Pamiętnikiem opiekuje się Fafbar13, do 6.09.2012r pamiętnikiem opiekowała się Bebitka a wczesniej do 22.11.2008r. pamiętnikiem opiekowała się Kanashimi!
To już koniec. Dodał Albus Wtorek, 02 Kwietnia, 2013, 12:32
To już koniec. Odchodzę. Wybaczcie, ale ten pamiętnik powoli zaczął mnie nudzić i nie miałem już pomysłów na następne notki. Przenoszę się na N. Tonks. Mam nadzieję, że tamte notki też będziecie czytać. I komentować. Dzięki za komentarze i rady, bez których bym sobie nie poradził. Do zobaczenia w innym pamiętniku.
Szok i zdumienie. Dodał Albus Czwartek, 07 Marca, 2013, 17:07
Cały luty przeleciał nam z Jamesem jak z bicza strzelił. Przez ten okres usilnie próbowaliśmy wymyślić jakiś sposób, by podejść śmierciożerców. Wreszcie(choć po długim wahaniu)udaliśmy się do prof. McGonagall i przedstawiliśmy jej sytuację. Mówiąc to, byliśmy pewni, że nasza nauka w Hogwarcie zaraz stanie pod znakiem zapytania. Na szczęście pani profesor, nauczona przykładem Harry'ego, nie zlekceważyła naszego ostrzeżenia, ba od razu podjęła odpowiednie środki ostrożności i poinformowała właściwych ludzi. Od tamtej pory słuch o Lucjuszu zaginął, lecz byliśmy pewni, że czają się gdzieś w pobliżu, z cząstką Voldemorta, gotowi zaatakować. Och, jak bardzo chcieliśmy się mylić...
C.D. w sprawie byłych śmierciożerców. Dodał Albus Piątek, 25 Stycznia;, 2013, 08:25
Na początek chciałbym jednak podziękować wam, komentującym za gorące zachęcanie mnie do dalszego pisania, bo miałem ochotę już tego zaprzestać. Tymczasem zaczynamy...
Mimo naszych gorących namowów dyrekcja powiadomiła uczniów i ich rodziców oraz wysłała wszystkich podopiecznych na święta do domu. Obaj mieliśmy z Jamesem mieszane uczucia po tym spotkaniu. Skąd tam się wziął Lucjusz? Czyż on nie zginął w II Bitwie o Hogwart?
Te pytania zawracały nam głowę przez całą drogę do domu. Dotarliśmy do niego ok. północy z 25/26 grudnia.
Święta w domu upłynęły mi szczęśliwie. Ćwiczyliśmy quidditcha z Jamesem i przyjaciółmi, robiliśmy kawały dorosłym z Fredem i oczywiście myśleliśmy o niedawnych wydarzeniach w szkole magii i czarodziejstwa.
...
Do szkoły wróciliśmy 2 stycznia. Od razu poiformowano nas o stanie wyjątkowym panującym w Hogwarcie. Zakaz opuszczania dormitoriów po 19:00, zakaz chodzenia samemu po zmroku, masa zakazów. Wiedzieliśmy jednak z Jamesem, że wszystkie te ograniczenia są przydatne. Jak można się domyślić, rozpoczęliśmy z bratem samodzielne śledztwo.Przywiodło nas ono 20 stycznia do księgi Brutusa Dickensa z 1879 r. pt. "Największe tajemnice czarnej magii"(oczywiście w dziale ksiąg zakazanych). Znaleźliśmy tam zapis, który bardzo nas zdziwił i jednocześnie zainteresował: "Jedyną metodą nieśmiertelności jest stworzenie eliksiru nieśmiertelności z kamienia filozoficznego. W tym celu stosowane są także horkruksy, jednak nie są one w 100 % skuteczne, ponieważ można je zniszczyć. Jednakże(tu tekst był niemożliwy do odczytania) będzie posiadał taką moc, iż przy swojej śmierci będzie mógł ulokować część swojej duszy w swoim bliskim towarzyszu, lub nawet dwóch: mężczyźnie i kobiecie. Jednak by taka opcja była możliwa, ożywieni towarzysze maga będą mogli się "obudzić" dopiero 18 lat po swojej śmierci w myśl zasady, że najpotężniejszą liczbą związaną ze śmiercią jest 18." Po przeczytaniu tego fragmentów oniemieliśmy z Jamesem ze zdumienia. Belatriks i Lucjusz!
