Aurora- tak skończyć się miała ta historia. Dodała Aurora Silverstone Niedziela, 25 Grudnia, 2011, 22:53
Chciałam to zrobić inaczej ;) nie chciałam jednak rozbijać na zbyt wiele notek, bo bym pewnie tego nie skończyła. notka zamknięta w pdfie pod linkiem. Miło jeśli napiszecie jak wam się podobało, zajrzę na pewno by oblookać komentarze
It's time to say good bye... więc kończąc Aurorę i żegnam się z twórczością na tej stronie...
ps. Błędów jest sporo, ale juz nie miałam siły ich poprawiać. Miłej lektury, pozdrawiam.
Witajcie, ach wiem że baaardzzo długo mnie to nie było. W sumie to przypadkiem przypomniałam sobie o istnieniu Aurory… Odkopałam stare pliki i opowiem Wam co miało dziać się dalej. Sądzę, że to będzie długa historia….
Zacznijmy od tego, że w dniu swoich 17 urodzin Aurora doznała swoistego szoku:
Na peronie 9 i 3 czekał na nas wujek. James pożegnał sie z Lilką i pobiegł do ojca. Stałam z Syriuszem i wiedziałam, ze za chwilę będę musiała pożegnać z nimi, nie chciałam. Pierwszy raz tak mi żal było sie z nim rozstawać. Coz tego, ze mieliśmy sie za tydzień zobaczyć. Rzuciłam mu sie w ramiona. Podniósł mnie góry.
-Skarbie...
-zaraz muszę iść...
-wiem
-ale ja nie chce
-to tez wiem. zobaczymy sie za tydzień- starał się mnie przekonać, ze to mało.
-to długo
-zleci szybko
-mam nadzieje….kocham cie.
-ja ciebie też.- powiedział.
-nie słyszałam co mówiłeś
-kocham cie- wyszeptał
-co ty śniadania nie jadleś?- zażartowałam
-KOCHAM CIĘ, AURORA-wrzasnął wszyscy sie na nas gapili, a ja pocałowałam go, debil się śmiał.
-a oni to co?- wuj szepnął do Jima.
-mieli perypetie w tym roku i sie nie chca teraz rozstawać.
wuj uśmiechnął sie i powiedział
-ona jest jeszcze gorsza niz jej matka.
-dlaczego?
-Miranda...- zaśmiał się pod nosem.- Kiedys ci opowiem…
-tato!
-no dobra...
-Przynajmniej nie wymagała takich wyznań, ale Miranda tak samo nie mogła się rozstać ze swoimi chłopakami, nie raz to się potrafiła kolejka ustawić co się chciał z nią pożegnać. Czasami wydawało mi się, że ona to nawet robi mi na złość… i trzeba było czekać na nią z godzinę, albo i dłużej...
-a myślisz, ze gdyby nie Syriusz to by sie nie ustawiali?
-nie wiem.- wziął głęboki oddech.- Jej jakie one są do siebie podobne... No, ale przez Aurore chyba, żadnego profesora ze szkoły nie wyrzucili?- swoją drogą ciekawe co będzie z cioteczką Susan?
-a przez ciocię tak?
-a był taki jeden...- opowiadał coś synowi i obaj się śmiali. Ja w tym czasie nadal, zegnalam sie z Syriuszem. w pewnym momencie James krzyknął
-ej, starczy juz tych czułości. Aurora, idziemy!
-a kto ci bronił żegnać się z Lilka- powiedziałam złośliwie.
-nikt. ale wy juz przeginacie. Łapa, weź ja odklej od siebie.
-nie mogę! Rzuciła zaklęcie trwałego przylepca.- Syriusz zaczął się śmiać.
-no nie myślałem, że od ciebie odpocznę…
-dobra juz idę. –cmoknęłam go jeszcze w policzek i wysunełam z objęć
-przyjdz do nas na obiad w niedziele, Syriuszu- rzucił wujek.
-jak pan sobie życzy! -usmiechnal sie i poszedl w przeciwnym kierunku ciagnac za sobą swoj kufer.
My udaliśmy się w swoją stronę. I wy tym momencie jestem wam winna wyjaśnienia- o co chodzi z cioteczką Susan. Otóż ta przeklęta małpa, wiem że nie powinnam w ten sposób mówić o swojej rodzinie, ale sorry ona sama potraktowała mnie jak wroga numer jeden. Pomyślcie sobie, ze mnie oblała na egzaminie końcowym i to w jak bezczelny sposób… Byłam załamana jak usłyszałam, że dostałam Trola. Tym bardziej że wiedziałam, że na co jak na co, ale na trola to na pewno nie napisałam. Myślałam, ze rozniosę całą szkołę. Na początku była załamana, ale Syriusz mnie pocieszał i reszta i mieli rację, to było oszustwo ze strony ciotki, przecież ja byłam obryta jak jasna cholera. Poszłam do dyrektora. Była afera aż szkoda gadać, nawet ciocia i wujek byli w szkole, bo przecież Jim nie byłby sobą gdyby im nie napisał co ciotka zrobiła. Wiecie co było najgorsze? Nawet nie chciała powiedzieć nikomu czemu? Jaki miała powód, bo ja nie rozumiem, nie chciała się też przyznać do tego co zrobiła. Nie chciała nawet dać mi szansy napisania tego jeszcze raz, bo wujek i ciotka nalegali. Nie wiem co ta małpa chciała osiągnąć, ale i tak moje było na górze, nie zostałam na drugi rok, zdawałam egzamin jeszcze raz, co prawda przed komisją, ale zdawałam, byłam pewna swego i wiedziałam, że jestem wyżej niż na poziomie trola. I ja jak się okazało to bez problemu wyszłam z Powyżej oczekiwań.
25 czerwca 1977r, sobota
Dzisiaj są moje urodziny. Kończę 17 lat i od tego momentu będę juz dorosłą czarownicą. Wszyscy moi przyjaciele sa już pełnoletni. Tylko ja zostałam. Wszyscy mieli już licencje na teleportację, ja też miałam już kurs za soba, a na egzamin musiałam niestety poczekać, ale nie będę się rozpisywać na ten temat. James wymyślił że trzeba uczcić moje wejście w dorosłość, spotkać się większą grupą, tymbardziej że to już wakacje. Dlatego zorganizował mi imprezę na którą mieli się zjechać przyjaciele. A właśnie bo myślimy wrócili wczoraj z Hogwartu, tak to impreze odbyłaby się gdzieś tam. Ciocia i wuj nie mieli nic przeciwko, znali naszych przyjaciół, nawet dość dobrze. Raz, ze dużo o nich słyszeli, a dwa to bywali u na oni w wakacje. Ciocia i wujek uwielbiali kiedy dom był pełen młodzieży, twierdzili, ze tylko wtedy on żyje.
Wieczorem wszyscy zaproszeni goście zjechali się na Magiczne Wzgórze. Najpierw była lampka wina wraz z rodzicami Jamesa, a potem mieliśmy udać się na ognisko, tak taką atrakcję przygotował James. Nie dał mi nic pomóc, twierdził, że ta impreza to jego prezent. Nie muszę mówić kto przybył pierwszy z wielkim bukietem czerwonych róż i wielgachnym pluszowym miśkiem. Ciocia otworzyła drzwi i zamarła:
-Dzień dobry- powiedział.
-Ach witaj, Syriuszu- odpowiedziała.-Jaki ty elegancki. Jakie piękne kwiaty!
-Jest moja śliczna jubilatka?- Syriusz wyglądał olśniewająco? Ubrany w koszulkę z kołnierzykiem, włosy miał elegancko wycięte, zaczesane. Po prostu wyjęty z żurnala.
-Oczywiście, ze tak, w salonie.- uśmiechnęła się szeroko.
-Dziękuję- powiedział, odwzajemniając uśmiech. W drzwiach salonu minął wuja- Witam.
-Och cześć, Syriuszu! Oświadczyć się przyszedłeś?- zaśmiał się wujek.
-To przy innej okazji- roześmiał się. Wszedł wreszcie do salonu i kiedy mnie zobaczył zaniemówił.
-Hej- rzuciłam, uśmiechając sie bardzo szeroko, stojąc po środku pustego salonu. Obejrzał mnie od góry do dołu. Miałam na sobie śliczną, w końcu byle czego bym na siebie nie włożyła, zwłaszcza w tym dniu, letnią, zieloną sukienkę, włosy spięte z tyłu i delikatny makijaż.
-Cześć!- pocałował mnie na przywitanie- Slicznie wyglądasz.
-A dziękuję.
-To dla ciebie- wręczył mi bukiet.
-Dzięki. Jakie śliczne- uśmiechałam sie cały czas i mocno się do niego przytuliłam.
-Przy tobie to takie zwyczajne. Wszystkiego najlepszego!- pocałował mnie bardzo namiętnie, nie to żeby zwykle całował mnie beznamietnie. Zawsze w jego pocałunkach była namiętność, ale tym razem czułam wyjatkowość, w końcu to był wyjątkowy dzień i wyjątkowy pocałunek też musiał byc.- a i mam coś jeszcze…
-Tak? A co?- udałam głupią, bo wcale nie widziałam tego wielkiego pluszaka którego ze sobą przytaszczył.
-A kogoś do kogo wolno ci się przytulić?- zażartował.
-Ojej, kogo mi ty przyprowdziłeś? Niech wejdzie, dlaczego trzymasz go za progiem?
-Oj Rory, moja Rory. Jak ciebie nie kochać?- spytał retorycznie, dając mi misia.
-Trzeba było mi kupić wielkiego czarnego pieska- zaśmiałam się.
-Chcesz pieska?- spytał i w mgnieniu oka zmienił się w psa i zaczął lizać mnie po łydce. Pogłaskałam go i powiedziałam:
-Wolę jednak mojego kochanego mężczyznę w jego ludzkiej postaci.- do salonu weszła ciocia.
-A gdzie się podział Syrek?- tak ,kiedy ja mówiłam o Syriuszu używałam tego zwrotu i jakoś tak się przyjął u cioci. Kiedy mowiło się Łapa tez i ciocia i wujek wiedzieli o kogo chodzi.
-A tutaj jestem- powiedział podnosząc się, to znaczy zmieniając sie z powrotem w człowieka. Nie wiedziała, ze jesteśmy animagami i tak miało zostac.- Rory spadł kolczyk.- udawał że zakłada mi kolczyk. Dzwonek do drzwi znowu zadzwonił.
-Pójdę otworzyć- Ryknął James, zbiegając ze schodów, w takim tempie, że o mało się nie zabił. Zaczęłam się śmiać- Cześć, szwagier!
-Cześć!- odpowiedział Syriusz, który też śmial się z Jamesa.
-No cześć- Powiedział Jim kiedy już otworzył drzwi. To znaczy ledwo przy nich wyhamował.
-Cześć, wariacie- powiedziała Lilly, kiedy przestąpiła próg.
-Chodź do salonu.
-Lilly! Cześć!- podeszłam do mojej przyjaciółki i uściskałam ją.
-Wszystkiego najlepszego, starucho! -zaczęła składać mi życzenia- zdrowia, szczęścia, spełnienia marzeń, zdania owutemów- skrzywiła się na myśl, ze nas czekają-Fajnego faceta- spojrzałyśmy na Syriusza, a ten puścił do nas oko- żeby zawsze był obok, przyjaciół, żebyś nadal mogła na nich liczyć. I wszystkiego co nie powiedziałam a powinnam. A to dla ciebie, podała mi kolorowe pudełeczko, przewiązane zieloną wstążką.
-Dziękuję- ucałowam ją. Siedzieliśmy później na sofie czekając na przyjście reszty. W pewnym momencie Lilly z Syriuszem zniknęli, na chwilę, potem razem z ciocią rozmawiali w kuchni, a ja słyszałam tylko urywek rozmowy:
-... James też tak uważa, mogło by to wszytsko popsuć.- powiedziała ciocia.
-Pani Doreo, ja tutaj zgadzam się z Syriuszem. Nie wiadomo co tam zobaczy, czekało tyle lat to jeden dzień niczego nie zmieni.
-Dziękuję wam za radę. Macie rację, to może poczekać.
-Co może poczekać?- spytałam, wchodząc do kuchni. W tym samym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi.
-Coś co może poczekać w przeciwieństwie do tego gościa za drzwiami- powiedziała szybko Lilly.-Otwórz, Auroro.- nie dowiedziałam się, musiałam iść otworzyć Remusowi, Peterowi i jeszcze paru gościom którzy z nimi przyszli.
-Uśmiech!- zapiszczał Glizda i zaczął trzaskac fleszem. Niedługo potem przyszła Amelka i Dothy ze swoim chłopakiem, mugolem. Nie było już czasu się dopytywać, o co chodziło. Wujek przyszedł do salonu z winem i tacą pełną kieliszków. Nalał po trochu wina i rozdał każdemu.
-Wypijmy więc za zdrowie, Aurory, która powiększa dzisiaj grono dojrzałych czarownic.- powiedział.
-Za Aurorę- wszyscy podnieśli kieliszki. Peter biegał z aparatem i pstrykał fotki. Syriusz który stal za mną i obejmował mnie w pasie o mało na mnie nie wylał zawartości swojego kieliszka, kiedy próbował pocałować mnie w policzek. Wszyscy zaczęli się śmiać, bo miałam bardzo srogą minę, ale tylko przez pierwszą chwilę, bo zaraz szybko zaczęłam się śmiać. Ciocia podała zakąski. Wszyscy jedli śmiali się, wujek polewał wina.
-Słuchajcie zbieramy się- rzucił nagle Jim.
-Zabiercie ze sobą jakieś okrycia- dodała Lilly, ciągnięta przez Jima na zewnątrz.
-Idziemy- Syriusz trzymał mi żakiet, żebym mogła go włożyć. Wyszliśmy przed dom i udaliśmy się za Jamesem i Lilly. Nawiasem mówiąc chciałam się przebrać na to ognisko, ale to tak jakoś wyszło, że po tym wszystkim jakoś to nie wyszło, nie dali mi.
-James, las jest w drugą stronę.- powiedziałam.
-A kto ci powiedział, że my idziemy do lasu?- powiedział Syriusz.
-A nie idziemy?- byłam zdziwiona.
-Nie.- uśmiechnął się.
-To dokąd idziemy?- spytałam z jednej strony zadowolona, że czeka mnie niespodzianka, a z drugiej troszkę podirytowana.
-Zobaczysz- powiedział, całując mnie w czoło. Szliśmy dalej, okazało się, ze szliśmy do miasteczka, jakieś 2 kilometry. Dobrze że miałam wygodne buty.
-Aurora, wybacz ale muszę ci zawiązać oczy- powiedział James, kiedy byliśmy już na peryferiach miasteczka.
-Nie ma mowy! Nie wiem jak będę szła.- powiedziała.
-Nie będziesz szła, bo ja cię będę niósł.- powiedział Syriusz.
-Co?
-No.
-Jak chcesz? Odwróciłam się do Jamesa tyłem, żeby mógł zawiązać mi oczy. Syriusz wziął mnie na ręce- Peter nie rób mi zdjęcia!- wiedziałam ze w tym właśnie momoencie przymierza sie, żeby to zrobić.
-Ojej, będziesz miała pamiatkę- jęczał. Szliśmy dalej, to znaczy oni szli, czułam się jak księżniczka niesiona przez mojego księcia. W końcu zatrzymaliśmy się. Usłyszałam jak jakieś drzwi się otwierają, chwilę potem Syriusz postawił mnie na ziemi.
-Gotowa?- spytał.
-Gotowa- zdjął mi przepaskę z oczu, a ja zobaczyłam salę pełną ludzi, no moze nie było ich tak dużo, bo sala nie była zbyt duza. Na podeście stali chłopaki z zespołu.- No nie!- zaczęłam się śmiać. Wszyscy zaczęli śpiewać mi sto lat. Rozglądałam się po sali. Nad sceną był wielki napis “Wszystkiego najlepszego Auroro” . Ale niespodzianka, na prawdę się nie spodziewałam. Zasłoniłam twarz rękoma. Odwróciłam się. Spojrzałam na Jamesa, na Lil, Syriusza.
-Podoba ci się?- spytał James.
-Podoba?- przytuliłam go- Dziękuje.
-Ale to nie jest tylko moja zasługa.
-Ty też maczałaś w tym palce-pokazałam palcem , a potem uściskałam Lilkę.
-Ja też- powiedział Syrek wciskając mi w rękę kieliszek szampana.
-No wiesz. W to nie wątpię- uderzyłam go zadziornie w ramię. Kiedy już wszystko było opróżnione powiedziałam- A teraz zaproś mnie do tańca!
-Widziałeś ją?- rzucił do Jamesa, kiedy ja ciągnęłam go na parkiet.
-No tak, Auroro, Pierwszy taniec nalezy do ciebie.- powiedział Tom, którego wyswatałam w końcu z Zoi; kiedy zobaczył to że ciągnę Syrka na parkiet. Stanęłam na środku i założyłam mu ręce na szyję, on obiął mnie w pasie. Zaczęli grać- Wszystkiego najlepszego!
Bawiłam się wspaniale, w końcu to był mój wieczór i ta noc należała do mnie. Rano wróciliśmy z całym do domu. Wszyscy mieli spać u nas, po tym ognisku. Wszyscy to znaczy nasza paczka. Ale nie było sensu . Wszyscy teleportowali się do domów. Ja też zostałam teleportowana, Mój mężczyzna “odprowadził mnie do domu”. Kiedy tylko weszłam do domu, marzyłam tylko o kąpieli i łóżku. Nogi mnie strasznie bolały. Wmymęczyli mnie. W sumie to tyłek te zmnie bolał, bo dostałam lanie. Nie wiem, kto to wymyślił, ale mogli się wyżyć na mojej osobie za wszystko. Wstałam dopiero koło 11. Zeszłam na dół na śniadanie. Ciocia szykowała obiad, a wujek czytał gazetę, siedział przy stole.
-Dzień dobry- powiedziałam wchodząc do kuchni. Złapałąm płatki i mleko i usiadłam przy stole.
-Cześć!- odpowiedział wujek- jak tam po imprezie?
-Super. Nogi to mnie tak strasznie bolą, normalnie nie dali mi odpocząć.
-To chyba dobrze- zaśmiała się ciocia.
-Tak. Ale jaką mi niespodziankę zrobili- uśmiechnęłam się.
-Podobała się?
-I to jeszcze jak. A swoją drogą to jesteście wstrętni.
-Dlaczego?- spytała ciocia.
-Bo wy też byliście w to zamieszani. I też ukrywaliście to przede mną.
-Oczywiście. Jak myślisz kto to wszystko sfinansował?
-Nie mogliśmy ci powiedzieć. Raz, ząe Jim nam zabronił...- tłumaczyła się ciocia.
-Dobrze zrobiliście, bo nie miałabym tak fajnego prezentu- zaśmiałam się.
-A właśnie prezenty. Aurorko, mamy z ciocią coś dla ciebie.
-Ale ja juz dostałam od was prezent.
-To nie do końca prezent od nas- powiedziała ciocia.
-Co na śniadanie?- James właśnie schodził po schodach i juz krzyczał.
-Chodź braciszku, zjesz ze mna płatki- rzuciłam.
Po południu znowu wszyscy byli na Magicznym Wzgórzu. Ciocia zaprosiła wszystkich na obiad. Ona uwielbiała naszych przyjaciół. W sumie kiedy wszyscy nasi byli u nas dom zamieniał się w bardzo wesołe miejsce. Po obiedzie, wszyscy weszliśmy na górę, do mojego pokoju, bo Jim miał bałagan, zawsze. Nie powiem, ze ja miałam porządek, ale przez te kilka dni co tutaj jestem nie zdążyłam jeszcze nabałąganić.(biorąc jako punkt odniesienia Jamesa). Ciocia z wujkiem poprosili mnie żebym została przez chwilę.
-O co chodzi? Spytałam.
-O prezent, który mamy dla ciebie.
-Tak?
Ciocia podeszła i wyjęła z szuflady kredensu małe pudełeczko.
-To dla ciebie- powiedziała. Spojrzałam na nich i otworzyłam je. W środku były klucze od domu, mojego rodzinnego domu i mała fiolka, mała buteleczka po eliksirze na kaszel…
-Co to spytałam?
-Auroro. - zaczął wujek. -To jest coś co pozostało po twoim tacie.
-Nie chcę tego!- powiedziała, dosuwając pudełko.
-Poczekaj! To jego myśli, chciał, zebyś to zobaczyła, gdy będziesz już dorosła.
-Wujku, ja nie chcę mieć z nim nic wspólnego! On ją zabił, zabił Klaudiusa! Nienawidze go!
-Może to nie był tak jak myśłisz. Powinnaś zobaczyć co chciał ci przekazać
-nie chcę...
-Aurorko- ciocia usiadła obok mnie.- Wiem, ze to co się wtedy stało... - wzięła oddech- boli cię do dziś. Mnie też boli. Miranda była moją przyjaciólką, tak jak dla ciebie jest Lilly. Nie wiemy co się tam naprawdę stało przed laty. Dzięki temu- wzięła buteleczkę w rękę- mozemy sie dowiedzieć.
-To sami zobaczcie…
-Nie! - powiedział stanowczo Charlus- ty to musisz zrobić!- jak mieszkam w tym domu 10 lat, nigdy nie powiedział mi nigdy takim tonem. Łzy napłynęly mi do oczu…
-Nie chcę! Chcę o tym zapomnieć!
-Auroro, wiem, ze to trudne, ale musisz to zrobić! Musisz!
-Nie- zaczęłam płakać.
-To była jego ostatnia wola, musisz ją spełnić!
-Może on chciał ci pokazać jak...
-Wiecie co tam jest.- powiedziałam.
-Nie, ale chcemy wiedzieć- powiedziała ciocia łagodnie.- Załatwiliśmy już myślodsiewnię. Możesz jechać do Dumbledora kiedy zechcesz.-Wiedzieli, ze prędzej czy później zechcę to zobaczyć. Musiał tylko dojrzeć do tego. Poszłam na górę. Kiedy przyjaciele zobaczyli mnie zapłakaną, opowiedziałam im co się stało. Doradzili mi, ze mimo wszystko musze zobaczyć co sie wtedy stało. Okazało się, że wiedzieli, to o tym wczoraj rozmawiali w kuchni. Miałam im w tym momencie za złe, że mi o tym nie powiedzieli. Obiecali wsparcie, w sumie to nie musieli, bo wiem, zę zawsze mogę na nich liczyc. Proponowali, ze ze mna pójdą, kiedy w końcu podjęłam decyzję. Wujek wysłał sowę do dyrektora. Umówili się kiedy mogę zobaczyć te wspomnienia. Targały mną wątpiliwośći, wiedzieli o tym, więc nie było sensu długo czekać.
Nigdy nie byłam w Hogwarcie podczas wakacji. Dzisiaj jednak był wyjątkowy dzień. Stałam z malutką buteleczką na brzegu jeziora. Sama. Nie miałam ochoty by ktokolwiek ze mna jechał. Mimo, że nalegali. Stałam i patrzyła w taflę jeziora, miałam ochotę wyrzucić tę ampułke z myślami człowieka, którego szczerze nienawidziłam. Juz brałam zamach, kiedy na ramieniu poczułam rękę
• -Nie rób tego, Auroro!- odwróciłam się i zobaczyłąm uśmiechniętego staruszka z długą, białą brodą. To był dyrektor- Skoro zostawił ci to, to musisz to obejrzeć!
• -Ale ja...
• -Słucham cię?- dyrektor miał taki ciepły głos, mówił z takim spokojem.
• -Ja nie wiem czy chce!
• -Musisz- pokierował mnie do swojego gabinetu. Myśłosiewnia stała na biurku. Wziął odemnie buteleczkę i wlał jej zawartość do misy.-Zostawię cię teraz samą. Zobacz co ojciec miał ci do przekazania.
Wyszedł. Zostałam sama.
• -Niech mam to juz za sobą- powiedziałam sama do siebie. Zanurzyłam głowę w misie myślosiewni. Spadałam. Spadałam w jakąś przepaść... Po co ja to zrobiłam. On chciał mnie też zabić! Głupia! Ale po chwili stałam na korytarzu. Uszczypnęłam się. Bolało! Znaczy, ze żyłam. Rozejrzałam się. Byłam tutaj, w szkole. Zobaczyłam chłopca, miał może 12-13 lat. Miał ciemne włosy,sądząc po barwach w jakich nosił szatę, był Gryfonem. Stał w tłumie. Patrzył w kierunku schodów. Wszyscy tam patrzyli. Ja też sie odwróciłam. Po schodach zaczęły schodzić trzy dziewczyny. Sądzę, zę były w moim wieku. Jedna szła schodek do przodu. Miała ciemne włosy, lekko falowane, długie do ramion. Ubrana była w granatową bluzkę i obcisłe jeany. W ręku niosła szatę. Jej koleżanki, jedna też miała czarne włosy, druga była blondynką, też nie były w stroju szkolnym. Schodziły po schodach z gracją. Wszyscy na nie patrzyli. A dziewczyna, kóóra szła z przodu budziła szczególne zainteresowanie. Była na prawdę łądna- ciemne włosy, cieme oczy, do tego sposób w jaki się poruszała. Jej biodra kołysały sie lekko, głowę miał lekko opuszczoną. Sposób w jaki patrzyła. T dziewczyna coś miała w sobie. Gdy zeszła za schodów odgarnęła zalotnie włosy do tyłu. W koło słyszłam westchnienia chłopaków. Rozległo się głośnie “cześć, Miri”.Dziewczyna jednak nie zareagowała.Pod oknem stał mężczyzna. Hej! To Horacy Smulghorn, nasz nauczyciel eliksirów! Jaki młody! Odezwał się do czarnulki
• -Panienko! Pamieta pani o dzisiejszym spotkaniu naszego klubu!
Dziewczyna spojrzała na niego, wywróciła oczami i powiedziała słodkim,ale fałszywym głosem:
• -Tak, panie profesorze.
Widać, że od zawsze prowadził tenswój klub. Też nie lubie tam chodzić. Z resztą chodzę od czasu do czasu i ten jest zadowoony. Ależeby być taką jędzą jak ona? Szła prosto na chłopca, którego zauważyłam jako pierwszego. Była coraz bliżej, bliżej... Słyszłam bicie jego serca. Zbliżała sie do niego i ... skręciła. Chłopiec spóścił głowę.
• -Piękna- powiedział- Anioł!
• -Daj spokój, Fab- powiedziała do niego dziewczyna, która stała obok.
• -Ona jst najpiękniejszą dziewczyną w na świecie. Oddałby wszystko co mam by...
• -Faby! Ona jest 5 lat starszaa od ciebie!- ciągnęła dalej- dal niej ty i w ogóle każdy facet jwst nikim! TO pusta lalka!
• -Nie mów tak!- wzburzył się.-Zobaczysz Sam! Ona będzie jeszcze moja!
• -Jesteś głupi!
Otoczenie się zmieniło. Znów leciałam w przepaść. Teraz juz sięnien bałąm. Po chwili stałam na zielonej murawie. Przez okno wyłaziła ta sama dziewczyna, ale juz stasza, ciągnął ja z rękę chłopak, młodszy od niej.
• -Faby, Co ty robisz? Mamy zaraz zajęcia!
• -No to co. Co się stało z tą dziewczyną, która łamałą wszelkie zasady kiedy byłą z Hogwarcie?- spytał.
• -To ty mnie jeszcze pamiętasz ze szkoły?- uśmiechnęła się.
• -Tak! Miranda Potter, gorsząca chłopakami- spojrzała w niebo- Zbuntowana. Zawsze otoczona Doreą Black i Kornelią Spoon!
Miranda Potter!! MAMA?!? A tamte dwie to były ciocie? Jakie laski z nich były. A mama jaki miała charakterek. Byłam z szokowana.
• -Oj, Fabianie!Jaka ja byłam kiedyś głupia. Wyrosłam z tego. Wiesz 5 lat uzdrowicielstwa- uśmiechnęła się- Dopiero teraz studiuję to co chcę. Rodzice mnie zmusili, zebym miała porządny zawód, w sumie to jestem wdzięczna, patrząc na to jaka byłam...
• -Dlaczego taka byłaś?- spytał. Siedzieli na drzewie obok budynku, z któego wyszli przez okno.
• -Nie wiem. To był po prostu głupi wiek- spojrzała do góry, a otoczenie znów się zmniniło. Patrzyłam na ślub rodziców. To było wiele lat później. Było to widać po ich twarzach. Szczęśliwych twarzach. Byli tacy szczęśliwi. Dlaczego on chciał mi to pokazać? To wszystko? Wiedziałam jak zakładali sobie obrączki. Jak goście obsypywali ich ryżem. W powietrzu czuło się szczęście.
Otoczenie się zmieniło po raz kolejny. Teraz stałam po środku zoo. Spacerowalał ze mną Jimem i Klaudiusem. Śmialiśmy się, objadaliśmy wielką watą cukrową .
• -Kocham cię, Aniołku- łza spłynęła mi po policzku. Tak zawsze do mnie mówił, aniołku. Byłam jego kochną córeczką. Tak bardzo kochałam mojego tatę. A teraz... Czyżby chciał mi o tym przypomnieć?
Znów zmieniło się otocznie. Teraz stałam w ponurym pomieszczeniu. Było ciemno. Paliły sie zaledzie kilka świec. Było tam strasznie mrocznie.Widziałam mężcyznę, rzuconego na ziemię, widać było, ze był po walce. To był...tata. Ten drugi stał nad nim, wyglądał zupełnie jak... Voldemort. Czarnoksięznik, który namawiał mnie bym stanęła po jego stronie.
• -Nie rozumiem! Jak mozesz mi odmawiać? Mnie! Nie umiesz jej przekonać?
• -Nie! Nie mam zamiaru! Ani ja, ani ona! Nigdy! Rozumiesz!
• -Nie mów do mnie taki tonem!-rzucił w niego cmugą światła- Tak się nie mówi do Czarnego Pana!- widać, ze cierpiał. Musiał dostać Crutiatusem. Krzyczał z bólu. Zacisnęłam oczy- Ty mnie nie obchodzisz! Ale Miranda...- obrócił się- Ona jest wybitna!- mówił do siebie- Tak jest uparta, wiem! Ale wybitna.Jeśli Nie chce być po mojej stronie...
• -Nigdy nie będzię!- krzyknął, a za chwilę wrzasnał z bólu, bo znów dostał porcją światła.
