczył moje bariery. Szukał w nich luk, czekał na najmniejszą dekoncentrację z mojej strony. Wiedziałam, że to tylko kwestia czasu, kiedy wreszcie dostanie się do mojego umysłu. Spróbowałam innej taktyki. Jednocześnie broniąc swoich barier, próbowałam dostać się do jego myśli. Liczyłam, że skupiony na przedzieraniu się przez mury mojego umysłu nie zauważy ataku. Natarłam na jego bariery, ale jeszcze zanim przebiłam się przez pierwszą warstwę przed oczyma pojawił mi się obraz – zabłąkana myśl. Ale przecież Severus nigdy nie pozwolił sobie na coś takiego! Zawsze chował każdą najdrobniejszą myśl za barierami. Z zaciekawieniem spojrzałam na przewijający się przede mną film. Severus znajdował się w ogromnej sali, której sufit pokrywały powoli płynące chmury. Siedział za stołem prezydialnym pijąc czarną kawę i ze znudzeniem rozmawiając z jakąś wysoką kobietą o ostrych rysach twarzy, włosach związanych w ciasny kok i okularach z czarnymi obwódkami na nosie.
Z napięciem czekałam na ciąg dalszy. To wspomnienie musiało być naprawdę ważne dla Severusa, jeśli odczytałam je z pierwszej warstwy jego pamięci. Ale dalej nic się nie działo. Ot, zwykła scenka z jego codziennego życia. I nagle poczułam jak wszystkie moje bariery pękają, a przed oczami przewijają mi się moje własne wspomnienia. Opadłam na kolana i mruknęłam:
- Dobra, dobra, wygrałaś...
Severus zakończył atak i podał mi rękę. Podniosłam się i usiadłam na sofie.
- Nie wiedziałem, że dasz się nabrać na tą starą sztuczkę. Prawdę mówiąc, jestem zawiedziony... Miałem nadzieję wreszcie na jakąś bardziej wyrównaną walkę – uśmiechnął się kpiąco (czy on nie potrafi się normalnie uśmiechać?).
- Przepraszam, o mistrzu, że nie dorównuję twoim oczekiwaniom – sarknęłam w odpowiedzi.
Podstępny nietoperz. Sam podsunął mi to wspomnienie, żeby mnie zdekoncentrować.
- To co? Jeszcze raz? Legilimens!
Po dwóch godzinach oklumencji byłam całkowicie wyczerpana. Poszłam do swojego pokoju, siadłam na łóżku i zaczęłam czytać „Omówienie wpływów magii Inków na współczesną magię z wykorzystaniem magotechniki” (Też mi tytuł, jakby nie mogli wymyślić nic krótszego). Kilka godzin później do domu wszedł Lucas razem z Leah. Uścisnął Severusowi dłoń, a mnie objął ramieniem nie zwracając uwagi na mój grymas twarzy.
- I jak było w Transylwani? – zapytałam.
- Dość... interesująco – odparł. – Oprowadzałem nawet jedną mugolską wycieczkę turystyczną. Byli zaskoczeni moją wiedzą na temat wampirów. Jedna kobieta spytała mnie nawet, czy mógłbym ją z jakimś zapoznać – uśmiechnął się, błyskając wydłużonymi kłami.
- Czy ty nie możesz powstrzymać się od podrywania wszystkich kobiet w zasięgu twojego wzroku? – zapytałam, wzdychając.
- Ja? Jak możesz! – udał oburzenie, ale zaraz roześmiał się.
- Więc jeśli już skończyliście, to proponowałbym zająć się czymś bardziej konstruktywnym – przerwał nam chłodno Severus.
- Więc co proponujesz? – Lucas uśmiechnął się (o niewierny, czy on nie wie, że jeśli Severus proponuje coś „tym” głosem, to trzeba zwiewać jak najdalej?)
- Pojedynek? – Snape zmierzył nas wzrokiem. – Dwoje na jednego. Bez Leah.
- Dlaczego? Ja też chcę! – Leah splotła ramiona i wydęła krwistoczerwone wargi.
Byłam zdziwiona, że przez tyle czasu siedziała cicho. Zwykle była strasznie gadatliwa.
- Leah, to niebezpieczne, szczególnie, jeśli walczysz z Severusem – powiedział Lucas. – Jesteś jeszcze za mała, ale obiecuję, że jak podrośniesz, to będziesz mogła razem z nami uczestniczyć w pojedynkach, dobrze? – uśmiechnął się. – Może pójdziesz do April? Opowiesz jej o smokach.
Leah jeszcze raz spojrzała na niego z wyrzutem, ale wiedząc, że nic nie może już zrobić wzruszyła ramionami i wyszła. April była jej przyjaciółką i na szczęście mieszkała zaraz obok, więc nie trzeba było się o nią martwić, póki nie wpadły na pomysł wyruszenia na jedną ze swoich „misji zwiadowczych” po terenach Akademii. Nie żeby coś im tam groziło (martwiłabym się raczej o tych, którzy będą mieli to nieszczęście stanąć na ich drodze), teren był magicznie ogrodzony, ale mama zawsze wariuje, gdy nie wie, gdzie akurat szwęda się Leah.
- To może ja też wyjdę? – powiedziałam z cichą nadzieją (naprawdę nie uśmiechało mi się drugi raz dzisiejszego dnia oberwać od Severusa). – Wezmę swoje rzeczy z Akademii, czy coś.
- Sprowadziłem je już wczoraj – Sev uśmiechnął się szyderczo. – Nie wymigasz się. Musisz poćwiczyć przed wyjazdem.
Lucas spojrzał badawczo na Severusa, a potem na mnie. No tak, przecież nie wiedział nic o Hogwarcie...
- Dobra, dobra – powiedziałam szybko i rzuciłam Severusowi ostrzegawcze spojrzenie. Nie chciałam, żeby Lucas dowiedział się o wczorajszych wydarzeniach, a przynajmniej nie za szybko (szansa, że nie dowiedziałby się o tym wcale była raczej zerowa, chociaż, gdyby mu wmówić, że dostałam stypendium za wzorowe denerwowanie nauczycieli i wyjeżdżam na rok do Arizony bawić się z krokodylami w Missisipi? Nie, żebym wiedziała, czy Missisipi jest w Arizonie i czy pływają tam krokodyle, z geografii zawsze byłam beznadziejna... Ech...)