Nagle na Mapie Huncwotów zobaczyliśmy pana McDonalda, bratanka słynnego woźnego Filcha.
-Woźny. - wyszeptałem.
- W nogi! - krzyknął James.
Sorry, naprawdę mi przykro, ale nie będę już prowadził tego bloga. Miałem nadzieję na trochę więcej komentarzy..., bo to tylko dzięki nim miło mi się pisało.
Najbardziej zdołował mnie czas oczekiwania na komentarz przy notce ze św. Bożego Narodzenia. Nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić was wszystkich na mojego bloga - http://mybooks.bloa.pl/
Dzięki za wszystkie komentarze i pozdrawiam, fafbar13
Święta Bożego Narodzenia Dodał Albus Wtorek, 25 Grudnia, 2012, 10:16
Wczoraj wydarzyło się tyle rzeczy, że nie wiem, od czego zacząć. No dobra, to może zacznę od początku...
Po znalezieniu definicji Gildii Magów poczęliśmy rozmyślać z Jamesem, Fredem i paroma innymi jak by można było powstrzymać tę organizację. Mieliśmy kilka dużych środków motywujących, ale chyba największym była wizja smutnych Świąt Bożego Narodzenia. Z racji tego, że nie mogliśmy nic wykombinować poszliśmy do profesora Longbottoma. Cóż, sam zastanawiam się dalej, dlaczego. Chyba jednak przeważyła nasza dobra znajomość tego profesora oraz to, że zawsze był on bardzo chętny do działań dla dobra Hogwartu. Profesora Longbottoma zastaliśmy w szklarni. Sadził właśnie nowym gatunek rośliny, gdy zapukaliśmy do drzwi. Na dźwięk pukania wręcz podskoczył i obrócił się. Miał bardzo zdziwioną minę - kto odwiedza nauczycieli w wigilię?
Szybko jednak przedstawiliśmy mu nasz problem. Wtedy na jego twarzy pojawił się wyraz zrozumienia. Przedyskutował z nami sytuację. Wspólnie decydowaliśmy właśnie co zrobimy, gdy do szklarni wszedł wysoki mężczyzna odziany w ciemnoniebieską szatę. Na twarzy miał maskę podobną do tych, które nosili śmierciożercy. Różniła się ona tylko kilkoma rzeczami z czego największą były wypisane na górze maski litery:G i M. Od razu zorientowaliśmy się w sytuacji,ale pierwszym zareagował prof. Longbottom.
- Expelliarmus! - krzyknął.
Różdżka, którą trzymał w dłoni wróg, spadła na ziemię z głośnym brzękiem.
-Stój i nie ruszaj się! - kontynuował profesor.
Wtem drzwi otwarły się jeszcze raz, a do sali wkroczył Lucjusz Malfoy, ubrany w szatę ministerstwa magii.
-Proszę, proszę, kogo my tu mamy. Longbottom i jego zgraja z młodym Potterem na czele..., ale - ciągnął Malfoy - nie przyszedłem tutaj by zachwycać się zdrajcami czystej krwi.
