No, Wampirzyco, bardzo Ci dziękuję . I wszystko (no dobra, prawie wszystko ) wyjaśni się w krótkiej, ale treściwej następnej notce. Pozdrawiam moich nielicznych czytelników i zapraszam do Hermionki.
Przestałem już w ogóle uważać na lekcji. Kiedyś przynajmniej starałem się słuchać McGonagall, ale teraz jakoś odechciało mi się bezskutecznie próbować zamieniać mysz w igłę.
Rose. Co to była za dziewczyna? Czym się kierowała? Strachem? Zastanowiłem się. Co jeżeli ktoś ją torturował, a ona chce się na nim zemścić? Chyba powinienem to komuś powiedzieć. Po pierwsze: nie wolno używać zaklęć po lekcjach, po drugie: zaklęcia niewybaczalne są niewybaczalne. Pierwszy powód do mnie jakoś nie przemawiał, ale drugi- owszem. Ja nigdy nie próbowałbym używać t a k i c h zaklęć. Ale ona najwyraźniej nie była mną.
Płakała- przypomniałem sobie. Wtedy, kiedy wszedłem do znikającego pokoju… Nagle się ocknąłem. Drzwi! Miałem je obejrzeć już dawno, dawno temu! Nie zrobiłem tego. Obiecałem sobie, że zrobię to od razu po lekcji.
-Longbottom.- powiedziała ostro McGonagall.- Czy ty chociaż próbowałeś zamienić tą mysz?
Z miną winowajcy spuściłem głowę i z uwagą wpatrywałem się w swoje czarne buty. Widziałem jak pani profesor wzdycha z rezygnacją.
-Zostaniesz ze mną po lekcji.- oznajmiła.
I tak upadł mój wspaniały plan odkrycia tajemnicy Znikających Drzwi.
*
-Longbottom, widzę, że czymś się martwisz.- zaczęła McGonagall patrząc się na mnie z uwagą.- Wiesz, że możesz mi o tym powiedzieć? Postaram ci się pomóc. Nauczyciele, nie są tylko po to, żeby karać, czy uczyć. Wiem, że nie masz łatwo- twoja babcia jest bardzo wymagająca- dlatego chciałabym, żebyś zrozumiał, że my- nauczyciele- nie jesteśmy potworami. Chciałbyś mi coś powiedzieć?
Jej ton głosu- łagodny, spokojny, prawie czuły- zaskoczył mnie. Nie podejrzewałem, że McGonagall mogłaby się do mnie w ten sposób odezwać. Oczywiście, nie była jakimś mutantem, potworem, czy innym gadem, ale kojarzyła mi się raczej z kimś surowym, trzymającym się sztywno wyznaczonych sobie i innym zasad. Zastanowiłem się. Miałem jej teraz opowiedzieć o Rose? To była jedyna okazja. Innej mogłem nie dostać. Rose miała jakieś usprawiedliwienie- to na pewno. Ale co z tego? Czy takie postępowanie, mogło cokolwiek usprawiedliwić? Raczej nie. Już otwierałem usta, aby wyjaśnić McGonagall, co myślę o córce Dumbledore’ a, ale przed oczami pojawiła mi się jej twarz. Blada, z łagodnym spojrzeniem.
-N… nie.- wydukałem w końcu.
Zbeształem się. Co ja wyprawiam? Ona rzucała zaklęcia niewybaczalne, jak dorosła osoba, z wieloletnim doświadczeniem. Przemknęło mi przez głowę, jedno słowo- wampir. Odrzuciłem je natychmiast. To było niedorzeczne! Wampiry nie istniały. Owszem, czarodzieje tak, ale nie wampiry! Obce gatunki! Może jeszcze UFO? Wilkołaki? Mutanty? Nie, nie, nie. Chyba powinienem się przespać, jeżeli takie pomysły chodzą mi po głowie.
Nie zwróciłem nawet uwagi na McGonagall, która patrzyła się na mnie z niepokojem. Pogrążony we własnych rozmyślaniach wyszedłem z sali.
-Dziękuje.- mruknąłem tylko cicho, wychodząc.
Postanowiłem od razu przejść do Znikających Drzwi. Im szybciej dowiem się, co jest grane tym lepiej. Może przy okazji spotkam gdzieś Rose, usłyszę jakąś plotkę o stanie zdrowia Goyle’ a? Pogrążony w rozmyśleniach, doszedłem do miejsca, gdzie powinno znajdować się wejście do tajemniczego pokoiku. Nic, czysty marmur. Beznadzieja. Dotknąłem zimnej ściany, chcąc wyczuć jakieś drgawki, albo wgniecenie. Nic. Obejrzałem się za siebie. Musiałem wyglądać jak idiota. Idiota, chory na umyśle.
-Cześć.- usłyszałem głos za swoimi plecami.
Wzdrygnąłem się i szybko za siebie odwróciłem. Za mną stała piękna jak zawsze Rose. Nie uśmiechała się, ani nie płakała. Była bardzo poważna.
-Mogłabym z tobą porozmawiać?- spytała patrząc się na mnie.
Skinąłem głową. Rose wyciągnęła rękę i sięgnęła za klamkę znajdującą się za mną. Ze zdziwienia otworzyłem oczy. Co to miało być? Oglądam ścianę sam- drzwi nie ma. Przychodzi Rose- drzwi się pojawiają? Wytrzeszczając oczy, wszedłem za dziewczyną do pokoju. Kiedy przejście zamknęło się z głośnym trzaskiem, podskoczyłem nerwowo. Bałem się. Tak, bałem się dziewczyny! Bałem się córki Dumbledore’ a! Bałem się Rose! Byłem żałosny. Czarnowłosa zauważyła mój odruch i westchnęła cicho.
-Nic ci nie zrobię.- po czym usiadła na sofie i poklepała miejsce koło siebie.- Usiądź.
Spojrzałem się na nią z powątpiewaniem, ale posłusznie spełniłem prośbę. Rose spojrzała się mi głęboko w oczy. Nadal były czarne, ale patrzyły na mnie z uczuciem- lękiem, smutkiem, nadzieją.
-Czy chciałbyś wysłuchać mojej historii?- spytała.
Skinąłem głową.
Rozmowa z Dumbledore' em i zaklęcia niewybaczalne Dodał Nevill Wtorek, 14 Lipca, 2009, 16:07
Tą notkę dodaję tylko dlatego, ponieważ zobaczyłam upragniony 1 komentarz pod Wpisem Siódmym. Ale proszę Was- komentujcie więcej!!
Odwróciłem się gwałtownie. Ale za mną stał tylko Harry. Jego zielone oczy przyglądały mi się badawczo, ale starałem się robić wrażenie, że się tym nie przejmuje. Tak naprawdę, cały wrzałem w środku. Czy dowiedział się o Znikających Drzwiach, płaczu Rose, liście do babci, albo o innych rzeczach, których nie powinien wiedzieć?
-Porozmawiałem z Dumbledore’em.- powiedział normalnym tonem, ale zielone oczy wciąż wpatrywały się we mnie podejrzliwie.
-C… co?- spytałem do końca nie rozumiejąc.
-Porozmawiałem z Dumbledore’em.- powiedział znowu Harry.- O Malfoy’u.
-Och, tak! Tak!- moja blada twarz znów zaczęła przybierać rumieńców. Tylko o to chodziło!- I co?
-Chce z tobą mówić.- odparł.
-Kto?- nadal nie rozumiałem.
-Dumbledore.
Popatrzyłem się na niego niedowierzając. Dyrektor chciał rozmawiać z e m n ą? Po co? Przecież Harry mu wszystko wyjaśnił. Zresztą, nie było tego wiele. W końcu to tylko informacje o tym, co widziałem i co o tej sprawie myślę. Poza tym, kto powiedział, że moje przypuszczenia są słuszne? Możliwe, że to był farbowany blondyn, który teraz jest kruczoczarny. Wciąż mając oczy szeroko otwarte, podążyłem za Harry’m.
Nagle dotarło do mnie, że jeszcze nigdy nie widziałem gabinetu dyrektora. Chyba nikt nie widział, oprócz Harry’ego, który teraz prowadził mnie przez schody. Jego zielone oczy uważnie badały drogę. Do głowy przyszła mi myśl, że może nie powinniśmy tutaj być, ale dlaczego? Zabronione było odwiedzanie profesorów?
W końcu doszliśmy do celu. Stanęliśmy przed wielkim gargulcem, który zasłaniał ścianę.
-Kociołkowe pieguski.- powiedział Harry stanowczo, na co posąg odskoczył, ukazując przejście i ciągnące się w górę schody.
-Dyrektor już czeka.- dodał tylko posąg.
Zaskoczony wszedłem za Harry’m i stwierdziłem, że znajduje się tu tylko kilka pierwszych schodów, natomiast drzwi widziałem daleko w górze. Pytająco spojrzałem na przyjaciela, ale on tylko uśmiechnął się tajemniczo. Schody ruszyły. Palnąłem się ręką w czoło- pewnie, że schody się poruszały! W końcu to gabinet dyrektora Hogwardu! Komu chciałoby się pokonywać tyle stopni, by napić się herbaty?
