Naprawdę przepraszam, że tak długo mnie nie było, a rozdział jest taki krótki, ale mam nawał nauki, a i z moim zdrowiem nie jest za dobrze. Z góry dziękuję za zrozumienie.
Znowu nauka. Charlotte westchnęła pochylając się nad swoją niedokończoną pracą domową. Spojrzała na zegarek i jęknęła cicho. „Lekcja z Moodym”- pomyślała i zerwała się na nogi, biorąc ze sobą torbę. Pobiegła szybko do sali, w której miała odbyć się lekcja z ich nowym nauczycielem. Pod drzwiami stali już wszyscy czwartoklasiści z Gryffindoru. Za nią przybiegła Hermiona, z torbą wypchaną przeróżnymi księgami. Drzwi się otworzyły, a tłum uczniów wbiegł do sali, by pozajmować dobre miejsca. Gdy usiedli w ławkach, zapanowała całkowita cisza. Po chwili usłyszeli stukot drewna o podłogę i ujżeli wchodzącego do klasy Moody’ego. Ku zdziwieniu gryfonów, kazał im odłożyć książki. Charlotte zamyśliła się na dłuższą chwilę. Myślała o pracy na transmutację i o wypracowaniu, jakie napisała na eliksiry. Na ziemię sprowadził ją śmiech klasy. Spojrzała się w kierunku katedry nauczyciela. Po chwili ujrzała pająka, który wymachiwał nóżkami, jakby stepując. Wtedy laskonogi przerwał śmiech i opowiedział im, co naprawdę kryje zaklęcie, które użył. Dziewczyna wzdrygnęła się mimowolnie. Nie było to jednak najgorsze. Profesor powiększył pająka i rzucił na niego kolejną klątwę- Cruciatus. Stworzenie zaczęło zwijać się z bólu, a część klasy zasłoniła oczy, by nie przyglądać się jego cierpieniu. Charlotte poczuła obrzydzenie do jednookiego nauczyciela. Wtedy Hermiona krzyknęła:
-Niech pan przestanie!- a Moody skurczyła pająka i wsadził go do słoja. Nadeszła kolej na ostatnie Zaklęcie Niewybaczalne. Tylko przyjaciółka Harry’ego wiedziała, co ono powoduje, a jej mina nie była zbytnio zachwycona, tym, co czekało kolejnego pająka. Po chwili wyszeptała:
-Avada Kedavra- Charlotte zerknęła a nią z przerażeniem. Wątpiła, żeby nauczyciel odważył się użyć tego zaklęcia w klasie, szczególnie przy Potterze. Myliła się. Moody wyjął ze słoika ostatniego pająka i wykrzyczał formułkę. Salę ogarnęło zielone światło. Charlotte zaniemówiła. Przez mgłę słyszała ciche okrzyki dziewczyn. Moody coś powiedział, lecz dziewczyna nie dosłyszała co. Oczy wszystkich zwróciły się na Harry’ego. Zastanawiała się, co chłopak może teraz czuć. W końcu dowiedział się, jak zginęli jego rodzice. Poczuła ogarniającą ją rozpacz. Zaraz, skąd ona wiedziała, że dopiero teraz poznał zaklęcie, przez które został sierotą? Dlaczego czuła rozpacz? Jej rozmyślania przerwał głos Moody’ego.
Kilka godzin później z tej samej sali, jako pierwsza ze ślizgonów, wyszła Valerie. Niektórzy z chłopaków, w szczególności Malfoy zaśmiali się drwiąco, mówiąc, że te zaklęcia to dla nich łatwizna. Valerie wściekła się i nie panując nad swoimi emocjami wrzasnęła:
-Tak, Malfoy, łatwizna? A kto omal się nie posikał ze strachu w tamtej sali, co?- Ślizgoni wybuchli śmiechem. O dziwo, po raz pierwszy nie stanęli za swoim „obiektem kultu”. Trzęsąca się z gniewu dziewczyna udała się do swojego pokoju. Trzasnęła drzwiami i zaczęła rozrzucać wszystkie rzeczy po pokoju. Znała te zaklęcia. W końcu ledwo powstrzymała swoją rodzinkę od zademonstrowania jej ich na jakimś mugolu.
-Cholerni śmierciożercy!- wrzasnęła, tłukąc porcelanowy wazon. Padła bezwładnie na łóżko i zamyśliła się. Skąd ten Moody ją znał? Jeszcze przed przeczytaniem listy zwracał się do niej po imieniu i wcale jej nie tępił. Co więcej, mogłaby przysiąc, że się do niej uśmiechnął. „Wydawało mi się” pomyślała i pogrążyła się we śnie.
Valerie krzątała się po swoim pokoju, próbując go jakoś uporządkować. Nie używała czarów, sprzątając samodzielnie uspokajała się. Nawet nie wiedziała, dlaczego tak wybuchała. Przecież wiedziała, że Moody jest szalony i jakoś nigdy się tak nie wściekała na Malfoy’a. Gdy naprawiała wazon, który wcześniej potłukła, usłyszała skrzypienie drzwi, jednak one pozostały zamknięte. Po chwili znowu usłyszała skrzypienie, lecz tym razem do jej pokoju wszedł Szalonooki. Zszokowana dziewczyna wybąkała:
-Dlaczego pan tu przyszedł?
-Och, chciałem się tylko zapytać jak tam twoja mamuśka- powiedział, o dziwo, uśmiechnięty auror.
-A co pana to obchodzi? Nie mam z nią nic do czynienia!- krzyknęła dziewczyna, chociaż wcale nie miała takiego zamiaru.
-Czyli nadal w Azkabanie? Widać, tylko mnie udało się tego uniknąć. Czarny Pan mnie za to wynagrodzi- zaskoczona dziewczyna nie wiedziała co się dzieje. Moody uśmiechnął się do niej.- Naprawdę nic nie zauważyłaś? Myślałem, że Bella zatroszczy się, byś coś o mnie wiedziała. W końcu to ja zrobiłem największą furorę na procesie Longbottomów.... Syn tak szanowanego czarodzieja....
-Ale ty nie żyjesz!- Krzyknęła dziewczyna. Nagle, obydwoje naraz zaczęli się śmiać, mimo, że Valerie nie widziała ku temu żadnych powodów. Nagle chwyciła różdzkę i krzyknęła:
-Obliviate!- ale Moody zdążył przed nią.
Valerie jeszcze tego dnia musiała udać się na zajęcia. Teraz w planie miała opiekę nad magicznymi stworzeniami. Słyszała, jak jej ciotka wypowiadała się na temat nauczyciela „Olbrzymi, niezdarny, bezmózgi kretyn, zwolennik Dumbledore’a, niewykształcony, otłumaniony, niebezpieczny dla otoczenia”, co pozwoliło jej wywnioskować, że jest to na pewno porządny człowiek. Gdy dotarła na miejsce, okazało się, że była ostatnia. Nie widziała jeszcze stworzeń, choć słyszała już niezadowolone okrzyki uczniów. Nie mogła natomiast nie zauważyć Hagrida. Sprawił na niej dobre wrażenie. Podobno nie ocenia się książki po okładce, lecz niektórym się to udaje, a ona znajdowała się wśród tej grupy ludzi. Miał ciepłe, czarne oczy, był ogromny a jego olbrzymią głowę rozpromieniał szczery uśmiech, przysłonięty kosmatą brodą i chmarą czarnych, nieuczesanych włosów. Wtem rozległ się jakiś okrzyk bólu. Gdy przecisnęła się przez tłum, okazało się, że mają opiekować się sklątkami tylnowybuchowymi. Uśmiechnęła się krzywo. Miała już z nimi doświadczenie- niezbyt przymilne stworzonka. Spojrzała po twarzach uczniów- były na nich mieszane uczucia, przeważały jednak obrzydzenie i strach. Widocznie nikt nie zauważył jej obecności. Nie była tym rozczarowana. Nie chciała się tłumaczyć, skąd się wzięła, kto jest jej rodzicami i tak dalej. Wtem jednak ktoś ją zauważył:
-Valerie!- Krzyknął Draco Malfoy, jej krewny. Nie znosiła go, najchętniej zamordowałaby go gołymi rękami, ale uznała, że to zajęłoby za dużo czasu. On za to był nią zachwycony. Zrobiłby dla niej dosłownie wszystko.
-Hej Draco.- Powiedziała niezbyt zaskoczonym tonem. Wszyscy odwrócili się w jej stronę. Przewróciła oczami. Wtedy odezwał się Hagrid.
-A ty, cholibka, kim jesteś?
-To moja kuzynka, Valerie Lastrange.- Powiedział zadowolony Malfoy. „No to po mnie” pomyślała. Wiedziała, że to nazwisko na starcie odwróci od niej ponad połowę Hogwartu. W końcu miała takich „przyjaznych” krewnych. Kilka osób spojrzało się na nią z pogardą, w tym gajowy. Reszta lekcji spłynęła monotonnie. Oczywiście na wszystkich lekcjach Draco musiał zepsuć jej reputację, przedstawiając ją jako swoją krewną. Zmęczona udała się na kolację. Zanim zdążyła odsunąć się na kraniec stołu, do siebie przygarnął ją oczywiście jej kuzyn. Chyba był największym autorytetem wśród ślizgonów- beztaktowny, uwielbiający Voldemorta, dwójka rodziców śmierciożercami- ideał. Wtem Malfoy wstał i zaczął recytować jakiś artykuł w gazecie. Widocznie oburzyło to sporą część uczniów, lecz ją mało to obchodziło. Wtem usłyszała krótką wymianę zdań, jakieś zaklęcia, a po chwili koło niej zamiast Malfoy’a stała fretka. Nie wytrzymała, musiała rzucić zaklęcie. Nie wiedziała dlaczego, ale czuła, że ktoś zamierzał zrobić to samo, zresztą różdżkę miała schowaną pod stołem, więc nikt nie mógł obwiniać jej o jego rzucenie. Rozejrzała się po sali. Z daleka dostrzegła Moody’ego, który, mogłaby przysiąc, puścił do niej oko. No cóż, widocznie to on zamierzał ukarać Dracona. Wyszła z sali, z tyłu słyszała już tylko dobiegające z wnętrza pomieszczenia krzyki jakieś wysokiej profesorki. Wtem zauważyła, że biegnie za nią jakiś przystojny brunet. Nie widziała go nigdy wcześniej.
-Czemu to zrobiłaś?- Spojrzała na niego ze zdziwionym wzrokiem, jednak zrozumiała o co mu chodzi.
-Jak to zauważyłeś?
-Akurat sięgałem do mojej torby. Widzę, że nie za bardzo przepadasz za swoim kuzynem.- Powiedział chłopak z nonszalanckim uśmiechem, jednak Valerie nie była podatna na takie sztuczki.
-Nie, wręcz go ubóstwiam, jest taki... skretyniały.- Powiedziała z ironią w głosie. Chłopak uśmiechnął się delikatnie i powiedział.
-Nie jest taki zły...
-Ślizgon?- Zapytałam.
-Nie, krukon.- Valerie zrobiła zaskoczoną minę.- Znamy się od pierwszej miotły. Zapomniałem się przedstawić!- Powiedział z ukrywanym rozżaleniem, widać, że lubił podrywać dziewczyny.- Alex Perks.
-Valerie Lastrange, jak już zapewne słyszałeś.- Powiedziała obojętnie. Wtem z klasy wyszła zgrabna, w miarę niska szatynka.
-Alex, dziecko, zapomniałeś torby.- Powiedziała do bruneta, ten widocznie poczuł się lekko urażony.- Wierz mi, nie musisz uganiać się za każdą dziewczyną w tej szkole, i tak masz opinię podrywacza.- Obydwie dziewczyny uśmiechnęły się znacząco.