• -Coś ci mówiłem! Ty też nie chcesz współpracować- pokręcił głową- Spróbujesz jeszcze raz. Jeśli się nie zgodzi, zabijesz ją.
Coś we mnie w środku uderzyło. Mój tata sługą Voldemorta?
• -NIE ZABIJĘ MOJEJ żONY!- krzyknął
• -Mylisz się. Imperio!- rzucił w niego zaklęciem. W oczach Fabiana pojawił się obłęd. Ten sam obłęd, który pamiętałam. Na brodę Merlina! On był pod imperiusem! A ja go nienawidziłam! Przecież on nie wiedział co robi! Było mi wstyd za siebie. Otoczenie znowu się zmieniło. Stałam koło fortepianu. Widziałam kobietę. Siedziała na kanapie i coś czytała. Czternasoletni chłopak grał na fortepianie, ślicznie. Ja, to znaczy, tamta ja sie lalką. Była tancerką, a Klaudius przygrwał jej do tańca. Siedziałam pod stołem. Drzwi nadgle sięotworzyły. Ciemnowłosy mężczyzna wpadł pędem do domu.
• -MIRANDA!-wrzasnął.
• -Cześć Fab- uśmiechnęła się. Odłożyła gazetę i wstała, zeby przywitać się z mężem- Co się stało?
• -Musisz się przyłączyć do Lorda Voldemorta.- powiedział
• -Nie!- odwróciłą się i odeszła kilka kroków- Dobrze wiesz, że nie zgodzęsie na to. Z resztą juz o tym rozmawialiśmy.
• -Crucio!- mama upadła, zaczęła wyćz bólu.
• -Jak będzie?-spytał.
• -Nie! Fabianie...
• -Rora, siedź tam!- powiedział Klaudius- TATO, NIE!- pobiegł ratować mamę. Sam dostał zaklęciemy podniósł się i rzucił na ojca.
• -Miranda! Opanuj się, bo zginiesz- krzyknąl tata.
• -TATO, PRZESTAŃ!!
• -Nie będę służyć Voldemortowi- powiedziała. Fabian podniósł różdżkę, do góry.
• -Nie wolno ci!- wrzasnął Klaudius.
• -Odejdź!- rzucił do syna.
• -NIE!- jedna odepchnął go zaklęciem. Odrzuciło go jednym ruchem różdżki.
• -MIRANDA?
• -NIE!- zasłoniła oczy. Nie próbowała uciekać. Poprostu zasłoniła oczy i stała.
• -Avada Kedavra- smuga zielonego światła popędziła w kierunku mamy. Kaludius chcial zasłonić matkę, ale światło juz w nią uderzyło. W sumie to oboje go dotknęli bo światło rozprosyło się, odbiło od ściany i ugodziło także w mojego brata. Upadli. Chłopiec rzucał sie po podłodze jakby miał padazkę. Mężczyzna oprzytomniał. Oblęd w jego oczach zniknął.
• -CO JA ZROBIŁEM?!? CO ja zrobiłem?-złapał sieza głowę. Płakał. Łzy wielkie jak grochy, spływały po jego policzkach. Spojrzał w pewnej chwili w kierunku stołu, pod którym siedziała jego córeczka. Patrzył na nią przerażony- Aniołku!- dziewczynka ani drgnęła. Siedziała osłupiała, jak jej plastikowa lalka, po tym co zobaczyła.Mężczyzna podszedł do kominka. Stała tam buteleczka po eliksirze na gardło. Klaudius wiecznie miał jakieś infekcje. Wylał to co tam było na podłogę. Wyciągał sobie nitki z głowy. Takie białosrebrne. Wszystkie włożył do buteleczki. Chodził, jak w transie po pokoju. Znalazł jakąś kartkę. Napisał coś na niej w pośpiechu. Podeszłam do niego i przez ramię spojrzałam co pisze: Charlusie,
Nie wiedziałem co robię! Nie wiem co się z emną stało! Zmodyfikujcie Aurorce pamięć, wyrzućcie ile sięda. Błagam! Ona wszystko widziała! Dajcie jej to jak będzie dorosła. Proszę! I przepraszam. Ja nie chciałem! Wiesz, ze nigdy bym tego nie zrobił! A teraz nie mogę postąpić inaczej... Nie mógłbym, zyć ze świadomością, że zabiłem ukochaną kobietę i własnego syna. Azkaban to za mała kara. Zaopiekujcie się Aurorą...
przepraszam,
Fabian
• -Aniołku!- zwrócił się znowu do dziewczynki, która nadal siedziała pod stołem- Daj to wujkowi.- pokazał na buteleczkę i kawałek papieru. Przyłożył różdźkę do piersi- Przepraszam, córeczko!
Smuga zielonego światła wystrzeliła z różdżki. Padł martwy...
Wyrzuciło mnie z myślosiewni. Usiadłam na fotelu przybiurku dyrektora. Złapałam sie za głowę. Jak mogłam go nienawidzieć? Przecież on nie był sobą, kiedy to robił. Patrząc na to wszystko i patrzyłam jak na kiepski film w mugolskiej telewizji. Całe życie za mną ciągnął się ten dramat, a kiedy po latach patrzyłam na niego znowu, nie wywołał we nie żadnych uczuć, ani negatywnych, anie żadnyych innych. Byłam tak pochłonięta tym co zobaczyłam wcześniej. ToVoldemort, to wszystko jego wina.
• -Już?- drzwi otworzyły się i wszedł przez nie dumbledore. Usiadł na swoim fotelu, naprzeciw mnie.
• -Tak. Dziękuję, że pan mi nie pozwolił tego wyrzucić. Ale skąd pan wiedział, ze to takie ważne?
• -Nikt nie zostawia bez powodu swoich myśli. A po za tym znałem twoich rodziców. Byli szaleńczo zakochani i jeszcze bardzoej szczęśliwi. Fabian nigdy by Mirandy nie skrzywdził. A was kochał ponad wszystko. Klaudiusowi tym bardziej nic by nie zrobił.
• -Wie pan. Ja go prawie nie pamiętam. Chciałam zapomnieć o tym, ze w ogóle miałam ojca. Teraz jest mi głupio. Przez te wszystkie lata nie byłam na ich grobie tylko dlatego, ze on tam leży...
• -Auroro...
• -Pójdę już. Do widzenia
wyszłam z Zamku. Popatrzyłam na to stare zamczysko. W ogóle się nie zmieniło. A błonia, latem są takie piękne. Przetąpiłam bramę i tam czekała mnie niespodzianka. Pewien wysoki, ciemno, a konkretnie czarnowłosy, przystojniak stał na ścieżce prowadzącej do Hogsmeade. Wyraźnie kogoś wyczekiwał.
• -Co ty tutaj robisz?- spytałam.
• -Rory-powiedział- nie chciałem byś była sama.
• -A może ja chciałam?- powiedziałam tuląc sie do niego.
• -Pomyślałem, ze mogę ci być potrzebny.
• -Kocham cię.
• -Ja ciebie też, ale bardziej.- pocałował mnie w czubek głowy.
• -Niemożliwe.- przytuliłam się do niego bardzo, ale to bardzo mocno- Dziękuję, że jesteś.
• -A widzisz jednak dobrze myślałem.
• -Udało ci się.
• -To co do domu?- spytał.
• -Nie.
• -A gdzie?
• -Skarbie, chcę żebyś teleportował mnie na cmentarz.
• -Cmentarz?-zdziwił sie.
• -Tak.
• -Po co?
• -Muszę. Potem ci wszystkow wyjaśnie.
• -Dobrze.-Teleporpował nas.
• -Poczekasz na mnie? Tutaj. Chcę tam iść sama. Nie gniewaj się.- pocałowałam go w policzek Sama zas udałam się w kierunku bramy. Pamiętałam przez mgłę gdzie znajduje się ten grób. ostatni raz byłam tutaj prawie dziewięć lat temu, na pogrzebie. Wreszcie mi się udało. Stanęłam nad pięknym murmurowym pomnikiem.
• -Cześć Mamo, Cześć tato, cześć braciszku. Przepraszam, że niegdy tu nie byłam, ale...Ja na prawdę nie wiedziałam. Przepraszam tatusiu.- popłynęła mi łza po policzku. Stałam i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Musiałam tutaj przyjśc. Postać. Chyba chciałam ich przeprosić. Trwało to trochę, zanim wróciałam do Syrka. Przytuliłam się do niego mocno. Zaczęłam płakać. Wiecie dlaczego ja tak bardzo kocham Syriusza Blacka? Bo nigdy nie pyta mnie o nic kiedy nie trzeba, bo zawsze kiedy go potrzebuję, jet obok, bo wie kiedy go potrzebuję, bo daje mi poczucie bezpieczeństwa, bo jest mi najbliższy, bo zawsze mnie rozumie. Najbardziej kocham go za to, że jest. A teraz po prostu mnie przytulał, nic nie mówił, po prostu obejmował mnie, czekając aż sie uspokoję, zapewnił mnie, jak zawsze przyjacielskie ramię, w którym czułam się bezpieczna. Złapałam go wreszcie za rękę oddalając sie z jego objęć. Pokierowaliśmy się w stronę Magicznego Wzgórza. Po drodze wszystko mu opowiedziałam. To znaczy, zeprzez te wszystkie lata byłam w błedzie. Kiedy doszliśmy ciocia wyleciała z domu izaczęła się dopytywać jak tam. Musiałam im opowiedzieć co zobaczyłam w myślosiewni. Był przy tym też James. Syriusz chciał zabrać Lilkę, która oczywiście u nas była na spacer, bo jak twierdził to rodzinne sekrety, ale powiedziałam, że dla mnie on też są rodziną i ze i tak im powiem. W końcu Syriusz już wiedział, a Lilly była moją najlepszą przyzjaciólką,od zawsze i na zawsze, wszystko jej mówię i to teżbym powiedziała.
• -A my przez tyle lat...
• -James!
• -No co James? Lilluś, my przez tyle lat myśleliśmy o wuju, ze jest modercą, a tym czasem to kolejna ofiara Vol...
• -Sam- Wiesz-Kogo,Jim- poprawiła go matka.
• -Mamuś, ja się nie boję wymawiać jego imienia!
• -Nie o to chodzi, to imię przynosi nieszczęście.
• -Przesadzasz- rzucił.
• -Teraz wiemy, że Fabian...- powiedział wuj pod nosem- wiedziałem, zawsze wiedziałem, ze on za bardzo kochał Miry by mógł jej coś zrobić. A on Klaudiusie to juz nie wspomnę.
• -Cieszę się, ze to zobaczyłam.
• -My też- ciocia mnie przytuliła.
Po rozmowie poszłysmy z Lilką na górę. Jim zniknął gdzieś z Syriuszem. Kiedy tylko weszłam do pokoju, rzuciłam się na łozko.
• -Wiesz, cieszę się, zę teraz wiem, zę sięmyliłam.
• -Rozumiem- Lilka walnęła się obok.
• -Ale wiesz co?
• -Co?
• -Nie nawidzę Voldiego...jeszcze bardziej.
• -Nie dziwię się.
Wpadł mi niedługo po tym szalony pomysł. Nalezy mi sie jakiś odpoczynek.Poszłyśmy szukać chłopaków, znalazłyśy ich nad jeziorem, a potem zaciągnęłyśmy ich do kina, mugolskiego kina :P Byliśmy w kinie, a nie na filmie, jesli ktos nie widzi różnic to jego sprawa :P
* * *
Tydzień później. Wyszłam z domu by podalać kwiaty przed domem. Wiem, że była zbyt ładnie do tego ubrana, ale miałam jechać na Pokątną na zakupy. Usłyszałam za plecami kliknięcie. Odwróciłam się. To był Syriusz, właśnie się teleportował. Ucieszyłam się bardzo, rzuciłam konewkę na ziemię i pobiegłam by rzucić mu się na szyję. Zrobiłam to w taki tempie, że zaskoczony by sie przewrócił.
-Cześć kochanie? Przyszedłeś mnie odwiedzic. Juz się za mną stęskniłeś.-pocalowalam go
-Cześć ślicznotko! Bardzo. Co porabiasz?
-wybieram się na Pokątną, muszę zrobić zakupy.
-Poczekaj pójde z toba tylko przywitam się Jamesem- pocałował mnie i wszedł do domu. Po jakis kilku minutach wyszedł, akurat skończyłam podlewać kwiaty. Wyszedł chwycił moją rękę i powiedział- Już skarbie, możemy iść.
Zrobiliśmy zakupy, zlecone przez ciocię, oczywiście zaliczyliśmy lodziarnie przy okazji, a potem szczęsliwi z tego, ze znowu się widzimy wrociliśmu do domu. Syriusz został na kolacji, nawet na noc został. Siedział w moim pokoju pół nocy a potem poszedł spać do Jima. To, że my już nie raz spaliśmy w jednym łóżku to fakt, ale nie trzeba było pokazywać tego cioci i wujkowi. Po śniadaniu poszliśmy nad jezioro, było miło siedzieliśmy we trójkę, potem Jim nam zniknął i wrócił z Lilką. Było bardzo miło. Z nimi co kolwiek by się działo zawsze jest miło taki już urok tych czubków.
Minął tydzień a Syriusz nadal u nas był. Nie to, zebym sie nie cieszyła z tego powodu, ale ciekawe czy długo zostanie.
• -Syriuszku, a ty kiedy wracasz?-spytałam podczas obiadu
• -Dokąd?
• -Do domu...
• -Nie wracam.
• -Co?!?!?!?!- byłam bardzo zaskoczona. Jim nagle zaczął wpatrywać się w swój talerz z zupą.
• -Nie wracam do domu.
• -Jak to nie wrasz do domu?
• -Normalnie zostaję tutaj. Twoja ciocia i wujek się zgodzili.
• -To cudownie, ale dlaczego?
• -Uciekłem z domu.
• -Dlaczego ja nic o tym nie wiem?
• -Tak jakoś wyszło...
• -Jim wiedziałeś?!?!-Jim nerwowo mieszał łyżką w zupie.-JAMES!!
• -tak?- oderwał wreszcie wzrok od zupy, udając, że w ogóle nie wie o czym mówimy.
• -Czy ty wiedziałeś, że mój chłopak nawiał z domu i będzie mieszkał u nas?
• -No...wiesz....-zaczął.
• -James!
• -Tak.-powiedział szybko.
• -A możecie mi wytłumaczyć dlaczego ja nic nie wiem na ten temat?
• -Przepraszam skarbie, miałem ci powiedzieć. Ale tak jakoś wyszło...
• -Jak mogliście to przede mną ukrywać?- wstałam od stołu i poszłam do swojego pokoju.Zamknęłam drzwi, na klucz. Syriusz pobiegł za mną.
• -Co sie stało?-Dorea spytała syna, kiedy zobaczyła koniec mojej sukienki w drzwiach i biegnącego za mna Łapę.
• -Aurorko- zapukał w drzwi. Nic się nie odezwałam.-Otwórz.
• -Nie.
• -Rorunia.- usiadł koło drzwi. Wiedział chyba, że tak szybko go nie wpuszczę.- pozwól się wytłumaczyć. Będę to siedział dopóki sobie nie wyjaśnimy.
Usiadłam z drugiej strony drzwi.
• -Słucham.
• -Otwórz drzwi.
• -Nie.
• -No dobrze. Chciałem ci powiedzieć, ale nie było okazji. Wiesz, że miałem w domu problemy z moją rodzicielką?
• -Tak.- powiedziałam cicho.
• -I jak zwykle chodziło o to samo. Żebym wreszcie podtrzymał honor rodziny i tak jak ona chce, tak jak przyobiecała, żebym wstąpił do śmierciożerców. Doskonale wiesz co ja o tym sądzę i nie miałem zamiaru tego zrobić. Wiesz, że chcę być aurorem, a nie... Jej to się strasznie nie podoba. Miałem dość jej ciągłuch obelg o tym, ze jestem niegodny naziwiska i tak dalej, że jestem niewdzięczny, zakała, ze mam mnie dosyć i wiele, wiele innych, mniej przyjemnych. Dlatego wkurzyłem sie wziąłem swoje rzeczy i wyszedłem z domu.Wrzasnąłem jeszcze, ze ją nie nawidzę,tak na pożegnanie i że więcej mnie nie zobaczy. Nie mam zamiaru wracać.- przełożył palce pod drziwami, wiedział, ze siedzę po drugiej stronie. Dotknęłam ich, a on ciągnął dalej. Prze moment jak to mówił poczułam jakby tych drzwi nie było. Opierałam się głową, o nie i czułam, wiedziałam, ze on robi to samo, ze dzielą nas tylko te drzwi-/przyszedłem do was. Porozmawiałem z Jimem on załatwił to z rodzicami i jestem u was. Słoneczko, nie chciałem cię oszukiwać. Chciałem ci zaoszczędzić moich problemów. Poprosiłbym Andromedę, ale wiesza sama, ze u niej nie ma warunków. Przykro mi, że tak sie dowiedziałaś. Powiniennem był ci powiedzieć. Nie gniewaj się na mnie proszę. Jesteś dla mnie najważniejsza, kocham cię najbardziej na świecie, nie chcę, zeby moja matka i to popsuła.
Puściłam jego rękę. Chyba w tej chwili poczuł, ze jestem obrażona i nie chcę go tutaj. Ja wstałam, żeby otworzyc drzwi. Kiedy otworzyłam drzwi widziałam, że chce zejśc po schodach.
• -Dokąd idziesz?- spytałam.
• -Myślałem, że nie chcesz z mna rozmawiać.- przytuliłam się do niego.- przepraszam.
• -Już dobrze. Ale nie rób tego więcej.
• -Czego?
• -Nie ukrywaj już nigdy niczego przedemną, dobrze?
• -Dobrze.- pocałowaliśmy się.
• -Pamiętaj, że zawsze będę stała za tobą murem i mozesz mi powiedzieć wszystko. Wiesz przecież, że bardzo cię kocham.
• -Wiem- powiedział cicho. Wtedy właśnie jakby spod ziemi wyrósł Jim.
• -Koniec tych czułości...
• -spadaj!- powiedziałam.
• -Koniec , bo, Łapa, mamy robotę.-zaczął zdejmować moje ręce z jego szyi,a drugą odrywać jego od mojej talii.
• -Jaką?- powiedział Syriusz jednocześnie opędzając się od łap Jamesa.
• -Na powietrzu. A ty nie umawiałaś sie z Lilką?
• -A co dzisiaj jest?
• -Piątek...
• -O kurde! ZAPOMNIAŁAM- odskoczyłam jak oparzona od Syriusza i pognałam do swojego pokoju. Musiałam się przebrać i biegiem lecieć na Pokątną. Bo się umówiłam z Lilką.
Ta właśnie sytuacja miala wielki wpływ na życie Aurory, można powiedzieć, ze nawet kompletnie zmieniła jej spojrzenie na świat…
My nadal siedzieliśmy w kuchni,co prawda kończąc już przygotowania do kolacji, kiedy jakieś dwie godziny potem, drzwi naszego domu się otworzyły…
Najpierw weszła Lilly, otwierając drzwi przed Kylie, która z uśmiechem na twarzy rozglądała się po domu, jkaby była tu po raz pierwszy. Za nią do domu tłoczył się James, ciągnąc jej walizkę i marudząc co ona tam napchała w ogóle, bo ciężkie to jest niemiłosiernie.
Buzia Kylie rozpromieniła się jeszcze bardziej kiedy spostrzegła mnie i ciocie. Od razu rzuciła się nam w romiona by się przywitać. Potem spojrzała pytającym wrokiem na Syriusza, no tak nie znała go. Szybko się otrząsnęłam zanim którekolwiek znich zdążyło cokolwiek powiedziec:
-Kylie, to mój chłopak, Syriusz.
Podali sobie ręce. Ciocia rzuciła wszystko i poprowadziła dziewczynę na górę do jej pokoju, karząc mi pilnować garnka, w którym podgrzewało się danie główne. Syriusz ruszył pomagać Jimowi z walizą, której nie mógł przenieść przez próg. Lilka nadal stała i trzymała drzwi.
-James, weź z czym ty do ludzi, jak ty chcesz Lilkę przenieść przez próg skoro ty sobie z walizką nie radzisz?
-Weź ty tam pilnuj lepiej kolacji, bo głodni będziemy.
-Już ty się o to nie martw!
-Ty tez się o moje przenoszenie nie martw, jeszcze mam czas żeby poćwiczyć. A po za tym Lila, nie jest taka ciężka jak to waliza.
Chłopakom udało się we dwóch wnieść walzkę do domu, a nawet na górę. Kolacja już była gotowa. Wystarczyło tylko rozłożyć talerze i jużmożnabyło siadać do stołu, tylko gdzie jest wujek?
-Nie będziemy na niego czekać, jesteś pewnie głodna, kochanie?
Ciocia spoglądałą na zegarek i naprawdę była zdziwiona, że wujka jeszcze nie ma. Zapewne przywieźli jakiegoś pacjenta i musiał zostać. A tak jej zależało, żeby wrócił o czasie. Mamy goscia, który po długiej podróży za pewne jest głodny. Zdążyłam jednak potawić na stole półmisek z mięsem zatopionym w apetycznym czerwonym sosie, kiedy w kominku buchnęło zielonym płomieniem. Biedna Kylie nie przyzwyczajona do tego prawie spadła z krzesła.
-Spokojnie to tylko ja, Kylie.
Charlus wyskoczył z kominka iszyko się otzrezpał. Podszedł i przywitał się z siostrzenicą.
-Gdzie ty byłeś tyle czasu?
Ton głosu cioci Dorei był jednoznaczny, była zdenerwowana i miała pretensje do swojego męża, że nie pojawił się o czasie.
-Przeoraszam cię, kochanie.. Przywieźli syna minstra, chciał, żebym się nim zajął osobiście, nie mogłem odmówić…
-Och, wiesz jak chciałam żeby kolacja była planowa…
-Ciociu, przecież nic się nie stało.-Nasz gość ratował sytuację- Wujek przyszedł normalnie w ostarniech chwili.
-Ma się to wyczucie!
Usiadł przy stole, na swoim miejscu. Uśmiechnął się szeroko i zapytał, beztrosko:
-no, to co mamy dziś na kolację?
Otworzyłam pokrywę, w powietrzu uniósł się smakowity zapach, który sprawiał, że kiszki zaczynały się skręcać z głodu. Wujek zaciągnął się zapachem i wydał z siebie dźwięk sugerujący, ze już umiera z głodu. Ciocia zaprała mi łyżkę i sama zaczęła nakładać Kylie ziemniaki, polewać je sosem,
-suróweczki nałóż sobie ile chcesz?-uśmiechnęła się i sięgnęła po talerz swojej przyszłej synowej.- Lilunia, tobie jak zawsze, jak wróbelkowi?
Lilka niewiele jadła, być może dlatego, że ciocia zawsze dokładała jej jeszcze po dwie porcje. Więc może to była taktyka. Potem nalała Syriuszowi, mnie, swojemu syneczkowi, który jest taki chudziutki, wujkowi i dopiero na końcu sobie. Na jednym daniu się nie skończyło, potem wcisnęła we wszystkich dokładkę, jak to ciocia Dorea, a na koniec jeszcze zaskoczyła nas deserem. Ta kobieta zawsze mnie zadziwia.
Potem ciocia z wujkiem wzięli się za sprzątanie, a my poszliśmy na górę, do pokoju Jamesa. Ściany pomalowane były teraz na zielono, teraz dopiero zauważyłam, że odcień był identyczny jak kolor oczu Lilly. W sumie teraz się nie dziwię dlaczego spędzili tyle godzin kiedy poszli po farbę, bo ten pokój chłopcy malowali w zeszłym tygodniu. Mój pokój standardowo był malowany na promienny koralowy kolor, przede wszystkim dlatego, że to mój ulubiony kolor i czuję się w nim naprawdę fantastycznie. Ale wracam już myślami do tego co działo się w pokoju Jima.
Usiadłam sobie na łóżku, obok mnie klapneła Kyle, Lilka z Rogosiem usadowili się na mięciutkiej pufie, która wczoraj „ukradli” z mojego pokoju z Łapą, który to teraz rzucił się za nas na łóżko.
-Ale się najadłam.
-Musisz się przyzwyczaić, bo ciocia dobrze karmi, ja jak tutaj jestem to przytyłem chyba z tonę.
Syriusz złapał się za brzuch, na którym pozostał już tylko ślad po kaloryferze.
-nie przesadzaj!-klapnęłam go w ten jego bebzon- to tylko dlatego, że jadłeś po trzy porcje, a i potem ciocia mu z chęcia dokładała.
-Ja już nic na to nie poradzę, że tak lubię jej kuchnię. A ty kruszynko? Też ci się przytyło!
Ja mu dam, takie teksty mi tu będzie walił. Złapałam poduszkę i zaczęłam go nią okładać.
-Ja ci dam, przytyło! Ty bezczelny! Ty…
Na początku się zasłaniał rękoma, a potem usiłował zabrać poduszkę, i mu się udało.
-Kochanie, ale teraz mam więcej ciebie do kochania i więcej do całowania….
Ja się śmiałam i wszyscy się śmieli, bo Syrek stwierdził, ze już musi zacząc skoro ma więcej do całowania, noi się na mnie rzucił…A je go zwaliłam z łóżka.
-I weź tu taką kochaj! To cie z łożka zwali.
-ciesz się, że wylądowałeś na podłodze, a nie w ognisku, tak jak ja…
Doskonale pamiętam jak rok temu, kiedy byliśmy na wakacjach James próbował pocałowac Lilkę i wt popchnęła go do ogniska.
-Mało brakowało a miałybyśmy szaszłyka a nie brata-zaśmiałam się, szturchając Kylie łokciem.
Syriusz wtaszczył się powrotem na łóżko i „zapolował” na mnie od tyłu. Myśliwy od siedmiu boleści. Teraz to ja leżałam na podłodze i się z biłam i całowałam na przemian. Lilka usiadła koło naszego gościa, wobec którego zachowywaliśmy się odrobinę nie fair.
-Im coś dzisiaj odwaliło-powiedziala- normalnie to oni nie uprawiają takich orgii przy ludziach. Byli dzisiaj na mieście, może im cos zaszkodziło.
Kylie odpowiadała jej śmiechem. James się wtrącił do naszej wojny i teraz to oboje okładaliśmy poduszką intruza. Ale zaraz on ma straszliwe łaskotki. Zaczęłam go łaskotać. Darł się i śmiał zarazem. Wzywał dziewczyny na pomoc, te szybko podłapały zabawę i teraz tarmosiliśmy się w piśtkę po podłodze. Zły los chciał, że do pokojuweszła ciocia, która o mało nie dostałą ataku serca, kiedy to zobaczyła.
-na Magię przeświętą co się tutaj dzieje?
Ustawiliśmy się wszyscy elegancko w równym rząku jak przedszkolaki skarcone za złe zachowanie. Jednak nikt z nas sienie odezwał, była cisza, na którą odzewem były zdziwione oczy cioci. Powtórzyła pytanie, a my wybuchnęliśmy śmiechem jak na zawołanie.
Pokręciła głową i sama złożyła usta w lekkim uśmiechu, a potem wyszła z pokoju.
Zaczęliśmy rozmowę, zapytani przez Blondy o szkołe. Żałowała, ze ona nigdy nie poszla do Hogwartu, zupełnie nie rozumiała dlaczego matka ukrywała przez te wszystkie lata fakt, ze jest czarownica. Dlaczego darła listy ze szkoły? Jakby się potoczyło jej życie, gdyby wiedziała, może jej ojciec nie wyorywałby sobie żył harując dzień i noc na nią i na Susan. Może nie pracowałby w kopalni i w fabryce, nie zachorowałby i….
-Może dziś by żył!-
Kylie schowała twarz w dłoniach, teraz pwenie po jej Policach ciekły łzy. Wiedziałam co ona czuje. Jej ojciec umarł kilka tygodni po świętach, nie cierpiał, ale cierpiała po nim jego córka. Przytuliłam ją. Dokładnie znałam ból, jakim była śmierć rodziców. Reszcie zrzedły roześmiane jeszcze chwilę temu miny.
-Słonko, nie wolno ci tak myśleć!
-Rora, nie wiesz jak to boli… stracić ojca, który był dla ciebie wszystkim…
Zamarłam.Serce zaczęło szybciej pompować krew. Przepływało przeze mnie ciepło, palące ciepłoa
- jakto ja nie wiem? Jak to nie wiem? Ja swojego tate traktowałam… on był całym moim światem, a potem nie dość że nie żyje to jeszcze zabrał ze sobą i mamę i brata. Znienawidziłam go i przez te wszystkie lata chciałam, żeby się smażył w piekle… A teraz… jakbym go straciła po raz drugi, bo wiem, że się myliłam…
Nie wiem czy to powiedziałam czy tylko pomyślałam. Po przostu musiałam teraz wstać i wyjść. Poszłam do łazienki i tam się zamknęłam. Po chwili zaczęłi się do mnie dobijać chłopaki.
-Skarbie otwórz!
-Zostawcie mnie samą!- rzuciłam na odczepnego, tumiąc płacz.
-Siedzisz tam pół godziny! I wyjesz otwórz te drzwi, bo pójdę po różdżkę!
Argument Jamesa sprawił, ze podniosłam się z podłogi i orworzyłwm drzwi, bo i tak by weszli, ale teraz to ja chciałam wyjśc z tej łazienki i położyć się spać, najchętniej.
Poszłam do siebie, przebrana w koszulę nocną przykryłam się po same uszy kołdra i łkałam.
Nie płakałam dla tego, ze nie żyją. To już sobie ułożyłam przyzwyczaiłam się, ze ich nie ma i nie będzie. A może tak mi si tylko wydawało? Czułam się samotna wśród nich wszystkich którzy mnie kochali. Czułam się niezrozumiana, Kylieswoimi słowami zadała mi cios porównywalny z wbiciem noża w serce. Wiem, ze nie chciała, ale bolało…
Drzwi mojego pokoju lekko zaskrzypiały, co było znakiem, ze się otworzyły, nie miałam jednak zamiaru wychodzić i rozmawiać z kimkolwiek. A może to Lilka przyszła spac do mnie do pokoju?
Ktoś podlaskałm mnie po luku, kołry, jakim były moje plecy, ani drgnęłam. W końcu koldra odniosła się i wsunęła si pod nia Kylie.
-Przpraszam!-powiedziala.-Lilly, James i Syriusz wszystko mi wytłumaczyli. Nie mniałam pojęcia, przepraszam. Zrozumiem jeśli się do mnie nie będziesz odzywać.
