107. Żeby nie zwariować Dodała Aurora Silverstone Wtorek, 12 Maja, 2009, 12:00
Zbliżył się… zamknęłam oczy a on ustami zaczął dotykać moich ust…I wtedy…się rozpłynął jak mgła…to było tylko marzenie… On tego nigdy nie zrobi!
Nagle wstałam i w jakimś porywie chciałam wejść na zamarzniętą taflę jeziora…
-Co ty wyprawiasz?!?!
Ktoś na mnie krzyknął od tyłu. Nie odwróciłam się…chciałam być sama… nie miałam ochoty na rozmowy… zaraz sobie pójdzie…ale ten ktoś chwycił mnie za rękę…
-Aurora? Co ty chcesz zrobić?
-nie wiem, Am… nie wiem...Nie chcę już niczego…
Przytuliłam się do niej i rozryczałam jak dziecko…nie wiem co chciałam zrobić…ale coś mi niewątpliwie odbiło….Zaprowadziła mnie do pokoju…Rzuciłam się na lóżko beznamiętnie i tak plackiem leżałam…
Minęło tyle czasu a ja zamiast się pozbierać….było ze mną coraz gorzej…Ile mogłam odwracać głowę, kiedy wchodzili z Jamesem na śniadanie? Ile razy mogłam siadać możliwie najdalej niego? Nikt mnie nie rozumiał…no może tylko Remus, który przeżywał to samo... chociaż trochę inaczej…nie mówię, ze nie cierpiał… był tak samo załamany jak ja…A ja? Umiałam w życiu wiele znieść w życiu…ale to było Zbyt dużo… Czy ja jestem jakaś przeklęta?
Do pokoju weszła Lilka. Usiadła na moim łóżku..
-Słonko? Co jest?- spytała troskliwym głosem… wzruszyłam jedynie ramionami-znowu to samo?
Jej pytanie było retoryczne. Lilka znała mnie tak dobrze ja James, jak nie lepiej…
-musisz w końcu cos z tym zrobić! Albo raz na zawsze odetnij tę pępowinę, albo wreszcie mu wybacz!
-to nie jest takie proste…
-rozumiem…
-nie rozumiesz. ..Umiałabyś wybaczyć Jimowi zdradę?
-kocham Jamesa. To jest dla mnie najważniejsze!
Wzięła oddech i dodała:
-Pamiętaj, raz można wybaczyć…
-nie wiem czy umiem…nie umiem…
Lilka spojrzała na mnie z bólem…nie mogła już na to patrzeć…
-wstawaj!
-nie…
-wstawaj!
-nie mam po co…
-nie opowiadaj głupot! No, już ruszaj się!
Usiadłam na łóżku.
-po co?
-no, już! James zabiera nas dziś do Hogsmeade!
-a niby dlaczego?
Lilka zrobiła dziwny gest w swoja stronę. To było cos w rodzaju uśmiechu połączonego z pokazanie na siebie.
-nie kumam…
-jaki dziś jest dzień?- spytała.
-jak każdy inny…beznadziejny…
-o przepraszam cię bardzo…
W tym samym momencie oprzytomniałam Lilka kończy dziś 17 lat. Na śmierć zapomniałam!
-Lilly przepraszam! Zapomniałam! Wszystkiego najlepszego, kochanie! Zdrowia szczęścia i słodyczy!
Przytuliłam się do niej…
-wiedziałam! Szykuj się idziemy o 5. a ja zaraz wracam…
Poszła do pokoju chłopaków, gdzie właśnie Rogaty ściągał łóżka zmaltretowanego Łapę. Walczył też ze zrezygnowanym Lunatykiem.
-nie róbcie mi tego! No już podnosić się! Remy! Proszę! Pójdziemy tylko na kremowe piwo…
-nie mam ochoty…
-dlaczego? To są Lilki urodziny…Proszę was….no!
Lilka przysłuchiwała się, aż w końcu sama podjęła próbę:
-Luniaczku!
-No, dobra już…- Remus się poddał. Mógł się wykręcać Jamesowi, ale Lilce, nie chciał robić przykrości w dniu urodzin.
-Łapa!- nie zareagował.
Lilka podeszła do niego i szturchnęła go mocno.
-wstawaj! Idziemy na urodzinowe piwko…
-wszystkiego dobrego Lilly.- powiedział beznamiętnie-ale na mnie nie licz…
-podnoś się! Idziemy! No! Ej, dziś są moje urodziny!
-powiedziałem! Idziecie sami…
-Syriusz!!!
James wkurzony złapał Lilkę za rękę i wyprowadził do łazienki.
-on się nie ruszy! Leży tak od wczoraj. Zresztą on tak codziennie leży wstaje tylko na zajęcia i jedzenie jak jest głodny… jeśli mi się uda go przekonać żeby wstał i cos zjadł.
-Z Aurorą też jest tragicznie nie mogę już na to patrzeć…
-Lilly musimy ich pogodzić, bo oni się wykończa…
-James Skarbie, a co my robimy od jakiegoś miesiąca?
-wiem, ale musi być jakiś sposób…
-widziałeś co było ostatnim razem?
-wiem, wiem, kochanie, wiem…
-Ale wiesz co jest najgorsze?
-ze żadne się nie chce przyznać do tego, ze jest mu z tym źle drugiemu?
-Dokładnie.
-Też mi się to nie podoba.
-Mam! –powiedziała nagle Lilly i to do tego tak donośnie, że biedny Jim aż podskoczył.-Chodź idziemy teraz do Hogsmeade…
- i co?
-zrobimy imprezę u was. Może jak ich spoimy to sobie pogadają..
-to głupie…myślisz, że Aurora tu przyjdzie?
- Już zostaw to mnie…
-jak chcesz, ale nie uważam że to dobry pomysł…
-wiem, ale masz lepszy pomysł?
-nie, ale musimy cos zrobić bo zwariujemy i my przy nich..
-Mam tylko nadzieje, ze nie wyjdzie w tego katastrofa…
Poszłam na błonia, bo w dormitorium nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Było zimno, w końcu to środek zimy… Ciągnęłam nogę za nogę nie wiele myśląc nad tym gdzie idę… zabrnęłam nad jezioro… Stałam oparta o drzewo… Drzewo, pod które tyle razy przychodziliśmy z Syriuszem…I poczułam żar który palił mnie od środka. Mały rozżarzony do czerwoności węglik obijał się jak szalony wewnętrz mnie i palił. Było mi tak strasznie źle… Spojrzałam daleko w taflę jeziora… Tak bardzo cierpię bez niego…Tak bardzo go kocham…Tak mocno mi go brakuje… Nigdy już ze sobą nie będziemy… To moja wina!!! nie umiem mu zaufać…nie umiem wybaczyć zdrady… tym bardziej… że on cały czas mówi, że niczego nie zrobił… nie okazuje skruchy…a to jest przecież warunek wybaczenia…ciągle pamiętam tamte słowa…jaka ja byłam głupia… Łza popłynęła mi po policzku…za nią kolejna i jeszcze jedna…Stałam nieruchomo przytulając to drzewo…to podobno przynosi ukojenie… kłamstwo… Kopnęłam drzewo i odeszłam szybkim krokiem od niego. Kucnęłam, zakryłam twarz dłońmi. Naciągnęłam czapkę z calej siły na uszy… chciałabym, żeby ta wielka kałamarnica, która żyje w tym jeziorze wynurzyła się teraz i mnie zjadła…dla czego ja jestem taka? Głupia… honorowa? Czy ja muszę tyle mówic? Powinnam najpierw myśleć potem mówić a nie odwrotnie… może…A teraz mam za swoje… Jestem sama… Jest mi tak źle…Myślałam że Syriusz mnie kocha…że zawsze już będziemy razem…Marzyłam o białej sukience…przyjęciu pełnym ludzi…wielkim domu z ogródkiem, po którym biegałyby nasze dzieci… Dlaczego to tak boli? W jednej chwili straciłam to co trzymało mnie przy życiu… ukochanego faceta… marzenia… uśmiech na twarzy… uczucia i perspektywy… wszystko! To dla mnie za trudne… Jest mi tak trudno w tej chwili… ja już tak dłużej nie mogę… chciałabym on tutaj teraz był… obok. Żeby mnie przytulił i powiedział, że to wszystko zły sen…Syriusz! Obudź mnie…
***
Syriusz leżał na swoim łóżku w pokoju huncwotów krzyżem. Wpatrywał się w sufit. Nie reagował na nic... Nawet na przeraźliwe wrzaski Remusa…od czasu zerwania z Dol Remy poza tym, że zrobił się strasznie nerwowy zaczął też nadmiernie dbać o porządek w pokoju, do tej pory średnio go to obchodziło, bo chłopaki to straszne bałaganiarze…. i siedział przy książce jeszcze bardziej…Tym razem się darł żeby Peter posprzątał…na Łapę też krzyczał… W Jima rzucał jego brudnymi skarpetkami, które właśnie wyjął spod swojego łóżka…Peter w pośpiechu zbierał puste pudełka po ciastkach…Czarnowłosy nadal jednak zdawał się nie zauważać tego co się wokół niego dzieje… Był zatopiony we własnym świecie…swoich myśli…myślał o tym co się zdarzyło w jego życiu. Nie pojmował tego…Dlaczego Aurora, którą kochał najbardziej na świecie…nie w jakiś szczeniacki sposób…ale prawdziwą dojrzałą miłością…Wiedział to…to bo przed nią takie co darzył je dwudniowym uczuciem…ale nie Aurora…ona była dla niego kimś więcej…była jedyną dziewczyną dla której zrobiłby wszystko…bez wyjątków…którą kochał nad życie i która teraz go nie chce…Dlaczego? Przecież nic nie zrobił…dlaczego ona mu nie wierzy? Zachodził w głowę ale nie mógł tego zrozumieć…To było dla niego zbyt trudne…czy ona go nie kocha? Przecież wydawało mu się inaczej… no właśnie wydawało…Wszystko było dla niego teraz trudne…poczynając od najprostszego machnięcia różdżką po wstanie rano z łóżka…nie miał po co…A z nią…z nią wszystko było takie proste… Dzień po coś się zaczynał….