-Charlotte Perks.- Przedstawiła się.
-O mnie już zapewne dużo słyszałaś, Valerie Lastrange. To twój brat?- Zapytała wskazując na chłopaka. Kiwnęła głową.
-Takie wyrośnięte dziecko- dodała.
-Zdążyłam zauważyć. Czy próbuje poderwać wszystkie dziewczyny, jakie mu najdą na drogę?- Charlotte znowu kiwnęła głową. Alex jeszcze bardziej się zmieszał i zrobił obrażoną minę. Obydwie dziewczyny parsknęły śmiechem, po czym się pożegnały. Każda ruszyła w stronę swojego dormitorium a chłopak nadal stał lekko urażony pod ścianą.
Valerie weszła do swojego pokoju. Był udekorowany na czarno-czerwono-srebrno. W kącie stał stół z trzema wygodnymi, czerwonymi fotelami, kilka metrów obok znajdowała się kanapa, przy której wesoło huczał kominek. Musiała przeszukać mnóstwo ksiąg od transmutacji, by znaleźć odpowiednie zaklęcia. Samo ich rzucenie też nie było łatwe- sporo czasu zajęło jej ich opanowanie*.
Czarnowłosa rzuciła tam torbę a sama położyła się wygodnie na olbrzymim łóżku z kotarą. Zaczęła się zastanawiać... Dziewczyna była z Gryffindoru, dlaczego nie budziła wobec niej pogardy z powodu swojego nazwiska? Dziwne... No ale cóż, nie można brać ludzi zbyt stereotypowo.
Nawet nie zauważyła, gdy zasnęła.
Obudziła się wcześnie, około piątej rano. Pościeliła łóżko i zaczęła czytać jakąś książkę, którą znalazła. Nie była za ciekawa, jakiś mugolski romans. Wtem do jej pokoju ktoś wpadł. Poznała go, był to ten sam przystojny brunet, którego poznała wczoraj. Spojrzał się na nią ze zdziwieniem.
-A co ty tutaj robisz o tej porze?- Spytał z zaskoczeniem.
-O to samo mogłabym zapytać ciebie. Ja tu mieszkam, nie było wolnych miejsc w dormitorium.- Chłopak dopiero wtedy zauważył zmiany w pokoju. Miał zaskoczoną minę, jednakże widocznie wystrój mu się spodobał.
-Ja wpadłem tylko po książkę.- Zerknął na stół. Valerie zachichotała.
-Nie mów, że to twoje?- Zapytała dusząc w sobie wybuch głośnego śmiechu.
-Nie, siostry.- Odpowiedział lekko zmieszany. Chwilę potem do pokoju wpadła Charlotte.
-To masz moją książkę?- Spytała się brata, po czym zaskoczona rozejrzała się po pomieszczeniu i spojrzała na brunetkę. Nie musiała pytać.
-Przeprowadziłam się, bo nie było wolnych miejsc w dormitorium. Sama to urządziłam.- Szatynka przytaknęła z uznaniem.
-Ładnie tu masz...- Tak zaczęła się rozmowa. Dziewczyny nie zwierzały się sobie zbytnio, wolały zachować ostrożność. Rozmawiały o zainteresowaniach, wakacjach, książkach. Charlotte zerknęła na Alexa, który patrzył się dociekliwie na Valerie, szukającej w kufrze jakieś książki. Gdy w końcu znalazła, spojrzała się na chłopaka, który jak oparzony odwrócił wzrok w drugą stronę.
*Valerie chodziła do różnych szkół, w których opanowano już ten poziom transmutacji. W dwóch szkołach byłaby teraz na poziomie owutemów, z powodu wcześniejszej rekrutacji. (przyp. aut.)
Nowa Dodała Romanowa
Poniedziałek, 16 Lutego, 2009, 10:22
Nie gwarantuję, że inne notki będą pojawiały się w takim tempie, ale postaram się. Pozdrowienia oczywiście dla bliźniaków.
Było ciepłe, wrześniowe południe. Jasno oświetloną, samotną uliczką, szła młoda, zgrabna brunetka o intensywnych, ciemnozielonych oczach. Wypatrywała czegoś w oddali a jej włosy powiewały w lekkim wietrze, dodając jej postaci tajemniczości, której i tak jej nie brakowało. Taszczyła za sobą duży, ciężki kufer, na którym siedział piękny, czarny kot. Wyjęła różdżkę i wyciągnęła ją w stronę jezdni. Sekundę potem, stał przed nią duży, trzypiętrowy, mocno fioletowy autobus, ze złotym napisem na przedniej szybie- „błędny rycerz”. Drzwi otworzyły się i z środka pojazdy wyskoczył młody, niezbyt przystojny chłopak w purpurowym uniformie, mówiąc:
-Witam w imieniu załogi Błęd...
-Dobra, dobra, Stan, daruj sobie tą gadkę...
-Oooo... stała bywalczyni, witam jaśnie wielmożną...
-Odwal się, dobra? Do Hogwartu...
-Uuu... to z której szkoły z kolei już cię wywalili?
-Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy, bo pożałujesz...- Powiedziała dziewczyna z niezbyt dużym zainteresowaniem, po czym wcisnęła w rękę chłopaka kilkanaście srebrnych monet. Chłopak spojrzał się na nią tępym wzrokiem, po czym powiedział:
-Ernie, jedziemy! Patrz, kogo tu mamy! Stała bywalczyni!- Starszy czarodziej, siedzący za kierownicą, odwrócił się w stronę dziewczyny i spojrzał na nią niezbyt przychylnym wzrokiem. Nowoprzybyła usiadła na jednym z wolnych krzeseł, które stały w nieładzie, lub leżały na podłodze. Autobus ruszył z hukiem, powodując, że kilkoro ludzi upadło na podłogę a ich bagaże powędrowały w przeróżnych kierunkach. Dziewczyna nienawidziła jazdy tym autobusem, szczególnie, że znała konduktora i kierowcę. Trzeba wam wiedzieć, że mało kto ją lubił. Nie będę tłumaczyć dlaczego, wyniknie to z dalszej części opowiadania. Wyciągnęła „proroka codziennego” i zagłębiła się w lekturze, od czasu do czasu gładząc kota. Autobus co chwilę hamował i ruszał, powodując co nowe upadki i gderanie pasażerów. Po tej 5-minutowej katordze, autobus w końcu zatrzymał się przed wrotami Hogwartu. Dziewczyna wzięła bagaże i wyszła, mówiąc chłodno „do widzenia” Gdy tylko zamknęła drzwi, autobus z hukiem ruszył w dalszą podróż. Czarnowłosa poszła powoli ścieżką w stronę zamku.
Gdy w końcu dotarła, otworzyła olbrzymie drzwi, za którymi znajdowała się ogromnych rozmiarów sala wejściowa. Otworzyła drzwi po prawej stronie i weszła do środka, zostawiając w sali wejściowej kufer, a biorąc ze sobą kota. Wszystkie oczy obróciły się w jej stronę ze zdziwieniem. Niektórzy wręcz zastygli z jedzeniem w połowie drogi do ust. Była tu pierwszy raz, lecz dostała instrukcję gdzie iść, a wystroje szkół, do których chodziła wcześniej, były tak niesamowite, że sufit odzwierciedlający niebo i świeczki wiszące w powietrzu nie robiły na niej żadnego wrażenia. Jej wzrok skierowany był w kierunku długobrodego starca, siedzącego dokładnie pośrodku stołu, znajdującego się na końcu sali. Gdy w końcu dotarła do niego. Przywitała się i zapytała:
-Upss... Spóźniłam się?- Większość uczniów wybuchła śmiechem, inni patrzyli się na nią ze zdziwieniem i pogardą takiej nietaktowności wobec dyrektora. Dumbledore wstał i poprosił młodą dziewczynę, by poszła za nim. Dziewczyna ruszyła za starcem, dalej patrząc się tylko na niego. Wokół siebie słyszała szepty „Kim ona jest?”, „Nigdy jej wcześniej nie widziałem!”. Dyrektor otworzył drzwi i powiedział:
-Weź ze sobą swój kufer, idziemy do mojego gabinetu. Jeżeli nie chcesz tego taszczyć, to...
-Poradzę sobie: locomotor kufer!- Dumbledore nie zareagował, poszedł dalej, drogą wiodącą pod posąg gargulca na siódmym piętrze. Powiedział cicho hasło, by dziewczyna go nie dosłyszała. Posąg ożył i odskoczył, odsłaniając wejście na spiralne schody, na które wszedł Dumbledore. Dziewczyna poszła za nim. Schody zaczęły same sunąć ku górze, dopóki nie dotarły pod błyszczące drzwi z mosiężną klamką. Dyrektor otworzył je i wszedł do środka kolistego gabinetu. Na przeciętnym człowieku wywarłby bardzo duże wrażenie. Znajdowało się tam duże biurko, mnóstwo dziwnych, srebrnych instrumentów, olbrzymia ilość portretów, przedstawiających dawnych dyrektorów szkoły i wiele innych, dziwnych rzeczy. Starzec kazał usiąść dziewczynie na krześle przed biurkiem, sam usiadł za nim. Odkaszlnął cicho i rzekł, poprawiając swoje okulary-połówki.
-Rozumiem, że nazywasz się Valerie Lastrange?
-Dokładnie Valerie Jasmine Elizabeth Chantal Lastrange.
-Do ilu szkół już chodziłaś?
-Czterech, Hogwart jest piątą.
-Teraz byłaś w...?
-Durmstrangu.
-Nie będę cię o nic więcej pytał, ponieważ dostałem już list od dyrektora, dlaczego wydalił cię ze szkoły. Chcę cię tylko ostrzec, że w naszej szkole takie wybryki nie będą tolerowane. Teraz muszę przydzielić cię do domu. Zapewne już wiesz, że w naszej szkole jest podział na...
-Tak, wiem, cztery domy: Slytherin, Ravenclaw, Huffelpuff i Gryffindor.- Dyrektor zignorował, że Valerie mu przerwała. Ciągnął dalej:
-Tak, teraz włożę ci na głowę tiarę przydziału i przydzielę cię do jednego z domów, które już zdążyłaś wymienić.- Dziewczyna kompletnie nie zwracała uwagi, na to, co mówił starzec. Słuchała co prawda, lecz nie patrzyła się na niego, lecz rozglądała się po pokoju. Ujrzała feniksa. Gdy tylko i on odwrócił swój wzroku ku niej, podleciał do niej i usiadł jej na ręce.- Niesamowite... Jeszcze nigdy nie usiadł nikomu na ręce, nawet ja musiałem go długo przekonywać...- Valerie nie reagowała, gładziła po głowach jednocześnie swojego kota i feniksa.- Teraz włożę ci na głowę tiarę...- Powiedział dyrektor sięgając po stary, wyświechtany kapelusz. Dziewczyna kazała zejść feniksowi i kotu. Stworzenia (gdyż nie wypada nazwać feniksa zwierzęciem) posłusznie oddaliły się i zaczęły penetrować pokój.
Dumbledore położył na głowie dziewczyny tiarę, która zaczęła jej szeptać do ucha:
-Oooo... Kolejna Lastrange... Taak.. Zło już się w tobie zalęga... Ale nie jesteś taka, jak inne... wyjątkowo sprawiedliwa, inteligentna, sprytna, odważna... Gdzie cię przydzielić? Do jakiego domu cię nie przydzielę, przyniesiesz mu chlubę i zawód... Drzemie w tobie wielki potencjał... Takiego czegoś jeszcze nie widziałam... Chociaż... Bądź co bądź, lecz wszystko jedno, gdzie pójdziesz, pozostaniesz zła, jak reszta twojej rodziny...