-Zgłupiałaś?
Usiadłam na łóżku i zaczęłamocierać policzki z łez,
-nie po…
-Nie wiedziałaś. Ja ci nic nie mówiłam to skąd mogłas wiedziec, ale to i tak się wiele zmieniło od naszej ostatniej rozmowy…
Opowiedziałam jej i wszytkim, o tym jak to było i jak się myliłam przez cale życie. Było jej głupio, chociaż ja uwazam, ze niepotrzebnie.
Siedziałyśmy tak na łóżku pogrążone w szczerych rozmowach, na przeróżne tematy . Objadałyśmy się czekoladkami, które wyciągnęłam spod łózka., potem dołączyła do ans Lilly, która miała spac ze mną. Ucięlyśmy sobie babską pogawędkę niemalże do rana.
Opowiadałyśmy jej o magicznym śiecie, o Hogwarcie i jak to dziewczyny nie dąło się nie porozmawiac o chłopakach, no bo jak to by mogło być inaczej.
Okazało się ze Kylie kocha się w takim młodziutkim pielęgniarzu, który doglądał jej ojca, ale on w ogłe jej nie zauważal. Stwierdziła, zę gdyby znała się na czarach to by może coś zdziałała.Postanowiłymy jej pomóc i uważyć jej eliksir. W ogóel obiecałyśmy jej że jutro pójdziemy na pokątą, kupimy jej różdżkę i pouczymy trochę czarów, skoro jest czarowncą, to nigdy nie jest byt późni by nauczyła się klku zaklęć. Ucieszyła się bardzo.
Aurora znana tez była ze swoich praktyk typowo mugolskich, dlatego wzięło ją na wywoływanie duchów:
Wczoraj na pokątej kupiłam wszystko czego potrzebowałam, dziś wystarczyło tylkow rzucic to do torby i iść działać. Że ja na to wcześniej nie wpadłam. Przecież mogłam już dawno spróbować wywolać ich dusze i porozmawiać z nimi, tyle lat nie słyszałam ich głosów, nie widziałam uśmiechu mamy, radosnego „Aniołku” z ust taty, ani Klaudius przez te wszystkie lata nie mógł mnie przytulić. I ja nigdy nie przytuliłam swojej młodszej siostrzyczki. Ciekawe jaka by była? Czy też byłaby gryfonką? Ciekawe czy byśmy się wiecznie kłociły o wszystko czy wręcz przeciwnie byłybyśmy jak papużki nierozłączki… nigdy się tego nie dowiem. Kochałam moją rodzinę zanim rozsypała się niczym pył. Może właśnie dlatego ich tak kochałam… kochało ich dziecko, z którym zawsze się zgadzali i które było oczkiem w głowie całej rodziny, bo była najmłodsza, choć nie do końca…
Szłam przed siebie skąpaną w zieleni drzew, wydeptaną alejką do domu, który teraz w pełni należał do mnie. Nie wiem czy go chciałam, nie wiem czy potrafiłabym w nim mieszkać, przypaminal mi za bardzo o śmierci, ale nie potrafiłabym też go sprzedać., za duzo dla mnie znaczył. Tak, jak wiele dla mnie znaczył pierścionek, który na swoje 17 urodziny dostałam od cioci. Jest on rodową pamiątką, miała go prababcia, potem babcia, która przekazała go swoje jedynej synowej, nie chcąc kłótni córek. Ciocia Dorea dała go mnie, nie miała córki, ale zawsze wiedziałam, że ja jestem spełnieniem tego marzenia. Oboje i ciocia i wujek marzyli o córeczce, niestety nie mogli mieć wiecej dzieci. Już samo urodzenie Jamesa o mało nie pozbawiło jej życia, na szczęście jednak uratowali ją. Dla nich chwila w której ja się urodziłam była jak narodzenie córki, od dziecka mnie rozpieszczali, a kiedy po śmierci moich rodziców zamieszkałam u nich czuli w pełni, ze mają wymarzoną małą księżniczkę. To wcale nie znaczy, że kochali mnie bardziej niż Jamesa, to nie prawda. Kochali zawsze nas oboje, bardzo mocno, nigdy nie dali mi odczuć, ze nie jestem ich dzieckiem i ze opiekują się mną z obowiązku, bo tak nie było, tak samo jak James nigdy nie poczuł, że jest spychany na boczny tor, albo był faworyzowany. Nie, byliśmy równoprawni, co prawda Jim jest rozpuszczony, ale to bardziej jego wina, bo jako dziecko był okropny. Zawsze wołał dokładki wszystkiego, bo on musiał zjeść najwięcej, każda zabawka jaka wpadła mu w ręce, by już nietykalna, zawsze robił wszystko by być w centrum uwagi, to mu jeszcze zostało, chodził i kleił się do wszystkich, a teraz ma pretensje, ze mamuśka ciągle go przytula. W ogóle miał okropny charakterek, pamiętam dokładnie jak siedzieliśmy w piaskownicy i bawiliśmy się budując zamki, przesypywaliśmy piasek z wiaderka do wiaderka, Klaudiusz przynosiłw wiaderkach wodę i wylewał ja na piasek, żeby lepiej się kleił, pamiętam też wielkiego pulpeta z różowymi policzkami i okrągłymi okularami na nosie, który ze złości, że wzięłam piasek z jego strony piaskownicy rozdeptał mi cały zamek. Stał na nim, właściwie na jego ruinach i tupał ze złości, a ja wyłam przeraźliwie głośno. Dosłało mu się wtedy tymbardziej że czteroletnia Aurorka z aksamitnymi czerwonymi wstążkami na swoich czarnych loczkach nie rozumiała czemu ten potwór to zrobi. Wrzeszczałam wtedy na niego, ze jest zły jak depentor i ze pójdzie do nich do więzienia. Nie mogli mi wytłumaczyc, ze to nie były defrentory ani depentory tylko dementorzy, strasznie przekręcałam nazwy i jeszcze się upierałam że mam racje. Od dziecka byłam uparta i tak mi zostało. Wiele się zmieniłam, ale James zmienił się duzo bardziej, przedewszytskim wyrósł i przestał być tłusty, ale to tylko dlatego, ze przestał jeść słodycze i dużo urósł, może to dlatego że ciocia mu odstawiła słodycze mógłby je teraz pochłaniać pudełkami, ale co dużó wazniejszr zmienił mu się charakter z rozwydrzonego szczyla stał się sympatycznym chłopakiem, którego nieumiałabym nie kochać.
Czas wszystko zmienia, znowu pomysłami tym jakby było gdyby oni żyli… Miałam tyle dziwnych pomysłów… Tak bardzo chciałam ich zobaczyc choć przez chwilę. Tęskniłam za nimi, tym bardziej po tym jak dowiedziałam się prawdy.
Chwyciłam przrwieszony na złoconym sznurku kliucz, zdjęłam go z szyi i przkręciłam zamiek. Moje oczy ujrzały urządzony na biało salon, drewniane schody na górę, dokładnie na wprost drzwi. Zauważyłam też fortepian, którys stał w głębi pkoju, pod oknem.
Przejechałam dłonią, po jego pokrywie, ścierając kurz. Mama tak pięknie na nim grała, Klaudy też potrafi, miał mnie nauczyć, ale nie zdążył.
Usiadłam na stoleczku przd instrumentem, zdmuchując z niego kurz, położyłam palce na klawiaturze.Jeden… dwa, trzy,… Moje palce spowodowały wydobycie się dźwięków, nie była to żądna melosia, jedynie bezkształtne brzęknięcia, ale mi przypominały szczęśliwe chwile z moim starszym bratem… Byliśmy zawsze tacy zgodni, nikt nie mógł uwierzyć, ze to brat i siostra, nigdy żadne z nas na siebie nie krzyczało, na dobra ja tylko czasami, nie biliśmy się, my się nawet nie kłociliśmy. Klaudiusz zawsze mówił, że jestem jego narzeczona i on się ze mną ożeni. Przestał dopiero, kirdy sam zrozumiał, ze to głopie i niemożliwe…
Dzisiaj miałby 23 lata, pewnie miałby nie tylko narzeczoną, ale pewnie nawet żonę… Rozkadałam świece i przygotowywałam kadzidła, do miseczki wlałam eliksir iw łożyłam zioła,nadal wspominając uśmiechy, które dał mi ten dom. Podpaliłam w końcu świece…
-W przeszłości zamarłe dusze przez żywych wciąż kochane przyzywam was na me wołanie…
Sypnęłam popiołem z róży w miseczkę z ziołami i zaczełam wymieniać duchy, które chce przywołać:
-Duchu matki, co dziecka swego w życie dorosłe wyprawić nie mogła, Mirando Silverstone stań przed moim obliczem…
Kolejna garść wylądowała w miseczce powodując niewielki wybuch.
-ojca duchu, co krwią dziecka splamił swe dlonie, Fabianie Silverstone, przyzywam cię…
Jeszcze tylko Klaudius… ostania garść i ostatni wybuch…
-Bracie, co młodszą siostrę w żalu pozostawił, Klaudiusze Silverstone, przybąć na zrozpaczonej siostry wołanie.
Nieoczekiwanie misieczka wybuchła, rozsypując się na cztery części. Nie przybyli, ale ja nadal czekałam.
-Wzywam dusze rodziny swej, przybądźcie… Utracona rodzino! Potrzebuję cie!
Potrzebuje was! Chcę was zobaczyć!
Drzwi domu się otworzyły. Spojrzałam w ich kierunku z durna nadzieją, ze to tych, których przywołałam. Durną nadzieją, bo to był tylko… Syriusz.
Usiadł koło mnie i usiłował przytulić.
-Rory, oni odeszli… musisz się z tym pogodzić.
Pocałował mnie w głowę i ciągnął dalej:
-Skarbie, nie rozgrzebuj już tych starych ran, oni już nie wrócą…
-Ale ja chcę ich tylko zobaczyć….
Zaczęłam płakać, miałam tak wielką nadzieję, ze uda mi się ich przywołać, ze zobaczę ich, zę porozmawiam. Głupi mugolski rytuał!
-nie da się przywołać umarłych. Ptaszynko, to by było za proste…
-ale…
-nie nie ma ale…
Podniosłam zwrok sponad ranienia Syriusza i szybko wyskoczyłam z jego objęc. Biedny nie wiedział co siedzieje, spojrzał na mnie:
-Co się stało? Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha.
Bo zobaczyłam. Za plecami Syrka stał mój brat. Podniosłam się szybko i rzuciłam mu w ramiona, jednak przeleciałam przez jego widmo…
-Kwiatuszku, nie dasz rady mnie przytulić.
Stałam znowu stabilnie na własnych nogach. Łzy płynęły mi po policzkach. Mój starszy brat, którego ostatni raz widziałam żywego 9 lat temu. Stał przedemna dokładnie taki Sm jak tamtego popołudnia.
-Klaudius, braciszku…
Zdołałam tylko tyle wyjąkać. Tak bardzo się ucieszyłam tym ze go zobaczyłam, że nie potrafiłam mu nawet tego powiedzieć.
-Jaka śliczna dziewczyna z ciebie wyrosła. Zawsze wiedziałem, że będziesz śliczna.
Poczułam się tak miło, mój braciszek powiedział, ze jestem śliczn po raz pierwszy ten komplement sprawił mi przyjemność.
-Gdzie rodzice i Rosa? Chciałabym ich zobaczyć.
-Aurorko… Syriusz ma rację nie da się przywołać zmarłych.
Spuścił swoją pólprzezroczystą głowę,b wiedział, ze jego słowa sprawiaja mi ból. Ale ja nie rozumiałam…
-jak to? Ale ty… ty tutaj jesteś! Ciebie przywołałam…
-Przywołałaś mnie bo ja nie umarłem…-moja mina przybrała wyraz pytającej, przecież on jest duchem-to znaczy nie tak do końca. Nie jestem ani żywy, ani umarły. Mogę swobodnie wędrować między tymi dwoma światami…
Nie wiedziałam co powiedzieć, jeszcze kilka minut temu wiedziałam ze chcę tyle im powiedzieć, ale teraz kiedy mogłam powiedzieć cokolwiek Kaludiusowi byłam kompletie zdezorientowana, to on mówił cały czas do mnie.
-Wiem, ze czujesz się samotna, że za nami bardzo tęsknisz. Wiem też że przez te wszystkie lata nie wiedziałaś jak to było naprawdę z naszą śmiercia, teraz już wiesz i musisz zaakceptowac to co się stało. Przez te wszystkie lata tłumiłaś to w sobie, ale nie pogodziłaś się z tym. Musisz wreszcie to zrobić. Skup się na tym co masz, na wspaniałym chłopaku, który cię kocha bardziej niż swoje życie, on wiele poświęcił żeby z tobą być, mimo że nie wiesz o tym, Syriuszu…- Syriusz miał strasznie zdziwioną miną, widzi gościa pierwszy raz na oczy,a ten mu mówi takie rzeczy-Aurora, rodzice są po za twoim zasięgiem, ale czuwają nad tobą i ja zawsze jestem przy tobie… Ale musisz pozwolić mi odejść, a nie będę mógł dopóki ty się nie pogodzisz…
-Ale dlaczego….
-co dlaczego?
Zapytał cichym ciepłym głosem.
-Dlaczego ty przyszedłeś, a oni nie, z ich śmiercią też się nie pogodziłam?
-Ze śmiercia ojca nie miałaś problemu, był dla ciebie winien śmierci mojej i mamy, ale ja tutaj tkwię przede wszytkim dlatego, ze moje ciało jest martwe, ale dusza jest uwięziona między swiatami żywych i umarłych, mogę między nimi przenikać, ale nie czuję spokoju i będzie tak dopóki żywi nie pozwolą mi odejść. Ty nie dopuszczasz do siebie ze my już nie wrócimy i dlatego mnie więzisz. Siostrzyczko…
Podszedł do mnie i przytulił, okalając jakby mgiełką. Czułam na sobie lekki chłód.
-Co ja mam zrobić? Żebyś poczuł spokój?
-Bądź szczęśliwa i nie drąż co by było jakbym żył. Żyj Aurora, ty żyj póki możesz, bo nie wiesz ile jeszcze będziesz żyła. Nikt nie wie.
-Klaudy, kocham cię i ich też, powiesz im?
-Oni to wiedzą, ja też wiem.
-Muszę iść, ale pamiętaj, że zawsze jestem przy tobie, nie widzisz mnie ale jestem…-uśmiechnął się i spojrzał na Syriusza- z poszanowaniem twojej prywatności. Pamiętaj że nie jesteś sama. Masz tutaj bliskich, którzy cię kochają i masz jeszcze siostrę…
-Jak to mam siostrę?
-Rosy nie ma z rodzicami, Auroro. Ona żyje, ale nie wiem kim jest. Może kiedyś się spotkacie…
-ale…
Próbowałam coś powiedzieć, ale nie pozwolił mi, ciągnął dalej.
-Dbaj o moją siostrę, ona jest cenniejsza dla mnie niż skarb.
-Dla mnie też.
-Cieszę się. Żegnaj, siostrzyczko…
Uśmiechnął się, pokazał otwartą dłoń w geście pożegnania i rozpłynał się jak mgła. Ja z kolei padłam w ramiona Syriusza zapłakując mu całą koszulkę, nie żalił się jednak tylko mocno przytulił. Co on ze mną ma? Jak on mnie mocno musi kochać, ze ze mną wytrzymuje...
I to miał być początek kolejnego wątku w tej historii… Bo rzecz jasna ona tę swoją siostrę spotka… jeśli już nie spotkała, choć sama może o tym nie wiedzieć. Zapewniam Was jednak, że będzie jej szukała.
Po wakacjach wracają do szkoły. Ten rok był dla nich trudny. Matka Jamesa umiera, to straszny szok. Aurora strasznie to przeżywa, czuje się tak jakby drugi raz straciła matkę. Boi się, że traci wszystkich, których kocha. Syriusz pociesza ją i mówi że to wcale nie jest prawda. Ale ta popada niemalże w paranoję i histerię. Ostatecznie żeby jej udowodnić jej dozgonną miłość składają sobie niezłomną przysięgę: że nigdy jej nie oszuka, nigdy nie pokocha nikogo innego i że nie przestanie jej kochać nigdy!
Wrzucam sporą ilość tekstu, napisałam to jakieś czas temu i powiem szczerze nie przykłądałam sie , żeby sprawdzic ortografie i interpunkcję. Szczerzee to nawet nie mama czasu żeby to przejzeć mam nadzieję, że nie będziecie sie na mnie gniewać o to . pozdrawiam
Następnego dnia ruszyliśmy na poprawiny, całą watahą, bo to wszystko spało u nas. Nie było sensu odsyłać wszystkich do domów, a przecież u nas jest tyle miejsca… Remy też spał u nas, bo zwinął się razem z nami, z resztą u nich w domu został taki bałagan z tymi wszystkimi prezentami i w ogóle, ze ciężko byłoby się ruszyć…
W każdym bądź razie Remus przeżył szok kiedy okazało się, ze to nie tylko poprawiny, ale także jego impreza urodzinowa. Kiedy weszliśmy na salę początkowo grała muzyka, wstawiona ciotka od tego guru, pląsała ze swoim szwagrem po parkiecie. Melisa biegała już doglądając wszystkiego, już chyba rozumiem czemu one z Doreą tak się szybko polubiły… Obydwie są takie same…
Zasiedliśmy znowu przy tym samym stoliku i znowu w tym samym składzie. Początkowo to były klasyczne poprawiny, ale kiedy zeszło się już trochę gości, wuj Herbert i ciocia Melisa, muszę się przyzwyczaić, wstali i oświadczyli, że to popołudnie należy także do Remusa, że z okazji jego urodzin, życzą mu wszystkiego co najlepsze i takie tam…
Remy miał oczy większe od złociutkich galeonów.
-Wszystkiego najlepszego, dużo zdrowia, szczęścia, bardzo dużo uśmiechu, przyjaciół ci nie życzę, bo masz nas, miłości, bo nasza to za mało a na nią zasługujesz, lasensji fajnej, żeby się z nią szło dogadać.-pauza.- Remy, co ja będę pierdzielić, wiesz, że cie kochamy i ci życzymy jak najlepiej!- ucałowałam kumpla, który siedział obok mnie, oczywiście mnie tradycyjnie wrobili w składanie życzeń, Lupin siedział na swoim krzesełku, trzymając teraz w dłoniach prezent od nas. Po mnie obcałowały go dziewczyny i wyściskali chłopcy, a potem to już był rozchwytywany, tak, że prezent od nas otworzył dopiero jak udało mu się wrócić do stolika.
-jesteście okropni!- powiedział sadzając się na krzesełku.- nie powiem, ze to nie było miłe, ale ale mogliście mnie uprzedzić.
-Remy! Nie miałbyś takiej fantastycznej niespodzianki.- zaśmiał się Jim.
-O to prawda akurat!
***
-Remy, ciebie totalnie pogięło!- wrzeszłam na niego, ale jednak mimo wszystko z nim szłam. Nie mogłam go zostawić samego, nie w takich chwili, w końcu Remus Lupin był i jest i będzie moim najlepszym przyjacielem. A przyjaciół się wspiera.
-Rora! Jak chcesz to możesz się wrócić!
-ciebie naprawdę pogięło, jak możesz pomyśleć, ze mogłabym wrócić?- Szarpnęlam go za rękę, odwrócił się i miał rządzę mordu w oczach.- Remy ja cie nie poznaję! Ktoś cie zaczarował, czy co?
-nie, ale…
-Remy!- krzyknęłam na niego.
-Aurora! Idziesz czy nie? Jeśli nie to mnie nie zatrzymuj, bardzo cię proszę!
Nie powiedziałam ani słowa więcej szłam za nim pokornie, nie mogłam go zostawić samego ale nie uważałam, że to co chce zrobić jest dobre. Rozumiem mógł być zły, ale to już nie była jego sprawa…
/staliśmy teraz pod wejściem do wieży zachodniej. Przed nami stały drzwi bez klamki, ani dziurki od klucza była tam jedynie kołatka w kształcie orła. Remus zastukał w nią:
-Jak nazywał się ten co goblinom wolność zechciał darować?
-Greorg Gęgawy.- Remus się nie zająknął odpowiedział na pytanie, a wtedy drzwi odskoczyły i mogliśmy wejść do srodka.
-Remy? A ty chociaż wiesz, gdzie mamy iść?- spytałam łagonie.
-W wieży na drugim piętrze, trzecie drzwi po lewo…-odpowiedział beznamiętnie.
- a skad ty to wiesz?
-nie ważne.
Zaczął wspinać się do po schodach na drugie piętro, aż w końcu doszedł do pokoju do którego chciał dojść. Delikatne skrzypnięcie drzwi zdradziło, że ktoś kogo nie było widać właśnie wszedł do środka. Naszym oczom ukazał się pokój w którym stały 4 łóżka, w jednym z nich spał Mick Yorkshire, ten który zastąpił Remusa w oczach Dolores…
Lupin wyciągnął z kieszeni pojemniczek z eliksirem, nawiasem mówiąc ja głupia polazłam z nim do zakazanego lasu wczoraj w nocy po ostrokrzew i ropę czyrakobuwy, a potem siedziałam w kiblu Marty i z nim to ważyłam, a teraz on przez ściereczkę wysmarował swojemu rywalowi tym czymś twarz, a potem pociągnął mnie ku wyjściu…
-Remy, rozumiem, że chciałeś mu dopiec, ale…-zaczęłam kiedy już wydostaliśmy się z wieży Ravenclawu i zmierzaliśmy ku wieży wschodniej, gdzie było nasze dormitorium. Swoją drogą to do zwiedzenia została mi już siedziba Puchonów, bo przecież w lochach Slytherinu już byłam.
-Nie ma, ale! Posłuchaj ona mnie zostawiła…
-No i dlatego się na nim mścisz, ze cię rzuciła dla niego?
-Nie. Chce mu pokazać.., ukarać go za niewierność…
-Remy! Ty jesteś chory! Szczypiorkowy pierniczek.- rzuciłam do Grubej Damy, która znowu wymyśliła hasło związane z jedzeniem, świetnie się dogadują z Glizdą wtym aspekcie, ostatnio nawet jej pomagał w nowym haśle rozmawiając z nią i przez dwie godziny nie można było ani wejść, ani wyjść z dormitorium.- To, ze on ją zdradza to nie jest twoja sprawa! Remus ona z tobą zerwała! Rozumiesz? A swoją drogą zasłużyła sobie na to po tym jak zdradzała ciebie!
-Nie mów tak! Ona na to nie zasłużyła!- powiedział groźnie.
-To w takim razie ty zasłużyłeś na to, głupi ośle! Powinna ci jeszcze ze trzy kopy zasadzić, wiesz?
-Wiesz, co…- Remy spojrzał na mnie z pogardą.
-No co?- potrząsałam gniewnie głową.
-Jesteś…-zaczął, ale nie skończył.
-No… skończyła ci się gadka?
-Nie będę z tobą dyskutował! Nie potrafisz zrozumieć najprostszych moralnych prawd!
-Nie? Remus, to ty się wpierniczasz tam gdzie cię nie chcą! Może pójdziesz jeszcze do niej i jej powiesz, że Mick ją zdradza, a ty go ukarałeś? Urośniesz w jej oczach na pewno! Zachowujesz się jak robal, którego można deptać!
-Przestań!
-co przestań? Remus! Ona do ciebie nie wróci! Zrobiła ci takie świństwo , a ty?
-Przestań już!
-To ty przestań, głąbie… Zapomnij, wreszcie o niej! Jej się należało! honoru nie masz….-krzyczałam do jego pleców, które znikały gdzieś na schodach prowadzących do wieżyc chłopców.
Następnego dnia na śniadaniu nie odezwał się do mnie ani słowem. W ogóle przestał się do mnie odzywać. I za co? Za to że mu prawdę powiedziałam? Zawiodłam się na nim, w życiu bym nie pomyślała, że Remus może się tak zachować. Jak głupi smarkacz… No, co? A dorosłe było to, że włamał się w nocy do jego pokoju i wysmarował mu twarz czymś ze teraz ma pełno pryszczy i wygląda tragicznie… On doskonale wie co ja myśle na ten temat i może się obrażać… Mam go gdzieś! Mam swoje problemy… Teraz pod Syriusza podchodzi moja eks koleżanka Tina . Łazi za nim cały czas i wyczekuje tylko okazji. Ostrzegłam ją po starej znajomości, żeby się od niego odczepiła, bo przestanę był miła, ale ona nie wiele sobie z tego robi… Już mnie denerwuje to dziewuszysko a cioteczka dolewa oliwy do ognia, suka jedna, wstawiła mi dwa trolle, za jednym zamachem, cholera wie za co… Żmija jedna… Z resztą na niej już się odegrałam… Wykrzyczałam jej w twarz wszystkie żale, jaka to ona jest fałszywa i w ogóle, tylko ty wstrętnych Ślizgonów faworyzuje… Chciała mi wlepić szlaban… za co? A za to, że jej powiedziałam, że nie oddam swojego podręcznika, smarkającemu się Carrowowi, jednemu z jej pupilków. Sorry, ale nie chciałabym mieć całek książki w gilach, bo jemu one tak…. O bleeeeee…. Więcej bym tego podręcznika do rąk nie wzięła… i jej to kulturalnie powiedziałam, a że ona się upierała to się wściekłam i jej wykrzyczałam przy wszystkich, ze jest obłudną fanatyczkę Voldemorta, że najchętniej wlazła by w dupę tym wszystkim ślizgonom, którzy go popierają. W ogóle wyrzuciłam z siebie, ze jest pozerką że tak sympatyzuje ze zwolennikami Voldemorta i z nim pewnie też, a sama ma córkę, z mugolem pozbawiła ją szansy na poznanie magii. Wrzeszczałam co mi ślina na język przyniesie, a że obie mamy silny charakter, jedna się drugiej nie dawała, aż w końcu obie wylądowałyśmy na dywaniku u Dumbledora… A tam nam się trochę dostało nawet jak na delikatnego staruszka jakim jest nasz dyrektor. Miał racje mogłyśmy się kłócić, ale prywatnie, na lekcji przegięłyśmy. Nigdy wcześniej takie incydenty się nie zdarzały… cóż jesteśmy z ciotką wyjątkowe…
Ale to też nie koniec serii dziwnych wydarzeń w tej szkole… Ja nie wiem co się dzieje… jakaś epidemia czy co? Zbiorowa głupota? A może przesilenie wiosenne? Bo Lilka też ma problemy z Jamesem i Lucy, bo jedna siostrzyczka ugania się za moim chłopakiem, a druga za jej… Tyle tyko, że ta moja to większa zdzira, ale niech sobie uważa… Po tym jak kolejny raz stwierdziła, że wcale nie ogląda się za moich chłopakiem, rzuciłam na nią zaklęcie… Teraz gdy tylko spojrzy na Syriusza kudły jej stają jak słupy na łbie we wszystkie strony i na dodatek świecą ja żarówa… Tak to moje własne zaklęcie, którego odznak w trochę innej postaci Irytek, który nawiasem mówią jak mam różdżkę w ręku woli ze mną nie zadzierać Tak, mam satysfakcję…
Lilka leżała na swoim łóżku zwinięta w kłębek. Nie było widać jej twarzy, zakrywała ja ręką. Cyklicznie pociągała nosem. Coś się stało… bo Lilly płakała. Rzuciłam torbę na podłogę zupełnie zapominając że miałam w niej słoik z drenami kaliskimi, strasznie cuchnące, i pobiegłam wypytać co się dzieje. Po prawie godzinnym wyciąganiu z niej czegokolwiek dowiedziałam się tylko tyle, że już nie są z Jamesem, bo on ją zastawił. Nie możliwe, on ją tak strasznie kocha, nie zostawił by jej dla innej tak jak to ona twierdzi, już prędzej mnie by Łapa rzucił… Co ona sobie ubzdurała? Kiedy mi odpowiedziała na to pytanie od razu wyszłam z pokoju wściekła ja trutniowiec, ale nie, spokojnie, nie miałam wtedy okresu. Wytargałam swojego brata z Pokoju wspólnego na górę i zrobiłam mu krwawą jatkę, mówiąc prosto zaczęłam się na niego drzeć jak opętana, rzucając mięsem, lejąc go po łbie i w ogóle.
-Aurora!- kiedy już wysłuchał wszystkiego co miałam ochotę mu wywrzeszczeć usiadł bezradnie na łóżku i ukrył twarz w rękach.-Ja jej nie całowałem. To ona całowała mnie!
- a co to za różnica?!?! Całowaliście się i to na oczach Lilki. Nie rozumiem, James….
-Ja też nie! Wiesz jak ja ją kocham… Sama doskonale wiesz, że ja bym jej nic takiego nigdy nie zrobił. To było ukartowane… Lucy sobie to ukartowała… rzuciła się na mnie, jak zorientowałem się co się dzieje widziałem tylko zapłakaną twarz Lilly i jej plecy…
Usiadłam obok Jima. Nie kłamał, był tak załamany, że nie mógł kłamać z resztą ja go tak rewelacyjnie znam, ze od razu bym się zorientowała. On… płakał.
-Jim…- przytuliłam go.
-Roruś… ja jej nie mogę stracić, ona nie chce ze mną rozmawiać…-łkał w moje ramię.- nie mogę jej wytłumaczyć… Co ja mam zrobić? Ja ją kocham na zabój…. Zabiję się jak ona mnie nie wysłucha… Aurora…
Wiem jak ona się czuje… ja też to przerabiałam. No dobra, coś podobnego… Wiem, że on jej nie zdradził… Był tylko marionetką… A teatrzyk odniósł zamierzony cel… O nie… nie mam mowy… Czułam, ze mimo wszystko jestem członkiem tej sytuacji. James to mój brat, a Lilly najlepsza przyjaciółka, jest dla mnie jak siostra, której nigdy nie miałam… Przyrzekłam Jamesowi, ze zrobię wszystko by pomóc im się pogodzić. Pogodzą się albo ja nie nazywam się Aurora Silverstone. Swoja drogą to ja bym w życiu nie pomyślała, ze ta Lucy to może być taka suka! Po Tinie bym się jeszcze spodziewała, ale nie po Lucy, taka zawsze była cicha i miła, a tu masz jaka cholerna dziwka! Miałam w tym momencie ochotę jej kłaki powyrywać.