Przeszliśmy do pokoju gościnnego, gdzie kilka godzin wcześniej ćwiczyliśmy oklumencję. Severus niedbałym ruchem różdżki odsunął wszystkie meble na bok (byłam pewna, że równie dobrze mógłby to zrobić bez różdżki, a używa jej tylko z przyzwyczajenia) i z nienacka zaatakował. Byłam zaskoczona i pewnie oberwałabym zaklęciem, gdyby Lucas nie rzucił na mnie wcześniej zaklęcia tarczy. Szybko oprzytomniałam i rzuciłam się w wir walki. Po całym pokoju latały zaklęcia, Lucas krzyczał coś do mnie zapewne dobrze się bawiąc planując jakąś zasadzkę na Severusa. Nie liczyłam już, ile razy oberwałam zaklęciem, upadłam czy uderzyłam się. Czułam krew spływająca mi po policzku, ale prawdę mówiąc nawet dobrze się bawiłam rzucając najróżniejsze zaklęcia na Severusa. Był bardzo dobrym przeciwnikiem, ale Lucas był świetnym partnerem i umiał wyczuć, co akurat zamierzam zrobić. Właśnie miałam zamiar rzucić szczególnie trudne zaklęcie, gdy w tym momencie w drzwiach pokoju stanął nie kto inny, jak moja mama. Trzy różdżki wzbiły się w powietrze i wsunęły się w jej wyciągniętą dłoń a ona westchnęła:
- Severusie, czy mógłbyś chociaż raz powstrzymać się od zdemolowania całego domu? Bałam się wejść do mieszkania słysząc dobiegające stąd hałasy. To... – miała zamiar coś jeszcze powiedzieć, ale w tym momencie przerwała rzucając na mnie i Lucasa przestraszone spojrzenie. – O Draculo, idźcie się umyć, natychmiast! Wyglądacie, jakbyście przeżyli wybuch bomby nuklearnej. No już!
Razem z Lucasem powlokłam się do łazienki. Byłam zmęczona, ale pocieszałam się faktem, że przynajmniej Severusowi się dostanie.
- Ile szlabanów dostałaś przez te dwa tygodnie? Mam się bać wejść jutro do Głównego Gmachu – zapytał Lucas w drodze do łazienki szczerząc zęby w uśmiechu.
- Uwierz, nie chcesz wiedzieć – mruknęłam.
- Jak mi nie powiesz, to użyję legilimencji – zagroził, cały czas szeroko się uśmiechając.
- Nie wierz Severusowi, jestem lepsza od ciebie w legilimencji – oczywiście, że nie byłam, ale pewność siebie (albo udawanie tej pewności) może zdziałać cuda. – Odeprę twój atak, a później zobaczę, co tam wyrabiałeś w tej Transylwanii. To będzie zaiste ciekawy widok...
- Oboje wiemy, że tak nie jest – cholera, nie podziałało. – Mów po dobroci.
Westchnęłam.
Po tym, jak oboje się wykompaliśmy usiedliśmy na łóżku w jednym z nieużywanych pokoi i opowiedziałam mu wszystko (wyraźnie akcentując, że cała ta sytuacja to oczywiście wina Severusa). Kiedy skończyłam swoją opowieść ( dla mnie tragiczną, a dla niego, o zgrozo, zabawną...) powiedział tyko:
- Ale super! Zazdroszczę...
- Najadłeś się czosnku, czy co? To najgorsza rzecz w moim życiu... Co ty w tym widzisz fajnego?
- Nie rozumiesz? Będziesz mogła zwiedzić Hogwart, po przebywać z ludźmi, poznać tego... Dumblepora? Dumblemora? czy jak mu tam... Nieważne. Przecież to szansa zwiedzenia świata!
- Przecież nie ruszę się z Wielkiej Brytanii, o jakim zwiedzaniu świata ty mówisz!
- Gdybym tylko mógł tam pojechać – westchnął rozmarzony.
- Proszę bardzo, możesz już zaraz, mnie się tam nie śpieszy...
Lucas jeszcze trochę przekonywał mnie, że wyjazd do Hogwartu to „ekstra sprawa”, ale w końcu dał za wygraną, bo mama i wujek (im bardziej nienawidził, kiedy tak się do niego zwracałam, tym częściej używałam tego słowa) pewnie już czekali na nas na dole.
Kiedy tylko weszliśmy do salonu i spojrzałam na zadowoloną twarz Severusa (kiedy Sev jest zadowolony, ZAWSZE trzeba obawiać się najgorszego...) i wyraz twarzy mamy wiedziałam, że najlepiej zrobiłabym uciekając do Afryki i nie wracając przez następne półwiecze...
- Leira, skup się. Przecież to proste. Zobacz, jeżeli założymy, że...
Mój kochany braciszek w swoim żywiole. Jeśli kiedyś sądziłam, że Lucas jest normalny, to nawet nie wiedziałam, jak bardzo się myliłam. Już samo w sobie dziwne jest to, że uwielbia algebrę i fizykę eksperymentalną (czy to nie dziwne, godzinami gadać o prawach fizyki, kiedy cały czas się je łamie?), ale już to, że podjął się zadania wyjaśnienia mi czegokolwiek dotyczącego nauk ścisłych wykracza poza moje możliwości zrozumienia. Każdy, kto chociaż trochę mnie zna wie, że prędzej zjadłabym kilka ząbków czosnku, niż dobrowolnie poświęcała swój wolny czas na matematykę. A właśnie dzisiaj Lukas postanowił wypróbować na niczego nie spodziewajacej się młodszej siostrze swoje metody pedagogiczne. Wspomniałam już, że Lukas chce zostać wykładowcą? To będzie jeden z najgorszych dni dla Akademii. No dobra, nie tłumaczy źle. Umie dobrze wszystko wyjaśnić. Ale tym swoim optymizmem położy wszystkich. Biedni, niczego nie spodziewający się uczniowie zostaną powaleni taką dawką optymizmu, że chyba padną na miejscu (Ha, mam kolejny przykład zabijania dla Marlona). I nigdy, przenigdy, nie zwrócę się do niego „mistrzu”. Przecież to śmieszne, mówić tak do własnego brata. Mam nadzieję, że ukończę Akademię, zanim on zostanie tutaj profesorem, albo że chociaż nie trafię do jego grupy. Znając moje szczęście i umiejętności dyplomatyczne mojego „kochanego” braciszka jeśli chodzi o nakłanianie innych, by robili to, co on chce, na pewno trafię. A on już się na to cieszy. „Będę cię miał na oku i zobaczę, jakie robisz postępy w nauce” – ha, niedoczekanie. Nie będę się przed nim błaźniła nieznajomością podstawowych wzorów i teorii. Stop, właśnie to zrobiłam. Koniec ze mną. A Chloe cały czas mi mówi, jakie to będę miała szczęście. Ja tam doskonale wiem, o co jej tak naprawdę chodzi. Ona uważa mojego brata za przystojnego. Też coś...