Po krótkiej przejażdżce dotarliśmy do dużych, dębowych drzwi (nie zauważyłem na nich ani jednej rysy). Harry zapukał lekko.
-Proszę wejść.- odezwał się ktoś z wnętrza pokoju.
Cicho otworzyłem drzwi (nie zaskrzypiały ani razu) i wszedłem do środka. Kiedy ujrzałem wnętrze nogi się pode mną ugięły.
W oczy najbardziej rzucał się przepych i luksus, który bił ze wszystkich rzeczy znajdujących się w gabinecie. Zdobione obrazy, w złotych ramach; ozdobne, drewniane szafy, kredensy i półki; posrebrzane i pozłacane wykrywacze złodziei, globusy i inne podobne ozdoby. Zauważyłem nawet złocistą klatkę dla ptaka, a w niej pięknego, dużego Feniksa.
Z tego wszystkiego wyróżniało się tylko proste, drewniane biurko i zwyczajne obrazy przedstawiające poprzednich dyrektorów szkoły. Za krzesłem, natomiast siedział Albus Dumbledore.
-Witajcie, siadajcie, rozgośćcie się i czujcie jak u siebie w dormitorium.- powiedział z uśmiechem, wyczarowując dla nas dwa wygodne krzesła.
Nadal zdziwiony i przytłoczony luksusem gabinetu skierowałem się w stronę krzesła.
-Panie Longbottom.- powiedział profesor.- Chce może pan cytrynowego dropsa?
-Słucham?- spytałem zdziwiony sadowiąc się na siedzenie.
-Cytrynowego dropsa.- powtórzył dyrektor, podając mi paczuszkę żółtych cukierków- To takie cukierki mugoli. Naprawdę polecam.
-Eee… nie dziękuje.- odparłem oszołomiony.
-Harry, skosztujesz?
-Dziękuje, profesorze.- powiedział przyjaciel sięgając po cukierka i wkładając do buzi.
Ze zdziwienia musiałem pokręcić głową. Przede wszystkim gabinet dyrektora wyobrażałem sobie trochę inaczej. Myślałem, że jest mniejszy i bardziej skromny- do Dumbledore’a w ogóle nie pasowała pycha i przepych. Dla mnie zawsze było to pokoik z ścianami z drewna, drewnianą podłogą, biurkiem i kilkoma obrazami. Po drugie zainteresował mnie Feniks. To mi już bardziej pasowało do dyrektora. Ptak, który leczy rany własnymi łzami. Zastanawiałem się, czy to Fawkes, o którym opowiadał mi kiedyś Harry. Spojrzałem jeszcze raz w stronę klatki- ten ptak uratował kiedyś mojego przyjaciela. Zdawał sobie z tego sprawę? Raczej nie…
-Panie Longbottom, pozwolisz, że będę się zwracać do pana po imieniu. Ta forma mnie strasznie męczy.- zwrócił się do mnie Dumbledore.
-Dobrze, panie profesorze.
-Świetnie! A więc skupmy się na istocie sprawy. Harry opowiedział mi już trochę o twoich podejrzeniach, ale potrzebne mi szczegóły.
Przytaknąłem.
-Przede wszystkim, czy jesteś pewny, że osoba była twojego wzrostu?
-Tak, profesorze.- odparłem.- To znaczy, tak mi się wydaje. Tak sądzę. Postać została dobrze oświetlona zaklęciem, ale żeby tak dokładnie określić… Dobrze się rysowała na tle drzew… Kontury…
-Rozumiem. Czy jesteś pewny, że to był głos męski?
-Tak, całkowicie, panie profesorze.- odpowiedziałem stanowczym głosem, który sam mnie zaskoczył.
-Widziałeś jeszcze jakieś szczegóły dotyczące wyglądu?
-Nie, profesorze.
-Opisz mi dokładnie całą sytuację.
Zacząłem opisywać. Mówiłem i mówiłem i mówiłem, aż w końcu zupełnie zaschło mi w gardle. Dziwne, zważywszy, że sytuacja była dość krótka. W sumie tylko usłyszałem krzyk. Nie licząc szczegółów.
-Potem widziałem już tylko, jak ta osoba idzie do Zakazanego Lasu. A raczej biegnie. Panie profesorze…- zacząłem, ale nagle ktoś wszedł do pokoju.
Ktoś o długich czarnych włosach, zielonych oczach i szczupłej sylwetce. Rose. Serce zaczęło mi szybciej walić. W gabinecie zaległa taka cisza, że wydawało mi się, że wszyscy je słyszą. Raz dwa, raz dwa, raz dwa. Kiedy wzrok dziewczyny spoczął na mojej twarzy, tętno gwałtownie mi przyśpieszyło. Raz dwa trzy, raz dwa trzy, raz dwa trzy. Rose zamrugała, a jej mina nabrała srogiego wyrazu.
-Nie będę przeszkadzać.- mruknęła tylko i wyszła trzaskając drzwiami.
-Nie przejmujcie się nią.- powiedział wyraźnie strapiony dyrektor.- Taki wiek. Możecie już iść.
Wyszedłem razem z Harrym. Za drzwiami stała wściekła jak osa Rose. Weszła szybko do pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Strapiony ponuro westchnąłem. Czemu mnie tak bardzo nienawidziła?
*
Zaczęła się lekcja eliksirów. Ku mojemu przerażeniu przerabialiśmy eliksir wieloskokowy. Czemu byłem przerażony? Otóż, takiego skomplikowanego eliksiru, nigdy nie widziałem na oczy. Ba! Nawet o nim nie czytałem. Wprawdzie mało czytam gazet o eliksirach, ale pomimo to… Snape jak zawsze musiał odezwać się do mnie złośliwie:
-No i co, Longbottom?- spytał.- Ciało przerasta możliwości?
Ślizgoni zgodnie zarechotali, natomiast Harry popatrzył na mnie współczująco. Właśnie uczyliśmy się o składnikach eliksiru, kiedy drzwi niespodziewanie się otworzyły. Z uniesioną wysoko głową i determinacją w oczach wkroczyła Rose. Wszyscy wpatrywali się w nią otwartymi oczami. Córka dyrektora jeszcze nigdy nie uczęszczała na publiczne lekcje. Podejrzewałem, że uczy ją jej ojciec, ale kto to wie? Może w ogóle się nie pobierała nauk?
-Witaj.- powiedział zimno Snape, po czym rozejrzał się po sali, a na jego twarz wstąpił złośliwy uśmieszek.- Usiądziesz koło Longbottoma, bo tylko tam jest jeszcze wolne miejsce. Przykro mi, że musiałaś trafić akurat na niego, bo on przecież nie potrafi nawet odpowiedzieć mi nie jąkając się.
Sala wypełniła się cichymi chichotami, a Ślizgoni zniżyli się nawet do gwizdów. Aż czułem, że płonę. Nie byłem wściekły- było mi po prostu bardzo, bardzo, bardzo, bardzo głupio. Spuściłem wzrok, a w mojej głowie pojawiła się kompromitująca myśl: „Czemu akurat ja?”. Zastanawiając się nad tym faktem, jednocześnie obserwowałem Rose. Jej twarz nadal była nieprzenikniona. Czasami miałem wrażenie, że Snape udzielił jej paru wskazówek, jak nie okazywać swoich uczuć. Nadal trzymając głowę wysoko uniesioną usiadła na miejscu obok mnie. Z przykrością stwierdziłem, że nawet się na mnie nie spojrzała. Zupełnie mnie olała. Moja samoocena jeszcze bardziej spadła, chociaż nie miałem pojęcia jak to możliwe- była już i tak wystarczająco niska. Wręcz zerowa.
Snape znowu zaczął coś tłumaczyć, ale ja już odpłynąłem. Ukradkiem zerkałem na Rose. Coś mnie w niej przyciągało, nie mogłem oderwać od niej oczu. Ona mnie fascynowała, ale jednocześnie przerażała. Jej długie czarne włosy, zakrywały jej bladą twarz. Wyglądała jak… wampir. Próbowałem się zaśmiać w duchu, ale coś mi nie wyszło. Postanowiłem skupić się na innych pozytywnych cechach dziewczyny. Może oczy? Duże i ciemnozielone. Piękne. I właśnie wtedy na mnie zerknęła. Otworzyłem usta ze zdziwienia. Czy to był przypadek? A może światło padało inaczej niż w Wielkiej Sali? Albo miałem urojenia, albo jej oczy zmieniły kolor na czarny. Otrząsnąłem się. Dostałem drgawek. Snape spojrzał się na mnie z odrobiną niepokoju i pogardy.
-Longbottom, a ty co tutaj nadal robisz? Biegnij do pielęgniarki!
