Pamiętnikiem opiekuje się Daria Do 07.05.2009 roku pamiętnikiem opiekowała sie Joanna Riddle! Do 1 kwietnia 2008r pamiętnik prowadziła Paulina
Hmm... Dodał James Potter Poniedziałek, 29 Marca, 2010, 20:47
Szczerze mówiąc jestem ciekawa czy ktoś w ogóle to przeczyta, ale nawet jeśli nie to i tak piszę. Chyba wszyscy się już domyślili, że nie prowadzę ani tego pamiętnika ani pamu Lily Potter, chciałam jednak upewnić niepewnych. Może ktoś chciałby przejąć któryś z tych pamiętników? Wiem, że ja sama nie prowadziłąm ich długo, ale teraz piszę pamiętnik Elizabeth Rosemond, do którego serecznie zapraszam. Dzięki też tym, którzy czytali, komentowali i pytali o następne notki. Jednocześnie chcę przeprosić, że zawiodłam, ale ostatnie półroku było dość trudnym okresem w moim życiu.
Pozdrawiam mając nadzieję, że ktoś przejmie ten pamiętnik
Daria
PS - Jakby co to w sprawie przejęcia pamu piszcie do Guardiana: balicki@az.pl
8. Słodka impreza Dodał James Potter Środa, 05 Sierpnia, 2009, 21:32
Hejka! Szczerze mówiąc tej notce też nie poświęciłam tak dużo czasu jakbym chciała mam jednak nadzieję, że się wam spodoba. Dedyk dla Syrci i Becky. Spróbuję dodać jutro nową notkę u Lily ale nie obiecuję.
- Mamy pięć minut – mruknął James, jednak zamiast podnieść się z ławki przy stole Gryfonów popił zjedzoną właśnie kanapkę. Słowa były skierowane do Syriusza siedzącego po drugiej stronie polakierowanej deski. Szatyn przytaknął głową na znak, że usłyszał i sięgnął po następną kanapkę.
- Spóźnicie się – rzucił w przestrzeń Remus siedzący obok Jamesa. Odpowiedziało mu wzruszenie ramion obu czarnowłosych. – Każe wam zostać dłużej. - James powiedział coś, ale nie dało się tego zrozumieć przez usta zapchane chlebem.
Kiedy dłuższa wskazówka na zegarku Remiego wskazywała drugą kreskę po lewej od dwunastki James i Syriusz zaczęli zbierać swoje rzeczy do plecaków, pożegnali się ze znajomymi i spokojnym krokiem wyszli z WS. Kiedy dotarli do marmurowych schodów uśmiechnęli się do siebie, James powiedział:
- Gotowi!
- Do startu! – rzucił Syriusz uginając kolana.
- Start!!! – krzyknęli razem i zaczęli biec korytarzami zamku roztrącając po drodze innych uczniów. Obaj dotknęli drzwi gabinetu Flitwicka w tym samym momencie. Dysząc ciężko zapukali i weszli.
- Jesteście chłopcy. Już myślałem, że się spóźnicie. Och… Co się stało?
- Nic takiego – wyjąkał Syriusz zginając się w pasie.
- Popiszecie trochę. Siadajcie… - wskazał stolik i dwa przysunięte do niego krzesła. – Będę uważał na lekcji. Zdanie jest krótkie, więc może… Sto razy? Co wy na to chłopcy?
- Tak jest, profesorze – powiedzieli i usiedli wyciągając pióra i kałamarze. Pergaminy już na nich czekały.
- Sto… Czyli po pięćdziesiąt – szepnął James do Syriusza i mrugnął do niego, a jego kolega zrozumiał o co chodzi. Profesor powiedział sto razy, a nie każdy z was po sto razy.
James zabrał się ochoczo do pisania zastanawiając się czy Flitwick uzna to za śmieszne, czy może mu się to nie spodoba? Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
Tylko po co? Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
Nie widzę w tym sensu… Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
Ciekawe co robią Remus z Peterem? Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
Hmmm… Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
Remus siedzi pewnie z nosem w książce... Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
A Peter obżera się czekoladkami… Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
Ciekawe skąd on ich tyle bierze? Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
Na Merlina! Zapomniałem liczyć! Raz, dwa… Osiemnaście… Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
Teraz dwadzieścia… Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
A jak idzie Syriuszowi? Hehe… Pisze sobie spokojnie, powoli… Kaligrafuje każdą literkę… Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
Ciekawe jaka będzie jutro pogoda? Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
Może pójdziemy odwiedzić Hagrida? Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
Oddamy mu parasol i przedstawimy Remusa i Peta… Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
Ups… Miałem liczyć!... Trzydzieści sześć… Więc jeszcze czternaście… Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
Nie rozumiem po co mamy pisać te zdania… Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
Że niby nas nawrócą? Czy co? Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
A Ruda? Będę uważał na lekcji
Co ona może robić? Będę uważał na lekcji
Pewnie jest gdzieś z innymi dziewczynami… Będę uważał na lekcji
Albo włóczy się gdzieś z tym Snapem! Będę uważał na lekcji
Naprawdę nie rozumiem… Czemu ona się z nim trzyma? Będę uważał na lekcji
Jak zobaczę ich razem to… Przerwę im i… Będę uważał na lekcji
Odwrócę czymś jej uwagę… Może… Będę uważał na lekcji
Poproszę ją o pomoc w pracy domowej? Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
Będę uważał na lekcji
Mógłbym też… Dosiąść się do niej w bibliotece… Będę uważał na lekcji
Albo… Rzucić zaklęcie, żeby spadły jej książki, kiedy wracałaby z biblioteki… Będę uważał na lekcji
Pozbierałbym je i… Będę uważał na lekcji
Pomógł zanieść do dormitorium… Będę uważał na lekcji
Taaak… To jest myśl... Będę uważał na lekcji
Yyy… Które to zdanie? Pięćdziesiąte siódme? Trochę przesadziłem… Syriusz chyba też skończył… Tak, liczy zdania… Dopisuje jedno… Skończył…
James odkreślił poziomą kreską siedem ostatnich zdań od reszty i porozumiał się wzrokiem z Syriuszem. Podeszli do Flitwicka i oddali pergaminy.
- Już skończyliście? Tak szybko? – zdziwił się i przyjrzał pergaminom. - To dopiero połowa, o co chodzi?
- Bo widzi pan, profesorze. Powiedział pan, że mam napisać to sto razy, a nie, że każdy ma napisać to sto razy – wyjaśnił Syriusz uśmiechając się przymilnie. Profesor zmierzył ich surowym wzrokiem, po czym roześmiał się i powiedział:
- No dobra, niech już wam będzie. Możecie iść. – Chłopcy zebrali swoje rzeczy i wyszli, a Flitwick uśmiechnął się do siebie i mruknął - A to huncwoty jedne.
Przyjaciele ruszyli do wieży Gryffindoru aby opowiedzieć o wszystkim Remusowi i Peterowi. Znaleźli ich w sypialni. Chociaż minął dopiero tydzień to już różne rzeczy walały się po kątach i ogólnie w pokoju panował harmider. Peter siedział na podłodze i zajadał dyniowe paszteciki. Remus leżał na swoim łóżku i czytał Proroka Codziennego.
- Już jesteście? – zdziwił się blondynek.
- Nie uwierzycie – i zaczęli opowiadać o szlabanie.
Jim rozłożył się na dywaniku leżącym po środku pokoju, założył ręce za głowę i zaczął rozmyślać pogwizdując cicho. Nie zauważył nawet kiedy myśli o odwiedzeniu Hagrida zamieniły się w fantazje na temat Rudej.
Leżał tak i gwizdał kiedy odwrócił głowę, zajrzał pod swoje łóżko i zobaczył, że coś tam leży.
Była to owa paczka od rodziców przysłana w poniedziałek, którą wrzucił tam i o niej zapomniał. Wczołgał się pod łóżko i zaczął rozrywać papier. Z paczki wypadł list, więc Jim otworzył go i przeczytał: Drogi Jamesie !
Mam nadzieję, że przeczytasz ten list zanim otworzysz paczkę. Pamiętasz bajkę o trzech braciach i śmierci? Co dostał najmłodszy?
TO jest w naszej rodzinie od zawsze. Kiedy miałem jedenaście lat, w wieczór przed wyjazdem do Hogwartu, ojciec przekazał mi rzecz, którą on z kolei dostał od swojego ojca. A jego ojciec od swojego. Teraz ja przekazuję to Ci, a Ty dasz to kiedyś swojemu dziecku.
Nie rozgłaszaj o tym na cały Hogwart. Pewne rzeczy zachowuje się tylko dla przyjaciół. Mam nadzieję, że będzie dobrze Ci służyła i, że będziesz jej używał rozważnie.
Tata
PS. Napisz jak ci się podoba.
Tata
PSS. Jeszcze jedno. Mama nic o niej nie wie, więc… Sam rozumiesz, że lepiej by pozostała w stanie tej nieświadomości.
Pozdrawiam tata.
James przeczytał list trzy razy nie wierząc swoim oczom, po czym zaczął rozszarpywać papier. Z opakowania wysunęła się srebrnoszara tkanina. Wziął ją do ręki. Była dziwna w dotyku, jakby wykonana z wody. Chciał ją wypróbować, ale Syriusz zauważył jego dziwne zachowanie.
- James? Co ty tam robisz? – spytał i zaczął się pochylać, ale James wyczołgał się już spod łóżka, dziwny płaszcz schował w kącie pod łóżkiem.
-Później – odpowiedział na zdziwioną minę kolegi. – Na gacie Merlina! – wykrzyknął, a trzy głowy odwróciły się w jego stronę. – Przecież mija dziś pierwszy tydzień nauki w Hogwarcie! – wyjaśnił, ale miny trójki Gryfonów zamarły w zdziwieniu. – No, trzeba to jakoś uczcić! Nie uważacie?
- Jestem za – odrzekł Syriusz mając nadzieję na niezłą zabawę. Remus i Peter pokiwali głowami zainteresowani.
– Przydałoby się trochę żarełka – stwierdził Syriusz. – Jak myślicie, gdzie jest kuchnia?
- Hm… - zaczęli się intensywnie nad tym zastanawiać.
- Może… - mruknął James i nic nie wyjaśniając wybiegł z sypialni. Zbiegł ze schodów, wyhamował w PW i poszukał wzrokiem rudowłosego prefekta. Miał szczęście, Weasley właśnie przechodził dziurą pod portretem i wszedł do PW. Jim podszedł do niego i przywitał się.
- Hej!
- Cześć! Mogę w czymś pomóc?
- Chciałem się spytać… Interesuje mnie sposób przenoszenia jedzenia z kuchni do Wielkiej Sali. Jak to jest, że pojawia się z nikąd?
- Bo widzisz… Dokładnie pod Wielką Salą jest kuchnia. Stoi w niej pięć stołów, tak jak w WS. Skrzaty ustawiają jedzenie na tych stołach, a ono pojawia się u góry.
- Dzięki. Teraz już rozumiem.
- Lepiej zmykaj już do łóżka.
- Dobranoc!
- Dobranoc!
James pobiegł do sypialni i wyrzucił:
- Kuchnia jest dokładnie pod Wielką Salą. Łatwo będzie znaleźć. – Koledzy patrzyli na niego zdziwieni. Jim rozmyślał już jednak nad czymś innym. Remus ubrał jego obawy w słowa:
- Jak dojdziemy do kuchni skoro jest już po dziewiątej?
- Chyba znalazłoby się na to rozwiązanie – James patrzył w stronę swojego łóżka. Czy może zaufać kolegom? Uznał, że tak. Wpełzł pod łóżko, chwycił ową dziwną rzecz i wyczołgał się powrotem. Wstał i, nie mając innego pomysłu, zarzucił dziwny płaszcz na plecy. Spojrzał w dół, a tam… była tylko podłoga. Nie było jego nóg, ani tułowia. Podciągnął pelerynę wyżej i zniknął całkowicie.
- Uau… - wyjąkał Peter.
- Peleryna Niewidka? – powiedział Remus z niedowierzaniem w głosie.
Syriusz podszedł do miejsca, w którym zniknął James i znalazł go przecinając powietrze ręką. Ściągnął z niego płaszcz. Jim stał tam z uśmiechem niedowierzania na ustach. Spojrzał na drugiego szatyna, który uśmiechnął się do niego.
- Idziecie z nami? – zapytał James, ale Remi i Pet byli w szoku. W dwójkę weszli, więc pod pelerynę i zniknęli.
Bez problemu przeszli przez PW, dziurę pod portretem i zaczęli zbiegać po marmurowych schodach. Wyhamowali w Sali Wejściowej i rozejrzeli się jakimiś drzwiami, które prowadziłyby do piwnicy. Jedne prowadził do lochów, gdzie znajdowała się klasa eliksirów. Za drugimi, tymi na lewo, nigdy nie byli. Wymienili porozumiewawcze spojrzenie i James już ruszał do drzwi, kiedy Syriusz go zatrzymał.
- Poczekaj chwilę - powiedział, rozejrzał się i wyszedł spod peleryny. Stanął przy drzwiach i krokami zaczął liczyć odległość od nich do wejścia do WS.
- Gdzie jesteś? – szepnął gdy skończył, James uniósł pelerynę ukazując swoje stopy. Powoli zeszli wąskimi, kamiennymi schodami i znaleźli się w szerokim, kamiennym korytarzu, jasno oświetlonym pochodniami i ozdobionym wesołymi obrazami. Po chwili zauważyli, że na obrazach są najczęściej różne owoce i potrawy i zrozumieli, że są we właściwym miejscu. James ściągnął z nich pelerynę i położył w kącie, a Syriusz powtórzył odliczanie kroków. Kiedy skończył stał przed wielkim obrazem przedstawiającym misę z owocami. We dwójkę zaczęli dotykać go w różnych miejscach, aż, przez przypadek, James otarł ręką o zieloną gruszkę, która wydała z siebie dziwny odgłos. Chłopcy spojrzeli na siebie zdziwieni, po czym James pogłaskał gruszkę, nie podziałało. Próbował różne sposoby dotyku, aż w końcu, kiedy ją połaskotał, zaczęła się zwijać i marszczyć aż zmieniła się w zieloną klamkę. Nacisnął na nią i popchnął drzwi. Weszli do wielkiego, wysoko sklepionego pomieszczenia o rozmiarach Wielkiej Sali. Wszędzie wisiały mosiężne garnki i rondle. W jednym z końców mieściło się wielkie palenisko. Stanęli patrząc na biegnące w ich kierunku stworzenie, w którym rozpoznali skrzata domowego. Po pomieszczeniu kręciło się ich kilkanaście.
- Witam, szanownych panów! Witam! – skrzeczał kłaniając się głęboko.
- Ee… Cześć – wybąkał James i pytającym wzrokiem spojrzał na kolegę.
- Co panów do nas sprowadza? – zaskrzeczał skrzat pokazując gestem ręki żeby weszli dalej.
- Widzisz yyy… – zaczął konwersację James.
- Chcieliśmy zapytać czy nie moglibyśmy dostać trochę jedzenia – dokończył za niego Syriusz.
- Oczywiście. A na co mieliby panowie ochotę?
- Na deser – rzekł Syriusz.
- Dla czterech osób – dodał James.
- Panów jest dwóch, czy dojdzie tu jeszcze dwóch? – pokręcili przecząco głowami. – W takim razie zapakuję wszystko szanownym panom. Proszę chwilę poczekać.
Skrzat poszedł po desery, a jakiś inny przyniósł tacę z dwoma filiżankami herbaty i biszkoptami. Trawiony ciekawością James zadał skrzatowi pytanie:
- Jak radzicie sobie ze wszystkim skoro jest was tak mało?
- Nie jest nas mało, sir. Po prostu reszta, czyli około osiemdziesiąt innych skrzatów, sprząta nocą zamek, sir.
Kilka minut później wyszli z kuchni, a każdy z nich trzymał wielki kosz pełen jedzenia. Z trudem zarzucili na siebie pelerynę i wspięli się po schodach. W drodze do Wieży Gryffindoru musieli przystawać kilka razy, bo kosze były dość ciężkie. Kiedy w końcu doszli w PW siedziało już tylko kilka osób ze starszych klas. W sypialni zdjęli pelerynę u postawili kosze na podłodze.
- TA DAN!!! – powiedział Syriusz z uśmiechem na ustach.
- Znaleźliście kuchnię – zauważył Remus.
- No to możemy zacząć imprezkę – oznajmił James. Usiedli na dywanie, na środku którego stały dwa kosze. Otworzyli je i zaczęli wyjmować smakołyki. Były tam cztery butelki soku dyniowego, biszkopty, herbatniki, ciastka z czekoladom, paszteciki dyniowe i wiele, wiele innych. Zajadali się tym wszystkim wybuchając co chwila głośnym śmiechem.
- A słyszeliście to – zaczął rozluźniony Remus. – Przychodzi zezowata baba do zezowatego lekarza. Lekarz: „Nie wszyscy na raz!” Baba: „Ja nie do pana, ja do tego pod oknem.” – I znów wybuch śmiechu.
- Jakie jest zadanie dla blondynki na cały dzień? Dać jej kartkę i z dwóch stron napisać „ODWRÓĆ”!
Sypialnia na szczycie wierzy co chwilę trzęsła się od śmiechu. Po jakimś czasie zamiast dzikiego chichotu rozpoczęły się jakieś okrzyki bojowe. Zaczęła się wojna na ciastka. Nie wiadomo kto ją wywołał. Ona po prostu wybuchła i już. Ciastka fruwały wszędzie.
Po chwili cała czwórka leżała na dywanie. Całą głowę Jamesa pokrywał krem waniliowy i okruchy herbatników. Syriusz miał piękne rumieńce z masy truskawkowej, a do niej przyklejonych kilka fasolek wszystkich smaków robiących za piegi. Włosy Remusa pociemniały od sosu czekoladowego. Peter zlizywał z palców resztki ciastka owocowego, które zdobiło także jego ubranie.
Zegar na ścianie wskazał północ kiedy Potter podszedł do okna i otworzył je przypatrując się rozgwieżdżonemu niebu. Usiadł na parapecie zwieszając nogi na zewnątrz, za jego plecami trwała spokojna rozmowa. Wielki księżyc wiszący ponad lasem odbijał się w jeziorze.
- Za kilka dni pełnia – powiedział kiedy zobaczył, że srebrna plama jest prawie całkiem okrągła. Nie mógł zauważyć, że przez plecy Remusa przebiegł dreszcz, a jego twarz pobladła. Jego koledzy też nie zwrócili na to uwagi.
- Lubię patrzeć na księżyc w pełni – odrzekł Syriusz podchodząc do Jamesa.
- Ja wolę kiedy przypomina rogalik – powiedział Peter oblizując się. Ten chłopiec lubił wszystko co przypominało jedzenie. Remus siedział sztywno, a jego wzrok był jakiś taki nieobecny.
- Yy… Remus? – Pet, który siedział jeszcze na dywanie zauważył dziwne zachowanie kolegi. – Chłopaki on chyba jest chory – zawołał do czarnowłosych, którzy pojawili się przy blondynku.
- Może te słodycze mu zaszkodziły?
- Remus? Halo… Remi! – Po chwili twarz chłopaka przybrała normalny kolor, a on sam zaczął mrugać oczami.
- Ee… Jak się czujesz? – zapytał Syriusz.
- Niedobrze mi – wyjąkał Remus.
- Trzeba go zabrać do szpitala – uznał James.
Chwilę później Potter, Black, Petergiew i Lupin szli korytarzem. Dwóch pierwszych zarzuciło sobie na plecy ramiona tego ostatniego. Byli już w połowie drogi kiedy zza zakrętu wyszła wysoka postać. W ręku trzymała zapaloną różdżkę.
- Co wy tu robicie? O tej godzinie? Dawno powinniście być w łóżkach! Cała czwórka! Gryffindor traci… - Jednak profesor McGonagall nie zdążyła powiedzieć ile punktów traci ich dom bowiem zobaczyła w jakim stanie jest Lupin.
- Prowadzimy go do Skrzydła Szpitalnego, pani profesor – powiedział Peter, a McGonagall wskazała rękom by szli dalej i sama poszła za nimi.
- Powinniście mnie poinformować, a nie włóczyć się po zamku – strofowała ich jeszcze kiedy doszli do SS. Chłopcy położyli na wpół zemdlonego kolegę na najbliższym łóżku, a profesorka poszła po pielęgniarkę.
Pani Pomfrey okazała się młodą kobietą ubraną w szlafrok. Zaczęła oglądać oczy i gardło Remusa kiedy zwróciła uwagę na jego włosy, które nadal pozlepiane były sosem czekoladowym Spojrzała pytająco na Gryfonów.
- Yy…
- On…
- Bo…
Podchodziła do nich po kolei. Zauważyła rumieńce i piegi Blacka. Plamy na ubraniu Petergiew. Jej uwadze nie uszła też osobliwa maseczka Pottera. McGonagall, która szła za nią była coraz bardziej wzburzona.
-Ma pewnie słaby żołądek. Dam mu krople Bungsa i mu przejdzie. Lepiej jednak żeby został tu do rana. – Poinformowała profesorkę, poczym spojrzała na nich. – A wy dobrze się czujecie? – pokiwali głowami, że tak.
- Chodźcie. – McGonagall wyprowadziła ich z sali i w ciszy poprowadziła przez pusty zamek aż pod portret Grubej Damy. Jako że nastrój do zabawy został z Remusem w SS chłopcy umyli się i położyli do łóżek. Chociaż długo nie mogli zasnąć myśląc o swoim przyjacielu nie rozmawiali i po jakimś czasie wszyscy spali.
7. Hagrid Dodał James Potter Sobota, 18 Lipca, 2009, 23:24
Hejka dodaję tą notkę chociaż nie jest do końca dopracowana, ale jutro wyjeżdżam i mogłabym dodać ją najszybciej za tydzień. Dedyk dla Katie i Aleksy. Dzięki za komenty
Zabrzmiał dzwonek ogłaszający koniec lekcji, a Gryfonii i Ślizgoni z pierwszej klasy wylali się z sali na korytarz w lochach. Właśnie skończyła się ich, ostatnia dzisiaj, dwugodzinna lekcja eliksirów prowadzona przez profesora Slughorna. Na przedzie klasy kroczyła czwórka chłopców z Domu Lwa. Rozprawiali na temat lekcji idąc w kierunku Wielkiej Sali. Zajęli miejsca przy stole Gryfonów nie przestając dyskutować.
- Jak dla mnie to on za dużo i za szybko gadał. Nie zdążyłem wszystkiego zanotować – żalił się właśnie Petergiew.
- Peter! Nie mów, że pisałeś protokół z całej lekcji! – najechał na niego Black, a tamten jakby się zmieszał.
- No nie… Pet! Czy ty nie wiesz co to znaczy robić NOTATKI! – wykrzyknął Potter, po czym zwrócił się do Lupina – Jesteś jedyną nadzieją dla tego chłopca. Musisz zrobić co w twojej mocy!
- Czyli co? – spytał poproszony o pomoc.
- Wyjaśnij mu co to jest notatka – powiedział Syriusz patrząc na niego błagalnym wzrokiem.
- Jak chcecie… Notatka to tekst o charakterze informacyjnym, nastawiony na przekaz danych, wyróżniający się zrozumiałością przedstawianych wiadomości: rzeczowością i zwięzłością. W notatce umieszczane są najważniejsze informacje w sposób skrótowy i uporządkowany – wyrecytował blondynek jakby czytał z książki, a koledzy patrzyli się na niego w osłupieniu.
- Mam powtórzyć? – zapytał unosząc brwi.
- Nie trzeba – odparł szybko okularnik zamykając otwartą dotąd buzię.
- No co? Nudziło mi się kiedyś i… Zresztą nie ważne… - zaczął kroić swojego kotleta, a po chwili reszta poszła w jego ślady.
- PE czyli Podręczna Encyklopedia – mruknął James do Syriusza na co ten zaczął krztusić się przeżuwanym akurat kawałkiem mięsa.
Kiedy już się najedli poszli do Wieży Gryffindoru. James wyglądał przez każde mijane okno. Niebo było szczelnie zakryte gęstymi chmurami, a wierzchołki drzew w Zakazanym Lesie falowały dziko pod wpływem silnego wiatru.
Doszli do PW i rozsiedli się w fotelach otaczających mały stoliczek w kącie pokoju. Remus pobiegł do sypialni, a kiedy wrócił niósł w ręku pudełko zapałek.
- Po co ci te zapałki? – zapytał ostrożnie James.
- Nie mi tylko nam, a użyjemy ich do ćwiczeń na transmutację.
- Przecież McGonagall nie kazała nam ćwiczyć…
- Ale jeśli poćwiczymy to na następnej lekcji wyjdzie to nam lepiej.
- Ja ćwiczyć nie zamierzam. Końcówka mojej zapałki zrobiła się ostra na wczorajszej lekcji, więc nie widzę potrzeby. Na wczorajszej lekcji prawie mi się udało przetransmitować tą zapałkę, więc nie wiem po co miałbym ćwiczyć.
- Ja tam też nie zamierzam ćwiczyć – odparł Syriusz kładąc nogi na stole.
Remus prychnął jak kot i rozwścieczony spojrzał na Petera, który szybko sięgnął po zapałkę.
- Wiesz co Syrciu? – powiedział po chwili James stojąc przy oknie.
- Jak mnie nazwałeś? – zdenerwował się Syriusz.
- Syrciu… Taki skrót…
- Syrciu? Weź przestań! Kojarzy mi się z syrą…
- Syrą, w sensie nogą?
- Yhm…
- No dobra… Więc… Wiesz co Syriuszu?
- Nie mam pojęcia jaki pomysł błąka się po twojej zwariowanej główce…
- Zastanawiam się kto tam mieszka – powiedział wskazując na mały domek na skraju lasu. Syriusz podszedł do niego i spojrzał na co wskazuję. Spojrzeli na siebie i zrozumieli się bez słów.
- Idziecie? – rzucił Jim do kolegów, ale Remi tylko zgromił go wzrokiem i powrócił do ćwiczeń. Wyszli na korytarz i od razu ruszyli w stronę Sali Wejściowej. Bez wahania otworzyli dębowe drzwi i wyszli na błonia. Uderzył ich silny podmuch wiatru, a James pożałował w myślach, że nie zabrał kurtki, jednak przestał przejmować się tym gdy zaczęli zbiegać w dół trawiastego zbocza. Zatrzymali się kilka metrów przed domkiem i przyjrzeli się mu. Właściwie nie było w nim nic ciekawego. Taki sobie zwykły domek.
Stali tak i przyglądali się mu, gdy nagle z lasu za ich plecami wyszedł mężczyzna. Był to ów wielki facet, który przewiózł ich w łódkach przez jezioro.
- Hej! Co wy tu robicie? – powiewdział, a chłopcy spojrzeli na siebie. Powiedzieć prawdę? Że po prostu byli ciekawi i …
- Dzień dobry panu – powiedzieli w tym samym momencie.
- Dzień dobry… Nie gadajcie do mnie jak do jakiego profesora – patrzał na nich podejrzliwie jakby się nad czymś zastanawiał, a potem wyciągnął rękę po kolei do Syriusza i Jamesa:
- Mówcie mi Hagrid.
- Syriusz Black.
- James Potter – przedstawili się, a Jim zapytał:
- To pan tu mieszka?
- Co ja mówiłem o gadce jak do profesora? – zagrzmiał głos Hagrida.
- Yy… Mieszkasz tu, Hagridzie?
- Tak, to moja chałupa… Jestem gajowym, a tu mam spokój… Jeśli nie nachodzą mnie tacy jak wy… - powiedział, ale po chwili zaczął się śmiać i zrozumieli, że żartował.
- O cholibka… Zaraz będzie padać… - otworzył drzwi i wszedł do domku, chłopcy spojrzeli na siebie. Mają wejść, czy uciekać przed deszczem do zamku?
- Idziecie? – usłyszeli głos gajowego i czym prędzej weszli do domku zamykając za sobą drzwi. We wnętrz była tylko jedna izba. Z sufitu zwieszał się szynki i bażanty, nad otwartym paleniskiem kołysał się parujący miedziany kociołek, a w kącie stało masywne łóżko przykryte kołdrą z patchworku. Chłopcy rozglądali się po pokoju, kiedy nagle zaczęła się ulewa. Wielki krople deszczu pomieszane z bryłkami gradu uderzały w dach i okna.
- Zapowiadało się na ulewę już od tygodnia. Napijecie się herbatki?
- Chętnie – powiedzieli znów jednocześnie i roześmiali się siadając na krzesłach naokoło stołu. Hagrid wyjął herbatniki, a po chwili gotowa była herbata. Każdy dostał po dużym kubku.
- Dobrze żeśmy się spotkali – powiedział Hagrid wyglądając przez okno -całkiem byście zmokli w tej ulewie. Częstujcie się ciasteczkami.
Wzięli po herbatniku i ugryźli bez zastanowienia co było poważnym błędem. Ciastka były tak twarde, że można było połamać sobie zęby.
- Widzę, że jesteście z Gryffindoru? Och… To mój dawny dom. Tak, tak… No, a jak wam się podoba Hogwart?
- Jest super – powiedział James
- Taak – mruknął Syriusz, jakby na potwierdzenie słów przyjaciela.
- A jak lekcje? To dopiero drugi dzień, ale opowiedzcie co już mieliście.
- Zaklęcia… - powiedział James, a Syriusz wtrącił:
- Dostaliśmy szlaban od profesora Flitwicka.
- Szlaban? Już? Oho… Widzę, że mam do czynienia z niezłymi huncwotami…
- Chcieliśmy tylko sprawdzić, która godzina – zaczął Syriusz, a po chwili opowiadali o wszystkim na zmianę…
- Nie jest źle… Flitwick da wam pewnie coś do przepisywania czy coś. Gorzej byłoby, gdyby Filch was na czymś przyłapał…
- Filch? – zapytał James nie bardzo rozumiejąc o kogo chodzi.
- To szkolny woźny… Goni uczniów i pilnuje, czy aby nie łamią jakichś zasad – chłopcy mogliby przyrzec, że Hagrid mruknął pod nosem coś co brzmiało jak „stary skurczybyk”.
- Ma kotkę. Panią Norris. Wyuczył ją tak, że śledzi uczniów i donosi mu gdy tylko coś zrobią.
- Trzeba będzie się im przedstawić – mruknął Syriusz do kolegi, a ten uśmiechnął się do niego.
- A jak wasi koledzy z dormitorium?
- Są w porządku – stwierdził Jim i zaczął opisywać Remusa, Syriusz scharakteryzował Petera.
- No chłopaki, chyba przestaje padać… Pożyczę wam parasol to na pewno nie zmokniecie… Nie wyganiałbym was, ale robi się ciemno, a o ile dobrze pamiętam to uczniowie powinni być w zamku przed zmrokiem – mrugnął do nich i zaczął przetrząsać zawartość szafy, aż wyciągnął z niej zielony parasol w żółte groszki.
- Wpadnijcie jeszcze kiedyś! Możecie przyprowadzić Remusa i Petera! A parasol oddacie przy okazji! – słyszeli krzyki Hagrida, kiedy wspinali się po wzgórzu pod parasolem, który okazał się ogromny, a przy okazji ciężki, więc nieśli go we dwójkę.
- Fajny ten Hagrid – uznał Syriusz.
- No… Równy z niego gość – dodał James. Weszli właśnie do Sali Wejściowej i zaczęli szamotać się z parasolem próbując go zamknąć.
- Dobry wieczór panom – usłyszeli głos za plecami, odwrócili się i zobaczyli dyrektora szkoły we własnej osobie. Stał przed marmurowymi schodami i przyglądał im się z ciekawością. Musieli głupio wyglądać z tym wielkim parasolem.
- Dobry wieczór profesorze – odpowiedzieli prawie jednocześnie.
- Gdzie byliście, że nie zmoczyła was ta okropna ulewa?
- Odwiedziliśmy Hagrida – powiedział Syriusz.
- Uratował nas przed deszczem i poczęstował herbatą – dodał James.
- Może pomogę wam z tym? – wskazał na parasol, który trzymali, machnął różdżką, a parasol złożył się.
- Dziękujemy.
- Proszę bardzo. Nie wiem, czy opłaca się wam iść do Wieży Gryffindoru. Nie długo zacznie się kolacja, poczekajcie w Wielkiej Sali.
Uczynili jak powiedział dyrektor, a za chwilę na kolację zaczęli schodzić uczniowie. Kiedy przyszedł też Remus i Peter przyjaciele opowiedzieli im o wszystkim co się wydarzyło.
6. Hogwarckie życie Dodał James Potter Poniedziałek, 13 Lipca, 2009, 21:42
Bardzo was przepraszam, że tak długo nie pisałam ale miałam problemy z internetem. Postaram się nadrobić ten czas i za niedługo dodać następną notkę. Dedyk dla Katie, Syrci, Aleksy, Grusi, Pauliny i Ali W. Dzięki za komenty!
Patrzyła na niego zielonymi oczami, a jej rude włosy powiewały na wietrze. Chciał coś do niej powiedzieć, ale nagle poczuł uderzenie w plecy. Kto to zrobił? Przecież byli sami… Siedzieli w dwójkę na błoniach i rozmawiali… Nie było tam nikogo innego… Twarz otoczona bujnymi, rudymi włosami zaczęła się rozmazywać. Była co raz mniej wyraźna, aż całkiem zniknęła
Po chwili ponownie poczuł uderzenie. Rozbudził się do końca i podniósł głowę. Obok jego łóżka stał Syriusz z poduszką w ręku. Brał już kolejny zamach, ale zauważył, że jego ofiara obudziła się, więc odrzucił narzędzie zbrodni na swoje łóżko.
- No wreszcie… – powiedział Syriusz siadając obok odrzuconej poduszki.
- Nie można było inaczej? – odparł Jim zakładając okulary.
- Lepiej powiedz co ci się śniło – Okularnik zrobił speszoną minę. – Gadasz przez sen! - Wykrzyknął mu prosto w twarz Syriusz i roześmiał się. – Li…
Nie dane było mu dokończyć. Rozzłoszczony James przeskoczył dzielącą ich łóżka przestrzeń i powalił Blacka. Usiadł okrakiem na jego brzuchu, złapał za nadgarstki i rozprostował mu ramiona. Sapał głośno wpatrując się mściwie w roześmiane oczy swojego jeńca.
W tej chwili drzwi do łazienki otworzyły się i, pogwizdując wesoło, wyszedł przez nie Remus. Kiedy zauważył chłopaków stanął jak wryty przyglądając im się ze zdziwieniem.
- Yy… To ja nie przeszkadzam… - zaczął się wycofywać, ale James zszedł z kolegi i wściekły wparował do łazienki z trzaskiem zamykając za sobą drzwi.
***
Pół godziny później czwórka pierwszorocznych Gryfonów wpadła do PW przepychając się i śmiejąc. Jeden z nich, ten patrzący na świat przez szkła okularów, zauważył stojącą w kącie grupkę dziewczyn. Zwrócił uwagę zwłaszcza na posiadaczkę kasztanowo – rudych włosów. Trącił w bok czarnowłosego przyjaciela i podbródkiem wskazał na dziewczyny.
- Wypadałoby się przedstawić – powiedział i już szedł w stronę zagadanej grupki. Koledzy poszli za nim, Remus i Peter trochę mniej chętnie. Stanął za plecami zwróconej w przeciwną stronę Rudej i powiedział głośno:
- Cześć!- Ruda wykonała zwrot o 180 stopni i mina lekko jej zrzedła, a jej znajome zmierzył chłopaków zaciekawionym wzrokiem.
- Chcieliśmy się przedstawić. – Wyjaśnił Syriusz( Jim zaginął w pewnej zielonej głębi ). – W końcu będziemy w jednej klasie.
- Jestem James – ocknął się i wyciągnął rękę do Rudej. Ta zacisnęła zęby jakby ze złości, jednak uścisnęła rękę i powiedziała:
- Lily – chciał przypatrzyć się paru piegom, które zdobił jej zgrabny nosek, jednak ona puściła jego dłoń. Przeszedł, więc do wysokiej szatynki o błękitnych oczach. Przedstawił się i ponownie wyciągnął rękę.
- Melanie. Ale mówią mi Mel.
Alicja była średniego wzrostu brunetką, a Julia niską blondynką.
Kiedy wszyscy już się znali w wesołej gromadzie doszli do Wielkiej Sali, gdzie usiedli razem przy stole Gryffindoru. Chłopcy siedzieli po jednej stronie (od prawej Syriusz, James, Remus, Peter) a dziewczyny po drugiej ( od prawej Melanie, Julia, Lily, Alicja).
Jedli i rozmawiali co chwila wybuchając śmiechem. James aktywnie uczestniczył w dyskusji i to większość jego wypowiedzi rozśmieszała wszystkich do łez. To zaangażowanie towarzyskie nie przeszkadzało mu jednak w podpatrywaniu Rudej. Śmiała się z dowcipów, ale mniej energicznie niż inni, no i nie raz ( według Jamesa bardzo często) kierowała swoje spojrzenie w kierunku stołu Ślizgonów. Nie musiał się nawet odwracać, żeby wiedzieć na kogo tak patrzy. Miał przed oczami ziemistą twarz otoczoną tłustymi włosami. Cholerny Smarkerus. Trzeba coś z nim zrobić.
Do Wielkiej Sali wleciała ponad setka sów. Jedna z nich podleciała do Jamesa. Trzymała średniej wielkości paczkę owiniętą w brązowy papier. Był też list od rodziców. Chłopak zdziwił się, bo wydawało mu się, że zabrał wszystkie rzeczy, ale widocznie zapomniał o czymś skoro rodzice przysłali paczkę. Zabierał się już do rozpakowania jej, ale przerwało mu nadejście profesorki, która prowadziła Ceremonię Przydziału. Dała każdemu plan zajęć, wytłumaczył jak dojść na pierwszą lekcję i poszła dalej. Jako że do rozpoczęcia zajęć zostało dwadzieścia minut szybko dokończyli śniadanie i wrócili do Wieży Gryffindoru. Spakowali podręczniki, Jim zostawił paczkę i list i poszli szukać sali. Teraz nie było już z nimi dziewczyn, ponieważ one zabrały ze sobą torby już na śniadanie.
Pierwszą lekcją miały być zaklęcia. Wpadli do sali kiedy dzwonek zamilkł. Uczniowie siedzieli już w ławkach, jednak słychać jeszcze było szepty. Potter zauważył jeszcze, że Ruda siedzi z Melanie i zajął krzesło obok Blacka w ostatniej ławce. Remus usiadł z Peterem w przedostatniej. Zdążył wyjąć podręcznik, kiedy w sali rozległ się głos:
- Witam wszystkich! Jestem profesor Flitwick i będę was uczył zaklęć. Dodatkowo jestem też opiekunem Ravenclawu. – Nagle pojawił się za katedrą, jakby wyrósł spod ziemi. Okazało się, że jest on bardzo niski. Żeby było go widać musiał stać na stercie książek. Zaczął opowiadać o dziedzinie magii, której naucza, a potem przeszedł do lekcji.
- Wingardium Leviosa! – Od kilku minut klasa powtarzała za profesorem formułkę zaklęcia. Gryfonowi siedzącemu w ostatniej ławce wydawało się to nudne i niepotrzebne. Dlatego też składał papierowy samolot. Jego sąsiad też się nie wysilał – znudzony przeglądał podręcznik.
- James?
- Hmm…?
- Ile czasu do dzwonka?
- Nie wiem. Nie mam zegarka. Ale zaraz się dowiem. - Zaczął energicznie pukać w plecy siedzącego przed nim Lupina. Blondynek starał się to ignorować, ale nie miał dość cierpliwości.
- Co chcesz? – wysyczał nie odwracając się.
- Użycz nam swojego odmierzacza czasu!
- Co… Aha… - Zrozumiał o co chodzi, zdjął z nadgarstka zegarek na skórzanym pasku i podał Potterowi. Okularnik położył skomplikowany przyrząd na środku ławki i nachylił się nad nim z Blackiem.
- Dwunastka musi być na górze – poinformował Syriusz, a Jim ustawił zegarek. Nie zauważyli, że nie słychać już powtarzania formułki.
- Ta krótka to… chyba godziny, co nie?
-No, a długa minuty.
- Więc jest…
- Chyba nasza lekcja nie jest dość interesująca dla pana Pottera i pana Blacka. – Usłyszeli Flitwicka i podnieśli głowy. Patrzyła na nich cała klasa. – Zapraszam do pierwszej ławki. – Chłopcy z ociąganiem zebrali swoje rzeczy i poszli na przód klasy. Krukonki, które wcześniej zajmowały tą ławkę poszły na inne miejsce.
Kiedy profesor powrócił do prowadzenia lekcji ( teraz ćwiczyli ruch różdżką) James zapytał cicho:
- To która w końcu godzina?
- Nie wiem, ale… - wyciągnął z kieszeni remusowy zegarek.
- Ósma czterdzieści cztery – stwierdził chwilę później Syriusz.
- Więc jeszcze minuta.
- A nie szesnaście?
- A ile w ogóle trwa lekcja?
- Black! Potter! Szlaban! O ósmej w moim gabinecie! – Unieśli głowy i spojrzeli na profesora. W tej chwili rozbrzmiał dzwonek. Flitwick powiedział jeszcze, żeby ćwiczyli i wszyscy zaczęli się pakować. Przyjaciele, którzy zarobili szlaban pierwsi wybiegli z klasy i poszli w kierunku sali od transmutacji.
- Oddajcie zegarek! – powiedział Remus kiedy doszedł pod klasę. Założył odmierzacz czasu na prawy nadgarstek po czym spojrzał groźnie na kolegów. – Nie mogliście się powstrzymać?
- Och Remi… Nie denerwuj się tak.. – odparł Okularnik.
- Złość piękności szkodzi – dodał Syriusz i razem z Potterem zaczęli się śmiać.
- Yghyy… Uspokójcie się! – denerwował się Blondynek.
- Dobrze psze pani… - mruknął Jim co wywołało kolejną falę śmiechu.
- To nie jest śmieszne!
- On ma rację James – zaczął poważnie Black. – Powinniśmy się opanować.
- Wdech… I wydech… - mruczał Jim. – Okej, już się opanowałem.
- Jak będziecie siedzieć razem to… Nie wyniknie z tego nic dobrego. Tylko zarobicie kolejny szlaban.
- Jeden szlaban w tą czy w tą… Co nie Jim? – powiedział Syriusz i przybił piątkę z Jamesem.
- Na transmutacji radziłbym się wam zachowywać. McGonnagal to podobno najostrzejsza profesorka.
- To ona prowadziła Ceremonię Przydziału?
- No, a dodatkowo jest opiekunką Gryffindoru.
- To chyba lepiej dla nas, co?
- Wręcz odwrotnie. Nie da wam forów, a może potraktuje was jeszcze surowiej.
- Skoro tak to… Wytrzymamy nie robić nic przez czterdzieści pięć minut? – zwrócił się Jim do Blacka.
- Hm… No nie wiem. Raczej nie.
- No to je siadam z Remim.
- Ok, ja z Petem. A gdzie on właściwie jest?
- Poszedł do kibla po zaklęciach. Powinien już być
Peter przyszedł chwilę przed dzwonkiem.
Transmutacja przebiega bez problemu, chociaż James nie mógł się powstrzymać i szeptał nie raz śmieszne uwagi, jednak Remus je ignorował. Syriusz pewnie śmiałby się do łez gdyby je słyszał.
- Black! Potter! Chodźcie na słówko – zawołała za nimi profesorka kiedy wychodzili już z klasy. Chłopcy spojrzeli na siebie zdumieni i ze zdziwieniem na twarzach podeszli do biurka.
- Profesor Flitwick powiedział mi o waszym zachowaniu na lekcji. Uważam, że słusznie dał wam szlaban, na bo co to za zachowanie? Musiał jednak przełożyć go na inny dzień, od będzie się w piątek o ósmej. Możecie odjeść – powiedziała swoim ostrym głosem, a przyjaciele pośpiesznie opuścili klasę.
Reszta lekcji przebiegła bez zakłóceń, a przynajmniej udało mu się nie dostać więcej szlabanów. Chociaż na historii magii, którą prowadził duch po prostu czytając notatki, rzucali się papierowymi samolocikami to prof. Binns nawet tego nie zauważył.
Po południe spędzili w zamku, ponieważ z chmur wiszących na niebie zaczął padać deszcz. James był w znakomitym humorze, bo kiedy wspinali się jednymi z licznych schodów natknęli się na Smarkerusa. W dziwnym przypadku Ślizgon potknął się i spadł na sam dół zakręconych schodów. Odszedł poobijany, kiedy James tłumaczył Blondynkowi, że to naprawdę przez przypadek przydepnął mu skraj szaty.
Przez te wszystkie wydarzenia James zapomniał o paczce od rodziców leżącej pod łóżkiem.
A co do pamiętnika Lily to postaram się niedługo dodać notkę.
Wakacje!!! Dodał James Potter Sobota, 20 Czerwca, 2009, 18:51
Chciałam życzyć wszystkim wesołych i fajnie spędzonych wakacji.
W wakacje co chwila się gdzieś wyjeżdża i w ogóle, więc nie wiem czy notki będą regularnie.
5. Hogwart Dodał James Potter Sobota, 13 Czerwca, 2009, 21:35
Hejka! Długo pracowałam nad tą notką i mam nadzieję, że wyszła dobrze. Dedyk dla Ayry i Aleksy. Zapraszam do czytania i komentowania:
Czarnowłosy chłopiec siedział w kuchni i jadł śniadanie razem z rodzicami. Już za pół godziny mieli jechać na dworzec King`s Cross czego nie mógł się doczekać. Gdy skończył jeść prawie dosłownie poleciał na górę aby znieść kufer. Skrzynia była dość ciężka, więc żeby się nie przemęczać po prostu położył ją płasko i zjechał na niej po schodach. Było to dość głośne zejście, tata wybiegł z kuchni z kubkiem w ręce.
- James… Pomógłbym ci.
- Poradziłem sobie.
- Ale nie trzeba remontować schodów? – spytał ojciec i zaczął się śmiać razem z synem. Pomyślał, że będzie mu brakowało tego wesołego chłopca.
Piętnaście po dziesiątej wsiedli do samochodu, Jim przyjrzał się uważnie domowi jakby chciał go dobrze zapamiętać i ruszyli. Dwadzieścia minut przed odjazdem pociągu byli na dworcu. Jim pobiegł po wózek na bagaże, tata sprawdził jeszcze czy kufer jest dobrze zamknięty, załadowali go i klatkę z sową i ruszyli w stronę peronów. Zatrzymali się na chwile przy barierce między dziewiątym a dziesiątym, rozejrzeli i przeszli przez nią jakby nigdy nic.
Przy peronie 9 ¾ stał już pociąg, z lokomotywy buchała para. Było tam pełno ludzi, słychać było śmiechy, krzyki, hukanie sów, miauczenie kotów, powitania, pożegnania, a nieraz płacz. James rozglądał się uważnie za chłopcem trochę wyższym od niego i o dłuższych włosach. Zaczął się już denerwować, bo nigdzie nie mógł go zobaczyć, kiedy mama powiedziała:
- Czy to nie Syriusz? – Odwrócił się pośpiesznie i spojrzał tam gdzie Kirsten. Rzeczywiście stał tam jego przyjaciel. Razem z rodziną. Jim wolał nie witać się z panią Black, więc machał dziko rękami, żeby znajomy go zauważył. Młody Black szybko pożegnał rodziców, wysłuchał krótkiej przemowy, kopnął jeszcze brata i skierował się w stronę Jamesa ciągnąc za sobą kufer i klatkę z sową.
- Dzień dobry! – Jak zawsze kulturalny. – Cześć!
- Hej! Nie mogłem cię wypatrzyć.
- James? – zwróciła się do niego mama, po czym powiedział krótkie kazanie o zachowaniu, nauce, zachowaniu, pisaniu listów, zachowaniu, po czym uścisnęła go i dyskretnie otarła łzę ze swojego policzka. Ojciec tylko poczochrał mu włosy, uśmiechnął się i popchnął lekko w stronę pociągu.
- Za dziesięć minut wyjeżdżacie, a musicie znaleźć jeszcze przedział.
- To ten… Będę pisał i… Będę grzeczny – Syriusz prychnął cicho – No i cześć!
- Tylko przyjedź na gwiazdkę!
Zaczęli przepychać się w stronę najbliższego wagonu, weszli do niego i poszli korytarzem Ekspresu Hogwart zaglądając do przedziałów.
- Może tu? – Spytał Syriusz idący przodem. Weszli do prawie pustego przedziału, tylko pod oknem siedziała rudowłosa dziewczyna wyglądając przez okno.
- Cześć – powiedział Jim, ale ona mruknęła tylko jakąś mało zrozumianą odpowiedź. Wrzucili swoje kufry na półkę, po czym spojrzeli na stojącą po środku skrzynię, a potem na siebie.
- Pomóc ci z kufrem?
- Byłabym wdzięczna. – Przetarła oczy wierzchem dłoni ( chyba płakała) i spojrzała na chłopców.
- Dziękuje. Sama nie mogłam sobie poradzić. – Spojrzała na Jamesa, a on spojrzał na nią.
- Nie ma sprawy. – Okularnik usiadł na miejscu pod drzwiami dalej patrząc na rudowłosą. Yyy… Mmm.. Emm… Jakie ona ma ładne oczy… Takie… Takie… Takie zielone…
- James? – Z zamyślenia wyrwał go głos Syriusza, oderwał wzrok od dziewczyny, która schowała się za jakąś książką.
- Hmm?
-Wszystko ok? Od minuty próbuję nawiązać z tobą kontakt… Słyszysz mnie?
- Tak, tak. O co chodzi? – Nie dowiedział się o co chodzi, bo drzwi przedziału otworzyły się i pojawił się w nich chudy chłopak o wątłych ramionach i długich, związanych w ogon, jasnych włosach.
- Można? – zapytał wskazując podbródkiem na miejsce obok Jamesa.
- Jasne. – Zachęcony wszedł szybko i przy pomocy chłopców wrzucił kufer na górę.
- Jestem Remus – przedstawił się kiedy usiedli.
- James.
-Syr… - Przerwało im ponowne otworzenie się drzwi.
- Wolne? – spytał chłopiec. James i Syriusz rozpoznali w nim grubaska, który wypuścił znicza, on chyba też się zorientował, bo mina trochę mu zrzedła.
- Wchodź, wchodź – wrzucili na górę następny kufer i usiedli.
- Peter.
- Remus.
- James.
- Syriusz.
Po poznaniu swoich imion zaczęli rozmawiać o Hogwarcie, jednak kiedy pociąg ruszył umilkli patrząc za okno. Potem każdy zajął się jakimś zajęciem. Syriusz przeglądał magazyn o motocyklach, Peter zajadał słodycze, Remus czytał książkę, a James… James udawał, że wygląda za okno, a w rzeczywistości co chwila zerkał na rudowłosą, kiedy Syriusz przyłapał go na jednym z takich spojrzeń uśmiechnął się kpiąco i pokręcił głową. Okularnik intensywnie zastanawiał się nad tym jakby tu zaimponować Rudej – nie znając jej imienia zaczął ją tak nazywać. Nie mam pojęcia co by się jej spodobało… Może… Nie, to raczej nie… Yhmm... Nie to też, nie…
Plątał się w takich myślach, aż wpadł na świetny pomysł. Tylko czy…? Tak, śpi jak zabity... – myśląc o tym przyglądał się grubaskowi, który zasnął trzymając w ręku ciastko.
- Hehe… - chciał zwrócić na siebie uwagę Rudej, ale nie zareagowała. Wstał i stanął na krawędzi siedzenia, żeby dosięgnąć kufra. Uchylił wieko i zaczął szukać czegoś wewnątrz. Po chwili poszukiwań znalazł woreczek, którego szukał – znajdowały się w nim różne rzeczy pomocne w robieniu kawałów. Wyjął z niego gumowego, dość dużego pająka, do którego przywiązany był cieniutki, prawie nie widoczny sznureczek. Zatrzasnął wieko kufra i zeskoczył na podłogę, dwóch kolegów przyglądało mu się z ciekawością, ale Ruda – zero reakcji. Przyczepił sznurek do półki na bagaże dokładnie nad Peterem, dostosował jego długość tak, żeby pająk wisiał kilka centymetrów nad twarzą śpiącego, uśmiechnął się, usiadł na swoje miejsce i (niby przez przypadek) kopnął Peta w łydkę. Ten zamrugał nieprzytomnie powiekami, po czym zauważył wiszącego nad jego głową pająka. Zaczął oddychać coraz szybciej, co zwróciło uwagę Rudej. Kiedy zobaczyła o co chodzi zrzedł jej mina, widocznie nie przepadała za pająkami. Peter dyszał jeszcze chwilę, dopóki Syriusz nie zerwał pająka.
- Trzymaj – powiedział rzucając gumowe zwierzątko Jamesowi, który złapał je bez problemu. – Bo dostanie apopleksji czy coś – spojrzał na Petera, który powoli uspokajał się po przeżytym szoku, Ruda prychnęła i odwróciła się. Minę miał taką, że trójka chłopców zaczęła się śmiać, po chwili Pet dołączył do nich.
Nie zwrócili uwagi na chłopaka, który wszedł do przedziału i usiadł naprzeciw Rudej. Rozmawiał z nią cicho. Chociaż na początku była na niego zła, z czasem poprawił się jej humor.
-… do Slytherinu.* – James osłupiał kiedy usłyszał koniec wypowiedzianego przez nieznajomego chłopaka zdania.
- Do Slytherinu? – powtórzył z nieskrywaną odrazą i wyższością. – Ktoś tutaj chce być w Slytherinie? – Zmierzył wzrokiem chudego chłopaka, z tłustymi, czarnymi włosami. – Chyba się gdzieś przesiądę, a ty? – zwrócił się do Syriusza.
- Cała moja rodzina była w Slytherinie – odpowiedział poważnie i jakby z niesmakiem.
- Jasny gwint! A ja myślałem, że z tobą wszystko w porządku!
- Może zerwę z rodzinną tradycją – rozchmurzył się trochę Black. – A ty gdzie byś chciał być?
- W Gryffindorze, gdzie kwitnie męstwa cnota. Jak mój ojciec.
Siedzący pod oknem chłopak prychnął pogardliwie.
- Przeszkadza ci to? – zwrócił się do niego James.
- Nie – cały czas uśmiechał się drwiąco. – Jeśli wolisz mieć krzepę niż mózg…
- A ty gdzie byś chciał trafić, skoro brakuje ci i tego, i tego? – zapytał Syriusz, na co James wybuchnął śmiechem.
- Chodź, Severusie, znajdziemy sobie inny przedział. – Odezwała się Ruda wstając. Przyjaciele zaczęli przedrzeźniać jej ton, James podstawił chłopakowi nogę, o którą ten się potknął.
- Do zobaczenia Smarkerusie! – Krzyknął jeszcze Syriusz, kiedy zamknęły się drzwi przedziału, po czym cała czwórka wybuchła śmiechem. Kiedy uspokoili się wrócili do rozmowy o domach.
- Może do Ravenclawu. Nie mama pojęcia. – Powiedział Remus.
- Marzę o Gryffindorze, ale nadaję się tylko do Hufflepuffu. – Pod spojrzeniem chłopaków wyjawił Peter. E.L.? James zauważył inicjały na kufrze Rudej. Hmm… E.L… Rozmyślał o inicjałach Rudej kiedy dostał z dyniowego pasztecika. To Syriusz rozpoczął bitwę na słodycze( zaopatrzyli się w amunicje wykupując połowę słodyczy z wózka jeżdżącego po pociągu). Rozpętało się prawdziwe (bardzo słodkie) piekło. Na ścianach przedziału, we włosach, na ubraniach, a nawet na suficie… Słodycze były po prostu wszędzie. Uspokoili się na widok wchodzącego do przedziału rudowłosego prefekta.
- Co tu się dzieje? Uspokójcie się! No już! Co to ma być! Co wy macie we włosach? Posłuchajcie przez chwilę. Jestem Artur Weasley, prefekt Gryffindoru. Możliwe, że będę miał któregoś z was pod opieką. -Zapewne nie spodziewał się, że nie raz cała czwórka da się mu we znaki. – Dojedziemy za trochę ponad godzinę. Powinniście przebrać się w szkolne szaty. Kufry zostawiacie tutaj, zostaną przeniesione do zamku. Coś jeszcze… Hm… Chyba nie… No, tylko doprowadźcie się do porządku. Ymm… Chłoszczyść! – Rzucił zaklęcie, a ściany, podłoga, a nawet ich włosy zrobiły się czyste.
James wyjrzał za okno – było już dość ciemno, a dodatkowo niebo zasłaniały chmury. Sięgnął do kufra i wyjął z niego szatę. Inni poszli w jego ślady. Jako, że żaden nie umiał zawiązać porządnie krawatu, zastanawiali się chwilę po czym Jim zawiązał swój na zwykły supeł, a inni ( Remus z niezadowoloną miną) zrobili to samo. Reszta podróży minęła już spokojnie.
Gdy godzinę później pociąg zatrzymał się wysiedli na ciemnej stacji. Chmury zakrywały gwiazdy.
- Pirszoroczni! Do mnie! Tutaj! Pirszoroczni! – Poszli w kierunku, z którego dochodził głos i po chwili stanęli przed bardzo wysokim i równie szerokim mężczyzną. James i Syriusz wymienili spojrzenia – był to facet, który rozdzielił ich podczas bójki na Pokątnej. Ciekawe czy ich pamiętał? Ich czwórka podeszła pierwsza, więc przyjrzał im się z ciekawością, aż…
- My się chyba znamy? – patrzył na Pottera i Blacka. Pokiwali głowami. – To wy biliście się wtedy, na Pokątnej? – Uśmiechnęli się do niego, co bardzo go rozbawiło. Tymczasem za ich plecami zabrała się spora grupa uczniów.
- Wszyscy? To chodźcie. – I ruszyli krętą, stromą ścieżką, po obu stronach rósł gęsty las. Nie raz ktoś potykał się, albo ślizgał, ale w końcu usłyszeli jak mężczyzna powiedział:
- Za tym zakrętem zobaczycie Hogwart. – Ujrzeli potężne zamczysko górujące nad lasem i jeziorem. Było widać wieżyczki i niezliczone okna, w których paliło się światło. Co chwile ktoś szeptał „łał”, albo „ojejciu”. Doszli do brzegu wielkiego, czarnego jeziora, przy którym stało kilkadziesiąt łódek.
- Cztery osoby do jednej! No, wchodźcie! Raz, dwa!
James, Syriusz, Remus i Peter weszli do najbliższej. Kiedy wszyscy siedzieli bezpiecznie w łódkach ich przewodnik powiedział coś i wszystkie na raz ruszyły. Wszyscy w ciszy przyglądali się zbliżającemu się zamkowi. Nawet na łódce z przyszłymi Huncwotami panował spokój.
Dopłynęli do podziemnej przystani, gdzie wysiedli z łódek i poszli wydrążonym w skale korytarzem, aż wyszli na gładką i wilgotną murawę. Wspięli się po kamiennych schodkach i stłoczyli wokół dębowej bramy. Przewodnik podniósł swoją wielką pięść i zapukał trzy razy w bramę zamku, która natychmiast się otworzyła. Stała w niej wysoka, czarnowłosa czarownica w zielonej szacie.
- Dziękuję Hagridzie – powiedziała, po czym zwróciła się do uczniów. – Proszę za mną. – Weszli do Sali Wejściowej, w której zmieściłby się duży dom. Zza wielkich drewnianych drzwi dobiegał ożywiony gwar, oni jednak poszli do komnaty obok wejścia.
- Witajcie w zamku Hogwart. – I zaczęła opowiadać o ceremonii przydziału, domach i ich znaczeniu. Wyszła na chwilę, dając pierwszorocznym czas na przygotowanie.
- Może ktoś umie zawiązać krawat? – rzucił w przestrzeń Remus. Nie spodziewał się, że ktoś zareaguję, jednak stojąca niedaleko dziewczyna odwróciła się. Była to Ruda. Na widok chłopców prychnęła, ale nie odwróciła się.
- Może ty mogłabyś? – Spytał James wskazując na krawat. – Proszę… - Ruda zawahała się przez chwilę, jednak podeszła do okularnika i zawiązała mu krawat jak należy. Kiedy to robiła James przyglądał się jej rudym włosom opadającym na ramiona.
- Dzięki – mruknął kiedy skończyła, pomogła jeszcze trzem pozostałym i wróciła na swoje miejsce. Jim zauważył, że czekał tam na nią ten Smarkerus. Zdenerwowało go to i chciał już do nich podejść, ale do komnaty wróciła kobieta w zielonej szacie.
- Stańcie parami – wszyscy rzucili się wykonywać polecenie. James stanął w dwójce z Syriuszem. – Dobrze, chodźcie.
Wyszli z komnaty, przeszli przez Salę Wejściową i stanęli przed otwartymi drzwiami Wielkiej Sali. Była naprawdę wielka. Zamiast sufitu widać było niebo, teraz zakryte chmurami. Równolegle do siebie stały cztery stoły, każdy należał do innego domu. Prostopadle do nich stał stół prezydialny. Zatrzymali się przed tym ostatnim i ustawili w rzędzie. Przed nimi stał stołek, a na nim leżała tiara. Nagle rozdarcie przy rondzie kapelusza rozwarło się, a kapelusz zaczął śpiewać czy może deklamować utwór o szkole i każdym z domów, kiedy skończył odezwała się kobieta w zielonej szacie.
- Teraz nałożę każdemu z was Tiarę Przydziału na głowę, ona przydzieli was do domów. Kiedy kogoś wyczytam niech wyjdzie na środek. – Rozwinęła długą listę z nazwiskami i zaczęła czytać.- Avery, Tom.
James patrzył uważnie jak do stołka podszedł chłopiec, usiał na nim, kobieta nałożyła mu tiarę na głowę i
- Slytherin! – rozległo się w następnej chwili. Chłopiec odszedł szybko i usiadł przy stole po prawej.
- Black, Syriusz. – James klepnął kolegę w ramię, a tamten podszedł i usiadł na stołku. Nie Slytherin… A najlepiej Gryffindor… - Myślał usilnie James. Tak bardzo chciałby pomóc koledze. Okazało się to niepotrzebne, po chwili trochę dłuższej niż poprzednio tiara krzyknęła:
- Gryffindor! – James klaskał mocno patrząc na idącego w kierunku stołu po lewej Syriusza, który uśmiechał się szeroko. Zauważył jeszcze zdziwienie na twarzy pewnego Ślizgona i skupił wzrok na stołku. Kilka osób później usłyszał
- Evans, Lily. – Z szeregu wyszła Ruda! Evans Lily… E.L. Lily… Lily Evans…
- Gryffindor! –wykrzyknęła tiara ledwo dotykając włosów Rudej… Lily. Dziewczyna usiadła obok prefekta, którego Jim poznał w pociągu. Napotkał wzrok Syriusza, który puścił do niego oko, odwzajemnił gest. Kilkanaście osób później do Gryffindoru został przydzielony Remus. Jeszcze kilka osób i Peter… Spełniło się jego marzenie – Gryffindor.
- Potter, James. – Usłyszał swoje nazwisko Jim i nogi mu zmiękły. Zerknął jeszcze w stronę trójki kolegów, Rudej i podszedł do stołka. Ledwo tiara dotknęła jego głowy
- Gyffindor! – krzyknęła. Nogi powróciły do normalnego stanu. Usiadł obok Rudej przy stole Gryfonów uśmiechając się od ucha do ucha. Przybił piątkę siedzącemu po przeciwnej stronie Syriuszowi i rozejrzał się. W stronę stołu Ślizgonów odchodził właśnie Smarkerus, Lily wiodła za nim smutnym spojrzeniem.
- Co jest Ruda?
- Nie nazywaj mnie tak. – Odpowiedziała przez zaciśnięte zęby.
- Okej, okej… Więc, co jest Ru… Lily?
- A co cię to obchodzi?
- No wiesz… Ja ułożyłem twój kufer, ty zawiązałaś mi krawat… To zobowiązuję. –Zdenerwowała się jeszcze bardziej, więc James odpuścił i w zamian zmierzył wzrokiem Smarkerusa, ten zauważył jego spojrzenie i zmrużył oczy. Chwilę siłowali się na spojrzenia po czym Ślizgon odpuścił.
Kiedy wszyscy zostali już przydzieleni ( do Gryffindoru trafiła tylko ich czwórka i cztery dziewczyny) ze swojego miejsca podniósł się dyrektor szkoły. Wszystkie rozmowy momentalnie ucichły.
- Witam wszystkich! Ponownie starszych uczniów i po raz pierwszy nowych. Mam nadzieję, że uczta będzie wam smakowała. Hm… Smacznego! – Powiedział, klasnął w dłonie, a puste dotąd złote talerze zapełnił się pysznymi różnościami. Wszyscy zaczęli klaskać, po czym zabrali się do jedzenia. James od jakiegoś czasu czuł coś w brzuchu, jednak dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że jest po prostu głodny. Zaczął zajadać z apetytem. Kiedy skończył myślał, że nic już nie zmieści, zmienił zdanie kiedy pojawiły się desery. Wszystko wyglądało tak pysznie, że aż ślinka ciekła… Zabrał się więc do jedzenia.
Jakiś czas później dyrektor wstał ponownie, i jak poprzednim razem wszystkie rozmowy ucichły.
-Co ja chciałem...- podrapał się w głowę – Ach, tak… Pierwszoroczni powinni wiedzieć, że wstęp do Zakazanego Lasu jest zabroniony. Wszystkich informuję o tym, że na błoniach zostało zasadzone nowe drzewo. Bijąca Wierzba. Nie jest ona zbyt przyjazna, więc proszę, żebyście się do niej nie zbliżali.
Dyrektor mówił dalej, jednak James nie był tym zainteresowany. Zaczął kopać butem w nogę od stołu, po chwili usłyszał czyjś głos.
- Przestań - wyszeptała Ruda.
- Przeszkadza ci to? – powiedział równie cicho, nie podnosząc głowy.
- Tak.
- Okej… - i przestał. – Wolałabyś być w Slytherinie?
- Miałeś nie przeszkadzać.
- Odpowiedz. Proszę. – Wzruszyła ramionami i spojrzała na dyrektora, który właśnie skończył przemówienie. Wszyscy zaczęli wstawać, szurać krzesłami i kierować się do wyjścia.
- Gryfoni! Za mną! Tędy! – wykrzykiwał rudy prefekt.
- Syriusz! – zawołał za kolegą Jim.
- Tutaj! – usłyszał po lewej i tam odnalazł znajomego. Kiedy znaleźli się na schodach zrobiło się luźniej, więc odnaleźli Remusa, a potem Petera. Szli różnymi schodami, ludzie z obrazów przyglądali im się ciekawie, aż doszli do portretu Grubej Damy.
- Dyniowe paszteciki – zwrócił się do kobiety na obrazie prefekt.
- Zapraszam – kobieta odsłoniła przejście, przez które przeszli po kolei.
- Oto Pokój Wspólny Gryffindoru – okrągły, przytulny pokój, pełny wysiedzianych foteli i kanap. – Do sypialni dziewcząt idzie się tymi drzwiami, a chłopców tymi. – Wskazał odpowiednie drzwi. – Musicie wiedzieć, że pierwszoroczni muszą być w dormitorium najpóźniej o dwudziestej pierwszej. Tu jest tablica ogłoszeń. Hm… To chyba wszystko… Życzę wszystkim miłej nocy.
Chłopcy wspięli się na szczyt spiralnych schodów i otworzyli drzwi, na których przypięta była kartka z ich imionami. Weszli do półkolistego pokoju, w którym stały cztery łóżka z kolumienkami, między którymi rozwieszone były ciemno czerwone zasłony. James skierował się w stronę tego, przy którym stał jego kufer, otworzył wieko, wyjął piżamę i poszedł do łazienki, umyć się i przebrać. Kiedy wyszedł między chłopcami trwała zażarta dyskusja o to kto następny powinien iść do łazienki. Syriusz, który stał najbliżej po prostu wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi na klucz.
- Trzeci – zaklepał sobie Remus, a Pet zrezygnowany usiadł na swoim łóżku.
James rzucił dzisiejsze ubrania na krzesło, a sam usiadł na łóżku rozglądając się po pokoju. Kiedy Syriusz wyszedł z łazienki (Remus od razu wszedł) Jim nie spodziewanie zaczął interesować się poduszką. Gdy Syriusz nachylał się nad swoim kufrem ( jego łóżko sąsiadowało z Jima) okularnik wycelował i rzucił mu poduszką w plecy.
Syriusz dorwał swojej poduszki, Peter też się dołączył. Kiedy Remus wyszedł z łazienki spojrzał na nich i powiedział:
- I tak rozpętała się trzecia wojna światowa. – Po czym dołączył do zabawy.
Jim chciał się zamachnąć, ale zahaczył o Peta i obaj upadli na podłogę, pozostała dwójka zaczęła ich opoduszkowywać, aż poszewki od poduszek były puste, a pierze latało wszędzie. Śmiali się tarzając po podłodze, aż zabrakło im tchu. Wtedy w dobrych nastrojach położyli się w łóżkach, zgasili światło i zaczęli zasypiać.
James śnił tej nocy głównie o właścicielce inicjałów E.L.
*Ten dialog przepisałam z książki ( Insygnia Śmierci, Opowieść Księcia), mam nadzieję, że nie będziecie mieli mi tego za złe, ale nie miałam pomysłu jak zmienić tą rozmowę.
4. Złoty znicz i przysięga krwi Dodał James Potter Wtorek, 02 Czerwca, 2009, 15:50
Hej! Oto i następna notka. Nie jest za długa i chyba nie najlepsza, ale w następnej bardziej się postaram. Tej nie miałam czasu dopracować.
Chłopiec wyskoczył z kominka w Dziurawym Kotle i otrzepał się z pyłu. Był przed czasem. Zamierzał stanąć gdzieś z boku i poczekać na kolegę kiedy usłyszał swoje imię :
- James! – Syriusz kierował się w jego stronę machając do niego ręką. – Cześć!
- Hej! Już jesteś?
- Prawdę mówiąc byłem tu już po dziesiątej . Bo wiesz… Stara była na mnie zła, bo wieczorem trochę podokuczałem Regowi. Mogłaby jeszcze zmienić decyzje, więc wolałem nie ryzykować i zmyłem się wcześniej.
- Niezłą masz rodzinkę – powiedział tylko James kiwając głową i z pomocą barmana Toma wyszli na Pokątną przez małe podwórko.
Pierwsze kroki skierowali do Ollivanderów, gdzie Syriusz znalazł odpowiednią różdżkę już za czwartym razem. Obaj udawali śmiertelnie poważnych, jednak kiedy wyszli zaczęli śmiać się z pana Ollivandera i jego czasem dziwnych słów i gestów. Następnie poszli do Esów i Floresów, gdzie odebrali swoje książki. Kupili wszystkie rzeczy, o których zapomniał w piątek Syriusz, po czym zjedli po ogromnej porcji lodów ( jedenaście gałek, a każda w innym smaku). Siedzieli przy stoliku przed lodziarnią, obok przechodziło wielu czarodziejów.
- Co właściwie zrobiłeś bratu? – zapytał Jim patrząc na Syriusza przez szkła okularów.
- Nic takiego – uśmiech chłopaka mówił co innego. – No wiesz… Po prostu zawinąłem go w kołdrę, potem ten ‘kokon’, który powstał obwiązałem liną… - zaczyna cicho chichotać - Wtedy przerzuciłem tą linę przez deskę łączącą dwa filary przy łóżku, podciągnąłem go do góry… Drugi koniec liny przywiązałem do kaloryfera i … I zostawiłem go tak… - Na koniec pękał już ze śmiechu, a James dołączył do niego.
- A on dał się tak po prostu? Nie stawiał oporu?
- Trzeba było użyć pewnej siły – mówiąc to przyglądał się swojej pięści. Roześmiali się i przybili piątkę, po czym pobiegli do sklepu z miotłami.
- Nieźle… - mruknął James, kiedy weszli do środka. Na specjalnych podstawkach, a w niektórych miejscach na ścianach, stały lub były przyczepione różne rodzaje mioteł. Chłopcy zgodnym krokiem podeszli do stojącej na środku.
- Łał… Chciałbym taką… - Z szeroko otwartymi oczami przyglądali się Nimbusowi 1000. Nagle usłyszeli coś pomiędzy kwikiem, jękiem, a krzykiem wydobywającym się z gardła właściciela sklepu, który rzucił się do wejścia i zamknął drzwi.
- Co jest? – spytał James, a w zamian odpowiedzi przed jego nosem przeleciał złota, skrzydlata piłeczka. – Złoty znicz…
- Ale jak uciekł? – spojrzeli na niskiego, grubego chłopca, który przed chwilą wszedł do sklepu. Teraz stał nieruchomo trzymając coś przypominającego szkatułkę, z wszystkich jej stron widniał jaskrawo czerwony napis – NIE OTWIERAĆ!!! Pozostawili chłopca w spokoju, a skupili się na znalezieniu znicza. Sprzedawca stał bezradnie, z rozłożonymi rękoma. Złota piłeczka krążyła pod sufitem.
- Złapie ją – mruknął James i za nim ktokolwiek zdążył coś zrobić wyczuł właściwy moment, wybił się, wyciągnął rękę i … Pierwszy raz w życiu złapał Złotego znicza. Trzymał mocno, chociaż mała piłeczka tylko chwile próbowała się wyrwać po czym znieruchomiała.
- Łał… - mruknął Syriusz, właścicieli nie był jednak zadowolony. Kiedy James chciał oddać mu znicza powiedział niemiłym głosem:
- Czy wiecie coś o zniczach? Zapewne nie. Wiedzielibyście, że znicz ma pamięć cielesną i … Ech tam.. Teraz po prostu nic już nie znaczy… Nie mogę go sprzedać…
- Ups… - gruby chłopiec jakby ożył. Zrobił się purpurowy, odrzucił pudełko i szybko wybiegł ze sklepu. Mężczyzna krzyknął coś za nim i wrócił zdenerwowany za ladę. Lekko zdezorientowani chłopcy wyszli ze sklepu, odeszli kawałek i usiedli na krawężniku rozmyślając o tym co właśnie zaszło.
- Złapałeś go? – usłyszeli cichy, nieśmiały głos. Kawałek dalej stał ten sam pulchny chłopiec.
-Ty go wypuściłeś – chłopiec zmieszał się trochę, więc James wyciągnął rękę i przedstawił się:
- Jestem James.
- Peter.
- Syriusz.
- Też jedziecie do Hogwartu?
- Tak.
- Peter! - usłyszeli wołanie kobiety.
– Ups… Musze lecieć… - Pobiegł do swojej matki i zaczął cos jej tłumaczyć żywo gestykulując.
- James?
- Tak?
- O której mieliśmy być u ciebie?
- O trzeciej, a co?
- Jest już dwadzieścia po!
Zerwali się i pobiegli do Dziurawego Kotła.
- Nareszcie! – Takim okrzykiem, w którym słychać było ulgę, przywitała ich w kuchni mama Jamesa. – Już myślałam, że coś się stało.
- Wszystko dobrze, mamo.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry Syriuszu. Siadajcie, pewnie jesteście głodni. A to co? – wskazała na zaciśniętą w pięść dłoń Jima - cały czas trzymał znicza. Opowiedzieli jej wszystko jedząc obiad.
Kilkadziesiąt minut później siedzieli w pokoju Jamesa i grali w chińczyka, pod sufitem latał znicz. Syriusz, który akurat zajmował się przemową do kostki, aby ta była tak życzliwa i wyrzuciła pięć oczek, nie zauważył zamyślonej miny przyjaciela.
-Syriuszu…
- Co?! – nie udało mu się zbić pionka Jima.
- Wiesz, mam pomysł… Ale uspokój się najpierw… Już? Ok? To słuchaj. Wymyśliłem, że ten znicz – wskazał palcem na latającą piłeczkę – będzie symbolem naszej przyjaźni. Co sądzisz?
- Hm… Fajny pomysł... Ale… Naszą przyjaźń powinno pieczętować coś oprócz tego znicza… Jakieś… przyrzeczenie…
- Może… przysięga krwi! – Twarze im się rozjaśniły, a źrenice powiększyły.
- To jest to… Tylko jak?
- Miałem… gdzieś tu … - przeszukiwał gorączkowo szuflady biurka – No, są… - Znalazł plastikowe pudełko ze szpilkami. – Może być?
- Jak najbardziej… tylko trzeba by… - Potrzymali chwile szpilki pod gorącą wodą w łazience i wrócili do pokoju. Stali na środku, każdy trzymał jedną szpilkę.
- Raz… Dwa… Trzy… - Mówiąc ostatnie słowo ukłuli się szpilkami w palce. Syriusz syknął cicho, a James przygryzł dolną wargę. Kiedy na palcach pojawiły się kropelki krwi dotknęli się i wymówili słowa wymyślonej szybko przysięgi.
- Nieźle… - mruknął James, kiedy wyrzucali dowody zbrodni przez okno.
3. Odwiedziny Dodał James Potter Niedziela, 24 Maja, 2009, 14:30
O to następna notka z dedyką dla Katie i Syrci. W czwartej opisze drugą wyprawę na Pokątną, a w piątej będzie jechać do Hogwartu. Zapraszam do czytania:
Był sobotni ranek, czarnowłosy chłopiec jadł właśnie śniadanie, kiedy do kuchni weszła jego mama. Jim chciał podjąć temat samotnej wyprawy na Pokątną, ale Kirsten uprzedziła go mówiąc:
- O której zamierzacie się spotkać? – James prawie zakrztusił się mlekiem i pomyślał: Jak ona się dowiedziała? Przecież nic nie mówiłem. Może lepiej udawać głupka…- Słucham?
- Spytałam, o której chcecie spotkać się z Syriuszem.
- A… Ale… Jak się domyśliłaś?
- Och Jimmy, naprawdę uważasz mnie za tak głupią osobę?
- Skądże, mamo!
- No, to na którą się umówiliście?
- Na dwunastą w Dziurawym Kotle.
- Trzy godziny powinny wam starczyć, prawda?
- No pewnie, ale… - Chciał zapytać o co chodzi, ale mama mu przerwała:
- Syriusz wydaje się grzecznym i porządnym chłopcem. Jeśli chcesz to w poniedziałek po zakupach możesz zaprosić go do siebie.
- Naprawdę? Och, mamo! Jesteś super!
Przytulił ją, pocałował w policzek i pobiegł do pokoju, żeby poinformować o wszystkim kolegę. Czekając na odpowiedź był zbyt podekscytowany by cokolwiek robić, więc chodził w kółko po pokoju co chwila przeczesując rękoma włosy – lubił to robić, bo wyglądały wtedy jakby dopiero co zsiadł z miotły. Kiedy o jedenastej Finia wróciła z listem od Syriusza James uspokoił się, ale po chwili posmutniał. Syriusz pisał: James!
Dzięki za zaproszenie, z chęcią przyjąłbym je, ale muszę pogadać ze starymi co w obecnej sytuacji nie będzie łatwe. Strasznie się na mnie wczoraj wkurzyli, uwierzysz, że zapomniałem o połowie zakupów!? Nie kupiłem nawet różdżki! Nie jestem pewny czy puszczą mnie w poniedziałek, ale wykombinuje coś i na pewno będę. Do zobaczenia w poniedziałek o dwunastej
Syriusz.
W tej chwili usłyszał wołanie swojego kolegi, więc wyjrzał przez okno wychodzące na ulice.
- Hej, James! Idziesz grać w piłkę? A może by tak… Grimmauld Place to po drugiej stronie Tamizy, rodzice nie pozwalają mi tam chodzić, ale to ważna sprawa, poza tym nawet się nie dowiedzą. Tak, to może się udać. A mama… powiem, że będę z chłopakami, na pewno uwierzy.
- Dobra Jack. Tylko powiem mamie. – Zbiegł do kuchni. – Mamo, będę z chłopakami na dworze. Wrócę na obiad. Pa! - Usłyszał jeszcze:
– Uważaj na siebie! – I już biegł z Jackiem w stronę boiska. Kiedy dobiegli do reszty chłopców James zaczął im wyjaśniać:
- Sorki, ale dziś z wami nie zagram.
- To po co wyszedłeś?
- Musze coś załatwić, ale moi rodzice nie mogą się o tym dowiedzieć. Rozumiecie? – Chłopacy pokiwali ze zrozumieniem głowami.
- Spoko, będziemy cię kryć. Co mamy robić?
- Raczej czego macie nie robić. Nie chodźcie w pobliżu mojego domu, bo moja mam mogłaby was zauważyć, a mnie by nie było. I jeśli nie wrócę do czwartej to niech ktoś idzie powiedzieć, że gram mecz i wrócę godzinę później. O piątej będę już na pewno.
- A gdzie idziesz? – James wiedział, że może im zaufać, więc bez wahania wyjawił cel swojej wędrówki.
- Serio? Przecież to po drugiej stronie rzeki.
- Przeżyje, tylko mnie kryjcie. Do piątej na pewno wrócę.
I ruszył szybkim krokiem. Chodzenie nie było dla niego problemem. Każdego lata, odkąd skończył osiem lat, wyjeżdżał z tatą na wędrówki w góry. Spali w namiocie i piekli kiełbaski nad ogniskiem. Tyle, że w górach powietrze jest czyste i świeże, drzewa dają cień, a ptaki ćwierkają radośnie. Tu, w mieście, śmierdzi spalinami, jest duszno i tłoczno. Po półgodzinie marszu, z chmur wiszących nad miastem, zaczął kropić deszcz i zerwał się wiatr. Mimo tych nie sprzyjających warunków James śmiało szedł na przód.
Po ponad godzinie od wyjścia, deszcze przestał padać. Lekko przemoczony chłopiec wszedł właśnie na most nad Tamizą i zrobił tam sobie odpoczynek. Stojąc oparty o barierkę przypatrywał się płynącym w dole statkom wycieczkowym i myślał nad tym, że sam nigdy nie był dalej. Co prawda mógł chodzić tylko do Burgess Park, ale razem z chłopakami nie raz przychodzili aż na most. Westchnął i ruszył w dalszą drogę. Dojście do Judy Street zajęło mu pół godzinny ( raz musiał spytać o drogę), stamtąd w kilka minut doszedł do domu Syriusza. Łącznie jego ‘spacer’ trwał około dwóch godzin. Spojrzał na zegarek, który wskazywał kwadrans po pierwszej, usiadł na pobliskiej ławce i zaczął rozmyślać.
Jak mam się teraz porozumieć z Syriuszem? Po prostu zapukać do drzwi? Yhh… Nie pomyślałem o tym… I wszystko na nic... Mieszka pod numerem dwunastym. Może rzucić kamieniem w okno? Tylko, w które?
Przypatrywał się domowi z numerem dwanaście, kiedy okno, na najwyższym piętrze otworzyło się i wyjrzał przez nie chłopak z włosami w barwie przypominającymi atrament. Ze znudzeniem rozglądał się po okolicy.
- Panienko z okienka! – wydarł się James, a chłopak zwrócił na niego uwagę.
- James?! - jego twarz rozjaśnił uśmiech – Co ty tu robisz? Jesteś mokry!
- Przybywam uratować księżniczkę zamkniętą w wieży.
- Zaraz ci otworze – i zniknął z okna, żeby po chwili pojawić się w drzwiach.
- Wchodź, ale cicho – szepnął konspiracyjnie, a James przystosował się do jego wskazań. Doszli zaledwie na pierwsze piętro, kiedy usłyszeli kobiecy głos:
- Syriuszu!
- Tak, matko?
- Czy ktoś przyszedł?
- Tak – zacisnął zęby ze złości.
- Przedstaw mi swojego gościa!
- Yhh… - westchnął z rezygnacją. – Chodźmy – otworzył drzwi i wprowadził Jamesa do salonu. Pokój był urządzony z przepychem, w fotelu pod ścianą siedziała elegancko ubrana kobieta z filiżanką w dłoni.
- Dzień dobry – powiedział i ukłonił się James. Rzucił spłoszone spojrzenie na Syriusza.
- Mamo to James Potter. James to moja matka.
- Witam w domu Blacków – powiedziała kobieta i wyciągnęła przed siebie dłoń. James ujął rękę przyozdobioną wieloma pierścieniami i ucałował ją starając się powstrzymać odruch wymiotny.
- Nazywam się Walburga.
- Czy możemy już iść mat… mamo?
- Dobrze. Zaraz przyślę Stworka z podwieczorkiem.
-Nie trzeba – powiedział przez zaciśnięte zęby Syriusz i szybko wyszli z pomieszczenia. Dopiero kiedy znaleźli się w pokoju Syriusza zaczęli rozmawiać.
- Przepraszam cię, za to na dole.
-Spoko, przecież nic się nie stało.
- Nie chciało ci się rzygać jak wyciągnęła rękę?
- Szczerze mówiąc tak.
- Pomyśl, że ja muszę to robić co dziennie. Czemu masz mokre włosy?
- Kiedy szedłem złapał mnie deszcz.
- Szedłeś pieszo? Przecież to spory kawałek drogi!
- Jestem przyzwyczajony do dłuższych spacerów. – Syriusz podszedł do szafy i wyciągnął z niej bluzę.
- Trzymaj.
- Dzięki – James zaczął rozglądać się po pokoju. Był on przestrony, pod ścianą stało wielkie łoże z drewnianymi, rzeźbionymi oparciami, otwarte okno było przesłonięte długimi, aksamitnymi zasłonami, z sufitu zwisał piękny żyrandol z ogarkami świec, kawałek od drzwi znajdowało się biurko z wieloma szufladami, na drzwiach szafy przyklejone były plakaty z motocyklami
- Udało mi się namówić Walburgę, żebym mógł jechać w poniedziałek.
- To super! – W tym momencie ktoś zapukał do drzwi.
– Wejść!
Do środka wsunął się skrzat domowy ubrany w togę z białego materiału.
- Paniczu Black, paniczu Potter – skłonił się lekko. - Na prośbę pana szanownej matki przyniosłem paniczom podwieczorek. – Mówiąc to postawił tacę na biurku, zdjął z niej dwa nakrycia, dwie filiżanki z herbatą, talerz z pokrojonym na kawałki ciastem i wyszedł z pokoju.
- Dla kogo było trzecie nakrycie? – Zapytał jak zawsze spostrzegawczy James.
- Dla mojego młodszego brata, Regulusa. Proszę, częstuj się.
Po podwieczorku rozmawiali o różnych rzeczach, przede wszystkim o Hogwarcie i Quidditchu. Niestety James musiał wyjść już o drugiej, żeby zdążyć do domu na czwartą.
- możesz wrócić Siecią Fiuu – zaproponował Black.
- Nie mogę, mama nie wie, żę tu jestem.
- Aaa, to inna sprawa.
Syriusz odprowadził go do mostu, gdzie pożegnali się i każdy poszedł w swoją stronę.
2. Pokątna Dodał James Potter Sobota, 16 Maja, 2009, 19:28
No i jest nowa notka - efekt soboty spędzonej przed komputerem, a miałam uczyć się z chemi, no ale cóż. Zapraszam do czytania:
Drrr… Drrr… Drrr…
James otworzył nieprzytomnie oczy i wyłączył budzik. Kto nastawił to cholerstwo… O co chodzi, że każą mi wstawać tak wcześnie. O rzesz…
I zerwał się z łóżka, żeby popędzić do łazienki. No tak, całkiem zapomniałem… Jak mogłem zapomnieć! Przecież dziś piątek ! Sam nastawiłem budzik, żeby nie zaspać. Obudziliby mnie pewnie, ale lepiej mieć pewność. Już nie mogę się doczekać. Pokątna! Różdżka ! W końcu będę miał różdżkę! Księgi z zaklęciami też będą zapewne ciekawe… No i zwierzątko! I szata! Szata… yyh… jakoś przetrwam te przymiarki… Będzie też można wejść do sklepu z miotłami! Szkoda, że na pierwszym roku nie można mieć miotły…
Po szybkim prysznicu założył na nos okulary. Nawet nie próbował zrobić czegoś z włosami. Wciągnął jeansy leżące na podłodze, czystą koszulkę, granatową bluzę z kapturem.
W kuchni siedzieli już rodzice. Tata jak zwykle pił kawę i czytał Proroka Porannego, mama przeglądała nowy katalog z kosmetykami. Kiedy Jim wszedł i zabrał się do jedzenia gotowych już kanapek Jason akurat skończył czytać i zwrócił się do syna:
- Jak tam, młody czarodzieju? – James uśmiechnął się szeroko, ukazując zęby brązowe od czekolady (kanapki były z Nutellą).
- Co myślicie o tym, żeby zjeść obiad w Dziurawym Kotle?
- Tak! –krzyknął Jim krztusząc się.
- Niech wam będzie… - Poddała się bez walki Kirsten.
Pół godziny później James ochoczo wskoczył do kominka i wykrzyknął – Pokatna!
Kręcił się i kręcił widząc różne kominki, aż wypadł z wiru i znalazł się w ogromnej księgarni. Pośpiesznie otrzepał się z pyłu i zaczął oglądać książki na najbliższym regale. Kiedy do księgarni dotarli Kirsten i Jason podeszli do lady, gdzie przywitała ich kobieta z siwymi włosami:
- Zapewne wybierasz się do szkoły, tak?
- Tak, do Hogwartu – śmiało potwierdził James. – Potrzebuję…
- Nie trudź się chłopcze, znam tę listę na pamięć.
I zaczęła przywoływać książki różdżką. Po chwili Potterów dzieliło od niej sporo ksiąg, większość z nich była strasznie gruba. James przeliczył wszystkie i uznał, że jakąś przegapiła.
- Tak, niestety, ale wszystkie „Teorie magii” zostały wykupione. Nowa dostawa jest już w drodze. Będzie prawdopodobnie w poniedziałek.
- Możemy prosić o odłożenie jednej dla nas? – Spytał Jason, widząc zmartwienie na twarzy syna.
- Ależ oczywiście. Państwa nazwisko?
- Potter. Ciekawe czy uda mi się przekonać rodziców… Mógłbym sam ją odebrać… I przy okazji pochodzić po innych sklepach…- Teraz po różdżkę! – Zawołał Jim kiedy wyszli z Esów i Floresów i ruszył w stronę sklepu z napisem OLLIVANDEROWIE: WYTWÓRCY NAJLEPSZYCH RÓŻDŻEK OD 328 R. PRZED NOWĄ ERĄ. Ojciec ruszył za nim, a mama poszła do apteki.
- Witam, witam. Jak się sprawuję twoja różdżka, Jasonie?
- Jak zawsze znakomicie.
- Buk, dziesięć cali, prawda? – Jason pokiwał tylko głową.
- To James, mój syn – popchnął do przodu lekko zdenerwowanego chłopca, a sam usiadł na krześle.
- Jak ten czas szybko leci – mruknął pan Ollivander. – Która ręka ma moc?
- Prawa – mówiąc to wyciągnął ją do przodu. Starszy pan zaczął go mierzyć. Ciekawe po co te wszystkie miary… Obwód głowy?!
- Każda różdżka ma rdzeń z bardzo potężnej substancji magicznej. Używamy smoczych serc, rogów jednorożca i piór z ogona feniksa. Jak zapewne wiesz nie istnieją dwie identyczne różdżki. Używając swojej osiągniesz lepszy rezultat niż kiedy używałbyś czyjejś.
James zezując patrzył na mierzącą mu szerokość nosa taśmę. Ollivander przynosił w tym czasie różne pudełka.
- Spróbuj tą, heban i pióro feniksa – podał mu różdżkę. – Nie, nie! Nie ta! Może kasztanowiec i włókno smoczego serca? Machnij! – Jim machnął, a kubek po herbacie ( na szczęście już pusty) rozbił się. Wypróbował jeszcze kilka innych różdżek. A może żadna różdżka do mnie nie pasuje? Nie, to głupstwo… Pan Ollivander na pewno coś znajdzie.
Spojrzał na ojca, który uśmiechnął się krzepiąco. Mężczyzn wrócił z jednym pudełkiem.
- Ta będzie dobra. Na pewno. Spróbuj. – Jim przyjął niepewnie różdżkę i poczuł mrowienie w palcach. Ciepło rozeszło się po jego dłoni, a kiedy machnął czerwone iskry wyleciał w powietrze. Kamień z serca… A już się bałem… -Mahoń, jedenaście cali, pióro z ogona feniksa. Bardzo poręczna, znakomita do transmutacji.
Włożył różdżkę do pudełka i podał ją chłopcu. Pożegnali się i poszli w stronę sklepu Madam Malkin, gdzie czekał na nich Kirsten.
- I jak? -Spytała, a Jim z dumą wyjął różdżkę z pudełka.
- Jedenaście cali, mahoń.
- Poszedłbyś sam po szaty?
- Bez problemu.
- Masz tu pieniądze, spotkamy się w magicznej menażerii.
Otworzył drzwi, a dzwonek oznajmił jego wejście. W środku owionął go słodki zapach, kobieta wstała zza lady i przywitała się:
- Dzień dobry. Czyżby Hogwart, kochasiu?
- Tak – odpowiedział Jim.
- Chodź. Tutaj. Stań na stołku.
Inna kobieta założyła mu przez głowę szatę i zaczęła upinać szpilkami w różnych miejscach. Muszę wyglądać jak jakiś strach na wróble, z tymi wyciągniętymi rękoma. Ehh… To strasznie nudne tak stać i nic. Ooo… Czy to był dzwonek?
Do sklepu wszedł chłopiec, czarne włosy sięgały mu do połowy szyi.
- Hogwart? - Pokiwał głową – Stań na stołku. Ożywił się trochę zauważając rówieśnika:
- Cześć, ty też do Hogwartu?
- Tak. Ty też na zakupach?
- Tak. Dopiero przyjechałem. Zaczynam tu, bo nosić ze sobą te wszystkie książki… A ty?
- Mam już różdżkę i książki. Rodzice poszli po kociołek, wagę i teleskop.
-Jesteś ze starymi? Szkoda…
- Ty jesteś sam? Szczęściarz z ciebie, mnie rodzice nie puściliby samego.
- Nie uważam się za szczęściarza.
- Czemu? – Chłopak tylko pokiwał głową.
- A tak w ogóle to jestem James.
- Syriusz. To jaką masz różdżkę?
- Mahoń, jedenaście cali.
- A rdzeń?
- Pióro z ogona feniksa.
- Do jakiego domu chcesz trafić?
- Gryffindoru, a ty?
- Byle nie do Slytherinu. Zrobił się jakiś smutny… Rozumiem, że myśl o Slytherinie nie jest przyjemna, ale bez przesady…-Może chciałbyś iść ze mną do magicznej menażerii? Mam się tam spotkać z rodzicami.
- No nie wiem. A nie będą mieli nic przeciwko?
- Nie, na pewno nie.
- W takim razie ok.
- No, już koniec. Możecie zejść.
Kiedy doszli do magicznej menażerii, każdy z paczką pod pachą, byli pochłonięci rozmową o quidditchu.
- Może przedstawisz nam swojego znajomego, James?
- Och, nie zauważyłem was. To Syriusz.
- Dzień dobry.
- Mógłby dokończyć z nami zakupy?
- Oczywiście. Chodźmy, bo jeszcze wszystkie sowy odlecą.
- Oj tato…
Chłopcy od razu skierowali się w stronę klatek z sowami. Nie było mowy o jakiś kotach czy ropuchach.
- Och… Popatrz na tą!
- Spójrz!
- Ta jest wspaniała!
Po wielu niepewnych decyzjach James wybrał Uszatkę - czarno-szarą, z jaskrawo pomarańczowymi oczami. Syriusz zdecydował się na Syczka – rudo-brązową, o jasno-żółtych tęczówkach i niebiesko-czarnym dziobie. Wybrali jeszcze klatki i kilka paczek pokarmu, po czym udali się do lodziarni Floriana Fortescue. Jedząc ogromne porcje lodów owocowych chłopcy zastanawiali się nad imionami dla swoich sów.
- Chyba nazwę go Helios. Co o tym myślisz, James?
- Pasuje do niego. A co z moją? – Uszatka okazała się samiczką.
- Może… Co powiesz na Kunegundę?
-Że co?
- Żartowałem… Słyszałem kiedyś imię Serafina, w skrócie byłoby to Finia.
- Finia? – Zwrócił się do sowy, która zahukała głucho. – Podoba ci się Finia? Więc niech będzie. Widząc, że rodzice są zajęci rozmową powiedział konspiracyjnym głosem:
- W poniedziałek muszę odebrać jedną książkę z Esów i Floresów. Wszystkie wykupiono, więc ty też jej nie dostaniesz.
- Rozumiem, a rodzice cię puszczą?
- Załatwi się.
- Dobra, o której?
- Może w południe?
- Ok. – Przestraszyli się, że ich podsłuchali kiedy Kirsten powiedziała nagle:
- Syriuszu?
- Słucham?
- Może zjesz z nami obiad w Dziurawym Kotle?
- Chętnie, proszę pani. Och, nie kupiłem jeszcze książek!
- Lećcie do księgarni. My weźmiemy wszystkie rzeczy. Spotkamy się w Dziurawym Kotle.
- Ok, ale sowy weźmiemy sami.
Każdy złapał klatkę ze swoją sową i pobiegli do Esów i Floresów. Wpadli do księgarni i rzucili się w stronę kobiety, którą James już poznał.
- Proszę komplet książek do Hogwartu dla pierwszej klasy – wydyszał na jednym tchu Syriusz.
- Spokojnie. Chwileczkę. Niestety…
- Wiem, że nie ma „teorii magii”, proszę o odłożenie jej dla mnie w poniedziałek.
- Dobrze. Twoje nazwisko?
Syriusz zmieszał się, spojrzał na Jamesa jakby ze skruchą i powiedział smutnym głosem:
- Black. Syriusz Black. Black?! Black! Czyżby ten Black z tych Blacków! Nie pomyślałbym… Patrzy na mnie tak, jakby się wstydził… Może trochę, go rozumiem… To przecież nie jego wina…
Spróbował uśmiechnąć się do kolegi pokrzepiająco, ale tamten tylko odwrócił wzrok. Kiedy wyszli, niosąc ciężkie księgi, Syriusz unikał jego wzroku.
- Co jest stary? Coś nie pasuje?
- Nie słyszałeś jak mam na nazwisko? Nie rozumiesz, że pochodzę z rodu Blacków, gdzie ważna jest czysta krew?! - Ostatnie dwa słowa wymówił z pogardą.
- No cóż stary, rodziny się nie wybiera. No, chyba, że nie możesz się ze mną zadawać. Może nie mam tak czystej krwi jak ty.
- To nie jest śmieszne.
- Nie? To dla czego mnie to bawi? Hahaha… Śmieję się! Widzisz! To jest śmieszne! No popatrz! Śmieję się! Hahaha… Hihi…
- Czyli, nie przeszkadza ci to?
- Myślisz, że skoro ty jesteś takim fajnym kumplem to będzie mi przeszkadzało twoje nazwisko? Jeśli tak to głupi jesteś!
- Dobra, łapie, przestań się wydzierać.
- Tak jest, mości panie Black.
- Yghh… Zabiję cię chyba! – I rzucił się na niego. Przewrócili się i zaczęli tarzać po ziemi okładając rękoma. Ludzie musieli przystawać, bo nie mieli pewności, czy przechodząc obok nie zostaną uderzeni jakąś z wierzgających dziko kończyn.
- Co tam się dzieje, cholibka! – Między gapiami przeciskał się mężczyzna, miał chyba dwa metry wzrostu i długie, czarne, poplątane włosy i brodę. – Przestańcie natychmiast! – Chwycił obu chłopców za kołnierze i podniósł wysoko. Ludzie zaczęli się rozchodzić. Chłopcy sapali chwilę ze zmęczenia.
- Dzieciaki! – Mężczyzna postawił ich na ziemię. – No, o co chodzi?
Chłopcy spojrzeli na mężczyznę i powiedzieli jednocześnie:
- Nic takiego. – James znalazł okulary ( potłuczone), Syriusz pozbierał porozrzucane wszędzie książki, spojrzeli na siebie
- Do widzenia! – pożegnali mężczyznę i pobiegli do Dziurawego Kotła. Zlokalizowali rodziców Jamesa i usiedli obok nich.
- O mój Boże ! Co się wam stało? – Potargane ubrania, zadrapania na rękach i potłuczone okulary to dość oszałamiający widok dla matki.
- Och, nic takiego.
- Biliście się!
- Przestań Kirsten. To normalne w ich wieku – i mrugnął do chłopców. – Pokaż okulary James. Okulus Reparo!
Jedząc obiad James i Syriusz przypatrywali się innym czarodziejom i naśmiewali z wielu z nich. Posmutnieli kiedy nadszedł czas powrotu do domu. Tak dobrze razem się bawili. Wymienili się adresami, żeby potwierdzić poniedziałkowe spotkanie, pożegnali się i za pomocą Sieci Fiuu wrócili do swoich domów.
1. List Dodał James Potter Piątek, 08 Maja, 2009, 14:36
Hej! Teraz ja będę prowadziła ten pamiętnik. To nie będzie kontynuacja. postaram się dodawać notki co 1 - 2 tygodnie. Zapraszam też do pamiętnika Lily Poter, który prowadzę. No i miłego czytania:
Drzwi otworzyły się i do ciemnego pokoju weszła brązowowłosa kobieta. Podeszła do łóżka, na którym leżał jej syn i mamrotał coś przez sen.
- James – powiedziała cicho i delikatnie go szturchnęła. Powtórzyła nieudaną próbę jeszcze raz i podeszła do okna, aby odsłonić rolety. Pokój zalało światło słoneczne, a chłopiec odwrócił się tyłem do okna.
- Jimmy! – przysiadła na łóżku i odsunęła z jego twarzy kruczoczarne włosy. – Śniadanie na stole – żadnego efektu. – Zrobiłam twoje ulubione naleśniki z dżemem. – Uśmiechnęła się, kiedy James otworzył powoli oczy.
- Mamo, miałem okropny sen. – Zrobiła pytającą minę, chociaż dobrze wiedziała z czym wiązały się jego koszmary przez ostatni miesiąc. – Był już pierwszy września, a ja nadal nie dostałem tego listu. Poszedłem jednak na peron 9 ¾ . Spóźniłem się, pociąg już odjeżdżał, zacząłem go gonić i …
- I?
- I wtedy się obudziłem. Tylko naleśniki z dżemem mogą mnie teraz pocieszyć. – Kirsten uśmiechnęła się. Wiedziała, że na stole w kuchni czeka coś, co wzbudzi w nim euforie, ale powiedziała tylko:
- Wstawaj, wstawaj. Umyj się, ubierz i schodź na dół. Raz dwa. – Wyszła, a James wygramolił się z kołdry ukazując bokserki w kolorze moro, założył okurary na nos i powlókł się do łazienki. Wziął szybki prysznic, umył zęby i ochlapał zimną wodą twarz. Bezskutecznie, jak co rano, próbował przygładzić swoje roztrzepane włosy. W pokoju otworzył szafę, wyjął pierwszą z brzegu koszulkę i wciągnął ją na siebie, jednocześnie rozmyślając nad listem z Hogwartu, który jeszcze nie przyszedł: Może sowa, która go niosła zemdlała gdzieś po drodze? Ehh… A co jeśli nie mam dość magicznych mocy, aby zostać prawdziwym czarodziejem? Może jestem charłakiem? Co by to była za hańba dla rodziców, a zwłaszcza taty, który pracuje w ministerstwie. Mam nadzieję, że te naleśniki poprawią mi nastrój.
Stał już w pełnym ubraniu na schodach, kiedy zauważył, że ubrał koszulkę tył do przodu. Szybko naprawił ten fakt i zwlókł się do kuchni, z miną męczennika. Tam spotkała go prawdziwa radość.
Kiedy stanął w drzwiach, na pierwszy rzut oka zobaczył tylko mamę jedzącą śniadanie, naleśniki czekające na jego miejscu przy stole, naprzeciw okna. W końcu siadając dostrzegł szklankę mleka i oparty o nią list. Chwycił go w ręce, przyjrzał się mu dokładnie, sprawdził nazwisko, adres i pieczęć, po czym ogarnęła go euforia. Zaczął skakać, jednocześnie rozrywając kopertę. Chwilę później, po całej kuchni walały się strzępy koperty, a James stał na krześle i czytał na głos:
- Szanowny Panie Potter, mamy przyjemność poinformowania Pana, że został Pan przyjęty do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Dołączyliśmy listę niezbędnych książek i wyposażenia. – Kiedy to czytał na jego twarzy gościł uśmiech od ucha do ucha, a nazwę szkoły wymawiał prawie z czcią.
- Tata, musiał niestety iść do pracy, ale kazał przekazać ci gratulacje, jesteśmy z ciebie naprawdę dumni. – Mówiąc to przytuliła go do siebie, wcześniej ściągając z krzesła.
- Kiedy pojedziemy na Pokątną? – Zapytał chłopiec, jednak mama tylko się uśmiechnęła i wskazała na talerz:
-Jedz, bo wystygną! – James, zapewne najszczęśliwszy jedenastolatek w Londynie, zabrał się do jedzenia nie wypuszczając listu z ręki. Kiedy dokładnie wylizał już talerz, ponowił pytanie.
-Nie wiem Jimmy, tata musi załatwić sobie wolny dzień, a wiesz, że ostatnio ma dużo spraw na głowie. – Chłopcu chwilowo zrzedła mina, jednak zaraz z powrotem się rozjaśnił:
-Napiszę do dziadków. Na pewno będą się cieszyli.
-Może byś ich odwiedził? Polecisz siecią Fiuu, najpierw do Potterów, a potem jeszcze do Smithów .Pójdę odwiedzić dziś znajomą, będziesz się nudził. – Zaproponowała kobieta, wiedziała, że syn znalazłby milion sposobów na nudę, bardziej bała się jak będzie wyglądał dom po jej powrocie.
- Dobra, chociaż nie wiem czy przeżyję spotkanie z Dianą i Erykiem.– Poleciał do pokoju, aby zabrać kilka rzeczy. W zielonym plecaku wylądowała czapka z daszkiem, bluza i jakieś graty.
Wpadł z powrotem do kuchni, wziął garść proszku z pudełka stojącego na gzymsie kominka i wskoczył w ogień wykrzykując nzwę posiadłości dziadków. Usłyszał jeszcze mamę:
-Uważaj na siebie! – i zaczął kręcić się wokół własnej osi, by po chwili wypaść na kamienną podłogę, w domku dziadków. Zaczął otrzepywać się z pyłu i dopiero po chwili zauważył Bertę, skrzatkę dziadków, stojącą przy drzwiach do jadalni.
- Witam, sir. Pańscy szanowni dziadkowie jedzą właśnie śniadanie, sir. Proszę tędy sir- wskazała na uchylone drzwi prowadzące do jadalni. Właśnie dobiegł stamtąd głos babci Katheleen:
- Z kim rozmawiasz Berto? Przynieś herbatę zanim wystygnie! – Berta weszła do jadalni i oznajmiła:
- Przybył państwa wnuk, panicz James – tak zaanonsowany chłopiec wszedł do pomieszczenia i przywitał się z dziadkami:
-Dzień dobry! I smacznego.
-Ależ znowu urosłeś drogi chłopcze. – Babcia już była przy nim, ściskała go i całowała w policzki. Kiedy uwolnił się z uścisków, przywitał się z dziadkiem podając mu rękę ( tak jak tata).
-Siadaj, jadłeś śniadanie?
- Tak, ale chętnie napiję się soku.
- Berto, podaj Jamesowi sok i przynieś ciasto ze spiżarni - babcia uwielbiała go rozpieszczać.
-Prawie bym zapomniał! Przecież przyjechałam, żeby wam coś powiedzieć! – przypomniał sobie- Dostałem dziś list! – oznajmił pokazując zapisany kawałek pergaminu. I znowu nastąpiły uściski, teraz już nie tylko ze strony babci. Po serii gratulacji dziadkowie wreszcie zjedli śniadanie, a James wypił swój sok i zjadł dwa kawałki ciasto czekoladowego. Nie wiem jak przeżyję to drugi raz u Smithów. Ale to miłe, że cieszą się tak jak ja.
-Może przyjechałbyś do nas na dłużej?
- Właściwie to czemu nie, muszę tylko pogadać z rodzicami. No i nie wiadomo kiedy tata wyrwie się z pracy, żeby iść na Pokątną.
-Ohh ten Jason, zapracowuje się. Powinien więcej czasu spędzać z rodziną. – Skomentowała Katheleen, a dziadek Albert dodał:
- Zaproponuj mu wypad na ryby, może się zgodzi. Kiedyś uwielbiał jeździć ze mną na ryby.
James był u dziadków trochę ponad godzinę, tylko silna wola powstrzymała go przed ucieczką po piętnastu minutach. Oczywiście na koniec babcia napchała mu do plecaka pasztecików dyniowych i czekoladowych żab, a dziadek włożył do kieszeni kilka galeonów.
- Do widzenia!
-Napisz czy przyjedziesz! Trzymaj się!
-Napiszę! – krzyczał stojąc w płomieniach.
Po krótkiej podróży wylądował w salonie Smithów. Nie zdążył otrzepać z siebie pyłu, a już skakała po nim mała Diana. Za chwilę dołączył do niej trochę starszy Eryk. Od tak czułego powitania wybroniła go w końcu ciocia Natasza.
- James! Jak się masz?
-Przed atakiem tych małych potworów wszystko było dobrze, ale teraz nie jestem pewny.- Uśmiechnął się do cioci, która była bardzo podobna do mamy.
- Boisz się pięcioletniej dziewczynki i siedmioletniego chłopczyka? – Nie zdążył odpowiedzieć, bo do pokoju wszedł dziadek Stuart i wziął go w objęcia.
-Myślałem, że zapomniałeś gdzie mieszkamy. Nie było cię tu od urodzin babci!
-Przepraszam, jakoś tak wyszło. – zrobiło mu się głupio, bo do dziadków Potterów zaglądał częściej – Ale, ale, mam wspaniałą wiadomość! Zobaczcie!
Pokazał wymięty już trochę list i znalazł się w objęciach babci, która właśnie weszła do salonu. Potem pogratulował mu dziadek i ciocia.
Aby uchronić się przed gratulacjami najmłodszych, wziął Dianę na barana i zaczął udawać konia, a dziewczynka co chwila wołała „Wio! Wio!” i szarpała go za włosy. Oczywiście Eryk też chciał na konika, więc zamieniali się miejscem na karku Jamesa aż babcia zawołała:
- Chodźcie na drugie śniadanie! – I wszyscy ruszyli do kuchni.
Czerwony ze zmęczenia James jednym haustem wypił szklankę zimnego mleka i zabrał się za kanapki. Po posiłku musiał dalej bawić się z kuzynostwem. Wyszli na dwór i kontynuowali zabawę w konika, który tym razem musiał pokonywać przeszkody w postaci gałęzi i kałuż. Kiedy James nie miał już siły na zabawę usiadł na ławce, jednak nie dane mu było odpocząć. Eryk skakał przez kałuże, a Diana chciała go naśladować, wybrała jedną z największych. James poderwał się i pobiegł w jej stronę. Mała przykucnęła i wybiła się, prawie wylądowała w błocie kiedy James ją złapał. Jednak by ją złapać sam wszedł do kałuży, która okazało się głęboka do kostek. Diana zaczęła obcałowywać Jamesa i wołać, że ją uratował. Eryk śmiał się, z odgłosu wody chlupoczącej w butach Jamesa, a najstarszy z niezadowoloną miną zmierzał w stronę domu z Di na rękach i chłopcem trzymającym się go za rękaw.
Kiedy wkroczyli tak do salonu wzbudzili ogólną radość wśród dorosłych. Wyobrażając sobie jak wygląda, nawet James zaczął się śmiać, jednak nie został już długo. Szybko pożegnał się, schował do plecaka przepis na jakieś ciasto, który miał przekazać mamie i zniknął w kominku.
Odetchnął z ulgą kiedy znalazł się w swoim domu. Usiadł na krześle w kuchni i zdjął zabłocone trampki. Oprócz Siry (domowej skrzatki), która sprzątał coś na górze, w domu nie było nikogo.
-Ciekawe, kiedy tata wróci. – Pomyślał.- Pewnie nie szybciej niż o czwartej.
Napił się soku i poszedł do swojego pokoju. Po drodze spytał jeszcze Siry co będzie na obiad – Zupa jarzynowa i skrzydełka od kurczaka pieczone, sir – Rozłożył się na łóżku, pościelonym przez skrzatkę i sięgnął po komiks, leżący pod poduszką. Kiedy znudziły mu się czytane po raz kilku nasty losy super bohaterów, wyjął z plecaka paszteciki dyniowe i zaczął wyglądać przez okno. Wypatrzył tam kolegów grających w piłkę, więc wciągnął szybko suche buty i wybiegł na dwór.
Kiedy o czwartej wrócił do domu był głodny jak wilk po dwugodzinnym bieganiu po dworze.
-Idź umyć ręce- usłyszał głos mamy, więc powlókł się do łazienki. Usłyszał trzask w kominku, więc pospieszył się, aby przywitać ojca.
- Tato! – zawołał, a wysoki mężczyzna, o włosach takich jak jego objął go i poklepał po głowie.
-Mówisz, że wybierasz się do Hogwartu? No to w piątek pojedziemy na Pokątną. – wybuch radości ze strony chłopca trwał przez cały czas posiłku, kiedy to planował jak będzie wyglądała ta wyprawa do magicznego świata. W pewnym momencie spoważniał i zapytał:
-Czy to prawda, że kiedyś wędkowałeś?
-Yyy… Tak
-Podobno bardzo to lubiłeś.
-Wiesz, szczerze mówiąc, to nie przepadam za tym sposobem spędzania czasu. Udawałem zawsze, bo mój tata to uwielbia.
-A złowiłeś coś kiedyś?
- Jednym z moich największych osiągnięć jest gumowy kalosz. – Wybuch śmiechu przy stole trwał bardzo długo.
- Tak mi się też wydawało, że z tymi rybami to ściema. – Skomentował to wszystko James.
Mam nadzieję, że się podobało. Komentarze bardzo mile widziane.