Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem od 26 lipca 2008 roku opiekuje się Eveline
Do 18 grudnia pamiętnik prowadziła Karolla

Kącik Fleur

  Bonjour
Dodała Fleur Niedziela, 29 Listopada, 2009, 22:21

Bardzo długo mnie tu nie było, muszę przyznać. Prawdę powiedziawszy, nie miało mnie co zmotywować. Chyba liczyłam, że będę miała więcej czytelników, a tu nic. Być może Fleur, jako postać też nie cieszy się zbyt dużym powodzeniem. Liczyłam na to, że po tak długiej przerwie ktos przeczyta i zainteresuje się poprzednimi notkami, ale cóż. Zdałam sobie sprawę, że nie ma nic za darmo i jeśli chcę mieć stałych czytleników musze bez względu na zewnętrzność prowadzić pamiętnik Fleur. Więc dla kogokolwiek zainteresowanego: nowy rozdział pojawi sie wkrótce. Au revoir, moi mili!

[ 9586 komentarze ]


 
tymczasem
Dodała Fleur Środa, 17 Czerwca, 2009, 20:25

Wiem, że ostatnio notki pojawiają się dosyć rzadko, a nie jak wcześniej przewidywałam raz na tydzień, jednak proszę was o wybaczenie ^^. Wiem, że można się zdenerwować wchodząc codziennie na opowiadanie lub bloga prowadzonego przez kogoś, a tu nie ma tego wpisu i nie ma! I codziennie się wchodzi i patrzy i czeka, czeka, czeka. Więc, aby wam troszeczkę ulżyć xD zapowiadam, że jeśli ktoś sobie życzy, to mogę go informować o nowych rozdziałach i notkach. Wystarczy, że w komentarzu podacie swój numer GG.
A następny rozdział w trakcie pisania ;).

***

Joanna

[ 1209 komentarze ]


 
4.Przyjaciele
Dodała Fleur Wtorek, 02 Czerwca, 2009, 21:28

Przepraszam, moi drodzy, że tak długo musieliście czekać na notkę. Ten wpis to taki trochę rozdział przejściowy, ale mam nadzieję, iż się spodoba. Życzę miłego czytania.