-Założysz się?- Zapytała dziewczyna z ironią.
-Nie, nie wypada mi... No cóż, skoro tak sądzisz... Slytherin...-To ostatnie słowo wypowiedziała na głos.
-Domyślałem się, że tak będzie...- Powiedział dyrektor. Dziewczyna nie odpowiedziała, powstrzymała się, nie chciała być bezczelna. Wiedziała, że tak będzie, że wszyscy będą ją oceniać po pozorach, ponieważ jej matka była śmierciożercą... No i oczywiście, będą jej jeszcze wytykać, że wysyłali ją wyłącznie do szkół, w których uczą czarnej magii... Sama sobie ich nie wybierała, to była decyzja jej rodziny, której nienawidziła z całego serca. Nie mogła znieść myśli, że będą myśleć o niej, jak o nich... W jej rodzinie była tylko jedna uczciwa osoba... Syriusz... Lubiła go od dzieciństwa, byli jedynymi ludźmi którzy nie chcieli mieć do czynienia z Voldemortem... Lecz nigdy nie mogła z nim spędzać dużo czasu, gdyż sprowadzał ją na „złą drogę”. Cóż za ironia... Valerie pożegnała się z dyrektorem, podeszła do feniksa, pogłaskała go na pożegnanie i ruszyła w stronę wyjścia, zabierając ze sobą kufer i kota. Wiedziała, gdzie jest pokój wspólny ślizgonów. Jej „kochana” ciocia już jej wszystko powiedziała...
Kilka minut później była już w pokoju wspólnym Slytherinu. Wiedziała, że jeszcze nie dostawili jej łóżka, tym bardziej, że podobno dormitoria ślizgonów i tak są przepełnione. Usiadła na jednym z rzeźbionych krzeseł, stojących przy kominku. Pokój był całkowicie pusty. Valerie niezbyt podobał się ten wystrój. Żadnych foteli, tylko drewniane krzesła, ściany lochów oświetlały zielonkawe lampy, powodując, że całe pomieszczenie wydawało się zimne i surowe, mimo działającego kominka i mnóstwa zdobień na meblach i ramach obrazów. W tym momencie do pokoju wszedł opiekun Slytherinu- Severus Snape. Dziewczyna dobrze go znała, był częstym gościem w jej domu. Często się widywali, nie znosiła go, lecz potrafiła dobrze udawać. Cała jej rodzina myślała, że jest taka jak oni, że też chce wstąpić w szeregi Voldemorta. Lecz ona w głębi serca go nienawidziła. Na szczęście nigdy go nie widziała, zaginął bez śladu dzięki Potterowi... Wiedziała, że jego powrót się zbliża. Widziała mroczny znak swojej matki, gdy odwiedzała ją w azkabanie. Widziała czarny znak Severusa i Igora- dyrektora jej szkoły... Ach, zapomniałabym... dlaczego została usunięta z tych wszystkich szkół? Miała dobry plan. Nadużywała czarnej magii... Wiedziała, że dla rodziny będzie to oznaczało, że ma skłonności czarnomagiczne i chce wstąpić w szeregi Czarnego Pana, lecz ona czekała, aż w końcu trafi do szkoły beztego przedmiotu... W końcu się doczekała...
-Cześć Sev!- Powiedziała Valerie z udawanym uśmieszkiem.
-Dzień dobry, panno Lastrange.- Odpowiedział chłodnym głosem, lecz Val wiedziała, że cieszy się na jej widok. Strasznie ją faworyzował a- z tego, co słyszała- w szkole też nie będzie się z tym krępował. – Przykro mi, lecz dormitoria są już przepełnione, będziesz musiała spać w którejś ze starych klas.
-Będę mogła zrobić w niej dowolny wystrój?- Zapytała, szczęśliwa, ze nie będzie musiała mieszkać w pokoju z jakimiś tępymi dziewuchami, których jedynym celem w życiu jest służyć u Czarnego Pana. Poza tym, klasa jest większa, niż dormitorium, będzie miała mnóstwo przestrzeni dla siebie.
-Oczywiście, jeżeli nie będziesz dawała...
-Dam sobie radę, nie martw się. W końcu 4 szkoły, TY i moja rodzina nieźle mnie wyszkoliliście.
-Dobrze więc, będziesz miała klasę na 2 piętrze, 4 pomieszczenie na prawo od schodów. Tylko pamiętaj, nadal jesteś w Slytherinie!- Powiedział Severus, któremu wyraźnie pochlebiło podkreślone „TY” w zdaniu dziewczyny.
Snape wyszedł z pokoju, z jak zwykle powiewającą za nim szatą. Dziewczyna spakowała się i ruszyła na drugie piętro. Chwilę później była już w klasie. Była duża i zakurzona. Pod ścianami leżały w nieładzie krzesła i ławki. Val popatrzyła na pomieszczenie krytycznym wzrokiem i powiedziała.
Witam. Jak widać, będę prowadziła ten pamiętnik. Na początku przepraszam parę osób za zdradzenie moich ideałów (pewnie wiedzą, o co chodzi) i pozdrowić moich "braciszków" Dag i Emmę, oraz wszystkich, którzy czytali już starą wersję opowiadania.
Był ciepły sierpniowy poranek. W domu Perksów panowało zamieszanie. Wokół rozlegały się dźwięki znoszonych kufrów, pohukiwanie sów, odgłosy krzątaniny. Cisza panowała tylko w jednym pokoju. Był duży, ściany pomalowano na kolor kawy z mlekiem. Okna wychodziły na przepiękny ogród, pełen róż, storczyków i lilii. Meble były wyrzeźbione w klasycznym stylu. Delikatne zdobienia dodawały im dyskretnego uroku. W pokoju panował nienaganny porządek. Z jednym wyjątkiem. Na łóżku leżało dosłownie wszystko, co tylko mogłoby wam wpaść do głowy. Jedzenie, monety, różdżka, gazety, ubrania, kosmetyki, książki… W środku tego bałaganu siedziała ładna, 14- letnia szatynka o orzechowych oczach. Ubrana w spodnie bojówki i czarną koszulkę. Siedziała patrząc się w okno. Rzucając ostatnie spojrzenie na ogród, który tak lubiła. Nagle usłyszała odgłos kroków, zmierzających ku jej pokojowi. Do pokoju wpadł jej starszy brat. Był wysokim przystojnym brunetem o ciemno-granatowych oczach. Zdziwiony powiedział:
-To ty nie wiesz? Już dzisiaj wyjeżdżamy!