Jutro rodzice wyjeżdżają w jakiś „ważnych i nie cierpiących zwłoki” sprawach i będę musiała znowu przeprowadzić się do pokojów mieszkalnych w Akademii. Przecież tłumaczyłam im, że nic mi się nie stanie, jak ten miesiąc zostanę sama w domu. Ale oczywiście nie. Nie żebym miała coś przeciwko wprowadzeniu się do Akademii, zawsze to bliżej do sal lekcyjnych, no i będę mogła spędzać więcej czasu z Chloe i innymi dziewczynami. Minusem jest ciągła kontrola Mistrzów. Większość z nich jest strasznie drętwych z tymi swoimi zasadami. Wyjątkiem jest Mistrzyni Vernea, u której mam zajęcia z gry na fortepianie. Tak, kiedyś mnie to pociągało. A zresztą, do wyboru miałam tylko to, skrzypce lub śpiew, a nie uśmiechało mi się robić z siebie błazna na oczach wszystkich wyjąc jakieś arie, więc wybrałam fortepian. Gdyby nie było obowiązku chodzenia na zajęcia z przynajmniej trzech przedmiotów związanych z muzyką, nie chodziłabym. Na teorię i historię muzyki chodzi każdy, trzeci przedmiot z tego zakresu pozwolili nam łaskawie wybrać. Chloe uczy się grać na skrzypcach. Trafił jej się Mistrz Ronart, strasznie wymagający. A mówiłam jej, żeby poszła ze mną na fortepian. Ale nie, oczywiście mnie nie posłuchała. Teraz kilka godzin dziennie gra na tych swoich skrzypcach. Z jednej strony chciałabym umieć grać tak, jak ona, ale z drugiej strony nigdy nie poświeciłabym na to tyle czasu. I tak dość, że pchałam się na zaawansowaną literaturę i języki wymarłe, a do kaligrafii zmusili mnie rodzice twierdząc, że powinnam pisać jak na członka ich rodziny przystało.
Ojciec jest dyplomatą. Chodzi na te swoje zebrania, omawia jakieś ważne sprawy. Nie powiem, jest przydatny, kiedy trzeba napisać jakieś strasznie nudne wypracowanie na historię. Informacjami sypie jak z rękawa. Ale jeśli już chcesz się dowiedzieć o czymś naprawdę istotnym, o najnowszych doniesieniach na temat działań Voldemorta na przykład, to nie, sprawa tajna. Od matki też niczego się nie dowiem, chociaż jest jedną z najlepiej poinformowanych osób na terenie całej Akademii.
W sumie tereny Akademii to nie tylko budynki uniwersyteckie, mieszkania studentów i profesorów, ale cała wioska, gdzie mieszkają wszystkie rodziny naszej rasy z terenów Wielkiej Brytanii. No dobra, nie wszystkie. Jest wiele rodzin, które mieszkają wśród czarodziejów, albo nawet mugoli, ale i tak często pojawiają się w Akademii. Nie wiem, co ich tu ciągnie. Ja chętnie wyjechałabym sobie stąd na kilka lat, żeby zrobić sobie przerwę, tak jak Jessica.
Nie znałam jej za dobrze, chodziłyśmy przez kilka lat razem na magię defensywną i ofensywną. Nie była jakimś orłem, ale radziła sobie nieźle. Parę lat temu jej ojciec musiał przenieść się do Włoch, bo wybuchły tam jakieś zamieszki, a on, jako przedstawiciel Brytyjskiej Akademii, miał obowiązek wszystko wyjaśnić. Mieli wrócić po paru miesiącach, ale tak im się tam spodobało, że zostali. Jessica pisała mi o tamtejszej Akademii (W Europie znajdują się tylko cztery: w Wielkiej Brytanii, we Włoszech, w Rosji i na północy Norwegii, w tym ta w Wielkiej Brytanii jest najstarsza i najważniejsza ze wszystkich). Podobno mają tam zupełnie inny stosunek do zajęć. Ech, zazdroszczę jej. Żadko zdarza się, żeby do Akademii szedł ktoś spoza rejonu, choć, oczywiście, nie jest to niemożliwe. Do rejonu naszej Akademii należą np. Niemcy, ale ojciec mówił mi, że ich mieszkańcy często wolą iść do Rosyjskiej Akademii wymawiając się wspólną kulturą i korzeniami.
Lucas cały czas mnie rozprasza. Nie, nie może dać mi spokoju. Chyba dość wyraźnie dałam mu do zrozumienia, że mam dość algebry na dziś, kiedy demonstracyjnie trzasnęłam drzwiami od mojego pokoju w rodzinnej rezydencji? Może gdybym rzuciła na niego urok wreszcie coś by do niego dotarło. To nie tak, że go nie lubię. Jest kochanym starszym bratem i nie zamieniłabym go na nikogo innego, ale potrafi działać na nerwy. Teraz na przykład obiecuje, że jeżeli będę uczyła się z nim codziennie algebry i nadrobię wszystkie zaległości, to kiedy wróci z Satu Mare załatwi mi skąś zbiór oryginalnych dzieł Waltera Mooersa. I kto oparł by się takiej obietnicy? Ech..., no dobra, już schodzę, ale robię to tylko dla książek!
20 maja 1998
Ta przeprowadzka do Akademii nie była taka zła. W domu studentów dzielę pokój z Mariam, która pochodzi z Armienii (naturalnie powinna chodzić do Rosyjskiej Akademii, ale z powodów politycznych jest u nas), Anniką z Wysp Owczych i Chloe. One mieszkają tutaj na stałe, Mariam i Annika naturalnie dlatego, że pochodzą z innych krajów i ich rodziny nie przeniosły się tu razem z nimi, a Chloe po prostu wolała się przenieść tutaj na stałe, niż wprowadzać i wyprowadzać się za każdym razem, gdy jej rodzice wyjeżdżali (a wyjeżdżali dość często). W Akademii mieszka zresztą około 75 procent studentów, nawet tych, których rodziny przebywają na terenach Akademii na stałe. Nie stwarza to jakiś strasznych problemów. Trzeba tylko podpisywać się na karcie za każdym razem, gdy opuszcza się na dłużej akademik i wracać przed dwudziestą trzecią. Specjalne pozwolenie trzeba mieć tylko wtedy, gdy zamierza się spędzić poza akademikiem co najmniej kilka dni. Lubią nas pilnować, nie ma co. Bo czego się oni spodziewają? Żaden mugol się tu nigdy nie zapuszcza (kiedyś nawet jeden z mistrzów wykładał nam, że to przez specjalne zaklęcia rzucone na cały wielki obszar, gdzie znajdują się należące do nas budynki, ale szczerze mówiąc, zbytnio wtedy nie uważałam). No ale co ja się będę spierać...
Lucas dzisiaj rano teleportował się do Warny, żeby zakwaterować Leah (naszą najmłodszą siostrę) u babci i dziadka ze strony ojca. Biedni, nie wiedzą, co ich czeka...Później Lucas od razu wsiada do samolotu i leci do Satu Mare (na terenie Rumunii obowiązuje zakaz teleportacji, więc będzie się musiał trochę pomęczyć, biedaczek). Ani on, ani rodzice jeszcze się do mnie nie odezwali, co mnie, szczerze mówiąc, bardzo dziwi. Matka zawsze się strasznie o mnie martwi. Nie może zrozumieć, że potrafię sobie sama poradzić. Może i jestem beznadziejna z nauk ścisłych i kilku innych przedmiotów, i nigdy nie miałam tak dobrych wyników w nauce, jak Miriam, ale w magii ofensywnej i defensywnej jestem naprawdę dobra. Umiem poruszać się bardzo cicho i mam, nawet jak na nas, mocno wyczulony węch, słuch i wzrok. Oczywiście nie muszę wspominać po kim. Ale Irene, moja matka, cały czas sądzi, że jestem małą dziewczynką, która z niczym sobie nie poradzi. Na Merlina, przecież ja mam sto sześćdziesiąt pięć lat! Lucas mówił mi, że w tym wieku był już w kilku państwach Europy i prawie co noc wymykał się z terenów Akademii (Oczywiście dopuszczam możliwość, że kłamał). A ja najdalej byłam kilka lat temu u dziadków w Mołdawii. Joseph, mój ojciec, ma do mnie trochę większe zaufanie, ale jeśli muszę przekonać do czegoś matkę, to nie mam co na niego liczyć. Niedługo kończy 375 lat, a daje sobą rządzić, jakby był jakimś małolatem. W sumie to nie moja sprawa, ale mógłby być trochę bardziej stanowczy.