-I James do jasnej cholery, przestań się mazać!- poklepałam go, w życiu nie widziałam go tak zestrofowanego -Weź się w garść, bo po co jej taki mazgaj!- rzuciłam, on leciuteńko się uśmiechnął, a ja bojowo nastawiona poszłam do Lilki, ratować sytuację… hmm… bezskutecznie. Latałam tak od jednego do drugiego prowadząc mediację… kurde! Jestem im to winna, to znaczy oboje z Łapą jesteśmy! Po za tym nie mogłam patrzeć jak się kurde męczą i kochają jednocześnie…
-Rory, ty za bardzo to przeżywasz.-siedzieliśmy z Syriuszem na błoniach, a ja mu to wszystko opowiadam, to znaczy cały czas martwiłaś się cichymi dniami Lilki i Jima, zastanawiałam się jak ich pogodzić. Do tego jeszcze Syriusz poprztykał się z Remusem o mnie wyrzucając mu że jest kretynem i że się do mnie nie odzywa za prawdę…
-Co mam się nie martwić? Nasza paczka się rozpada, nie widzisz tego? Ja się nie odzywam z Remusem, ty też, James się nie odzywa z Lilką i Glizdą ponoć też. Noi ja się z nim nie odzywam, za to że mu zjadłam ciastka się na mnie obraził..
-Lilka też się na mnie obraziła…
-Widzisz? I jak ja mam nie przeżywać!
-Kochanie, ale to nie jest twoja wina…
-Wiem, ale to mnie wcale nie podbudowuje!
-Podsunąłem mu pomysł, niechcący co prawda, ale podsunąłem, mam nadzieję…
Rozbeczałam się. Wiem, mam silny charakter, ale jestem też krucha i delikatna jak roża… nie mogę spokojnie patrzeć na to jak nie ma już Huncwotów… jak nasza paczka zawsze zgrana i nierozłączna posypała się w drobny mak. Oni są dla mnie najważniejsi… oni i ciocia z wujkiem. Przecież serce mi pęka jak patrzę na zapłakaną Lilly, zdołowanego Jima, widać, że on ja kocha, nawet z Lucy jako swoim cieniem dorwałam ją ostatnio i kazałam się odczepić od Jima, rozpłakała się kiedy przechodził facet od eliksirów i Aurora wyszła na podłą ździrę, która szykanuje młodsze „koleżanki” i pojechał Gryfonom po punktach, poczekaj zdziro ty mi jeszcze za to zapłacisz… No i w ogóle na śniadaniach każdy patrzy tylko w swój talerz, siadamy z dala od siebie, jakbyśmy się nie znali… Dla mnie to straszne… Syriusz mówi że najważniejsze, że mamy siebie, a z resztą też się jakoś ułoży… Mam nadzieję…
Jak na razie wygląda to tak:
Lilka wyje, nie chce pogadać z Jamesem. Do Syriusza się nie odzywa, bo ją chciał zmusić siłą do rozmowy z Rogatym. Ucieka przed nim i ma daleko w nosie to, że on całe dnie sterczy pod wejściem do naszej wieży, bo schody nie chcą go wpuścić na górę. Dostaje od niego stosy listów i nic! To trwa od tygodnia.
Chociaż Remus już się do mnie odzywa, przyszedł wczoraj do mnie do biblioteki, jak pisałam referat na Zielarstwo, dosiadł się i początkowo nie wiedział jak się zabrać do rozmowy ze mną.
-Może ci pomóc?- powiedział niepewnie.
-Pomóc? Interesujące.- powiedziałam nie odrywając wzroku od pergaminu na którym pisałam.-Przecież się do mnie nie odzywasz.
-No właśnie. Przemyślałem sobie to wszystko.
-Długo ci to zajęło.- już nie pisałam, ale nadal patrzyłam w pergamin.
-Możliwe, ale stwierdziłem, że masz rację jestem niedojrzałym osłem.
-Nie prawda.- teraz już patrzyłam na niego.- jesteś bardzo dojrzały, ale to co zrobiłeś było głupie i niedojrzałe, ale każdemu się może zdarzyć. Najgorsze było to, że nie przyjąłeś mojej krytyki I to że się obraziłeś za prawdę też.
-Przepraszam.- zacisnął usta i popatrzył na mnie. Jego oczy naprawdę wyrażały żal i skruchę, mówiły dokładnie to samo: Przepraszam.-Wybaczysz mi?
-Nie ma sprawy Remy.- uśmiechnął się na te słowa.- Ale…
-No tak ty zawsze masz ale…- zaśmiał się.
-Nie zawsze! To mi ma być ostatni raz!- pogroziłam mu dla żartu palcem.
-Dobra. Przyniosłem ci coś na odkupienie win…- wyjął z torby moje ukochane ciasteczka czekoladowe z nadzieniem z dzikiej róży i kawałkami karmelu. Kocham je! Są pysze, ale to taka bomba kaloryczna, że masakra i to wszystko przez nie, zajadałam przez dłuższy czas nimi stresy i teraz mam…
-Remy, zabierz mi to stąd bo ja je kocham, a jestem na diecie!- zakryłam sobie oczy ręką, ale wciąż patrzyłam na nie przez dziury miedzy palcami. A właśnie o swoją figurę pokłóciłam się kilka ni temu z Syriuszem, jestem gruba, a ten mi wciskał, że nie, ale przecież ja widzę jaki mam grube udo i wielką złoję tłuszczu na brzuchu, ale nasze ciche były tylko godziny, bo powiedział mi w końcu to samo co za chwilę powie Remy i jeszcze to, że on nie uważa że muszę, ale jak chcę to niech sobie będę na diecie, tylko niech się już na niego nie gniewam, bo tego to akurat nie zniesie. No, bo ja mu wypaliłam, ze on chce żebym była gruba, żeby nikt na mnie nie spojrzał. To ten że chora jestem, ze on mnie kocha i mnie nie zostawi (tak to też wytoczyłam) a inni mają na mnie nie patrzeć i że wcale nie jestem gruba!
-Głupia jesteś, nie masz się z czego odchudzać.- położył je na stole chowając za książkę, żeby bibliotekarka nie zauważyła, że one tutaj są.
-Jak to z czego z mojej wielkiej złogi tłuszczu, o patrz..- złapałam przez bluzkę na brzuchu dwie fałdy… O ble! Tłuszczu!
-To jest wariatko oponka stresowa! Stresów ci nie brakowało ostatnio, co?
-No niestety. Wiesz nasza paczka się posypała…
-Już się wszyscy godzą. Ja się odzywam z Łapą, James z Glizdą też.
-no tak to jeszcze konfliktowa jest Lilka…
-Rogacz się zawziął i powiedział, że dzisiaj to załatwi. Będzie musiała z nim porozmawiać.
Kamień spadł mi z serca. Chociaż u chłopaków już wszystkie waśnie z głowy, ja też już się z Remy’m odzywam jeszcze tylko Lilly. Cieszę się, ze się wszyscy godzą. Tam w bibliotece Remus przyznał mi się do jeszcze jednej rzeczy, podczas pełni nikt z nim nie był. Ja i Syriusz bo się z nim nie odzywaliśmy, Peter miał szlaban u cioteczki za podjadanie ciastek na lekcji i za karę mył naczynia pod jej nadzorem w kuchni, przez pół nocy, a James był tak przybity, że zwyczajnie miał wszystko tam gdzie światło nie dochodzi. Tak też Lupin powiedział mi, że to był najgorsza pełnia jaką pamięta i że jak rano wrócił do swojej postaci i zobaczył co zrobił, podobno mój ulubiony fotel jest teraz pozbawiony obicia, ściany całe w pazurach i jest pewien, że po Hogsmeade będzie chodziła plotka, że we Wrzeszczącej Chacie znowu były duchy. Przemyślał to sobie, znaczy to wszystko i postanowił pogodzić się, tym bardziej że jako wilkołak dał upust całej swojej złości. Zrobiło mi żal go, biedny rzeczywiście to musiało być dla niego ciężkie,ale skoro sobie wszystko przemyślał, sprawę z Dol też… Stwierdził, że skoro tak się zachowała to nigdy by nie zrozumiała tego, że on jest, jak to on się wyraził „tym czym jest” i nie powinien przez nią kłócić się z przyjaciółmi, który go kochają mimo wszystko. Zamknął ten rozdział, chociaż wiem, ze on wciąż o niej myśli, tak jak Lilka wciąż myśli o Jimie… I wtedy przypomniałam sobie coś co mi kiedyś powiedziała, jak ja wyłam po zerwaniu z Syriuszem, żebym wybaczyła… odnalazłam to w pamiętniku:
Do pokoju weszła Lilka. Usiadła na moim łóżku..
-Słonko? Co jest?- spytała troskliwym głosem… wzruszyłam jedynie ramionami-znowu to samo?
Jej pytanie było retoryczne. Lilka znała mnie tak dobrze ja James, jak nie lepiej…
-musisz w końcu cos z tym zrobić! Albo raz na zawsze odetnij tę pępowinę, albo wreszcie mu wybacz!
-to nie jest takie proste…
-rozumiem…
-nie rozumiesz. ..Umiałabyś wybaczyć Jimowi zdradę?
-kocham Jamesa. To jest dla mnie najważniejsze!
Wzięła oddech i dodała:
-Pamiętaj, raz można wybaczyć…
Z jednej strony doskonale wiedziałam jak się czuje, oszukana i zdradzona. Biedulka, widziała to na własne oczy. Sama, doskonale pamiętam jak przez głupie słowa, tak się nakręciłam, doskonale pamiętam ten ból… jakby sobie wyrwał serce mniej by bolało. A ona… ona biedna to widziała… Z drugiej strony nie rozumiem dlaczego nie chce go wysłuchać... ja też nie chciałam…
Weszłam do pokoju i tam zastałam scenerię jak zawsze:
Lilka maże się na swoim łóżku, a dziewczyny leżą na swoich bezradne. Też się czuję bezradna w tym momencie…
Położyłam się obok niej na jej łóżku.
-Słońce! Weź z nim pogadaj.
-nie chce…- pociągnęła nosem, a głos który z siebie wydała był tak płaczliwy, ze serce mi chciało płakać.
-Wysłuchaj go to wszystko nie jest tak jak ty myślisz…
-Jest. Ja to widziałam…
-A może widziałaś, a to nie tak…
-On mnie zdradził!
-Lilly, kochanie. Zdrada? On cię kocha…
-kocha? To dlaczego?
-dlatego musisz z nim porozmawiać…
-nie chce z nim rozmawiać nie mam mu nic do powiedzenia!- odwróciła się na drugi bok.
-Ale on ma. Lilka, kochasz go weź nie zachowuj się jak dziecko!
-I kto to mówi?
-Rozwydrzone wieczne dziecko. – ale ją załatwiłam jej mina była wymowna.- Lilly musisz z nim pogadać i koniec!
-nie! Ja mu nie wybaczę! To po co mam z nim rozmawiać, żeby oglądać jego fałszywą mordę…
-tak! mordę człowieka, który chce się zabijać, bo jego kochana nie chce z nim pogadać. A po za tym sama mówiłaś mi że raz można wybaczyć!
-ja? Jak to zabić?- teraz się zdenerwowała.- To co ty tu robisz idź go odciągaj od tej myśli! O matko! James!
Podniosła się szybko z łóżka, na którym jeszcze przed chwilą siedziała i pobiegła do okna, za którym na miotle unosił się James…
Lilka z prędkością światła popędziła do okna.
-James, błagam nie zabijaj się!- krzyknęła.
-Lilly, ja się rzucę z tej miotły jak mnie nie wysłuchasz!- z jego głosu nie można było wywnioskować, ze żartuje, on co do niego nie podobne: nie żartował.
-Wysłucham, ale proszę trzymaj się!- złapała się za twarz, była przerażona, drżała.
-Lilka! Ja kocham tylko ciebie, ona nic dla mnie nie znaczy, ja jej nie całowałem, to on mnie całowała, a to różnica! Proszę, wybacz mi! Ja nie wiem co ona sobie myślała i mnie nie obchodzi, ty mnie obchodzisz, odkąd cie pierwszy raz zobaczyłem. Kocham cie i bez ciebie to już nie to samo… Jak mi nie wybaczysz to…
Wiatr wiał, rozwiewając Jamesowi włosy, nie musiał ich czochrać, teraz raczej zasłaniały mu widoczność, dlatego oderwał jedna rękę od miotły i je sobie odgarniał. Lilka aż zapiszczała z przerażenia, bo wiatr zawiał mocniej i Potter się przechylił.
-James, proszę… Nie! Wybaczę… wszystko tylko błagam! Wyląduj tu jest strasznie wysoko, jak spadniesz to…
-Potter w tej chwili na ziemię!- na dole stała profesor McGonagall i z różdżką przyłożoną do gardła darła się na Jima. Ten jednak nie wiele sobie z tego robił, patrzył na Lilkę.
-to co?
-To ja się zabiję, bo to taka wysokość, ze byś tego nie przeżył… ona ma rację ląduj!
-Lilly…
-Też cię kocham Jim, nie chcę cię stracić…
-Potter!
-Zamknij się, kobieto!- powiedział.- Lilly, ja naprawdę…
-Wierzę ci…
Lilka wlazła na parapet, James podleciał jeszcze bliżej, chcieli się chyba pocałować, ale zawiał wiatr i James stracił równowagę, Evans o mało nie wyleciała z okna tak się wychylała, ale szczęśliwie Potter umiał wyczyniać rożne wygibasy więc nic mu się nie stało, ale Ruda spanikowała.
W każdym razie dyrektorka też musiała się wystraszyć, bo zabrała mu miotłę i ma miesiąc szlabanu. Będzie sprzątał sale transmutacji na początek a potem coś mu wymyśli, a miotłę dostawał będzie tylko na treningi. I napisała list do cioci i wujka. Jakiego James dostał wyjca na śniadanie, że cała sala patrzyła czyj to. W życiu nie słyszałam ciotki Dorei, która by krzyczała, ale ta to się po prostu darła. A Lilka? Lilka teraz dla odmiany wyje że Jim się o mało nie zabił przez jej głupotę. Przesiaduje teraz cały czas u niego w pokoju, bo biedny siedzi całe wieczory na szlabanach. Ściskają się Lilka płacze, że James się mało przez nią nie zabił, ten ją pociesza… Po prostu wariaci pozabijać ich będzie spokój. Lilka już się do Syriusza odzywa, sama go przepraszała, ze go nie posłuchała, bo mało nieszczęścia z tego nie było, rozbeczała się , ach ta nasza Lilly. Ja też odkupiłam Gliździe ciastka, żeby zamknąć wszystkie waśnie. Huncwoci znowu istnieli i nasza paczka znowu była jednością. Tak się cieszyłam.
-Ślicznie wyglądasz, jak się uśmiechasz.- Syriusz nie mógł się napatrzeć na mnie, uśmiechającą się. Uśmiech dawno nie gościł na mojej twarzy.- Tęskniłem za tym.
-To ten jest specjalnie dla ciebie.- uśmiechnęłam się szeroko i szykowałam się już żeby go pocałować, kiedy przed samymi jego ustani odsunęłam się, krzycząc: -Reg! Poczekaj!
Otóż właśnie za plecami Syriusza zobaczyłam jego brata i kiedy te się zatrzymał podbiegłam do niego. Przez te wszystkie kłótnie nie miałam zupełnie głowy do tego żeby spotkać się z nim, chodzi o te korki z transmutacji, dlatego chciałam się z nim teraz umówić. Fakt, że czasu też za bardzo nie miałam…
-wiesz co? Może ja ci je zapiszę te pytania, a ty napiszesz mi odpowiedzi na nie i potem ci sprawdzę, co? Takie wiesz przykładowe zadania jakie były na sumach.
-no, dobra- wyjął z torby jakiś zeszyt otworzył go miej więcej na środku. Wyciągnęłam ze swojej torby pióro i zaczęłam wypisywać pytania, jakie przychodziły mi do głowy. To miały być formułki i prawa transmutacji, coś jeszcze problemowego. Prawdę powiedziawszy napisałam mu pytania z naszych sumów i kilka sama wymyśliłam, Potem oddałam mu zeszyt dodając:- masz to napisać sam, nie ściągaj!
-Nie będę- uśmiechnął się więc i ja się uśmiechnęłam.-A zeszyt podrzucę ci jak tylko się z tym uporam.
-ok.-rzuciłam, kiedy znikał za zakrętem, a ja wróciłam do Syriusza.-to na czym skończyłam?
-na tym, że prawie mnie całowałaś i uciekłaś do mojego brata. -Miał krzywą minę.
-przepraszam, kochanie.- usiadam okrakiem na ławce, przodem do mojego słoneczka, założyłam swoje nogi na jego uda, żeby móc usiąść bliżej niego. Zaplotłam mu ręce na szyi.- mam nadzieję, że nie będziesz się gniewał, że spławiłam twojego braciszka dając mu pracę domową, żeby mieć więcej czasu dla ciebie. Uśmiechnęłam się i miałam nadzieję, że on też miał zamiar się uśmiechnąć, ale nie… on skrzywił się
-Mam być zadowolony, może?- odchylił się do tyłu.
-Jesteś zły?- pytanie było retoryczne, widziałam, że jest.
-nie, ale nie podobało mi się to co zrobiłaś. Wiesz jak się poczułem?
Pochyliłam głowę. Nie zastanowiłam się… Po prostu zobaczyła Rega i mi tak strzeliło do głowy, on nie powinien brać tego tak do siebie.
-No przepraszam.- zrobiłam pokorna minkę.- nie chciałam…
Podniósł mój podbródek jednym palcem.
-Mała, już ok.- spojrzał na mnie ciepło. Myślał chyba, że się poryczę zaraz. Przybliżył się do mnie i objął moje wargi swoimi, pocałował.-Żartowałem.
Dostał ode mnie lanie.
-Jak… możesz…. Tak.. żartować?
- przepraszam.-przytulił mnie.-Myślałem, że znasz się na żartach,
-znam, ale nie na takich.
Najśmieszniejsze jednak to co wydarzyło się na kolacji, po wyczynie Jamesa. On siedział na dywaniku Mcgonagall a my poszliśmy na kolację. Poszliśmy wszyscy usiąść, a Lilka zatrzymała się, na chwilkę przed wielką Salą, zatrzymała ją jakaś pierwszoroczna, w końcu Lilka prefekt no nie?
-Zobacz, Smarka.- Syriusz pokazał mi palcem na Snape’a który trzymał w ręku jakieś kwiaty i mruczał po nosem.
-Ciekawe co on kombinuje.-zaśmiałam się.-O szybko coś.- dodałam widząc obok mnie Jamesa.
-szybko? Półtorej godziny mi truła. Zabrała miotłę i do rodziców napisała no i szlaban mam… Ale najważniejsze, że Lilly się do mnie odzywa.-James był uchachany mimo wszystko, usiedliśmy a on cały czas gadał, że warto było, bo Lilly i tak w kółko… A właśnie przechodzę do setna. Kiedy Lilka weszła na Wielką Salę Snape pognał w jej kierunku. Uważnie obserwowaliśmy co on robi, biegł przez całą salę, apotem rzucił się Rudej do stóp. Skąpał swoją głowę wśród kwiatów:
-Lilly, kocham cię!
Lilka otworzyła szeroko usta i oczy i powiedziała cicho, bardzo zdziwiona:
-co?
-kocham cię, zawsze kochałem! Ja cię nigdy nie zdradzę tak jak Potter! Bądź moją dziewczyną…
-Severusie…- widać było, że chciało jej się śmiać i zarazem była totalnie osłupiona tym co się dzieje. Ale jeszcze bardziej zjawiskową minę miał James.
-Uduszę śmierdzącego zgnilca, no.-powiedział zaciskając w pięści widelec mrużąc oczy do wielkości maleńkich szparek.
-James… normalnie Smark ci chce Lilkę sprzątnąć.- Syriusz się z niego podśmiewywał, a James się wściekał jeszcze bardziej, już chciał chyba zrobić krok do przodu, żeby mu przetrzepać skórę, kiedy nad jego głową zapaliła się niewidoczna żarówka. Szepnął coś Gliździe na ucho, ten mu odpowiedział, a Jim znowu cos zaczął szeptać wymachując rękoma.
-Nie ma mowy!- powiedział wreszcie Peter.
-A jeśli zaoferowałbym ci w zamian za tę przysługę dziesięć paczek fasolek i pięć żab czekoladowych?
Peter zaczął się zastanawiać, ale nie było na to czasu, Snape naprzykrzał się Rudej.
-dorzucę torbę fopików mojej mamy?
To był argument, który zniszczył wszelkie przejawy niezdecydowania Glizdogona, on kochał te ciastka i przytłaczał go fakt, że nie mógł ich sobie kupić w sklepie, minęło kilka sekund, a szczur, bo Peter się transformował pod stołem, wślizgnął się pod szatę ślizgona, a ten zaczął wyginać się dziwacznie… Jakby go oblazły mrówki i starał się je wyciągać nie wiedząc od której dziury zacząć. My mieliśmy polewkę bo wiedzieliśmy ze to Peter i ze to kolejny dowcip.
-Poczekajcie zaraz będzie najlepsze…- Potter uśmiechał się diabelnie i tajemniczo zarazem. Odwróciliśmy wszyscy głowy z powrotem na Smarka, żeby buchnąć śmiechem. Severus Snape miał minę wprost boską. Przerażone oczy patrzyły na to jak właśnie z WS uciekały jego poszarzałe majtki. My wiedzieliśmy, że to Gwizdek z nimi ucieka, ale reszta nie bardzo. Wszyscy zwijali się ze śmiechu, bo wszyscy widzieli jedynie biegającą bieliznę, Glizdy nie było widać, a Snivelus klęczał tam czerwony jak paski na naszych krawatach. Podziwiam Lilkę, że zachowała powagę, ja na jej miejscu leżała bym na kamiennej zimnej podłodze wijąc się ze śmiechu, a ona powiedziała do niego bardzo spokojnym głosem:
-Wybacz, Sev, ale nie wiele może mi zaoferować facet, od którego uciekają jego gatki. Po czym sobie poszła prosto w ramiona Jamesa Pottera, który objął ją ramieniem i tak, żeby Smark to widział i czuł się bardziej upokorzony pocałował swoją dziewczynę.
Snape zrezygnowany życiem i upokorzony do dranic możliwości wstał, cisnął bukietem który ciąż trzymał w ręku w podłogę, tupnął wściekle nogą, a potem wciąż czerwony na twarzy ze wzrokiem skierowanym w czubki swoich butów opuścił salę, gdzie wszyscy wciąż się z niego śmiali…
W związku z tym, że urodziny Jamesa przebiegły raczej w okresie burz, nawiasem mówiąc nikt nie miał głowy do tego by je świętować, a nawet James o nich zapomniał, przypomniała mu o tym dopiero sowa od ciotki w porze obiadu, to imprezę trzeba było przełożyć. W sumie to połączyliśmy ją z rodzinami Glizdy, które przypadały na 5 kwietnia. Z tej to okazji wymknęliśmy się z zamku na zaplanowane ognisko w zakazanym lesie. W związku z tym, że kochamy ryzyko a Jim stwierdził, że jego urodziny muszą być jednak niezapomniane. Mam tylko nadzieję, ze nas nie złapią, bo będziemy mieć przerąbane: ucieczka z zamku nocą, nielegalne ognisko i zakazany las… chocho szlaban z miesiąc murowany, albo lepiej promocyjnie do końca roku.
Chłopcy pośrodku niewielkiej polanki ustawili z chrustu snopek i przy pomocy różdżki go podpalili. Po południu byliśmy z Syriuszem w kuchni, haha teraz przynajmniej wiem gdzie to jest nawet wiem jak tam się dostać wystarczy połaskotać gruszkę, a otwierają się drzwi prowadzące do królestwa skrzatów domowych. Były zachwycone, że mogą nam dać coś pysznego. Moim zdaniem zapakowały nam za dużo tych kiełbasek. Dlatego postanowiłyśmy wyciągnąć jeszcze moje współlokatorki, ale Dothy się cykała, a Amela stwierdziła, że nie zostawi jej samej, ale ta powiedziała, ze idzie spać i nie będzie miała jej za złe jak pójdzie z nami. Już ja dopilnowałam, żeby się ubrała i z nami poszła, ale przed wyjściem jeszcze raz namawiałam Figure. „Rora, głowa mnie boli, spać mi się chce, nie będę dobrym kompanem, obiecuje następnym razem”- tak się wykręciła, a potem przeprosiła kolejny raz nakryła się kołdrą, nie to nie ja cię prosić nie będę…
Fakt, ze potem żałowała…
Płomień płonął a my nadziewaliśmy na kijek kiełbaski. Syriusz trzymał rożen, wciąż się uczę mugolskiego słownictwa, a ja nadziewałam. James sam sobie nadział kiełbaskę na drugi kijek tylko w trochę inny sposób, bo my przebijaliśmy je tak że były prostopadle do kija, a Jim nadział ją po całej długości i teraz wsadził sobie kijek pomiędzy nogi i udawał, że pętko kiełbasy to jego przyrodzenie.
-Lilka, z takim oprzyrządowaniem to nie będziesz narzekać. Orgazm murowany-zaśmiał się Syriusz, a Lilka spaliła buraka. Nie wiem czy to dlatego, że powiedział jej to chłopak czy po prostu. W każdym razie wszyscy zareagowali salwą śmiechu, bo Potter tańczył ze swoją kiełbaską.
Przy ognisku było bardzo wesoło, zwłaszcza, że nie obeszło się bez kremowego browara. Śpiewaliśmy sobie, rozmawialiśmy, dowcipkowaliśmy…Jednym słowem: Było super do czasu, aż za plecami usłyszeliśmy głos:
-no ładnie!
Wszyscy się odwróciliśmy i ujrzeliśmy za naszymi plecami gajowego.
-Się masz Hagridzie!- James słaniał się z lekka na nogach, podejrzewam, ze żartował bo nie wypił tyle, żeby móc się tym upić.
-Ja myślałem, ze się Zakazany Las pali, a wy sobie ognisko urządzacie, po nocy! cholibka, zastanowiliście, się, ze ktoś was może złapać na tym?
-chyba nas nie wsypiesz co?- spytałam uwalniając się z ręki Łapy.
-nie, ale coś was mogło zaatakować, tyle tu niebezpiecznych istot.
-mamy patyki Hagridzie- Remus pomachał mu różdżką.
-Ale ja niekulturalny- wycedzi James, zanim gajowy zdążył zripostować.- Świętujemy urodziny moje i Glizdy, Mam nadzieję, że się przyłączysz.
-Glizdy?- olbrzym zdziwił się.
-znaczy Petera.-wytłumaczył szybko Remus.- Ale siadasz?
-yyyy….
-nie, żadne „yyy”, tylko siadasz, Hagridzie, no już! Ja ci zaraz upiekę kiełbaskę.- James już wziął patyk i chciał powtórzyć swój wyczyn. Moja mina mówiła już „o nie!”.
-Nie mam mowy! –Lilka zabrała mu z ręki kiełbaskę.- Już nam twoich penisów na dziś wystarczy.- i sama nadziała ją jak pan przykazał.
Hagrid usiadł obok nas na pieńku i włączał się do rozmowy, jego kiełbaska już dawno została skonsumowana. W pewnym momencie James wyskoczył z kolejnym swoim tekstem.
-Lilly?
-co chciałeś?
-mogę cię pocałować?
Lilka spojrzała na niego dziwnie, a my wybuchnęliśmy śmiechem, to znaczy Ja, Syriusz i Remus, bo reszta nie wiedziała o co chodzi.
-Patrz jak się boi drugi raz wpaść do ogniska.- Syriusz się brechtał.
-co się łapa dziwisz, to nie fajne leżeć w płomieniach.
Peter, Hagrid i Amelka nadal mieli miny, które sugerowały, ze nie wiedzą o co chodzi, wiec opowiedziałam im jak to w poprzednie wakacje, kiedy byliśmy na biwaku James chciał pocałować Rudą i uciekając przed jej ręką wpadł w ognisko. W tym momencie braciszek mnie poprawił, ze ona go popchnęła, ale wcale tak nie było. Zauważyłam jak Remus ukradkiem patrzy na księżyc, który był dziś niewielkim rogalikiem, pamiętał dokładnie jak się zmienił wtedy w wilkołaka i jak o mały włos nie rzucił się na Lilly. Tym razem jednak nikt nie wylądował w ognisku, ani nie pojawiła się pełnia niewiadomo skąd. Można rzec, że ten wieczór był bez większych niespodzianek…Gajowy pomógł nam ugasić ognisko w okolicach pierwszej w nocy, a potem spokojnie udaliśmy się do naszej wierzy. Korytarz, szczęśliwie był pusty, aż dziwne. Ciekawe kto ma dyżur. Na odpowiedź nie przyszło mi długo czekać, bo spostrzegłam Slughorna, który drzemał na ławce.
-się biedny na patrolował.- zaśmiałam się i cichutko go ominęliśmy na paluszkach, jedynie Glizda skupiający się na tym ile ma ciastek, nawiasem mówiąc fopików cioci, wlazł w zbroję. Syriusz starał się ją utrzymać, żeby nie zrobiła hałasu, a my uciekaliśmy. Niestety Ślimak się obudził i Syriusz zaczął żałować, że nie był na trzech poprzednich spotkaniach jego klubu, bo inaczej by może uniknął szlabanu, a tak:
-czyszczenie kociołków co piątek, przez cały ten miesiąc po waszych zajęciach.-zapiszczał nauczyciel.-za spacerki po zamku musi być kara, panie Black.
-Ale profesorze, teraz to już na pewno nie dam rady chodzić na pana spotkania.
-Dostosujemy to panie Blacka, spotkania będą w sobotę, a i tak są one co trzy tygodnie więc opuściłby pan co najwyżej jedno, co to za różnica dla pana skoro nie widziałem cię na kilku poprzednich…
Syriusz się ratował wymyślając bajeczki, ale nie bardzo te bajeczki trafiały do Ślimaka, szlaban mu się nie upiekł, a Glizdy opierdziel też nie ominął. Syrek powiedział, ze skończy mu te ciastka, bo z tą jego łapą w torbie z ciastkami to zawsze są problemy i od tego czasu Peter ma szlaban na słodycze. Biedny chodzi cały podminowany i ma do Syriusza pretensje, że zabrał mu wszystkie pudełka zza łóżka i powiedział KONIEC.