-Wiesz, braciszku, jestem na tyle inteligentna, że się domyśliłam. –Odpowiedziała spokojnie nie patrząc na brata
-To dlaczego się jeszcze nie spakowałaś, o królowo inteligencji?- Zapytał Alex. Na odpowiedź nie musiał długo czekać. Po chwili oberwał poduszką.
- Charlociuchno kochana, lepiej się spakuj, bo nie zamierzam się spóźnić do szkoły. Wiesz, dziewczyny na mnie czekają.
-A… masz na myśli te pierwszoroczniaczki? Poza tym, tata już zniósł mój bagaż. Krukon, a taki inteligentny, że bagażów nie umie policzyć. Jakim cudem ty jesteś w Ravenclavie?- Zapytała ironicznie jego ukochana siostra, Charlotte.
-Wiesz, mój urok osobisty podziałał również na tiarę…- Oboje zaczęli się śmiać. Z dołu rozległ się krzyk:
-Dzieciaki, jedziemy!
-Ja sobie wypraszam, jestem już dorosły!- Krzyknął oburzony Alex zbiegając po schodach, za nim zeszła Charlie.
-Na pewno nie psychicznie.- Dodała pod nosem ich najmłodsza siostra, Vera. Minęła ich i dołożyła jeszcze kilka rzeczy do swojego kufra. Miała blond włosy zaplecione w warkoczyki. Była w miarę niska, szczupła, a jej oczy były orzechowe. Cała trójka wyszła przed dom, gdzie czekali już ich rodzice. Za nimi stał samochód z ministerstwa. Po załadowaniu bagaży, wszyscy do niego wsiedli. Pojazd ruszył w kierunku Londynu, a dokładniej: dworca King’s Cross. Po dotarciu na miejsce rodzina Perksów poszła w kierunku barierki pomiędzy peronem 9 i 10.
- Char, Alex wy pierwsi. – Powiedziała pani Perks. Dwójka rodzeństwa posłusznie ruszyła w kierunku barierki, pchając przed sobą wózki. Zaczęli się popychać i szturchać. Nieszczęśliwie, Charlotte wpadła na pewnego mugola, który z hukiem upadł na ziemię. Wydusiła tylko krótkie "przepraszam" i kiedy mężczyzna odszedł, wraz z bratem znikli za barierką. Ich oczom ukazał się stary, podziemny peron, głowa nad ich tabliczkę oznajmiała, że znajdują się na peronie 9 i ¾. Stała już na nim czerwona lokomotywa Ekspres - Hogwart. Po chwili za rodzeństwem pojawili się także ich rodzice i Vera.
- No, kochani, trzymajcie się, bądźcie grzeczni, no i oczywiście życzę jak najlepszych wyników. - Powiedziała pani Perks przytulając swoją trójkę dzieci.
- Mamo, już przestań, koledzy się patrzą... - Powiedział Alex opuszczając głowę. Po tym wylewnym pożegnaniu Charlie, Alex i Vera poszli znaleźć sobie przedział. Rodzeństwo jeździło do Hogwartu zawsze razem, nie szli usiąść z przyjaciółmi. Vera jechała do Hogwartu pierwszy raz, lecz nie bała się, bo wiedziała od rodzeństwa, jak wygląda uroczystość przydziału.
Przedział znaleźli dopiero na samym końcu pociągu. Kiedy wszyscy już wygodnie się rozsiedli, z korytarza dobiegł ich krzyk:
-Ej! To nasz przedział!- Powiedział, jak zwykle beztaktowny, Draco Malfoy.
-A co, jest zarezerwowany?- Zapytał się Alex.
-Alex, to ty? Cześć! Dawno cię nie widziałem! Crabbe, Goyle- spadać!
-Mnie nie poznajesz? To ja powinienem cię nie poznać! - Alex przywitał się z Draconem.
-Cześć Char. A kto to jest? – Zapytał wskazując na Verę.
-To moja druga siostra, Vera. – Odpowiedział Alex. – Nie dziwię się, że jej nie poznajesz, dawno cię było u nas z rodzicami.
- Wiesz, ojciec ma dużo spraw na głowie. – Odpowiedział blondyn.
-Taaak, słyszałem o mrocznym znaku na Mistrzostwach. – Powiedział Alex. Draco zmieszał się. Wbił wzrok w podłogę i zapytał bezbarwnym głosem.
- Tak właściwie, to dlaczego nie jesteście w Slytherynie?
- Sam nie wiem. – Odpowiedział Alex zdziwiony pytaniem – Tiara sama wybiera, widocznie tak musiało być.
- Może przynajmniej ty - Tu wskazał na Verę.- będziesz w Slytherynie.
- Draco, dobrze wiesz, że to nie zależy od chęci, tylko od Tiary.- Powiedziała Charlie.
-Taak... Ty masz chyba najgorzej, jak to jest być w Gryffindorze? – Charlie miała już odpowiedzieć, ale zaschło jej w ustach. Tak jakby właśnie w tej chwili do niej dotarło, że jest w Gryffindorze. W uszach zostały jej słowa „Ty masz chyba najgorzej”. Nigdy tak o tym nie myślała, szkoła była szkołą, a życie to co innego. W Gryffindorze miała tylko kilku znajomych i żadnych przyjaciół. Myśli Charlie Przerwało rozsuwanie drzwi w przedziale. Weszli Crabbe i Goyle, z jak zwykle tępym wyrazem twarzy.