Dzisiaj pierwszą lekcją była teoria magii. Może i jest to ciekawe, ale jeżeli spędziło się kilkanaście poprzednich lekcji siedząc i bezmyślnie wgapiając się w sufit jak ja, to dziwny ciąg liter, cyfr, znaczków i obrazków przestaje układać się w sensowne twierdzenia. Na teorii magii siedzę w przedostatniej ławce z Anniką. Przynajmniej się nie nudzę, bo zawsze ma jakieś ciekawe pomysły na spędzenie nudnych lekcji, ale trzeba bardzo uważać, żeby profesor nic nie zauważył, bo wątpię, by spojrzał przychylnie na to, co robimy. Zajrzałam jej przez ramię, żeby zobaczyć, co tak zawzięcie pisze (byłam pewna, że na pewno nie notatki z lekcji). Kartkę przed sobą miała podzieloną na dwie części. Po jednej stronie pisało „zalety”, a po drugiej „wady”.
- Co ty, na Draculę, robisz? – zapytałam ją.
- Robię listę swoich wad i zalet – odparła z uśmiechem (Jej ciągła radość potrafi działać na nerwy, naprawdę. Czasem mam wrażenie, ze to ona jest siostrą Lucasa, a nie ja. Ten ich optymizm, blee.) – Spróbuj, to naprawdę fajne.
Spojrzałam na nią z powątpiewaniem. Nie miałam szansy zaprotestować, bo Annika już podała mi kartkę. Myśląc, że w sumie nie mam nic do stracenia (to zawsze jakaś alternatywa, no nie?), zaczęłam pisać. Właśnie zastanawiałam się, czy punkt „jestem wampirem” wpisać do wad, czy do zalet, kiedy przed naszą ławką niespodziewanie wyrósł Mistrz Jordan.
- Annika, o czym przed chwilą mówiłem, hę? – zapytał groźnym tonem.
- Mówił Mistrz o śmierci przez wybuch magii. Im wampir staje się starszy, tym bardziej jego magia rośnie. Kiedy wampir nie jest już w stanie utrzymać magii w sobie, magia opanowuje jego ciało przenikając do każdej komórki i w rezultacie powoduje śmierć. Dotyczy to oczywiście tylko wampirów obdarzonych mocą magiczną, dlatego wampiry jej pozbawione żyją statystycznie dłużej, chociaż łatwiej ulegają różnym chorobom, bo nie broni ich magia – odpowiedziała mówiąc z szacunkiem.
Byłam w szoku, mówiła tak płynnie, jakby czytała to wszystko z księgi, ale Mistrz Jordan tylko powiedział:
- No, tym razem ci się udało, ale oczekuję, że będziesz bardziej uważała na moich lekcjach.
- Tak, Mistrzu – Annika skłoniła głowę.
- A ty, Leira, podaj trzy sposoby na zbadanie mocy magicznej i jej tendencji wzrostowej.
Ups... Jedyne co na ten temat wiedziałam to to, że profesor na poprzedniej lekcji rozwodził się na ten temat przez cała godzinę, ale byłam zbyt zajęta kontemplowaniem pęknięć na suficie, by cokolwiek z tego zrozumieć.
- Więc rozumiem, że nie uważałaś na poprzedniej lekcji? – powiedział zjadliwy tonem. – No cóż, sądzę, że Mistrz Lachlan cały czas poszukuje kogoś, kto pomógłby mu przy testowaniu nowych zaklęć. W sobotę o osiemnastej.
Ja to mam szczęście. Testowanie zaklęć, po prostu świetnie. Będę zadowolona, jeśli po tym wrócę żywa.
Spojrzałam na swoją kartkę z wadami i zaletami i z westchnieniem wykreśliłam „obowiązkowość” z zalet. Teraz lista przedstawiała się: zalety – 4, wady – 12. Zgniotłam kartkę i wrzuciłam do torby. Bo po co się jeszcze bardziej dołować?
Nigdy przecież się źle nie uczyłam. Kiedyś byłam nawet na liście najlepszych uczniów. Pamiętam, że zawsze byłam strasznie ambitna. Jak sobie coś postanowiłam, to koniec. Jakoś kilka lat temu doszłam do takiego etapu w swoim życiu, że po prostu nie dałam rady. Od wampirów zawsze wymaga się więcej, niż od normalnych ludzi. Mamy o wiele więcej zajęć i z każdej z dziedzin musimy mieć bardzo dobre wykształcenie. Oczekują też od nas większej dyscypliny, samokontroli, obowiązkowości i pracowitości. Wydaje się, że skoro żyjemy tyle lat, to mamy dużo czasu na podróże i zabawy. W praktyce to wszystko wygląda inaczej. Ale co ja się będę na ten temat rozwodzić. Ważne, że w końcu byłam już taka zmęczona, że po prostu nie dałam rady. Musiałam zrezygnować z kilku dodatkowych zajęć, z niektórych się opuściłam. Teraz już mi to załamanie minęło i chociaż nie osiągam już takich wysokich wyników jak kiedyś, to nie mam większych problemów z zaliczeniem wszystkich przedmiotów, a i nauczyciele za bardzo się mnie nie czepiają (co nie znaczy, że mniej ode mnie wymagają, ha, niektórzy cały czas wymagają więcej, niż od reszty grupy).
Po piątej lekcji ogłoszono, że dzisiaj zajęcia zostają odwołane. Odetchnęłam z ulgą, bo dzisiaj miałam mieć dziewięć lekcji, a jako ostatnią walki wręcz (cały czas zastanawiam się po co mi to, skoro umiem dobrze obronić się magią), więc do akademika wróciłabym cała spocona i oblała. Kiedy to ogłoszono stałam właśnie obok Chloe na dziedzińcu. Rzucała mi jakieś znaczące spojrzenia, ale nie wiedziałam, o co jej chodzi. Dopiero po chwili do mnie dotarło. Skoro odwoływali lekcje, i to dla całej szkoły, to najprawdopodobniej w tym czasie ma się odbyć jakieś bardzo ważne zebranie, a tego nie mogłyśmy odpuścić. Skoro nie chcą nam nic powiedzieć, to same się dowiemy, łaski bez.
- O szesnastej, tam gdzie zawsze – szepnęła mi Chloe. Nawet nie zauważyłam kiedy znikła i pojawiła się z powrotem. – Mogliby być bardziej dyskretni. Zobaczysz, wszystko pójdzie gładko.
- Mam nadzieję – mruknęłam.
Z jednej strony nie chciałam podpaść, a byłam pewna, że jeśli nas złapią, to będziemy miały bardzo duże kłopoty, ale z drugiej strony tak bardzo mnie ciekawiło o czym będą dyskutować, że nie potrafiłam spojrzeć na sprawę rozsądnie. Już wcześniej obmyślałyśmy z Chloe, w jaki sposób podsłuchać ich naradę, a teraz był idealny moment, żeby spróbować. Nigdy nie byłam typem ryzykanta, ale może wreszcie czas, żeby się odważyć. Zresztą, nie potrafiłabym się już teraz wycofać. Nie, wiedząc, jak bardzo zawiodę Chloe.
Gdy tylko dziedziniec opustoszał szybko pobiegłyśmy do mojej rodzinnej rezydencji, która na szczęście mieściła się blisko budynków uniwersyteckich. Odetchnęłam z ulgą, bo z przyzwyczajenia klucz do mieszkania zawsze nosiłam przy sobie i nie musiałyśmy się wracać po niego do akademika. Wbiegłam po schodach na górę i z dużej szafy stojącej w jednym z pokoi wyjęłam cztery fiolki eliksirów.
- Jesteś pewna? – zapytałam się Chloe.
- Tak, stuprocentowo. Ale będzie jazda – uśmiechnęła się.
Nie podzielałam jej entuzjazmu, ale trudno, słowo się rzekło. Podałam jej dwie fiolki, a pozostałe dwie wzięłam dla siebie. Najpierw wypiłam eliksir o barwie rubinu – eliksir niewidzialności, a potem jasnoniebieski, który tłumił zapach (wampiry mają bardzo dobry węch, więc bardzo prawdopodobne było, że nawet gdyby nikt nas nie zobaczył, to mógłby nas wyczuć). Były bardzo przydatne, ale miały dwie zasadnicze wady: działały tylko przez godzinę, a po ich zażyciu mogły występować zawroty głowy (miało to jakiś związek z połączeniem z substancjami znajdującymi się w naszej krwi, ale nigdy nie dowiedziałam się, o co w tym wszystkim chodzi). No i nie powinno się ich łączyć, ale to drobnostka. Szybko pobiegłyśmy w kierunku ogromnego budynku z marmurowymi schodami, gdzie mieściły się sale narad, archiwa i różne biura. Studentom nie wolno tam było wchodzić bez specjalnego pozwolenia, ale tym się zbytnio nie przejmowałyśmy. Gdy weszłyśmy w gąszcz korytarzy całkowicie zdałam się na intuicję Chloe. Szłam trzymając się jej szaty, żeby jej nie zgubić. Musiałyśmy bardzo uważać, bo chociaż byłyśmy niewidzialne, istniało jeszcze ryzyko, że na kogoś wpadniemy. Szłam za nią bezmyślnie, przypatrując się złoceniom wokół framug okien, miękkim dywanom pokrywającym drewnianą podłogę i obrazom majestatycznych postaci. Zdawało mi się, że śledzą nas swoim wyniosłym wzrokiem i zadrżałam, ale po chwili zdałam sobie sprawę, że przecież nie mogą nas zobaczyć. A nawet gdyby, to kto by się tam przejmował jakimiś obrazami?
- Wciskaj się tutaj – powiedziała w pewnym momencie Chloe, gdy zeszłyśmy po wąskich schodach w dół i znalazłyśmy się przed wejściem do wąskiego, nieużywanego już tunelu. Był to chyba jedyny sposób dostania się w pobliże sali narad, bo większość drzwi była w tym budynku pieczętowana zaklęciami. Tutaj wystarczyło zwykłe Alochomora. Widać nie spodziewali się, że ktokolwiek wie o tych podziemnych przejściach.
- Jesteś pewna, że to na pewno tutaj? – zapytałam.
- Tak, tak, jestem pewna – odparła szybko. – Śpiesz się, narada zaczęła się już dobre pół godziny temu.
Bez dalszych dyskusji (bądźmy szczerzy, nie miałam z nią szans) weszłam do korytarzyka. Betonowy sufit był bardzo nisko, więc musiałam iść na czworakach. Przesuwałam się bardzo powoli, żeby nie zdradzić się jakimiś odgłosami. Za mną sunęła Chloe (a przynajmniej tak mi się wydawało, bo poruszała się bezszelestnie).
- Stój – wysyczała tak cicho, że ledwo zrozumiałam, co mówi. – Słyszysz?
Kiedy wytężyłam słuch i całkowicie skupiłam się na odgłosach dochodzących z pomieszczenia nad nami rzeczywiście usłyszałam rozmowę. Więc znajdowałyśmy się nad salą narad. Obie zamarłyśmy starając się wychwycić sens rozmowy.
- A jak twoja pozycja?
- Dumledore rzecz jasna wie, że jestem wampirem i zdaje sobie sprawę, że wszystko przekazuję radzie, więc zapewne ukrywa przede mną wszystko, czego nie chciałby, abyście się dowiedzieli. Przed Voldemortem na razie udaje mi się to ukryć, ale nie wiem, jak długo będę mógł go zwodzić.
Sevi... A niech mnie, nic mi nie powiedział, drań jeden. Specjalnie mi to robi, wredny gumochłon. Mógł mnie uprzedzić, że przyjedzie. Ostatni raz widziałam go w grudniu, a i to tylko przelotnie, kiedy wpadł zobaczyć się z nami w okresie bożonarodzeniowym. Ciekawe, czy wujcio bardzo się obrazi, kiedy dowie się, że zwędziłam mu z jego domowego składziku kilka eliksirów.
- A jak się sprawy mają w magicznym świecie?
- Voldemortowi nie udało się jeszcze wykraść przepowiedni. Knot i całe ministerstwo cały czas nie chce uwierzyć w jego powrót. Uczniowie w Hogwarcie organizują jakieś tajne spotkania, ale nie wiem czego one dotyczą i czego możemy się po nich spodziewać. W każdym razie mi raczej nie powiedzą. – Ten jego sarkastyczny ton... Nawet nie wiedziałam, że tak bardzo się za nim stęskniłam. Mogłam sobie wyobrazić, jak teraz wykrzywia wargi w ironicznym uśmieszku.
- Dziękuję ci, Severusie. Mistrzu Marlonie, jakieś propozycje?
- Sądzę, że profesor Snape ma niepełne informacje. Prawdę mówiąc żadna ze stron nie ufa mu na tyle, by wyjawić mu jakieś istotne wiadomości. Potrzebny jest ktoś, kto zdobędzie ich zaufanie.
- Ale czy w ogóle zamierzamy się wtrącać w tą bitwę? – To był chyba głos Mistrza Jordana. – To wojna między czarodziejami, a...
- A my także poniekąd należymy do tej rasy – przerwał mu Mistrz Saron, przewodniczący obrad. – Wielu wampirów mieszka między czarodziejami, niektórzy uczą się w czarodziejskich szkołach. I nie możemy też zapominać, że Voldemort zagraża także nam. Nie możemy stać bezczynnie, czekając, aż czarodzieje załatwią sprawę za nas. Sądzę, że powinniśmy działać.