Posłusznie wstałem i wyszedłem z sali. Jej oczy… Nie mogąc przestać o tym myśleć pobiegłem prosto przed siebie. W końcu dostałem się przed drzwi do dormitorium. Otworzyłem je i poległem na łóżku. Moje serce waliło jak oszalałe, po czole spływały stróżki potu, nadal drżałem. Co to było? Jej oczy… Piękna zieleń, zamieniła się w… czerń. Jak? Jak? Powtarzałem to pytanie w myśli, nie mogłem się opanować. Czemu to tak na mnie zadziałało? Może to po prostu światło inaczej padało? Czemu zareagowałem tak gwałtownie!? Myśląc nad tym powoli się uspokajałem. Wziąłem parę głębokich oddechów i spojrzałem na zegarek, leżący na mojej szafce nocnej. Lekcja już się skończyła, ale wątpiłem, czy ktoś zabrał moje rzeczy z sali. Głęboko nabierając powietrza do płuc, wyszedłem do hollu.
Parę osób przesłało mi pogardliwe spojrzenia. Zadziwiające, jak szybko wieści rozchodzą się po Hogwarcie. Lekko drżącym krokiem ruszyłem przed siebie. Miałem nadzieję, że sala eliksirów jest jeszcze otwarta. Jeżeli nie, będę musiał opuścić początek transmutacji. Wątpiłem, żeby McGonagall usprawiedliwiła mi to spóźnienie. Dotarłem wreszcie przed drzwi. Popchnąłem je lekko i z ulgą stwierdziłem, że bez trudu się otworzyły. Spokojnie wszedłem do środka, kiedy nagle…
-Crucio!- wrzasnęła blada dziewczyna, kierując różdżką na pająka.
Patrzyłem osłupiały, jak biedny owad zwija się z bólu. Przypomniałem sobie rodziców. Ich twarze. Rose. Co ona robiła?
-Przestań!- wrzasnąłem.
Sądząc po tym, jak się na mnie spojrzała, zdecydowanie za głośno. Ale co ja na to mogłem poradzić? To nie ja uczę się zaklęć niewybaczalnych, w zamkniętej sali eliksirów.
Blada twarz dziewczyny patrzyła na mnie przerażona. Ze zdziwieniem ujrzałem… łzy. Jedna za drugą skapywały jej po policzkach. Nie miałem pojęcia co robić. Uciec? Powiedzieć coś? Milczeć? A może ją przytulić? Nie, nie, nie i jeszcze raz nie!
-Co… co ty teraz o m… mnie myślisz?- spytała szlochając.
Dziwne pytanie. Stałem tam przerażony i nie wiedziałem co powiedzieć. Co ja o niej myślałem? Przerażała mnie, to na pewno. Bałem się jej. Ona rzucała zaklęcie niewybaczalne. Ćwiczyła je. Po co? Kogo chciała dręczyć? Ona nie wiedziała jaki to ból. Ja też nie, ale z łatwością mogłem się domyślić. Rose widocznie tego nie rozumiała. Nie potrafiła tego odczuć. I nagle odpowiedź przyszła łatwo.
-Czuję odrazę. Do ciebie.- po czym mimowolnie skrzywiłem się.
Co ja robię?- beształem się w myślach. Ona rzuca zaklęcia niewybaczalne, jak jakiś Sam- Wiesz- Kto! Skąd mogłem wiedzieć, że nie rzuci go na mnie? Skąd się u mnie wzięła ta przeklęta odwaga? Czemu ja to powiedziałem? Jak ja to wymyśliłem? Musiałem skrzywić się ponownie, bo w głowie zaczął pulsować mi tępy ból. Nie chciałem okazać jej, że pękam. Mimo, że prawie umierałem ze strachu.
-Brzydzisz się mnie?- spytała płacząc jeszcze bardziej.- Czemu? Dlaczego? Nic o mnie nie wiesz! Nie wiesz, czemu robię to co robię!
Zastanowiłem się nad jej słowami. Faktycznie nie wiedziałem.
-To mi wyjaśnij.- oświadczyłem.
Po raz kolejny nie mogłem zrozumieć, skąd wzięła się u mnie taka odwaga. Może to dlatego, że tak bardzo się bałem, zacząłem być odważny? Te dwa uczucia łączy cienka granica. Jak radość i smutek. Tylko skąd ja to wiedziałem?
-Nie mogę. Uwierz mi, nie mogę.- powiedziała.
Miała czerwone, podpuchnięte oczy, plamy na policzkach i błagalną minę. Pomimo, że nie wyglądała już tak ładnie, nie mogłem jej zostawić na pastwę losu.
-Rose, co się dzieje?- spytałem.
Chciałem do niej podejść, objąć ją ramieniem, pocieszyć. Ale nie potrafiłem. Nie miałem doświadczenia z dziewczynami. W niczym nie miałem doświadczenia, a nie chciałem jej urazić. Poza tym, nie chciałem się ruszyć. Gdybym zrobił krok do przodu, kto wie, czy bym nie upadł?
-Ja… wyjaśnię ci później. Teraz muszę iść na lekcje.- mruknęła smutno, po czym wypadła z sali.
Stałem tak jeszcze osłupiały przez kilka minut, ale w końcu sięgnąłem po zostawioną torbę i udałem się na lekcję transmutacji, która dawno się już zaczęła.
Chciałabym Was o czymś oficjalnie poinformować. Otóż kiedy zaglądam na tą stronkę i widzę żółty napis pod moją notką „Brak Komentarzy” to coś mnie ściska w dołku. Chciałabym ogłosić, że pod moją notką musi być przynajmniej jeden komentarz, abym dodała następną. Nie sądzę, że to jakieś duże wymagania, szczególnie, że ZKP sprawdza pamiętniki raz na miesiąc (przynajmniej tak mi się wydaję). A więc pod tym wpisem ma się znaleźć jeden komentarz, ale nie typu „Wpadnij do mnie!” tylko normalny komentarz z uzasadnieniem itp. itd. Chciałabym mieć świadomość, że ktoś czyta te moje wypociny i albo mu się one podobają albo nie.
P.S. Chciałabym też pozdrowić Syrcię (autorkę Nowej Księgi Huncwotów i pamiętnika R. Lupina) i przeprosić za to, że nie dodaje pod jej notkami komentów, ale kiedy próbuje mój komputer nawala. Pozdrawiam tych nielicznych, którzy komentują moje wpisy (czasami) i zapraszam do Hermionki.
Bardzo przepraszam Was, że długo nie wklejałam noci, ale nastąpiły pewne komplikacje, nie mogłam dostać się na stronę itp. itd. Ponieważ napisaliście tyle komentarzy, że chcecie dłuższych notek, postanowiłam wkleić dwie notki zamiast jednej. Chętnie pisałabym je dłuższe, ale notki pisałam z wyprzedzeniem i teraz nie mogę ich zmienić. Mam nadzieję, że moje wpisy spodobają się Wam jak poprzednie. No i oczywiście komentujcie, krytykujcie i (przede wszystkim) chwalcie!
Gwałtownie się przebudziłem. Noc jeszcze trwała. Zdziwiony przypomniałem sobie swój sen:
Byłem w domu. Leżałem w łóżku, kiedy nagle na mój brzuch wskoczyła Rose. Poczułem duży ciężar, mimo, że dziewczyna zdawała się krucha i szczupła. Zaraz potem na Rose spadły duże drzwi- takie jak od tajemniczego pomieszczenia, w którym płakała. Na nie zaś spadł Goyle. Próbowałem się podnieść, ale nie mogłem. Rose, Goyle i drzwi przytłaczali mnie i przytłaczali, aż w końcu zacząłem tracić oddech i…
Zlany potem się obudziłem. Odsłoniłem filary łóżka. Ron i Harry spali w najlepsze, nienękani żadnymi koszmarami, łóżka Deana i Seamusa były zasłonięte. Wstałem i wyjrzałem za okno. Drzewa w Zakazanym Lesie szumiały, tak samo jak tego dnia, kiedy rozegrał się tajemniczy pojedynek. Miałem nadzieję, że teraz nic się nie stanie.
Zacząłem rozmyślać o sprawie Rose. Ona chyba najbardziej mnie ciekawiła spośród tych wszystkich zdarzeń, które wydarzyły się przez ten krótki okres w Hogwarcie. Gdzie spała? Z dziewczynami z Gryffindoru? To chyba było najbardziej prawdopodobne. Ale czemu nie chciała się przyznać do swoich słabości? Każdy przecież jakieś ma- w moim przypadku jest to… No dobra, miałem o wiele więcej przypadków słabości niż przejawiały się u większości ludzi. Może to dlatego, że nikogo tu jeszcze nie znała i nie chciała wyjawiać swoich uczuć przedwcześnie? Ale mimo wszystko, nie powinna tak się zachowywać. O mało, co mnie tam nie zabiła, a ja nie zrobiłem nic złego. Chyba…
Drugą sprawą były Znikające Drzwi. Czemu zniknęły, kiedy wyszedłem z tajemniczego pomieszczenia? Myśląc o tym przez dłuższą chwilę, doszedłem do wniosku, że koło schodów nie było nigdy żadnych drzwi, ani pomieszczeń. Co to, w takim razie, było? Po długich przemyśleniach, stwierdziłem, że w przerwie między zielarstwem, a eliksirami, pójdę i sprawdzę czy Znikające Drzwi jeszcze się tam znajdują.