-Pansy na ciebie czeka- oznajmił Crabbe.
-Miło się gadało ,ale muszę już iść.
-To cześć. – Pożegnało go rodzeństwo.
Powóz przejechał przez szkolną bramę. Znów byli w Hogwarcie. Przez okno powozu było widać ciemną postać zamku. Cały zamek pogrążony w mroku, prócz Wielkiej Sali. Z jej okien biło światło. „Nic się nie zmieniło.” – Pomyślała Charlie. Jak co roku siedziała w powozie z tymi samymi osobami : Lavender, Parvati i Padmą. „I znów się zaczyna” – pomyślała Charlie, kiedy dziewczyny zaczęły gadać o chłopakach.
- Charlie a ty którego uważasz za najładniejszego? – Spytała Lavender. To był jej ulubiony temat, oprócz ciuchów, kosmetyków i artykułów z „Czarownicy”
- Jakoś żaden niczym szczególnym się nie wyróżnia – Odpowiedziała Charlie.
- Och, Charlie, ty to tak zawsze... – Powiedziała Parvati śmiejąc się w głos. Nagle zamilkły. Słychać było tylko krople deszczu uderzające o dach powozu.
- Wiesz co, Charlie, ten twój brat, to z roku na rok jest coraz bardziej przystojny. - Powiedziała Padma.
- Ja się zgadzam.- Dodała Lavender. - Parvati nic nie powiedziała, tylko wbiła wzrok we własne buty.
- A jej co? - Spytała Charlie.
- No bo..
-Nie mów jej, Lavender!
- ...bo.. - kontynułowała Lavender.
- ...twój osobisty brat...
- Ja cię zabije, Lavender! - Odgrażała się Parvati.
- Się jej podoba? - Spytała Charlie
- Po co jej mówiłaś?? - Spytała Parvati.
- No właściwie, to ona mi nie powiedziała. - Wyjaśniła Charlie. - No ale wiesz, pół Hogwartu za nim biega.
- Pół tylko?- Spytała zdziwiona Padma.
- Padmo moja, przyjmijmy że drugie pół stanowią chłopcy. Więc sądzę że oni raczej nie będą biegali za moim bratem. - Dziewczyny zaczęły się śmiać.
-Charlie i jak tu z tobą żyć?? – Zapytała dalej śmiejąc cię Lavender.
-Po prostu trzeba korzystać, jak mam dobry humor. – Powiedziała Charlie uśmiechając się. Powozy zajechały pod wielkie dębowe drzwi, do których po kamiennych schodach wspinały się osoby z pierwszych powozów.
- Ale ulewa. Więc co, biegiem do szkoły?? – Zaproponowała Padma.
- Po co? I tak zmokniemy, a przecież jesteśmy w Hogwarcie... – Powiedziała Charlie wyciągając różdżkę i tworząc niewidoczną osłonę, która chroniła dziewczyny przed deszczem. Charlotte nie lubiła tego zaklęci, bo przysporzyło jej wiele kłopotu, ale ćwiczenia w domu, pod okiem rodziców w czasie ulewy jednak się opłacają, by koleżanki były wdzięczne a ich misternie zrobione fryzury przetrwały do czasu uczty.
- Wiesz co Charlie, warto cię mieć pod ręką. Jesteś chyba mądrzejsza od Hermiony. –Powiedziała Lavender tryumfalnie wchodząc do Wielkiej Sali.
- Tak, ona przecież wie, do tego jest najskromniejsza. Tylko nie mów tego Hermionie, bo się popłacze. –Dodała Padma.
Czarna tafla jeziora i kilkanaście łódek płynących w stronę ogromnego zamku. Na każdej łódce jest lampa, która ma rozświetlać mrok. Widać, co jest wkoło łódki, tylko nie widać co jest pod. Nagle jeden chłopiec wychyla się i niepostrzeżenie wpada z pluskiem do jeziora. Słychać krzyk- jego i kilku wystraszonych dziewczynek... Słychać uspokajające krzyki Hagrida, gajowego. Chłopiec za chwile znów ląduje w łódce, wypchnięty przez wielkie macki kałamarnicy. Vera siedzi w łódce i rozgląda się na boki. Jest bardzo ciemno. Nie boi się. Lubi ciemność. Kiedy długo przebywasz w ciemnym miejscu, twoje zmysły się wyostrzają, widzisz nawet najmniejsze rzeczy, słyszysz nawet szmer powietrza w drzewach. Vera kochała, kiedy było ciemno. Niejednokrotnie w nocy wychodziła do ogrodu, siadała na trawie i wsłuchiwała się w odgłosy nocy.
Łódki dopłynęły do brzegu.
Vera usiadła na stołku i wstrzymała oddech, czekając do jakiego domu przydzieli ją tiara.
Nie spodziewała się tego, ale usłyszała "Hufflepuff".
- No nie wiem, jak to jest możliwe, jesteśmy rodzeństwem, a każde z nas jest w innym domu. - Powiedziała Charlie. Mogła zrozumieć, że Alex jest w innym domu, ale nie myślała też, że Vera będzie zupełnie gdzie indziej. Była jej siostrą, z którą świetnie się dogadywała, która była jej bliższą osobą niż Alex.
- Charlie nie denerwuj się tak, przecież ja i Padma też jesteśmy w innych domach... - Powiedziała Parvati.
- Ja się nie denerwuję, tylko jestem zdziwiona. - Powiedziała Charlie, choć tak naprawdę miała pretensje do Tiary o przydział siostry.
- Widocznie tak musi być. - Powiedziała Lavender i usiadła obok Charlotte. Charlie uśmiechnęła się smutno i dodała:
- Czy my na prawdę jesteśmy tak różni?
- Wiesz, ty i Alex na pewno. Cóż... On jest chłopakiem, a ty raczej nie. - Dziewczyny zaczęły się śmiać.