- Tak, ale istnieje jeden drobny problem – znów Mistrz Jordan. – Czy czarodzieje nam zaufają? Jestem pewien, że sądzą raczej, iż stoimy po stronie Voldemorta.
- Przecież doskonale wiedzą, że robimy wszystko, żeby zapobiec tym atakom – powiedziała Mistrzyni Vernea. – Śledzimy tych, którzy atakują ludzi. Staramy się mieć wszystko pod kontrolą.
- No tak, ale większość i tak jest do nas uprzedzona - odparł Mistrz Saron.
- Sądzę, że na razie powinniśmy zbierać informacje by być przygotowanym na wszystkie ewentualności – po głosie poznałam, że to Mistrz Marlon.
- Więc...?
- Więc powinniśmy wysłać jeszcze kogoś do Hogwartu. Kogoś, kto będzie miał czystą kartę, o którym nikt nic nie będzie wiedział. Uważam, że powinien to być uczeń, który będzie potrafił wtopić się w tamtejsze środowisko i zdobyć ich zaufanie, by wyciągnąć od nich informacje.
Po sali przebiegł pomruk.
- Kogo w takim razie proponujesz?
- Może młody pan Richardson? Na pewno...
- Leira, chodź, musimy już iść. Eliksiry zaraz przestaną działać – wyszeptała Chloe ciągnąc mnie ku wyjściu.
Wzdychając poczołgałam się za nią korytarzem. Gdy tylko się wynurzyłyśmy, Chloe zamknęła drzwi i opieczętowała je zaklęciem. Szybko przemykałyśmy korytarzami, by zdążyć wydostać się z budynku.
- Cholera – szepnęłam. Z całych sił ciągnęłam za klamkę od masywnych drzwi wejściowych, ale nic to nie dało. Nie mogłyśmy się wydostać, drzwi były zamknięte. Jedyną naszą szansą było przemknięcie się w momencie, gdy ktoś będzie wchodził lub wychodził. Ale ile mogłyśmy czekać? Spojrzałam na Chloe i omal nie wrzasnęłam, bo znów była widzialna (a więc eliksiry już przestały działać), ale ta tylko bezradnie wzruszyła ramionami, cały czas rozglądając się, chociaż miałam wrażenie, że jest tak samo przerażona, jak ja.
- Chowaj się w tej wnęce, szybko – mruknęła.
Po chwili obie stałyśmy ściśnięte w małej wnęce w ścianie oddychając niespokojnie. Nie usłyszałam żadnych kroków, ale po chwili zdałam sobie sprawę, że w naszą stronę idzie Mistrz Lorens. W długiej, czarnej szacie, z ciemnymi oczami patrzącymi uważne przed siebie wyglądał naprawdę groźnie.
Gdy był już tylko kilka metrów od nas (byłam w trakcie wymyślania ostatniego życzenia. Ostatnie życzenie w końcu zawsze musi być, żeby dodać trochę dramaturgii sytuacji, no nie?) zaczął wciągać głębiej powietrze nosem i zmarszczył brwi. Teraz wiedziałam, że na ostatnie życzenie nie będzie już nawet czasu. Spalą nas żywcem, bez możliwości powiedzenia czegoś tak ckliwego jak „och, kocham cię, zawsze byłeś dla mnie najważniejszą osobą na świecie, pamiętaj, że nawet po śmierci będę o tobie myślała”. Nie żebym miała komu coś takiego powiedzieć. I błogosławię za to opatrzność, bo byłaby to najgorsza rzecz w moim życiu. Chociaż może z drugiej strony, gdybym zalała go taką falą lukru musiałby pobiec do łazienki zwymiotować i miałybyśmy wolną drogę ucieczki. Niestety nie mogłam wprowadzić tego planu w życie, bo Mistrz Lorens powoli odwrócił głowę w naszą stronę i nie byłam w stanie wykrztusić ani słowa. Stałam jak odrętwiała, gdy odezwał się jedwabistym głosem:
- Czy któraś z was mogłaby mi wyjaśnić, co tu się dzieje?
Chloe właśnie otworzyła zastygłe w przerażeniu usta by coś wyjąkać, ale właśnie wtedy zza rogu korytarza wyszedł Mistrz Marlon w towarzystwie... Seeverusa? Chciało mi się płakać, nie wiedziałam tylko, czy ze szczęścia, przerażenia, czy z rezygnacji. Rzucił spojrzenie w naszą stronę i na jego twarzy pojawił się sarkastyczny uśmieszek. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że nie stoję już ściśnięta we wnęce, ale na środku korytarza, zaraz obok przerażonej Chloe i Mistrza Lorensa, na którego twarzy wściekłość mieszała się z niedowierzaniem. ~Błagam, błagam, błagam. Zrób coś, cokolwiek. Będę już grzeczna. Już nigdy, przenigdy, nie wpakuję się w żadne kłopoty. Będę całe dnie się uczyła, pomogę ci w laboratorium, mogę tam nawet sprzątać. Błagam, błagam, błagam. Gdzie twoja solidarność rodzinna? Gdzie twoje serce? Jestem twoją jedyną, kochaną, miłą, najwspanialszą siostrzenicą. Nie pozwolisz mi nic zrobić? Ratuj mnie! Zrobię, co zechcesz. Przecież zależy ci na mnie, prawda? No bo kto będzie cię pełnoetatowo denerwował i wyprowadzał z równowagi? No kto? Gdzie twoje sumienie?Jeśli mi nie pomożesz, już zawsze będę cię nękała. Ratuj mnie, błagam. Jesteś najlepszym, najwspanialszym, najukochańszym i najmądrzejszym wujkiem na świecie, tylko błagam, ratuj nas – zalewałam Severusa wiadomościami mentalnymi, a ten drań jeden tylko się uśmiechał. ~ Teraz kochany wujek, tak? A wcześniej to co? Drań, wredny gumochłon? Czuję się zawiedziony, kiedyś wymyślałaś lepsze inwektywy. – Drań, drań, drań. A wiec wszystko słyszał. Przez całą naradę słyszał moje myśli, wiedział, że tam jestem. A ja nawet nie pomyślałam, żeby wzmocnić swoje bariery umysłu. Zawsze wystarczały mi te, które mam, ale Sevi jest jednym z najlepszych oklumentów i legilimentów w całej Akademii, a ja do tego jestem jego siostrzenicą, co sprawia, że jeśli się przy nim dobrze nie skupię, to bez trudu może czytać wszystkie moje myśli. Nie żeby moje wysiłki coś dały, bo zawsze potrafił moje bariery pokonać. Dlatego te wszystkie lekcje oklumenci i legilimencji z nim są takie męczące. Pomyślałby ktoś, że powinien dać mi fory. Jasne...
