Pamiętnik Freda i Georga Weasley Pamiętnikiem opiekuje się DaguLa (Fred) i Emma MacMarix (Georg).
Bo po słońcu spadnie deszcz... Dodał Fred lub Georg Poniedziałek, 23 Marca, 2009, 19:33
"Usiadłam, napisałam, dodałam" Nie będzie super. Ciężko się pisze bez brata . Nawet dostałam błogosławieństwo ale chyba padnę trupem u drzwi własnego domu.Pozdrawiam Agatona, któremu dziękuje za wielką obiecaną pomoc przy notce.
Była ciemna grudniowa noc. Cały zamek pogrążony był w mroku. No prawie cały. Jedynym oświetlonym miejscem był korytarz na pierwszym piętrze. Źródłem światła był palący się ogon Pani Norris. Za rozjuszoną kotką kręcącą się w koło, próbującą zgasić go kroczyli dumnie, Fred i George.
- A widzisz potrafię rzucać zaklęcia nawet po ciemku. – powiedział Fred do brata szczerząc zęby. Nagle zza rogu wyłoniła się ciemna postać. Spod czarnego kaptura było widać blond włosy. Draco Malfoy, gdy tylko zobaczył bliźniaków w świetle ogona Pani Norris odwrócił się na pięcie i jak najszybciej zaczął się oddalać.
- „A może i ja potrafię rzucić zaklęcie po ciemku.” – pomyślał George celując różdżką w uciekającego Malfoya. Fred, jakby słysząc myśli brata, położył mu dłoń na oczach, by ograniczyć widoczność – smacznego- powiedział z szaleńczym uśmiechem na twarzy i jednym machnięciem różdżki zmienił, Malfoya w mysz. Fred zapiszczał i złapał się kurczowo szaty brata.
- Idioto! Przecież wiesz, jak panicznie boję się białych myszy – Ryknął Fred na brata
- No właśnie wiem – Georg wyszczerzył zęby i zaczął się głośno śmiać z reakcji Freda.
- Takie to śmieszne? To sobie pokwikasz- wyczarował bratu świński ryjek. Niestety nie pomogło to w uciszeniu George’a który aż trząsł się ze śmiechu. Dopiero po pewnym czasu zobaczył, co zrobił Fred i z powrotem zmienił nos na normalny. – Wiesz, co George? Jednak wyglądałeś przystojniej z tym ryjkiem. – Fred uśmiechnął się bardzo szeroko tak, że było mu widać większość zębów.
Chodzenie nocą po korytarzach Hogwartu ma swoje uroki. Szczególnie, jeśli mija się drzwi Profesor Umbrige, na których wypisane jest różową farbą „Kocham Filcha”. Straszenie uczniów, którzy wracali ze szlabanów lub treningów, Quiddicha, też było niczego sobie. Jednak kiedyś się trzeba wyspać. Fred i Georg zakradli się jak najciszej mogli do swojego dormitorium i poszli spać.
***
Skrzyp, skrzyp. Drzwi do dormitorium chłopców otworzyły się na oścież. Z mroku wyłoniła się wysoka postać. Fred i Georg zdążyli się dopiero położyć spać. Nocne pościgi za panią Norris i dodatkowe atrakcje na drodze zabrały im sporo czasu. George usnął od razu, gdy przyłożył głowę do poduszki. Fredowi zabierało to zazwyczaj więcej czasu, przez co gdy usłyszał skrzypienie otwierających się drzwi odruchowo podniósł głowę i spojrzał w ich kierunku. Opiekunka gryfonów wparowała do dormitorium nie przejmując się, że obudzi nie tylko tych, których chce, ale i całą resztę. Jej wyraz twarzy nie wróżył nic dobrego. Wyglądała na spiętą, przerażoną a nawet współczującą.
- Fred, George! Wstańcie natychmiast. – powiedziała prawie płaczliwym tonem. Głos jej niesamowicie drżał. Była czymś bardzo zaniepokojona. Fred bez najmniejszych oporów wstał i podszedł do łóżka brata, aby go obudzić.
- George! Wstań proszę cię. – Nigdy wcześniej nie zwracał się do brata tak uprzejmie. Czuł, że to konieczne, że coś jest nie tak. Nie chciał się silić na bezsensowne cięte dowcipy. Nie teraz. George jak nigdy wstał posłusznie. Przez chwile rozglądał się po pomieszczeniu nie wiedząc, co się stało. Gdy zobaczył profesor McGonagall doznał niemal szoku.
- Idziemy do dyrektora. – ogłosiła im już nieco bardziej spokojnym głosem.- Muszę jeszcze obudzić Ginny. – powiedziała i wyszła z dormitorium. Fred i George popatrzyli po sobie żądne z nich nie wiedziało, o co tak dokładnie chodzi.
- Myślisz, że wiedzą o naszych nocnych przechadzkach? – Spytał, George brata sięgając po szlafrok
- Wątpię, że o to chodzi nie widziałeś jak oka wyglądała? – zapytał Fred
- No trochę inaczej niż normalnie- odpowiedział George
- Nie. Ona wyglądała dokładnie tak jak na końcu poprzedniego roku. – powiedział Fred kładąc naciska na słowa „poprzedniego roku”. Wziął też i swój szlafrok i poszedł z bratem do pokoju wspólnego. Za chwile pojawiła się profesor McGonagall wraz z Ginny. Ich siostra wyglądała na trochę zaspaną i nie do końca świadomą, o co chodzi i gdzie idzie. W tempie ich profesorki od tnsmutacji – to znaczy bardzo szybko, przeszli drogę od pokoju wspólnego gryfonów aż do gabinetu dyrektora.
***
Kwatera główna Zakonu Fenkisa
-Znowu tu są te bachory, zdrajcy własnej krwi, czy to prawda że ich ojciec umiera...?
- PRECZ! – zagrzmiał drugi głos . W nikłym świetle paleniska i kapiącej świecy było widać jeszcze resztki kolacji dla jednej osoby
- Co się dzieje? -zapytał, wyciągając rękę, by podnieść Ginny. – Fineas Nigellus powiedział mi, że Artur jest ciężko ranny...
- Zapytaj Harry’ego – powiedział, Fred
- Tak ja też chcę to usłyszeć – dodał George
Bliźniacy i Ginny utkwili w Harrym wzrok.
- To było... – zaczął Harry i urwał, bo to było gorsze od opowiedzenia wszystkiego McGonagall i Dumbledore’owi. – Miałem... coś w rodzaju... wizji... – zamilkł. Wziął dwa głębokie oddech i po chwili zaczął opowiadać.
- Było ciemno, ale widziałem wokół siebie jakieś obiekty, migocące dziwnymi, rozedrganymi barwami. Wydawało mi się, że korytarz jest pusty... ale nie był, zauważyłem mężczyznę siedzącego na posadzce... chyba spał. Zobaczyłem ja coś sunie po posadzce w stronę postaci. Wąż prawie już go minął... on się ocknął i wyciągnął różdżkę...- Harry przerwał na chwilę, przez moment zastanawiając się jak dobrać słowa, aby ich nie wystraszyć. Spojrzał na zgromadzonych. Ginny miała szeroko otwarte oczy, Ron był blady jak ściana, Bliźniacy wpatrywali się w niego jakby chcieli usłyszeć, że to nie prawda, co się stało, że może to nie ich ojciec.
- Wąż go ukąsił a on zemdlał. – streścił. George nie chciał słuchać nic więcej. Zbladł, serce mu przyspieszyło. Nie wierzył, nie chciał wierzyć w to, co mówił Harry. „Może to był głupi sen, może mi się tylko to śni?”- pomyślał. I kurczowo trzymał się tej myśli jak tratwy, która potrafi dopłyną do brzegu. Fred natomiast patrzył na Harry’ego wzrokiem oskarżyciela. „Przecież mógł coś zrobić, stał tak blisko węża ” – pomyślał. Po czym zapytał:
- Mama tu jest?
- Prawdopodobnie nawet jeszcze nie wie, co się stało – odrzekł Syriusz.
- Musimy się dostać od Świętego Munga –oznajmiła Ginny. Spojrzała na swoich braci: wszyscy byli wciąż w piżamach – Syriuszu, mógłbyś nam pożyczyć płaszcze czy coś...
- Daj spokój, przecież nie możecie się stąd ruszać! – przerwał jej Syriusz.
- Ależ oczywiście, że możemy, jeśli zechcemy- powiedział Fred buntowniczym tonem – To nasz ojciec!
- A jak zamierzacie im wytłumaczyć, skąd wiecie, że Artur został zaatakowany, skoro szpital nie powiadomił o tym jego żony?
- A jakie to ma znaczenie? Zaperzył się George. Nic nie było w tej chwili dla nich takie ważne jak zobaczyć, że ich ojciec żyje. Być pewnym, że nic mu nie jest.
- ... możecie poważnie zaszkodzić Zakonowi...
- Mamy w nosie cały ten głupi Zakon! - krzyknął Fred
- Mówimy o naszym umierającym ojcu! – ryknął George.
***
Siedzieli przy stole w kuchni. Wszyscy dostali po piwie kremowym. Milczeli. Mogli nawet usłyszeć wiatr za oknem lub uderzający o parapet płatek śniegu. Świeczka stawała się coraz mniejsza. Ktoś zapytał o godzinę. Fred położył głowę na rękach. Syriusz zaproponował żeby poszli spać. Nikt nie chciał się ruszyć. Ginny zwinęła się na krześle w kłębek jak kot. Wybuch ognia i nagle pojawiło się złote pióro feniksa.
Tata wciąż żyje. Wybieram się teraz do Świętego Munga. Siedźcie tam, gdzie jesteście. Jak tylko będę mogła prześle wam wiadomość. Mama
Odczytał George na głos.
- Wiąż żyje... – powiedział powoli – Ale to brzmi jakby...
Wiedzieli nic nie trzeba było mówić. Wciąż siedzieli na swoich miejscach pogrążeni w myślach. Zrobiło się jasno. Siedzieli tam do ran i żadne nie miało zamiaru pójść spać.
Hogwart i różowy sweterek cz. 2 Dodał Fred lub Georg Sobota, 27 Grudnia, 2008, 20:25
Witajcie.
Wpis powstał na kilka dni po tym jak Emma wkleiła swój wpis. Jednak z powodu mojego nieplanowanego nawiedzenia stolic i większych metropolii Europy wklejenie wpisu dosyć wyraźnie przesunęło się w czasie. A niestety przed wyjazdem sieć uznała, że dawno nie strajkowała i odmówiła mi posłuszeństwo, przez co nie mogłam wysłać Emmie całego wpisu (zaledwie doszłam do połowy). Nie pozostaje mi nic jak, w imieniu łącza internetowego, błagać was o wybaczenie.
Muszę przyznać, że ostatnio sprzyja mi Wen (prawdopodobnie zawdzięczam to kontaktowi z moimi wirtualnymi braćmi *kłania się w kierunku Emmy i Romanovej*). Poza tym cierpię na brak zajęć w nocy, a właśnie wtedy odczuwam największy przypływ Wena. Tak więc po napisaniu trzech analiz, rozprawki dla mojego najlepszego kolegi oraz wskrzeszeniu fabularki na pewnym forum postanowiłam dać znak życia w pamiętniku bliźniaków, mimo iż, jak już wcześniej wspomniałam, ostatnio o wiele bardziej bawi mnie analizowanie opowiadań aniżeli pisanie ich. Jednak skoro juz zobowiązałam się zostać na stronie postaram się wywiązać z obietnicy.
Po raz kolejny chciałabym przeprosić za ostatnią ciszę. Jednak, jak pisałam w oddzielnym wpisie, przez trzy miesiące byłam na wakacjach w Polsce, później zastało mnie beznecie, które - tak notabene - nadal trwa, i awaria komputera.
Zastanawiałam się nad wprowadzeniem systemu dwutygodniowego (czyli innymi słowy wpis co dwa tygodnie. Co daje jeden rozdział miesięcznie dla mnie i Emmy) jednak nie wiem czy coś takiego wypali, a nie chciałabym dawać obietnic, których nie będę w stanie dotrzymać. Rok szkolny zaczął się dość ciężko i jak na razie nie zapowiada się żadna poprawa. Jednak mogę obiecać, że porozmawiam z Emmą postaramy sie jakoś zsynchronizować pracę.
Korzystając z okazji chciałabym poinformować iż niedawno miałam zaszczyt obchodzić jubileusz na pamiętniku bliźniaków. Przeszło miesiąc temu dwa lata od pojawienia się pierwszego wpisu na tym pamiętniku. Dokładnie dziś mija dwa i pół roku od moich pierwszych, przypadkowych, odwiedzin na tej stronie.
No, to by było na tyle.
Pozdrawiam,
Dagmara (Fred)
Pe es: Kanayu jeśli to czytasz to wiedz, że zabolało mnie Twoje odejście. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie zastaniemy się na gadu - gadu, bo ostatnio nie sprzyjało nam szczęście.
Pe es2: Przy okazji dziękuję Emmie za pomoc przy pisaniu wierszyka (pierwsza część należy do Emmy, druga do mnie). Bez pomocy brata umarłabym z powodu nadmiaru słodyczy xD Zresztą muszę przyznać, że współpraca z wirtualnym braciszkiem przysporzyła mi kilku chwil kwiku, przedłużając tym sposobem moje życie o kilka lat (w końcu minuta śmiechu to jeden rok życia dłużej). Przy okazji nabrałam chęci na kontynuację pamiętnika.
"Kiedy ja mówię Ty milcz" <3
Pamiętajcie, że wisienki ZAWSZE są czerwone i są jedyną możliwą ozdobą kilkuwarstwowego tortu (wszak od zawsze wiadomo, że torty mają warstwy).
Pe es3: Nie wytrzymałam. Dag przeczytała głupi kawał teraz kwiczy, chrumka i rży. A, że lubi się dzielić radością wkleja kawał poniżej. Z dedykacją dla George' a. Iks De.
Mąż pyta żonę:
- Kochanie co byś zrobiła gdybym wygrał w totka?
- Wzięłabym połowę wygranej i odeszła od ciebie - oświadcza żona.
- Trafiłem trójkę, masz osiem złotych i won! - odpowiada mąż.
Cóż. Przedstawienie czas zacząć.
[size=9]Z dedykacją dla starej gwardii. Fatalnych Jędz (THP, Naburmuszona, Herbina), Karolli, Lilly, Kenayi, A. E. Black, Maxyri i Sarenki13. [/size]
Smętna melodia budzika uparcie dźwięczała w uszach nie pozwalając na dłuższy sen. Fred Weasley ziewnął przeciągle, siadł na krawędzi łóżka i zaczął leniwie rozglądając się po pomieszczeniu. Po wieczornym zamieszaniu związanym z rozpakowywaniem kufrów dormitorium, które dzielił z resztą chłopców z jego roku, zdążyło wrócić do stanu przyzwiotości. Trzeba było przyznać, że skrzaty domowe dobrze wykonywały swoją pracę. Przeciętemu człowiekowi przywrócenie do porządku pobojawiska, które zostawili poprzedniego wieczoru zajęłoby conajmniej kilka godzin.
Fred spojrzał w kierunku sąsiednich łóżek. Lee Jordan, jego najlepszy przyjaciel w Hogwarcie, siedział na łóżku patrząc sennie w bliżej nieokreślonym kierunku. Jego wzrok utknął gdzieś pomiędzy plakatem Irlandzkiej drużyny quidditcha, a rudą czupryną wystającą spod kołdry. George, niewzruszony staraniami budzika stojącego na jego szafce nocnej, nadal chrapał w najlepsze. Gdy budzik zaczął zrzędzić ze zdwojoną siłą Fred chwycił zwiniętą parę skarpetek i z impetem cisnął nią w kierunku brata.
- George, wstawaj! Nie chcesz chyba żebyśmy spóźnili się na śniadanie tylko dlatego, że ty zaspałeś. No wstawaj! - powiedział Fred celując w brata poduszką.
Chłopiec nazywany George' m zaczął mruczeć obelgi pod adresem bliźniaka próbując wygrzebać się spod warstwy kołdry.
- Fred, kretynie, jeśli rzucisz obiecuję, że już nigdy się do ciebie nie odezwę - burknął George otwierając jedno oko - W porządku, już wstaję - odparł widząc, że brat nadal w niego celuje.
- Co moje skarpety robiły w twoim kufrze? - zapytał George patrząc na zawiniątko, którym przed chwilą dostał w głowę.
- Jak znam życie mama znów pomyliła nasze kufy - odpowiedział Fred wzruszając lekko ramionami próbując założyć spodnie.
Kilka minut później ubrana trójka zeszła do Wielkiej Sali na śniadanie.
- Dzień dobry sir Nicolasie - przywitali się na widok Prawie Bezgłowego Nicka, który kiwnął głową w geście powitania gdy tylko przekroczyli próg Wielkiej Sali - Jak wakacje?
- Co rok to samo - mruknął Nick z wyrzutem - Powodzenia w nowym roku szkolnym - dodał oddalając się pospiesznie, mrucząc pod nosem - I co z tego, że nie żyję? Co za jawna ignorancja!
Chłopcy spojrzeli po sobie ze zdziwieniem i wzruszywszy ramionami ruszyli w stronę stołu Griffindoru.
- Cześć Ronuś! - powiedział George siadając naprzeciwko najmłodszego syna Weasley' ów - Jak samopoczucie po pierwszym dniu prefektowania? Dałeś radę pierwszoroczniakom? - wyszczerzył zęby w uśmiechu puszczając oko do Freda. Policzki Rona pokryły się lekkim rumieńcem.
- Spadaj palancie, bo osobiście dam ci szlaban - odgryzł sie bratu. George już otwierał usta aby odwdzięczyć się jakąś ciętą ripostą jednak zauważył zbliżającą się w ich kierunku profesor McGonagall i zajął się nakładaniem fury jedzenia na talerz.
Gdy otrzymali swoje plany lekcji zajęli się analizowaniem tegorocznego rozkładu zajęć.
- Nie mamy w tym roku wiele wolnego czasu - powiedział niezadowolony Fred marszcząc brwi - Miejmy nadzieję, że Katie będzie nieco bardziej wyrozumiała pod względem treningów niż Olivier - westchnął ciężko.
- Spójrz na to z dobrej strony - wtrącił się Lee - za rok będziemy mieli to wszystko z głowy.
- Taaak - przytaknęli bliźniacy - Mamy dziś Obronę Przed Czarną Magią - mruknął George po raz kolejny patrząc na swój plan.
- Zapowiada się się piękny dzień - odpowiedział Fred patrząc w stronę stołu nauczycielskiego z nieco ironicznym uśmiechem.
***
Po przerwie obiadowej cała trójka udała się na błonia. Mimo iż był to pierwszy szkoły nie mogli spędzić pierwszej wolnej lekcji w semestrze na leniwym wygrzewaniu się w słońcu. Zarówno profesor Fitwick jak i profesor McGonagall zadali im nieprzyzwoicie długie i trudne eseje tłumacząc, że jeśli poważnie myślą o przystąpieniu do Owutemów powinni się przyzwyczaić do natłoku pracy.
Z nieco niezadowolonymi minami bliźniacy i Lee Jordan powlekli się w stronę jeziora, rzucając wściekłe spojrzenie w kierunku grupki uczniów wylegujących się na trawie.
Po godzinie, gdy czas wolny zbliżał się ku końcowi, ich pergaminy nie były zapełnione nawet w połowie. Na zwoju Lee widniało kilka zdań, z czego połowa była kilkakrotnie kreślona i poprawiana, a sam Jordan drzemał oparłszy swoją głowę na torbie. Fred co i rusz zezował by zerknąć w kartkę śpiącego kolegi, przepisując zdania zmieniając jedynie ich kolejność. Na zwoju George' a widniało jedynie jego imię i nazwisko, on zaś siedział z podkulonymi kolanami i patrzył nieprzytomnym wzrokiem w kierunku Angeliny i Alicji i Katie, szukających griffindorskiej drużyny quidditcha.
Gdy z gmachu zamku zaczął dobiegać dźwięk dzwonka, bracia leniwie podnieśli się i zaczęli zbierać porozrzucane dookoła książki, pióra i buteleczki z atramentem.
- Lee, budź się! - krzyknął George rzucając w przyjaciela podręcznikiem do zaklęć - Lepiej nie spóźnić się na Obronę. Zresztą przydałoby się zorganizować małe powitanie tej starej ropuszy - powiedział z błyskiem w oku.
Lee, który początkowo ociągał się do granic możliwości, zaczął nieco bardziej energicznie pakować książki do torby uśmiechając się przy tym lekko.
- Jeśli ta ropucha - zaczął Lee - wspomni coś o Owutemach, to obiecuję, że osobiście wrzucę jej do gabinetu worek łajnobombomb - warknął patrząc z wyrzutem na swój rozpoczęty esej.
- W takim razie zacznij już opracowywać plan działania - odpowiedział George szczerząc zęby w uśmiechu.
Ruszyli szybkim krokiem w stronę skrzydła na którym mieli zajęcia dyskutując półgłosem na temat strategii uprzykrzenia nieco życia nowej profesorce.
Pod klasą Obrony Przed Czarną Magią stała już spora grupka uczniów. Fred, George i Lee przecisnęli się do drzwi i cicho je uchylili. W klasie nie było nikogo.
- Bingo! - szepnęli bliźniacy na co Jordan wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Więc działamy tak jak się umawialiśmy? - zapytał George. Gdy Fred i Lee kiwnęli z aprobatą głowami dodał - Lee, wiesz co masz robić - powiedział puszczając oko do przyjaciela, po czym czmychnął do klasy, ciągnąc za sobą brata.
Gdy usłyszeli ciche kliknięcie drzwi ruszyli pędem w stronę biurka nowej profesorki.
- Jak myślisz, George? Spodoba jej się? - zapytał Fred wyjmując z torby prototyp Bombonierek Lesera.
- Z pewnością - odpowiedział rudzielec szczerząc zęby - Tym bardziej, że nie wiemy do końca jak to działa, ani nie mamy żadnego antidotum - dodał wzdychając cicho.
- Kwestia czasu - odparł Fred z nieco zmartwioną miną.
Bombonierki Lesera były ich najnowszym wynalazkiem. Niestety wciąż nie mogli znaleźć antidotum na gryżelki pomarańczowe, a wymiotki wciąż powodowały efekty uboczne takie jak lekkie ślinienie i plucie śluzem.
- Wiesz co, George? Myślę, że możemy jej jeszcze dorzucić kilka gigantojęzycznych toffi - odparł Fred grzebiąc w torbie - Zachowało mi się kilka. Nawet apetycznie wyglądają - powiedział niedbale otrzepując z cukierków ziarenka piachu.
- Świetny pomysł! - pochwalił brata George uśmiechając się przy tym łobuzersko - Wydaje mi się, że się ucieszy gdy dorzucimy jej kilka fasolek Brittiego Botta. Gdzieś powinienem mieć te o smaku wymiotów, łoju i pieprzu - powiedział grzebiąc w kieszeniach - O, są. Co prawda chciałem je dać Ronowi, ale starej ropuszy bardziej się przysłużą.
Fred parsknął stłumionym śmiechem.
- Święte słowa - odparł opanowywując chichot.
- Wystarczy tylko zmienić kolor, a ten babsztyl nawet się nie zorientuje - dodał George machając różdżką. Fasolki zmieniły kolor na różne odcienie różu. Fred spojrzał z zachwytem na dzieło brata, po czym uśmiechnął się zawadiacko.
Gdzieś za drzwiami dało się słyszeć serię cichych wybuchów.
- O kurczę, idzie - mruknął George pośpiesznie pakując toffi i fasolki do pudełka, po czym wyczarował różową wstążkę, która zgrabnie obwiązała pudełeczko.
- Jeszcze tylko to - powiedział Fred przyczepiając do pudełeczka karteluszek.
- Co to? - zapytał George zerkając na karteczkę na której pisało:
Me serce różem oczarowane
całkiem Tobie oddane.
Na mych ramionach wzniesiesz się do obłoków,
życie dla Ciebie zostawię gdzieś z boku.
Jesteś mą panią, moją żabeńką
na wielkim torcie czerwoną wisienką.
Jesteś jak wiosny powiew na ulicy
gdy wiatr Ci na biodrach układa spódnicę.
Jesteś przepiękna w tym jesiennym złocie,
z tęsknoty za Tobą obgryzam paznokcie.
Jak mgiełko lekka, Dolores kochana,
przed Twą zgrabną posturą padam na kolana.
Z miłości do ciebie płonę jak znicz
Jak rzeka wierny, Twój Argus Filch.
- Fred jesteś geniuszem! - wykrzyknął George cicho chichocząc.
- Wiem - wyszczerzył zęby w odpowiedzi - Ale może wynieśmy się stąd zanim nakryje nas ten babsztyl.
Włożywszy paczuszkę do szuflady biurka bliźniacy odwrócili się na pięcie i ruszyli na korytarz na którym nowa nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią usuwała szkody wyrządzone łajnobombami, które porozrzucał Lee, chcąc w ten sposób umożliwić braciom zrealizowanie planu.
Gdy Fred i George zauważyli swojego czarnoskórego przyjaciela unieśli kciuki do góry uśmiechając się szeroko.
W tym samym czasie profesor Umbridge ostatecznie zlikwidowała następstwa łajnobomby.
- No już, nie ociągać się. Straciliśmy juz wystarczająco dużo czasu - powiedziała słodkim głosem zaganiając uczniów do klasy - A wam co tak wesoło? - zapytała zwracając się do Freda, George' a i Lee, którzy ostentacyjnie wzruszyli ramionami i poczłapali w stronę klasy.
***
- Dzień dobry dzieci! - powiedziała radośnie ropucha w różu gdy wszyscy zajęli miejsca i ociężale zaczęli wyjmować swoje podręczniki i różdżki - Nie będą nam potrebne - mruknęła łypiąc groźnie na różdżki co wywołało ciężkie do ukrycia zdziwienie na twarzach uczniów - Jak miło widzieć wasze uśmiechnięte i pełne zapału twarze! - dodała mrugając rzęsami i wyginając się na tyle, na ile pozwalał jej brzuch. Lee, schowany za podręcznik, zaczął wiernie odwrozorywać jej ruchy co sprawiło, że Fred zaczął uderzać pięścią o kolano, a George co i rusz ocierał łzy śmiechu.
- Mam nadzieję, że już niebawem wszyscy będziemy wspaniałymi przyjaciółmi!
- Na pewno - mruknęli bliźniacy nadal obserwując poczynania Lee Jordana.
- Jak już zapewne wiecie w tym roku czekają was niezwykle ważne egzaminy, które zadecydują o waszej przyszłości - na dźwięk tych słów Lee przestał parodiować ruchy profesorki i zaczął jej wygrażać zza podręcznika pokazując wulgarne gesty - Jeśli zależy wam na dobrej pracy przyłożycie się do nauki...
- E5 - szepnął George.
- Trafiony! - warknął Fred - A7...
***
- Wydaje mi się, że ta cała Umbridge jest najgorszym nauczycielem jakiegokolwiek mieliśmy - warknął Lee gdy po dwóch godzinach Obrony Przed Czarną Magią wlekli się w kierunku Pokoju Wspólnego Gryfonów.
- Nie zapominaj o naszym starym druhu Snape' ie - odpowiedział radośnie George - On zdecydowanie klasyfikuje się na początku listy.
- Ale jak można zabronić nam używać różdżek? Na ostatnim roku... - jęknął Jordan.
- Nie sądzę żeby mi i George' owi robiło to jakąś większą różnicę. W zasadzie czekamy już tylko na ostateczną odpowiedź z Pokątnej - zaczął Fred jednak urwał widząc niezadowoloną twarz przyjaciela.
- Patrzcie, Pani Norris! - wykrzyknął George na widok burej kotki woźnego Filcha.
- Chcecie zobaczyć jak płonie koci ogon? - zapytał Fred z łobuzerskim uśmiechem na widok Lee kopiącego sierściucha poniżej ogona.
- Jasne! - cała trójka wyszczerzyła zęby w uśmiechu i rzuciła się w pogoń za kotką wyciągając różdżki.
Hogwart i różowy sweterek Dodał Fred lub Georg Niedziela, 02 Listopada, 2008, 14:34
Hej wszystkim. Notka zrodzona w bólach bo zez wsparcia ale jest krótka niestety. Mam nadzieje że w niedługim czasie Dag odzyska neta i znów napiszemy coś razem. Zapraszam do lektury :
Czerwona lokomotywa zaczęła leniwie toczyć się po torach. Rodzice odprowadzający dzieci na pociąg do szkoły zaczęli im machać. Dzieci przepychając się w tłumie próbowały też im odmachać. Za pociągiem biegł wielki czarny pies lecz zniknął za pierwszym zakrętem.W jednym z przedziałów siedziało trzech chłopców. Dwóch rudowłosych prawie identycznych i jeden czarnoskóry o czarnych włosach. Nagle jeden z bliźniaków powiedział:
- Wiesz co Lee w tym roku musimy wypróbować nasze produkty..
- No czyli jak co roku tylko czemu teraz to mówisz? - spytał Lee
- No wiesz ja i George mamy już na oku sklep na pokątnej - powiedział Fred
- Ogólnie zastanawialiśmy się czy iść w tym roku do...
- ....Hogwartu - dokończył Fred za brata
- Nie żartujcie chłopaki - Lee z tępym wyrazem twarzy i otwartymi ustami patrzył to na jednego z bliźniaków to na drugiego. Fred i George wyprostowali się dumni ze swojego osiągnięcia i wyszczerzyli zęby.
- No wiesz trzeba mieć nasze szczęście - powiedział George
Skrzyp otwieranych drzwi przedziału przerwał ich rozmowę.
- Kochaneczki może coś dla was? - spytała kobieta sprzedająca słodycze
- Poprosimy paszteciki dyniowe- Powiedział Lee wyciągając sakiewkę i płacąc za zakup.- No co w końcu trzeba to jakoś uczcić.
- Taaak. A wiesz że wymyśliliśmy coś nowego "uszy dalekiego zasięgu" - Powiedział Fred a George wyciągnął ich wynalazek z kieszeni i podał koledze.
- Eee... A do czego to służy?? - spytał Lee oglądając jakieś dziwne narzędzie w cielistym kolorze
- Weź tę część a sznureczek włóż pod drzwi i wyjdź z przedziału a potem powiedz co usłyszałeś ok?
- Dobra - Lee zabrał uszy dalekiego zasięgu wyszedł z przedziału i zrobi to co mu kazali bliźnniacy. Przez chwile nic nie słyszał lecz po chwili:
- Fred jak myślisz już ? - Spytał George
- Nie jeszcze chwile. - Powiedział Fred
- Chyba już co ?? - Spytała ponownie George
- Dobra na trzy. Raz... dwa.....trzy. Aaaaaaa!!! - Krzyknęli obaj bliźniacy. Lee wpadł jak rakieta
- Pogięło was! - Krzyknął na bliźniaków którzy już tarzali się ze śmiechu po podłodze.
****
Fred George i Lee wysiedli z powozu i ruszyli w kierunku wielkiej sali.
-Kto to ? - Zapytał George wskazując na (chyba) kobietę w różowym sweterku
- Nie wiem. Ale ma ładny sweterek - obydwaj wybuchnęli śmiechem
- No nie i znów Przydział pierwszoroczniaków czy oni muszą nas tym zanudzać?- Jednak nikt George'owi nie odpowiedzi. Po Ceremonii Przydziału odezwał się dyrektor Hogwartu:
- Witam - Zagrzmiał Dumbledore, rozchylając ramiona i uśmiechając się promiennie- naszych nowych uczniów! Witam wszystkich starych znajomych! - Fred szturchnął George'a - To o nas - powiedział bratu uśmiechają się promiennie.- Nadszedł czas na wygłoszenie mowy ale żadnej mowy nie będzie. Wsuwajcie! - Po słowach dyrektora pojawiła się na stołach jedzenie. Po skończeniu uczty zaczęła mówić żaba w różu.
****
- Ale ona mnie wkurza. Ona jest taka, taka... - powiedział Fred
- Różowa? - Podsunął słowo bratu George
- Też ale oprócz tego fałszywa.
- No wiesz brat nie podoba nam się nauczycielka nie musi ale jak wejdzie nam w drogę to będzie miała przerąbane!
- Trochę mi jej szkoda - Powiedział Lee
- Szkoda?? Szkoda ci tego różowego ropuszyska rozpłaszczonego przez tyłek trolla?? - Spytał George
- No jak wam w drogę wejdzie.. - Lee wyszczerzył zęby. Wszyscy zaczęli się głośno śmiać.
Ogłoszenie Dodał Fred lub Georg Niedziela, 10 Sierpnia, 2008, 17:46
Ludu wspaniały.
Żyję, nie da się tego ukryć. Od dwóch tygodni, od czasu do czasu, zaledwie nocuję w moim starym domku w Polsce. Jeżdże tu i tam, spotykam się z przyjaciółmi, oniemalże odcięta od internetowego zycia. Rzecz jasna spotykamsię z internetową bracią w realnym życiou (chylę czoło Kamilowi, Corn i innym), mam nadzieję, że niedługop spotkam się z miomi internetowymi braćmi bliźniakami (tak, tak Emma, Romanova, mordy Wy moje, o Was mowa xD).
Nie ukrywam od czasu odtatniego wpisu dużo myślałam o pamiętniku. I czy Wam to się podoba cy nie... zostaję. Głównie dzięki słową Kenai, kilku ostrym słowom od "braci", słowom otuchy od cytelników.
zostaję, cytując, dla:
"własnej woli i przywiązania do tego pamiętnika i Fred'a
(...), komętujących, , dla Fred'a i jego wspomnień
dla siebie dla swoich (...)tych ludzi, których tu poznałam"
Dzięki K@siu. Masz wiele raccji.
Wiesz, może to askakujące ale moja koleżanka, Kasia Ł, podpisuje się identycznym nickiem ;)
Niestety, chwilowo nie mam czasu na wpis. Wyjazdy, wyjazdy i jeszcze raz wyjazdy.
Miejmy nadzieję, że niedługo się pojawi.
Dla Was, dla Freda, dla strony, gdyż jest moją osadą.
Grimmauld Place numer 12 cz. 2 Dodał Fred lub Georg Wtorek, 20 Maja, 2008, 23:49
[Od autorki słów kilka... dziesąt]
Ykhm.
Zacznijmy od kilku smętów. Nie owijając w bawełnę.
Poważnie zastanawiam się nad pamiętnikiem. Wiem, sentyment związany z (już niebawem) dwuletnim stażem. Pamiętnik bliźniaków był jednym z pierwszych, które powstały na tej stronie (jeśli mnie pamięć nie myli był jednym spośród pierwszych dziesięciu). Wszystko miodnie, mogę byc dumna ale... Ale to już nie jest to samo. Niby nic się nie zmieniło ale wszystko jest inne.
Przeglądam stare pamiętniki czytam komentarze (zapomniałam, że zostałam kiedyś nazywana Glizdoogonem^^). Prawie nic nie jest takie jak dawniej. Odeszli wszyscy Ci, którzy tworzyli od podstw dział pamiętników. Karolla, Gosia, Maxyria, Dawid, Herbina czy nawet Asia (choć ona bardziej jako okrutna komentująca). Owszem, zostało kilka osób ze starego składu, których pamiętniki czytam (gdy tylko mam czas). Mam na myśli Meg, A. E. Black, Kenayę... (swoją drogą naprawdę Was podziwiam. Od zawsze). Ale czy spośród naszego starego, dobrego, składu utrzymał sie ktoś jeszcze? Nie.
Nikt kogo lubiłam, na kogo wpis czekałam z niecierpliwością.
Nie ma Fatalnych Jędz. Nie ma żadnej uwarunkowanej krytyki. Bynajmniej nie w takim stopniu jak kiedyś. Teraz komentarze składają się głównie z promowania własnych pamiętników. Ale to nie o komentarze chodzi. Nie tylko. Choć nie przeczę, że to iż niegdyś pod wpisem widniało 30 - 40 komentarzy teraz jest zaledwie tuzin. (I wcale mnie to nie obchodzi, ze niedawno dałam wywód na temat iż liczba komentarzy pod notką o niczym nie świadczy). To jest zastanawiający fakt. Nawet bardzo zastanawiający.
Założę się, ze znaczna część autorów nie czyta wpisów pozostałych. Ja przyznaję, że nie czytam. Tylko te stare. Z którymi jestem od początku. Czasem sporadycznie coś "nowego". Ale to też głównie pamiętniku znajomych. Taka prawda.
Zresztą... To nie jest opinia powstała od tak. Już rok (Rok. A mimo to wytrwałam) temu rozmawiałam na ten temat z wierną drużką Naburmuszoną. Czy ktoś w ogóle ją pamięta? Założę się, że obecni autorzy nawet i niej nie słyszeli.
A szkoda. Poszperajcie w komentarzach z czasów gdy liczbę pamiętników dało się policzyć na palcach. Gdy bohaterami były osoby z kanonu. Ścisłą grupą bohaterów pierwszo -, drugoplanowych. Nie epizodów, o których w fabule było co najwyżej wspomniane. Albo, o ironio, całkowicie fikcyjnych postaci.
A teraz co? Stronę zalały dziesiątki tworów i tforuf. Zerkam na moją prawą stronę i z początku nie mogę znaleźć pamiętnika bliźniaków Zresztą, co najmniej, połowa tych pamiętników nie jest prowadzona systematycznie. Zostaje odbierana, przejmuje go ktoś nowy. Młoda osoba ma zapał. Ale i tak w końcu się wypala. I tak wzrasta liczba nicków w miejscu gdzie niegdyś widniał nick autora.
Nawet nie wiem już kto prowadzi poszczególne pamiętniki. To już nie są czasy gdy wszyscy się znali, czytali nawzajem swoje wpisy, doradzali...
To prawda, tak wiele temu pamiętnikowi zawdzięczam. Głównie to, że poznałam tylu wspaniałych ludzi. Od czasu gdy pierwszy raz weszłam na ten pamiętnik i zostawiłam komentarz w pamiętniku Fleur (jaka szkoda, że komentarze przepadały) prowadzonego wtedy przez Karollę, a następnie odebrałam wiadomości od samej autorki (czyli Kar) oraz Sarenki wiele się zmieniło.
Później został założony Hogwart. Na którym także wiele odniosłam. I tam także poznałam wielu z którymi utrzymuję kontakt do dziś.
Jednak z biegiem czasu to wszystko przestało sprawiać mi przyjemność, zaczęło być przykrym obowiązkiem. Ciągłe walki z samą sobą by wreszcie naskrobać coś do tego pamiętnika. Zresztą, ostatnimi czasy bardziej bawi mnie krytykowanie opowiadań aniżeli pisanie ich.
Przyznaję: kocham bliźniaków, lubię robić to co robię, jednak to już nie to samo. Z drugiej strony nie potrafię odejśc. Zbyt wiele temu pamiętnikowi zawdzięczam. Mój charakter, znajomych i przyjaciół. Półtora roku spędzone w magicznym świecie. I jestem za to wdzięczna.
I jak to powiedziała pewna mądra osoba, jedna z (niegdyś) bardzo aktywnych, znana jako THP. "To jest jak z chłopakami. Męczące denerwujące ale sprawia, że robi się cielpej na sercu. Niestety nawet z chłopakami trzeba czasem zrywac" (cytat z pamięci nie odnoszący się bezpośrednio do tej strony).
Naprawdę, doceniam tych, którzy czytają, komentują. Jestem wdzięczna. Lecz chyba coś we mnie umarło razem z odejściem co niektórych. Wiem, ludzie zastępują ludzi także wśród nowych mam wielu znajomych. Jednak zrozumieć mnie może jedynie ktoś kto siedzi w tym już jakiś czas.
Kolejna cześć umarła w wakacje, wraz z pojawieniem się ostatniego tomu "To koniec. Nie będzie już oczekiwania, zagadek, niecierpliwości..." Skończyło się. Ta cząstka magii gdzieś się ulotniła.
Ale powiedzcie: po co Wam kolejna niesumienna osoba. Dodająca wpis gdy ma kaprys nazywany "weną". Poza tym podczas tego czasu pamiętnik tak się zmienił. Mimo iż zapisałam zaledwie dwie strony.
Ciężko mi, bardzo ciężko. Jednak nie mam motywacji, nie mam kogoś kto kopnąłby (ale tak porządnie, od serca) mnie we właściwie miejsce bym wreszcie wzięła się do roboty. Nie chcę żebyście czekali na wpisy.
(I to pisze osoba która tak niedawno głosiła wykład o tym co robić by notki pojawiały się systematycznie...).
Poza tym zbliżają mi się ciężkie egzaminy. Mini - matury. Później przyjeżdżam do Polski na wakacje. Na długo. Zapewne w międzyczasie gdy znajdę czas, będę mogła u kogoś skorzystać z internetu. Ale to nie sprzyja pisaniu wpisów. Więc, po raz rzeczy czy czwarty, musiałabym zawiesić pamiętnik na okres trzech miesięcy. Nie chcę tego.
Mimo to mam zapędy masochistyczne. Poza tym, jak wspomniałam, nie umiem odejść od tak. Więc wpis powstał. Lepszy rydz niż nic, nie? *patrzy w tłum szukając poparcia*
Bez Wena. Pisana bardziej z poczucia obowiązku. Bez duszy. Może coś zmienię. Jeśli będzie mi się chciało. Ale w to wątpię.
Wypaliłam się.
A teraz kończę emo - wykład i zapraszam do wpisu. I od tego co mi odbije zależy czy ostatniego, czy nie.
Dagula, pani i władca losu i życia Freda.[/Od autorki słów kilka... dziesiąt]
[Edit] Notkę dedykuję tym, którzy są ze mną od początku. Głównie E. alias, wspomnianej, Naburmuszonej - Maczudze. (nie mogłam się powstrzymać^^ E. zrozumie xD )
Nie, nie w podzięce, bo marna to podzięka. Po prostu: za fakt, że byliście i jesteście. I głupawkę. Za to kim się stałam. Za magię.
Zawsze, Wam, wierna jak rzeka Dag.
Ach i pragnę także naznaczyć dedykacją Vittorię(tu nick tej dziewczyny^^). Nie znamy się, jednak widzę, że wchodzisz regularnie. Bardzo mnie to cieszy. Dziękuję.
Także za te proste słowa, które dały mi mobilizację do napisania tej notki.
Dagula [/Edit]
Fred, rozdrażniony z powodu tak brutalnego wyrywanie go ze snu leniwie podniósł jedną powiekę. Musiało być jeszcze stosunkowo wcześnie gdyż cały pokój wręcz hipnotyzował głuchą ciszą. Przez ciemne, w dużej mierze wyżarte przez mole, zasłony przedzierały się promienie jasnego, letniego słońca padając wprost na podziurawiony, zakurzony dywan oraz skulony kształt, na sąsiednim łóżku, wydający z siebie stłumione odgłosy.
-Posyłając chrapiącemu bratu miażdżące spojrzenie, Fred, rozejrzał się po pomieszczeniu próbując zlokalizować źródło stukotu.
Stuk - stuk
Odwrócił głowę w stronę okna. Nie pozostawiało wątpliwości, że to ono jest przyczyną hałasu.
Zwlekając się z łóżka, poczłapał w stronę okna, po czym odsłonił ciężkie zasłony. Zmrużył oczy oślepiony nagłym rozlewem światła.
Mrużąc powieki spojrzał w stronę szyby za którą stała niewielka, brązowa, sowa z listem przy nodze. Otworzył okno. Sowa usiadła z gracją na szczycie najnowszych wynalazków Weasley' ow wyciągając nóżkę. Gdy tylko Fred uporał się z listem wyleciała z pokoju, pohukując cicho, po czym odleciała na północ.
Fred spojrzał na pięczęc listu. POKĄTNA.
Przez chwilę stał ze zmarszczonymi brwiami po czym podszedł do śpiącego brata uśmiechając się szeroko.
- George, George - zaczął szturchać go energicznie w ramię - Kretynie, obudź sie.
- Co chcesz? - zapytał zaspanym głosem George, szczelniej przykrywając się kołdrą.
- Dostaliśmy odpowiedź - powiedział próbując ściągnąć kołdrę z brata - Z Pokątnej - sprostował.
- Z Pokątnej? - zapytał zaspany George wystawiając kawałek twarzy poza kołdrę. Wyglądał na wyraźnie zaintrygowanego. Fred kiwnął głową wymacując kopertą przed ułamkiem twarzy brata.
- Czytaj! - wykrzyknął George siadając na łóżku i przecierając oczy. Gdzieś we wnętrzu domu dało się słyszeć jakieś ruchy. Zapewne Pani Weasley krzątała się po kuchni przygotowując śniadanie.
Fred rozerwał kopertę i wyciągnął z jej wnętrza kawałek pergaminu zapisany ostro zakończonym, dość sporym drukiem. Zaczął czytać, jego oczy szybko błądziły po druku, a na jego twarzy gościł coraz szerszy uśmiech.
- Prośba rozpatrzona pozytywnie. Jednak chcą załatwić jakieś papiery bla, bla, bla... Czekają aż będziemy się chcieli przenieść - powiedział radośnie do brata rzucając mu kartkę - Rozumiesz? Mamy własny sklep! - wykrzyknął mu do ucha.
George, najwyraźniej rozumiejąc szczęście brata, zaczął mu wtórować w okrzykach radości.
Ich entuzjazm przerwał głos niesiony echem z, najprawdopodobniej, samego skraju schodów.
- SRORO JUŻ WSTALIŚCIE MOŻE BYŚCIE RACZYLI ZEJŚĆ NA ŚNIADANIE, A NIE KRZYCZYCIE JAK BANDA PIERWSZOROCZNIAKÓW! - poniósł się po domu krzyk Pani Weasley.
Bracia, nadal uśmiechając się szeroko, z charakterystycznym trzaskiem teleportowali się do kuchni, doprowadzając tym młodszego brata, Rona, do furii.
***
- Jak to nie przyjedzie teraz? - zapytał Ron siedzący obok Hermiony, która gościła na Kwaterze Głównej już od jakiegoś czasu - Przecież mówiliście, że dzisiaj.
Nie krył oburzenia, sprawiając przy tym efekt rozgoryczonego dziecka, które nie dostało wymarzonego prezentu.
- Dzisiaj nie znaczy tuż po świcie - powiedziała Molly Weasley lewitując na stół chleb i jajecznicę. Zauważyła pytające spojrzenia ogółu zebranego przy stole - Zostanie przetransportowany dziś wieczorem. Po ostatnim zdarzeniu nie możemy pozwolić żeby przyjechał tu sam. Na Merlina, już otw...! - usłyszawszy dzwonek ruszyła biegiem w stronę drzwi, zamykając drzwi z cichym kliknięciem.
Bracia spojrzeli na siebie. W przedpokoju słychac było odgłosy dyskusji.
George wyjął z kieszeni dwie pary Uszów Dalekiego Zasięgu po czym ruszył w stronę drzwi ciągnąc za sobą Freda.
Przysiedli tuż przy wejściu wkładając Uszy. Szepty stały się o wiele bardziej wyraźniejsze.
- Jak to nie może?
- Zwyczajnie. Powiedział, że to ważna sprawa. Musimy mu znaleźć jakieś zastępstwo.
- Może ja się przydam?
- Severusie, myślę, że to nie jest najlepszy pomysł. Harry może Ci nie zaufać, lepiej niech to będzie osoba, którą lu...
- Może Szalonoki znajdzie chwilę czasu? Jest wyszkolonym aurorem. Najlepszym jakich mamy.
- Ale...
- Jedna osoba to za mało.
- A Hestia? Kingsley?... Na Merlina, czemu Dumbl...
Kliknęły drzwi. Szepty ucichły jakby ktoś nagle wyłączył odbiornich.
- Szlag! - powiedział Fred ciskając Uchem - Cholerne Zaklęcie Nieprzenikalności
- Chodźmy coś zjeść - powiedział George rzucając ostatnie, mściwe spojrzenie, w stronę pustego już przedpokoju.
Choć do kuchni mieli zaledwie kilka kroków teleportowali się, skupiając swój cel tak by pojawić sie zaledwie o stopę od Rona
- KRETYNI! Nie mogliście wejść normalnie?
Resztę słów Rona zagłuszył perlisty śmiech bliźniaków.
***
- Harry chyba nie jest w najlepszym nastroju, nie uważasz? - zapytał brata George - Krzyczy równie uparcie jak Pani Black. Swoją drogą, nie wiedziałam, że ma aż tak odporne płuca.
Po domu, praktycznie od trzydziestu minut, roznosił się echem podniesiony głos jedynego potomka Potterów. Miał widoczny żal z powodu braku jakichkolwiek informacji.
Fred westchnął.
- Może peruwiański puszek mu jakoś humor? - zapytał przeglądając ze znudzeniem najnowsze oferty.
- Z pewnością - odpowiedział mu bart wcale nie kryjąc sarkazmu
- No nie wiem... To może nasza obecność mu wystarczy? - zapytał patrząc na brata.
- Tak to dobry pomysł - odpowiedział uśmiechając się szeroko.
Swoim, nowym, zwyczajem teleportowali się do sypialni zamieszkiwanej przez Rona.
- CHOL...!
***
- Nie nie tak. Gdzie Ty to wrzucasz, mówiłem ci, że do tego drugiego słoja! - Fred pokręcił głową najwyraźniej krytykując zapominalstwo brata.
- Dobrze dobrze - wyszczerzył zęby w odpowiedzi i wrzucając niewielkie, ciemne, cząsteczki do słoja wskazanego mu przez bliźniaka - Powiedz mi lepiej na kim wypróbujemy nasz nowy wynalazek?
- Jak na razie to prototyp - podrapał się po głowie - Rzecz jasna polecam Rona - wyszczerzył zęby - A jeśli nie załatwimy tego do września znajdziemy jakiegoś królika doś...
Z parteru dobiegały poniesione, radosne głosy.
- Oho - powiedział George wstając - Chyba wrócił Harry - stwierdził przysłuchując się potokowi słów - Chodź, pójdziemy z nimi poskandowac.
Fred szeroko uśmiechnął się w odpowiedzi. Chwila i znaleźli sie w kuchni, gdzie toczyła już sie rozmowa na temat przesłuchania Harry' ego.
- I jak? - zapytał George
- Oczyszczony - otrzymał odpowiedź - Ze wszystkich zarzutów!
Bracia spojrzeli na siebie uśmiechając się szeroko.
- A on się wy... A on się wy... A on się wymigał znów! - wykrzyknęli tak głośno na ile pozwoliły im płuca.
- Czy nie możecie chociaż na chwilę, zachować powagi? - rozległo się pytanie zagłuszone skandem braci.
- A ON SIĘ WY... A ON SIĘ WY... A ON SIĘ WYMIGAŁ ZNÓW!
***
Mijały dnie na Kwaterze Głównej. Przez ten czas głównym zajęciem wszystkich mieszkańców było oczyszczanie domu ze wszystkich zbędnych przedmiotów, porządkowanie pomieszczeń. Bracia każdą wolną chwilę poświęcali na ulepszanie oraz projektowanie najnowszych Magicznych Dowcipów Weasley' ów. Przy okazji dobijając targu z Felcherem, który sprowadzał im zamówione, i rzadkie, produkty po, w miarę, przystępnych cenach.
- Musimy bardziej uważać - mruknął któregoś dnia Fred - Mama zaczyna coś podejrzewać. Zresztą, widziałeś jej minę gdy zauważyła, ze chcemy przemycić bahanki - westchnął ciężko - Jeszcze gotowa nas kontrolować.
George przytaknął lekko wspominając ostatnią awanturę gdy zostali przyłapani na rozmowie z Mundugusem.
Kilka sów przeleciało tuż koło ich okna w chwili gdy George chciał otworzyć usta by coś powiedzieć, gdy zobaczył sowy lądujące na parapecie otwartego okna.
- Chyba szykuje nam się wizyta na Pokątnej - mruknął do brata.
Każdy z nich wziął kopertę adresowaną do niego. Przez chwilę przeglądali listę w milczeniu gdy George mruknął:
- Slikhard? Czy to nie jest autor podręcznika Obrony Przez Czarną Magią? - spojrzał pytającym wzrokiem na brata
- Ale kto...? - Fred podrapał się po głowie - Nie wiem - wzruszył ramionami
- Może ktoś z nich nas oświeci? - zapytał George wskazując kciukiem na podłogę na o Fred wyszczerzył zęby w uciesze. Cel - Wola - Namysł. Trzasnęło i bliźniacy pojawili się w pokoju ich młodszego brata.
- Właśnie się zastanawiałem kto wstawił Podręcznik Slinkharda - zaczął Fred ignorując wzrok Rona, który najwyraźniej potępiał sposób przemieszczania się braci.
-Bo to znaczy że Dumblegore znalazł nowego nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią.
Bliźniacy zaczęli wymieniać opinie rozważając wszystkich kandydatów na nowego nauczyciela.
- Ron co z tobą? - zapytał Fred. George machinalnie odwrócił głowę w stronę brata, który jak ogłupiały wpatrywał się w swój list. George podniósł brew, patrząc znacząco na brata.
- Co się stało? - zapytał niecierpliwie Fred obchodząc Rona żeby mu zajrzeć przez ramię
Po chwili i jemu szczęka opadła.
- Prefekt? - zapytał wpatrując się w list z niedowierzeniem, mrugając raz po raz jakby chciał się upewnic czy z pewnością wszystko dobrze przeczytał.
George pokręcił głową z niedowierzaniem. Dotarł w kilku susach do brata, wyrwał Ronowi kopertę z ręki i potrząsnął się. Na dłoń George' a wypadło coś szkarłatno - złotego.
-To niemożliwe- wymamrotał ochrypłym głosem.
- To jakaś pomyłka - powiedział Fred wyrywając Ronowi list z ręki i patrząc na pergamin pod światło jakby sprawdzał znaki wodne - Nikt przy zdrowych zmysłach nie zrobił by Rona Prefektem
Głowy obu bliźniaków zwróciły się jednocześnie w stronę Harr'ego
- Myśleliśmy że to ty jesteś pewniakiem! - powiedział Fred takim tonem jakby Harry ich oszukał
- Myśleliśmy że Dumblegore po prostu MUSI wybrać ciebie! - dodał wzburzony George
Fred przytaknął głową na znak, ze popiera brata.
- Przecież zwyciężyłeś w Turnieju Trójmagicznym i w ogóle! - zaperzył się Fred
George pokręcił majestatycznie głową po czym zwrócił się do Freda:
- Myślę że to przez wszystkie jego numery
- Taaak - oświadczył grobowym głosem Fred - Tak za bardzo namieszałeś Harry. No ale przynajmniej jeden z was został należycie doceniony
Podszedł do Harrego i poklepał go po ramieniu obrzucając Rona jadowitym spojrzeniem.
- Prefekt. Ronuś Prefekt - westchnął teatralnie - Och co na to powie nasza biedna mama.
Ron mruczał coś pod nosem niewątpliwie odpowiadając na ripostę brata jednak został zagłuszony przez dźwięk otwieranych drzwi oraz krzyki Hermiony wieszającej się na szyi Harry' ego, ktróy właśnie oglądał odznakę Rona.
Bracia przyglądali się scenie raz po raz wymieniając rozbawione spojrzenia. Zmieszana Hermiona, Rok, który sprawiał wrażenie jakby czuł się niedoceniony, wyglądający na rozżalonego Harry... Scenę przerwało wejście Pani Weasley.
Fred wyszczerzył zęby do George' a podając mamie listy książek.
- Założę się o galeona, że nie będzie mogła uwierzyć - mruknął do brata, który uścisnął mu rękę w geście zgody.
Korzystając z chwili nieuwagi matki Fred włożył do kieszeni bliżej niezidentyfikowaną kupkę kiełków.
- Nie wierzę nie wierzę! Och, Ron, to cudownie! Prefekt jak każdy w naszej rodzinie!
- A ja i Fred to co jesteśmy tylko sąsiadami? - -zdenerwował się George wtedy matka odepchnęła do na bok.
Goerge z wyrzutem szturchnął w żebro brata zabsorbowanego bliższemu przyglądaniu się ciemnym kiełkom.
- Jak zwykle - mruknął do brata
- Zobacz co znalazłem - Fred podsunął bratu pod nos obiekt swojego zainteresowania. George uśmiechnął się szeroko.
- A chęożyc! - powiedział machając ręką.
***
Bracia siedzieli na podłodze, w wigilię rozpoczęcia nowego roku szkolnego, pośród chmary koszulek, zwojów pergaminu, piór, książek i Merlin raczy wiedzieć czego jeszcze.
- Spójrz na to tak - powiedział Fred przyglądając się jakieś pojedynczej skarpetce - Przynajmniej będziemy mieli powód by się z niego pośmiać, nie? W końcu tylko kretyn mógł zostać Prefektem - mruknął pokazując bratu skarpetkę - To Twoja?
George wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział po dłuższych oględzinach - Może schowaj w nią te jajka bahanek? Byc może w Hogwarcie będziemy mogli nad tym popracowac - mrugnął odrzucając bratu częśc odzieży - Ale on w przypływie rozżalenia może dac nam szlaban - wyszczerzył zęby. Fred machnął ręką.
- Wtedy poczęstujemy go tym - powiedział unosząc manifestacyjnie mały, pomarańczowy cukierek.
George skrzywił się lekko na wspomnienie cukierka.
- A czemu nie teraz? - zapytał ozywiając się nagle, na co brat odpowiedział mu wesołym uśmiechem.
- ROOON!
Grimmauld Place numer 12 Dodał Fred lub Georg Niedziela, 27 Kwietnia, 2008, 15:33
Od autorki. Więc doczekaliśmy się. Gromkimi brawami powitajmy powrót weny George'a alias Emmy. I oby częściej witał w Twoje skromne progi. I w zeszyt (niekoniecznie od niemieckiego xD ) Dagula (Fred)
PS. O komy nie nalegamy, nie bracie? Mamy swoje *z czułością patrzy na swojego bordowego Alcatela* xD
Od współautorki Dydykuję tą notkę Dagusi, Szczurkowi i Arwenie. Chyba bez was ta notka by nie powstała. Choć nie podsuwaliście pomysłów to dzięki wam wena wróciła:*
I chyba mojej pani od niemieckiego ale ona i tak tego nie czyta:P
Emma (George)
Opuściwszy King Cross przemierzali uliczki Londynu, aż dotarli na niewielki placyk położony na obrzeżach miasta. Nie wyróżniał się niczym szczególnym. Ot, kilka domów, srebrny, wypełniony po brzegi śmietnik, klockowate domy. Gdzieś w oddali było słychać wrzaski mogolskiej młodzieży uganiającej się za jakimś dachowcem.
Staruszka przeczłapawszy przez ulicę przywołała ich gestem dłoni. Czwórka rudowłosych studentów ociężale poszła za nią.
- Ale...- zaczął Ron gdy stanęli przy starym wieszaku postawionym między dwoma wejściami. Widząc niezrozumiałą minę Freda wskazał podbródkiem na drzwi poszczególnych domów. 11 i 13.
- Cssii- zasyczała staruszka podsuwając im pod nosy niewielki świstek- Czytajcie, szybko!
Pochylili głowy nad skrawkiem pergaminu na którym widniały słowa napisane pochyłym, wąskim, pismem:
Kwatera główna Zakonu Feniksa znajduje się w Londynie przy Grimmauld Place 12
Przyglądali jej się chwilę w milczeniu po czym świstek zaczął płonąc zimnym, zielonym ogniem.
- Zakon czego?- George wyglądał na zaskoczonego- AŁA! Kretynie!- skarcił brata który uparcie dźgał go różdżką w żebro. - Spójrz.
Oczom ukazały się duże, drewniane drzwi ozdobione złotą cyfrą 12. - Wchodzimy, nie ociągajcie się- ponagliła Tonks otwierając drzwi. Znaleźli się w, na pierwszy rzut oka, niewielkim, śmierdzącym wilgocią holu.
Jeśli można ocenić stopień zamieszkania to ten dom miał by 3.3% stanowiły wszelkie rodzaje stworzeń, z kornikami włącznie. Tonks szła pierwsza korytarzem, a za nią człapała reszta ciągnąc wielkie kufry.
Prowadziła ich przez kolejne pomieszczenia, aż do kuchni gdzie przywitał ich charakterystyczny głos matki.
-Och nareszcie - krzyknęła pani Weasley, przytulając kogo popadło, w tym Rona trzy razy.
- Mamo, bo mnie udusisz! -krzyknął Ron przytulany po raz czwarty
- Och przepraszam Cię tak się stęskniłam. Powiedzcie jak podróż. I co u Harrego? -zapytała
- Dobrze mamo, ale najpierw chcielibyśmy coś zjeść- powiedział sceptycznie Fred patrząc w stronę paleniska nad którym wisiał kociołek z wrzącą zupą- Chyba, że chcesz abyśmy zginęli śmiercią głodową w kuchni pełnej jedzenia.
Wszyscy, z wyjątkiem pani Weasley, wybuchnęli głośnym śmiechem, zajmując miejsca przy stole.
***
Po zjedzonej kolacji Pani Weasley pokazała bliźniakom ich sypialnię.
Był to mały pokój pomalowany na szaro-zielony kolor. Pod ścianą stały dwa łóżka. Na przeciw wejścia stał, murowany kominek w którym wesoło skakały iskierki. Fred od razu usiadł na łóżku i zaczął komentować nowy pokój. -Spójrz bracie, idealne miejsce do naszych wynalazków- powiedział wyciągając się na łożu z baldachimem, podobnych do tych w wierzy Griffindoru. - Tak- przytaknął George- chyba że tata tu przyjdzie i znów wszystko wyrzuci- George skrzywił się nieznacznie- Pamiętasz chyba jak było z toffi?- spytał przypominając sobie scenę z ubiegłych wakacji.
Przed oczami miał obraz Pani Weasley gdy przyłapała ich na przemycaniu toffi do domu. Przyzywała toffi zaklęciem Accio, a cukierki wyskakiwały nawet zza podszewki kurtki i z zawiniętych nogawek spodni.
Fred chyba także przypomniał sobie tę makabryczną scenę bo potrząsnął głową jakby chciał się obudzić z koszmarnego snu. - Nie, tym razem będzie inaczej -powiedział Fred, chociaż w jego głosie dało się wyczuć nutę zwątpienia. -Naprawdę? A co mama przestała używać czarów? - spytał ironicznie George
Fred machnął ręką, jakby chciał tym uspokoić brata. - Wiesz co? Zobaczmy czy Ron już śpi - po tych słowach bliźniacy teleportowali się do pokoju Rona.
Przywitało ich głośne chrapanie. Stali chwilę przyglądając się najmłodszemu bratu z błogimi uśmiechami. George mrugnął do brata porozumiewawczo po czym wyczarował gumowego pająka i ściągnął z Rona kołdrę aby się obudził. Tłumiąc chichot teleportowali się do swojego pokoju, po czym zaczęli odliczać:
10,
9,
8,
7,
6,
5,
4,
3,
2,
1...
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!! Pająki one są wszędzie chcą mnie zjeść!!!Aaaaa!!!- Ron wybiegł z pokoju jak oparzony i zbiegł po schodach.
- Ludzie są tacy przewidywalni- mruknął cicho Fred. Jego dalszy potok słów został zagłuszony przez krzyki Pani Black która usilnie starała się przekrzyczec wrzaski Rona. Daremnie.
- WRZESZCZĄCE SZUMOWINY PLAMIĄCE DOM MOICH PRZODKÓW!
- PAAAJĄKI!
Po godzinie krzyków wszyscy poszli spać
***
(miesiąc później)
-Już myślałem że nie będą działać - powiedział Fred
- Fred cicho bądź, bo nic nie usłyszymy- powiedział George uciszając brata dumnego z ich nowego wynalazku.
Tak Uszy Dalekiego Zasięgu były wynalazkiem z którego bliźniacy mogli być niezmiernie dumni
-Sprowadzić go tutaj? Ale czy tam nie jest bezpieczniej?- zapytał pan Weasley
-Arturze! - skarciła go żona.
- Tu jest chyba równie bezpiecznie dla Harrego. Ale my i nasze rozmowy też muszą być bezpieczne - odpowiedział Dumbledore - Ej co jest - krzyknął Fred potrząsając sznurkiem i uderzając nim o ziemię.
- Rzucili zaklęcie nieprzenikalności - odpowiedziała Ginny -A ty skąd wiesz? - spytał George spoglądając na siostrę.
-Tonks mi powiedziała że czasami je rzucają na drzwi. A wtedy nawet wasze Uszy Dalekiego Zasięgu nie pomogą
Bracia spojrzeli na siebie marszcząc czoła.
***
(2 tygodnie później)
-Jutro przyjeżdża Harry- ogłosiła pani Weasley przy śniadaniu
- Świetnie!- wykrzyknął Ron- Wreszcie nie będę sam. - A co, boisz sie spać sam?- Gdy tylko Fred skończył wypowiadać te słowa jedzony przez Rona tost świsnął mu koło ucha. -Oj braciszku co ty taki rozdrażniony jesteś źle spałeś? Dzidzia źle spała kosmaly sie dzidzi śniły? - Ciągnął Goerge najwyraźniej zadowolony z możliwości podręczenia brata. Ron chwycił widelec który leżał koło jego ręki i cisnął w miejsce gdzie przed chwilą spoczywała dłoń George'a.
- Czy wy choć raz nie możecie jeść śniadania spokojnie?- Krzyknęła pani Weasley.
George korzystając z sytułacji że jego matka wydzierała się na Rona wyciągnął Freda za rękaw z kuchni. -Co sie szarpiesz? - spytał George - Bo mnie ciągniesz za rękaw- odpowiedział wyraźnie oburzony Fred
- Przestań i chodź to ci coś pokaże - poszli do sypialni w której na szafce nocnej George'a leżał PROROK. George otworzył gazetę na rubryce ogłoszeń i podał bratu. Fred zaczął czytać: -"Sprzedam gumochłona".[/b]Ale po co ci gumochłon?[/b] - zapytał zdziwiony Fred - Nie to, czytaj dalej. -"Wynajmę sklep na Pokątnej" -jego oczy zrobiły się wielkie jak Galeony- Jacie brat!- krzyknął wyraźnie ucieszony Fred. - Już wysłałem sowę - oznajmił George szczerząc zęby w uśmiechu- dziś rano. -George jesteś najlepszym bratem na świecie - Fred zaczął tulić brata - Ej weź przestań! Co ja jakaś przytulanka jestem?
List, Prorok i czerwona lokomotywa cz 2 Dodał Fred lub Georg Poniedziałek, 24 Marca, 2008, 21:39
Przykro mi, że znów musieliście czekać. Niestety nie mogę odpowiadać za wenę mojej współautorki. Za swoją również. A lepsze są notki z Wenem.
Owa powstała w wyniku przypływu weny połączonej z nudą na lekcji chemii. Mojej^^ Tak, tak Dag znów zaczęła chodzić do szkoły więc będzie miała czas na pisanie xD
Miejmy nadzieję, że Wen wróci w skromne progi Emmy i niebawem uraczy nas notką.
Żeby nie przedłużać. Zapraszam do czytania. A dedykacja? Dla użytkowników www.hogwart.pl Zwłaszcza tym którym zawdzięczam kwikonośne posty xD Kfyk^^
Dagula alias Dag alias Alapadma Shava Sanchez^^
___________________________________________________________
(Pisze Fred)
George podbiegł do okna tarasując wszystko wkoło. Otworzył lekko okno przez które, z wielką gracja, wleciał puchacz Billa po czym zajął miejsce na kufrze Lee i wyciągnął nogę. George odwiązał list.
-Ej!- oburzył się Lee- czy to ptaszysko musi siedzieć na moich rzeczach?
Fred, ignorując kolegę, zaczął się przyglądać bratu zrywającego (desperacja desperacją ale mógł użyć różdżki) pieczęć z koperty na której widniał napis: "Fred i George Weasley, Express Hogwart"
Pismo było chaotyczne, jakby koperta była adresowana w pośpiechu.
George zaczął błądzić wzrokiem po karce odczytując treść listu. Z każdym wersem bladł trochę. Skończywszy czytać zmarszczył brwi w geście zamyślenia. A rzadko mu się to zdarza. Powstrzymując się od kąśliwych uwag Fred zwrócił się do bliźniaka.
-Mógłbyś się z nami podzielić listem?- Fred przybrał wojowniczy wyraz twarzy.
Gorge kiwnął głową rzucając kartkę w stronę brata. Lenistwo...
Fred odchrząknął lekko i zaczął czytać.
"Fred, George,
jesteśmy w stanie gotowości. Wiecie jak wygląda sytuacja. Wiecie o powrocie Sami-Wiecie-Kogo (Dumbledore ufa Harry'emu więc nie widzę powodów dla których my mielibyśmy mu nie wierzyć). Nie jest już bezpiecznie. Nie możecie wrócić do Nory.
W związku z ostatnimi wydarzeniami Dumbledore podjął decyzję o wskrzeszeniu wygasłej czternaście lat temu tajnej organizacji. Nie mogę podać Wam na razie żadnych konkretów. Listy mogą być przechwytywane.
Na dworcu będzie czekał na Was ktoś z aurorów. Znajdzie Was.
Pamiętajcie jednak o ostrożności! Znacie podstawowe zasady.
Nie pytajcie o nic. Wszystkiego dowiecie się na miejscu.
Zaufajcie jej. Niebawem się zobaczymy. Czekamy na Was,
Bill
PS. Poinformujcie Rona i Ginny. Powiedzcie Hermionie żeby w każdej chwili była przygotowana na wyjazd. I, na Merlina, nic nie mówcie Harry' emu. Musi wrócić na wakacje do mugoli (albo przynajmniej sprawiać takie wrażenie), a im mniej wie tym lepiej."
Zapadła cisza.
-Yhm- przerwał milczenie Fred- więc musimy w jakiś podstępny sposób odciągnąć Harry' ego od Rona i Hermiony...
Zmarszczył nos.Wcale nie podobała mu się ta perspektywa.
- Chyba mam pewien pomysł...- westchnęła cicho Ginny.
***
Gdy pociąg wjechał na peron wyszli czym prędzej na zewnątrz i przedarli się w okolicę przejścia taszcząc za sobą kufry. Puchacz Billa zajmował honorowe miejsce na szczycie przybytku George'a. Pożegnawszy się krótko z Lee zaczęli uważnie przyglądać się tłumowi który zaczął wypływać z pociągu. Czekali na trzy znajome postacie które raz po raz pojawiały się w tłumie.
-Hej!- krzyknął Fred machając zachęcająco do trójki która pojawiła sie na horyzoncie- No ruszczcie się, na gacie Merlina.
-Harry- zaczął ponownie Fred gdy zbliżyli się do filaru- eee... możemy pogadać?
Kiwnął głową. Fred rzucił porozumiewawcze spojrzenie bratu który próbował wytłumaczyć Ronowi na migi, że ma coś poufnego do powiedzenia.
Uśmiechając się kpiąco pod nosem Fred odciągnął Harry' ego na stronę. Pod pretekstem ukrycia przed wścibskimi spojrzeniami.
- Bo- zaczął zastanawiając się nad dalszym doborem słów- Nie pogratulowałem ci walki w Turnieju. I tego co było potem- dokończył cicho. Nie lubił zwodzić. Zwłaszcza osób które lubił i szanował. Uf, jaka ulga, dobrze że mam to już za sobą.
-Daj spokój- urwał. Widocznie nie chciał o tym rozmawiać- Jeśli chodzi o finał to...- wyjął z kieszeni woreczek- Weź to. Nie chcę tego.- wyciągnął rękę.
Fred wziął woreczek. Zajrzał do środka. To co zobaczył przekraczało jego najśmielsze oczekiwania.
-Harry- powiedział nie mogąc oderwać wzroku od złota. Prawdziwe galeony...- Nie mogę tego przyjąć- wyciągnął rękę w której trzymał woreczek w stronę Harry' ego. Rzadko brakowało mu słów.
- Weź. Nie chcę tego. Potraktuj to jako zapomogę na rozkręcenie biznesu- wyszczerzył zęby.
Fred czuł się jak świnia. Zwodzi, kręci żeby później dostać worek złota. I bądź uczciwy. Spojrzał na Harry' ego wzrokiem "Czy-Oby-Na-Pewno-Wiesz-Co-Mowisz?"
- Harry, Fred- usłyszał głos George'a- Chodźcie!
Potter mrugnął do niego porozumiewawczo. Świnia jesteś Fred, prawdziwa świnia.
- Fredzik, oddalmy się- powiedział George.
Wyszli z peronu numer 9 i 3/4 przeciskając się przez tłum uczniów. Ledwo przekroczyli barierkę gdy usłyszeli.
-Fred, Geroge!- rozległ się żwawy kobiecy głos- Cześć, jestem Tonks.
Odwrócili się szybko. Za szybko. Czego wynikiem było zderzenie głowami.
Obok przejścia stała niska, siwowłosa, staruszka. Stanowczo za stara na swój głos. Przyglądali się jej w osłupieniu masując obolałe czoła. To zadziwiające ile razy dziennie może odebrać człowiekowi głos...
-Zwyczajnie tak nie wyglądam- zaśmiała się widząc ich osłupienie- Długo będziecie tak stać?
Wyrwali się z transu i ruszyli w stronę staruszki.
- Nie sprawdzicie mnie? Gdzie Wasze różdżki?- cmoknęła cicho- Nie jest to najrozsądniejsze posunięcie biorąc pod uwagę powstałe okoliczności.
- Eee...- zaczął inteligentnie Fred- Przysmak Dumbledorea?
George wytrzeszczył oczy i spojrzał na brata jak na skrajnego idiotę. Tonks zacto wybuchnęła głośnym, perlistym śmiechem.
- Dropsy- powiedziała nie mogąc przestać chichotać- Gdzie pozostali?- Zapytała gdy już sie opanowała.
- Żegnają się z Harry' m- odpowiedział George marszcząc czoło- To nie fair, że on o niczym nie wie. Możesz nam powiedzieć o co tu właściwie chodzi?
- Na miejscu- odpowiedziała tonem nie zachęcającym do dalszych pytań- Może lepiej poczekamy na Rona i Ginny w jakimś spokojniejszym miejscu?
Bracia spojrzeli na siebie. Wzruszywszy ramionami ruszyli za nieznajomą ciągnąc duże kufry z herbem Griffindoru. Na szczycie jednego z nich kołysał się ciemny puchacz pohukujący z wyrzutem.
Fred korzystając z chwili czasu zaczął opowiadać półszeptem o "zapomodze" Harry' ego
List, Prorok i Czerwona lokomotywa. Dodał Fred lub Georg Wtorek, 19 Lutego, 2008, 17:01
(Pisze Fred)
Tuk-tuk, tak-tak, tuk-tuk...
Długa, czerwona lokomotywa, zmierzająca w stronę peronu nr 9 i 3/4 na dworcu King Cross, wystukiwała dziwną, senną melodię w rytm leniwie pracujących... No mniejsza o to czego.
-"...Potter zawsze robił wszystko żeby zwrócić na siebie uwagę... Przyjaźń ze szlamami, zdrajcami krwi, wilkołakami, pół olbrzymami- i Merlin raczy wiedzieć kim jeszcze- którzy troszczyli się tylko o to by nie zbladła sława ich guru: 'Chłopca Który Przeżył'. Głównym ich celem były ataki na czarodziejów którzy w jakikolwiek sposób sprzeciwiali tej samozwańczej organizacji. Ja sam padłem ofiarą takiego napadu- w zeszłym roku zostałem zaatakowany przez hipogryfa. Ledwo to przeżyłem. Do dziś moja ręka nie jest w pełni sprawna...- mówi niezwykle zdolny i chwalony uczeń
Hogwartu, który ( w obawie przed panem Potterem) nie zgodził sie na wyjawienie swojego nazwiska.
Jesteśmy zatem pewni, że historyjka o powrocie Sami- Wiecie- Kogo jest tylko tworem chorej wyobraźni Pottera. Apelujemy więc o zachowanie spokoju, a władze czarodziejskiej społeczności o niezwłoczne umieszczenie Pottera w Świętym Mungu.(więcej na stronach- 3, 7, 12i 25)
Piękna i czarująca Ritta S. - odrzuciłem gazetę na puste siedzenie obok- Jacy kretyni!
-Wyrzuć tego szmatławca!- Lee, z wyrazem wstrętu, spojrzał w stronę gazety na której, zaraz pod tytułem (Prorok Niedzielny), widniał nagłówek- "Kolejna opowieść Chłopca Który Skłamał"- Zawsze pisali bzdury, ale teraz jest to już stek kłamstw. Ludzie w to nie uwierzą! Dumbledore już o to zadba...
-Skretyniałe, śmierdzące szumowiny. Przekupne, tchórzliwe gumochłony- kontynuowałem puszczając słowa lee mimo uszu- Niech ja tylko dorwę tego czerwia Malfoy'a!"Ledwo to przeżyłem. Do dziś moja ręka nie jest w pełni sprawna"- przeczytałem jeszcze raz- Ledwo go drasnęło. I jakie znów ataki?! Gdby nie był takim durniem i nie ignorował ostrzeżeń Hagrida nic by mu się nie stało. Czy mnie w ogóle ktoś słucha? AŁA!!!- gazeta którą trzymałem w dłoniach zaczęła się palić- Lee! Kretynie, chciałem przeczytać wszystko. George! Może byś łaskawie stanął w obronie brata... George?- szturchnąłem brata w ramię- Śpi!
-Nie budź go! Wygląda tak słodka jak śpi...- Lee spojrzał na George'a z wyrazem myślącego Craba- Spójrz teraz. GEORGE'U WEASLEY!!!- krzyknął mojemu śpiącemu bratu do ucha, idealnie naśladując głos mojej matki.
-Już, już wstaję mamo!- ledwo przytomny George zerwał się tak szybko jakby zaatakowało go, co najmniej, stado sklątek tylnowybuchowych- Na gacie Merlina, Lee! To wcale nie jest śmieszne- krzyknął do tarzającego się ze śmiechu przyjaciela.
-Jest- przytaknąłem wycierając łzy śmiechu koszulką.
-Świnie.- podsumował George- nie macie za grosz sumienia. Budzić śpiącego, niewinnego człowieka...
W tym momencie drzwi do przedziału otworzyły się, a w drzwiach stanęła rudowłosa piękność, którą mamy zaczszyt nazywać "naszą siostrą".
-George, słychać Cię na korytarzu- powiedziała Ginny siadając obok Lee- Czytaliście?- spytała wymachując Prorokiem.
-Zabierz mi ten przybytek prania mózgów sprzed nosa- oburzył się Lee.
-Co to?- zainteresował się George biorąc gazetę od Ginny- "Chłopiec Który Skłamał"? Fiu, fiu...- zaczął czytać a z każdym przeczytanym zdaniem jego brwi podnosiły się a oczy wytrzeszczały (swoją drogą ciekawe czemu ślepka nie wyskoczyły mu z oczodołów, a brwi nie wyskoczyły pod sufit)- Phi... Nienawidzę takiej szmiry- prychnął ironicznie odrzucając gazetę jak jakąś zarazę- Malfoy przegiął. Co on chciał przez to osiągnąć?
-Nie wiem i nie obchodzi mnie to- powiedział Lee- Chłopaki, są ważniejsze sprawy...
-Wiesz co Lee, masz rację. Geogre, na Malfoyu zemścimy się we wrześniu- powiedziałem widząc pełną sprzeciwu twarz brata, na co kąciki jego ust uniosły się- Sami- Wiecie- Kto powrócił, Ministerstwo trzęsie się ze strachu przed Malfoy'em i resztą jego śmierciożerskiej kompanii, Prorok wszystko tuszuje, a my mamy siedzieć jak ten cieć przy obiedzie i czekać na cud?
-Co to, to nie, braciszku. Co to, to nie...-powiedział George wykazując palcem na lecącą za oknem, z listem przy nodze, sowę Billa...
_________________________________
Wiem, wiem. Jestem zUa. I możecie mnie nie lubić. Ale mimo wszystko należą się słowa wyjaśnienia- przez trzy miesiące nie miałam internetu, ot co- koniec wyjaśnień.
I miejmy nadzieję, że nie będę już pisać tekstu takiego jak ten (przeprosin, czytaj.
I choć miało nie być dedykacji:
Emmie- czyli mojemu niezastąpionemu bliźniakowi, która krytyki szczędzi jak nikt xD
Naburmuszonej- wiernej i wiecznie oddanej,
oraz
Andresowi- ostatnimi czasy najbliższemu przyjacielowi, za przeczytanie, choć nic z tego nie zrozumiał (może dlatego, że nie mówi po polsku...)oraz za wsparcie w najtrudniejszych chwilach.
Wielki finał Tórnieju Trójmagicznego cz. 2 Dodał Fred lub Georg Niedziela, 28 Października, 2007, 14:17
( Pisze Georg )
...to oznaczało tylko jedno kolejny zawodnik odpadł z gry. Zostało tylko dwóch którzy dalej walczą o wieczną chwałę. Kto odpadł Cedrik? Harry? Wiktor?
Ludzie zaczęli przepychać się wścibsko w stronę labiryntu mrucząc coś pod nosem.
Fred, chyba chcąc rozładować napięcie, zaczął wrzeszczeć:
"Sprzedam Tchórzofretkę!!!
10 galeonów proszę przesłać do pana Georga W.
Po odbiór proszę się zgłosić do państwa Malfoyów."
Lee który stał koło niego aż położył się ze śmiechu lecz zostali zgromieni i wyprowadzeni z trybun przez profesor McGonagall. Cóż... Nie zna się kobieta na żartach^^
Ludzie coraz bardziej się cisnęli, a nadal nie było widać nikogo wychodzącego z labiryntu. Cisza na trybunach była niemal groźna lecz z każdą chwilą odzywało się coraz więcej złowrogich szeptów. Nagle żywopłot zaszeleścił głośniej i ukazał się profesor Moody z nikim innym jak naszym sławnym szukającym Wiktorem K. Tak samo jak nasza przecudnej urody willa dostał oszołamiaczem. Ha oznaczało to tylko jedno na pewno Hogwart wygra puchar turnieju trójmagicznego. Lecz to oznaczało że ktoś gra nie fair tylko kto? Czyżby Ced?
Minęła godzina, półtorej, dwie i trzydzieści trzy sekundy gdy nagle ze strony trybun na której siedziały przedstawicielki francuskiej szkoły dobiegł nas przerażający krzyk. I usłyszeliśmy głośne "Bum". Na trawie przed wejściem do labiryntu upadły dwa zakrwawione ciała w poszarpanych ubraniach. Dobrze że wcześniej zeszliśmy z trybun gdyż widzieliśmy teraz wszystko lepiej od innych. To był Harry i Ced. Harry trzymał puchar. Żaden z nich się nie poruszał nie było widać nawet czy oddychają obaj zwróceni bowiem byli twarzami do ziemi. Nagle ktoś nas odepchnął do tyłu. To był nie kto inny jak sam dyrektor. Ludzie wstali z miejsc aby widzieć lepiej całą tę sytuacje. Dyrektor przewróci Harrego na plecy. I zaczął do niego mówić coś mówić. Coraz więcej nauczycieli się zbiegało i coraz dalej byliśmy od nich. Jedyne słowa jakie wychwyciliśmy to "Nie żyje Cedrik nie żyje". Ktoś krzyknął by zawołać jego ojca, dziewczyny zaczęły płakać. Wszystko przypominało to jeden wielki koszmar. Krzyki i lamenty ludzi rozdzierały tą spokojną bezgwiezdną noc.
Profesorowie kazali nam wracać do dormitoriów. Co oni sobie myślą?! Mmogli by coś powiedzieć.
Też ludźmi jesteśmy i chcemy coś wiedzieć. Domyślam się tylko że coś się stało co nie powinno mieć miejsca. Niby wiemy że Ced nie żyje. I co nam po tym.
***
( w nocy, w Pokoju Wspójnym)
Jest cicho. Nikt ani nie drgnął odkąd weszliśmy i usiedliśmy. Każdy ruch lub szelest sprawia że prawie wszyscy podrywają się na równe nogi. Nikomu nie przeszkadza że już dawno minęła północ. Może nie lubiłem Ceda ale to nie znaczy że życzyłem mu śmierci. To co się stało jest tak dziwne tak inne takie straszne. W końcu gdzieś koło 2.30 przyszła McGonagall i powiedziała nam (a właściwie rozkazała) byśmy poszli spać. Nikt nie opuścił swojego miejsca aby w ten sposób podkreślić naszą determinacje. Dziewczyny płakały. Wszyscy chcieliśmy znać szczegóły.
Przyciśnięta do muru McGonagall powiedziała tylko, że Harremu nic nie jest. Potwierdziła także to, ze Cedric nie żyje…
Zagroziła także, że jeśli zaraz nie pójdziemy spać jutro wszyscy wrócimy do domów. Cóż- mus to mus.
Dobranoc.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Od współautorki:
Wiem że długo noci nie było ale tak wyszło. Jak wszyscy już doskonale wiedzą będze pisała jako George. Mam nadziej że notka się podoba.- Emma
Wielki finał Turnieju Trójmagicznego Dodał Fred lub Georg Sobota, 06 Października, 2007, 13:45
(Pisze Fred)
Ha! A tym razem Was zaskoczę^^ Nie będzie tylko ładnie napisane. Tak gratis dodam na początek „kilka” słów od siebie
Wybaczcie to kolejne zaniedbanie. Myślę, że wybaczycie mi (i George-owi), że nie podamy powodów. Po co mamy znów pisać, ze Snape to kretyn^^ Przecież to już wiecie. Jak zwykle mamy tysiąc pięćset usprawiedliwień. Toteż Wam daruję^^
Niestety co do Prankstera- Lee miał rację. I tu muszę złożyć mu gratulację, a także wyrazić mój ogromny podziw z powodu tego niespodziewanego przypływu logicznego myślenia. Ciekawe czego się najadł/ opił/ napatrzył (niepotrzebne skreślić).
Pewnie zastanawia Was jak rozwiązaliśmy tajemnicę? No to Was rozczaruję- konkretów nie będzie. A co^^ Powiem (a raczej napiszę) tylko, że Hagrid co nieco za dużo powiedział. Ale przecież obiegliśmy nikomu nie mówić^^ Czy ja coś mówię? No przecież, że nie.
Co się u nas działo przez ten czas gdy nie pisaliśmy? W sumie to sporo. Interesik się rozkręca (wynaleźliśmy całkiem nowe- kanarkowe kremówki. Po zjedzeniu ich ofiara zamienia się w pięknego, żółciutkiego kanarka), mieliśmy kilka zatargów z Filchem i egzaminy. Ten kto to wymyślił powinien zostać skazany na dożywotnie prace przymusowe w Azkabanie
Za to dziś… tak dokładnie to za 20 minut- zaczyna się: trzecie zadanie Turnieju Trójmagicznego! Różdżki w dłoń!
Aha i a propos- każdy kto nie kibicuje Harry’emu niech lepiej uważa na to co je^^
***
Stadion pękał w szwach. Chyba nie było żadnego wolnego miejsca przez co dusiliśmy się jak sardynki. Na trzecie (ostatnie zadanie Turnieju) przyjechali bliscy i rodzina uczestników. Jak przy takiej okazji miało zabraknąć naszej mamuśki? No nijak.
Ja, George i Lee zajęliśmy honorowe miejsca z dala od "loży" profesorów za to mieliśmy niezły widok na dziewczyny z Beuaxbantos (w tym i Vicky, która na szczęście chyba ciągle się do mnie odzywa) i bandę Malfoya
***
I... wystartowali. Z głuchym strzałem armaty kolejne osoby rozpoczynały ostatnie zadanie (jedna armata wystrzeliła z takim impetem, ze kilku Puchonów pospadało z ławek[kula wylądowała obok nich^^])
Gdy wszyscy uczestnicy znaleźli się w labiryncie (który jest trzecim zadaniem) zaczął się czas wolny. Czyli nuda.
Lee zaczął bawić się skrajem swojej szaty, George patrzył się dziwnie w przestrzeń (wyglądał jakby zjadł gumochłona). Kultura nakazywała żebym i ja się czymś zajął^^
-Malfoy, chyba jednak dobrze się stało, że nie jesteś reprezentantem Hogwartu- wypaliłem głośno i uśmiechnąłem się szeroko do Ślizgona- jak byś biedaku przeżył przechadzkę po labiryncie...- resztę moich słów zagłuszyła salwa śmiechu która wybuchła po mojej prawej stronie. George kwiczał ze śmiechu trzymając się za brzuch, a Lee uderzał energicznie pięścią w kolano (co to- nowe ćwiczenie?!)
-Zamknij się Weasley- Malfoy wstał a za nim murem ustawili się jego goryle
- Bo co poskarżysz się mamie?- George miał łzy śmiechu w oczach.
-Nie! Ja...ja, ja...
-Zaczniesz się jąkać?- podpowiedziałem mu- Malfoy, daruj sobie. Wiesz w ogóle jak się tym bawić?- powiedziałem na widok wycelowanej we mnie różdżki.
Malfoy zaczął coś mamrotać lecz jego słowa zostały zagłuszone przez podniecone szepty widowni. Snop czerwonych iskier unosił się nad labiryntem. Ktoś odpadł.
Olewając Dracona ruszyliśmy w stronę krzaczastego muru...
Nikt nie miał pojęcia kto to mógł być kto to mógł być. Całą widownia wstrzymała oddech. Całą nasza trójka miała nadzieję, że to nie Harry. I nie myślcie sobie, ze chodziło nam o nasze 20 galeonów! O nie! Zwyczajnie- chcieliśmy żeby wygrał. Ha! Na złość Ślizgonom i tym osiłkom z Durmstrangu^^
Zdążyliśmy dobiec do wejścia do labiryntu, a naszym oczom ukazał się Hagrid niosący nikogo innego jak...Fleur!
Nic jej się nie stało. Ktoś ją tylko oszołomił.
Tym kimś musiał być jednak ktoś z zawodników. Nikogo poza nimi nie było wtedy w labiryncie...
Przepychanki, krzyki i piski nie służyły nam więc wycofaliśmy sie w stronę naszych miejsc.
Nagle dał się słyszeć jakiś pisk dziewczyny dobiegający z trybun. Spojrzeliśmy na niebo. Drugi snop czerwonych iskier rozjaśnił niebo które z każdą minutą stawało się ciemniejsze...
Od Daguli
Kochani! Wiem, wiem- jestem zła. Nic na to nie poradzę. Chcę jednak prowadzić ten pamiętnik- bardzo mi na nim zależy pomimo tego, ze tak rzadko piszę.
Zrobiłam mały rachunek sumienia i doszłam do wniosku, że mój czas staje się coraz bardziej ograniczony. Mam teraz zamieszanie w szkole, a przeprowadzka na karku. Każdą chwilę wolną staram się teraz spędzać z przyjaciółmi- dużo czasu minie nim znów ich zobaczę.
W związku ze wszystkimi zaistniałymi sytuacjami postanowiłam wziąć sobie kogoś do pomocy^^ Po skróconym konkursie pragnę ogłosić, że... mamy nową osobę w składzie xD Leidis end dżentelmens! Powitajmy serdecznie- Emmę MacMarix która od dziś będzie współtworzyła ze mną ten pamiętnik jako George
Pragnę jej także podziękować za wkład który włożyła do tej notki
Mam nadzieję, że wszyscy będziecie zadowoleni^^