***




Odprowadziłam Pâquerette do stajni, po czym biegiem pognałam do zamku. Mimo tego, iż w Sali Balowej wszyscy się już zgromadzili miałam zamiar iść marmurowymi schodami do sypialni, by przebrać się w szatę wyjściową. Zdążyłam postawić stopę na pierwszym schodku, kiedy usłyszałam za sobą znajomy głos, a raczej pisk.
-IIiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii! Fleur wróciłaaaaaaś! – biegła ku mnie rozchachana Nadine- moja druga naj przyjaciółka z Beuxbatons.
Za jej plecami stał, szczerząc zęby Sawyer. Od zawsze byliśmy czwórką najlepszych przyjaciół. Co prawda przed Beuxbatons znałam się tylko z Sophią, jednak podczas pierwszego roku „przybłąkał się” do nas Sawyer, a na drugim roku doszła nowa dziewczynka z Durmstrangu, właśnie Nadine. Pewnie myślicie –Durmstrang?! Zwariowałaś , że się przyjaźnisz z dziewczyną z Durmstrangu! Ale tu was zaskoczę. Nadine jej świetną przyjaciółką, a jej wiedza o czarnej magii czasem się przydaje. Z moją kochaną trójeczką przyjaciół zawsze fantastycznie się czułam i bajecznie bawiłam, mimo tego, że każdy z nas jest zupełnie inny. Sophia to gadatliwa istotka o wiecznie rozmarzonych oczach i burzy brązowych loków. Po prostu miła romantyczka. Ach! No i jest fantastyczna w eliksirach. Nadine, można by rzec- dokładne przeciwieństwo Sophii. Ma krótkie, czarne włosy i ładną brzoskwiniową cerę. Jej mocną stroną, jeśli chodzi o przedmioty w Beuxbatons jest oczywiście obrona przed czarną magią. Jednak mimo wizerunku „czarnej księżniczki” można się w jej towarzystwie świetne bawić. Jest dowcipna i muszę przyznać, czasem wredna dla otoczenia. A Sawyer… Inni mówią, że Sawyer to jest taki nasz rodzynek. No, bo w sumie trzy dziewczyny I jeden chłopak. Ale my wiemy, i on wie, iż jesteśmy wszyscy dla siebie stworzeni. Sawyer jest szczery i otwarty, choć musze powiedzieć, że w stosunku do innych dziewcząt nieco uwodzicielski. Lecz chyba nie zdaje sobie sprawy, jak na inne dziewczęta działają jego mięśnie wyrobione podczas gry w quidditcha , szeroki uśmiech i brązowe połyskujące włosy. Nie myślcie tylko,że się w nim kocham. Nic z tych rzeczy. Żadna z nas nie jest zainteresowana Sawyerem, ale to jeszcze nie znaczy, iż nie potrafię wydać obiektywnej opinii. Jego konik to transmutacja. Zapomniałam jeszcze dodać, że Sophia również lata na miotle. Co prawda w Beuxbatons nie ma domów, ale są drużyny quidditcha: Lawrence, Somualian i Destany. Zawodnicy są wybierani do tych drużyn, ze względu na swoje predyspozycje psychiczne, nie fizyczne, tzn. mają jakieś testy charakteru. Nie wiem dokładnie, bo nigdy aż tak bardzo się quidditchem nie interesowałam. W każdym razie to jest trochę podobne do domów w Hogwarcie, jeśli miałabym porównać.
Czas wrócić do tematu wcześniej rozpoczętego. Mimo, że każdy z nas jest zupełnie inny, to nawzajem świetnie się uzupełniamy. Tworzymy zgraną paczkę przyjaciół. Jednak teraz, gdy spojrzałam na uśmiechniętych przyjaciół, tak bardzo zabrakło mi Sophii. Mało, kiedy jesteśmy tylko w trójkę. Z moich oczu poleciały łzy frustracji i wzruszenia. Pomoczyłam Nadine całą szatę, jednak ona tylko mocniej mnie przytuliła. Wiedziała, o co chodzi, sama pewnie tez odczuła nieobecność Soph. Za to Sawyer miał wyjątkowo głupi i zdezorientowany wyraz twarzy. Wyglądał tak śmiesznie, że odkleiłam się od ramienia Nad i zachichotałam pomimo łez. -Dziewczyny, chyba najwyższa pora żebyśmy poszli do Sali Balowej, bo Uczta się kończy, zaraz nastąpi Uroczyste rozdanie dyplomów, jak na tą szopkę mówi Maxime- uśmiechnął się Sawyer.
-Jestem nieubrana- mruknęłam.
-Coś tam, na sobie masz- mrugnęła do mnie Nadine, po czym wszyscy w trojkę cichaczem wemknęliśmy się do Sali.
Głupio było mi stać tam w zwykłej szacie szkolnej, ale nie miałam wyjścia. Samo gadanie Maxime trwało w nieskończoność. Po tym, nastąpiła chwila przerwy i gratulacje dla uczestniczki Turnieju Trójmagicznego.
-…zdobywając trzecie miejsce dla Beuxbatons – doszły do moich uszu słowa Madame Maxime. –Zapraszamy na środek. Brawa. Ach! Kurcze przecież to ja chyba? Otrząsnęłam się z myśli wyszłam na środek. Nauczyciele patrzyli się nie przychylnie na mój mało galowy strój, jednak pominęli to bez zbędnych słów krytyki. Zaraz potem rozdali nam tegoroczne dyplomy i ogłosili, że za tydzień, w niedzielę rok szkolny się kończy.
Uczniowie powoli rozchodzili się do sypialni. Wzięłam za rękaw Nadine, kiwnęłam głową na Sawyera i zaciągnęłam oboje do swojej sypialni. Sypialnie w Beuxbatons znajdują się na poddaszu, może nie są ogromne, ale za to bardzo przytulne i ładne. Nerwowo spojrzałam na zegar w holu głównym. Była dwudziesta pierwsza trzydzieści. Uczniowie na korytarzach i mogą przebywać do dwudziestej drugiej. Oraz w nie swoich sypialniach. Więc musieliśmy się spieszyć, żeby szczególnie Sawyera nie przyłapali u mnie po owej godzinie. Pognaliśmy marmurowymi schodami w górę, aż wreszcie otworzyłam wyczarowanym kluczem drzwi do swojej sypialni ( każdy ma indywidualne zaklęcie niewerbalne, aby wyczarować klucz do swojego pokoju, w sumie to bardzo sprytne, nie sądzicie?) i wpadliśmy do środka. Mój kufer stał przy łóżku zasłanym moja ulubioną narzutą w kolorze lawendowym.
-Siadajcie-wysapałam.-Więc- spojrzałam po przyjaciołach z zapytaniem.
-Więc co?- Nadine wyglądała na trochę zdezorientowaną.
-Jak to co? No…-zawahałam się- Chodzi mi o Sophię!- Co z nią? Macie jakieś wiadomości?
Sawyer spojrzał na mnie z miną zbitego psa –Fleur, ee…spokojnie. Wiemy tyle co ty. Czyli, że… to podobno nie będzie nic poważnego, tak? Po co te całe nerwy.
-Wysłałam do niej sowę- odparłam.- Ale jak na razie żadnej odpowiedzi, nic.
-Na pewno wszystko jest totalnie w porządku, ja wam to mówię- Nadine, widać nie traciła humoru.-Proponuję jakąś imprezę, co wy na to? Zaklęcie wyciszające może zdziałać cuda.
-Słuchajcie-zaczęłam –jest jeszcze coś. Sama nie byłam pewna, czy im to powiedzieć, ale zaryzykowałam. No, chodzi mi o ten list. Powiedziałam im wszystko, tak jak Sophii. Wspomniałam również, o tym, że Soph miała na ten temat jakieś informacje. Ale oni, ku mojemu zdumieniu wcale się tym nie przejęli. A przynajmniej nie tak bardzo jak tego oczekiwałam. Rzekłabym wręcz, iż zbagatelizowali sprawę.
-Ależ Delacour, chyba nie myślisz, że- wtrącił Sawyer- Że to miało coś wspólnego z Soph. No wiesz, że dlatego ją ktoś zaatakował.
-Słuchajcie, tak właśnie myślę!- wybuchnęłam-Sądzę, żer to mogło mieć wiele wspólnego. Sophia nigdy w ten sposób się nie zachowywała. Nie kłócimy się o chłopaków-dodałam po namyśle.
Ktoś puka do drzwi-mruknęła Nadine.
Z cichym westchnięciem poszłam otworzyć. Ku mojemu zdumieniu, za drzwiami stała Madame Bathyssa, nauczycielka opieki nad magicznymi stworzeniami.
-Fleur Delacour, zgadza się? –zapytała melancholijnym, głosem
Pokiwałam milcząco głową, nadal zdumiona widokiem nauczyciela w progu mojej sypialni.
-Moja droga, jeden z uczniów znalazł twoją sowę w lesie. Ma niewielkie zranienia i powyrywane pióra. Opatrzyłam ją i odniosłam do sowiarni, jednak sądziłam, że powinnaś wiedzieć.
-Ja..och!- bez słowa usprawiedliwienia wybiegłam z pokoju, gnając do sowiarni .-Dziękuję Pani-krzyknęłam, kiedy mój mózg zaczął ponownie pracować, dając mi znać, że podziękowanie będzie w tym momencie na miejscu. Znikając za rogiem usłyszałam jeszcze
-Przepraszam, ale to chyba nie jest wasza sypialnia? Wiecie, która godzina? Siedem minut po dwudziestej drugiej! Natychmiast do swoich łóżek, drodzy uczniowie, żebym więcej was….
Nie usłyszałam dalszej części zdania.


***
Joanna

[ 1061 komentarze ]


 
Na razie ^^
Dodała Fleur Środa, 20 Maja, 2009, 16:17

Następnej notki spodziewajcie się, dopiero w przyszłym tygodniu, gdyż dzisiaj wyjeżdżam i wracam w niedzielę.

Buziaki,

Joanna

***

[ 1420 komentarze ]