…zaczynał się po to by go znowu zobaczyć…żeby zrobić mu Tosta na śniadaniu i żeby on karmił mnie owsianka…Dzień trwał po to by muc słyszeć jego głos…by on mnie przytulal.. całował…by po prostu…
-NIE- wrzasnęłam-NIE CHCE!! Mamo, pomóż mi… nie potrafię….już nie…
Mówiłam do siebie przez łzy… Usiadłam na zimnym śniegu…
Ktoś położył rękę na moim policzku by otrzeć zamarzającą łzę…
-Już nie płacz, kochanie…
Usłyszałam męski głos, który brzmiał piękniej niż muzyka…Otworzyłam oczy…to Syriusz…
-już się nie gniewaj…przepraszam… tak cierpię bez ciebie…
-Sy…
Położył palec na moich ustach…
-cicho, już nic nie mów…
Kilka słów ode mnie…
Mam nadzieję, że nie obrażę niczyich uczuć, bo naprawdę bym tego nie chciała.Przepraszam, że piszę rzadko, albo za to ze jak to zrobiłam ostatnio powiedziałam, że dam notkę o tego nie zrobiłam. Nie miałam kiedy. Jestm bardzo zajęta osobą, a nie żyję tylko tą stroną. Jeśli mam być szczera to to jest mało znaczący fragment mojego życia. Kiedyś wstawiało się tutaj notki z radościa. Dziś ta strona już nie jest tym czym była jeszcze rok temu. Saskia zadała mi w komentarzu pytanie o duże testy… Heh takie testy jakie ty za pewne miałaś na myśli są już hen daleko za mną. Owszem mam mnóstwo nauki nieustannie i kiedy reszcie mam troche czasu dla siebie to uwierzcie mi, ze wolę iść na piwo ze znajomymi, żeby odpocząć od tego mózgowego pogromu niż myśleć jaki wstawić synonim, żeby nie było powtórzenia, albo gdzi tu powinien być przecinek. Męczy mnie to pisanie, mam wiele bardziej kreatywnych pomysłów na napisanie jakieś powieści, całkowicie autorskiej, ale przez moją edukację nie mam na to czasu. Obiecałam kiedyś, że skończe historię panny Silverstone. Tego jestem pewna. Ona jest caly czas obok mnie- była czymś w rodzaju mojego pisarskiego debiutu, po za szufladę. Czuję się zobowiązana ją skończyć, nie wiem tylko jak to zrealizuję. To znaczy mam już pomysł- chcę przeskoczyć jakiś czas do przodu pokazując wam jedynie epizody jej życia. Bo męczy mnie to wymyślanie kolejnych szkolnych przygód, które nie raz są wręcz czymś w rodzaju siłą tworzonej akcji. Wszystko co istotne w międzyczasie będziecie wiedzieć, bo wam o tym napiszę.
Kilkanaście naotek będzie jeszcze pisanych w sekwencji ciągłej, bo mam już je napisane, reszta będzie troche „oderwana”. Teraz zapraszam was na dzisiejszy „odcinek”. Na kolejny postaram się żeby nie przyszło czekać aż tak długo.
Pozdrawiam
Strzeliłam obrażona minę….odwróciłam się na pięcie… zrobiłam kilka kroków, a zaraz potem zmieniłam w ptaka i sobie poleciałam…James coś za mną krzyczał…ale nie słucham…wkurzyłam się…Wleciałam do łazienki na 2 piętrze i tam się z powrotem zmieniłam… Posiedziałam sobie… sama… kopnęłam z pięć razy w drzwi…zrzucając w ten sposób z siebie pierwsze pokłady złości…wtedy mogłam już wracać do pokoju…kiedy już byłam pod portretem Grubej Damy jakby spod ziemi wyrosła ciotka Susan. Jest tak samo jędzowata jak zawsze…już zaczynała na mnie wrzeszczeć i chciała wlepiać szlaban kiedy Gruba Dama stanęła w mojej obronie…
-Nie pamiętasz jak sama byłaś w jej wieku? Kto wyłaził codziennie w środku nocy wyrywając mnie ze snu?
Zagadała ją…Gruba Dama ja przegadała i ciotka się poddała się w końcu nie mając ochoty na wysłuchiwanie jej pisków i może obawiała się że przy tym wygada jakiekolwiek sekrety. w końcu po ostatnim jej zdaniu:
-a tak w ogóle to Aurora teraz wyszła bo ja krzyczałam, że kogoś potrzebuje…. Weź kochanieńka sprawdź…
Ciotka zrobiła podejźliwą minę, ale odwróciła się i poszła… kiedy była w takiej odległości, ze nie usłyszałaby, zwróciłam się do kobiety na portrecie, która strzegła wejścia do PW Gryffindoru…
-Dziękuję.
-nie ma za co…
-tym bardziej doceniam, po tym jak wsiadłam na ciebie kilka dni temu nie pierwszy raz z resztą….
-rozumiem…
-nic nie rozumiesz…przepraszam za wszystko…
-wiem wiecej niż ci się wydaje… wiesz ile się słyszy kiedy ludzie wchodzą i wychodza?
-pewnie dużo…
-jasne. Znasz Hrabiego z portretu na 1 piętrze?
-tak. On mi zrobił to samo z panienką z okienka po drugiej stronie korytarza….
-więc wiesz co czuję….
-wiem…cóż my kobiety zranione musimy się nawzajem wspierać…
-Dziękuję… i masz rację…Przepraszam, ale jestem zmęczona wpuścisz mnie do środka?
-Tak…oczywiście…
W duchu jednak chciało mi się z niej troche śmiać….jest zabawna…a swoja drogą nie wiedziałam, że malowane postacie mają ze sobą romanse….
Zniechęcona weszłam do pokoju…chciałam położyć się spać…
-Aurora? To ty?
Usłyszałam głos zaspanej Dothy…
-tak…przepraszam pewnie cię obudziłam…
-nie, nie mogłam zasnąć…gdzie byłaś?
-miałam szlaban z chłopakami…
Wymyśliłam na poczekaniu… Mój głos musiał dziwnie brzmieć bo spytała:
-wszystko w porządku?
Nie, Dothy nic nie jest w porządku… Właśnie pożarłam się z Syriuszem…co jest normą…ale James też nie był fair do tego o mało nie zarobiłam kolejnego szlabanu… a i tak nie mam na nic czasu…
-Tak, to znaczy nie mniej niż zwykle… ale da się z tym żyć.
- to dobrze…dobranoc…może wreszcie uda mi się zasnąć…
- dobranoc…
Następnego dnia nie byłam na lekcjach…miałam całodniowe zwolnienie z okazji jutrzejszego balu…jaka szkoda, że straciłam lekcje u mojej ukochanej cioci… z późniejszej relacji Lil wiem, ze nic ciekawego nie straciłam, bo znowu wychwalała fantastyczny essej tego cymbała Goyle’a, który drugi rok siedzi w 6 klasie…właśnie z OpCM…powszechnie widomo że zamiast obrony wolałby czarną magię….Ochy i achy też były nad tą Carrows kolejny niedorozwój… Szkoda słów po prostu. Rzucała się ponoć jak zawsze punktami, w stosunku do tych co są czystej krwi i odbierała punkty za skrobanie piórem tym mugolakom. Ona jest żałosna. Lilka ponoć znowu straciła 20 punktów za to, że jest Evans.
A co ja robię? od samego rana śpiewam…a daj spokój mam już dość…jak tak dalej pójdzie to jutro nie wydobędę z skibie żadnego dźwięku….a jeszcze jutro jest pierwszy w tym roku wypad do Hogsmeade, ale pewnie nie pójdę na niego….z wiadomych powodów…Rano na śniadaniu…to znaczy w drzwiach WS złapał mnie Jim i pytał co on może kupić Rudej na urodziny…doradziłam mu, że ostatnio wspominała, ze przydałaby jej się nowa koszulka do spania i ze będzie musiała sobie kupić…no tak tylko jak on zamierza to kupić jeśli pójdą razem?
Ciekawi was pewnie dlaczego w ogóle z nim rozmawiałam? Czy mnie przeprosił? Nie, nie przeprosił… ale ja też byłam już na niego zła…tak to już jest z kochającym się rodzeństwem… bo przecież ja dla Jima i on dla mnie…jesteśmy dla siebie jak prawdziwe rodzeństwo…
Potem dowiedziałam się, że jednak nic nie kupił i poprosił mnie żebym z nim poszła w poniedziałek… no wiecie tajnym wyjściem… Ale wracając do tego całego balu…Robiłam to co miałam robić…śpiewałam…postanowiłam sama się dobrze bawić w granicach możliwości…no wiecie mój humor spowodowany przedwczorajszą awanturą i w ogóle tym wszystkim nie bardzo mi na to pozwalał…
Obserwowałam tych którzy się bawili na tym balu…w pewnej chwili przypomniała mi się Liz, ona też by tu dzisiaj była…gdyby żyła….załamał mi się głos w tym momencie…ale jakoś udało mi się wyciągnąć z jedną fałszywą nutką…nikt nawet nie zauważył…ale kiedy zobaczyłam jak Dolores i ten chłopak z którym poszła na bal….na środku Sali przy wszystkich zaczęli się…że tak się wyrażę….migdalić…to prawie spadłam ze sceny…Szybko się pocieszyła…a Remy jest taki załamany…chce zrobić wszystko żeby do niej wrócić…o rany ja ja mu to powiem…Biedny Remus…
Opowiedziałam o tym Lilce następnego dnia…postanowiłyśmy mu nic nie mówić…i tak już biedaczyna cierpi…Ale Dolores i jej nowy krukoński chłopak wcale się nie kryli ze swoim związkiem…Robiliśmy wszystko co w naszej mocy żeby tego nie zauważył… nie muszę mówić jak czuł się Remus kiedy w końcu zobaczył…Wściekł się… zaczął się wszystkich czepiać o wszystko…stał się strasznie nerwowy… znienawidził ją chyba… mimo ze nadal ją kochał… największą jednak falę frustracji przeżył kiedy jego kuzynka…Gaby Fragner z Ravenclavu powiedziała…chcąc chyba go pocieszyć ,w dość nie udolny sposób, powiedziała mu, ze Dolores i Mick, bo tak ma na imie jej gach od dawna już spotykali się po kątach salonu krukonów…
To co przeżył Remus spowodowało, ze ja znowu zaczęłam rozmyślać o tym co stało się między mną a Łapą…znowu zaczęłam to wszystko przeżywać…od nowa…
104. Żałosny babski bokser i jego ofiara Dodała Aurora Silverstone Sobota, 04 Kwietnia, 2009, 20:01
W pociągu rozgorzała dyskusja na temat tego czy zobaczymy kochaną ciocię Suzy… Normalnym było przecież, że im opowiedzieliśmy o aferze. Nie mogliśmy odmówić sobie takiej przyjemności ;) Osobiście mam nadzieję, że nie zobaczę więcej tego babsztyla, w tej szkole i może nawet w ogóle. Tęsknić za nią nie będę.