Wśród wampirów komunikacja mentalna jest dość popularna. Podobno chodzi o jakieś predyspozycje umysłowe, czy coś takiego. Wśród członków rodziny, którzy są spokrewnieni za pomocą krwi możliwe jest prowadzenie rozmowy mentalnej, chociaż nie jest to wykorzystywane za często. Jednym powodem jest to, że trzeba się przy tym bardzo skupić i po dłuższej takiej rozmowie odczuwa się zmęczenie i bóle głowy, a po drugie jest to dość niegrzeczne. Wiadomości mentalnej skierowanej do konkretnej osoby nie da się podsłuchać, ale można zauważyć, że ktoś prowadzi taką rozmowę choćby przez skupiony wyraz twarzy. Zawsze ktoś może dojść do wniosku, że się go obgaduje... Wśród osób nie spokrewnionych, ale będących dobrymi przyjaciółmi i znającymi się bardzo długo możliwa jest komunikacja mentalna ale tylko na zasadzie wymiany poszczególnych słów, strzępków zdań, symboli. Jest to o wiele trudniejsze, ale niektórzy potrafią w tym dojść do takiej perfekcji, że ich rozmowy stają się płynne. Podobno wiele zależy od tego, jak dobrze znamy umysł osoby, do której chcemy wysłać wiadomość mentalną. Jeśli nie występuje żadna z tych dwóch typów więzi komunikacja mentalna jest prawie nie możliwa. Mówię prawie, po Severus, będąc zdania, że wszystko zależy od tego, jak dużo czasu poświecimy na ćwiczenia i jak bardzo mamy zdyscyplinowany umysł, potrafi w bardzo małym stopniu przesłać jakąś wiadomość za pomocą symboli do umysłu osoby słabo mu znanej.
W tym momencie Severus cały czas patrzył na mnie z tym swoim ironicznym uśmieszkiem, jakby chciał się mną jak najdłużej pobawić. Próbowałam wedrzeć się do jego umysłu, ale nie zdążyłam nawet dojrzeć jego barier, a już mnie wyrzucił. Wiedziałam, ze to nie ma sensu, zważywszy, że nie używałam do tego nawet różdżki, ale strasznie mnie kusiło, żeby spróbować. ~Błagam? – Posłałam mu jeszcze jedną mentalną wiadomość.
- Czekam na wyjaśnienia – powiedział Mistrz Lorens.
Teraz obok nas stał nie tylko on, ale też Mistrz Marlon i Severus.
Właśnie miałam zamiar wyjąkać coś, co zapewne pogrążyłoby nas jeszcze bardziej, gdy niespodziewanie odezwał się Severus.
- Z tego co rozumiem, moja kochana siostrzenica i jej przyjaciółka postanowiły zrobić sobie małą wycieczkę i przy okazji podsłuchać naradę, czyż nie? – mówiąc to jedwabistym głosem spojrzał na mnie.
Chloe kiwnęła prawie niezauważalnie głową, a jej brązowe loki opadły jej na twarz.
- To oburzające – powiedział Mistrz Lorens rzucając w naszą stronę rozeźlone spojrzenie. – Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, aby jakiś uczeń zachował się tak bezczelnie!
Stałyśmy obie ze spuszczonymi głowami. A więc to koniec.
- Słyszałyście wszystko? – zapytał nagle Mistrz Marlon.
- Nie, Mistrzu – powiedziałam cicho, nie podnosząc głowy (miałam wrażenie, że Severus nieźle się bawi obserwując mnie). – Tylko tą część o Hogwarcie.
- A wiec problem z głowy! – Ze zdziwieniem zauważyłam, że w głosie Mistrza Marlona słychać było... jakby nuty radości. Przynajmniej nie wydawał się być taki zły, jak Mistrza Lorens, który w tym momencie z niedowierzaniem powiedział:
- Chyba nie myślisz o tym, żeby...
- Ależ tak – Mistrz Marlon przerwał mu, mówiąc z coraz większym optymizmem. – Na pewno sobie poradzi. Sam zobacz. Zawsze miała dobre wyniki ze sztuk wojennych. Umie dobrze posługiwać się magią. No i potrafiła się tutaj dostać. Będzie idealna do tej roli. I nie zapominaj, że jest siostrzenicą najlepszego szpiega, jakiego kiedykolwiek mieliśmy. A poza tym i tak wie już wszystko na ten temat.
Kiedy powoli docierało do mnie to, o czym mówili, byłam coraz bardziej przerażona. Cały czas wmawiałam sobie, że pewnie coś źle zrozumiałam, przecież to niemożliwe, żeby... ~ O co im chodzi? - wysłałam szybko Seversowi. ~ Prawdopodobnie chcą mnie jeszcze bardziej pognębić, zsyłając mi ciebie do Hogwartu. Jakby nie było dość, że musze cię wyciągać z kłopotów zawsze, gdy tu przyjeżdżam...
Gdyby moje nogi nie sprawiały wrażenia, jakby były przytwierdzone do podłogi i gdybym mogła poruszać mięśniami, zapewne w tym momencie opadłabym na podłogę, zakrywając twarz rękami. W takiej sytuacji mogłam tylko stać wpatrując się w nich coraz bardziej przerażonymi oczami. Dlaczego ja, dlaczego nie Chloe? W końcu to wszystko, to był jej pomysł. Ja tylko podsunęłam jej plan wykorzystania eliksirów i znalazłam w bibliotece mapkę z podziemnymi przejściami. To ona była za to wszystko odpowiedzialna. Byłam w takim szoku, że nawet nie słuchałam, o czym rozmawiali. Nagle z rozmyślań nad moim marnym losem wyrwał mnie Mistrz Marlon.
- A więc wszystko postanowione?
- Cały czas nie jestem do tego przekonany – głos Mistrza Lorensa był pełen sceptycyzmu. Chyba pierwszy raz, odkąd go znałam, poczułam do niego sympatię. – Sądzisz, ze naprawdę nikt nie zauważy ich podobieństwa?
- Raczej nie. Nie są do siebie aż tak podobni.
No jak nie! Mamy taki same włosy: czarne, proste i wymagające mycia dwa razy dziennie (nie żeby Severus kiedykolwiek się tym przejmował) i podobną budowę ciała (oboje jesteśmy wysocy i dość szczupli, chociaż nie wiem, czy to sprawa genetyki, czy raczej treningów). Mamy trochę inny kształt twarzy i na szczęście nie mam tak spiczastego nosa jak on, ale oczy też mam ciemne, choć nie tak przenikliwe jak jego.
- No więc dobrze, jeśli rada zaakceptuje ten pomysł, nie będę się wtrącał. – Mistrz Lorens wyglądał na zrezygnowanego.
- No to problem z głowy – Marlon zachowywał się tak, jakby zapadła już ostateczna decyzja.
Gdy oni tak dyskutowali Severus stał tylko i się przysłuchiwał, drań jeden, miał mi przecież pomóc.
- A co z karą dla nich? Nie możemy zlekceważyć tak poważnego wykroczenia. – A już nabierałam sympatii dla Mistrza Lorensa...
- Zajmę się Leirą. Teraz pomoże mi w laboratorium, a kiedy będzie już w Hogwarcie oczywiście zajmę się jej edukacją, żeby mogła bez przeszkód zaliczyć ten rok w Akademii – uśmiechnął się ironicznie.