 
3.Źródlane zwierciadło
Dodała Fleur Poniedziałek, 18 Maja, 2009, 11:55

Był piękny, letni dzień. Mała Fleur siedziała na ganku drewnianego domu. Z oddali słychać było szum morza, pachniało kwiatami jaśminu i gorącą czekoladą parującą z kubka.
Na dużym, wiklinowym fotelu bujała się starsza pani z biało srebrnymi włosami, w zwiewnej chabrowej szacie. Mieszała różdżką w zgrabnej, porcelanowej filiżance i snuła jakąś, historię.
Śliczna dziewczynka o srebrno blond włoskach przysłuchiwała się z uwagą słowom owej starszej pani. W pewnej chwili jednak nie wytrzymała, musiała się dowiedzieć:
-Babciu Anielo, gdzie jest ten skarb?
-Kto teraz wie…Skarb może być wszędzie. Zapamiętaj sobie, moja kochana –rzekła –największym skarbem nie jest rzecz materialna. Największy skarb masz w sercu. Nie warto uganiać się za galeonami, sznurami pereł, tajemniczymi mapami. Zawsze słuchaj tego, co podpowiada dusza.
Nagle nastał głośny huk. Zerwałam się z łóżka w skrzydle szpitalnym, szukając wzrokiem źródła hałasu.
-Nieznośne dzieciaki- krzyczała pani Pomfrey – To nie jest plac zabaw, tylko szpital. Wynocha! Już was tu nie widzę- machała różdżką za dwójką chłopców z trzeciej klasy.
Jeden z nich zdołał prześlizgnąć się do środka i już stał obok mojego łóżka. Kiedy uniósł do góry różdżkę zmarszczyłam ze zdziwieniem brwi. Z różdżki wyleciało kilka różowych iskier. W tym momencie Pani Pomfrey udało się zamknąć drzwi przed drugim niesfornym chłopcem i widząc, jednego znów w środku jęknęła z rozpaczy. Chłopiec, który stał przy mnie zaczerwienił się. Chyba jego celem nie były iskry. Machnął jeszcze raz różdżką, z której wyleciały kolorowe różyczki. Na jego twarzy pojawił się nie śmiały uśmiech.
-Witaj Fleur Delacour, czy umówisz się ze mną- powiedział jednym tchem.
Z trudem powstrzymałam chichot. Na szczęście z tej krępującej nieco sytuacji wybawiła mnie Pomfrey biegnąca z końca Sali. Ów chłopiec przeskoczył na drugą stronę łóżka i już po chwili uciekał z powrotem do drzwi popędzany wyczarowaną przez pielęgniarkę miotłą.
Usiadłam na łóżku strzepując płatki kwiatów. Przypomniałam sobie sen. To było jedno z moich nielicznych wspomnień o babci. Umarła, gdy miałam 7 lat. Jeszcze, przed pójściem do Beuxbatons spędzałam u niej każde wakacje i weekendy. To były beztroskie, dziecięce chwile, kiedy słuchałam właśnie takich historii, o morzu, o jej przeszłości, o tym jak spotkała dziadka. Dziadek był mugolem. U babci w saloniku stała drewniana, sosnowa komódka. Była pięknie rzeźbiona i zdobiona muszelkami. Babcia mawiała, że to jej największy skarb, w którym trzyma największe skarby. Brała mnie na ręce i śmiejąc się mówiła, że w takim razie musi mnie tam wsadzić, bo jestem ogromnym skarbem babci. Właśnie takie chwile pamiętam z czasów, kiedy babcia żyła. W pochmurne dni siadałyśmy na puchatym dywanie, przy tej właśnie gablotce i babcia Aniela pokazywała mi piękne naszyjniki z szafirami i perłami, które wyciągała z tej gablotki. Każdy z nich miał osobną historię. Szczególnie zapadł mi w pamięci długi, srebrny łańcuszek z delikatną muszelką. W środku tej muszelki widniały słowa, wyryte z pomocą czarów złotą masą perłową. Nie pamiętam, co to były za słowa, babcia mówiła, że dostała go od dziadka, który był żeglarzem. Teraz, z trudem sama przed sobą przyznaję, że kiedy poszłam do Beuxabotns bardzo zaniedbałam moją babcię. Rzadko pisałam do niej listy, widziałyśmy się tylko na Boże Narodzenie. Przy świątecznym obiedzie czułam się po trosze tak, jakby stare czasy wróciły. Jednak miałam uczucie, że to już nie jest to samo. Że to nie jest ta sama babcia. Dopiero później zdałam sobie sprawę, że to nie ona się zmieniła, ale ja. Nie wiem, co stało się z tymi rzeczami po śmierci babci. Domek nad brzegiem morza stał tam nadal, teraz należał do nas, ale nie miałam serca by tam mieszkać. Mama też od wielu lat nie zaglądała w to miejsce, chyba też z powodu smutku, który nie ustał do tej pory.
Podniosłam się leniwie z łóżka zmierzając w stronę łazienki.
Napełniłam wannę błękitnymi bąbelkami i turkusową pianą. Zanurzyłam głowę pod wodę, włosy opływały zwiewnie wokół twarzy. Chętnie popływałabym w tym mini-basenie jeszcze chwileczkę, ale wiedziałam, że nie ma zbyt wiele czasu.
-Accio ręcznik- mruknęłam cicho smagając różdżką powietrze.
Sucha, pachnąca i ubrana biegłam po kamiennych stopniach do Wielkiej Sali, gdzie już zaczęła się Uczta Pożegnalna. Wkurzona swoim spóźnieniem próbowałam po cichu wemknąć się do Wielkiej Sali. Niestety, kiedy szłam do stoły Kruponów wstał jeden z chłopców, który osaczył mnie w szpitalu, mówiąc głośno
-Fleur Delacour, pamiętasz mnie? -zaczął machać jak wariat.
Na początku przeszła mi przez głowę myśl ,aby udawać, że tego nie widziałam, lecz po pewnym momencie stwierdziłam, iż nie mogę tego zignorować, bo wszystkie głowy odwróciły się w moją stronę, więc uśmiechnęłam się do niego. Z ulgą usiadłam obok koleżanek z Beuxbatons, biorą do ręki szklankę z sokiem dyniowym. Całe szczęście przemówienie Dumbledora jeszcze się nie zaczęło. Dziewczęta stały się dla mnie dziwnie miłe- pomyślałam z kpiącym uśmiechem –pewnie Madame Maxime wyjaśniła im wszystko.
Dobrze, że od razu poczęstowałam się sokiem, bo już po chwili jedzenie zniknęło ze złotych talerzy, świecąc czystością. Rozejrzałam się dookoła. Wielka Sala ozdobiona była czarnym atłasem, zamiast jak zwykle kolorami czterech Domów. Po chwili Albus Dumbledore powstał, przerywając rozmowy. Nie słuchałam dokładnie, co mówi, siedziałam zamyślona bezmyślnie gapiąc się w podłogę.
-…pożegnajmy więc naszych miłych gości. – doszły do moich uszu słowa Dumbledora. –Zawsze będziecie mile widziani w naszym zamku- bez względu na okoliczności, bez względu na to, co przyniesie los- jego oczy były smutne.- Dziękuję za wspólnie spędzony czas i zapraszam wszystkich, aby pożegnać urocze panienki z Beuxabotns.
Poczułam delikatne ukłucie w sercu. Mimo tego wszystkiego, co się tu zdarzyło, wspominam też miłe chwile w Hogwarcie.