Po tych słowach zamachnął się różdżką i w stronę nauczyciela pomknęła zielona błyskawica. Profesor odparował ją tarczą i kontratakował. Bitwa trwała, a z minuty na minutę stawała się coraz bardziej zacięta. W zamieszaniu drugiemu przeciwnikowi udało się odzyskać różdżkę i on także dołączył do bitwy. Z naszej strony zaklęcia zaczął miotać również Fred (ma on już przecież 15 lat!). Po chwili walka ustała, a z dymu wyłoniły się skrępowane sylwetki Lucjusza i jego wspólnika. Za radą profesora Longbottoma pobiegłem po prof. Stevensona. Gdy wróciliśmy, zastaliśmy zgoła odmienny widok. Przedstawiciele Hogwartu byli cali we krwi tak samo jak wspólnik Malfoya, którego jednak nigdzie nie można było znaleźć. Okazało się, że Lucjusz korzystając z chwili nieuwagi, zbiegł, przy okazji raniąc Longbottoma i innych. Szybko zanieśliśmy ich do skrzydła szpitalnego, a prof. Stevenson nadał list gończy za Lucjuszem Malfoyem. Jak się później dowiedzieliśmy, został złapany na granicy Francusko - Włoskiej. Tymczasem mogliśmy zacząć przygotowania do Bożego Narodzenia. Prof. Flitwick uwijał się jak w ukropie(podobno szybciej niż zwykle). Na szczęście na wieczór wszystko było przygotowane. Tak, że uroczystości nie zakłóciło już nic. A my mogliśmy zacząć wreszcie świętować Boże Narodzenie...
Gildia magów(z Encyklopedii Czarnej Magii) - tajna organizacja czarodziejów, mająca na celu zlikwidowanie wszystkich szlam w szkołach i zmiany programu nauczania(m.in. usuwając obronę przed czarną magią). Przez pewien okres związana z działaniami Lorda Voldemorta. Jej działalność była najbardziej widoczna w czasie Zniknięcia Lorda Voldemorta(patrz strona 988) i zabiła wtedy kilkanaście osób w Durmstrangu i Beauxbatons, a także jedną osobę w Hogwarcie - czternastoletnią Wiktorię Dickens. Po roku działań zaprzestała dalszych morderstw i poprzestała na pogróżkach. Ostatnio jej działania odnotowano w 1998 roku.
Po wizycie u prof. McGonagall zaczęliśmy sprawdzać kto mógł dokonać "zamachu". James wyjął Mapę Huncwotów(długa historia) i obejrzał, gdzie znajdują się wszyscy nauczyciele, uczniowie, a szczególnie zwrócił uwagę(dziwnym zbiegiem okoliczności) na Ślizgonów.Jednak wszyscy znajdowali się albo w drodze do gabinetu pani dyrektor albo w dormiotriach lub jak część w pokojach wspólnych. Jedyną osobą wychodzącą za te ramy był prof. Longbottom, który wg mapy znajdował się na drugim poziomie lochów w pomieszczeniu oznaczonym jako "magazyn". Ale Longbottom nie mógł tego dokonać. To niemożliwe - pomyślałem. Po chwili James rozwiał moje wątpliwości.
- Na pierwszym roku śledziliśmy raz Longbottoma. W tym "magazynie" znajdują się różnego rodzaju odtrutki na rośliny, które on hoduje.
Poszperaliśmy jescze chwilę, lecz z racji braku śladów poszliśmy spać.
Następnego dnia nie odbyła się lekcja transmutacji. Wszyscy Gryfoni, którym wypadła lekcja poszli odwiedzić prof. McGonagall w szpitalu. Wyglądała okropnie. Lewą część twarzy miała siną, a przez jej policzki przechodziły grube, czarne, bruzdy. Mimo, iż pani profesor powiedziała nam, że już czuje się dobrze, nie uwierzyliśmy jej. Było to niemożliwe patrząc na twarz, na której widać było, że każde słowo jest okupione ogromnym cierpieniem. Potem dowiedzieliśmy się od Hagrida(zawsze powie nam coś dodatkowo), że McGonagall wyzdrowieje najwcześniej za ok. miesiąc. A to oznaczało, że funkcję dyrektora będzie sprawował prof. Stevenson(ten od obrony przed czarną magią). Oznaczało to też miesiąc bez transmutacji. Domyślaliśmy się, że Hogwart nie może sobie pozwolić na miesiąc bez jakiś zajęć, więc na pewno wyznaczy jakiegoś nauczyciela zastępczego. Nie mogliśmy jednak wpaść na to, kto to będzie.
Tymczasem z Jamesem poszukiwaliśmy dalej i wreszcie trafiliśmy na trop: pod gabinetem profesor McGonagall znaleźliśmy złotą naszywkę na szatę, na pewno nie taką jaką się nosi w Hogwarcie, z wyhaftowanymi dwoma ozdobnymi literami: G i M. Rozpoczęliśmy poszukiwania co do tego skrótu. Szukaliśmy i szukaliśmy, jednak nigdzie nie mogliśmy nic znaleźć. Gdy już się prawie poddaliśmy rankiem zobaczyliśmy w Sali Głównej wypisany magią na ścianie napis:
"NIECH HOGWART BĘDZIE CZUJNY,BO GILDIA MAGÓW DZIAŁA.
Ten napis zauważyliśmy wczoraj. Teraz próbujemy się dowiedzieć czegoś o GILDII MAGÓW.
Dla ciekawskich: konkurs na szopkę czarodzieji został przeniesiony do czasu rozwiązania sprawy z zamachem na prof. McGonagall.
Zamach na McGonagall! Dodał Albus Wtorek, 11 Grudnia, 2012, 12:05
Zdarzyło się coś strasznego!Ok.1 w nocy dobiegły nas odgłosy walki czarodzieji oraz jęki i krzyki. Wszyscy pobiegliśmy do gabinetu pani profesor. Komnata była otwarta, a na środku leżała McGonagall cała we krwi! Nie mam czasu napisać więcej, lecę z Jamesem szukać śladów kto to mógł zrobić!
Uff, w gruncie rzeczy w Hogwarcie nie wydarzyło się nic nowego. Uczęszczam na spotkania Klubu Pojedynków, od czasu do czasu śćieram się z Ślizgonami. W ostatnim takim "spotkaniu" James "lekko" ucierpiał, ale o tym innym razem. Dzisiaj chciałbym opowiedzieć o Konkursie, od których ostatnimi czasy roi się w Hogwarcie. Jednak ten jest wyjątkowy. Otóż, prof. Flitwick, McGonagall, Stevenson i Longbottom wymyślili konkurs o nazwie "Szopka Czarodzieja". Do 10 grudnia należy stworzyć szopkę bożonarodzeniową. Lecz ma ona się zasadniczo różnić od każdej szopki mugoli. Otóż ma ona być w pełni zaczarowana. Ma w niej nie zabraknąć ludzików samych śpiewających kolędy, latających stworów czy innych czarodziejskich gadżetów. Konkurs jest przeznaczony dla uczniów klas 1-3 w Hogwarcie. Projekt można zrobić w grupie, byle znajdowały się w niej osoby z tego samego domu. Dla zwycięskiej pary przeznaczone jest 50 pkt. dla ich domów, czyli nie mała nagroda. Wspólnie postanowiliśmy, że stworzymy coś takiego z Jamesem i paroma kumplami. A nóż nam się poszczęści!;)
Pierwsze spotkanie "Klubu Pojedynków". Dodał Albus Niedziela, 11 Listopada, 2012, 23:57
Chcę teraz napisać o pierwszym spotkaniu Klubu Pojedynków. Mogę napisać dopiero teraz, ponieważ wcześniej nie miałem czasu i prawdę mówiąc trochę o tym zapomniałem. Prof. McGonagall kazała nam się stawić w ogromnej sali na drugim poziomie lochów(piętrze trochę głupio brzmi). Po dotarciu do celu stwierdziłem, że rzeczywiśćie jest olbrzymia. Rozmiarami przypominała Wielką Salę na tym podobieństwa się kończyły. Na całej szerokości pomieszczenia leżały podłużne dywany, prawdopodobnie miejsce na pojedynki. Moje oględziny zakończyła prof.McGonagall:
-Proszę o ciszę!
Sala wnet umilkła.
-Chcę was powitać na pierwszym spotkaniu "Klubu Pojedynków"...
Spotkanie przebiegło ciekawie. Pani dyrektor pokazała nam kilka przydatnych zajęć, a prof. Stevenson wytłumaczył, jak je stosować. Przez całe zajęcia ćwiczyliśmy poznane zaklęcia, a profesorowie przechadzali się wokół nas i poprawiali, jeżeli coś robiliśmy źle. Spotkanie KP trwała ok.2 godzin. Po lekcji wyszliśmy z lochów i udaliśmy się do swoich dormitoriów zmęczeni, ale szczęśliwi.