Ha, ha, ha. Prywatne lekcje ze Snape’em. Już to przerabiałam, i to nie jeden raz. Jest zaiste dobrym nauczycielem, jeżeli oczywiście jesteś wampirem i masz sto lat na naukę (sądzisz że przepuści cię dalej, jeśli zaliczyłeś test na 98%, dobre sobie, on uznaje tylko maksimum) i kolejne sto, żeby jakoś dojść po tym do siebie w psychiatryku.
- Tak, niech będzie. I wy dwie – Lorens zwrócił się bezpośrednio do nas – w każdą niedzielę do końca roku macie zgłaszać się do Mistrza Parksona. Na pewno znajdzie wam coś do posprzątania. I oczekuję, że to więcej się nie powtórzy.
- Tak, Mistrzu – odpowiedziałyśmy w tym samym momencie.
I myślałby kto, że w Akademii pracuje ktokolwiek, kto zajmuje się sprzątaniem. Po co? Przecież oczywiście uczniowie mogą zrobić wszystko. Co za problem! Jeszcze chyba nigdy nie zdarzyło się tak, by nie miał kto się tym zająć. A to chyba o czymś świadczy, no nie? Czuję się doprawdy wykorzystywana. Chociaż mogło być gorzej, prawda? Stop. Jest gorzej. Mam spędzić sama nie wiem ile czasu w jakiejś głupiej szkole, gdzie jedyną znaną mi osobą będzie Snape ze skłonnościami morderczymi wymierzonymi we mnie. Przynajmniej zobaczę, jak znęca się nad innymi uczniami. To będzie bezcenne. Gdyby chociaż był dobrym wujkiem, to na sprawdzianach mógłby podać mi wszystkie odpowiedzi wiadomościami mentalnymi, ale na to nie mam co liczyć, o nie.
- Ufam, że w czasie mojego pobytu tutaj Leira może zamieszkać na kilka dni w rezydencji? – zapytał Snape.
- Tak, oczywiście. Możecie już odejść. Severusie, szczegóły omówimy na zebraniu w poniedziałek.
Całą drogę do rezydencji przeszliśmy w milczeniu. Musiałam ułożyć sobie wszystko w głowie i przemyśleć parę spraw. Dopiero kiedy znaleźliśmy się już w salonie odezwałam się:
- No co, nic mi nie powiesz?
- A co mam ci powiedzieć? – odparł sarkastycznym tonem.
- No nie wiem, walnij jakąś gadkę umoralniającą, no wiesz, to co każdy szanujący się wujek powinien zrobić.
- Och nie, poczekam na Irene. Ona zrobi to o wiele lepiej ode mnie. Mam nadzieję, że będę przy tym. To będzie zaiste wspaniały widok.
Ups... O nie, tylko nie mama...
- Nie powiesz jej, błagam, nie powiesz? – zaczęłam prosić błagalnym głosem.
- Ależ oczywiście, że powiem. Na nic bardziej nie czekam.
- Drań – syknęłam. – Tłustowłosy dupek.
- Przypomnę sobie o tym w czasie naszych lekcji pojedynków – powiedział ironicznie i poszedł do kuchni po filiżankę kawy.
Chciałam mu się jakoś odciąć, ale nagle ból głowy, który odczuwałam mniej więcej od czasu, gdy szliśmy do rezydencji nasilił się. Zobaczyłam przed oczami jakieś czarne plamki, które zasłaniały mi coraz większą część pokoju, aż w końcu widziałam tylko pulsujące kropki. Poczułam, że się chwieję. Nie wiedziałam, czy to nie tylko moje wyobrażenia, póki nie odczułam, że tracę równowagę i z głośnym trzaskiem spadam na podłogę. Nie straciłam przytomności, ale byłam zdezorientowana, nie wiedziałam, co się dzieje. Po chwili usłyszałam kroki.
- Co ty... – zaczął, ale chyba właśnie wtedy mnie zobaczył, bo kucnął przy mnie unosząc moje ciało i kładąc mnie na sofie.
- Idiotka – mruknął.
Był jedyną osobą, która mogła mnie obrażać. Taki był jego sposób życia. Żyjąc z nim można albo wylądować w oddziale dla psychicznie chorych, albo po prostu się do tego przyzwyczaić. Ja wybrałam trzecią opcję i kiedy za bardzo się wczujemy, to rodzina ucieka od nas jak najdalej. To nie zmienia faktu, że strasznie go kocham i jest jedyną (oprócz Lucasa) osobą, dla której zrobiłabym wszystko. On naprawdę potrafi być kochany. Zawsze się o mnie martwił, gdy coś sobie zrobiłam (chociaż tego nie okazywał, niedoczekanie) i często pomagał. To on zawsze najbardziej mnie motywował. Kiedy inni się nade mną rozwodzili, jaka to ja jestem biedna i w ogóle wystarczyło, że walnął celnie jakąś sarkastyczną uwagę i od razu wszystko wracało do normy. Jedyny normalny z tej rodziny.
- To teraz przyznaj się grzecznie, które eliksiry wzięłaś.
- Butelki są na stole – mruknęłam. Nie miałam ochoty teraz rozmawiać, nawet z tym nietoperzem. Świadomość powoli mi wracała, ale wciąż czułam się fatalnie.
- Dziewczyno, czy ty kiedykolwiek użyłaś tego czegoś galaretowatego pływającego w twojej głowie?
- Nie...
- Przecież chyba doskonale wiesz, że tych dwóch eliksirów nie powinno się łączyć, czy może mam z tobą powtórzyć wszystkie wiadomości z dziedziny eliksirów od podstaw? A poza tym, były przeterminowane, czy myślenie wykracza poza twoje wątpliwe zdolności?
- Skoro nie mam tej galaretki w głowie, to chyba nie mogę myśleć, hm? A poza tym starzejesz się, Snape, oj, starzejesz. Kto by pomyślał, że trzymasz przeterminowane eliksiry w swoim schowku. Nieładnie... – Cały czas nie czułam się dobrze, ale podokuczanie trochę Sevowi było nader interesującą perspektywą.
Nic nie odpowiedział, ale po chwili wrócił z jakąś miksturą.
- Wypij to – mruknął.
Z udawaną podejrzliwością zerknęłam na buteleczkę. Podniosłam ją na wysokość oczu, jak gdybym chciała dokładnie sprawdzić jej kolor. Później zaczęłam wąchać jej zawartość.
- Co tym razem? – westchnął znudzony.
- No wiesz, sprawdzam, czy to nie trucizna. Miałbyś idealny moment na pozbycie się mnie. Żadnych świadków, żadnych dowodów, po prostu wymarzona sytuacja.
- Zamknij się i pij.
Miałam ochotę jeszcze trochę się podroczyć, ale ból głowy znowu dał o sobie znać, więc odpuściłam. Wypiłam eliksir jednym haustem i poczułam się nagle dziwnie sennie. Zanim zapadłam w ciemność usłyszałam jeszcze oddalające się kroki Severusa i pomyślałam, że kiedy pojadę do Hogwartu spełnię jeden dobry uczynek, za który wszyscy uczniowie będą mi stawiać pomniki – wykończę psychicznie Severusa Snape’a.