-Fleur, chodźmy, Madame Maxime nalega byśmy wyjechały, musimy dotrzeć na czas do Beuxbatons, na rozdanie dyplomów, wiesz jestem taka podniecona, kupiłam sobie nową szatę na tą okazję- Madeleine zaczęła trajkotać mi nad uchem. Czym prędzej wstałam od stołu spiesząc do wyjścia. Na błoniach zgromadzili się już uczniowie Hogwartu. Moje koleżanki żegnały się z kolegami i koleżankami. Stałam samotnie wpatrując się w Las. W sumie, tak zajęły mnie przygotowania do Turnieju, że nie miałam czasu z nikim nawiązać przyjacielskich kontaktów. No, oczywiście nie licząc Rogera Davisa. W tej chwili podszedł do mnie Harry Potter ze swoimi przyjaciółmi, Ronem i Hermioną. Ta ostatnia miała dosyć nietęga minę.
-To…do zobaczenia- odezwał się Harry. –ee. Szerokiej drogi- wyszczerzył zęby.
Byłam szczęśliwa, że ktokolwiek przyszedł się pożegnać ze mną. Cmoknęłam go w oba policzki, mówiąc
-Bardzo wam obu- tu przeniosłam się na Rona- dziękuję za uratowanie mojej siostrzyczki Gabrielle. Nie wiem, co bym sama zrobiła. Te druzgotki- westchnęłam.
Rudzielec zaczerwienił się aż po cebulki włosów.
Teraz odezwała się Hermiona. Po Balu Bożonarodzeniowym stwierdziłam, że jest ładną dziewczyną, jednak te jej włosy… Spoglądając na ciągle czerwoną twarz Rona nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu.
-Tak, Fleur mam nadzieję, że twoja przyjaciółka Sophia wyzdrowieje szybko. Do widzenia- tu, nie wiem, dlaczego dziwnie prychnęła spoglądając najpierw na mnie, później na Rona i odeszła szybkim krokiem do Kruma.
Przez błonia pomknął potężny głos Madame Maxime
-Dziewczęta, zaraz ruszamy. Proszę tutaj.
Pomachałam chłopcom ostatni raz na pożegnanie i pomknęłam w stronę powozu. Ustawiłyśmy się w równym rzędzie i okręcając się dookoła osi teleportowałyśmy się do powozu w złotofioletowej, iskrzącej mgiełce. Na czas naszego przybycia i powrotu Profesor Dumbledore był na tyle uprzejmy- wyjaśniała później Madame Maxime- i zdjął zakaz teleportacji w obrębie naszego powozu.
Kiedy odlatywaliśmy spoglądałam za okno na oddalający się Hogwart, jednak myślami byłam już we Francji. Po około trzech godzinach lotu, niebo zaczęło robić się różowe. Akurat, na zachód słońca wylądowaliśmy na zalanej słońcem polanie Beuxabotns. Wyskoczyłam z powozu jako pierwsza. Na łące rosły jasnoniebieskie dzwonki, małe niezapominajki, moc stokrotek. Beuxabotns zupełnie różni się od Hogwartu. Zamek jest dużo mniejszy, ale bardziej urokliwy. Nie ma tu starych, skrzypiących zbroi, podłogi lśnią białym marmurem, schody są wypolerowane na wysoki połysk i wolne od pułapek. Mimo to, nasz zamek również kryje różne tajemnice. Są tu tajemne przejścia, których chyba jeszcze nikt nie zgłębił, oraz tunele. Tunele, czyli taka nazwa wymyślona przez uczniów. Wprawdzie, są to niby zjeżdżalnie- rury, ukrywające się pod niektórymi drzwiami. Mają jeden minus- nigdy nie wiesz, czy „dowiozą” cię na miejsce. Wylot tuneli może się nagle zmienić i lądujesz w jakiejś nieużywanej klasie. Uczniowie uwielbiają te skróty, jednak nauczyciele stanowczo unikają tych „zjeżdżalni”.
-Dziewczęta- zagrzmiała Madame Maxime – Macie godzinę do ceremonii wręczenia tegorocznych dyplomów. Proszę wykorzystajcie ten czas, aby się odświeżyć- tu spojrzała na rozczochrane włosy Madeleine- i przebrać w odświętne szaty.
Dziewczyny rozeszły się w stronę zamku, zmierzając po estetycznych, kamiennych dróżkach, otoczonych krzewami różanymi.
Przez chwilę stałam w miejscy zastanawiając się, co mam ze sobą począć. Biłam się z myślami, czy iść przywitać się z przyjaciółmi, czy może pobiec na stadninę do mojej klaczy Pâquerette. W Beuxbatons jeździmy konno. To zajęcie nadprogramowe, jeśli ktoś preferuje. Niegdyś arystokratyczne dziewczęta we francuskich magicznych szkołach dosiadały jednorożców, jednak kiedy jednorożce stały się zwierzętami chronionymi zaniechano tego i przestawiono się na konie. Niektórzy sądzą, że to bardzo mugolskie, jednak ja kocham galopować po rozległych terenach łąki.
Konie nie pasły się na wybiegu, więc weszłam do stajni. W boksie podpisanym Pâquerette stała spokojnie czarna jak smoła klacz. Zarżała cicho widząc mnie i z wielkim entuzjazmem zaczęło szarpać łbem. Wiem, że to w jej języku oznaczało tylko jedno. Szybko wyprowadziłam ją z zadbanego boksu na łąkę. Osiodłałam ją, pomagając sobie czarami, po czym wskoczyłam na jej grzbiet. Zaskoczona, tak nagłym ruchem, zawsze spokojna klacz pognała przed siebie. Trochę przestraszyłam się jej temperamentem, w szczególności, gdy widziałam zbliżającą się, drewnianą barierkę. Nigdy nie skakałam prze przeszkody. Próbowałam zawrócić niesforną Pâquerette, jednak ona stanowczo tarła przed siebie. W pewnym momencie zamknęłam oczy, przyciskając sylwetkę, prawie na leżąco do konia. Serce podskoczyła mi do gardła, kiedy na ułamek sekundy znalazłyśmy się w powietrzu. Zaraz potem gnałyśmy, przy pięknych polach wina, w porywach wiatru. Przez krótką chwilę byłam niezmiernie szczęśliwa. To pomogło mi zapomnieć o wszystkich smutkach, troskach, zmartwieniach. Klacz powoli zwalniała tempo. Dojechałyśmy gdzieś, gdzie jeszcze nigdy nie byłam. Zastanawiałam się nawet przez chwilę, czy aby na pewno są to tereny Beuxbatons, jednak przypomniałam sobie, że tereny zamku otoczone są czarami. Rozejrzałam się dookoła. To miejsce zdawało się być przesycone magią. Jednak nie była to czarnoksięska magia, tylko coś…coś pięknego, niezrozumiałego. Niełatwego do opisania. Wśród poszycia z paproci i małych krzewinek zauważyłam błyszczące jeziorko, albo raczej źródełko. Było malutkie i połyskiwało srebrem. Podeszłam do niego, Pâquerette zanurzyła pysk w tej gładkiej powierzchni, chlipiąc wodę. Spojrzałam na swoją smukłą postać na koniu, odbijającą się w tym wodnym zwierciadle. Długie, srebrno blond włosy, błękitna szata szkolna. I… jeszcze coś. Na szyi połyskiwał łańcuszek. Łańcuszek z piękną, pozłacaną muszelką. Podniosłam dłoń do szyi, jednak nie wyczułam żadnego naszyjnika. Spojrzałam na szyję, odwracając wzrok od wody. Ujrzałam tylko alabastrową skórę. Kiedy ponownie zerknęłam na źródełko, piękny naszyjnik zniknął. Rozczarowana, pociągnęłam za lejce, galopując do zamku.