Po morderczej Obronie przed ciemnymi mocami byłam tak skotłowana że miałam ochotę tylko walnąć się na łóżko i zasnąć. A fakt, ze to była dziś ostatnia lekcja zapraszał do tego. Ciotka dała nam taki wycisk, że masakra. Była godzina 14. Jedyny dzień w którym tak wcześnie kończyliśmy, ale za to mieliśmy aż 3 godziny obrony, bez żadnej przerwy. To za dużo jak na mnie by przebywać z pewną nauczycielką w jednej Sali. Nawet nie poszłam na obiad miałam ochotę tylko na kąpiel.
Położyłam się na łóżku w szlafroczku i od niechcenia spojrzałam na szafkę nocną Rudej. Leżało na niej nasze lusterko. Wczoraj gadali z Rogasiem do drugiej w nocy. Nie chciało mi się podnosić po nie. Wzięłam w dłoń różdżkę, leżała na łóżku
-Accio lusterko.- rzuciłam czar i samo się do mnie pofatygowało.-Magiczne lusterko do Łapy!- powiedziałam i już po chwili zamiast swojego odbicia widziałam buzię Syriusza.
-No, część kochanie.
-cześć.- uśmiechnęłam się szeroko.- co robisz?
-piszę wypracowanie, może chcesz mi pomóc? Leniuchu, widzę szlafroczek, wylegujesz się?
-wiesz jaka byłam skonana, po lekcjach?
-Wyobrażam sobie.
-ale teraz mam mnóstwo energii zaraz się ubiorę i przyjdę do ciebie.
-dobrze, ale nie odwracaj lusterka, chcę cię popodglądac.
-nie ma mowy! -pierwszą rzeczą jaką zrobiłam było odwrócenie lusterka. Potem dopiero ubrałam się, pozbierałam książki i poszłam do dormitorium chłopców odrabiać lekcje. Rozłożyłam swoje rzeczy na łóżku Rogasia (był na szlabanie) i zajęłam się lekcjami. Co prawda z przerwami, bo byliśmy w pokoju sami… więc wciąż się rozpraszałam.
-Na śmierć bym zapomniał!- Syriusz podniósł się i zaczął grzebać w torbie, wyjął z niej zeszyt w granatowej okładce i położył na łóżku obok mnie.-Młody kazał mi to tobie przekazać.
-acha dziękuję.-wstałam i po tych słowach go pocałowałam, zaraz potem leżałam na łóżku przygnieciona jego ciężarem. -złaź ze mnie, ciężki jesteś.
- powiedz, że wolisz być na górze, a nie…
-hehhe- zaśmiałam się, -przecież wiesz, ze lubię jak moje jest na wierzchu, ale poważnie zejdź!
Zrobił słodką minkę.
-nie ma nic za darmo.
-ty pieprzony materialisto.-zaczęłam go całować, a on się śmiał i przez śmiech całował mnie, po szyi, po twarzy. Dalej niż po dekolcie nie próbował, może też i dlatego, że mu uciekłam przypominając sobie, że muszę iść do pokoju po notatki, a to był dobry wykręt. Wyszlam z pokoju pozostawiając go samego na łóżku.
Wróciłam po chwili. Usiadłam z powrotem na łóżku i zabierałam się za lekcje kiedy usłyszałam nad głową:
-co to jest?- Syriusz podszedł do mnie, rzucając mi na kolana otwarty zeszyt. Jego głos był, srogi. Wzięłam w ręce to co miałam na kolanach. Moim oczom ukazały się niezgrabne litery:
Aurora… potem kolejne „Aurora” w serduszku, zjechałam wzrokiem niżej „kocham Aurorę Silvesrstone”, „Aurora moja miłość”…Spojrzałam na Syriusza z wyraźnym brakiem zrozumienia o co mu chodzi, zasugerował mi, żeby oglądała to dalej.
Aurora Black…. Aurora Miranda Black… wszystko było pootaczane serduszkami, otoczone stosem bazgrołów, ale to co było na samym dole strony naprawdę mnie zszokowało:
Aurora i Regulus Black
Aurora mnie kocha…. Aurora kocha Rega…
Wybuchnełam śmiechem, ale Łapa wcale nie pogodniał, powtórzył pytanie:
-co to ma znaczyć?
-mnie się pytasz?
-A kogo?
Chyba powinieneś zapytać o to Młodego?
-Ale ja pytam ciebie!
-Syriusz…- było mi ciężko powstrzymać śmiech. Ale numer Młody się we mnie zabujał…
-Dlaczego…
-Co dlaczego?
Nie rozumiałam go po co on mi to pokazał? I skąd on to w ogóle wytrząsnął? Myślałam, ze zaraz umrę ze śmiechu podczas gdy Łapa kipiał ze złości.
-Dlaczego ty to masz? Dlaczego kręcisz z moim bratem i chodzisz za mną jednocześnie?
-Czyś ty na łeb upadł?- spytałam pogodnie. Myślałam ze się roześmieje, ale myliłam się. Syriusz nadal na mnie warczał:
-na łeb upadałem? Jeszcze się śmiejesz! A może rzeczywiście rzucisz mnie dla niego?
-Syriusz!- teraz to przegiął, i ja podniosłam głos, a krzyczę naprawdę głośno.- Weź ty posłuchaj co ty mówisz!
-Kręci cię to?- zapytał z pogardą, mrużąc oczy.
-Tak! Kręci mnie jak szalejesz z zazdrości! Jak masz rządze mordu w oczach!- ten żart nie poprawiał sytuacji, ups..- Weź się uspokój…
-To nie ja noszę zeszyty z wyznaniami! Po co żeś to przyniosła?
-Co?
-Ten zeszyt.
-Czyś ty ogłupiał?
-Tak ogłupiałem, bo nie rozumiem co się dzieje! Po co to tu przyniosłaś? Żebym się o was dowiedział?
- To nie jest mój zeszyt!
-A to dlaczego był z twoimi książkami?
-A w ogóle to kto ci pozwolił grzebać w moich rzeczach?!?- Wzięłam w ręce ten zeszyt i zaczęłam go przeglądać, coś mi zaświtało… Jest pokazałam mu odpowiedzi na pytania, które napisałam Regulusowi -Jeszcze sam i to przyniosłeś!
Syriusz zrobił głupią minę, patrząc na zeszyt w swoich rękach. Zrozumiał, że to nie było specjalnie z mojej strony i widząc moją minę, mógł stwierdzić, że ja nie mam z tym nic wspólnego. Chciałam się do niego przytulić wyciszyć go.
-Kocham ciebie, pacanie!
Ale on nie dał się przytulić, zakasał rękawy i wystrzelił jak z procy z pokoju, rzucając coś w stylu:
-Urządzę go tak, że go rodzona matka nie pozna! Zabiję, gówniarza!
Pobiegłam za nim. Poszedł do lochów, korzystając z okazji, że dwie ślizgonki wchodziły do środka wlazł do ich dormitorium, a ja biegłam za nim, krzycząc:
-Syriusz! Syriusz!
Chciałam go zatrzymać, ale nie bardzo mnie słuchał. Szedł cały czas przed siebie stawiając bardzo ciężko nogi przed siebie. Nie wiedziałam co on może zrobić, był tak wściekły… ludzie z przerażeniem ustępowali mu drogi, otwierając szeroko oczy z przerażenia.
Stanął po środku salonu i nie wiedział gdzie dalej iść. Złapał jakiegoś pierwszego lepszego ślizgona za szatę i trzęsąc nim zapytał:
-Gdzie mój brat ma pokój?
-Ja…. Nie wiem….-wyjąkał pierwszoroczny. Syriusz wiec złapał drugiego, któremu nogi wmurowało w kamienną podłogę, w ten sam sposób.
-A ty wiesz?
Drugi ślizgon, potrząsnął potakująco głową i wskazał palcem na drzwi w oddali, nie był w stanie nic powiedzieć. Łapa puścił jego szatę i ten opadł na twardą podłogę…
Nie wiedziałam gdzie się patrzeć, bo mój wściekły chłopak już stał w drzwiach wskazanego pokoju. Otworzył je energicznie i zobaczył dwóch siedzących obok siebie chłopaków, którzy czytali coś z jednego zeszytu. Podnieśli teraz głowy wyraźnie zszokowani.
-Gdzie jest Black?
-nie wiem, wyszedł.-powiedział jeden z nich.
-W wielkiej Sali, miał odrabiać lekcje- wyjąkał drugi…
Syriusz trzasnął drzwiami i już sunął do Wielkiej Sali, ze mną jako swoim cieniem, a za nami sznureczek gapiów, którzy czuli sensację z powietrzu. Biegłam za nim, nie mogąc go dogonić i nadal bezskutecznie próbowałam zatrzymać.
Kiedy wpadł do WS od razu rzucił mu się w oczy jego brat, który siedział tyłem do drzwi wejściowych. Podszedł do niego, złapał za szatę na plecach i zrzucił z ławki. Zakryłam rękoma twarz. Syriusz był tak wściekły, że gotów był go zabić.
-co ty robisz, kretynie!- Reg podniósł się i spojrzał na brata z brakiem zrozumienia.
-Co ja robię? Co ty robisz?
Zaczął go popychać i szturchać.
-nie wiem o co ci chodzi…- Regulus dla odmiany był przerażony. A wcale nie poczuł się lepiej jak Syriusz popchnął go tak że znowu leżał na zimnej podłodze. Darł się na niego:
-Co ty sobie wyobrażasz, co? Nie będziesz plątał rozumiesz!! Co ty sobie myślisz, co? Ja ci skończę te podchody….
Potok jego słów ginął gdzieś w kamiennych murach ogromnej Sali. Pochylił się nad nim i go odniósł by znowu cisnąć nim na o podłogę, za chwilę, strzelił mu z pięści, nie mogłam na to patrzeć. Musiałam go powstrzymać. A kiedy Reg leżał na ziemi chciał go kopnąć.
-Syriusz! Nie!
Stanęłam kładąc mu ręce na piersiach tak, żeby nie mógł atakować Młodego, który właśnie ocierał strumień krwi jaki płynął z jego rozciętej wargi.
-Aurora, odejdź!- powiedział do mnie, starając się zachować spokojny ton , ale było widać i słychać że nadal kipi ze złości, usiłując oderwać moje ręce od siebie.
-Nie, kochanie! Proszę, uspokój się!- zaczęłam mówić do niego, spokojnym głosem, złapałam go za twarz. Przymknął oczy, pewnie poruszyły go moje łzy, które miałam w swoich zaszklonych oczach -Syriuszku, proszę cię… zostaw go…
Na koniec się do niego przytuliłam, kiedy zasłoniłam mu drogę własnym ciałem zawahał się i mnie nie odepchnął, po woli zaczynało do niego docierać, że nad sobą nie panuje… teraz mnie przytulił, chciałam wyprowadzić go z Sali, ale on mnie delikatnie odsunął, wyjął z za paska zeszyt i cisnął nim w półleżącego na ziemi Rega.
- Masz się do niej nie zbliżać, rozumiesz! A jak się do niej jeszcze raz zbliżysz dorwę cię i zabiję!
Potem podszedł do mnie objął w pasie i oboje wyszliśmy…
Severus Snape pomógł podnieść się młodszemu Blackowi z podłogi, szepcząc mu, że na jego miejscu doniósł by na niego do dyrektora. Ten jednak pokręcił głowa, nie miał zamiaru tego robić. Wiedział, ze jego straszy brat miał powód by wybuchnąć dziką furia. Był nieostrożny, nie powinien oddać pracy domowej, zadanej przez dziewczynę swojego brata, w której potajemnie się podkochiwał, w zeszycie którym bazgrał swoje fantazje… To jedyne co miał, te zabazgrane karty w zeszycie, który ona miała w ręku, który przeszedł zapachem jej perfum… A teraz przez własną głupotę stracił szansę na to by być przy niej. Przytulił swój notatnik do piersi. Wiedział, że Aurora nigdy nie zostawi Syriusza, a już na pewno nie dla niego. Rozmawiał z nią przecież nie raz i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak mocno ona kocha Blacka, szkoda mu jednak było, że Rora tak kocha nie jego tylko tego drugiego brata...
Syriusz z jednej strony miał mi za złe, że stanęłam w obronie Rega, z drugiej jednak strony wiedział, ze gdybym się nie wtrąciła mogłoby być bardzo źle… W każdym razie przestał się do mnie odzywać… W takim razie i ja przestałam się do niego odzywać. Skoro on się tak zachowuje przez głupie wypiski na kawałku papieru, to boję się pomyśleć co by było gdyby jakiś chłopak się na mnie rzucił na jego oczach…
Następnego dnia na śniadanie poszłam z Lilką, nie czekałyśmy na Jamesa i resztę, usiadłyśmy naprzeciwko siebie. Wzięłam miseczkę chcąc nałożyć sobie trochę jajecznicy na talerzyk, ale na moim jeszcze przed chwilą pustym talerzyku leżał mały bukiecik stokrotek… Spojrzałam przed siebie, naprzeciwko mnie siadał James, z mojej lewej Remy, wiedziałam, że po prawo siadał Łapa. Nie odwróciłam się, ale on szepnął mi do ucha:
-przepraszam.
A potem pocałował w policzek. W duchu się uśmiechnęłam, ale nadal byłam zła. Nie spojrzałam na niego, zagrałam tak jakbym nic nie zauważyła, nic nie poczuła i nic nie słyszała. Myśli sobie, ze będzie udawał jakby się nic nie stało? Może i ja mam udawać? Wczoraj…
-Wczoraj zachowałem, się tak jakbym ci nie ufał. Byłem tak zaślepiony, ze nie dotarło do mnie, że mnie kochasz i nie raz już mi to udowodniłaś. Dopiero Remus mi to wczoraj uzmysłowił. Przepraszam, zachowałem się jak kretyn.
-Dobrze, że to chociaż wiesz…
Wzięłam kwiatki i je powąchałam, a potem położyłam obok pucharu na sok.
- nie gniewasz się?
-nie…-uśmiechnął się.- ale pod jednym warunkiem- jego uśmiech trochę przygasł.
-jakim?
-Na drugi raz najpierw wysłuchasz mnie, a potem będziesz kipiał… Wiesz jak się to może skończyć, nie pamiętasz jak przez dwa miesiące się nie odzywaliśmy…
-Pamiętam i teraz wiem, jak się mogłaś wtedy czuć.
Oparłam głowę o jego ramię, a on pocałował mnie w czoło.
-Dlaczego to musi być takie trudne…-powiedziałam do siebie pod nosem.
-nie wiem-odpowiedział Syriusz, wkładając mi do ust kawałek bułeczki.-ale pamiętaj, że to wszystko po to, żebyśmy pamiętali o tym jak bardzo się kochamy…
To było jakieś wytłumaczenie. Z drugiej strony, życie nie może być usłane różami bez kolców było by nudne wtedy…
Syriusz poprosił mnie żebym skończyła korepetycje z regiem. Nie to żeby mi nie ufał. Ale nie ufał jemu. Poprosił, bo doskonale wiedział, ze jakby mi kazał, to bym mu zrobiła na złość i bym nadal udzielała tych lekcji/ Obiecałąm mu, że porozmawiam z Młodym, o tym, że to już koniec jego lekcji i o tym co zrobił z tym zeszytem i tej całej akcji. Syriusz może nie był zachwycony faktem, że mam się spotkać z jego bratem, ale to że to miał być ostatni raz na pewno napełniało go większym optymizmem…
Ostatnio złapałam tego mojego głpupego chłopa na tym, że sobie popala papierosy. Podobno popalał sobie odkąd go rzuciłam, ale prawdę powiedziawszy nie źle się maskował, że ja przez tyle czasu, tego nie zauważyłam.
-Palę tylko gdy jestem zdenerwowany.- to jego wytłumaczenie.- a kiedy jesteśmy razem to nie czuję potrzeby.
-jesteś szurnięty, weź to rzuć, bo nie chcę całować się z popielniczką.- chciał mnie pocałować, ale zatrzymałam go.
-nie paliłem.-powiedział, jakby wiedział o co mi chodzi.- tylko raz się zaciągnąłem.
-ale i tak czuć… dym w całym pokoju!- podniosłam się z jego kolan i poszłam otworzyć szeroko okno.
Nie tylko ja dowiedziałam się o paleniu Blacka, kiedy był na dymku, po treningu przyłapała go McGonagall, swoją drogą ciekawe na co był zdenerwowany, że palił? Dostał szlaban i dobrze mu tak! A jeszcze ja się dorzuciłam do tego i powiedziałam, że dopuki nie rzuci tego świństwa to więcej go nie pocałuję. Co prawda nasłuchałam się, że jestem niesprawiedliwa i w ogóle, sama nie wiem jak ja wytrzymam, ale muszę go jakoś zmotywować do rzucenia palenia, co nie?
***
Wyciągnęłam rękę w kierunku Rega. Zdziwił się, bo myślał, że pożegnam z nim się tak jak zawsze, pocałunkiem w policzek.
-Wybacz, Reg, ale ten etap znajomości mamy już za sobą. Nie chcę byś robił sobie nadzieje… Rozumiesz?- pokiwał głową.- Dla mnie to nic nie znaczący gest, ale dla ciebie…
-Rozumiem. Kochasz mojego brata. Zawsze kochałaś i nigdy tego nie kryłaś. Byłbym idiotą sądząc, że mogłabyś go dla mnie zostawić.
-Reg, nie myśl sobie, ze z tobą jest coś nie tak. Bardzo cię lubie…
-ale tylko lubisz.-skończył za mnie smutnym głosem.
-no właśnie.
-Aurora to naprawdę był wypadek, nie chciałem wchodzić pomiędzy was…
Rozmawialiśmy przez chwilę nie był zaskoczony tym ze to koniec. Rozumiał, że jeśli mam wybierać to wybiorę Syriusza. Rozumiał też swojego brata, chociaż nie do końca, nie chciał by widywała się z nim. Miał prawo, bo to co zrobił Reg wyglądało na to jakby specjalnie chciał rozbić ich związek, ale to nie była prawda, to był wypadek… Reg nie uścisnął mojej ręki, która ponownie została do niego wyciągnięta.
-Potraktuj to jako pożegnalny gest.-powiedział i pochylił się nade mną…
Syriusz wracał półciemnym korytarzem ze szlabanu, może było jeszcze widno, ale korytarze były dość ciemne. Zatrzymał się widząc coś co przykuło jego uwagę. stał po jego środku, widział jak jego dziewczyna rozmawia z jego bratem.
Wpatrywał się ślepo w nich, bo nie wierzył w to co widział. Zamrugał oczami, ale znowu widział to samo… to musi mu się wydawać…
Patrzył przed siebie i widział jak Aurora i Regulus połączeni w objęciu wymieniają pocałunki. Patrzył i widział jak jego brat obejmuje jego dziewczynę jak ściska ją za pośladki i jak ona zaplata mu ręce na szyi i kręciła na palcu kosmyk jego włosów. Zupełnie tak samo jak oni się całowali… Poczuł w środku furię… Widział jak przesuwają swoje usta po ustach. Miał ochotę iść do nich i wypruć mu wszystkie flaki, żeby umierał w boleściach długie godziny, a ją? Ją też by najchętniej rozszarpał… kłamała… jak mogła.
Syriusz zacisnął zęby ze złości, aż przygryzł sobie dziąsło, z którego popłynęła krew. oparł się o ścianę, wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i zaczął palić jednego z nich. Już w myślach układał sobie co jej powie kiedy…
… kiedy podeszłam do niego. Zauważyłam go ze stał, opierając się o ścianę. Wyjęłam papierosa z jego ust.
-Miałeś nie palic, obiecałeś.
-ty też wiele, obiecywałaś i co?
-i co? Właśnie powiedziałam Regulusowi dowidzenia.
-właśnie widziałem- powiedział oschle- Namiętnie się z nim żegnałaś.
-ja? Wybacz, ale jeśli uważasz, ze podanie ręki to okazanie nadmiernej czułości…- wyciągałam do niego rękę w geście pożegnania dodając.- to się pożegnać mogę i z tobą. Nie potrzebny mi obsesyjnie zazdrosny chłopak.
-nie, kochanie mam obsesję, masz rację. Co ja poradzę że tak bardzo cie kocham ze jestem zazdrosny. Już nawet omamy jakieś mam. Weź mnie przytul bo ogłupieję.
-Wiesz, co? Co ja z tobą mam… Jakbym cię nie kochała, to już bym cię dawno rzuciła.
-ja ciebie, skarbie, też.- powiedział przytulając się do mnie, a potem zrobił to co widział przed chwilą w swojej chorej głowie…
114. Ty to masz rodzinkę, Remy Dodała Aurora Silverstone Piątek, 25 Września, 2009, 21:46
Remont tej strony jest na prawdę uciążliwy. Denerwuje mnie to że kiedy juzwejdęna tę stronę widze brak komentarzy. Wiem, ze to nie wasza wina, ale twórczo mnie to dołuje. I sprawia,że kolejną notkę dodaję raczej z przymusu. Bo ja chcę skończyć ten pamietnik, ale nie chce pozostawić tej historii nie dokończoną. Dlatego ostrzegam, że za jakiś czas pojawić się może coś w rodzaju przeskoku w czasie i zamierzam zmienić nie co formę- przyśpieszając akcję.Na razie jednak oddaję Wam kolejną notkę.
Przypominam swój adres aurorasilverstone@interia.pl chętnie przeczytam co sądzicie o notce.
Pozdrawiam i miłej lektury.
ps. Wydawało mi się, ze juztę notkę dodałam wcześniej ale moze to było tylko jakies dejaVu
Kochana Auroro,
Naprawdę nie jest nie swój czuję się dobrze z tym, że Remus chodzi taki przygnębiony… Nie próbuj mi wmawiać, że nie! Widzę to że jest nie swój w każdym liście. Do tego chce przyjść sam na nasze wesele… Wiesz, że uroczystość nie będzie huczna, ale nie chcę widzieć go samego przy stole. Nie możesz z nim porozmawiać i namówić, zmusić żeby wziął ze sobą jakąś koleżankę? Tylko błagam cię nie tą całą Dolores, bo nie ręczę za siebie. Nie chcę, żeby mój syn płakał za stołem kiedy ja będę miała cieszyć się, bo nie też wtedy nie będę umiała.
A właśnie, Remus pewnie Wam wspominał, że wszystko z dyrektorem ustalone? W sobotę rano macie udać się przez sieć Fiuu z kominka pana Dumbledore’a wprost do nas. Mam nadzieję, że wszystko się uda. Mam niespodziankę dla Remusa, na dzień po weselu. Tak bardzo chcę, bu był szczęśliwy i mógł w pełni cieszyć się moim szczęściem i z tej niespodzianki. Tak się o niego martwię…
Aurorko, bardzo Cię proszę zrób coś, bo wiesz, że ja nie mogę.
Proszę Cię zmuś go! Bo ja zwariuję!
Pozdrawiam Cię serdecznie,
Melisa Lupin
Ściskałam w dłoniach kawałek pergaminu, który był listem od Melisy. I co ja mam jej odpisac? Że jej kochany synek kompletnie gdzieś ma dziewczyny? On się nigdy nie zgodzi na to, żeby poszedł tam z jakąś dziewczyną. I co to u licha za niespodzianka? Muszę do niej napisać!
Droga Meliso,
Rozumiem, że się martwisz w końcu to Twój jedyny syn i że bardzo go kochasz, ale wiedz, że jest też bardzo uparty. Próbowałam go przekonać żeby zaprosił kogoś innego, ale on się beznadziejnie zakochał w tej zdzirze Dolores. Uwierz mi, że znam ją tak długo i jestem tak samo zaskoczona, tym, że się rozstali. Spróbuję z nim porozmawiać jeszcze raz, ale naprawdę nie mogę Ci nic więcej obiecać. Zmusić go nie dam rady, przecież siłą nie wezmę mu jakiejś dziewczyny, prawda? Pomyślę, może uda mi się coś wykombinować. Też bym chciała, żeby się dobrze bawił i też chcę, żeby był szczęśliwy, w końcu to mój najlepszy przyjaciel.
Wspomniałaś o jakiejś niespodziance dla Remusa, mogłabyś mi powiedzieć coś więcej? Bo mam dziwne wrażenie, że to ma coś wspólnego z jego 17 urodzinami? Mylę się?
Pozdrawiam Cię serdecznie i obiecuję spróbować coś zrobić,
Aurora Silverstone.
Tylko co ja mogę? To nie jest taki proste jakby się wydawać mogło. Do ślubu Melisy i Herberta zostało tylko kilka dni. Jak ja mam znaleźć Remy’emu partnerkę i namówić go żeby z nią poszedł? Kiedy jaki tylko była o tym mowa, od razu uciekał z pokoju, albo zmieniał temat. Czasem wyraźnie oznajmiał, że nie ma zamiaru tam iść z kimkolwiek i żebym skończyła ten temat. Miałam zawiązane ręce. Ostatecznie jednak nie pozwolimy mu siedzieć, przecież jestem ja i Lilka, porwiemy go do tańca nie damy mu siedzieć i smutać. Chłopaki też przecież coś wymyślą…
Leżałam tak na łóżku i długie godziny wymyślam jak tu mogę pomóc Remusowi. Nie wiem czemu, ale czułam się zobowiązana wyprawić go na te wesele z jakąś laską.
Tym czasem przez wciąż nie zamknięte okno do pokoju wleciała sowa Melisy, przynosząc kolejny list.
[i]Aurorko,
Ja wiem jaki on jest. Znam go, obie go znamy. Wiesz, że ja się tak strasznie martwię, na szczęście mam swojego lekarza pod ręką. Herbert mówi, że za bardzo to przezywam, ze Remy, to duży chłopak, ze nie jest już dzieckiem. Wiem, zę ma rację, ale dla mnie zawsze będzie moim synem i zawsze się będę o niego martwiła. Dla mnie to takie oczywiste.
Pytałaś czy to ma związek z jego urodzinami, a ja tutaj jak zwykle o swoich żalach. Tak, zamiast poprawin na weselu postanowiliśmy wyprawić mu urodzinowe przyjęcie dla rodziny, a skoro będziecie i wy, to idealnie. Zapewne po powrocie zrobicie sobie drugą imprezę, taką w swoim gronie, ale mimo wszystko uważam, że takie coś doda mi energii.
A co do tej dziewczyny, to postaraj się z nim porozmawiać, możesz zgonić wszystko na mnie, że to ja się tak denerwuję… Nie muszę Cię w końcu uczyć, jesteś taka pomysłowa, że na pewno coś wymyślisz.
Liczę na ciebie,
Melisa.[/i]
To mnie urządziła. Liczy na mnie…
-Nie no! Czemu ja się zawsze muszę w coś wpakować!- zamruczałam i zaczełam uderzać nogami o łóżko.
-Co się stało?- Amelka leżała na łozku Dothy i przeglądała magazyn.
Poczułam nagłą potrzebę wygadania się. Może nie powinnam, ale jakoś tak samo ze mnie wyszło:
-Bo to chodzi o Remusa. Wiesz już od jakiegoś czasu nie są z Dolores, z resztą głupio to wszystko wyszło. W każdym razie mama Remusa, Melisa wychodzi w przeszłą sobote za mąż, za przyjaciela mojego wuja, ale to nie ważne. Problem tkwi w tym, że Melisa strasznie się martwi, że wesele będzie nieudane…
-A czemu ma być nieudane?- spytała, odkładając zamknięty od jakiegoś czasu magazyn.
-Bo ona sobie ubzdurała, że jak będzie widziała jak Remy siedzi zawieszony przy stole to sama straci humor.
-Przecież to głupie. Dlaczego ma siedzieć smutny za stołem. Jego mama będzie brała ślub, będzie się cieszył jej szczęściem…
-Am, ale ona się uparła, ze on ma przyjść z jakąś koleżanką!
-No to w czym problem?
-a w tym, ze on nie chce o tym słyszeć. Nadal go boli ta idiotka… Każda moja propozycja jest od razu, wiesz reakcja: Roruś, daj mi spokój, proszę cię..
-no to nie fanie…
-Amy?- nad moją głową zapaliła się niewidoczna żarówka.
-Co?- zainteresowała się.
-A może ty byś z nim poszła?
-co? Ja?- teraz się zdziwiła.
-No! Powiem mu, ze się zgodziłaś. Może się na mnie wkurzy, ale przejdzie mu.
-Rora, ja się nie mam w co ubrać.
-Daj spokój, to się akurat da załatwić.- wystrzeliłam w kierunku drzwi i już po chwili byłam w pokoju chłopaków.
-Cześć Gwizdek! Gdzie Lunio?- byłam podenerwowana To musi się udać. Muszę go tylko najpierw złapać, bo jak wbiegłam do ich pokoju spostrzegłam tylko Petera, który leżał na łóżku i oglądał jakieś zdjęcia.
-A w łazience, bo był w bibliotece.- odpowiedział gryząc ciasteczko.
-A ty co masz ciekawego?- zdjęłam rękę z klamki i poszłam usiąść koło Peta. Wziełąm w dłonie zdjęcia z kupki i zajęłam się przeglądaniem.
-Dobrze ci radzę schowaj głęboko to zdjęcie- podałam mu zdjęcie na którym był Remus z Dolores, która całowała z policzek naszego Lunia.- Jak on je zobaczy to znowu wpadnie w depresję.
-Wiem, właśnie dlatego chce je schować w pudło pod łóżkiem, jest tutaj więcej zdjęć, które nie mogą wpaść mu w ręce.
-Cześć Słoneczko!- Syriusz darł się już od progu.- Wchodź Luniaczku.- przepuścił jednak w drzwiach Remka, a potem doleciał do mnie, a „dziękuję” Lupina rozpłynęło się gdzieś w powietrzu.
-ale ja nie do ciebie przyszłam.- odsunęłam jego twarz od mojej.
-och ty!
-Ja do Remusa.- powiedziałam, wciskając szybko w ręce Łapy zdjęcia, żeby Remy ich nie dojrzał, apotem szybko się podniosłam i doszłam do niego.-Muszę z tobą pogadać.
-Jeśli znowu…- zaczął ale mu przerwałam.
-tym razem to już ostatni raz.
-nie sądzę, ale niech ci będzie ostatni.
-dostałam sowę od twojej mamy.
-nie no konspiracja.-jego to już momentami bawiło.
-Słuchaj dalej. Mam dla ciebie partnerkę!- już otwierał usta by marudzić, kiedy znowu nie dałam mu dojść do słowa.-Nie możesz się wykręcić. Twoja mama kazała mi cię przyszpilić. Musisz mi Remy wybaczyć, ale w innym przypadku popsujesz swojej mamie całą ceremonie ślubną...
-Aurora, ale ja… Czemu ty mi nie dasz dojść do słowa?
-No już zezwalam!- uśmiechnęłam się wykonując ręką gest przyzwolenia.
-Zacznijmy od tego, że jesteś okropna, że nie dajesz mi dojść do słowa, bawisz się w intrygi z moją mamą, a co najgorsze to jako moja przyjaciółka robisz takie rzeczy za moimi plecami. Nie wiem jaką osobę mi teraz zaproponujesz, ale obawiam się, że wolę sobie sam poszukać jakiejś koleżanki i chyba nawet mam już jedną, którą mógłbym poprosić.
-o kurde!
-Co „o kurde”? no bo ja już Amelię wkopałam. Co ja jej teraz powiem? Wybacz kochana, ale Remy postanowił sobie sam…
-Powiesz jej że się zgodziłem.-uśmiechnął się.
-Co?
-No. Bo ja tak szczerze to o niej myślałem.- Remy wyszczerzył zęby, bo właśnie rozwiązałam mu zadanie, tak, ze wilk był syty i owca nie ucierpiała.
-Kocham cię!- wrzasnęłam ściskając Lupina.
-Ej, ej, a ja?- Syriusz, który siedział na drugim łóżku ożywił się i z pretensją w głosie przypomniał o swoim istnieniu.
-Muszę jej powiedzieć!- wybiegłam z pokoju, nie zważając na jego słowa, ale krzyczał coś za mna, ze jeszcze zobaczę, to się wróciłam pocałowałam go i pobiegłam do swojej wieży…
***
-pamiętaj, że to przejście to tajemnica!- powiedziałam do Amelii, kiedy wracałyśmy do pokoju z Hogsmeade, gdzie kupiłyśmy jej sukienkę, na wesele.-Nie możesz nikomu o nim powiedzieć, bo chłopaki mnie zabiją.
-Rozumiem, ale właściwie nie rozumiem…
-Chodzi o to, że oni odkryli to tajne przejście i wiesz jak się ktoś o nim dowie przestanie być takie tajne.
-Ale zabiliby ciebie? Chyba raczej mnie…
-A kto cię wyprowadził nim z zamku?
-no ty...- w odpowiedzi wzruszyłam ramionami i obie się roześmiałyśmy. Ostrożnie zwinęłyśmy kieckę, z resztą i tak się wygniotła, musiałyśmy ją prasować zaklęciami w pokoju, nawisem mówiąc zajęło nam to prawie trzy godziny. Ciskałyśmy w czarny materiał z pięknymi czerwonymi wykończeniami, zaklęciami wszystkie cztery z tym tylko, że każda z nas nie była orłem z zaklęć gospodarczych. Kupiłam też coś dla Remusa, kiedy byłyśmy z Amelią w Hogsmeade, taki mały, ale drobiazg od nas wszystkich. Skoro Melisa postanowiła mu wyprawić urodziny nie możemy się pojawić z pustymi rękami, a prawda jest taka, że będziemy mieć tutaj zapewne jeszcze jedną imprezę W każdym razie dostanie od nas prezent.
***
Ślub miał się odbyć w drugą sobotę marca, kilka dni po urodzinach Remusa., które przypadały na 10 marca. Remy nie miał ochoty na zadną wielką imprezę, po prostu chłopak na swój sposób przeżywał ślub mamy. Mimo, że cieszył się z niego bardzo. Lil z Jamesem byli w wiosce zakupić to co najważniejsze, to znaczy tort, noi mój braciszek nie byłby sobą gdyby nie wrócił z kremowym piwem. To jest pijak jeden. Nie mogliśmy się upić, bo następnego dnia był normalny dzień i trzeba było iść na lekcje, więc siłą rzeczy impreza była bardzo kulturalna. Wypiliśmy po kolejce szampana, tak tego też Lilka kupiła noi kupili mu jeszcze zadatek prezentu…Powiedzieliśmy mu, że reszta musi dojść sowia pocztą. Kupił to bo nie chcieliśmy popsuć mu niedzielnej niespodzianki. W każdym razie najlepsze było to, że tortem ledwo zdążyliśmy się poczęstować, bo niejaki Glizdogon największy łasuch na słodycze jaki zna Gryffindor, pochłoną trzy czwarte urodzinowego ciasta.
A w sobotę z samego rana zebraliśmy się w PW i udaliśmy się cała nasza siódemka do gabinetu dyrektora. Ściskałyśmy z dziewczynami nasze sukienki zawieszone na wieszakach. W Gabinecie Dumbledora spotkaliśmy jeszcze kuzynkę Remusa Gaby i jej brat Dean. Po kolei wchodziliśmy do kominka dyrektora, skąd transportowało nas do domu Lupinów.
Melisa była cała zabiegana, ciocia Dorea jako jej druhna biegała za nią i pomagała jej się szykować Herbert powiedział, ze tak jak on na jego ślubie tak Charlus musi być świadkiem na jego. Świadkiem Melisy miała być początkowo jej siostra, ale ostatecznie oddała uznała, ze nie może zabrać tego przywileju Dorei, bo to ona jakby nie patrzeć sprawiła, ze poznali się z Herbertem.
Pani Lupin, jeszcze, jak nas tylko zobaczyła od razu zaczęła ściskać swojego jedynaka, a potem to już wszyscy wpadliśmy w wir przygotowań. A my z dziewczynami to już masakrycznie. Malowanie, czesanie ubieranie… Ojoj, cała gorączka przygotowań… My się w końcu poubierałyśmy, a tu trzeba było jeszcze pannę młodą przygotować. Zamknęłyśmy się w pokoju, Melisa, ciocia, Lilka, ja i Am i dokańczałyśmy dzieła, kiedy już wpinałyśmy welon we włosy, drzwi pokoju zaczęły się uchylać, podbiegłyśmy wszystkie 4 i nie pozwoliłyśmy Remusowi wejść do środka, bo za nim pakował się pan młody.
Zamknęłam drzwi od zewnątrz przysłaniając je własnym ciałem.
-Nie możecie tam wejść.
-Ale czemu…
-Bo nikt nie może zobaczyć panny młodej przed ślubem… znaczy facet żaden nie może, a zwłaszcza ty wujku…
Herbert zaśmiał się.
-no, dobrze, chore zabobony. Rozumiem. Powiedz jej, Auroro, że my już czekamy gotowi.
-Dobra. My też zaraz będziemy.
Dopilnowałam, aż oddalili w bezpieczną odległość i wróciłam do pokoju, żeby je trochę pogonić, tym bardziej, że została nam już tylko godzina…
***
-Ja Melisa Hannah Lupin, biorę tego o to Herberta Fryderyka Spencera…
Aż się łza w oku kręciła…
Maleńka kaplica swym białym ukwieconym wnętrzem dodawała piękna całej tej uroczystości. Goście siedzieli w drewnianych ławach a ich oczy skupione były w kierunku państwa młodych. No może nie tak do końca młodych, ale jakby nie patrzeć to była Młoda Para. Melisa miała na sobie skromną białą sukienkę, wyglądała naprawdę pięknie… Herbert patrzył na młodszą od siebie prawie o 15 lat narzeczoną, jeszcze. Widać było, że bardzo ją kocha. Płakałam nad tym jaka miłość potrafi być piękna i wiek nie ma tutaj nic do rzeczy. Syriusz śmiał się ze mnie i podawał chusteczkę. Najlepsza była jednak reakcja Remusa, który po za świadomością odwrócił głowę kiedy państwo Spencerowie po raz pierwszy się całowali.
Potem wszyscy wybiegli za nowożeńcami by składać im życzenia.
-Cóż kochani…- życzyłam i tego co się życzy na ślubach, szczęścia na nowej drodze życia, a na koniec wręczając kwiaty dodałam- teraz już mi nie wypada mówić do ciebie po imieniu, do twojego męża mówię wuju więc teraz jesteś ciocią.
-Jeśli wolisz mówić ciociu…- zaśmiała się.
Kiedy wszyscy już złożyli życzenia udaliśmy się na wszyscy świstoklikiem, w którego woli wystąpił jak to zawsze na ślubach łańcuch, na przyjęcie.
Posadziliśmy się przy takim stoliku, żeby była dobra widoczność na państwo młodych. Stoliki były na 8 osób więc mogliśmy się usadowić przy jednym, z tym tylko, że jedno miejsce pozostawało wolne, bo przecież Glizda nikogo ze sobą nie wziął.
Jak tradycja nakazywała po pierwszym posiłku młodzi mieli otworzyć zabawę weselną pierwszym tańcem. Potem impreza się rozkręcała poszliśmy z Syriuszem i spółką na parkiet, przy stoliku został jedynie Peter, który pałaszował ciasto.
Potem tańczyłam z Remym, ale zachciało nam się pić więc wróciliśmy do stolika. Remy, który siedział obok mnie, pokazywał mi swoją rodzinę.
-Tam, przy trzecim stoliku od drzwi siedzi moja ciotka, Morgana, ma chyba ze 150 lat śmierdzi pleśnią i zgniłą kapustą. Przeżyła wszystkie swoje siostry, a była najstarsza i 5 mężów.
-Ale ciotka?- zaśmiałam się a Remus zajarzył, że musi cos dodać.
-No ciotka, konkretnie to siostra mojej babci. Jak mnie zawsze zobaczy to jest coś takiego…- złapał mnie za policzki i zaczął mnie szarpać za nie. Mówiąc przy tym piskliwym głosem:-Remusku, śliczny ty jak ja cię długo nie widziałam, jak ty wyrosłęś piomposzku.
-Pimopszku?- zaczęłam się śmiać.
-Ta… A wiesz od czego to?- podśpiewywał się. –Od tego, że na 3 urodziny kupiła mi takie bambosze z pomponami, a ja powiedziałem jej, że fajne pimposze i to od tego…
-A ta po prawo?- pokazałam dyskretnie na kobietę, która cały czas siedziała z żółtym kapeluszem na głowie.
- To ciotka Brenda, osobliwa kobieta, jest starą panną, ma 14 kotów, a ten kapelusz nosi podobno dlatego, ze kiedyś w nocy, któryś wylał jej eliksir na głowę i jak się zbudziła nie dała rady uratować samego czubka.- oboje pochyliliśmy się nad stołem śmiejąc i zasłaniając przy tym usta ręka, by nikt nie zauważył.-A widzisz tę kobietę w białej szacie z zieloną szarfą?- pokiwałam w odpowiedzi głową.- To najstarsza siostra mojej mamy, gdybym był dziewczynką to bardzo prawdopodobne, że byłaby moją matką chrzestną…
-Remy.- położyłam mu rękę na ramieniu, a on roześmiał się jeszcze weselej.-jak dobrze, że jesteś chłopcem.
-Miałbym uraz jakiś, co nie? Mama mówiła mi, że zaprzyjaźniła się z jakimś mugolskim guru, będąc jego muzą, miała ponoć wtedy jakieś 25 lat, od tego czasu wygląda tak. Rzuciła narzeczonego i ponoć mieszkała z tym guru, ale zmarło mu się jakieś 5 lat temu. A ta co teraz rozmawia z moją mamą to matka Gaby, jej młodsza siostra.
-ona miała być świadkową?
-tak. Pokazałbym ci mojego ojca chrzestnego, ale on z rodziny taty. Jego jedyny brat.
-Melisa nie zapraszała rodziny twego taty?
-Zaprosiła, ale wujek nie mógł przyjechać na wesele, był na ślubie i podobno ma się pojawić jutro. Za to mogę ci pokazać jego żonę i syna.
-Pokaż. To ci przy stoliku za nami.
Odwróciłam się i zobaczyłam rudego przygarbionego 20-latka, no tyle miał na oko i brzydką rudą kobietę, która nie miała jednej jedynki. Aż mi się śmiać zachciało.
-Czy ten twój wujek ślepy był jak się z nią żenił?
-Sam się nad tym zastanawiam...
-Przepraszam.- kiedy zobaczyłam kto to mówi, musiałam powstrzymać się by nie wybuchnąć śmiechem. Otóż stał przed nami powyginany rudy kuzyn Remusa.- Mogę zatańczyć z tobą?
-Wybacz, ale nie mogę zostawić Remusa samego…- to był dobry tekst, bo Peta gdzieś wcięło.- a po za tym po tym jak mój chłopak przydepnął mi nogę…
-ojej. Biedna…- coś tam mówił, ale tak się seplenił że nie zrozumiałam. Syriusz nic mi nie przydepnął, ale gdzie ja z takim pasztetem. Uciekł, wystraszony chyba tym, ze mam chłopaka. W każdym razie jak tylko oddalił się od nas wybuchliśmy śmiechem.
-Masz ciekawą rodzinę.
-no tak, może jako wilkołak przynajmniej do niej pasuję…
-Misiek, nie to miałam na myśli.
-Przecież wiem i żartuję. Chodź, idziemy potańczyć.
-A rudy? Skapnie się, że go oszukałam.
-A zależy ci, żeby się nie skapnął? Chcesz siedzieć całe wesele?
-No, co ty? –wstał i podał mi rękę, chwyciłam ją i poszliśmy na parkiet. Zabawa był naprawdę udana. Po jednym tańcu, poszliśmy zatańczyć z nowożeńcami, którzy zasiedli za swoim stołem obserwowali gości.
-Nie ma mowy, mamo. –Melisa zaczęła się wykręcać, że musi złapać dech.-Wstawaj i chodź zatańczysz z synkiem…
-Remy! Jak mi zabijesz żonę to ja zabiję ciebie…
-Spokojnie, nic jej nie będzie, wuju.- powiedziałam do Herberta prowadząc go na parkiet. Potem następny taniec należał do Amelii, która oddała mi mojego drugiego wuja.
-Sympatyczna dziewczyna, kto to jest?
-to nawet nie wiesz z kim tańczyłeś?
-James poprosił Doreę, a ona tańczyła z nim to ją poprosiłem, ale to nie jest Lily, więc nie wiem.
-To moja współlokatorka, Amelia Bonnes, przyszła z Remym.
-Ojej. To córka Hektora? W ogóle nie podobna.- wujek zauważył moją zdziwioną minę, wiec poczuł się zoobowiazany do wyjaśnień.- Z jej ojcem chodziłem na zajęcia z zielarstwa w szóstej i siódmej klasie. On był Krukonem i prowadzi aptekę na Pokątnej.
-Am nigdy nie wspominała…
Potem był tort, Peter aż skakał z radości. Jejku jak on uwielbia słodycze. Syriusz, od czego w końcu ja go mam zaserwował mi tort, po nim był jeszcze toast, znowu tańce, tym razem Syriusz powiedział, ze już nikomu mnie nie pożyczy.
-Bo cię kocham i jesteś tylko moja… I co to ma być, że tańczysz wszystkimi tylko nie ze mną…- marudził. To nie prawda. Tańczyłam może z Jamesem, Remusem, wujkiem, ale z nim też tańczyłam i to wcale nie mało, ale to już nie moja wina, ze on się wziął w obroty z Amelą, a my z Remkiem, pół nocy śmialiśmy się szukając kolejnych osobistości w jego rodzinie, aż jakaś ciocia, potem dowiedziałam się, ze to stryjeczna babka drugiego męża… Nie druga żona, stryjecznego dziadka męża… Ojej nie wiem w każdym razie sto razy rozcieńczany eliksir… Jego mamy ciotka jakaś tam.. Podleciała do nas i zaczęła wrzeszczeć, że to pewnie ja jestem tą narzeczoną Remusa, z którą miał przyjść. Nie zrozumiała, że raz nie mieliśmy razem przychodzić, że Remus nie miał żadnej narzeczone, ani że w ogole my ze sobą nie jesteśmy. Kobieta nie dość, ze wszystko sobie poprzeinaczała to była na dodatek przygłucha…
Nadal nie rozumiałam jak to się stało… skąd wzięli się ci urzędnicy? Skąd wiedzieli gdzie mnie szukać? Dopiero Remy mi uzmysłowił, że mam jeszcze na sobie ślad… do ukończenia 17 lat i po tym mogli mnie zlokalizować… Wystarczy tylko, że poza szkołą użyję różdżki… Kompletnie o tym zapomniałam! To wszystko było dla mnie strasznie emocjonujące…. Teraz wiem, że w sytuacjach kryzysowych mogę polegać na swoim instynkcie i nie tracę głowy… to dobrze…
Nie muszę chyba mówić, ze cała szkoła huczała o moim porwaniu? Afera była i to jeszcze jaka? Nawet Prorok o tym pisał, mimo, ze ten urzędnik mówił, ze sprawa zostanie wyciszona. Podobno to był debiut naszej kochane Skeeter, na łamach proroka. Tylko pytanie skąd ta jędza się o tym dowiedziała?
-Wiec już wszyscy wiedzą?- Złapałam się za głowę, w poniedziałkowy poranek siedząc nad Prorokiem Codziennym.
Nie musiałam rozglądać się po Sali, wiedziałam, czułam, że wszyscy na mnie patrzą. Jestem pewna, że wszyscy wiedzieli by o tym wczoraj, gdyby nie fakt, ze redakcja nie pracowała.
A potem już tylko słyszałam złośliwe szepty na swój temat za plecami, dla szkoły to była sensacja… Z resztą wcale się nie dziwię… Tylko dlaczego nikt nie przejmował się mną? Przepraszam moi przyjaciele się przejmowali, w poniedziałek na korkach Reg mnie przytulił i powiedział, że cieszy się, że nic mi się nie stało… Amelka też wyrażała współczucie i Dothy tak samo… A po za tym? Wszyscy się tylko na mnie gapili! Gdzie ja w tym wszystkim? Ja która o mało tam nie zginęła? Jejku, dreszcze mam na samo wspomnienie tych zimnych ślepi, tego smrodu w koło, tej ciemności… kolejny koszmar będzie mnie prześladował!!! Jakby mi było mało… Zaczęłam drżeć… Lilka, która siedziała teraz na swoim łóżku, szybko do mnie podbiegła, okryła kocem i pomogła przejść tą krótka, acz trudną chwilę…
Syriusz boi się mnie zostawiać samą, w sumie to mu się nie dziwię, nawet nie chcę wiedzieć co on przeżył. Dopiero co odzyskał dziewczynę, a już o mało by jej nie stracił, na zawsze. Nie odstępował mnie na krok, nawet jak szłam do łazienki, to stał pod drzwiami i czekał aż wyjdę, albo zostawiał mnie pod czyjąś opieką. W ogóle wszyscy mnie strzegli, wiem, ze się martwili, ale to się robiło na prawdę irytujące. Z czasem jednak wszystko wróciło do normy, no może prawie… Bo nadal wyczuwałam obawy Syriusza.
-kochanie, nie musisz się martwić, jestem tutaj, w całości. Nikt już się nie odważy mnie tobie zabrać.
Takie zdanie mu powtarzałam za każdym razem kiedy widziałam ten sam strach w jego oczach. Ona naprawdę musiał umierać wtedy z przerażenia. A jeszcze to ze kazali mu siedzieć na tyłku i nic nie mógł robić zapewne go dobijało.
Pewnego wieczoru, Kiedy siedziałam w pokoju chłopców, pod opieką Remusa. Syriusz poszedł się wykąpać, ale nadal bał się zostawiać mnie całkiem samą. Ucinaliśmy sobie przyjacielską pogawędkę, dokładnie to Remy żalił mi się, że nadal otrząsnął się po rozstaniu z Dol i tu tyle wrażeń na raz, które go ominęły… Ślub jego mamy zbliżał się wielkimi krokami… ale kiedy Melisa dowiedziała się, o tym, ze jej syn jest załamany chciała nawet odwołać ślub, ale jej nie pozwolił. To w końcu jej dzień i nie chce psuć jej szczęścia, czas leczy rany, może bardzo opornie, ale leczy…
Kiedy tak rozmawialiśmy spostrzegłam na szafce nocnej koło łóżka Jamesa pergamin, a że obok niego leżało tez pióro zaczęłam mazać po nim, ale ku mojemu odzieniu napisy znikały, czyżby rzucił na to jakieś zaklęcie? Wzięłam w rękę różdżkę Syrka, bo swoją zostawiłam w pokoju, w końcu nie miała być mi potrzebna, każąc pokazać to co jest zapisane, na pergaminie zaczęły pokazywać się pochylone litery, będące pismem Jima:
„Czy ciocia cię nie uczyła, że nie ładnie tak grzebać w nie swoich sekretach?”
Znowu dotknęłam różdżką skrawka. Pojawiły się koślawe wyrazy pisane ręką Glizdogona.
„Widzisz, że tu nic nie ma!”
Ale ja dotknęłam różdżką 3 raz.
„Aurora ty uparciuchu! Jeśli chcesz wiedzieć co tutaj pisze to po prostu zapytaj!” (Pismo Remka)
A po nim pojawił się od razu kolejny rządek:
„ nie wiecie, że ona jest zbyt zarozumiała, by zapytać kogoś kto ma pojęcie?” (Pismo Syriusza)
-Ej!
„Co ej? Zerwałaś ze mną, nie dając się wytłumaczyć, bo słuchałaś głupich plotek” (pismo Syriusza)
-To już przeszłość!
„To co? Znów jesteśmy razem?” (pismo Syriusza)
-Z tego co wiem to tak.
„w tej chwili przeproś moją siostrę!” (pismo Jima)
„Masz ją przeprosić:” (pismo Glizdy)
„Chłopaki! To sprawa między nimi… Łapa, ale ty też nie miałeś tyle oleju w głowie by jej wszystko wytłumaczyć! Choćby siłą, więc nie miej pretensji. A co do ciebie, Dziubku, to zamiast gadać z pergaminem, powinnaś zapytać któregoś z nas o co chodzi…” (Remy)
W zdania pisane ręką Syriusza, wtrąciło się coś napisane ręką Jamesa, a potem Petra, a potem Remusa, a po nim znów pisało jak Łapa:
„Rory, kochanie ty moje, przepraszam, ale Luniaczek ma rację, powinnaś zapytać… A lto ci pozwolił wziąć moją różdżkę?”
„a pergamin? Skąd go wzięłaś? Przecież go chowałem!”
Tym razem było to pismo należało do Jima, uśmiechnęłam początkowo, ale potem to już się śmiałam. Remus na to zareagował, przyglądając mi się ze swojego łóżka, aż w końcu zapytał:
-Co robisz?
Pewnie wydało mu się dziwne, ze napierasz gadam do siebie, a teraz się śmieję.
-Kupiliście to u Zonka?
Remy przesiadł się na łóżko obok mnie. Nie wiedział w pierwszej chwili o czym mówię, ale kiedy zobaczył pergamin roześmiał się.
-Czemu się śmiejesz?
-Przeczytaj.
Spojrzałam na pergamin.
„Jak możesz! To nasz oryginalny autorski wytwór”
„Made By Huncwoci!”
‘Dziubek, wiesz co?”
„Zawiodłem się na tobie, myślałem, że cenisz nas trochę, wyżej…”
„U Zonka? Tam zaopatrujemy się tylko w łajnobomby”
„Glizdek, a nasze ulubione kuleczki dla Smarka to niby gdzie kupujemy?”
„No, wiesz Rogaś, kiedyś to zamawialiśmy sowią pocztą, widocznie to pamięta…”
„a może byście skończyli tę kretyńską konwersację?”
Po kolei pojawiało się pismo Petera, Remusa, Syriusza, Jima, znowu Petra i znowu Jamesa, potem Syrka a na koniec Remusa…
-Możesz mi wytłumaczyć o co z tym chodzi?
W końcu spytałam.
„No na reszcie”
-Remus wziął różdżkę Łapy i przyłożył to pergaminu.
-Uroczyście przysięgam, ze knuję coś niedobrego…
Ku mojemu zaskoczeniu tym razem pergamin nie prawił mu morałów, ale zaczęły wyskakiwać na nim zdobione litery:
„Panowie Lunatyk Glizdogon Łapa i Rogacz
Mają zaszczyt przedstawić
Mapę huncwotów”
Teraz pergamin się wyczyścił i zaczęły pojawiać się na nim linie… Patrzyłam z zaciekawieniem, na to co zaczęło się przede mną tworzyć, w końcu sobaczyłam mnóstwo opisanych imieniem i nazwiskiem kropek, które znajdowały się pomiędzy kreskami.
-Przecież to jest….
-Mapa Hogwartu, tak Skarbie.
Syriusz, który wrócił w trakcie pojawiania się na pergaminie kresek i kropek, teraz siedział obok mnie i wycierał swoje półdługie włosy ręcznikiem. Gdybym nie była zajęta tym co miałam na kolanach, zapewne oddawałabym się teraz mojej nowej pasji, jaką było ciąganie go za włosy.
-Stworzyliśmy ją podczas waszych posiadówek u żylety.
-Żylety? A ki…acha….
W pierwszej chwili słowo, „żyleta” nic mi nie mówiło, ale po chwili uświadomiłam sobie, że chodzi o psorkę od transmutacji, która nie oszukujmy się była ostra jak brzytwa, no ale żyleta brzmi ciekawiej.
-Ale dlaczego…
-Żeby odczytać ją mogli tylko ci, którzy są tego godni.
-Acha!
Geniusze!
-ale nie uwierzysz, kto na to wpadł?
-Ty, Łapciu?
-Pomyśl sobie, że nie… ale mój pomysł było włożyć w nie trochę siebie…
-właśnie widziałam…Trochę mi naubliżałeś…
Pocałował mnie.
-ale wtedy byłem jeszcze trochę zły na ciebie, że nie chciałaś…
-w sumie to…
-W sumie to ja cię przepraszam…
-Już wytłumaczyłam pergaminowi…
-no to dobrze.
Uśmiechnął się i przetarł ostatni raz włosy, a ja zaczęłam się przyglądać mapie, w między czasie tłumaczyli mi, że do tych szkiców, jakie robiliśmy szwendając się po zamku dodali pomysł, ze fajnie by było widzieć czy droga jest pusta, siedzieli w bibliotece i szukali rozwiązania. Jak się okazało to Remy tego właśnie szukał w walentynki. Znalazł jakieś zaklęcie. A jak się Łapie uroiło, żeby włożyć w to trochę siebie, znowu oblegali bibliotekę. My tego nie zauważyłyśmy, bo siedziałyśmy całe dnie u McGonagall. No, ale i znaleźli na to rozwiązanie, w dziale ksiąg zakazanych, kiedy mieli szlaban i odkurzali tam księgi. Nie wydaje mi się, że to było odpowiedzialne ze strony bibliotekarki dać im szlaban w dziale ksiąg zakazanych, zdejmując zabezpieczenie. No, ale głupki miały szczęcie. To koleny dowód na to, że niektórzy mają więcej szczęścia niż rozumu, albo że głupi ma zawsze szczęście. Znaleźli rozwiązanie, żeby pergamin miał ich charakterek. Musieli go nasączać jakimś eliksirem, gdzie do ropy czyrakobulwy, niezwykle cuchnącej żółci smoka, swoją drogą ciekawe skąd ją mieli i kilku ziół musieli dodać po kropli własnej krwi.
-To dlatego ona tak śmierdzi!
Pergamin rzeczywiście, jeśli przyłożyło się go by go powąchać cychnął, delikatne mówiąc. To ta zawsze tak śmierdziało kiedy wchodziłam do nich do pokoju, a ja suszyłam im głowę, że to resztki jedzenia za łóżkiem Peta.
-Teraz to jeszcze nic, wiesz, jak capił zaraz po wyjęciu z kociołka?
-Wiesz, nie bardzo chcę wiedzieć…
Na mapie spostrzegłam dwie kropki, które nachodziły niemal na siebie i właśnie przechodziły przez portret Grubej Damy. Kropki te były opisane jako: James i Lilly Potter ( tzn. Evans jeszcze, choć Rogaś ma nadzieję, że to kwestia czasu). Zaczęłam szukać nas, bo byłam pewna, że gdzie na tej mapie też musimy być.
Jest! Remus Lupin, a obok niego dwie kropki podpisane jako jedna :” Przyszli państwo Black”
Zaczęłam się śmiać.
-A skąd ty jesteś tego taki pewien?- Odwróciłam się do Łapy.
-Bo ja bym bardzo chciał…. No nie dziś, nie jutro, ale…. Kiedyś..
Zaczął się jąkać, myślę, że trochę się zakłopotał.
-No ja też bym chciała, wariacie…
Popchnęłam go i leżał na łóżku. Rzuciłam się na niego, a on mnie objął. Pocałowaliśmy się i wtedy do pokoju wparował James.
-No, nie no…Was tylko samych zostawić.. Byście się opanowali… Tu są dzieci!
-Dzieci? Gdzie?- Remus wyrwał się z zamyślenia, założę się, że wpatrywał się w samotną kropkę „Dolores Parker”.
-O ciebie mi chodziło, Luny.
-Spadaj!
James złapał mapę.
-No właśnie, was zostawić i już zdradzacie nasze sekrety!
Spojrzał i odszukał kropkę Lilki.
-Ej! Kto to zmienił!
-co? –Podnieśliśmy się z Syriuszem, a ten wyrwał mu mapę.
-No przecież miało być „przepiękna pani Potter”, a nie „Lilly Evans (chociaż James ma nadzieję, że już nie długo” czy cos w tym stylu.
-Czyś ty odurniał? Po co mieliśmy zmieniać?
James podrapał się po głowie on tak zabawnie to robił. Mrużył oczy przekrzywiał usta.
-uwaga! Potter myśli!
Rzuciłam, a potem dodałam:
-Uważaj to podobno strasznie boli!
-Rzeczywiście.
Roześmieliśmy się. A James znowu coś kombinował z mapą. Aż w końcu zaczął jak kretyn skakać z radości.
-Co się stało, ciołku?
Zapytał złośliwie Remus.
-Tylko nie ciołku!- popatrzył na niego groźnie, a potem wybuchnął radośnie-jestem genialny!!!!
-Coż za skromność!- powiedziałam połgłosem do siedzących obok mnie Remusa i Syriusza-Szkoda tylko że fałszywa.
James jednak nie bardzo się przejął moimi słowami, bo nadal skakał w miejscu.
-A może w końcu byś pokazał, co jest takim owocem twojego geniuszu…
Jeszcze Syriusz nie skończył, a James już cisnął w niego mapą i pokazywał mu, że kropka przy Lilce, jest „Moja kochana Lilly (Evans) Potter, najśliczniejsza Ruda osóbka jaką widział świat. Mój, znaczy Jamesa „Rogacza” Pottera, aniołek…”
Za tym jeszcze coś było.
-Ty jesteś naprawdę nienormalny!- powiedziałam uderzając mojego stukniętego brata w głowę, może się dzięki temu ta klapka przestawi i wróci na odpowiednie miejsce.- Twoje gryzmoły zajmują pół mapy.
James się skrzywił i chyba stwierdził, że rzeczywiście przegiął. Wyrwał nam mapę, zaczął wywijać przy niej różdżką i po chwili znowu ją oddał. Teraz pisało jedynie:
„Lilunia, ukochana przyszła żona Jamesa Pottera”
Teraz to jakoś wyglądało. Chłopcy pokazali mi jak chować tę mapę. Wystarczy dotknąć ja różdżką i powiedzieć „koniec psot” i już jest tylko zwykłym kawałkiem pergaminu.
-A to jak zrobiliście?
-Krzyżówka zaklęcia kameleona z szyfrującym, nasz własny wymysł.
-Chłopcy!! Jesteście genialni!
Wrzasnęłam, budząc w ten sposób już raz wybitego ze snu przez Jima, Glizdę. Nawiasem mówiąc on cały czas był w pokoju, tylko spał kamiennym snem, nie mogąc dojść do siebie po tym jak znowu przejadł się cukierkami. Ostatnio coś często mu się to zdarza…
Jego biadolenie było nie do zniesienia, postanowiłam się upłynnić… hmmm… Syriusz odprowadził mnie paradując w samych bokserkach. On mnie wykończy! Z resztą nie tylko mnie, bo w salonie siedziało kilka dziewczyn i jak zobaczyły Łapę w samych bokserkach to jedna z nich zemdlała. Reszta zaczęła się nią zajmować. To znaczy nadal patrzyły na Łapę śliniąc się. Z pozoru się nią zajmując.
-Syriusz, kochanie…poczekaj…
Podbiegłam do dziewczyny. Rudowłosa, krótko obcięta dziewczyna leżała plackiem na ziemi. Sprawdziłam jej puls. Był. Oddychała. Kucałam przy niej, uderzyłam ją w twarz, raz drugi. Zaczynała przytomnieć, ale kiedy zobaczyła za moimi plecami półnagiego Blacka, który za mną poszedł, zemdlała znowu. Za jej przykładem poszła następna.
-Syriusz! Na kalesony Merlina! Idź się ubierz, bo będą mdlały jak kaczki.
Syriusz podniósł się i i pokornie poszedł do dormitorium wcisnął się w spodnie i założył bluzę, a potem wrócił. Deby, znaczy tę rudą, udało mi się wybudzić, ale Karen leżała plackiem i ani drgnęła, co gorsza jak glebnęła na ziemię uderzyła głową o coś i teraz lała jej się krew.
-Syriusz musimy iść po pielęgniarkę!
-wiesz co mam lepszy pomysł, zaniosę ją!
Nie byłam pewna czy powinniśmy ją ruszać, mogła mieć jakiś uraz, ale tak krew tak się lała… Naprawdę, przeraźliwie…
-No dobra, chodź!
Podjęłam decyzję impulsywnie, czas nie sprzyjał, wiec nie mogłam myśleć co innego można zrobić. Szybko udaliśmy się do Skrzydła Szpialnego. Jeszcze po drodze napatoczył się Irytek. Zaczął w nas czymś rzucać, śpiewając sprośną piosenkę, ale Syriusz kazał mi rzucić w niego „wadiwassi” i cała jego amunicja zaczęła za nim gonić, już mu nie było tak wesoło…
Zaciekawi was pewnie skąd miałam różdżkę? Haha wiem, ze moja została w pokoju, Syrka z resztą też, ale Karen miała swoją przy sobie, wsuniętą za pasek.
Pani Pomfrey szybko zajęła się dziewczyną, na szczęście dobrze, zrobiliśmy przynosząc ją, tylko trzeba nam było jeszcze zatamować krwawienie…
-Nie mieliśmy czym…
Syriusz wymyślił na poczekaniu.
-Czymkolwiek, panie Black. Chociażby pana bluzą.
-To nie był najlepszy pomysł…-powiedziałam, na szczęście nie zadawała kolejnych pytań. Ja w ogóle nie pomyłam, żeby zatrzymać krwotok, a powinnam w końcu chce być uzdrowicielem! Syriusz przez godzinę musiał mi tłumaczyć, że każdy ma prawo się pomylić i w końcu jakoś mi przetłumaczył. On czasem jest cudotwórcą… bo jak ja się na coś uprę i sobie coś ubzduram to naprawdę ciężko jest mi to wyperswadować. Siedzieliśmy na kanapie w PW, Aten musiał mnie przytulać, negować moje durne oskarżenia, ocierać łzy… Podziwiam go, że nie złapał mnie i nie zaczął mną potrząsać, żebym się uspokoiła. Trafiło w końcu do mnie jak mi powiedział, że każdemu zdarzy się stracić głowę i to jeszcze nie oznacza, ze się nie nadaję na uzdrowiciela, tym bardziej gdyby ktoś przeżył ostatnimi czasy tyle co ja… Przytuliłam się do niego, bo zrozumiałam że on ma rację… nie raz już udowodniłam, ze mam do tego smykałkę, a ze raz coś nie poszło…
112. Bliskie spotkanie I stopnia i jego konsekwencje Dodała Aurora Silverstone Poniedziałek, 27 Lipca, 2009, 22:05
Cała widownia nie ukrywała zdziwienia…ale co ja mogłam zrobić lepszego…
Po nieudanej próbie zmiany w animaga tamtego chłopka zarządzono pół godziny przerwy po niej miały być wyniki, a potem miał być mały bankiet…
Zeszłam ze sceny… podbiegli do mnie Syrek.. Jim z Lilką… profesorka…. Miałam strutą minę… nie wiedziałam co mam robić…
-Jak oni mogli dać takie zadanie?
McGonagall było zdenerwowana…. Mówiła bardzo dużo i bardzo szybko… była bardzo podirytowana moim zadaniem.
-Przepraszam, pani profesor…- nie wiedziałam co mam powiedzieć, łzy napływały mi do oczu czułam to, ale nie pozwoliłam im nawet na to by zaszkliły mi się oczy.
-Daj spokój, dziecko… - przez chwilę miałam wrażenie, że chce mnie przytulić, ale zawahała się i cofnęła ręce.
- ten rudy próbował… a ja… nie wygramy…
-Nie mogłaś tego zrobić… skąd niby miałabyś umieć… ja nie wiem co za niepoważny człowiek to wymyślił… przecież takie zadanie jest nielegalne…mogło się coś stać złego…. To niebezpieczne…
Wzrok mój i dwóch pozostałych animagów utkwił w podłodze… Syriusz by ratować sytuację przytulił mnie…
Profesor myślała, że jestem taka przybita tym, że nie wykonałam zadania… mnie przybił fakt że co by się stało gdybym spróbowała… co by się mogło z nami stać…
Wróciła komisja… poprosili wszystkich uczestników na scenę… zaczęli coś mówić… tłumaczyć, że gratulują tego iż tu jesteśmy to już znaczy że jesteśmy wybitni i takie tam bla bla…. Usłyszałam, że za chwilę podadzą wyniki… Zaczęli wyczytywać… Maksymalnie można było zdobyć 500 punktów 100 za test i po 50 za zadania praktyczne… brali pod uwagę wszystko… ja zdobyłam 425 i wynik ten okazał się najwyższym… kolejny raz przeżyłam szok… z resztą nie tylko ja… okazało się, że moje ostatnie zadanie było nieprzemyślane, bo rzeczywiście nie powinni dać takiego, ale moja odpowiedź ich po prostu poruszyła… dostałam dyplomik tak jak każdy jakieś durne nagrody książkowe, a po bilet miałam się zgłosić później…
Podczas bankietu jedna z organizatorek poprosiła mnie, żebym z nia poszła podpisać jakieś sprawozdanie czy coś w tym stylu… Lilka też była… jakieś 10 minut wcześniej… szłyśmy długim korytarzem… kobieta rozmawiała ze mną miała bardzo przyjemny głos… w pewnym momencie ściana przed nami się posypała… obie nie wiedziałyśmy co się dzieje… z dziury jednak wyszło kilku ubranych na czarno ludzi… kobieta z którą szłam zaczęła krzyczeć…
Jedna z ubranych na czarno wystrzeliła w nią z różdżki i ta upadła… nie wiedziałam co się dzieje, też zaczęłam wrzeszczeć… mężczyzna chwycił mnie za ramię… próbowałam się wyrwać… złapał mnie także drugi… pociągnęli ze sobą…
****
Przenieśli mnie w jakieś miejsce… to był jakiś budynek… mniemam, że obskurny po jego wykończeniach wewnątrz… bo w środku było bardzo ciemno… kilka promieni słońca docierało tylko dzięki niewielkim oknom tuż przy suficie… Czuć było zapach wilgoci… Ohyda. To miejsce było tak mroczne, że przechodziły człowieka ciarki po plecach. Nawet nie chcę się zastanawiać co czai się w tych ciemnych kątach, jakie pająki i inne… Przede mną właśnie przebiegł olbrzymi ohydny karaczan… Aż się wzdrygnęłam. Nie znoszę robaków. Żadnych!
-gdzie ja jestem?- zapytałam, ale raczej nie panowałam nad tym.
-Tam gdzie twoje miejsce…
Odpowiedziała mi blondyna, która załatwiła urzędniczkę w ministerstwie. Nie sądzę jednak, żeby to myło miejsce w którym powinnam być, tak samo jak nie wydaje mi się, że to sen, chociaż nie ukrywam, że bardzo bym chciała, żeby to był jakiś koszmarny sen, który jest po porostu objawem tego, że boję się tego przeklętego konkursu.
- a wy kim jesteście?
Nie dostałam jednak odpowiedzi. Już mnie nie ciągnęli szłam o własnych siłach… sama nie wiem czemu z nimi szłam… może dlatego, że nie miałam gdzie uciec… Fakt, że byłam przerażona, ale drugiej strony do tego stopnia, że nie byłam w stanie wrzeszczeć ani próbować czegokolwiek, chociaż gdyby nadarzyła się okazja...
-Mamy ją, panie… - mój wyraźmy się „towarzyszka” powiedziała jednocześnie pochylając Się do przodu jakby składała komuś pokłon.
Zobaczyłam w ciemności kształty mężczyzny… a zaraz potem usłyszałam jego zimny głos…
-Wyśmienicie…
Wykonał jakiś dziwny ruch ręką i wtedy zapaliły się świece… jedna po drugiej… Było coraz widniej, chociaż nadal panował półmrok. Nagły blask świec oślepił mnie nachwalę, ale zaraz potem światło pozwalało mi zobaczyć kim jest ów, którego nazywają „panem”… Był to wysoki mężczyzna ubrany na czarno w niekrępujące ruchów szaty… jego skronie pokrywały czarne włosy… twarz była biała… a we mnie wpatrywały jego ciemne oczy, które patrzyły bardzo zimno i bardzo przenikliwie.
-Proszę, proszę… kogo my tutaj mamy? Może raczysz mi powiedzieć…
-O tak, mój panie….
Kobieta zaczęła się kłaniać, po raz kolejny, popatrzyłam na nią z wyraźnym brakiem zrozumienia… Z tego co wiem, to raczej nie ma tu monarchii…. Nie w magicznym świecie..
-Aurora Silverstone…Wygrała konkurs…
-Silverstone?
Facet, nazywany „panem” wyraźnie się zainteresował…
- A ty to kto?!?-Wypaliłam groźnie.
-To chyba u nich rodzinne…-Powiedział sam do siebie… a potem uśmiechnął się, ale nie odpowiedział na moje pytanie… więc powtórzyłam, jeszcze głośniej i dobitniej. Kobieta, która ze mną tutaj przyszła uderzyła mnie w twarz, z rozciętej wargi pociekła mi krew, bolało!
-Z szacunkiem do Czarnego Pana…
Jemu to się jednak nie spodobało… Też podniósł głos, ale na nią:
-Nie waż się bić moich gości!
Zimny dźwięk odbijał się echem po pomieszczeniu… Kobieta spuściła głowę, gotowa była ponieść karę…
-WRACAJ DO SZEREGU!
Pochyliła czoło i idąc do tyłu stanęła w rzędzie razem z innymi.
Tamten zszedł po schodkach, stawiając stopy po woli przed siebie, aż wreszcie stanął na tym samym poziomie co ja…
-więc powiadasz, że nie wiesz kim jestem?
-nie.
-czyżby świat czarodziejów o mnie nie słyszał? – zapytał, ale pytanie było dla niego retoryczne, bo sam szybko na nie odpowiedział.-Nie możliwe… No cóż, w takim razie się przedstawię… z należytymi manierami…
Stał bardzo blisko mnie… chwycił rękę… tak jakby miał ja za chwilę pocałować… Przełknęłam ślinę, z dziwnym uczuciem, ale to raczej było obrzydzenie, nie strach, może niepewność… Czułam się niekomfortowo, że on jest tak blisko… serio… Jeśli w ogóle można było powiedzieć, że w tym miejscu i w tym czasie mogłabym się czuć komfortowo…
- jestem tym kogo każdy się boi… czynię porządki niszcząc tych którzy nie godni zwać się czarodziejami…Potrafię czynić to o czym nawet nie śnisz…-każde słowo wypowiadał bardzo po woli, tak bym je dokładnie zrozumiała i zapamiętała. Jego głos był pewny siebie, powiedziałabym nawet, że brzmiał zarozumiale.-Ludzie boją się wymawiać mojego imienia. Mówią o mnie Sam-Wiesz-Kto…
Prawie dotykał ustami mojej dłoni… nie pocałował jej jednak…Puścił moją rękę… nadal mierząc mnie wzrokiem…
-czego chcesz ode mnie?- spytałam, wycierając na wszelki wypadek rękę o ubranie, tak żeby tego nie spostrzegł.
Odwrócił się i poszedł kilka kroków do przodu w kierunku swojego fotela… zatrzymał się, ale nie odwrócił.
-Ach tak… już tłumaczę… widzisz ten szereg? Za twoimi plecami…
Nie czekał na odpowiedź… ciągnął dalej…
-widziałbym cię w nim…
-ale ja jakoś nie bardzo…
Dopiero teraz jednym szybkim ruchem obrócił się znowu stając twarzą do mnie. Serce mi waliło, bałam się trochę, stałam w końcu w obliczu Voldemorta, sama.
-skoro wygrałaś ten konkurs. To jesteś wybitna… a tylko tacy maja szansę coś osiągnąć… ja to ci właśnie oferuję…
- dziękuję, ale nie skorzystam… a teraz chciałabym wrócić do swoich…
Nie mogłabym, byłam wychowywana na kogoś dobrego, brzydziłam się czarną magią i złem. W dodatku nie podzielałam morderstw, jakich się dopuszczał, tym bardziej, ze przez niego zginęła moja przyjaciółka, nie podzielałam jego poglądów.
Znowu jego usta wykrzywiły się w uśmiech.
- nie zrozumiałaś…
- to chyba ty nie zrozumiałeś… powiedziałam:NIE.
- nie lubię się powtarzać…
- To dobrze, bo ja też nie!
-to twoja jedyna szansa… na wszystko…
-na plamienie sobie rąk krwią ?za ciebie? o nie, to nie dla mnie…
Mierzył mnie wzrokiem, ale ja też nie spuszczałam z niego oka. Strach jakby był stłumiony, nie powiem, ze się nie bałam, bo bałam się strasznie, ale nie mogłam mu tego okazać. Dal niego ta sytuacja zdawała się być zabawna, nie wiem na dobrą sprawczego on oczekiwał. Raczej wydawało mu się, ze się z nim droczę, nie dowierzał chyba, że naprawdę śmiem mu omawiać.
-mówią, że taki wielki czarodziej z ciebie, a nie potrafisz zrozumieć najprostszego słowa…NIE…
Pokazał coś rękoma i ludzi za mną wyszli…
-Mnie się nie odmawia…
-właśnie to zrobiłam. Nie będę twoją szmatą. A teraz pozwól, ale wrócę skąd przyszłam…
Zaśmiał się złowrogo… Rozmawiałam z nim, oboje mówiliśmy spokojnym opanowanym głosem, co prawda dosadnym tonem, ale nie nikt podnosił głosu
-przemyśl to sobie… to twoja jedyna szansa…
- powiedziałam już: NIE i zdania nie zmienię. Nie chce mieć z tobą nic wspólnego!
Tym razem to ja się odwróciłam i chciałam wyjść, ale znowu usłyszałam ten zimny głos, tym razem było słychać w nim nutkę irytacji… zatrzymałam się…
-w tym świecie walczy się albo u mojego boku, albo jest się moim wrogiem…
Odwróciłam się i patrząc mu prosto w oczy powiedziałam:
-powiem ostatni raz: Nigdy się do ciebie nie przyłączę. Rozumiesz?
-pożałujesz tego… jak twoja matka…
-co ona ma do tego?
-też śmiała to zrobić i jak skończyła?
Zaczynało robić się gorąco… czułam, że mogę nie wyjść stąd żywa… włożyłam ręce do kieszeni w poszukiwaniu różdżki... Mam!
-nie myśl sobie, że w ten sposób zmienię zdanie… mam inne plany na przyszłość…
Znowu się zaśmiał ohydnie. Nie wiedziałam co moja mama ma do tego wszystkiego moja mama. Przecież ona zginęła z rąk swojego męża. Czyżby dlatego, że odmówiła Voldemortowi? Mój ojciec był szmatą Voldemorta? To sprawiało, że brzydziłam się nim jeszcze bardziej.
-nie wiem co w tym jest zabawnego…- dla mnie wspomnienie o tym, że mama nie żyje nie byyło wesołe, ale jeszcze bardziej nie życzyłam sobie, żeby przypominał mi o nim taki szczur (bez obrazy dla Peta) jak on.
-bo widzisz…Silverstone… beze mnie jako twego pana może już nie być przyszłości…
-zaryzykuję…
Powiedziałam z tym samym szyderczym uśmiechem z jakim od to robił. Jestem wolna i nikt nie będzie moim panem. Co on sobie myśli? Wyciągnęłam różdżkę… on nie miał swojej w ręku wiec miałam przewagę w tym momencie… to była moja jedyna szansa…
Oślepiłam go. A potem wysadziłam kolumnę i kawał ściany… szybko zmieniłam się w ptaka i uciekłam zanim zbiegli się śmierciożercy…
To co zrobiłam było instynktowne, nie bardzo myślałam nad tym co robię, po prostu wiedziałam, że muszę uciec…
Chciałam wrócić do ministerstwa… na pewno mnie szukają… ale ministerstwo… nie wiedziałam gdzie go szukać… co ja mam robić? Wokół była jakaś opuszczona wioska… Poczułam się taka beznadziejna… usiadłam na pustej krawędzi chodnika.. Z powrotem w swoim ciele… i wtedy przyszło mi to do głowy… Błędny rycerz!
Wstałam i zaczęłam wymachiwać różdżką, aby go przywołać…
bezskutecznie…
Próbowałam się zorientować gdzie jestem, bo tego nie wiedziałam… w końcu wymachując kolejny raz magicznym patykiem usiadłam zrezygnowana z powrotem na krawędzi chodnika…
-Fantastycznie!- powiedziałam sama do siebie, gestykulując przy tym- nie wiem gdzie jestem.. nie wiem którędy iść… na dodatek nie mogę przywołać autobusu. Po prostu genialnie!
Siedziałam bezczynnie i bezradnie… próbowałam coś wymyślić, ale to też wydawało mi się bezcelowe… Każda próba wydostania się stąd paliła na panewce. Myślałam, że umrę i zzielenieję tutaj a i tak nikt mnie nie znajdzie…Nie miałam siły płakać. Zaczęłam się śmiać sama do siebie… rysując różdżką serduszka na piachu… I już znowu miało być dobrze!! Pogodziłam się z Syrkiem, znów miałam być szczęśliwa, wygrałam konkurs… Miało być tak pięknie i tak słodko… I znowu się wszystko pochrzaniło… Siedzę tutaj 3 godzinę sama, a powinnam ze swoimi przyjaciółmi świętować wygrany konkurs…
Usłyszałam za plecami pękającą gałąź, zupełnie jakby ktoś wszedł na suchy patyk i ten się przełamał, ale to przecież niemożliwe… tutaj nikogo nie ma… Jednak coś mnie tknęło, żeby się odwrócić… zobaczyłam 3 ubranych na czarno facetów z różdżkami w ręku. Patrzyli na mnie zarazem rozglądając się wokół…
-Znowu te śmierciojady!- pomyślałam.
Podniosłam się szybko i ustawiałam w pozycji obronnej, to znaczy różdżka w stanie gotowości…
Jeden z nich coś do mnie mówił, a dwóch pozostałych coś między sobą. Ich słowa jakby w ogóle do mnie nie docierały… potem już nie kojarzyłam coś się dzieje… z ich różdżek poszły iskry, a potem to już strzelałam wszystkimi zaklęciami jakie pamiętałam mogły mi pomóc w końcu jeden z nich upadł i jego dłoń zaczęła krwawić… nie wiele myśląc… teleportowałam się do szkoły, a właściwie to tuż pod jej bramę, bo szkoła była zabezpieczona przed teleportowaniem się na jej teren. Że ja na to wcześniej nie wpadłam, przecież umiałam to zrobić…
W szkole, jak tylko spod bramy, gdzie się teleportowałam weszłam do środka, najpierw mnie dorwała McGonagall, która spanikowana pląsała szkolnym korytarzami, mając nadzieje znaleźć rozwiązanie, albo spokój w jakimś kącie. Kiedy ukazałam się jej oczom od razu zasypała mnie pytaniami musiałam odpowiadać na całe ich mnóstwo… bała się o mnie… nie pozwolili jej mnie szukać… odesłali ją do szkoły i to ministerstwo miało rozpocząć poszukiwania… kiedy ze mną rozmawiała siedziałam na fotelu naprzeciwko dyrektora w jego gabinecie, tam mnie od razu zaciągnęła, ona zaś chodziła w kółko, cały czas nadając jak katarynka… była strasznie zdenerwowana powiem szczerze nie wiem czy kiedykolwiek widziałam ją tak zestresowaną, ale z drugiej strony nigdy nie porwali jej ucznia… Wcale jej się nie dziwiłam. Z resztą ja też wcale nie czułam się lepiej, w sumie to teraz oddychałam spokojna, byłam już bezpieczna. Dyrektor pasł mnie z kolei jakimiś cukierkami, skrzaty z kuchni przyniosły czekoladę i jakieś bułeczki. Ja jednak mimo, że tyle godzin nic nie jadłam jakoś nie bardzo byłam głodna, za dużo wrażeń…
Kiedy wychodziłam od pielęgniarki, tak ,wysłali mnie tam, żeby opatrzyła mi zakrwawiony policzek i dała jakiś eliksir na uspokojenie, chociaż ja wcale zdenerwowana nie byłam, wpadłam na swoich przyjaciół. Usłyszeli, że jestem w zamku i od razu chcieli mnie zobaczyć. Syriusz od razu chwycił mnie w objęcia. Ściskał tak mocno, ze bałam się, że mnie udusi, ale sama się do niego mocno przytuliłam. Ciesząc się, że wreszcie jestem wśród swoich. Dopiero teraz naprawdę to czułam. Serce Łapy łomotało szybko, miałam wrażenie, że zaraz eksploduje. Lilka z Jamesem też musieli mnie dotknąć… chyba po to by sprawdzić czy nie jestem jakimś wytworem ich wyobraźni…
-Prawie umarłem ze strachu!- w oczach Syriusza pojawiły się łzy.- Kiedy się dowiedzieliśmy o śmierciożercach…
-Nic ci nie jest? Jesteś cała?
Krzyczało jedno przez drugie. Wiem, ze musieli się strasznie o mnie bać., widać to było po ich twarzach, które wyrażały nagłą ulgę.
-tak, cała…
Musiałam im wszystko opowiedzieć. Oni umierali ze strachu, nie było mnie tyle czasu… wyobrażam sobie jak musieli się martwić. Siedzieliśmy u chłopaków w pokoju… Syriusz cały czas trzymał mnie za rękę… Nie sądzę by był tak przerażony moją opowieścią, raczej upewniał się w ten sposób, że wciąż jestem obok. Jak on się musiał o mnie bać. Jak oni wszyscy się bali. Słuchali mojej opowieści, Lilka otwierała usta z przerażenia coraz bardziej z każdym kolejnym słowem. Była z szokowana tym, ze zachowałam tyle zimnej krwi by w ogóle rozmawiać z Voldemortem…. Twierdziła, ze ona stałą by tam i trzęsła się jak galareta…
-Lilly, uwierz mi, że w takich chwilach człowiek ma więcej odwagi niż ci się może wydawać ze masz…
- i tak, cie podziwiam.
Przesadza.
Kiedy skończyłam im wszystko opowiadać było już późno chciałam tylko się wykąpać i iść spać… ale Syrek bał się mnie wypuścić sama… najchętniej przywiązałby mnie do siebie, by mieć na mnie oko i móc mnie chronić…
-co mi się tutaj może stać? Nie przesadzaj!
-nawet nie wiesz co my wszyscy przeżyliśmy… wiesz co ja przeżyłem?
Na samo wspomnienie, jego serce zaczynało bić przerażone, a on drżał i od razu mnie przytulał i całował.
-wyobrażam sobie… ale zrozum to był ciężki dzień chciałabym, żeby się wreszcie skończył…
Po kwadransie mojego nalegania w końcu mnie wypuścił, ale powiedział, że jak tylko wyjdę z łazienki mam wziąć to zaczarowanie lusterko i trzymać je cały czas przy sobie, żeby w Każdej chwili mógł sprawdzić czy nic mi się nie dzieje… Takim to właśnie sposobem spałam z tym lusterkiem w ręku… W sumie jak się teraz nad tym zastanawiam to nie wiem czemu nie chciałam mu ustąpić. W końcu najbezpieczniej czułabym się w jego ramionach, z drugiej strony, miałam chyba dosyć tego wszystkiego na tyle, że chciałam ten dzień zakończyć najnormalniej i jak najszybciej.
Rano z kolei zaczął się Sajgon od nowa… zaraz po śniadaniu zostałam wezwana do dyrektora… czekał tam wraz z nim facet, którego wczoraj poturbowałam… nie miał wesołej miny… Okazało się, że to urzędnik z ministerstwa… Super! A ja popełniłam ładna listę wykroczeń… od używania magii po za szkoła po napaść na urzędnika misterstwa… nie wspominając już o nielegalnej teleportacji bez licencji i kilku inny sprawach…
Próbowałam się tłumaczyć… w końcu to był szok… byłam przerażona… przed chwilą chcieli mnie zabić, a tutaj zjawiają się ludzi tak podobnie ubrani… zareagowałam instynktownie w końcu ratowałam życie.
Czuje, że mogą być problemy i to wcale nie małe…. Kiedy w końcu mnie wypuścili z tego gabinetu poszłam do swojego pokoju… zaryczana zaczęłam pakować swoje rzeczy… czułam że może być TAK źle, że wyrzucą mnie ze szkoły i co potem Azkaban? To najstraszniejsze miejsce… ja tam nie chcę… Ja nie chcę stąd odchodzić. Nie chcę rozstawać się z nimi wszystkimi, nie chce być z dala od Syriusza… Ja się prędzej zabiję, niż dam się wsadzić za kratki…
Zeszłam do PW tam siedział Syriusz z Remusem, który właśnie wrócił i o niczym nie wiedział… kiedy zobaczyli mnie zaryczaną od razu urwali rozmowę i zajęli się mną… Syriusz posadził mnie na swoich kolanach, a ja ukrywać twarz w dłoniach znowu musiałam opowiadać… pocieszali mnie, Syriusz całował po gołym ramieniu słowami dodając otuchy, a /Remy głaskał po nodze, nie szczędząc niczego co mogłoby podtrzymać mnie na duchu. To jednak nie pomagało. Syriusz powiedział, że jeśli będą chcieli wyrzucić mnie ze szkoły on odejdzie ze mną, a na znak wyrazu jawnej niesprawiedliwości Remy dodał, ze wszyscy zrezygnują ze mną, kiedy zaczęłam im mówić, że nie mogę na to pozwolić zza portretu wyszła profesor McGonagall i kazała iść ze sobą i nie mazać się. Poszłyśmy z powrotem do gabinetu dyrektora… otarłam łzy… ale kiedy w gabinecie zobaczyła ciocię i wujka oczy znowu mi się zaszkliły… Ciocia od razu zaczęła mnie przytulać i obcałowywać… Z resztą łzy jej się lały bardziej niż mnie w tej chwili. Wujek mocno przytulił, kiedy ciocia na chwilę mnie puściła… Zrozumiałam, że przyjechali po mnie…
-Panie dyrektorze, ja jestem już spakowana…
Powiedziałam płaczliwie, osuszając twarz ręką.
- a to planujesz nas opuścić?- dyrektor się zaśmiał, co wprawiło mnie w stan kompletnego osłupienia. Już kompletnie nie wiedziałam co się dzieje.
-myślałam, że po tym co zrobiłam… po tym jak zaatakowałam tego urzędnika…
-nic mu się nie stało… a on też popełnił błąd powinien cie uprzedzić kim jest i jakie ma zamiary… w dodatku to co się stało cię usprawiedliwia, ratowałaś się… zachowałaś się bardzo rozważnie.. stwierdził, ze byłabyś dobrym aurorem…
-ale w takim razie co wy tutaj robicie?- z wróciłam się do cioci i wuja.
-nie sadzisz chyba, ze po tym co się stało moglibyśmy się tutaj nie pojawić i nie sprawdzić na własne oczy czy nic cci nie jest…
Ciocia kolejny raz złapała mnie w swoje ramiona… Jak tylko się dowiedzieli umierali ze strachu o mnie w sumie to im się nie dziwie…. Też bym się strasznie martwiła na ich miejscu… Podejrzewam, że musieli dowiedzieć się dopiero dziś, bo gdyby to miało miejsce wczoraj nie wierzę, że Dorea nie byłaby tutaj już wczoraj….
-Potter! Black! Co wy tu u licha robicie? Zabroniłam wam…
- o przepraszam, pani profesor… ale nie pozwoliła nam pani jechać z sobą…
Jim potrafił sprytnie omijać przepisy. Psorka ściągnęła brwi.
- A o zakazie przybycia tutaj nie było mowy…
- jak udało wam się wyjść ze szkoły, kto was wypuścił i jak się tutaj dostaliście?
-Normalnie, Woźny Filch, błędnym rycerzem.
-Potter! Jakim cudem!?!
James odpowiadał na jej pytanie dość teatralnie, wyliczał na palcach, patrzył do góry jakby nie chcąc nic pominąć… nauczycielka robiła się coraz bardziej zła… a każdy wie jak ona się denerwuje w końcu jednak udało jej się ustalić, że chłopaki nie mogli opuścić swoich dziewczyn w takiej chwili i czuli potrzebę by je wspierać z widowni oraz to że wykorzystali wyjście do Hogsmeade dzięki temu wydostając się z zamku a potem autobusem tutaj. Dyrektorce opadły ręce z bezradności… co mogła poradzić? Nic.
Pierwszym etapem konkursu był test, skomplikowany… potem losowaliśmy zadania trzeba było wykonać transmutacje od najprostszych po najbardziej skomplikowane… Na konkursie byli uczniowie Hogwartu kilkoro z jakiejś podrzędnej szkoły na północy kraju… podobno wygrana ich ucznia ma ich uchronić przed zamknięciem… Szkoła ma tak niską renomę, że w sumie wcale się nie dziwię, prawdę powiedziawszy, Pomyśleć, że jeszcze 150 lat temu niemalże dorównywała naszej.
Do finału jednak udało się dojść pojedynczym jednostkom… obok 2 dziewcząt z Boxbathone i jednego chłopaka z Emudu (ta szkoła…) ja z Lilką, była jeszcze taka jedna puchonka, ale jak usłyszała swoje nazwisko zemdlała i nie mogli jej ocucić. Teraz siedzi na widowni z nietrudną do wytłumaczenia miną.
Zadania finałowe miały być najtrudniejszymi…. Za odpowiedź a właściwie za rozwiązanie zadania można było zyskać punkty prowadzące ku wygranej lub starcie wszystko, można też było się wycofać… Tak zrobiła Lilka… swoja drogą głupio, bo umiałaby na pewno wykonać transmutację krzesła w swój portret, nie było to łatwe, ale sorry- Lilka to cholernie zdolna bestia, dała by radę… Nie rozumiem czemu to zrobiła, czyżby zestresowała się publiką, a może bała się że jej nie wyjdzie i sie zbłąźni? Nie mam pojęcia, w każdym razie teraz siedziała z boku i musiała patrzeć na wszystko… do jednej koperty przydzielone były dwie osoby… ja byłam ostatnia…
Ja i taki rudy francuz i to nam przypadł pozostały, czyli ostatni zestaw… Czarownica siedząca w komisji wyciągnęła ręce przed siebie by chwycić kopertę... McGonagall zacisnęła mocno kciuki i wzięła głęboki oddech… Była nie mniej zdenerwowana ode mnie. Kobieta z jury zaczęła czytać polecenie do wykonania… jego treść spowodowała, że dyrektorka zamarła, James i Syrek także, Lilka zastygła w bezruchu i ja stanęłam jakbym została nagle oblana cementem…
„dokonaj transmutacji swojego ciała w ciało dowolnego zwierzęcia…”
Serce zaczęło mi łomotać… nie wiedziałam co robić…
Jak każdy miałam 5 minut na przygotowanie się…ale ja… spojrzałam w kierunku chłopaków…. Patrzyli na mnie nie wiedząc co robić… nie mogłam tego wykonać, bo wszystko się wyda.. jesteśmy w końcu nielegalnymi animagami!!!!!!!!!!!!
ale jeśli tego nie zrobie przegramy...
Podupadnie prestiż szkoły... Ja sie totalnie zbłąźnię... Ale nasz sekeret będzie bezpieczny... Przecież jak on się wyda...
Zaczęłam analizować… żadna opcja nie byłą dobra…. Spojrzałam na swoja przyjaciółkę, która siedziała niedaleko… pokiwała głowa układając usta w cos co miało przypominac „no, dalej!”. Moja nauczycielka transmutacji mruczała coś pod nosem i z daleka widziałam ze była zdenerwowana i za razem przerażona… Rudzielec zaczął machać różdżką w powietrzu… drapać się po głowie… zresztą nie patrzyłam na niego…
Fajnie byłoby wygrać, ale…. Są rzeczy ważniejsze… co mi po tych nagrodach… co mi po tym wszystkim jeśli będę miałą ja i moim przyjaciele ogromne problemy jeśli się zmienię… jeśli jednak nie spróbuję to dotknie mnie hańba… ale nie mogę…
-jeszcze minuta…
Fajnie wygrać… pojechać na wycieczkę…
-pół minuty…
To zbyt ryzykowne….Przed oczyma stanął mi obraz urzędników, którzy przesłuchują nas…
Patrzyłam w oczy równie przerażonego Jamesa...
Oczy profesor McGonagall i zielone oczy Rudej...
Kiedy zatrzymałam się na szarych oczach kogoś, kogo kochałam najbardziej na świecie usłyszałam:
-Koniec czasu….
Cóż… postanowiłam jednak ponieść ryzyko…
Zebrałam wszystkie myśli… Słuchając stukotu swojego serca złapałam oddech…. Otworzyłam niepewnie usta:
-Przykro mi, ale muszę odmówić wykonania tego zadania…
Na Sali rozległ się szum… chłopcy… psorka i Lilka otwierali szeroko oczy ze zdziwienia… podobnie z resztą jak cała reszta…
-dlaczego?- spytała kobieta, która przeczytała mi polecenie.
-Ponieważ, nie jestem w stanie tego zrobić.. ta transmutacja to zmiana w animaga… potrzebne są do niej lata ćwiczeń, a i te musze być poprzedzone spełnieniem kilku warunków… niestety ja ich nie spełniam. Nie miałam przeprowadzonych badań pod takim kątem…nie zgłosiłam takiej chęci do ministerstwa… nie uczestniczę w kursie a nie nawet nie ukończyłam Hogwartu z najlepszymi ocenami z transmutacji. W związku z tym pamiętając o tym, że jest to niebezpieczne muszę odmówić nawet kosztem moich wszystkich punktów…
Moje drogie, nie mam śladu, żeby mnie czytał osobnik męski, co mnie z resztą wcale nie dziwi. Dzisiaj przedstawiam Wam notkę, do której inspirację, no może nie inspiracją, ale elementem, moim zdaniem idealnie pasującym jest piosenka, którą chciałabym żbyście posłuchały jako tło. Link do niej jest w tym magicznym znaczku u góry. Ze swojej strony chcę jeszcze podziękować za wsze komentarze i poprosić o wyrozumiałość w senesie częstotliwości dodawania notek ponieważ uaktywnił się pewnien system eliminacji. A okazji do eliminacji mam w tym roku dużo. Dużo podstawników halogenowych... ;)
Zapraszam do czytania, pozdrawiam:*
Nie zapomnijcie zostawić komentarzy :*
Stanęłam i wpatrywałam się w niego myśląc co ja zrobiłam… przecież to mi się podobało… patrzyłam na niego zakłopotana…chyba tylko po to by sekundę potem go pocałować tak namiętnie jak nie pamiętam kiedy…
Trwało to chwilę a potem uciekłam do swojego pokoju… on stał jak wmurowany…. Nie wiedział co się dzieje…nawet za mną nie pobiegł…
Spędziłam popołudnie w pokoju razem z Amelą i Dothy… Jedna siedziała jak struta, bo tęskniła za swoim chłopakiem, a druga z kolei żałowała, ze nie ma się z kim pościskać… Ja z kolei położyłam się z „Transmutacją nie dla laików” i udawałam, ze się uczę…tak, udawałam bo cały czas uciekałam myślami do tego momentu na korytarzu… do tego jak Syriusz rano wyrzucił te wszystkie walentynki… Doszłam do wniosku, że jestem od niego uzależniona i…. zdurniałam do reszty…
Jednak moje wewnętrzne zamieszanie ustało następnego dnia… nie miałam na nie czasu… bo Minerwa nas przyszpiliła….codziennie spędzałyśmy w jej gabinecie długie wieczory wykonując najdziwaczniejsze transmutacje… rozwiązując problemy na podłoży teoretycznym… odpytywała nas… byłyśmy już tak obryte, ze nie było szans, żeby tego nie wygrać… Całe szczęście 2 dni przed dała nam trochę luzu, żebyśmy mogły wypocząć… Tak się złożyło, że dzień przed konkursem były 17 urodziny Syriusza…
Z samego rana po śniadaniu… na którym siedziałam nieco spięta, korzystając z tego, ze wszyscy się zwinęli… no tak…Remus był w stanie niedyspozycji… Peter zatruł się wczoraj kiedy zeżarł coś u Remy’ego w chacie i siedział w skrzydle szpitalnym, a Lilka z Jamesem zmyli się szybko gdy coś tylko zjedli żeby pobyć wczeszcie razem… do lekcji mieliśmy jeszcze ponad 2 godziny… Zostaliśmy więc z Syriuszem sami…
Zaproponowałam spacer… zgodził się… Zastanawiacie się zapewne dlaczego my ze sobą rozmawiamy? Cóż nie widzieliśmy się przez kilka dni- McGonagall nas terroryzowała, a potem jakoś to przeszło do porządku dziennego i tak jakbyśmy puścili to w niepamięć… każdym razie teraz rozmawialiśmy już normalnie.
Poszliśmy na błonia… z resztą gdzie tu można indziej iść? Zatrzymaliśmy nad jeziorem… w tym samym miejscu gdzie płakałam… w miejscu w którym zrodziło się tyle wspomnień… Wyciągnęłam z torebki maleńką paczuszkę… kupiłam mu taki mały drobiazg…
-Wszystkiego najlepszego!- powiedziałam rzucając mu się na szyję.
Porwały mnie emocje…. I cmoknęłam go w usta… on chyba też zbytnio nad sobą nie panował… objął mnie w pasie…
-Dziękuję… Nie przeczę, że to co w tej paczuszce mi się nie spodoba, ale wiesz, ze wolałbym inny prezent…
Zdjęłam ręce z jego szyi… zrobiłam krok w tył… ale on wcale nie wypuścił mnie z objęcia…
-Rory…
Zaczął niepewnie… Ja on to zawsze pięknie mówił. Z nutką niepewności i słodyczy….
-Rory… ja naprawdę Kocham tylko ciebie… uwierz mi…błagam ja w życiu się nie całowałem z żadną inną… no może z jedną….ale jeszcze wtedy ze sobą nie byliśmy… spróbujmy jeszcze raz… nie umiem żyć bez ciebie…Przyrzekam miedzy mną a Samantą Clarkson nic nie ma i nigdy nie było… co mam zrobić, żebyś mi wreszcie uwierzyła?
-nic..
W oczach stanęły mi łzy… popłynęły po policzku… Przytulił mnie i wtedy poczułam ciepło… ukojenie… Ściskał mnie mocno i nadal do mnie mówił:
-Ja naprawdę kocham tylko ciebie, żyć nie mogę! Ja cię nigdy nie zdradziłem, ale jeśli nie możesz zapomnieć o tym to pocałuj kogoś innego…jeśli to pomorze… to proszę cię zrób to…- chyba zrozumiał to w ten sposób, że ja mu nigdy tego nie wybaczę…
- to nie będzie potrzebne…
-wierzysz mi?
Zapytał swoim ciepłym męskim głosem…
-Tak… ale nie prowokuj więcej takiej sytuacji i do tego nigdy więcej nie wracajmy … bo ja też cię bardzo kocham… i nie chcę cię stracić nigdy więcej… Jesteś dla mnie wszystkim…
-a ty dla mnie nawet więcej niż wszystkim… serce mi się kroiło każdego dnia…
-to już za nami…
-nie chcę byś nigdy więcej płakała...
-nawet ze szczęścia?
-zdecydowanie wolę cię uśmiechniętą…
Spojrzeliśmy sobie w oczy… Syrek trzymał dłoń na mojej twarzy, otarł ostatnią łzę a potem pocałunkiem przypieczętowaliśmy swój powrót do siebie…
-to był najpiękniejszy prezent jaki mogłem dostać….
-jaki?- spytałam głupio. Doskonale wiedziałam o co mu chodzi a swoja drogą wcale mu się nie przyznałam, ze ten prezent kupiłam mu na gwiazdkę, ale nie zamierzałam mu go wtedy dać, nie przyznałam się do tego nawet kiedy on dał swój prezent, to znaczy ten który kupił mi pod choinkę kilka dni temu, na przeprosiny.
-wiedziałem, że nie przestałaś mnie kochać…
- tak? A niby skąd?
-czułem…
-daj spokój…
- wiedziałem… widziałem jak się zachowywałaś… to jak płakałaś na sylwestrze… tak mnie ścisnęło za serce…
- wtedy to Remy’ego pocieszałam i wszyscy wyliśmy
-ale jak w te walentynki… po tym jak strzeliłaś mnie w twarz…
-przepraszam nie powinnam była…
-jak mnie pocałowałaś to byłem już pewny.
-ale proszę cię nie wystawiaj nigdy więcej mojej miłości na próbę…dobrze?
-postaram się…
Wtuliłam się w jego ramiona i poczułam się bezpieczna… nic nie mogło mi się stać… Syriusz mnie kochał… jak cudownie było znowu być z nim…
Poszliśmy z powrotem do zamku… zostawiliśmy kurtki i okrężną drogą pod salę zaklęć… Kiedy weszliśmy do klasy siedziały w niej zaledwie 4 osoby… usiedliśmy z Łapą w miejscu gdzie siedzimy zawsze…. Roześmiani… szczęśliwi… tak jakby naszej rozłąki nigdy nie było… Obejmował mnie ramieniem… jakże zdziwioną minę mieli Lilka z Jimem kiedy weszli do klasy…
-Spokojnie!- powiedział Czarny.- Może was uszczypnąć?
-eee…
-Tak, jesteśmy znowu razem…- powiedziałam Lilce kiedy usiadła obok mnie. Dosłownie zamykając jej wciąż otwarte ze zdziwienia usta.
Reakcja była oczywista: zaczęłyśmy piszczeć.
-Kochanie! Cicho…- Syriusz szepnął mi do ucha , a potem pocałował w policzek.
-My tak zawsze….
-wiemy….- James zaczął się śmiać.
-To już masz sukces gwarantowany jutro…
-czy ja wiem, Lilluś…
-daj spokój, na pewno…
-a właśnie o której jutro?
-mamy iść do niej po eliksirach…. To nam powie..
-acha…
* * *
-Szkoda, że tak z samego rana…
-musimy tam być na 10 rano więc co się dziwisz..
-no, bo ja bym tak chciała…
-wiem… ja wiem…
-po tym jak znowu jesteśmy razem mogłabym się z nim nie rozstawać….
Lilka się uśmiechnęła nie wiem po co jej to wszystko mówiłam przecież ona doskonale wiedziała... nie rozumiałam tylko dlaczego musimy jechać bladym świtem… to znaczy o 6 rano…
Usłyszałyśmy przeraźliwy dźwięk na korytarzu… wyskoczyłyśmy z pokoju…
Syrek leżał na ziemi przeklinając…
-ej… może grzeczniej trochę!- rzuciłam…
-możecie zejść?- zza ściany wynurzył się Rogaty.
-Przynajmniej raz mogły by mnie wpuścić!
Mówił sam do siebie Syriusz podnosząc się i otrzepując swoje ubranie
Wystarczy, ze tylko wyszłam z wieży a już staliśmy z Łapą w objęciach…
-co się stało?- spytała Lilka.
-stęskniliśmy się…
Rzecz jasna ten był tekst Czarnego. już się znowu całowaliśmy…James kontynuował nie zwracając uwagi na nasze zachowanie…
-Byliśmy u Żylety…
-jakiej żylety?- spytałam wyrywając swoje usta na ogromnie długą chwilę z ust mojego ukochanego.
-no McGonagall…- Syriusz mnie oświecił.
Żylety? Pierwszy raz słyszałam takie określenie…
- tak mi się powiedziało… noi chcieliśmy z wami jechać na konkurs, ale się nie zgodziła…
-DLACZEGO?!?!
Byłam zła….
- mnie się pytasz? powiedziała, że nie mam mowy, bo na konkurs jadą uczniowie, ze nie ma miejsca, nie może zrobić wyjątku bo każdy by chciał kogoś wziąć…ale może nie wszystko stracone…
-to znaczy?
-na razie nic wam nie powiemy…
Zrobiłam sfochowaną minę…
-Nie powiem…
Syriusz pocałował mnie w skrzywione usta…znał tę sztuczkę…
-idziecie do nas? Mam po kremowym dla każdego… w końcu mam dziś urodziny…
- w sumie to nie jest wcześnie, a my musimy bladym świtem wstać…
Zaczęła Lilka, ale obie miałyśmy ochotę iść.
-nie dajcie się prosić… Skarbie… ty na pewno pójdziesz…
Obślinił mi policzek, a ja skrzywiona zaczęłam się wycierać ręką.
-nie daj się prosić, kochanie…
-no nie wiem Łapa… nie wiem…
-bo cię zaniosę!
-To nieś!
Uśmiechnęłam się szeroko… a on nie miał wyjścia zaniósł mnie…
Obaliliśmy po piwku…a potem położyliśmy się i sobie rozmawialiśmy…. Było miło… sięgnęłam budzik, żeby go nastawić, a potem wróciłam w ramiona Syriusza… Lilka z Jimem spali, albo może i nie spali… a my zajmowaliśmy się sobą… musieliśmy nadrobić te 2 i pół miesiąca bez siebie… to był taki szmat czasu….
Jak bosko było usłyszeć melodie budzika budząc się w ramionach ukochanego mężczyzny…
-cześć!
Zaraz po otwarciu oczu Łapa, patrzył na mnie jakby chciał mnie zjeść…
-witaj, Słonko!
Nie ma nic piękniejszego niż obudzić się w ramionach ukochanej osoby, dać jej buziaka na początek dnia, a potem szybko uciekać, spłoszona tym która to godzina… Zgarnęłam Lilkę i poszłyśmy się szykować… aż w końcu nadszedł czas wyjeżdżać…. Chłopaki targowali się jeszcze z Minerwą, ale bezskutecznie… Wsiedliśmy do zaczarowanego powozu, w sumie dziwne, jakbyśmy nie mogły polecieć kominkiem albo świstoklikiem…Było nas kilka osób, ale to chyba nie był problem… Droga do ministerstwa trwała „trochę” czasu… a potem jeszcze te głupie formalności, aż wreszcie konkurs miał się zacząć…. Stałyśmy przed sceną… odbywać to sie miało w Sali z podwyższeniem jak scena i audytorium dla publiczności… profesor udzielała nam ostatnich wskazówek kiedy za jej plecami stanęli nasi kochani… na twarzy mojej i Rudej zagościł uśmiech a oczy tempo tkwiły za plecami McGonagall… odwróciła się.
Nawet to, ze mi wczoraj tłumaczył że nic między nim a tą całą cizią nie było…przeprosiliśmy się za te wszystkie przykre słowa nie zmieniło faktu że ja nie potrafię mu zaufać…okazuje się, że w ogóle mu nie ufałam skoro tak się zachowałam nie porozmawiałam z nim tylko uwierzyłam w słowa jakiejś obcej osoby…przecież nie na tym polega związek dwojga ludzi… a skoro ja mu nie ufam… do niego jako przyjaciela mam zaufanie bezgraniczne…ale jako do chłopaka…to bez sensu…
Nie mogłam jednak skreślić tego wszystkiego co między nami było…nie mogłam udawać, ze go nie znam….bo znam bardzo dobrze… zaczęliśmy się do siebie odzywać…tak normalnie… warto było spróbować , tym bardziej, że przyjaciele bardzo się cieszyli z tego, ze w sposób normalny ze sobą rozmawiamy…
-Mówię wam…już można było przy was zwariować…
-Nic tylko jadowite spojrzenia i cięte teksty…
-coś o tym wiemy…Po tym jak naskoczyłeś na nas wtedy na błoniach…
-oboje wtedy przegięliśmy…
-delikatnie mówiąc…ale ja też przegiąłem…
-ale zapomnijmy o tym!- Lilka rzuciła genialny pomysł, szkoda tylko, że nie wykonalny-Aurora! Idziemy na zajęcia do Mac…
-Już mam ich dosyć!
Wzięłam jednak swoje rzeczy ze stołu i ruszyłam się…Na szczęście ten konkurs był już coraz bliżej oznaczało to, ze święty spokój też był coraz bliżej… bo McGonagall każdą wolną chwilę w lutym wypełniała nam dodatkowymi zajęciami, które miały nas przygotowywać do konkursu… cóż miałam już naprawdę dosyć…Lilka z resztą też…
Nie skłamałabym jednak gdybym powiedziała, że wolałabym spędzić walentynki na takich właśnie zajęciach…widok na każdym kroku zakochanych par, które się ściskają i całują…podczas gdy ty niedawno rozstałaś się z chłopakiem….nie dziwię się, ze Remus od razu po śniadaniu uciekł do biblioteki i nie wyściubił z niej nosa między zajęciami… tam przynajmniej nikomu nie przyszło do głowy randkować…nie dzisiaj…
Jak co dzień na śniadaniu sowy roznosiły pocztę…dziś jednak był ich prawdziwy wysyp… cóż się dziwić…walentynki…każdy chciał wysłać swojej sympatii jakiś znak swojego istnienia…
Rzecz jasna przede mną usypała się kupka…mój fanklub nie śpi…korzystając z okazji że nie mam już chłopaka, a są walentynki dostałam milion wyznań miłosnych…propozycji pocieszenia… subtelnych propozycji matrymonialnych i tych mniej subtelnych… Miło było widzieć taki kopczyk przed sobą… ale nie przyprawiało mnie to o jakąś euforię…
Spojrzałam na talerz Syriusza, który siedział obok Remusa…Przed nim też się usypała nie zła górka… ten jednak nie zajrzał do żadnej kartki…
-W tym roku Kitty cię przegoniła…-powiedział James, który wśród kupki swoich kartek, gdzie co druga była z tekstem „Rzuć tą Evans, ja cię bardziej Kocham” szukał kartki od Lilly…
Spojrzałam w kierunku stołu Ślizgonów… Kitty Bowmann siedziała niemalże obsypana swoimi walentynkami rozchachana… Zawsze odbywały się między nami nieoficjalne zawody, która dostanie więcej walentynek… W zeszłym roku poległa z kretesem przez zaklęcie Łapy… w tym roku jednak jej fanklub się zmobilizował i to ja przegrałam…
-Mam to w nosie…
W sumie prawda…mam to w nosie jednak fajnie zawsze było wygrywać…
-mam!
Krzyknął Rogacz kiedy znalazł kartkę, którą z taką desperacja, rozsypując wszystkie inne na boki, poszukiwał od 10 minut.
-Dziękuje, kochanie…
Pocałował w podzięce swoją dziewczynę…
-Ta od ciebie też jest śliczna…
-ciekawe, bo nigdy ci się nie podobała…
-jak to?
-co roku dostawałaś ode mnie kartkę i co roku mówiłaś, że jest okropna…
-w życiu nie dostałam od ciebie walentynki….
James podrapał się po głowie a potem roześmiał:
-Bo ja się nigdy nie podpisywałem…
-Łapa, ale twoje fanki zaszalały.-odezwał się wreszcie Peter, któremu kartki wokół i na talerzu Syriusza zasłoniły dostęp do pieczywa.
-Daj spokój, mam je wszystkie w dupie…
Dokończył tosta, a potem podniósł się. Złapał wszystkie kartki i odszedł z nimi od stołu kierując się ku drzwiom…
-Tak…ma je w dupie a wszystkie stąd zabrał i idzie…
Jim jednak nie zdążył dokończyć, bo Syriusz zatrzymał się przy drzwiach wywalając je wszystkie do kosza… a potem zniknął za drzwiami…
Jego fanki, które wodziły za nim wzrokiem nie kryły swojego oburzenia… ale Czarny naprawdę miał to gdzieś…
Na lekcjach też był koszmar… zakochane pary były wszędzie…obściskiwali się… Lilka siedziała z Jamesem… ja z Remusem... widziałam jak trzymali się cały czas za rękę… a potem zamknęli się w pokoju u chłopaków… szczęściarze…
Ale i ja miałam szansę na randkę tego dnia… Po obiedzie zostałam sama w WS, kiedy wychodziłam jakiś chłopak zaszedł mnie od tyłu… złapał w pół i zaczął całować po szyi… Osłupiałam w jednym momencie… i gdyby jakby spod ziemi nie wyrósł Łapa to nie wiem co by było….
-Zostaw ją!
Powiedział widząc moją minę….
-Odwal się…-odpowiedział, ten napastnik.
-Co się odwal?!? To moja dziewczyna….
Już zawijał rękawy i sunął ku niemu…
-Kitty jest moją dziewczyną….
Chłopak odkleił się od mojej szyi.. Wtedy się odwróciłam, a on zaczął krzyczeć i mnie przepraszać. Pomylił mnie z Bowmann. Wytłumaczył się i tyle go widziałam…
-dzięki.- Powiedziałam do Syriusza.- gdybyś się nie pojawił to by mnie zjadł…
-nie ma za co…no chyba, ze by się zorientował, że ty to ty.
-śmieszne… gdzie śmigasz?
-miałem zamiar się przejść, bo w naszym pokoju ktoś się zabarykadował i nie da tam się wejść…
Zaśmiałam się.
-chyba nie zamierzasz iść tak jak teraz?
Syriusz miał na sobie jedynie szkolną szatę, a nie oszukujmy się nie było na tyle ciepło by w niej wyjść…
-no nie…a ty co będziesz robiła?
-nie wiem…pójdę do siebie i pouczę się trochę na ten konkurs.
-daj spokój, dzisiaj…
- tak się składa, że nie bardzo mam perspektywy…
-to tak jak ja…
W końcu poszliśmy sobie usiąść na zatłoczonym korytarzu… Udało nam się jednak znaleźć miejsce w którym można było usiąść i porozmawiać… Syriusz zanudzał mnie na temat motorów… o dawna się nimi pasjonował i od dawna musiałam o nich wysłuchiwać, ale on też słuchał o rzeczach, które kompletnie go nie interesowały…
-cieszę się, że znowu potrafimy ze soba rozmawiać…-Wypaliłam nagle.
-ja też. Z chłopakami nie da się porozmawiać tak jak z tobą…
-wiem.
-wiesz?- zdziwił się.
-bo ja jestem wyjątkowa!
Uśmiechnęłam się, bo to był żart, chociaż drugiej takiej świruski nie ma… i on po chwili się roześmiał…
-wiem… nigdy tego nie ukrywałem przed tobą…
Cały czas uśmiech gościł na mojej buzi. Na chwilę zapadła cisza…Syriusz zrobił w tym momencie coś czego kompletnie się nie spodziewałam…Staliśmy oparci o ścianę, a ten obrócił się do mnie chwycił w pół i pocałował mnie…
Oderwałam się od niego…
Strzeliłam mu w twarz…
108. bo już cię nie kocham... Dodała Aurora Silverstone Środa, 13 Maja, 2009, 17:17
Może i nie była… Impreza była w pokoju chłopaków... nie chciałam tam iść…ale Lilka mnie zaszantażowała….błagała…dałam się przekonać….
Pamiętam dwie butelki ognistej…potem jeszcze jedna… i ciasto, które było tortem i świeczki i jak Remy polewał…kolejny kieliszek… Nie pamiętam niczego co było po północy… Obudziłam się dopiero rano… Z dziurą w miejscu poprzedniego wieczoru… Obok mnie leżał z jednej strony pijany i śpiący Remus, który upił się pierwszy raz od czasu tamtej imprezy, ale nie było z nim aż tak źle jak wtedy…Z drugiej strony zalany w trupa Łapa…kiedy się poruszyłam zrzuciłam z siebie jego rękę… spojrzałam na niego…poczułam ciepło w środku… odgarnęłam kosmyk włosów z jego twarzy… Uśmiechnęłam się…ale w tym samym momencie przypomniałam sobie o jego zdradzie…wtedy cos mnie ukuło w serce…
Podniosłam się i usiadłam na parapecie…podkuliłam nogi… spojrzałam w okno i tak siedziałam…płakałam… próbowałam sobie przypomnieć coś więcej z wczoraj…co nieco mi się udało…W pewnej chwili, nie wiem ile czasu minęło od chwili kiedy wstałam…ktoś położył mi rękę na kolanie… Czułam, że to Syriusz, ale nie zareagowałam…nadal patrzyłam za okno…
-Rory…- odezwał się w końcu, dość niepewnie.
-Proszę, nie dotykaj mnie…
-Wiem, że cierpisz…ja też…ale spróbujmy…
-nie potrafię ci wybaczyć…rozumiesz?
-A możesz spróbować?
-nawet jeśli to już nie będę umiała z tobą być…
-nigdy?
-nie wiem… zrozum…
Łza popłynęła mi po policzku…otarł ją… jak w tym złudzeniu, ale teraz wiedziałam, że to rzeczywistość…
- nie płacz, proszę cie…
- nie chce płakać…ale to dla mnie za trudne…
Odwróciłam głowę w jego stronę… Dotknął ręką mojego policzka, wplótł dłoń w moje włosy… i pocałował… poczułam jakbym oderwała się od ziemi… jakbym płynęła w powietrzu… odwzajemniłam jego pocałunek…
-spróbujmy jeszcze raz…zapomnijmy o tym..
- nie da się zapomnieć…tak po prostu…
Podniosłam się z tego parapetu stanęłam obok niego…położyłam ręce na jego piersiach… spojrzał na mnie…
-nigdy więcej tego nie rób…
-dlaczego?
-bo nie ma nas…jako pary…rozumiesz…
Otworzył usta i chciał coś powiedzieć, ale nie dałam mu dojść do słowa…
-jest tylko Aurora i Syriusz… osobno…nie da się zapomnieć…skreślić…tego wszystkiego co było…jest…po prostu Aurora i Syriusz…przyjaciele…Musisz zrozumieć… to trudne dla nas obojga…
Każde wypowiedziane słowo sprawiało mi ból. Kogo ja właściwie chciałam oszukać? Komu ja to wszystko tłumaczyłam…Miałam rację, nie trzeba było w ogóle tego zaczynać…
Przez moment się zawahałam…chciałam go pocałować ostatni raz…ale nie…nie mogłam tego zrobić nie po tym co powiedziałam przed chwilą…spojrzałam na niego tylko…zerknęłam na usta…przejechałam po nich palcem…on zamknął wtedy oczy… odwróciłam się i wyszłam…