Oczywiście, nie mogłem zapomnieć o sprawie Goyle’a. To przekraczało granice mojej wyobraźni. Nadal- mimo kontrargumentów Hermiony -upierałem się, że mógł to być Malfoy z Crabbe’em. Ale nawet, gdyby to rzeczywiście byli oni, pozostawało nadal bardzo konkretne pytanie: Dlaczego to zrobili? Gdybym nie wiedział, że Goyle był takim samym gorylem jak Crabbe, mógłbym pomyśleć, że Goyle dowiedział się czegoś, czego nie powinien był wiedzieć. Ale, ponieważ to wiedziałem, doskonale zdawałem sobie sprawę, że Malfoy wtajemniczyłby w swoje niecne plany, nie tylko Crabbe’a, ale także jego kolejnego goryla, aktualnie nieprzytomnego.
Nagle zmarszczyłem czoło. Och, czemu wcześniej nie zastanowiłem się nad tym lepiej? Robiłem z siebie głupka na okrągło. Przecież widziałem tylko jedną osobę- czemu więc myślę ciągle o dwóch? To na pewno był ktoś sam. Koniec i kropka.
Przypomniałem sobie jeszcze raz twarz Rose. Śnieżnobiała karnacja, zielone oczy, długie rzęsy, białe zęby, szeroki i szczery uśmiech… Westchnąłem ociężale. Zaraz jednak się otrząsnąłem. O czym ja myślę? W Hogwarcie działo się coś niedobrego, a ja przypominałem sobie twarze dziewczyn, których do tego nie znałem za dobrze.
Westchnąłem jeszcze raz. Coś się działo ze mną i z Hogwartem. Coś co aktualnie mi się wcale nie podobało.
***
Podszedłem do okna w Pokoju Wspólnym. Właśnie odrabiałem pracę z historii magii (wypracowanie o polowaniach na czarownice, które nawiasem mówiąc nie za dobrze mi szło), kiedy w okno zastukała brązowa sowa uszata. Konkretniej sowa mojej babci- Beczułka. Jak nie trudno się domyślić, była trochę grubsza od innych sów. Nigdy się temu nie dziwiłem- byłem pewny, że babcia wpycha w nią cztery posiłki dziennie, chociaż przy mnie się tego gwałtownie zarzekała. Nie byłem jakoś szczególnie zachwycony listem- babcia pisała co dwa, trzy tygodnie głównie o swoich wspomnieniach z dzieciństwa. Oczywiście nie mogło się obejść, bez przestróg dla mnie i przypominania mi, bym był grzeczny. Odwiązałem list od nóżki Beczułki i z kwaśną miną zacząłem czytać.
Drogi Chłopcze!
Zapomniałeś wziąć swojej księgi do transmutacji. Naprawdę powinieneś bardziej uważać na to co zostawiasz w domu. Ja nigdy nie byłam taka roztrzepana. Ale ja to zupełnie, co innego. W szkole miałam same dobre oceny, a najlepsze- z transmutacji. Ale rozumiem, że musiałeś wdać się w kogoś innego. Może w swojego wuja? On ciągle rozrabiał w szkole…
Mam nadzieję, że nie sprawiasz kłopotów nauczycielom. Ja, w czasach swojej świetności, byłam pupilką wszystkich. Czy nadal przyjaźnisz się z tym Harrym Potterem? Mam nadzieję, że tak. Muszę przyznać, że to całkiem odważny i roztropny chłopiec, a ponad to niesamowicie zdolny. A do tego taki uroczy!
Jego przyjaciółka- Hermiona, wydaje się być całkiem miłą dziewczynką, ale musiałabym ją bliżej poznać, by móc to ocenić. Wydaje się też być nad wyraz inteligentną czarownicą. Natomiast ten rudawy chłopiec- Ron- zupełnie mi nie odpowiada. Jest taki chuderlawy i piegowaty. Powinien zdrowiej się odżywiać. Muszę powiedzieć, że to jedna z twoich zalet- nie jesteś kościsty.
Rozumiem, że nadal porządnie jesz- śniadanie, obiad i kolację?! Te skrzaty domowe, to dopiero coś! Potrafią ugotować naprawdę wyborne potrawy! Zawsze się nimi zajadałam! Pamiętaj: masz nie wybrzydzać. To naprawdę nie jest grzeczne.
Nie denerwuj nauczycieli, nie pakuj się w kłopoty, dobrze się ucz, postaraj się niczego nie gubić i o niczym nie zapominać. Księgi do transmutacji ci nie przysłałam, ponieważ w gazecie pisali, że sowy są na wymarciu. A to jest naprawdę dobra sowa. Poproś swoją nauczycielkę, by ci pożyczyła jakąś książkę na czas lekcji. I pamiętaj: bądź grzeczny!
Z pozdrowieniami
Babcia
Pokręciłem głową nad treścią. Byłem załamany. Nie rozumiałem- jak można uwierzyć, że sowy są na wymarciu? Przecież to chyba najbardziej popularne zwierzę w świecie czarodziejów. Uznałem, że babcia znowu czytała jakieś mugolskie czasopismo…
Skupiłem się nad pozostałą częścią listu. Dawno już postanowiłem, że przestanę przejmować się ocenianiem przez rodzinę moich przyjaciół. Babcia narzekała na wszystkich chudych, chyba że byli wybitnie inteligentni lub zrobili coś wybitnego. Z osób chudych tolerowała tylko Dumbledore’a i -jak widać- Harry’ego.
Sam nie wiem, co zrobił Harry, że babcia go polubiła. Może chodziło o bitwę w ministerstwie? Dzięki niej moje nazwisko zostało trochę rozpoznawalne. Babcia zawsze chciała być ze mnie dumna- wtedy dałem jej taką okazję.
Beczułka dawno już odleciała. Pozostałem sam przy otwartym oknie. Wróciłem na swoje miejsce przy kominku chcąc coś naskrobać w odpowiedzi, ale co miałem napisać? Że widziałem jak ktoś rzucił zaklęcie na Goyle’a? A może, że w szkole pojawiła się córka Dumbledore’a- Rose? Jednak coś musiałem napisać. I tak prędzej czy później, dowiedziałaby się z jakiejś gazety, a wtedy byłoby na mnie. Że wcześniej o tym nie napisałem, że nie chciałem się z nią tym podzielić, że jestem niewdzięczny i nieodpowiedzialny. Pisałem chyba pół godziny, ale w końcu udało mi się moje informacje zebrać w sensowną całość.
Droga Babciu!
Wiem, że jestem roztrzepany, ale nijak nie potrafię tego zmienić. Co do mojego wuja- nie wydaje mi się aby był niegrzeczny. Opowiadał mi o swoich szkolnych wyczynach i nie podobały mi się one.
Chciałbym też zapytać, w jakiej gazecie przeczytałaś informację o wymarłych sowach?! Przecież jest ich tak wiele, że wystarczyłoby dla każdego czarodzieja i co drugiego mugola. Jeżeli w nie magicznej gazecie- nie powinnaś czytać magazynów o zwierzętach. Mugole, nie mają w końcu pojęcia o stworzeniach- uważają, że smoki nie istnieją!
Chciałbym też napisać Ci, że moje przekonanie, co do Rona, nadal pozostaje niezmienne. Jest on dobrym przyjacielem- zabawnym i pomagającym w potrzebie. Tak samo jak Harry (z którym nadal się przyjaźnię) i Hermiona (która rzeczywiście jest bardzo inteligentną czarownicą). Wiem, że Cię nie przekonam, ale uwierz mi- nie zamierzam ich zamieniać na innych.
A propos Hogwartu i uczniów- dzieje się tu coś niedobrego. Przede wszystkim przyjechała tutaj córka Dumbledore’a! Wiem, że prawdopodobnie mi nie wierzysz, ale wkrótce pewnie dowiesz się tego z Proroka. Dziewczyna nazywa się Rose- ma długie, czarne włosy, zielone oczy, jest szczupła i blada, ale wydaje się być miła. Proszę, nie oceniaj jej pochopnie.
Mam nadzieję, że bóle w nodze Ci już nie dokuczają, tak jak przed moim wyjazdem. Zapewniam Cię też, że odżywiam się dobrze- jem śniadanie, obiad i kolację oraz przysmaki z Hogsmeade.
Całusy
Neville
P.S. Skoro wiesz już, że sowy wcale nie są na wymarciu to, czy mogłabyś przysłać mi mój podręcznik od transmutacji? Beczułka na pewno da sobie radę- to dzielna sowa, a ja będę miał się z czego uczyć. Jeszcze raz całuję.
Przeczytałem list jeszcze kilka razy i uznając, że jest odpowiedni, udałem się przez portret Grubej Damy do sowiarni. Dużo osób chodziła bez celu po Hogwardzie- głównie chcieli zajrzeć do Skrzydła Szpitalnego, które wyjątkowo było zamknięte. Pani Pomfrey obiecywała przyjmować rannych na zewnątrz.
Doszedłem do sowiarni i odnalazłem Beczułkę. Bez problemu przywiązałem jej liścik do nóżki. Otworzyłem okno i wypuściłem ją na świeże powietrze. W twarz powiało mi świeżym, letnim powietrzem- w końcu dopiero zaczął się rok szkolny.