***

Joanna

[ 2284 komentarze ]


 
2.Zapomniany list
Dodała Fleur Poniedziałek, 04 Maja, 2009, 10:00

Powoli słońce chyliło się ku zachodowi. Leżałam samotnie, rozciągnięta
pod rozłożystym drzewem na błoniach, zatopiona w myślach. Wcale nie
miałam ochoty na powrót do powozu. To mogło oznaczać spotkanie z
Sophie, a tego się obawiałam. Czy będzie mnie ignorować? Zastanawiało
mnie jedno. Czy ona…czy ona naprawdę tak myśli? Te słowa, wyrzucone w
pośpiechu, razem ze złością i żalem…czy te słowa były szczere?
Oczywiście, poza moją „miłością” do Asha, czy jak-mu-tam-jest. Trapił
mnie bardzo fakt, że może rzeczywiście jestem taka…zarzucająca włosami
i odbierająca innym szansę na sukces. Nie, to nonsens. Tu potrząsnęłam
nieco głową- przecież to nie było zależne ode mnie. To, że czara
wybrała moje nazwisko. Jednak nawet po przekonaniu samej siebie, w
mojej głowie rodziły się kolejne spory na temat mojej, chyba
byłej? przyjaciółki. Soph zawsze była kochana, mogłam w niej znaleźć
oparcie, bawiłyśmy się w swoim towarzystwie wyśmienicie. Być może
muszę z nią po prostu szczerze porozmawiać. Tak, to jest wyjście z
sytuacji- pomyślałam wstając- Pojdę do niej i zagadam. Muszę się
dowiedzieć, co ma na myśli. Z tym postanowieniem ruszyłam w stronę
powozu. Zmierzch ogarnął już zamek, gdy otwierałam przepastne drzwi
powozu.
Już po chwili, kiedy weszłam mogłam zorientować się, że coś
jest nie tak. Dziewczęta patrzyły na mnie spode łba, ze złością, lub
smutkiem w oczach. Od razu dotarło do mnie, w czym rzecz. Sophie
musiała przybyć tu pierwsza. Przylazła i naopowiadała wszystkim
głupot. Kolejne bajeczki, o tym jak odbiłam jej chłopaka. Zaczerpnęłam
powietrza i wydusiłam z siebie, dosyć głośno, tak, aby dziewczyny mnie usłyszały:
-Yhmm..może ktoś widział Soph?
Odparło mi głuche milczenie. Nikt nie pofatygował się, aby mi
odpowiedzieć, kilka z moich koleżanek prychnęło ze złością.
Zdenerwowałam się. Ruszyłam z gracją do przodu, stając pośrodku
okrągłego pomieszczenia. Nie czując się zbyt pewnie, próbowałam dalej,
dowiedzieć się czegokolwiek
-Sophia Laureatte, lat siedemnaście, brązowe loki, gdzieś tego
wzrostu-machnęłam ręką w pobliżu swojej głowy. To jak, powie mi ktoś
gdzie jest?
Po tym pytaniu Kirsten podniosła się z krzesła i wysyczała do mnie:
-Nie wiesz gdzie jest Sophia, tak?-uśmiechnęła się kpiąco – Nie
udawaj
zdziro. Chociaż- tu rozejrzała się po swoich koleżankach, –Chociaż
ty, może nie wiesz, co zmalowałaś. Więc poinformuję cię moja droga.
Kirsten jest w szpitalu świętego Munga. Po tym, jak rzuciłaś na nią
urok, nawet ta ich pani Pomfrey nie mogła pomóc. Sophia była
nieprzytomna, jej rodzice już jadą.
-Co?! Jaki urok? Ja? Wy chyba zwariowałyście, przecież ona jest moją
przyjaciółką!- w głowie mi się nie mieściło, to, co usłyszałam.
-Mnóstwo osób was widziało! Siedziałyście razem na błoniach. A później
się posprzeczałyście, wielkie mi przyjaciółki. Co było dalej każdy
głupi się domyśli- wybuchnęła.
-Tak, niby co według ciebie było dalej Kirsten?- moja rozpacz mieszała
się ze złością.
-Wszyscy wiemy, jak dobrze rzucasz uroki Fleur! A zresztą – chyba
zabrakło jej już argumentów-Nie mnie się będziesz tłumaczyć. Po czym z
kpiącym uśmieszkiem wskazała głową na drzwi.
Do pokoju weszła Madame Maxime w towarzystwie Profesora Dumbledore i
McGonagall.
Byłam tak skołowana, że już zupełnie nie wiedziałam, co robić.
Głowa rozbolała mnie od natłoku myśli, gdy spojrzałam na Madame Maxime.
-Panienko Delacour-powiedziała wyraźnym, krzepkim głosem McGonagall –
Proszę za nami.
Bez słowa wyszłam zostawiając oniemiałe stado dziewuch i udałam się
trzyosobowym orszakiem wprost do zamku. Szliśmy gdzieś wgłąb
korytarzy, po schodach, później kolejnych i jeszcze jednych. Aż
dotarliśmy do gargulca strzegącego drewnianych wrót.
-Hasło?- wychrypiał posąg
Dumbledore mruknął do niego coś o karmelowych babeczkach, po czym
ukazały się nam długie ruchome schody. Ostrożnie wjechałam po nich do
góry, wprost do gabinetu któregoś z profesorów. Po portretach
wiszących na ścianie zorientowałam się, że to gabinet dyrektora. W
końcu, przed przybyciem do Hogwartu studiowaliśmy odrobinę jego
historię. Ale nie to było w tym momencie ważne.
-Proszę usiąść- powiedział cicho profesor Dumbledore wyczarowując dla
wszystkich miękkie krzesła. Zanim zdążyłam otworzyć usta i cokolwiek wytłumaczyć, madame Maxime przerwała mi:
-Fleur, proszę powiedz nam, co stało się nad jeziorem. Kiedy ty byłaś
tam z Sophią Laureatte.
Powiedziałam wszystko o naszej kłótni, oraz o tym jak odeszłam. Po
chwili zapadło milczenie przerywane jedynie brzękaniem niesamowitych
urządzeń stojących w rogu gabinetu.
Pierwszy odezwał się Profesor Dumbledore
-Nie ma wątpliwości, że mówisz prawdę panienko Fleur -tu spojrzał na
mnie badawczo znad okularów połówek. Jednak zaistniały
pewne…-podrapał się po nosie- nieścisłości. Otóż nie wiemy, kto to zrobił. Jeśli
ani ty, ani panna Laureatte nie widziałyście w pobliżu nikogo… Sprawa
pozostaje niewyjaśniona.
-Ale, co- wyjąkałam- Co stało się Sophii ?
-Bardzo groźny urok- odezwała się McGonagall- Jesteśmy pewni, że