Potem nastała cisza… Każdy utonął w swoich myślach, po za Lilką i Jamesem, którzy zajęci byli sobą. No i Peter o zawsze mlaskał gębą. Ja znowu zastanawiałam się nad tym wszystkim... może dlatego cięgle do tego wracałam, że nadal nic nie rozumiałam? Z resztą nie tylko mnie męczyło to wszystko, ta cała miłość i ten cały ból, jaki ze sobą taszczy. Znowu, po raz kolejny, w myślach wracałam do tego co się stało… Dlaczego on mnie tyle razy zapewniał o swojej miłości i czemu tak mnie potraktował? Jak on mógł? Nie, no ja nic nie rozumiem: miłości, absurdu życia, niczego! Nie tylko ja miałam z tym problem, bo tym razem siedziały trzy przybite jednostki…
***
Wmuszałyśmy z Lilly w Remy’ego kolację…on nic nie je…Zaczynam się o niego martwić i to na poważnie…Dolores omija nas szerokim łukiem…a kiedy w końcu udało mi się ją złapać trzy dni potem…okazało się, że nie może ze mną rozmawiać bo się śpieszy na OPCM… a tak w ogóle to mam się nie wtrącać w sprawy jej i Remusa…przecież chciałam dobrze! Remy może na mnie nie nakrzyczał, ale nie pochwalał mojej interwencji… Chciał sam z nią pogadać, ale Dolores nie chciała z nim rozmawiać…soliła tylko jakieś złośliwe teksty…
Na dwa dni przed balem Remus jak przed każdą pełnią przenosił się do chatki nieopodal Hogsmeade…z opowieści mieszkańców wiemy, że chata ta niby jest nawiedzona przez duchy…tak takie 4 nazywają się Lunatyk…Glizdogon…Łapa i Rogacz…
Kiedy się ściemniło wydostaliśmy się z zamku…musieliśmy się jeszcze przedrzeć przez krzaczyska by dojść do tunelu nieopodal bijącej wierzby… Najpierw jednak te krzaki…Szliśmy gęsiego…na przedzie Jim za nim Łapa, za nim ja a na końcu Glizdek…James przedzierał się wskazując nam drogę…w pewnym momencie tuż przed wyjściem z labiryntu krzaków zarobiłam w twarz gałęzią bo ta świnia, która szła przedemną mnie nie ostrzegła.. Wkurzyłam się i to strasznie, bo takie uderzenie naprawdę bardzo bolało.
-Posłuchaj Black! Jesteś żałosny, teraz będziesz mnie bił gałęziami za to ze nie chcę z tobą być?
-co?- ketyn! Udawał, że zupełnie nie wie o co mi chodzi.
- Zapamiętaj sobie, ze nie mogłabym być z kimś kto nie dość, ze mnie zdradził nie potrafi się do tego przyznać i przeprosić…
-to było…
-jesteś pacanem…szowinistyczną świnia…zdrajcą…nie umiałabym być z toba po tym co mi zrobiłes, rozumiesz?
-weź ty się wariatko uspokój w ogóle! Wyjeżdżasz do mnie z mordą jakbym cię zabic chciał!
- bo to zrobiłeś specjalnie…
-ale zes sobie wymyśliła…Ty jesteś jakaś chora!- popukał się palcem w czoło.
-ja jestem chora?!-ale on ma tupet.-to nie ja mam problemy z panowaniem nad rozporkiem…
Ja to powiedziałam? Dobrze mu tak!
- Weź się lecz…resztki mózgu chociaż uratujesz…
-Tak? Z moim mózgiem jest wszystko w porządku… to ty jesteś jakis niewyżyty seksualnie…
- o co ci chodzi?!?!?
- to ty się całujesz i nie wiadomo co jeszcze z jakimiś lachonami…
- ja nic nie zrobiłem!!! Z resztą to już nie twoja sprawa!
-I bardzo się z tego cieszę!
-No i dobrze, ja też!
-To było najlepsze co w życiu zrobiłam. Rzuciłam ciebie, podłą kłamliwą, niewyżytą…
-Zejdź ze mnie!
-Co? Kłamę?
-A owszem, spójrz lepiej w lustro i pomyśl jaka ty jesteś i dopiero zacznij mnie atakować….
- atakować? Że niby ja cię atakuje?!?! To do ciebie nie dociera że to czego twierdzisz ze nie zrobiłes rozwaliło nasz związek!!!
- to ty mnie rzuciałaś! Coś sobie w tej bezkształtnej puszce, którą nazywasz głową uroiłaś!
-nic sobie nie uroiłam. To ty się nie chcesz…
-Weź! Nie będę się przyznawał do czegoś tylko dlatego by uspokoić twoje stuknięte sumienie…
-Przestan!
-Co przestań? Prawdę mówię…
-Prawdę ? A ty wiesz chociaż co to jest?!? Ślumoku?
-co argumentów ci brakuje? Może mnie jeszcze uderzysz
-Mnie?- rozbawił mnie tym.- Zasłużyłeś, ale nie zniżę się do twojego poziomu. Jesteś zerem, wiesz? I to ty mnie jeszcze bijesz…
-myslisz ze co bym cie bił z tego powodu ze nie jesteśmy ze sobą…Ty zarozumiała…pusta…kretynko
-Z reszta nawet już bym nie chciała…jak ja w ogóle mogłam z tobą być… Żałuję każdej sekundy! W ogóle: Brzydzę się tobą! I jeszcze nie potrafisz tego zrozumieć… ty babski bokserze!!!!!
-marzenie twoje…
-Czy wy możecie się do jasnej cholery zamknąć!
Wrzasnął na nas Jim. Nie wytrzymał. Skakaliśmy sobie do gardeł…mało co a bym zaczęla go okładać pięściami…
-oboje jesteście żałośni! Nie umiecie jak dorośli ludzie ze soba rozmawiać? Dwa debile proszę bardzo! Byle pretekst i już skaczecie sobie do gardeł! Mamy już wszyscy dość! Dość waszych scen! Może dać wam siekiery to się wreszcie pozabijacie i będzie świety spokój…
-Dobrze! Nie będę robic scen tylko sobie pójde do zamku!
Spojrzałyśmy z Lil na siebie.
Remus!
Wymieniłyśmy przy pomocy spojrzeń. Podniosłam się jak oparzona, a Lilka rzuciła torbą z ciastkami w Glizdę, był zdezoorientowany, ale zaraz gęba mu się zaśmiała i obydwie pobiegłyśmy na dwór…
Zobaczyłyśmy siedzącego na schodach Remy’ego z głową utkwioną miedzy nogami. Było widać, że coś się stało. Usiadłyśmy obok niego, tak że był w środku…
-Co się stało?- zapytałam.
To nie ulegało wątpliwościom. Nigdy nie widziałam Remusa tak styranego. Miał podkuloną sylwetkę, głowę schowaną między kolanami. Nie widziałam dokładnie jego twarzy, ale przy odbijającym się świetle lampy, która wisiała na tarasie, widziałam, że oczy mu się szkliły. To oznaczało, że stało się coś poważnego, bo on był naprawdę bardzo silny. Widziałam jego łzy tylko raz w życiu, wtedy w szpitalu, kiedy opiekowałam się jego umierającą mamą.
-Rzuciła mnie…- pociągnął nosem.
Przysunęłam się do niego i Przytuliłam się. Moje biedactwo. Zaczęłam gładzić go jedną ręką po plecach, a drugą położyłam na jego dłoniach, które splecione spoczywały na kolana. Oparłam głowę o jego ramię, było mi nie wygodnie, ale nie dbałam o to, nie teraz.
-Rozumiem co czujesz…
-Rora…ale wiesz dlaczego?- wyprostował głowę i spojrzał daleko przed siebie. Objął też moją rękę zaplatając ją między swoje.
-No nie… dobrze się między wami układało…
- no właśnie.. było bosko…. Jeszcze godzinę temu…a teraz…
-ale dlaczego…
Nie rozumiałam. Remus i Dolores byli bardzo zgraną parą. Prawie w ogóle się nie kłócili, a jeśli już to tylko na żarty, zawsze się ze sobą zgadzali i to wcale nie dlatego, że ciągle ktoś ustępował. Nie, oni po prostu tacy byli zgodni. Po prostu idealnie do siebie pasowali, jak dwie połówki jabłka, dopiero co rozkrojonego. To było nie możliwe. To się nie dziej naprawdę.
-Powiedziała mi o balu połowinkowym… powiedziała kiedy jest… a ja że nie mogę z nią pojść…-głos mu się zaczął łamać. -Wiecie dlaczego… wtedy akurat jest pełnia…-kąciki ust zaczęły mu drzeć. Remus, kochanie trzymaj się! Nie chciałam, żeby się rozbeczał. Przyznajcie, że nie ma nic gorszego niż płaczący facet…- Powiedziałem jej, że mam badania…ona żebym je przełożył… no to ja że nie mogę… zaczęła marudzić, ze jestem kłamcą i ze nie można na mnie liczyć…
-Nie prawda- Lilka się w końcu odezwała.
-Można na ciebie zawsze liczyć…- uzupełniłam ja.-Zawsze!
- No chyba, że jest pełnia…jestem beznadziejny…
Pochylił się do przodu, gdyby nie trzymał teraz mojej ręki, złapałby się teraz za głowę zacząłby tarmosić swoje sterczące włosy.
-Nie prawda…
-Tak…własna dziewczyna nie może na mnie liczyć…
-Remy!
- W ogóle wyjechała mi z szantażem, że jeśli ja kocham tak jak jej mówiłem to mam zrobić wszystko i z nią pójść…przecież ja bym bardzo chciał…no ale nie mogę…Dlaczego mi się nie układa? Dziewczyny? Co ze mną jest źle? Mam serce ni po tej stronie co potrzeba?
Przez chwilę chciałam połozć rękę na jego piersi i sprawdzić jak to jest z tym sercem. Wiem, że jest po właściwej stronie, ale w ten sposób bym go rozchmurzyła. Nie udało mi się, bo Remy zaczął płakać… może i był silny, ale przy tym bardzo wrażliwy. Za to go kochałam, on świetnie mnie rozumiał. Wiedziałam, że jego łzy wywołają lawinę nieszczęścia… już sam klimat dzisiejszego wieczoru działał jak wyciskacz łez, ale dopóki ktoś nie uronił pierwszej łzy było w porządku… No, ale ona właśnie się pojawiła. Wielka łza przemknęła przez policzek Lupina i spadła na jego dłoń, Też pękałam… a po chwili Lilka już wycierała oczy…
Oboje zaczęliśmy wylewać z siebie ból po straconej miłości… Przerzucaliśmy się słowami… My tak świetnie się rozumieliśmy. A teraz jeszcze bardziej. Ale w tej sprawie wolałabym, żeby mnie nie rozumiał, a przynajmniej tego nie przeżywał na własnej skórze, żeby nie cierpiał, bo widziałam że to co się stało strasznie go zraniło. Nie chciałam tego, bo on na to nie zasługiwał. A czy ja zasługiwałam? Nie wiem, nie mi to oceniać. Może moją winą było to, że nie upilnowałam swojego chłopka, a Remy? Mój kumpel nie ma wpływu, żadnego na to kiedy jest pełnia i na to co się z nim dzieje… nawet eliksiry, które pije nie zapewniały mu tego, ze się nie zmieniał w wilkołaka, mogły jedynie to opóźnić o kilka, to znaczy jedna czy dwie godziny, stawał się mniej agresywny, ale nie więcej Nie mógł nic zrobić, był bezradny i to go chyba przyprawiało o łzy. Nigdy się nie żalił na to że jest wilkołakiem. Akceptował to, może i nie akceptował, ale umiał z tym żyć. Radził sobie. Nie cierpiał tego, ale nigdy też nie narzekał. Tak już było, a my kochaliśmy go takim jaki był. Nadal kochamy naszego wilczka. On to wiedział, ale nie mógł poradzić sobie z tym co się stało. On naprawdę bardzo ją kocha… Fakt, to nie jest łatwe. Mogę otwarcie powiedzieć, że ból rozstania z ukochana osobą jest największym jaki znam. My rozumieliśmy to najlepiej oboje właśnie go doznaliśmy. Lilka nie mogła tego powiedzieć o sobie, bo była szczęśliwie zakochana, a łzy które wylewała prze Chrisa były już historią, zapomniała o tym, o tym cierpieniu jakie chwyta za serce i powodując straszliwe boleści tarmosi nim po całym ciele… Jednoczyła się z nami w bólu i próbowała podnieść nas na duchu… Najlepiej jej to nie wychodziło… Nie życzę jej żeb kiedykolwiek była w tej sytuacji…
Poszła po koc i nas nim okryła… było w końcu bardzo zimno… Chociaż to akurat mieliśmy w nosie… Czy, że jest zimno w obliczu uczuciowej śmierci? Właśnie niczym!
-Ale to jest najgorsze, że ja ją kocham…
-JA też Syriusza kocham, a on co?- pociągnęłam bardzo mocno nosem. W sumie to nawet nie zastanowiłam się , ze on może się nagle wyłonić z domu i to usłyszeć. Nie dbałam o to, tak było mi źle. Tłumiałam to w sobie tak długo i teraz wreszcie mogłam wylać z siebie.- Nawet nie ma zamiaru mnie przeprosić! Nie wybaczę mu…
-Widzisz, ale ty z nim zerwałaś z jakiegoś większego powodu… a nie jak ona…
-Nie chciałam z nim zrywać!- zaczęłam płakać, bo poruszyliśmy się jak po sinusoidzie płakaliśmy, potem ocieraliśmy łzy by znowu się rozpłakać i to tym razem już na poważnie!-Tak wyszło… Ja go tak bardzo kocham! Zwariuję bez niego!
-A co ja mam zrobić?- Remus otarł kolejną łzę.
-Może spróbuj jej wyjaśnić…
-Próbowałem….ona nic nie rozumie….
-A gdybyś powiedział jej prawdę…. Jeśli cię kocha to zrozumie…
-A jeśli nie?
W takim wypadku to już nie wiem. Jestem pewna, że zrozumie, kto jak kto, ale taka miłość jak ich… My się przerzucaliśmy żalami, a Lilka tylko odbijała te piłeczki gdzies daleko od nas:
-Pogodzicie się zobaczysz…
-A ja…ja to się nigdy wiecej nie zakocham…- ukryłam twarz w dłoniach.
-Zakochasz się i to jeszcze nie raz…
- Nie prawda… zostanę sama… będę starą panną…nie mam szczęścia… mam tego dosyć…
Pochyliłam się bardzo mocno do przodu… zanosiłam się płaczem…. Pękło coś w środku… nie mogłam się uspokoić… było mi głupio…miałam pocieszać Remusa, a tym czasem to on płakał i pocieszał mnie…Zaraz potem zaczęłam go przepraszać… Ale i tak skupiłam całą uwagę na sobie bo dostałam niemalże czarnowidzej histerii. Zaczęli mi tłumaczyć, że to wszystko nie prawda… W końcu zaczęłam im przytakiwać, z tym tylko, ze ja już nie bardzo w to wierzyłam…nic już nie będzie dobrze… nigdy nie znajdę sobie faceta, nie pogodzę się z Syriuszem. Lilka kazała mi wybaczyć… Ale nie potrafię…gdyby chociaż przeprosił…
Zaniepokojeni tym, ze długo nie wracamy i zarazem przeczuwający nieszczęście chłopcy wyszli przed dom, na schodki na których siedzieliśmy, uposażeni w butelki kremowego piwa… ‘Usiedli koło nas i rozpoczęło się zbiorowe picie…
James zdjął kapsel i podał mi pierwszą butelkę. Łyknęłam sobie łyka, potem drugiego… chciałam zapobiec o tym wszystkim. „Odpłynąć chociaż na chwilę. Szybko okazało się, że na dnie nic nie ma. Syriusz siedział koło mnie i widząc jak odstawiam na ziemię pustą butelkę, podał mi kolejną. A ja? Jak tylko zobaczyłam siedzącego obok mnie Blacka przypomniałam sobie o całym źle tego świata… Musiałam wyglądać strasznie… bo on kiedy mnie zobaczył chciał chyba pocieszyć…przytulić… w końcu to przez niego wypłakiwałam sobie oczy. Nie oszukujmy się wiedział o tym, ale nie dałam mu takiej szansy… Jeszcze tylko na niego nawrzeszczałam… W każdym razie złość i żal rozładowałam na Blacku, który z resztą był powodem tych negatywnych emocji.
Po dwóch piwach dla każdego, bo więcej nie było, przemarznięci wróciliśmy do domu. James zaserwował nam po gorącej czekoladzie… Na ogrzanie… Dobrze, że miał na tyle rozumu by pokierować tą imprezą. Jeśli ten zjazd Żywych Trupów można było tak nazwać. Tak mi było potem niedobrze… Nie byłam pijana… A może byłam? Wino…szampan… piwo i czekolada… ta czwórka się chyba nie bardzo lubi. A do tego ten feralny humor…Poszłam na górę… Wtaczałam się po schodach trzymając za brzuch. Jejku jaką ja mam tam teraz rewolucję!
Widziałam, że Black się na mnie patrzy. Wyprzedził mnie nawet na schodach, a kiedy mnie mijał miałam wrażenie, że położył mi dłoń na plecach… nie wiem czy to zrobił czy mi się wydawało… A może chwiałam się i chciał mnie podtrzymać? Nie zagłębiałam się nas tym, przyśpieszyłam kroku. Położyłam się do łóżka. Potem przyszła do mnie spać Lilka, ale pojawiła się o takiej porze, że była to raczej dwugodzinna drzemka….
Rano goście zebrali się do domu… ale mieliśmy się zobaczyć następnego dnia w pociągu, który miał nas zawieść z powrotem do Hogwartu…
102. A mogło być tak pięknie Dodała Aurora Silverstone Niedziela, 15 Marca, 2009, 10:17
Teraz należało tylko oczekiwać sylwestra. Ciocia wpadła w gorączkę przygotowań, tym bardziej, że wujek w ramach prezentu gwiazdkowego obiecał jej zafundować całą kreację na bal. Biegałyśmy po Pokątnej za wszystkimi drobiazgami. James cieszył się podwójnie… Raz że impreza będzie bez jego ukochanej cioci a 2 -że wreszcie zobaczy swoją ukochaną, a to tak naprawdę ich pierwsza wspólna impreza, bez nadzoru. Jeśli chodzi o mnie to jestem mniej zadowolona… Co prawda kończy się rok, którego koniec nie był dla mnie przyjemny, z drugiej jednak kolejny wcale nie zapowiada się by miał być lepszy. Ponadto nie będę szaleć ze szczęścia na spotkanie z Syriuszem…
Fakt, że tej dzień jednak nadszedł… musiał w końcu… Aj tam, będę miała to za sobą… Ciocia z wujkiem ulotnili się około 19 i zaraz potem zaczęła się schodzić ekipa. Pierwsza była, rzecz jasna Lilka. Potem Peter, a po nim Syriusz, przywitany przez moje pełne wyrzutu zimne spojrzenie, mówiące coś w stylu „Po jaką cholerę tutaj przyszedłeś, nie jesteś tu mile widziany, bynajmniej przeze mnie”, a na końcu Remus z Dolores…
Już na samym wstępie było widać, że impreza będzie czadowa… Usiedliśmy sobie na kanapach i zapadła martwa cisza. Tak, cisza. Wiem, że to było dziwne, ale tak właśnie było. James jako dobry gospodarz starał się rozpocząć chociażby rozmowę, ale coś nie szło. Po jakimś czasie kiedy James zaciągnął mnie do kuchni, żebym mu pomogła, to znaczy zrobiła kanapki, a on wyciągnął wino jakoś się ruszyło. W końcu zaczęliśmy tańczyć… to znaczy kto zaczął to zaczął… tańczyły pary, a te byłe pary siedziały z kieliszkiem wina w ręku… a samotni z talerzem kanapek…
Wpatrywałam się w wino w moim kieliszku…Czerwona ciecz dotykała szklanych ścianek… kiedy przechyliłam lekko kieliszek i ona się przelewała… kontem oka widziałam Blacka, patrzył się martwo przed siebie… ciekawe o czym myśli… ale to wino w moim kieliszku jest takie czerwone… Pomyśleć, że rok temu nie mogliśmy się od siebie oderwać… On też popijał wino… Byliśmy tacy zakochani i tacy szczęśliwi… Miało tak być już zawsze… A tu nie minął rok…Męczę je już od godziny i jeszcze nawet jednego kieliszka nie obaliłam… Ciekawe czy myśli o mnie… Może się napiję łyka… Tak fajnie się odbija światło kiedy przechylam…
-Rora, odłóż to! Twój kochany braciszek chciałby z tobą zatańczyć…
-Tak?- powiedziałam bez entuzjazmu ciągle wpatrując się w wino w kieliszku. Rzeczywiście kochany braciszek, jak by nim był, to zadbałby o to, żeby moja impreza była udana, a nie zapraszał moich byłych chłopaków, w sumie tylko jednego, a przez niego cierpiałam najbardziej.
-Nie będziesz tak siedziała, wstawaj…- zabrał mi kieliszek postawił na stole i wyciągnął na środek pokoju…
Lilka molestowała Syriusza. Czyżby nie mogli patrzeć jak dwa zgony siedzą na kanapie? Jeden bardziej ponury od drugiego?
-Co jest?- zapytał Jim, obejmując mnie…
-Wszystko jest ok.
-Jakoś nie jesteś przekonana….
- A co mam ci powiedzieć? A może mam skakać z radości?
-Nie…
-Aurora jest mi smutno kiedy widzę, że jesteś taka przybita… Wiesz, ze cie kocham i uwielbiam jak się uśmiechasz…
- To trzeba było mi nie psuć humoru zmuszając mnie do oglądania pewnej osoby…
- To jest mój kumpel, co miałem zrobić? Zostawić go samego w sylwestra…
-Uwierz mi, ze byłby tak lepiej dla nas obojga…
-Miałem nadzieję, ze się pogodzicie…
-Nadzieja matkę głupich…
-Oj, Aurora…
-Odbijany?- Remus, który przed chwilą tańczył z Dolores teraz tańczył z Lilką. Obok nas tańczyli w tym momencie Syriusz z Dol… Czyżby to było ukartowane i to przez mojego brata? Milisekundy wahania…zatańczyć czy nie?
Oderwałam ręce od Jima.
-Jesteś podły- powiedziałam i poszłam usiąść. Słyszałam jak Syriusz powiedział coś do niego z tym samym wyrzutem a potem wrócił na swoje miejsce… James chciał coś chyba mówić, ale Lilka zwróciła mu uwagę, że jest za 5 dwunasta… Poszedł do kuchni po szampana, wyciągnął kieliszki…Postawił je na stole i wreszcie się do nas odezwał:
- A jest chociaż jakaś szansa, żebyśmy złożyli sobie życzenia?
Wzruszyłam ramionami… Syriusz chyba też, bo James powiedział:
-Nawet reakcje macie takie same…
-James… pięć…cztery…trzy…- Lilka zaczęła odliczanie, a Potter męczył się z otwieraniem butelki-dwa…jeden….
Szampan wystrzelił. Był to moment północy. Kieliszki znowu były pełne… Złapałam za swój…
-SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!!!!!- krzyczeli. A potem jedno wspólne stuknięcie kieliszkami i życzenia….
Chwyciłam mocniej swój kieliszek, odwracając się do pierwszej lepszej osoby byle to tylko nie był Syriusz…Lilka ściskała się z Jamesem… Logicznie Remy z Dol… a ja zrobiłam trzy kroki w przód patrząc na Łapę:
-Glizdek! Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!- przytuliłam niskiego pulchnego chłopaka.
-Dziękuję i Roruś, nawzajem…. Nawzajem…i uśmiechu więcej…
-Dzięki… Remy, Skarbie!- już krzyczałam do mojego najlepszego kumpla.- Wszystkiego najlepszego…
-Aurorko, kochanie…żeby ten rok był lepszy niż poprzednie…
-oby… oby…
Stuknęliśmy się kieliszkami jeszcze raz, buziak w policzek. Potem obrót i ściskałyśmy się z Dol…
-Zdania Sumów…
- A tobie? Aurorko…żebyście się pogodzili…
-Mówmy, o rzeczach realnych…
-To jest realne…-uśmiechnęłam się sztucznie i ucałowałam ją w policzek.
No to teraz Lilka…potem James…
-Wiesz, że życzę ci szczęścia?
Pokiwałam głową.
- W ogóle wszystkiego co najlepsze…
-Tak jak ja tobie…
- To ci życzę jeszcze mniej uporu…
Pocałował mnie i obrócił się by złożyć życzenia Dolores… Ja też się odwróciłam… Pozostała mi tylko jedna osoba… Hmm… to nie będzie proste. Stał jak ofiara losu koło kanapy, sam nie wiedząc czy chce sobie składać życzenia ze mną… Dokładnie tak jak ja. No, ale…
-Eeee….-tak wyglądał wstęp- w wykonaniu obojga.
-Wiec szczęśliwego nowego roku…- zaczął i skończył po woli, ale na jednym oddechu.- żebyś nauczyła się myśleć rozsądnie i słuchać tych którym możesz zaufać a nie jakiś głupich plotkarek…
Ty wredna świnio… Miałam ochotę wylać na niego resztę szampana, którą miałam w kieliszku, za tę jego złośliwość, ale nie… Zagryzłam w duchu wargi. I uśmiechnęłam się tak samo cynicznie jak on:
-A tobie, życzę w nowym roku więcej odwagi i tego by nauczył się przyznawać do swoich grzeszków, i więcej wierności…
Jeszcze tylko sztuczny uścisk, skrzywiony buziak w policzek i będę to miała za sobą, nie będę musiała się do niego zbliżać przez jakiś czas…
Jak dobrze… szopka już odegrana. Mogła znowu posadzić swoje cztery litery na kanapie…tym razem Peter się do mnie przysiadł z chipsami…. Coś mi tam biadolił nad uchem, ale szczerze powiedziawszy nie bardzo go słuchałam… W głowie dudniło mi „myśleć rozsądnie”, „tym, którym możesz ufać” i kto to mówi? Jak on śmie mi takie rzeczy mówić? Co za męska kanalia. Troll jeden, no! On mnie będzie pouczał? Ktoś kto mnie bezczelnie zdradza…
-…i normalnie jak to się stało to ja sam nie wiem, bo ja się z nim prawdę wcale nie rozstaję…
-Peter o czym ty w ogóle bredzisz?- dotarło do mnie że on coś do mnie mówi, ale to było jak brzęczenie nad uchem jakiejś mchy. Odwróciłam się do niego i wycedziłam taki tekst, mrożąc przy tym oczy.
- Jak to o czym? Nie słuchałaś mnie?
-nie… Przepraszam…
- Nie no w porządku… to nic takiego…- Glizdek przywykł do tego, że nikt nie przepada za rozmawianiem z nim, może dlatego, że sam rzadko się odzywał, a jak się już odzywał to zawsze w takim nieodpowiednim momencie, że nikt nie go nie słuchał. Ma chłopak wyczucie czasu to trzeba mu przyznać.
- Na prawdę sorry… zamyśliłam się…
-Ostatnio często ci się to zdarza…
- Co się często zdarza?- do rozmowy wtrąciła się Ruda, która właśnie wróciła z kuchni i trzymała w ręku torebkę z ciastkami.
-Czy to są fopiki pani Potter?- Gliździe już ściekała ślina dosłownie…kiedy patrzył na specjalność cioci. Uwielbiał te ciastka. Zawsze kiedy wracaliśmy do szkoły mieliśmy trzy torby tych ciastek po jednej dla siebie i jedna dla Petera… Ciocia musiała też je upiec na tę imprezę…
-no, chcesz?
Lilka nie musiała dwa razy powtarzać. Ogromna, ale zarazem krótka ręka Pettigrewa już zanurzona była w torbie z ciastkami…
Przez pokój jak tornado przeszła Dolores, powracająca z tarasu kierując się w stronę kominka…Stawiała ciężkie kroki, była wyraźnie zła, rzuciła wszystkim „Cześć” . złapała w dłoń trochę proszku i tyle ją widzieliśmy…
101. A to ci masz-cioteczka. Dodała Aurora Silverstone Sobota, 07 Marca, 2009, 21:15
-Skąd wiedziałaś gdzie mnie szukać?
-Tata mi powiedział, że to twój rodzinny dom. Pomyślałam, że warto sprawdzić…
-Jak udało ci się tu trafić?
- Nie mówię, że było łatwo… Ludzie w wiosce nie słyszeli o...
-Jak śmiesz mnie tu nachodzić!?!- do tej pory głos ciotki Susan był całkowicie do niej nie podobny, taki łagodny, chociaz teraz nabierał dźwięku goryczy i pretensji. Jednak tylko na chwile, bo gdy się zorientowała jak brzmi wracał do poprzedniej formy. - To znaczy? Po co mnie szukałaś?
-Miałam powód, a po za tym mam prawo… nie zapominaj, że jestem twoją córką…
-Susan? Czy możesz nam wytłumaczyć co tutaj się dzieje?
Wujek, podobnie jak i cała reszta była totalnie zdezorientowany. Wszyscy patrzyli a to na blondyneczkę, a to na Susan…
-choć- złapała dziewczynę za ramię i zaprowadziła do drugiego pokoju, ale ona stała uparcie i ciągnęła dalej:
-Nawet nie powiedziałaś swojej rodzinie o moim istnieniu?- była zdziwiona, a może zaskoczona? A może to wcale nie było ani jedno ani drugie, może to było po prostu niezrozumienie? -To może pozwolisz mi się, chociaż przedstawić?- Wyrwała rękę. Ciotka stanęła bezradnie, co do niej bardzo niepodobne.
-Mam na imię Kylie. I tak się składa, że jestem córką tej kobiety.-Wzięła głęboki oddech i dodała po chwili: -Jest mi głupio, że tak tutaj wparowałam, bez żadnego wyjaśniania, ale to chyba z tego wszystkiego, ze ją wreszcie znalazłam…
-Potem będziesz się tłumaczyć!- Wypaliła ciotka już całkowicie swoim wiedźmowatym głosem i tym razem wyprowadziła ją z salonu.
Jeśli ktoś by teraz tutaj wszedł zastałby siedmioro ludzi z szeroko otartymi oczami i opuszczonymi podbródkami, delikatnie mówiąc zszokowanych. Wszyscy zastygli w takich pozach, w jakich byli, kiedy usłyszeli słowo „córka”. Z durnego wpatrywania się w miejsce, w którym stała przed chwilą ciotka ze swoją córka wyrwał nas głos Remusa:
-Mamo, Herbercie myślę, że w takiej sytuacji powinniśmy już iść…
Melisa pokiwała głową i zaczęła bez słowa powoli podnosić się z krzesła. Herbert natomiast zrobił to bardzo szybko, wciąż trzymając się za krawędź marynarki.
Pierwsza z naszej czwórki z amoku wyrwała się ciocia Dorea:
-Meliso, zapakuję wam ciasta, nie zdążyłam postawić na stole.
Zanim jednak Melisa zdążyła cokolwiek powiedzieć, ta był już w kuchni. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy wróciła.
-Dziękujemy. -Powiedziała-no, to… yyy…widzimy się na Sylwestrze…
-Tak by wychodziło.
-Doreo…Charlusie… Dziękujemy za gościnę. Było pysznie…, Więc do zobaczenia…i wesołych świąt…- Herbert zbierał słowa do kupy dość nieporadnie. Był z szokowany z resztą nie mniej niż my. Był przyjacielem rodziny przez tyle lat, bywał u nas często, znał wszystkich jej członków, nawet Susan znał, a tu proszę taka niespodzianka.
-Do widzenia! –rzucił Remus- I do zobaczenia!
Pomachałam mu jedynie, ale wciąż bezcelowo patrzyłam w to miejsce. Jakby coś miało z tego wyniknąć. W pewnym momencie zaczęłam mrugać oczyma…
-Ale numer!- Odezwał się wreszcie wujek.
-I to jeszcze, jaki…- James też wreszcie przemówił.
I mi należało się wreszcie odezwać.
-Może mnie ktoś uszczypnąć?
W tym momencie poczułam silny ból na przedramieniu.
-AUUUUUUUUUU! Czyś ty zgłupiał? Po co mnie szczypiesz?
-Sama chciałaś!
-Nie prawda!- ale przypomniało mi się, że jednak chciałam-Prawda…ale nie aż tak mocno!
-Przepraszam.
-Nie ma sprawy…
Ciocia Dorea, nawet nie zwróciła uwagi na te krzyki. Usiadła do stołu, ale sekundę potem już stała i zaczęła nerwowo składać talerze po Lupinach. Nie wiem czy to miało rozładować jej nerwy, czy po prostu zająć, bo zaraz potem zaczęła nakładać nam na talerze pierożków, w końcu tyle ich narobiła.
Drzwi pokoju odtworzyły się i zaraz potem do jadalni weszły Susan i Kylie.
-A gdzie…- zaczęła ciotka, ale już nie tym samym jadowitym tonem, teraz dla odmiany była spłoszona.
-Poszli do domu…-odpowiedziałam szybko.
-ojej…. Przepraszam… to pewnie ja ich wystraszyłam…- Dziewczyna złapała się za twarz.-Ja naprawdę przepraszam nie powinnam tak tutaj wpadać bez zapowiedzi…popsułam wam święta… nie powinnam… przepraszam…
-Ale dziecko daj spokój!- Dorea oczywiście wzięła się za pocieszanie.- Usiądź sobie… jesteś pewnie głodna…
-Trochę…-powiedziała, tym razem niepewnie.
-Zjesz coś… zaraz przyniosę nakrycie…
Dziewczyna zjadła w ciszy. W tym czasie ciocia Dorea przygotowała ciasto i zaparzyła herbatę. Powinnam jej pomóc, ale kiedy chciałam się podnieść pokazała ręką żebym siedziała.
-Dziękuję. Było pyszne…
Nie wiem czy na jej miejscu by mi smakowało. Jeść, kiedy gapi się na ciebie tyle obcych ludzi jakbyś była jakimś muzealnym eksponatem.
-Susan! Nie uważasz, że należą nam się jakieś wyjaśnienia?- wujek zaatakował swoją siostrę.
-No, właśnie… słuchamy…- ciocia Dorea usiadła na poręczy fotela męża.
-Więc…-zaczęła niepewnie…
-Co tak cicho? Czyżbyś bała się mówić?- powiedziałam ironicznie.
-Aurora!- Pouczyła mnie chrzestna.
-No co? Docinać każdemu to jakoś lepiej jej wychodziło!
Teraz ja miałam okazję odwdzięczyć się jej za to wszystko. Pani Porter obdarzyła mnie wymownym spojrzeniem.
-Daj spokój, Doreo, ona jest jak jej matka…-powiedziała cierpko, Susan!
-Ona przynajmniej nie ukrywała przez ponad dwadzieścia lat, że ma dziecko…- tym razem złośliwy był wujek.
-Charlusie… nie rozumiesz…
-To mi wytłumacz! Jesteś nam to winna!
-Wiem…- usiadła na wolnym krześle nerwowo złapała filiżankę z herbatą- Jak już wiecie Kylie jest moją córką…- teraz to już nie odkrycie.- Urodziła się 21 lat temu… Kiedy wyfrunęłam z domu wiele lat temu…- szybko, wyfrunęła z domu i masz gol!- Zaciągnęłam się do wojska… Emil… był bardzo przystojnym, młodym…porucznikiem…. Ja…noi stało się…-co się stało? Puknęli się i już jest Kylie?- Zakochałam się.- Nie możliwe, ona nie umie kochać.- Związaliśmy się po jakimś czasie urodziła się Kylie.- w tym momencie oderwała wzrok od herbaty w filiżance i spojrzała na nią. Nie powiem, moja nowa kuzynka miała bardzo ładną buzię, wydawała się sympatyczna. A wzrok, którym teraz patrzyła na nią Susan, wyrażał to czego wydawało mi się, ze Susan nie potrafi, wyrażało uczucie.- Rzuciłam magię, by zapewnić jej normalne życie…Nie chciałam by z cierpiała z powodu matki czarownicy, ani żeby z niej szydzono, ze jest pół krwi…Nie chciałam by on ją dopadł… Cóż… żyłam przez te wszystkie lata jak zwykła mugolska kobieta…
-Do momentu… jak 3 lata temu wyszła z domu i tyle ja widzieliśmy…
-Kylie…
-No, co taka była prawda…-ciotka spuściła głowę- Przez całe życie trzymała mnie w ciemnocie…Cała jej rodzina ponoć zginęła na wojnie…Nie wiedziałam nawet o waszym istnieniu…widzę, ze wy o moim też nie… 3 lata temu wyszła z domu i tyle ją widzieliśmy… jak się okazało miała już dość… ciekawe…Okazało się, że tata o wszystkim wiedział, to znaczy dowiedział się, kiedy przyszedł jakiś list z magicznej szkoły… Zaakceptował to…ale to i tak nic nie zmieniło… Dziś jest umierający i prosił mnie bym ją odszukała… powiedział, żebym szukała tutaj. Nie było łatwo znaleźć…ale jestem…on naprawdę… jest z nim źle… musisz ze mną pojechać…
-Już ci mówiłam…
-Zrozum! On chce cie zobaczyć ostatni raz w życiu!
-to nie takie proste…
-teraz już wszystko rozumiem nie było jej ponad 20 lat w domu nie licząc pogrzebów noi ślubów i świąt raz na kilka lat…
-Charlusie…dla mnie dziecko było najważniejsze…
-Nie przeczę…
Znowu zapadła cisza, nikt z nas jej nie rozumiał. Jej, to znaczy ciotki… Nie wiem czemu ukrywała, że ma dziecko z mugolem, przecież w naszej rodzinie nie było nikogo kto bym miał rasistowskie poglądy. Dla mnie to było co najmniej dziwne. Po jakimś czasie martwa cisza została wypełniona rozmowami. Kylie okazała się bardzo sympatyczna dziewczyną, wrażenie, które odniosłam patrzac na jej twarz mnie nie zwiodło. Przegadałyśmy kilka godzin…W sumie to coś trzeba było robi, bo powiedziała, ze nie wyjedzie bez matki…
Ciotka w końcu dała się przekonać i powiedziała, że z nią pojedzie. Było już jednak późno i miały pojechać następnego dnia. Kylie spała nawet ze mną w pokoju… Opowiedzieliśmy jej o naszej rodzinie, ciocia Dorea wyciągnęła album i opowiadała rodzinne opowieści. Wujek Charlus i co dziwne ciotka Susan jej wtórowali. My z Jimem też uważnie słuchaliśmy i dzięki temu dowiedzieliśmy się ciekawych rzeczy o historii naszej rodziny.
-Naprawdę bardzo się cieszę, że was poznałam… miło wiedzieć, ma się tak wspaniałą rodzinę…- powiedziała Kylie, stojąc w drzwiach. Miała niemalże łzy w oczach, bo miala się właśnie żegnać z rodziną, która dopiero co zyskała.
-Odwiedzaj nas dziecko!
-dziękuję, ciociu!
-A ja myślę, że będziemy w kontakcie- uściskałam swoją nową kuzynkę.
-Chciałabym… tylko jak? Skoro listonosz pewnie tutaj listów nie doniesie, a sowy nie posiadam…
-Zobaczymy, co da się zrobić.- uśmiechnęłam się.
-A ja jeszcze raz was przepraszam za takie wtargnięcie…-Kylie czuła się głupio z tego powodu.- Popsułam wam święta…
-Daj spokój, byłaś jak prezent…
-dziękuję, wuju…No, to do zobaczenia, James- na koniec wyściskała Rogasia.
-Macie…-ciocia Dorea nie byłaby sobą gdyby nie wcisnęła im jedzenia na podróż.
-ale to nie pot…
-Przestań! Dorea się obrazi, jeśli nie weźmiesz…- wcięła Suzan, która od przybycia Kylie nie wiele się odzywała…
Nie wiem czy było jej głupio, ze jej tajemnica się wydała czy z tego, w jaki sposób to się stało, a może było jej głupio, dlatego, ze ona była tak wredna dla wszystkich, a my tak spokojnie to przyleliśmy, nie robiąc żadnej awantury, nie szydząc z niej. Nie wiem… Ale rozumiem chyba czemu ciągle paplała ozorem nie dając dojść nikomu do słowa, żeby nikt nie zapytał jej co u niej i gdzie była przez te wszystkie lata… A jej podłość nie zachęcała nikogo do rozmów z nią.
-Coż… jeszcze raz dziękuje…Za wszystko…Mamo, czas na nas…
Drzwi za nimi zamknęły się…W domu Potterów zagościł spokój. Byliśmy zmęczeni obecnością ciotki Susan, ale zarazem tak samo zadowoleni jak i zszokowani pojawieniem się w tym domu i naszym życiu Kylie. Do tego stopnia, że nikt z nas nie pamiętał o prezentach… Ruszyliśmy z Jamesem ekspresem na górę, żeby wysłać to co kupiliśmy przyjaciołom…
Dostali oczywiście wyjaśnienia w PS. Rozpakowaliśmy nasze prezenty…
100.Sielanka to mało powiedziane Dodała Aurora Silverstone Czwartek, 26 Lutego, 2009, 12:00
Nie wiem czy wiecie, ale to w pewnym sesie podwójny jublileusz, ponieważ obok setnej notki, Aurora na początku lutego skończyła rok na tej stronie. Sobie bym życzyła, żeby za rok o tej porze był 300 setny jublileusz, albo żeby historia dobiegła końca- w sensie, że nie ja ja przestanę pisać, tylko chciałabym doprowadzić ją do końca.
Wiem, ze nie brzmi to zbyt optymistycznie, ale wierzcie mi jest.
Nie przedłużam już, ale wiedzcie, że tę notkę dedykuję Wam wszystkim, którzy czytacie moje wypociny, Wam, którzy ze mną jesteście. Pozdrawiam serdecznie
W wigilię jak tylko Susan wstała rozstawiała wszystkich po kątach, a na szczęście miało to miejsce koło południa. Czepiała się wszystkiego i wszystkich… To było jej ulubione zadanie, szczerze powiedziawszy nie dziwię się, ze jest starą panną, bo nikt by z taką jędzą nie wytrzymał. Nie wiem dlaczego ona taka byłą, w końcu była w tym domu gościem, bynajmniej teraz. Co prawda wychowała się w tym domu, ale to nie nadawało jej prawa do panoszenia się tutaj w ten sposób po tylu latach niemieszkania w nim. Teraz do mnie dotarło: Jakie wielkie szczęście mnie spotkało, że to nie ona zaopiekowała się mną po śmierci rodziców….
Jednak moment kulminacyjny jej złośliwości miały dopiero podczas świątecznej kolacji, na której mieliśmy gości. …
Na początek nie podobało jej się ustawienie potraw na stole, musiała je poprzekładać po swojemu… Potem stwierdziła, że lampki na choince są źle rozmieszczone, mimo, że wczoraj sama nadzorowała ich zakładanie, a potem stwierdziła, ze w ogóle ta choinka, jest za niska i ma za mało igieł. Wujek przełknął szybko zupę, by jej nie wypalić nic przy gościach…
Swoją drogą każda kolejna minuta kosztowała coraz więcej by tylko nie wypalić jej czegoś w odwecie.
-Doreo, przesadziłaś z solą…- powiedziała kiedy tylko zjadła pierwszą łyżkę zupy.
-Ja uważam, że jest pyszna!- powiedziała Melisa. Dorea się uśmiechnęła, a Susan przewróciła oczami. Wyrażając w ten sposób co myśli i nadmiernej i zbędnej, jej zdaniem uprzejmości pani Lupin. Nie odezwała się jednak niczym, najwyraźniej szukając kolejnej przywary.
-Powinnaś związać włosy, a nie żeby ci takie kłaki wisiały…- tym razem doczepiła się do mnie niemalże szarpiąc mnie za włosy.
-James, łokcie ze stołu!
-Jak bym była na twoim miejscu, dopilnowałam bym by James zasiadł do świątecznej kolacji pod krawatem…- to do ciotki Dorei.
-Naprawdę Charlusie, powinieneś coś zrobić z kominkiem…
Ciotka nadawała jak katarynka, miała co chwilę jakieś „ale” każde kolejne coraz bardziej absurdalne. Miny wszystkich ni kryły zażenowania jej bezczelnością. Wszyscy z nas jak tam siedzieliśmy mieliśmy ochotę ją wysłać w kosmos, albo przynajmniej zakneblować, by przestała w końcu otwierać usta i tryskać jadem. Melisa starała się zboczyć z tematu:
-słyszałam, ze pracuje pani w Hogwarcie…
-O tak…
-nauczyciel obrony przed ciemnymi mocami?
-zgadza się…Straszna praca, muszę pani powiedzieć… ujadać się cały czas z tymi dzieciakami… Aroganckie, bezczelne… Myślą, że są niewiadomo kim… Nasze dzieciaki to jeszcze jakiś poziom sobą reprezentują…-ale kłamczucha w szkole zawsze ma do nas jakieś ale.-ale inni… Na przykład taki Pettigrew… nic tylko jedzenie…naprawdę, potrafi mi zasnąć na każdej lekcji po tym jak już zje swoje drugie, albo nawet i trzecie śniadanie…
Poczułam, że zaczynam się denerwować…
-no, ale to jeszcze nic… bo ten Black… jaki to pusty chłopak…
Teraz nerwy się we mnie wzbierały jeszcze bardziej, zaczęłam ściskać sztuce w rękach. Mi wolno było jeździć po nim, ale nie jej. Syriusz był jaki był, ale w końcu byłam z nim prawie rok, a znamy się od ładnych kilku lat… Znam go lepiej od niej. James zaczynał się wkurzać…
-nic tylko on… straszny egocentryk…Kapitan druzyny quiddicha…a nawet grać nie umie… nie to co ten jego brat…Wielki mi gwiazdor…Myśli, że jest taki przystojny, zdolny… a tu nic z tych rzeczy…Taki dumny z tego, ze jest Blackiem…tę całą rodzinę powinno się zlikwidować… Doreo, kochanie, nie bierz tego do siebie, ty jesteś wyjątkiem…
Ciocia Dorea przygryzła wargi, a potem głupio się uśmiechnęła, a mi z każdym jej słowem serce biło coraz szybciej, ciśnienie mi się podnosiło, stawałam się coraz bardzie zła i jestem pewna że coraz czerwieńsza na twarzy…
-Ale najbardziej nie mogę pojąc jak może mieć taki tupet taka jedna dziewucha… z tego co mi wiadomo miała szczęście i jest prefektem zupełnie nie wiem w jaki sposób, bo ta Evans to taka zarozumiała dziewczyna…panoszy się wszędzie…
Uścisk na moim nożu i widelcu był już bardzo silny… Czułam, że zaraz wybuchnę… podejrzewam, ze byłam już nie czerwona lecz sina ze złości… nie wiem co mnie jeszcze powstrzymywało… chyba to, ze nie chciałam robić rewolty przy gościach, ja w przeciwieństwie do ciotki Susan mam trochę taktu. Żeby się opanować ściskałam jedną ręką sztućce, a drugą koniec serwety. Wzrok siłą trzymałam w jednym punkcie na talerzu.
-to taka bezczelna szlama, w dodatku ruda i taka nieładna ja nie wiem jak możecie pozwalać swoim dzieciom się z nią zadawać…Plamicie honor…
James był czerwony ze złości… Wujek to zauważył, bo starał się ratować sytuację, dlatego szybko wypalił:
-Aurorko, może zaśpiewasz kolędę…Nie wiem czy wiecie, Meliso, Herbercie, ze nasza dziewczynka śpiewa i to jak ślicznie… jest nawet w szkolnym zespole…
-Oj, tam zaraz śpiewa… Mieli na razie jeden krótki występ…
-Przecież nie było jeszcze okazji, Susan. Sama mówiłaś, że wielki start będzie na tym balu w styczniu…- wszyscy przerzucali się bardzo szybkimi zdaniami, żeby tylko nie wywołąc burzy, ale za razem nei dając się ciotce odezwać zbyt duzo.
-no, tak, ale wiesz moja droga…
Susan nie dała mi się odezwać, a ciocia Dorea widząc mój wyraz twarzy szybko zaczęła z nia rozmawiać. Wszyscy już marzyli by się wreszcie zamknęła. Szkoda, ze nie miałam jakiegoś eliksiru przeczyszczającego dolałabym jej do jedzenia, siedziała by w łazience i był by świety spokój.
-James, a ty w quiddicha grasz…- Herbert wtrącił się, zanim ciotka zdążyła cokolwiek powiedzieć. Wszyscy mieli już dosyć jej gadania i nie chcieli wywołać awantury, która już wisiała na włosku…
-Wuju…-zaczął, ale ciotka nie pozwoliła mu nic powiedzieć, bezczelnie zaczęła mówić za niego.
-Oj tam takie wygibasy na miotle wyczynia na tym boisku… Zamiast gonić kafel…
-Jestem szukającym!- wycedził James przez zaciśnięte zęby. Kluczowo zaciskając w dłoniach krawędź obrusu.
-No tak…-szybko jednak przeskoczyła na kogo innego, orientując się, ze nie bardzo ma o qiudditchu pojęcie i może sama się zaplątać, nie mogąc się czepiać.-A Remus…taki pilny…zawsze zadania odrobione…no, ale nie jest wcale taki święty…Sprawia kłopoty wychowawcze…- Remek mało nie zachłysnął się kawałkiem kotleta, w tym momencie.
-jak to? Nic mi o tym nie wiadomo…
-Wie pani… co do jego pracy na zajęciach nie mam zastrzeżeń, ale po…. Myślę, że tak jego dziewczyna, ta cała… jak ona się nazywa…Parker? Nie ważne… ma na niego zły wpływ…Ja nie wiem… jak można tak bezczelnie uciekać z lekcji…znikać ze szkoły na całe dnie bez usprawiedliwienia….
W oczach Melisy Lupin pojawił się strach, co miała powiedzieć? Zamarła.
Susan nie powinna była tego mówić. Teraz to przegięła... Zacisnęłam pięści na sztućcach do granic wytrzymałości, po to by za chwilę wybuchnąć. Uderzyłam pięściami w stół wstałam i zaczęłam się na nią drzeć:
-ZNOSIŁAM CIERPLIWIE OBELGI POD MOIM ADRESEM OD TWOJEJ PIERWSZEJ LEKCJI W SZKOLE! MIMO ŻE BYŁY BEZPODSTAWNE! ZACISKAŁAM ZĘBY JAK DOSTAWAŁAM SZLABAN ZA SAM FAKT, ŻE ŻYJĘ! CHODZIŁAM NA TWOJE LEKCJE MIMO, ŻE BYŁY PEŁNE ZŁOŚLIWOŚCI I CYNIZMU I W OGÓLE ZERO CZEGO KOLWIEK INNEGO! ZNIOSŁAM NAWET KAŻDE SŁOWO KTÓRE POWIEDZIAŁAŚ PO TWOIM PRZYJEŹDZIE DO TEGO DOMU! Ale mam DOŚĆ! NIE POZWOLĘ CI OBRAŻAĆ MOICH PRZYJACIÓŁ! I TO JESZCZE W TAK BEZSZCZELNIE KŁAMLIWY SPOSÓB! Jesteś podła cyniczna i żmijowata, rozumiesz!!!
Ciocia Dorea próbowała mnie uspokoić, wołała do mnie, próbowała posadzić, ale wyrwałam rękę z jej ucisku i dalej nie zwracałam na nią uwagi, darłam się cały czas na Susan, patrząc tylko na nią i jestem pewna ze tak krzyczałam ,że aż plułam.
-Jesteś tak samo cyniczna jak twoja matka!
-Odwal Się od mojej mamy!
-Aurora!- ciocia Dorea, wtrąciła się, ale została zignorowana.
-ona też wrzeszczała, kiedy nie miała racji!
-A może to ty nie masz racji? TO TY KŁAMIESZ W Zywe oczy\! ja nie opowiadam niestworzonych historii…
Wrzeszczałyśmy tak na siebie, wywlekając wszystko co się tylko dało, reszta siedziała i nasłuchiwała jak skaczemy sobie do gardeł, bojąc się ruszyć. Obracali jedynie głowy patrząc raz to na jedną raz to na drugą. Niestety obie miałyśmy ten sam typowy temperament, nie umiałyśmy milczeć w takiej chwili, tak jak i mama, z tego co wiem odziedziczony po mojej prabaci, ale gdy rozległ się dzwonek do drzwi, który wyrwał nas z transu pojawiła się martwa cisza…
-Ja otworzę!- ciocia Dorea podniosła się szybko krzesła i pobiegła do drzwi. Czyżby to była ucieczka?
-Jaka ona jest podobna do matki...- zaczął wujek.- nie dość, ze skóra z niej zdarta to jeszcze te same zachowania… Coraz częściej patrząc na Rorę widzę Mirandę.
-Nie przesadzaj, Charlusie…- ciotka zaczęła ironicznie, ale zamarła w półzdania, bo do jadalni weszła ciocia Dorea z jakąś młodą dziewczyną. Miała niewiele ponad 20 lat, śniadą twarz i długie blond włosy…
-Susan…-zaczęła ciocia, ale nie zdążyła powiedzieć nic więcej bo ciotka wypaliła:
-co ty tu robisz?
-Pani przyszła do ciebie…
99. Czy ja zawsze muszę się dowiadywać ostatnia? Dodała Aurora Silverstone Środa, 25 Lutego, 2009, 17:00
Sam powiew mroźnego wiatru na ulicy Pokątnej przyprawił mnie o uśmiech, ale mój dobry humor nie miał trwać zbyt długo….dlaczego? Bo napatoczył się Black. O rany! Szedł drugą stroną ulicy, w przeciwnym do mnie kierunku. Nasze spojrzenia spotkały się gdzieś pośrodku, ale chyba tylko po to by jak najszybciej uciec. Może to głupie, ale nawet nie powiedzieliśmy sobie głupiego „cześć”, bo każde pośpiesznie weszło do sklepu. Nie wiem jak on, ale ja akurat do tego sklepu zmierzałam.
Perfumeria. Miałam zamiar kupić jakieś pachnidło cioci, ale kiedy przechadzałam się miedzy pólkami wpadłam na perfumy, które zawsze mi się podobały… fakt, że wyszłam z nimi ze sklepu, myśląc o nich jako prezencie dla Syriusza. Kupując cioci w pierwszym lepszym sklepie ze świecidełkami śliczną bronkę, w sam raz na tę imprezę sylwestrową. Ale przecież nie dam Łapie prezentu…
Wróciłam ze spuszczoną głową do domu. Jak zwykle stłoczona tym co przewijało mi się w głowie. Usiadłam sobie przy stole w kuchni, ale nikt nie zwrócił na mnie uwagi… James był pochłonięty rozmową z matką, korzystając, ze w pobliżu nie ma ciotki Susan, która teraz pouczała wujka na jakiś temat, o którym zapewne nie ma pojęcia… To takie dla niej typowe.
Mocząc łyżeczkę w kubku z herbatą, zaczęłam przysłuchiwać się rozmowie mojej matki chrzestnej i jej syna:
-Ale mamusiu, to będzie straszne… błagam weźcie ją ze sobą.!
-Jimmy, kochanie, ja bym ją nawet wzięła tylko ona nie chce iść. A po za tym nie przesadzaj. Zamknie się w swoim pokoju i pójdzie spać…Na pewno nie będzie aż taki źle, nie popsuje wam imprezy.
-ty chyba nie wiesz o czym ty mówisz! Uprzykrzała nam życie od pierwszej lekcji, nie dawaj jej szansy na taka przyjemność. Zrobię wszystko!
-Przesadzasz…
-Myślisz, że ona teraz odpuści? Nierealne!
-Przepraszam, synku, ale je jestem bezsilna w tej sprawie... I skończmy ten temat w ogóle… bo tylko ty widzisz problem… Aurorka tam nie marudzi…
-bo ja nie wiem w ogóle o czym wy rozmawiacie…- powiedziałam zgodnie z prawdą.
-O waszym sylwestrze u nas w domu…-ciocia Dorea zrobiła odrobinkę zdziwioną minę.
-pierwsze słyszę.-nic na ten temat ten paskudny mi nie powiedział.
- James?
-jak to pierwsze słyszy? Mówiłem jej o tym wczoraj wieczorem, kiedy siedzieliśmy u niej w pokoju…
-Jim, ja prawie spałam…
-JA NIE ROZUMIEM!!! JAK TO TAK MOŻE BYĆ! NIE DO POMYŚLENIA…
Rozmowa jednak została przerwana zawodzeniem od samego progu… Zawodzeniem prosto z ust ciotki, która właśnie wróciła z wujem ze sklepu. Ciocia Dorea zdążyła tylko rzucić, ze musieli isć po nowe bombki, bo na starych Susan posadziła tyłek.
-co się stało, Susan- Dorea robiła dobrą minę do złej gry…
Korzystając z okazji zaatakowałam Jamesa.
-Jesteś okropny! Czemu nic mi nie powiedziałeś, ze robimy imprezę?!?!
- bo nie robimy...
-yyyy??
-to będzie tylko tak, że posiedzimy, pogadamy…
-spoko.
Zachwycona jednak nie byłam. Raz, ze dowiedziałam się jako ostatnia, a dwa… na liście gości znajdowała się osoba, której nie mam ochoty na oczy oglądać…Nazwiska zbędne, prawda? Zła byłam bo nikt nic mi nie powiedział,a James nie zapytał mnie nawet o zdanie… I nawet mu z tym źle nie było... z drugiej strony doskonale wiedział co bym mu powiedziała… więc może dobrze zrobił?
Sama już nie wiem…
Jutro kolejna!!
Notka w pewnym sensie jubilleuszowa
A w niej specjana niespodzianka
A co do wypadu do Hogsemeade poszłam na niego sama z Remym, nie miałam ochoty iść ze wszystkimi w tym także z Blackiem. Lupin poszedł ze mną, bo on też nie mógł znieść Łapy. Opowiedział mi z jakim tekstem ostatnio wyskoczył do niego...
Remy siedział sobie w pokoju na podłodze i pisał wypracowanie z historii magii...tamten coś się do niego produkował, ale Remus nie zwracał na niego uwagi, kiedy w końcu Łapa wypalił obcesowo:
-A ty długo zamierzasz jeszcze się na mnie boczyć?
Remus nie odpowiedział...
-Trzymasz jej stronę nie znając moje wersji. Czyim Jesteś kumplem że trzymasz jej strone?
-Waszym wspólnym, ale wybacz Łapa po tym co jej zrobiłeś będę trzymał jej stronę....
Blakowi podobno prawie opadła szczena jak to usłyszał. Chciał coś jeszcze gadać, ale Remus się podniósł i wyszedł z pokoju...
Remy jest moim przyjacielem... Kocham go za to...To taki ciepły chłopak i wierny kumpel... Ale z tej Dol jest szczęściara...A właśnie mieliśmy coś wybrać dla niej pod choinkę... ty dobrze się składało, że nie mogła z nami iść...W związku z cóż przechadzaliśmy się po sklepach....na prawdę nic ciekawego to ja tam nie widziałam...w końcu po ciężkich wyborach Remy schował do torby gustownie zapakowane kolczyki, w sam raz do jej kreacji na bal...Remus jej nie widział, a ja owszem pokazywała mi ją na zdjęciu...Potem wstąpiliśmy do Miodowego Królestwa...zgadnijcie kogo tam spotkaliśmy? Oczywiście, że Petera. Utknął tutaj...jak zawsze z resztą...Reszta podobno siedziała w Trzech Miotłach popijając pewien kremowy trunek...
Podczas gdy ja zdzierałam sobie gardło, czytaj miałam ostatnią próbę przed koncertem, Jim dostał list od mamy powiadamiający o tym, ze będziemy mieć gości w te święta. Ciocia pisała o tym, ze wujek nas odbierze...jak z resztą zawsze. W sumie to po co ona tak przezywa, nie mamy juz po pięć lat... Rogaty zaczął sie usilnie zastanawiać co to za goście... ale nic nie wymyślił...ja mam jedynie nadzieję, że Dorei nie odbiło na tyle, zeby zaprosić naszą nauczycielką OpCM...
Na koncercie dałam sobie radę...nawet nie miałam tremy...do tego że sie wszyscy na mnie gapią sie przyzwyczaiłam wiec nie było czym sie denerwować...
Nawet nie obejrzałam się kiedy, a już siedziałam w pociągu, w naszym rezerwowanym przedziale. W kąciku pod oknem siedzieli przytuleni Lilka z Jamesem, w przeciwległym Dolores szeptała Remy’emu coś na uszko. Peter jak zawsze spał, a ja siedziałam z krzywą miną starając się nie spojrzeć nawet na Syriusza. Pewnie też byśmy teraz tak siedzieli... Obok siebie… Nasze ręce były by splecione… ja bym się śmiała sama do siebie.... poczułam, ze w oczach stają mi łzy… W tym samym momencie Syriusz oderwał głowę od gazety… mam nadzieję, ze tego nie widział. Nie chciałam, żeby widział, że przez niego cierpię… A cierpiałam i to nawet sama nie wielm jak bardzo, kiedy patrzyłam na zakochanych Li i Jima czy Dol i Remka…. Wiedziałam, że ja tez bym tak z Łapą siedziała, bardzo tego chciałam…Byłoby tak gdyby on mi tego nie zrobił… gdyby mnie nie zdradził… a na dodatek nie chciał się do tego przyznać…
Nie muszę mówić, ze ta podróż była dla mnie ciężka? Ale wcale nie zapowiadało się by w małym domku na Magicznym Wzgórzu miało być lepiej…
-chyba żartujesz?- tak wyglądała moja reakcja na odpowiedz cioci o jakich gościach mówiła.
-nie. Skąd ten pomysł?
-Ciociu? Mówisz o jakiejś innej Susan, prawda?- łudziłam się.
-nie, twoja mama miała tylko jedna siostrę o tym imieniu.
-Proszę…nie…
-mamo, dlaczego? Po co nam w ogóle goście?- Jim był rówież niezadowolony jak ja.-Dobrze do Lupinów nie mam nic, ale ją?
-Zupełnie was nie rozumiem!- ciotka się lekko podirytowała, a to bardzo spokojna kobieta.- nie tak was wychowałam! To siostra mojego męża a wasza ciocia, nie widzieliśmy się od wieków, wiem, ze pracuje teraz w Hogwarcie nie mogłabym postąpić inaczej i jej nie zaprosić na święta… Przyjeżdża dziś wieczorem.
Rzuciła ścierką na stół i wyszła z kuchni. Spojrzeliśmy na siebie z Jamesem wymownym wzrokiem. To będą nasze najgorsze święta. To było pewne, bardziej niż to, że za oknem świeci słońce.
-No to mamy jeszcze chwilę spokoju…
Kiedy jednak wraz z wybiciem przez stary pamiątkowy zegar godziny 20 rozległ się dzwonek do drzwi serca moje i najmłodszego Pottera podskoczyły aż do gardła. W drzwiach pojawiła się najstarsza z rodzeństwa naszych rodziców Susan Megan Potter, żywe wcielenie zła. W każdym tego słowa znaczeniu…
-Mam nadzieję, że nie wzięła swojego pupilka.- szepnął mi James do ucha.- Jej i Smarka to bym już nie zniósł.
Zachichotałam. Teraz wiem, ze to był błąd, bo nasłuchałam się od cioteczki o braku kultury… W ogóle jeszcze dobrze do domu nie weszła a już jej się wszystko nie podobało.
-Jak mogłeś przestawić tę rodową pamiątkę, Charlusie… Doreo, Meble powinnaś czyścić należycie, to od wieków…
Pomyśleć, ze będziemy się z nią męczyć do Nowego Roku…
Ja osobiście miałam jej tak serdecznie dosyć, ze następnego dnia, to był dzień przed wigilią dałam nogę na Pokątną, pod pretekstem dokupienia jakiegoś prezentu. Modliłam się jednak by nie zachciało jej się isć ze mna. Dzięki opatrzności… zajęła się pouczaniem cioci jak lepić domowe pierożki… Jakby się na tym znała…. Nie, ja się broń cię.. nie czepiam … nie.. nie…James niestety, dla niego, nie mógł się wyrwać z domu… Wujek był zły na swoją żonę, ze dał się namówić na wizytę Susan, a i ciocia Dorea po jednym dniu miała Susan tak dosyć, ze sama chyba żałowała, ze ją zaprosiła. Wieczorem w łazience przyznała mi się, ze jak ją poznała wiele lat temu nie była aż taka okropna, ale za żadne skarby świata, nie przyznała się, że żałuje ze ja zaprosiła. Ciocia Dorea już taka była, nie przyznawała się do błędów, bynajmniej nie do takich, których mogła uniknąć. A tego mogła wystarczyło posłuchać mnie i Jima.