Znów zacząłem rozmyślać o Rose, jednocześnie podziwiając krajobraz za oknem. Drzewa w Zakazanym Lesie lekko falowały, poruszane wiatrem. Zdałem sobie sprawę, że Las był jednocześnie groźny, ale i zarazem piękny. Tak samo jak np. centaury lub testrale. Przyglądałem się mu przez dłuższą chwilę, ale skierowałem wzrok na jezioro. Dziewczyny odrabiały lekcje w cieniu drzew, chłopaki w kąpielówkach drażnili zamieszkującą wody ośmiornice. Rozmyślając o zdarzeniach w Hogwarcie, nie zauważyłem nawet, że ktoś za mną stoi.
Znikające drzwi i wspomnienia z dzieciństwa Dodał Nevill Piątek, 22 Maja, 2009, 18:44
-Rose?- spytałem, kiedy zobaczyłem skuloną na podłodze, czarnowłosą dziewczynę.
Odwróciła się i spojrzała się na mnie wzrokiem pełnym lęku. Ale zaraz znowu ujrzałem śmiałość w jej oczach. Chociaż to nie była śmiałość, to była... wściekłość.
-Jak śmiesz? Jak śmiesz mnie podsłuchiwać? Zostaw mnie natychmiast w spokoju!- krzyczała podnosząc się i wstając.
Skierowała się do drzwi, a kiedy mnie mijała usłyszałem jej ostry głos, koło swojego ucha.
-Masz nikomu nie mówić, o tym co tu widziałeś, jasne? Nikomu!
-J...j....jasne.- powiedziałem przerażony jej nagłą gwałtownością.
Usłyszałem trzask drzwi i szybkie kroki dziewczyny. Ciągle stałem osłupiały na środku pokoju. Rozejrzałem się dookoła. Sala była mała i chłodna. Szare ściany wyglądały pusto, a szafka, na której znajdowały się dwie obszarpane książki, dość mizernie. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że nie było okien. Zastanawiałem się do czego może służyć ten pokój, ale moje myśli znowu wróciły do niesamowitego wydarzenia i płaczącej Rose. Czemu płakała? Z powodu Hermiony i jej natarczywych pytań? I czemu tak się wściekła, kiedy zobaczyłem, jak płacze? Przecież nie kwiliła pod ścianą, ani nie zawodziła jak Jęcząca Marta. Z tymi myślami wyszedłem z pokoju, ale tknięty jakimś nagłym przeczuciem, obróciłem się za siebie. Drzwi nie było.
Wpatrywałem się w kawałek ściany, z niedowierzaniem. Czyżby kolejny Pokój Życzeń? Ale jeżeli tak, to jak się tam dostałem? O ile mi było wiadomo, trzeba przejść trzy razy przed Pokojem i wypowiedzieć życzenie np. „potrzebuje łazienki”, a wtedy ona się pojawia. A ja nic takiego nie zrobiłem. Tylko zapukałem i wszedłem. Czemu więc drzwi zniknęły? Co się z nimi stało?
Lekko oszołomiony udałem się do pokoju wspólnego i zdziwiłem się jeszcze bardziej widząc tam Rose, która rozmawiała z Fredem i George’em. Dziewczyna posłała mi mordercze spojrzenie i wróciła do przerwanej rozmowy. Co chwila śmiała się z wybryków Weasley’ów. Musiałem przyznać, że mimo, że zachowywała się dziwnie, niewiarygodnie pięknie się śmiała.
-Neville, coś ty jej zrobił, co?- spytał z uśmiechem na ustach Dean.
Zdziwiony spojrzałem na niego. O co mu chodziło?
-Gdyby spojrzenie mogło zabijać, już byś leżał martwy.
-Naprawdę?- spytałem oszołomiony dzisiejszymi wydarzeniami- Nie zauważyłem.
Ostatnią rzeczą którą zobaczyłem przed pójściem do dormitorium był zdziwiony Dean. Zacząłem wspinać się powoli na schody. Zatrzymałem się przed drzwiami do pokoju. Na tabliczce widniało:
Harry, Ron, Dean, Seamus, Neville.
Nie mogłem powstrzymać ogarniającego mnie smutku. Harry trzymał z Ronem, Dean z Seamusem, a ja? Neville trzymał się sam. Od zawsze. Westchnąłem ciężko i otworzyłem drzwi. Mimo, że miałem swój dom, a w nim kochaną babcię, Hogwart był moim mieszkaniem. Tak jakby zastępował mi mamę i tatę. Oczy zaczęły mi łzawić. Zniesmaczony własną słabością, mimowolnie otworzyłem szufladkę w szafce nocnej i wyciągnąłem zdjęcie swoich rodziców. Łzy ciekły, a ja nie mogłem ich zatrzymać.
Nie pamiętałem tej nocy, kiedy rodzice byli torturowani. Byłem wtedy tylko kilkuletnim chłopcem. Ale czasami- w najgorszych koszmarach- widzę twarz mamy i taty wykrzywione w grymasie bólu. I inną twarz. Twarz wykrzywioną podłym uśmiechem. Twarz z czarnymi włosami i zimnymi czarnymi oczami. Twarz Bellatrix Lestrange.
Dziewczyna lekko zakłopotana skierowała się prosto do naszego stołu. Głowę spuściła tak, że włosy zasłaniały jej twarz. Nie mogłem dojrzeć... Uśmiechała się? Ku mojemu przerażeniu zwróciła się ku mnie i usiadła na wolnym miejscu obok. Mogłem zobaczyć jej rysy z bliska. Miała delikatną skórę, która wyglądała jakby nigdy nie zobaczyła światła dziennego. Oczy miała ciemne, długie rzęsy i małe, czerwone usta wyglądały jak z bajki. Hermiona odchrząknęła znacząco.
Zdałem sobie sprawę, że od długiego czasu wpatruję się w nią jak urzeczony. Natychmiast odwróciłem wzrok. Czułem jak moją twarz zalewa fala czerwieni. Ale dziewczyna zdawała sie w ogóle nie zwracać na mnie uwagi. Wzięła talerzyk z pieczonymi ziemniakami i nałożyła sobie kilka na talerz.
Wszystkie osoby w Wielkiej Sali obserwowały każdy jej ruch, starając się ją ocenić. W jednej chwili taka nie pewna, w drugiej pewna siebie, twardo stąpająca po ziemi. Co to była za dziewczyna? Miałem ochotę zadać jej milion pytań, ale powstrzymałem się. W końcu w ogóle jej nie znałem.
Zauważyłem minę Hermiony. Nie wróżyła niczego dobrego. Gwar w Wielkiej Sali zaczął powoli rosnąć, aż w końcu wszyscy pogrążyli się w rozmowach, a sala znowu nabrała "kolorów". Nagle Hermiona odezwała się zaciekawionym, ale jednak twardym głosem:
-A więc...Rose, tak?- dziewczyna skinęła głową.- Jak ci się podoba Hogwart?
-Och, no wiesz... Jest całkiem... interesujący.
-Całkiem?- spytała niebezpiecznie unosząc brązowe brwi.- Eh, a więc gdzie pobierałaś wcześniej nauki? W Beaxbutons?
-Nie pobierałam nauk.- powiedziała z uśmiechem.- Uczył mnie Dumbledore.
-Dumbledore? Nie mówisz do niego...tato?- spytała zaskoczona Hermiona.
Zacząłem rozumieć, że rozmowa wkracza na niebezpieczne tory. Hermiona zaczynała posuwać się za daleko. Zresztą nie tylko ja to zauważyłem. Ron zaczął uważnie wpatrywać się w swoje ziemniaki, jakby zobaczył w nich coś ekscytującego, Harry marszczył brwi wpatrując się w Rose, a Fred i George niebezpiecznie wiercili się na krześle.
-Nie.- odpowiedziała dziewczyna zwięźle i zabrała się za swoje ziemniaki.
-Wybacz, może to nie moja sprawa...
-Jeżeli to nie twoja sprawa, nie powinnaś się nią interesować.- zauważyła sucho Rose.
Nie mogłem tego pojąć. W jednej chwili dowiadujemy się, że dyrektor ma córkę. Potem okazuje się, że jest ona bardzo nieśmiała. Ale nagle staje się twarda i poważna. Co tutaj się do licha działo?
-Kto jest twoją matką?- spytała szybko Hermiona.
Przy stole Gryffindoru zaległa cisza. Dziewczyna patrzyła się na brązowowłosą z bardzo groźną miną. Zacząłem sie bać. A co jeżeli zaraz wyciągnie różdżkę i rozpocznie się pojedynek? Ale nic takiego się nie stało.
-Neville, tak?- zwróciła się do mnie.- Będziesz tak dobry i podasz mi dżem?
-Och, oczywiście.- powiedziałem cicho i podałem jej słoik.
Dziewczyna wzięła kromkę chleba i obficie ją posmarowała. Wszyscy patrzyli się w nią w osłupieniu. Byłem pewny, że po prostu zignorowała pytanie, ale Hermiona nie chciała ustąpić.