siedemnastoletnia uczennica z dobrego domu, z Beuxbatons nie zna
yy…tego typu czarów. Więc to jednocześnie wyklucza ciebie Delacour.
-Możesz być spokojna o swoją przyjaciółkę-dodała Madame Maxime- w
szpitalu poradzili sobie z urokiem. Czeka ją parę tygodni przyjmowania
eliksirów wzmacniających i redukujących skutki uroków. Rodzice Sophii
przeniosą ją do szpitala Vivienna- tu spojrzała na mnie znacząco- we
Francji. Takie jest ich życzenie. Tymczasem chciałam prosić profesorze
Dumbledore, czy Fleur nie mogłaby przenocować na przykład w skrzydle
szpitalnym? Chcielibyśmy na razie uniknąć tych pytań ze strony
koleżanek. Poinformuję je o wszystkim w stosownym czasie.
-Ale mój kufer- bąknęłam- jest niespakowany –miałam to zrobić
wieczorem, skoro jutro wyruszamy…
-Proszę nie martw się o to Fleur -przerwała mi madame Maxime- kufer
zostanie spakowany i dostarczony do skrzydła szpitalnego.
Dumbledore pokiwał głową
-Tak, słuszna decyzja. Minewro, prosiłbym o zaprowadzenie panienki
Delacour do szpitala, dobrze? Ja jeszcze zamienię słówko z
Olimpią.
Powlokłam się smętnie za profesor McGonagall wprost do skrzydła szpitalnego. Przy wąskim, sterylnie czystym łóżku stał mój spakowany
kufer ze smoczej skóry. McGonagall rzuciła mi ostatni pocieszający
uśmiech, po czym wyszła zamaszystym krokiem z Sali szpitalnej. Jeszcze
zanim usiadłam, lub zdążyłam wykonać jakikolwiek ruch pojawiła się
pani Pomfrey niosąc za pomocą różdżki dymiący eliksir w szklanym
flakonie.
-Panna Fleur Delacour, mam rację?- zwróciła się do mnie.
-Tak zgadza się- odparłam- we własnej osobie.
-Masz drogie dziecko eliksir Mocnego Snu- jakbyś miała kłopoty z
zaśnięciem. Najlepiej od razu kładź się do łóżka- dodała zasuwając
różdżką zasłony w obszernych oknach. Po chwili zniknęła już w swoim
dormitorium. Westchnęłam głęboko siadając na łóżku. Prawdę mówiąc
nie miałam ochoty na sen. Byłam całkiem rozbudzona i rozkojarzona.
Wreszcie miałam chwilę, aby pozbierać myśli. Ucieszyłam się, ze nie
musze znosić szyderczych uśmiechów koleżanek, albo natarczywych pytań.
Przynajmniej do dnia jutrzejszego. Kiedy usłyszałam o polepszający się
stanie zdrowia Sophie poczułam ogromną ulgę. Mimo, że gdzieś w głębi
duszy nadal tliła się iskierka żalu do niej, za to, co powiedziała.
Jednak teraz, ważniejsze było KTO? Kto może nie nawiedzić Sophii do
tego stopnia, aby posunąć się do zrobienia jej krzywdy. Być może, ona
sama widziała kogoś. Tego, kto ją zaatakował. Chyba, że… chyba, że
doszło do pojedynku? Czy Sophia jest nieprzytomna? Nie dowiedziałam
się w sumie niczego z rozmowy z Dumbledorem, Maxime powiedziała mi
niewiele więcej, a McGonagall nic. Byłam załamana. Musze jak
najszybciej porozmawiać z Sophi- myślałam gorączkowo. Tylko jak? Sieć
Fiuu odpada, o teleportacji nie ma mowy. Została mi miotła, lub jazda
konna. Nie, to zupełna bzdura! Nie mogę wlecieć na miotle do świętego
Munga, czy jak ten ich szpital się nazywa…Zresztą kto wie, Soph może
być już we Francji. A skąd miałabym wziąć rumaka. To było tak głupie,
że aż dziwiłam się sama sobie. I nagle w mojej głowie zaświtała myśl.
Sowa! Jak mogłam być taką idiotką, żeby nie pomyśleć o zwykłym
liście!
Podczas pobytu w Hogwarcie moja sowa sypiała gdzieś na skraju
Zakazanego Lasu w wysokich dębach. Dostałam tylko parę listów od
rodziców i przyjaciół z Francji. Podbiegłam do okiennic rozchylając
ciężkie zasłony. Otworzyłam z rozmachem okno i wychyliłam się. Nocny
wiatr rozwiał mi włosy tworząc srebrzystą aureolę wokół mojej
głowy.
Byłam pewna, że widać mnie na wiele stóp od zamku. W końcu w moich
żyłach płynęła krew wili, więc czasem nawet wbrew mojej woli
roztaczałam wokół siebie aurę tajemniczości i tego…bardzo dziwnego
piękna. Zagwizdałam cicho w ciemną noc i czekałam. Zwykle, gdy Sirène
była w pobliżu nadlatywała, gdy gwizdałam. Czekałam cierpliwie trzęsąc
się z zimna, kiedy usłyszałam cichy szelest skrzydeł i zobaczyłam
nadlatującą sowę. Uśmiechnęłam się do siebie na widok mojej ukochanej
skrzydlatej przyjaciółki. Sirène była moją sową już od dwóch lat,
kiedy to znalazłam ją ranną w ogrodzie. Musiałam przyznać, że była
pomimo swojej oryginalności bardzo piękna. Ciemne, czarne skrzydła
połyskiwały prawie granatem w ciemności. Jej oczy również były dosyć
niesamowite. Jedno granatowe, z szarą tęczówką, a drugie czarne.
Często zastanawiałam się nad przeszłością Sirène. Byłam pewna, iż
wróci do poprzedniego właściciela jak to zwykle sowy czynią, jednak
ona została ze mną. Była jeszcze pewna rzecz związana z nią, o której
wiedziałam tylko ja. Zanim poprosiłam pape, o opatrzenie rannego
skrzydła sowy, odwiązałam z jej nóżki cienki list. Zapieczętowany był
dziwnym symbolem przypominającym fale. W środku, znajdowała się
pożółkła kartka z lekkiego pergaminu, potargana przez deszcz i bryzę.
Treść owego listu również była dla mnie dziwna i niezrozumiała,
czytałam ją wiele razy w nadziei odkrycia jeszcze jakichś ukrytych w
niej informacji, jednak nie doszukałam się niczego nadzwyczajnego, nie
licząc tych paru słów, które były napisane wyraźnym pismem, choć nieco
rozmazanym przez krople deszczu.