Wtem ciszę przerwał dyrektor, nie musiał podnosić głosu, wystarczyło, że wstał a całą salę ogarnęła cisza. Oczywiście rozpoczął swoją starą przemowę o liście zakazanych przedmiotów Filcha, zakazie wstępu do zakazanego lasu i wyprawach do Hogsmeade. Wszyscy myśleli, że to jest koniec przemowy, lecz dyrektor kontynuował.
- Z najwyższą przykrością muszę was też poinformować, że w tym roku nie będzie międzydomowych rozgrywek o Puchar Quidditcha.- Wokoło rozległy się protesty i okrzyki dezaprobaty. Dyrektor ciągnął. Właśnie dochodził do punktu kulminacyjnego przemowy, gdy drzwi otworzyła dziwna postać, mroczna i jakby lekko... szalona. Wtem błyskawica przebiegła po sklepieniu sali i rozświetliła jego oblicze. To był Szalonooki Moody. Jego twarz okalana bliznami, paciorkowate oko, obok którego znajdowało się drugie, wielkie, błękitne, obracające się na wszystkie strony, powodowało ciarki u nie jednego pierwszoroczniaka. Jego kroki obijały się o posadzkę echem. Zamienił parę zdań z Dumbledorem, który następnie go przedstawił, jako nauczyciela obrony przed czarną magią. W powietrzu czuć było lekkie zmieszanie i zaskoczenie. Lecz nie o to teraz chodziło. Wszyscy wyczekiwali na dalszą część przemowy dyrektora. Co miało niby zrekompensować im Quidditcha?
-... Mam wielką przyjemność oznajmić wam że w tym roku w Hogwarcie odbędzie się Turniej Trójmagiczny!
- No, Alex, my na ciebie liczymy! – Powiedział Ian siadając na kanapie w pokoju wspólnym Krukonów. Ian był niższy od Alexa. Miał brązowe włosy ścięte krótko i zielono-szare oczy.
- No wiecie, jestem dorosły, więc zależy od tego jak będziecie mi kibicować. – Powiedział Alex uśmiechając się do dziewczyn. Zawsze próbował być w centrum uwagi, nawet mógł wrzucić nazwisko do czary ognia, byle by go ludzie uwielbiali.
- Och, ty nasze wyrośnięte dziecko. – Powiedziała Sara uśmiechając się do Alexa. Chłopak odwzajemnił uśmiech. Sara zawsze mu się podobała, ale przy niej tracił pewność siebie, może dlatego, że była taka piękna. Dziewczyna miała długie blond włosy związane w koński ogon, duże niebieskie oczy i nogi do samej szyi. Była uosobieniem piękna. Działała na chłopaków tak, jak gwiazda, nikt jej nie podrywał, ale każdy patrzył, była poza ich zasięgiem. Dziedziczka fortuny, otaczała się ludźmi czystej krwi, to ona była jednak wśród nich królową.
- O, nasza skandynawska królowa przemówiła...- Zawołał Ian. On i Sara od samego początku się nie cierpieli. Rzucali „przypadkowo” na siebie zaklęcia, podkładali łajnobomby i robili inne podobne rzeczy.
- Wiesz co Ian, bądź chodź raz uprzejmy i się zamknij bo cię nikt o zdanie nie pyta.- Odpowiedziała Sara.
- Ale jak ciebie nikt nie pyta, to się zawsze wtrącasz. Powinnaś być Ślizgonką, a nie Krukonką, gdzie ta przysłowiowa inteligencja??
- Ej, ej, spokój! – Krzyknął Alex rozdzielając Sarę i Iana, którzy już stali naprzeciwko siebie, z wyciągniętymi różdżkami. –Doczekacie się, że będziecie mieć szlaban od Prefektów.
Charlie nagle stwierdziła, że ktoś ją szarpie za ramię, otworzyła oczy i ujrzała Parvati. Jeszcze lekko śpiąca Charlie zapytała:
- Co robisz? – I patrzyła, jak koleżanka dalej się męczy, ze ściągnięciem jej z łóżka.
- Budzę cię. – Odpowiedziała Parvati, nadal siłując się z nogą Charlie, która już częściowo spadła na podłogę.
- To jak ty masz zajęcie, to ja idę dalej spać. – Odpowiedziała sennym głosem Charlotte.
- Co to, to nie Charlie, wstawaj, ale to już, bo spóźnimy się na śniadanie! – Krzyknęła Parvati szukając swojej różdżki.
- Ale ja nie jestem głodna... – Odpowiedziała Char, nadal wtulając głowę w poduszkę.
-Zobaczymy: aqaeructo... – Parvati wypowiedziała zaklęcie.
-Aaaa przestań! Już wstaję! Już! – Krzyczała Charlie oblewana strumieniem wody. – Po co ja cię nauczyłam tego zaklęcia???
- Po to, żebym mogła cię obudzić.- Zaśmiała się Parvati.
-Obudziłaś mnie, dobrze, ale teraz wyglądam jak zmokły szczur!- Krzyknęła dziewczyna i wybiegła do łazienki. Po względnym wysuszeniu swoich włosów Charlotte wraz z Parvati zeszły na śniadanie. Niebo wielkiej Sali było nadal ciemne od wczorajszej ulewy, ale deszcz już nie padał. Kiedy Dotarły do stołu Gryfonów, czekała tam na nich Lavender, która już trzymała w ręku plan lekcji.
- O! Nowy plan! I co mamy?? – Zapytała żywo Parvati.
- O cześć! Jakoś ci się udało dobudzić tą śpiącą królewnę. Mamy zielarstwo, opiekę nad magicznymi stworzeniami i- ach- wróżbiarstwo, całe dwie godziny... – Odpowiedziała Lavender podając plany dziewczynom.
- Nom... zielarstwo, mugoloznawstwo i runy, normalnie bajka dzisiaj...- Charlie wyraźnie się ucieszyła, że dziś nie było transmutacji. Dziewczyny zjadły śniadanie i udały się do cieplarni na lekcję zielarstwa.