-Pytałam...- zaczęła głośniej, ale Rose szybko jej przerwała:
-Wiem o co mnie pytałaś.
Harry mruknął ostrzegawczo do Hermiony, która obrażona milczała. Zresztą milczał cały stół Gryfonów.
-No więc, jak tutaj jest?- spytała nowo przybyła gryząc swoją kanapkę.
-Całkiem fajnie.- powiedział Fred i George jednocześnie.
-Jesteście bliźniakami?- spytała.
-Tak. Ja jestem Fred.
-A ja George.
-A to jest Harry, Ron, Hermiona i Neville.- powiedzieli znów jednocześnie.
Dziewczyna uśmiechnęła się odgryzając kolejny kęs, po czym oblizała swoje palce. Zauważyłem, że ma niezwykle ładne paznokcie i wyjątkowo białe zęby. I wtedy do naszego stołu podszedł Malfoy z Goyle'em.
-No proszę, proszę, kogo my tu mamy?- powiedział Ślizgon z mściwym uśmieszkiem.- Longbottom z córką Dumbledore'a? Jaki dziwny widok! Idiota z taką ładną dziewczyną...
-Jeżeli chcesz mieć fory u dyrektora tej szkoły to zwracasz się do niewłaściwej osoby, bo ja potrafię rozróżnić idiotę, od chłopaka wartego zainteresowania.- powiedziała jak gdyby nigdy nic Rose.
-Uważaj, z kim się zadajesz, bo tu ma to duże znaczenie.- powiedział Malfoy mrużąc oczy i podchodząc niebezpiecznie blisko dziewczyny.
-Nie sądzę. A teraz jeżeli nikt nie ma nic przeciwko temu, pójdę spać. Dobranoc.- i to mówiąc wyszła z Wielkiej Sali.
Patrzyłem za nią, aż w końcu zamknęły się drzwi. W moim umyśle, kłębiło się tyle myśli, że rozbolała mnie głowa. Czy to możliwe, żeby ta dziewczyna właśnie powiedziała, że jestem chłopakiem wartym jej zainteresowania? Po chwili doszedłem do wniosku, że jednak musiałem błędnie odczytać wyraz jej twarzy. Może czegoś nie dosłyszałem? No bo jaka dziewczyna chciałaby się zadawać ze mną? Oprócz Hermiony i Ginny, żadna z dziewczyn jeszcze się do mnie nie odezwała. A przecież jestem już w Hogwardzie kilka dobrych lat. Po prostu każda znana mi osoba płci przeciwnej uważa mnie za fajtłapę i głupka, który w dodatku ciągle zachowuje się jak błazen. I nie zapominajmy, że dostaję Z, z każdego przedmiotu. Oprócz zielarstwa, ale to się nie liczy. No i oprócz eliksirów- z nich dostaje O.
Cicho westchnąłem i mruknąłem, że idę się położyć. Czułem zatroskany wzrok Hermiony na swoich plecach, ale udawałem, że tego nie zauważam. Nagle przypomniała mi się kolejna sprawa godna zainteresowania. Zachowanie Hermiony. Byłem ciekawy, co ona ma przeciwko Rose? I czemu zadawała jej takie krępujące pytania, jak pochodzenie jej matki? Przecież to była tylko jej sprawa i nikt nie powinien się w to mieszać, a szczególnie ktoś kogo poznała kilka minut temu. Z drugiej strony nowo przybyła dziewczyna zachowywała się dość dziwnie. Na początku taka niespokojna, zdenerwowana, onieśmielona, a z drugiej pewna siebie, chłodna i twardo stąpająca po ziemi. Wytłumaczyłem sobie, że po prostu na początku bardzo się denerwowała, ale później oswoiła się z naszym towarzystwem. Wiedziałem, że wytłumaczenie jest słabe, ale innego nie zdążyłem wymyślić, bo nagle usłyszałem czyjś płacz. Nadstawiłem uszy i zacząłem nasłuchiwać. Szloch dobiegał z małej salki, koło schodów. Cicho przyłożyłem ucho do drzwi, po czym z bijącym sercem szybko je otworzyłem. To co zobaczyłem, nie tylko mnie zdziwiło, ale też zmusiło do kolejnych zastanowień.
Nowa uczennica w Hogwardzie Dodał Nevill Środa, 29 Kwietnia, 2009, 21:45
Szedłem korytarzem zmierzając na kolację do Wielkiej Sali, ale moje myśli ciągle zaprzątała sprawa Goyle'a. Bazyliszek? To możliwe?
Jednak w końcu doszedłem do wniosku, że to jednak musiał być człowiek. W końcu kury Hagrida miały się w najlepszym porządku... Chyba. Otworzyłem drzwi do Wielkiej Sali i wszedłem do środka. Odruchowo spojrzałem na stół Ślizgonów. Wydawało się, że wszystko jest w porządku, ale czułem coś w powietrzu. I to coś mi się nie podobało. Spojrzałem na stół nauczycielski pragnąc ujrzeć miłą i pogodną twarz Dumbledore'a, ale ku mojemu zdziwieniu nie ujrzałem jej. Zobaczyłem tylko poważną i zatroskaną twarz siwego starca. Pokręciłem głową, chcąc przegonić złe przeczucie i usiadłem przy stole Gryffindoru.
-Jak tam, Neville? Co dostałeś z testu z zielarstwa?- spytała Hermiona nakładając sobie na talerz kanapkę z peklowaną wołowiną.
Ron nie mógł ukryć zniesmaczenia.
-Jeż, to COŚ??
-To coś Ron, to peklowana wołowina. Powinieneś spróbować, zamiast na wszystko się krzywić. Naprawdę, zaczynasz mnie już denerwować...
I kiedy zaczęli się kłócić ja zwróciłem się do Harry'ego:
-A ty, co dostałeś z testu?
-Dostałem P, a ty?
-Sam nie mogę w to uwierzyć, ale dostałem W.- i widząc nieobecną twarz przyjaciela spytałem- Martwisz się o Goyle'a?
-Nie... to znaczy, tak. Oczywiście, że tak, ale martwi mnie też Dumbledore. Jest inny. Bardziej poważny.
Przytaknąłem. Jednak moje obawy, nie były tylko moje. Nie tylko ja zauważyłem zmianę u dyrektora szkoły. Czyżby aż tak martwił się sprawą Ślizgona? A może to coś innego? Nałożyłem sobie kanapkę i chciałem ją włożyć do ust, kiedy starzec nagle wstał. Wszystkie głosy, jak na zawołanie umilkły. Fred i George spojrzeli na siebie unosząc brwi. Dyrektor jeszcze nigdy nie wstawał od tak. Musiał być jakiś ważny powód, który chciał ogłosić.
Kiedy ja zdziwiony myślałem, Dumbledore przeszedł już na mały podest przed stołem nauczycielskim i zaczął mówić.
-Drodzy uczniowie! Chciałbym Wam powiedzieć, że właśnie dzisiaj, w środku roku szkolnego dołączy do nas nowy uczeń!
Teraz nawet Ślizgoni słuchali z uwagą. Rozległy się ciche szepty, które jednak natychmiast zamilkły.
-Chociaż zapewne powinienem powiedzieć uczennica! Chciałbym Wam z radością oznajmić, że do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart przyjechała dzisiaj i będzie pobierać tu nauki, moja córka!
I teraz rozpętało sie istne piekło. Wszyscy na początku osłupieli, a później zaczęli rozmawiać jeden przez drugiego. Ja tez nie mogłem się powstrzymać.
-Jego CÓRKA??- prawie krzyknąłem.
To było coś tak całkowicie innego, odmiennego. Coś takiego jak nagłe ogłupienie Hermiony. Córka? Córka Dumbledore'a? Najpotężniejszy czarodziej wszechczasów, którego bał się sam Voldemort, miał potomstwo, rodzinę, CÓRKE?? Nie wiedziałem co mam robić! Hermiona patrzyła na dyrektora osłupiała, tak samo jak Ron i Harry. Pokręciłem głową. Co to miało znaczyć? Jakiś dowcip? Żart z okazji Prima Aprilis? Wszyscy inni gadali jeden przez drugiego, nie mogąc się opanować. Gwar rozmów osiągnął zenitu.
-DOŚĆ!- krzyknął dyrektor unosząc rękę.
Miał surowe spojrzenie, które budziło grozę. Wszyscy umilkli, zerkając tylko z niedowierzaniem na swoich znajomych. I nagle ktoś wyszedł z sali znajdującej sie po prawej stronie stołu nauczycielskiego. Jakaś dziewczyna. Była szczupła i blada, miała długie, kręcone czarne włosy i zielone oczy.
Miała na sobie czarną szatę czarodzieja. Dumbledore jakby trochę ochłonął i wskazując ręką na dziewczynę oznajmił jakby mówił o pogodzie:
-To moja córka, Rose.
Ta notka może okazać się trochę nudna, ale często ją przerabiałam Obiecuję, że inne będą lepsze.
Stałem przy łóżku Goyle’a i nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Dyrektor spojrzał się na mnie z troską, spod swoich okularów połówek. Jakby wiedząc dokładnie o czym myślę i czego najbardziej się boję, stwierdził łagodnie:
-Żyję, aczkolwiek już ledwo, ledwo.
Nie mogłem uwierzyć, że jest taki spokojny. Ode mnie aż emanował lęk, szok, mieszanka zdziwienia i strachu. Nadal nie mogłem się pozbierać po tym, co zobaczyłem. Zdałem sobie sprawę, że cały się trzęsę.
-Co mu się stało?- szepnąłem cicho.
Harry, Ron i Hermiona spojrzeli się na mnie zatroskanymi oczami.
-Nie wiem.- odparła pani Pomfrey.- Wygląda jakby ktoś w niego rzucił jednocześnie zaklęcie rozbrajające i niewybaczalne. Tylko to mogło dać taki efekt. Oczywiście, możliwa jest także inna opcja- Goyle został spetryfikowany.
Usiadłem. Pod moim ciężarem łóżko zaskrzypiało przeraźliwie. Nie chciałem tego słyszeć. Miałem nadzieję na słowa pocieszenia, otuchy, coś w rodzaju: „Goyle, musiał się czymś zatruć, ale to nic poważnego, niedługo powinien wrócić do zdrowia”. Ale zamiast tego usłyszałem wiadomość tragiczną- Bazyliszek. Oczywiście istniała też inna opcja, ale ta była najbardziej przerażająca i jej najbardziej się bałem. Chociaż… Kto potrafiłby rzucić jednocześnie dwa zaklęcia? A może Goyle’a zaatakowały dwie osoby? Do głowy przyszło mi tylko dwóch Ślizgonów- Malfoy i Crabbe.
Czy moje rozumowania były słuszne? Spróbowałem wyraźniej przypomnieć sobie postać uciekającą do lasu. Krótkie, blond włosy. Kto jeszcze mógł takie mieć, oprócz Dracona? Ale nawet jeżeli to on, co mogłem zrobić? Przecież jestem tylko Neville’em. Słabym z eliksirów i transmutacji, dobry z zielarstwa. Czy miałem się z kimś podzielić tymi przypuszczeniami i zwalić to na kogoś?
Nagle drzwi do Szpitala się otworzyły i do Skrzydła wpadł tłum Ślizgonów z Malfoy’em na czele. Pani Pomfrey skrzywiła się.
-Do dziesięciu osób! Do dziesięciu osób! Na brodę Merlina, macie natychmiast stąd wyjść!
Chwilę zajęło jej wytłumaczenie wszystkim po kolei, że w Skrzydle Szpitalnym może przebywać góra dziesięć osób. Ja, Harry, Ron i Hermiona wyszliśmy razem. Kiedy drzwi już się za nami zamknęły odwróciłem się do nich. Chciałem podzielić się z nimi swoimi przemyśleniami.
-Hej.- powiedziałem.- Muszę wam coś wyznać.
Hermiona uniosła wysoko brwi, Harry wyglądał na zaciekawionego, Ron- na przerażonego.
-Jeżeli to coś w stylu „Na dworze widziałem trupa”, to sobie daruj.- mruknął rudzielec.
-Ron!- syknęła Hermiona.
Próbowałem się uśmiechnąć, ale wyszedł mi z tego tylko grymas. Ale nie mogłem już dłużej ukrywać tego co miałem powiedzieć. Wyjaśniłem im o co chodzi.
-Neville, ja rozumiem przez co przeszedłeś…- zaczęła łagodnie Hermiona- Ale nie przyszło ci do głowy, że to mogła być dziewczyna?
Spojrzałem się na nią zdziwiony. Jestem pewny, że miałem głupi wyraz twarzy. A Hermiona, nie czekając na odpowiedź, drążyła dalej.
-Dużo dziewczyn ma tu krótkie, blond włosy. I to nie musiał być Malfoy.
-To był męski głos.- usłyszałem jak moje usta wyrażają własne zdanie.
-Och, Neville.- teraz dziewczyna była wyraźnie rozdrażniona- A ile chłopaków ma krótkie, blond włosy? Bardzo, bardzo dużo. Na pewno nie jest nim tylko Malfoy. Zresztą Draco był naprawdę zdziwiony, gdy zobaczył leżącego Goyle’a.
-A moim zdaniem, Neville ma rację. To mógł być Malfoy. A nawet jeżeli to nie on, Dumbledore mógłby lepiej obserwować krótkowłosych blondynów. Uważam, że powinieneś powiedzieć to dyrektorowi.- zwrócił się do mnie Harry.
Zastanowiłem się nad ich słowami i spojrzałem pytająco na Rona.
-Ja nie wiem.- mruknął tylko w odpowiedzi wzruszając ramionami.- Chyba jednak Harry ma rację. Powinieneś pójść do dyra.
Zastanowiłem się nad wszystkimi opcjami. Co zrobić? Olać sprawę, zakładając, że to tylko moje urojenia? A może pójść do dyrektora i uparcie twierdzić, że mam rację? Westchnąłem ociężale i jeszcze raz pomyślałem.
-Harry, ty to zrób.- powiedziałem wreszcie, po kilkuminutowym milczeniu.
-Co mam zrobić?- spytał.
-Powiedz o nim Dumbledore’owi. O tym blondynie i moich przypuszczeniach. W końcu to ty z nim spędzasz najwięcej czasu.
Harry nie chciał się zgodzić, ale Hermiona uważała to za dobry pomysł, więc w końcu musiał ulec. Z ulgą wypisaną na twarzy udałem się do biblioteki, by w spokoju napisać pracę z zielarstwa. Ale nie mogłem przestać myśleć o sprawie Goyle’a, o twarzy Snape’a, o Malfoy’u i o tym wszystkim, co działo się w Hogwardzie.
Zemdlony czy nieżywy Dodał Nevill Niedziela, 15 Marca, 2009, 15:45
Razem z Harry’m stałem przy oknie w domku Hagrida. Gajowy stał za nami, z jego piersi, przed chwilą wydobył się głośny krzyk. Za oknem wyraźnie widziałem chłopaka. Leżał na ziemi, nieprzytomny lub… Ale nie chciałem o tym myśleć. Bałem się. Kolana trzęsły mi się, jakby ktoś rzucił na nie zaklęcie galaretowatych nóg, zęby wydawały dziwne odgłosy stukając o siebie. W końcu ktoś zareagował. Harry szybko wybiegł z chatki i ukląkł przed chłopcem.
-To Goyle!- krzyknął do Hagrida.- Jest chyba nieprzytomny!
Rubeus jak burza wypadł z chatki, cały roztrzęsiony, mrucząc jakieś nieznane mi przekleństwa. Podniósł chłopaka i skierował się ku zamkowi. Harry pobiegł za nim. Ja nadal nie mogłem się ruszyć. Nawet nie zorientowałem się, że zostałem sam na sam z Kłem w chatce gajowego. Nagle się otrząsnąłem i rozejrzałem. Na ścianie wisiały włosy z ogonów jednorożców, z tyłu stało ogromne łóżko, a pośrodku pokoiku stał drewniany stoliczek z dzbankiem parującej herbaty i trzema porcelanowymi filiżankami. Zdałem sobie sprawę, że nie mogę mówić, w ustach mi zaschło i jeżeli zaraz nie usiądę- zemdleję. Nalałem sobie napoju, wsłuchując się w odgłosy poranka. Ptaki śpiewały, nie przypuszczając, że dzieje się coś złego, las szumiał jak gdyby nigdy nic. Raptem ktoś zapukał w drzwi. Przestraszony wypuściłem filiżankę z rąk, płyn rozlał się po podłodze, a nieznajomy wciąż walił do drzwi. Ogarnięty paniką zacząłem pospiesznie zbierać kawałki szkła, jednocześnie sięgając po szmatkę.
-Rubeusie, proszę cię, otwórz.- powiedział znany mi głos. Należał do Albusa Dumbledore’a.
Słysząc ten spokojny, acz zdecydowany ton pospiesznie odłożyłem kawałki szkła na stolik i otworzyłem drzwi. Dyrektor Hogwartu stał w nich, unosząc lekko brwi.
-Pan Longbottom.- mruknął.- Zastałem może Hagrida?
Pokręciłem przecząco głową.
-Rozumiem.- odparł profesor i udał się z powrotem o nic nie pytając.
Stałem jeszcze przez chwilę w drzwiach, myśląc o tym jak bardzo dziwnym człowiekiem jest Dumbledore, ale zaraz znowu podszedłem do zepsutej filiżanki. Wysilając się, najlepiej jak umiałem, rzuciłem zaklęcie „Reparo”. Z różdżki wydobył się szary i cuchnący dym. Zrezygnowany wyrzuciłem kawałki szkła do śmietnika. Nawet nie próbowałem rzucić zaklęcia suszącego- i tak wiedziałem, że nic by z tego nie wyszło. Sięgnąłem więc po szmatkę i wytarłem to, co zostało po smakowitej różanej herbacie. Kiedy już wszystko uprzątnąłem, wyszedłem z chatki. Postanowiłem udać się do Skrzydła Szpitalnego. Uważałem, że właśnie tam leży teraz Goyle, chyba, że przypuszczenia Harry’ego okazały się mylne i… Ale nie warto było o tym myśleć. Harry przecież wyraźnie powiedział: „Jest nieprzytomny”. Ale nie byłem w stanie sobie przypomnieć: czy przyjaciel powiedział „chyba”, czy był na 100% pewny, że Goyle, tylko zemdlał? Pełen obaw ruszyłem przed siebie. Słońce było już wyraźnie widoczne na niebie- która mogła być godzina? Przyjąłem, że 9.00. Większość uczniów jeszcze nie wstała. Ba! Przewracała się na drugi bok, ani myśląc o wychodzeniu z łóżka. Przetarłem oczy i spojrzałem na Hogwart- miejsce tak dobrze mi znane. Takie cudowne i piękne, a zarazem przerażające i tajemnicze. Mimo, że poza nim miałem kochającą babcię, to jednak czułem, że tu mam naprawdę dom. Że tu nikt nie będzie mnie próbował na siłę uczyć latać, nikt nie będzie mi wypominać tego, czego się nie nauczyłem przez rok. Kochałem swoją babcię, ale czasami czułem się przez nią niedoceniany.
Przerwałem swoje rozmyślania, bo dotarłem już do wrót zamku. Otworzyłem je i znalazłem się w holu. Nikogo nie było widać, więc na palcach zacząłem wchodzić po schodach. Chciałem dostać się na ostatnie piętro- do Skrzydła Szpitalnego, ale nagle… głośno krzyknąłem. Wpadłem jak śliwka w kompot, a dokładniej- jak Neville w usuwający się stopień na schodach. Moja szata zaplątała się w inne stopnie. Szamocząc się usłyszałem srebrną zbroje rechoczącą z mojego wypadku. Zdenerwowany i przestraszony jednocześnie wydostałem się z dziury. Dalej już próbowałem przeskakiwać niektóre stopnie, na co zbroje reagowały zbiorowym śmiechem. Ale mi wcale nie było do śmiechu.
Mimo, że nie lubiłem Goyle’a, nie chciałem, by coś mu się stało. Był takim samym człowiekiem jak ja, lub Harry. No, może tylko troszkę gorszym i z bardziej złym charakterem. Ale nigdy nie wyobrażałem sobie, że ktoś z Hogwartu mógłby… Wzdrygnąłem się.
Kiedy wreszcie dotarłem do Skrzydła Szpitalnego uchyliłem drzwi. Na łóżku przy oknie leżał Goyle. Czy to miało oznaczać, że żyje? Cicho wszedłem do pokoju. Zatroskana pani Pomfrey zerknęła na mnie ukradkiem i kazała mi zamykać drzwi. Pospiesznie spełniłem polecenie i podszedłem do łóżka. Koło niego stał Harry, Ron i Hermiona oraz Hagrid, Dumbledore i Severus Snape. Kiedy obejrzałem się na dyrektora Slyherinu ujrzałem dziwny wyraz jego twarzy. Czy to był lęk? Ale zaraz znowu stała się jak zawsze, nieprzenikniona. Spojrzałem się z lekkim strachem na Goyle’a, a to co ujrzałem sprawiło, że potężnie jęknąłem. Jego twarz była blada i nieruchoma, usta lekko otwarte, oczy nieruchome. Od ciała biło zimno i strach. Atmosfera stała się tak gęsta, że aż namacalna. Czy Goyle nie żył?
Cześć, jestem Selena i będę się opiekować tym pamiętnikiem Mam nadzieję, że moje notki spodobają się Wam tak samo jak poprzedniej autorki. W pracy konkursowej napisałam, że kiedy dostanę ten pamiętnik będę prowadziła kontynuacje swojej pracy. Mam nadzieję, że się Wam spodoba, bo następne notki będą właśnie w takim stylu.
Neville otworzył oczy. Leżał w łóżku w swoim dormitorium. Świtało. Zaczął wspominać wydarzenia z ubiegłego dnia, kiedy to w końcu udało mu się zabłysnąć na jakiś zajęciach. Zielarstwo zawsze było jego ulubionym przedmiotem- to była jedyna lekcja, na której miej więcej rozumiał o co chodzi. W dodatku zarobił 40 punktów dla Gryffindoru! Ale w sumie nic dziwnego. Omawiali przecież mimbulus mimbletonię- jego ulubioną roślinę, która stała teraz na jego szafce nocnej i łagodnie falowała. Neville sam się zdziwił, kiedy odpowiadał na wszystkie pytania szybciej od Hermiony. I do tego poprawnie! Wstał i odsłonił filary łóżka, rozglądając się po dormitorium. Harry, Ron, Seamus i Dean jeszcze spali. Neville podszedł do okna i rozejrzał się po błoniach. I wtedy stało sie kilka rzeczy na raz. Na dworze rozbłysło czerwone światło, jakiś męski głos krzyknął "Expelliarmus";, po czym z czerwonego światła wynurzyła się postać- wzrostu Nevilla, o krótkich blond włosach. Reszty chłopak nie mógł dojrzeć z daleka. Longbottom zmrużył oczy porażony czerwonymi błyskami. Kiedy znów je otworzył, ujrzał tylko ciemną postać szybko idącą do Zakazanego Lasu.
Neville sam nie wiedział co o tym myśleć. Czy to był pojedynek? A jeżeli tak, to czy nikomu nic się nie stało? Usiadł na swoim łóżku pogrążając się w rozmyślaniach. Czy powinien kogoś zawiadomić? Profesor McGonagall, dyrektora? A może Harry'ego? Tak, on na pewno wiedziałby co robić. Przez moment w jego umyśle zabłąkała się myśl, że może udać, że nic się nie stało, że nic nie widział, ale zaraz ją odrzucił. To nie byłoby w porządku, wobec... Właśnie, wobec kogo? Kim była ta tajemnicza postać o długich blond włosach? Te myśli tak zaprzątnęły mu głowę, że nie zorientował się, kiedy zielone oczy w okularach zaczęły przyglądać mu się uważnie.
-Neville?
Chłopak aż podskoczył na dźwięk swojego imienia. Spojrzał się na Harry'ego jakby był duchem, którego pierwszy raz w życiu widzi na oczy.
-Neville, nic ci nie jest?- spytał lekko zaniepokojony.
-Nie, oczywiście, że nie.- powiedział odruchowo, ale zaraz się poprawił i dodał- Hmm, w sumie to jest...jest taka sprawa. Ważna.
-Co się stało? To coś groźnego?- spytał zielonooki czarodziej z poważną miną.
-Rano, kiedy wstałem. Widziałem jakąś osobę, z blond włosami. Mężczyznę, mojego wzrostu. On rzucił zaklęcie rozbrajające, a później odszedł w kierunku Zakazanego Lasu. Uznałem, że trzeba to komuś powiedzieć.
-Gdzie? Gdzie go widziałeś?- spytał Harry teraz już wyraźnie podekscytowany.
-Na błoniach, w pobliżu chatki.
I nagle zdał sobie sprawę, co to wszystko mogło być. Zobaczył przerażenie na twarzy przyjaciela i uznał, że on też doszedł do podobnych wniosków.
-Hagrid.- mruknął tylko i zaczął się pospiesznie ubierać.
Neville też założył coś na siebie i wyjął różdżkę, czekając co powie Harry.
-Idę do Hagrida.- powiedział pisząc cos na jakimś skrawku.- Pójdziesz ze mną?
Neville przytaknął. Ach, czemu nie przyszło mu to wcześniej do głowy! Gdyby od razu zorientował się, że tajemniczy osobnik mógł zrobić coś gajowemu, natychmiast by tam pognał. Ale niestety, nie miał takiego lotnego umysłu. Był taki przerażony, że z trudem zbiegł za przyjacielem po schodach.
Dzień był chłodny, lekki wiatr wiał od Zakazanego Lasu, ale nic nie wywarło na nich jakiegoś specjalnego wrażenia. Nigdzie nie było śladów walki. Chłopakowi trochę ulżyło, ale zaraz pojawiły się kolejne wątpliwości. Przecież to jeszcze nic nie znaczy. Blondyn mógł zatrzeć ślady!
Razem z Harrym zatrzymał się przed chatką. Razem zapukali. Usłyszeli jakieś ciężkie kroki i ku ich radości w drzwiach pojawił się Rubeus Hagrid. Miał na sobie okropną włochatą piżamę.
-Czemu zawdzięczam, taką wizytę, he? Och, Harry, wchodź, wchodź.
-Przepraszamy Hagridzie, my tylko...
-W porządeczku, chłopcy siadajcie, siadajcie. Kieł, leżeć. No, co się stało, że musieliście z tym lecieć do Hagrida, co? Cholibka, gdzie jest ta herbata, co ją zrobiłem niedawno?
Ale Neville już go nie słuchał. Przez okno zobaczył coś, co sprawiło, że wydał z siebie tylko zduszony jęk. Hagrid i Harry szybko obejrzeli się na przyjaciela. I wtedy Hagrid wrzasnął swoim tubalnym głosem.
Kolejne notki będę pisac w pierwszej osobie, ale tej nie chcę juz zmieniać. Kolejna część pojawi się już niedługo