Droga Elodie. Dotarłam już do Czarnych Skał i czekam na inne syreny.
Mam nadzieję, że w najbliższych latach Ona pojawi się. Czekam na
Ciebie z utęsknieniem i nadzieją na wyjaśnienia o Znakach Morza.


Ten list od tak dawna nie dawał mi spokoju. Miałam wrażenie, że on coś
znaczył. Czarne Skały. Nigdy nie słyszałam o takim miejscu. Może jest
to nazwa potoczna jakiegoś miejsca. Ale gdzie ono może się znajdować?
Prawdopodobieństwo odkrycia prawdy było znikome, ale przynajmniej list
napisany był po francusku, więc mogłam przypuszczać, że gdzieś we
Francji. Drugim dylematem i zaskoczeniem dla mnie były wspomniane w
liście syreny. No i z kontekstu wynikało, że osoba pisząca list
również byłą jedną z nich. Syreny występowały jedynie w bajkach. Te
będące w opowiastkach mugoli były odrobinę inne. Moja prababcia czasem
snuła historie o morzu, w których przedstawiała syreny, jako postacie
niebotycznie piękne, o potężnej mocy magicznej. Trochę jak wile, tylko
z ogonem. Po tym liście zagłębiłam się w wiele
lektur o syrenach, w większości były to właśnie bajki i legendy. Żadne
fakty, ani z życia czarodziejów, ani mugoli nie potwierdzały
rzeczywistego istnienia syren, więc tym bardziej nie spotkałam nigdzie
żadnej wzmianki o występowaniu tych stworzeń. Mimo tego nie poddałam
się i podjęłam próby znalezienia definicji Znaków Morza. Nic, a nic. W
żadnej z książek, bajek, baśni…W końcu poddałam się zapominając o
liście. Jednak wspomnienia powróciły po drugim zadaniu Turnieju
Trójmagicznego. W tym momencie, kiedy zobaczyłam trytony zamieszkujące
głębiny Jeziora. Byłam jednak pewna, że w liście chodziło o syreny,
nie trytony. Zastanawiałam się, czy trytony wiedzą coś o syrenach.
Gdybym znała trytoński… W każdym razie pod koniec Turnieju rozmawiałam
z Sophie na temat tego listu. Była pierwszą osobą, która dowiedziała
się o nim. Spodziewałam się po niej rady, może jakichś informacji. Ale
ona zbagatelizowała sprawę, mówiąc o żarcie i pomyłce. Taka była jej
reakcja w pierwszej chwili. Po paru dniach powiedziała mi, że znalazła
w bibliotece Hogwartu coś związanego z moim listem. Niestety w chwili
naszej kłótni nie myślałam o liście-, że tracąc przyjaciółkę stracę
też szansę dowiedzenia się czegoś o tej wiadomości.

*

Po naskrobaniu zwięzłego listu do Sophii, z pytaniem, co się stało,
jak się czuje, oraz zapewnieniem o mojej przyjaźni powiedziałam cicho
do Sirène:
-Znajdź ją proszę kochana. Sophię. Szukaj, póki nie dostarczysz
listu. W odpowiedzi zahukała donośnie i odbiła się nóżkami od
parapetu.
Miałam niewielkie wyrzuty sumienia, że tak dawno nie widziałam się z
sową, a teraz wysyłam ją w długa, może trwającą kilka tygodni podróż.
Zawiał wiatr trzaskając okiennicami. Pospiesznie zamknęłam okno, kiedy
do pomieszczenia weszła Pani Pomfrey w szlafroku i kapciach. Minę
miała dosyć niezadowoloną, choć biorąc pod uwagę sytuację, w której
się znajdowałam, to wcale nie dziwne. Uśmiechnęłam się do niej
szeroko, i zanim zdążyła cokolwiek wykrztusić powiedziałam dziarsko
-Właśnie wskakuję do łóżka madame Pomfrey. Naturellement, wypiję ten
wspaniały eliksir- sięgnęłam po buteleczkę stojącą na szafce nocnej- i
pociągnęłam łyk gorącego płynu.
Z reguły, kiedy wtrącam słówka francuskie, ukazuję w pełnym uśmiechu
rząd białych zębów i jestem anielsko milutka ludzie ( a szczególnie w
Anglii) stają się mniej zdenerwowani na mnie … Może właśnie z tego
powodu Pomfrey kręcąc głową nie narzekała, tylko widząc, że układam
się w łóżku( które było zadziwiająco mięciutkie i wygodne) wycofała
się do swojego pokoju. Nie chciałam jeszcze zasypiać pragnąc
przemyśleć parę innych spraw i przelać swoje rozmaite teorie na
papier, jednak już wkrótce ten jeden łyk eliksiru zaczął działać. I
chcąc nie chcąc zasnęłam mając przed oczami niezawodną Sirène, która
jeszcze nigdy mnie nie zawiodła i uśmiechniętą twarz Sophii.
***

Joanna

[ 2013 komentarze ]


 
1.Przyjaciółka
Dodała Fleur Poniedziałek, 27 Kwietnia, 2009, 17:20

Witajcie xD. Nareszcie dostałam Pamiętnik Fleur, o który w sumie dosyć długo się starałam. Mam nadzieję, że zyskam wielu czytelników, choć zapewne notki będą się różnić od pamiętnika mojej poprzedniczki. Będę się podpisywać pod notkami Joanna. Postaram się publikować wpis raz na tydzień, lub w szczególnych okolicznościach (tj. brak czasu, bądź weny) co dwa tygodnie. Jeśli chcecie wiedzieć o mnie coś więcej piszcie w komentarzach, nie chce tu przynudzać niezainteresowanych. A teraz zapraszam Was na mój pierwszy wpis i oczekuję komenarzy. Oczywiście nie tylko pozytywnych- chętnie wysłucham kulturalnie ujętych słów krytyki.

____________________

Kiedy Harry i Cedrik wyłonili się z labiryntu po zakończeniu trzeciego
zadania uczniowie, rodzice i rada pedagogiczna powitali ich rykiem
uciechy, brawami i gromkim śmiechem. Na mojej twarzy również pojawił
się szczery uśmiech, w końcu pamiętałam jak Harry uratował moją
ukochaną Gabrielle w drugim zadaniu. Lecz już po chwili zobaczyłam, co
naprawdę się dzieje przy wyjściu z labiryntu. Stałam chyba najbliżej,
w końcu madame Maxime uwolniła mnie po ataku jadowitych tentakul,
których nigdy wcześniej nie widziałam, a już na pewno nie w
Beauxbatons, więc w sumie nie miałam wyrzutów sumienia, że nie
poradziłam sobie w labiryncie. Teraz, stojąc na zielonej murawie przy
wysokim żywopłocie z moich ust wydarł się wysoki krzyk, zanim
zrozumiałam, co się dzieje. Zobaczyłam, że z labiryntu wcale nie
wyszedł Harry z Digorrym, ale Harry wlokący martwe ciało tego
przystojnego chłopca. Ludzie z trybun zaczęli wyciągać głowy, aby
cokolwiek zobaczyć. Parę osób podbiegło, wypatrując źródła mojego
krzyku i zamieszania, które wokół powstało. Profesor Dumbledore
uspokajał rodziców tego biednego chłopaka, na twarzach moich kolegów
widać było niedowierzanie, może gniew na tego Pottera? Po moich
policzkach leciały łzy, w końcu zdążyłam na tyle poznać Cedrika, aby
dotarła do mnie strata takiego ucznia, dobrego kolegi… Podbiegła do
mnie Madame Maxime, Poszłyśmy do powozu stojącego z dala od tego
szumu. Powlokłam się do sypialni i rzuciłam na miękkie łóżko. Powoli
zaczęły schodzić się inne dziewczęta siadając w milczeniu na swoich
posłaniach. Po chwili do tego, jak dla niej ciasnego pomieszczenia
weszła Madame Maxime. Podniosłam z nadzieją głowę, pytając:
-Ten chłopiec żyje, tak?- nie chciałam dopuścić do siebie innej
możliwości, choć w głębi duszy wiedziałam, że jest wprost
przeciwnie.
-Moje drogie, ten uczeń zmarł na skutek…ee, zmarł z rąk Tego, Którego
Imienia Nie Wolno Wymawiać. Tak powiedział mnie ,oraz innym
nauczycielom profesor Dumbledore. I sądzę- dodała, jakby po namyśle
–że to prawda.
W pomieszczeniu zaległa głucha cisza. Każda z nas zastanawiała się nad
sensem tych słów. Po chwili wybuchły ciche szepty, parę dziewcząt
szlochało.
-Cisza!-zagrzmiała Madame Maxime –szczegółowych informacji udzieli
Dumbledore podczas wieczornej uczty. Za godzinę chcę was wszystkiewidzieć w Wielkiej Sali.
***

Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam. Wczoraj, po uczcie byłam tak
zmęczona, że gdy tylko przyłożyłam twarz do poduszki, natychmiast
zamknęły mi się oczy. Podczas kolacji brakowało parę nauczycieli z
Hogwart, przy stole dla profesorów. Jednak, gdy tylko skończyliśmy
jeść Dumbledore przemówił. Potwierdził śmierć Cedrika z rąk Sami
Wiecie Kogo, podobno jego ciało przyniósł powrotem do Hogwart ten mały
chłopiec Harry! Nie spodziewałam się tego po nim, choć już kiedy
wyłowił z jeziora moją siostrzyczkę to wiedziałam, że on jest
bohaterem.

***

Po zakończeniu Turnieju Trójmagicznego dni mijały leniwe. Każdy był
nadal odrobinę przygnębiony po stracie Cedrska, jednak z upływem czasu
dało się usłyszeć tu i ówdzie wybuchy śmiechu. Wszystko wracało do
normy. W przeddzień naszego wyjazdu do Beuaxbatons, Roger Davis
zagadnął mnie na błoniach, co było same w sobie dziwne, bo on nigdy
nie mówił do mnie zbyt wiele… Prawdę powiedziawszy po balu
Bożonarodzeniowym nie miałam o nim najlepszego zdania. To znaczy,
chyba nie jest złym chłopakiem, ale strasznie nudny i chyba ma watę
cukrową zamiast mózgu.
Jednak obejrzałam się przez ramię słysząc jak woła mnie po imieniu.
-Cześć Fleur. Tak się zastanawiałem- zaczął się jąkać- bo ty jutro
już wyjeżdżasz, a wiesz, na Balu by…było bardzo fajnie z Tob…bą, i tak
sobie myślałem, że się chyba zobaczymy w wakacje?- trzy ostatnie
słowa wyrzucił z siebie jednym tchem.
Uśmiechnęłam się stosownie, próbując zupełnie nie wybuchnąć
śmiechem ,
po czym odparłam gładko:
-Tak Roger, było bajecznie, a ty jesteś czarującym facetem, ale chyba
nie jesteśmy dla siebie stworzeni. A poza tym, wybacz, ale mam już
plany wakacyjne ( co zresztą nie było kłamstwem, bo takie plany już
mam, ale o tym później).
Po czym zostawiłam go z niemrawą miną i pobiegłam do powozu podzielić
się tą śmieszną sytuacją z Sophie. Lecz kiedy, wpadłam do sypialni
Sophie nie było. Szukałam jej w Wielkiej Sali, myśląc, że może jeszcze
jest na śniadaniu, ale też nic. W końcu, kiedy zrezygnowana wracałam
do powozu zauważyłam ją siedzącą samotnie przy brzegu jeziora.
-Hej! Podeszłam do niej uśmiechnięta – w końcu cię zgubo
znalazłam—zaczęłam zadowolona, lecz po chwili zamilkłam widząc łzy na jej policzkach.
-Fleur, tak się cieszę że mogę z Tobą wreszcie pogadać. Myślałam otym
ciągle już od Balu, ale nie chciałam cię martwić bo miałaś to trzecie zadanie i w ogóle…
-Och, kochanie wiesz, że bym cię zawsze wysłuchała. Więc o co
chodzi?- zapytałam ją zagryzając wargi
-Ja nie… mogę stąd jechać- zaczęła ciągle łkając- to znaczy nie
chce!
Bo widzisz ten chłopak Ash Simon on jest chyba z Ravenclawu…on mi się
bardzo podoba i- zastanowiła się przez chwilkę- i ja go chyba kocham.
Zamilkła dając mi czas na reakcje.
-Och Sophie, ja nie wiedziałam, że byliście aż tak blisko ze sobą. Ale
wiesz- uśmiechnęłam się leciutko- nawet jakbyś tu została, to nic nie
da. Zaczynają się wakacje i wyjeżdżają wszyscy. Miałam nadzieję, że to
wywoła u niej uśmiech.
Ale ona tylko potrząsnęła swoimi kędzierzawymi włosami mówiąc –Nie
rozumiesz Fleur! Ja już nie wrócę do Beuaxbatons! Rodzice przepiszą
mnie do Hogwartu.
-Ale Soph, to chyba niemożliwe! Musiałabyś dojeżdżać do Londynu,
stamtąd odchodzi ekspres tu, do Hogwartu. To za daleko! Sieci Fiuu w
szkole nie da się używać, teleportacji również. Czy zastanowiłaś
się…
-Koniec, kropka. Ja już postanowiłam Fleur, rozumiesz? Ty- dodała
wskazując na mnie palcem – Ty wiedziałaś od dawna, że on mi się podoba
i chciałaś mi go odbić. A teraz chcesz zniszczyć naszą miłość!
W tej chwili już nie płakała, ale na jej twarzy widać było złość. –Ty chcesz mi
wszystko odebrać. Zawsze wydawała ci się, że jesteś najlepsza!
Najładniejsza! Zarzucasz tylko tymi swoimi srebrnymi włosami i się
wdzięczysz. Zabrałaś wszystkim szansę w tym Turnieju! Jesteś
…beznadziejna jesteś! Nienawidzę cię.
Teraz ja się zdenerwowałam. Co, jak co, ale nie pozwolę sobie na takie
brednie rzucane mi w twarz.
-Soph jesteś śmieszna! Ja nawet nie wiem, cóż to za ten Ash jest. A
jeśli chodzi o turniej, to nie wiem jak tak możesz mówić, przecież to
czara wybrała moje imię. Zapiekły mnie łzy złości i rozczarowania –
Myślałam, że jesteś, przepraszam, że byłaś moja
przyjaciółką-odwróciłam się na pięcie i dumnie pomaszerowałam do
reszty dziewcząt opalających się na skraju przeciwległym skraju
jeziora. Co prawda, nie miałam zbyt wielkiej ochoty na leżenie w
słońcu, tym bardziej, że na brzegu widać było macki tej okropnej
kałamarnicy- uchh,…więc usiadłam po prostu z podkurczonymi nogami
opierając się plecami o pień jabłoni i wyciągnęłam z torby
pamiętnik.

***

______________________________
Joanna

[ 2466 komentarze ]


   

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki