Pamiętnikiem opiekuje się Daria Do 07.05.2009 roku pamiętnikiem opiekowała sie Joanna Riddle! Do 1 kwietnia 2008r pamiętnik prowadziła Paulina
Pełnia księżyca Dodał James Potter Niedziela, 06 Kwietnia, 2008, 17:08
Po lekcjach siedziałem sobie w dormitorium z Łapą, Lunatykiem i Glizdogonem.
- Och nie... Jutro jest pełnia!-jęknął Lupin
- Super!-krzyknęliśmy jednocześnie ja i Syriusz. Remus zmierzył nas spojrzeniem.
- Może dla was-mruknął-To nie wy co miesiąc przemieniacie się w wilkołaka.
- To gdzie jutro idziemy, Luniaczku?-spytałem.-Na błonia? Hogsmeade? Zakazany las?
- Las!-krzyknął Black.
- Wiecie co tam żyje?!-spytał wilkołak.
- Tak. Wilkołaki.-wyszczerzyłem zęby-Takie jak ty. To co do lasu?
- No dobra.
Następnego dnia wieczorem, tak jak zawsze podczas pełni, Lupin wszedł razem z panią Pomfrey do tunelu, na którego końcu była wrzeszcząca chata. Po chwili pielęgniarka wyszła i wróciła do zamku. Peter podbiegł do bijącej Wierzby i stuknął w zgrubienie na pniu. Drzewo znieruchomiało a my pobiegliśmy do tunelu. Był bardzo długi, więc gdy już doszliśmy do chaty, nasz przyjaciel zaczynał się zmieniać. Jego głowa zaczęła się wydłużać. Ramiona zwisły. Gęste włosy wyrastały na twarzy i dłoniach, które zakrzywiły się w zakończone pazurami łapy. Kłapnęły długie szczęki wilkołaka.
- Pora się przemienić-wrzasnąłem.
Po chwili byłem jeleniem a obok mnie stał ogromny pies i mały szczur.
Ja przytrzymałem go od przodu a Syriusz skoczył mu na plecy. Wilkołak przez chwilę próbował się wyrwać, ale po chwili zrezygnował z ucieczki. Bez oporu wyszedł z nami z chaty i poszedł do zakazanego lasu. Co jakiś czas musieliśmy go trzymać z powodu wycia innych wilkołaków i wilków. Dotarliśmy do pewnej, nieznanej nam polany, na której pasły się jednorożce. Było ich tam jakieś 16 sztuk, w tym 4 młode. Zmieniłem się w człowieka, podszedłem do jednego i pogłaskałem go, a potem sam nie wiedząc co robię wskoczyłem mu na grzbiet. Ku mojemu zaskoczeniu nie zrzucił mnie lecz zaczął galopować. Nagle usłyszałem krzyk Łapy.
- Nie pora na zabawę!
- A po co tu przyszliśmy?!
Zeskoczyłem i wyjąłem różdżkę. Wyczarowałem grube liny, które przywiązały Lupina do drzewa.
- Wsiadajcie na jednorożce.
Łapa i Glizdogon podeszli do innych jednorożców. Rozległ się wrzask
- Próbował mnie kopnąć!-krzyknął Peter.
- Pokażę ci jak to zrobić Glizduś.
Złapałem pierwszego lepszego i wsadziłem na niego Pettigrewa. Musiałem też pomóc Blackowi. Niestety gdy zaczynało świtać musieliśmy wracać do zamku. Dzięki temu że Lupin był już w normalnym ciele wsadziłem go na jednorożca na którym jechałem. Ukryliśmy go we Wrzeszczącej chacie a sami poszliśmy do sypialni chłopców.
Napój leczący z czyraków Dodał James Potter Niedziela, 06 Kwietnia, 2008, 16:51
Niestety ta notka jest krótsza niż poszednia
______________________
Znowu krzyki. Czy nie można się choć raz wyspać?
Zwlokłem się z łóżka, ubrałem i zapytałem
- Co dzisiaj mamy?
- Najpierw eliksiry i zielarstwo ze ślizgonami potem opieka nad magicznymi stworzeniami przez 2 godziny z puchonami i historia magii z krukonami. -odpowiedział Lupin.
- Super! Tylko 5 lekcji!
Zjedliśmy śniadanie i poszliśmy do lochu na eliksiry. Trzeba było przyrządzić napój leczący z czyraków. Nadszedł czas sprawdzania eliksirów.
- Pan Potter -zadawalający.
- Remus -powyżej oczekiwań.
- Pettigrew -troll! -krzyknął profesor- To na pewno nikogo nie uleczy! I nie wylewaj tego! Może być niebezpieczne.
Peter wlał zawartość kociołka do butelki, którą wsadził do plecaka. W tym samym momencie zadzwonił dzwonek.
- Chodźmy na zielarstwo.
Dziś mieliśmy lekcje w cieplarni numer 3. Musieliśmy dać sobie radę z diabelskimi sidłami.
Po chwili rozległ się wrzask Smarkerusa. Leżał obok swojej doniczki. Rękę miał rozciętą.
- Nie wiem jak to sobie zrobiłeś Snape ale do końca lekcji nic nie rób a na przerwie idź do pani Pomfrey. –powiedziała profesor Sprout.
Lekcja dobiegła końca a Severus poszedł do pielęgniarki.
- Glizdogon masz jeszcze swój eliksir?
- Tak, a co?
- To daj, mam pomysł.
Peter podał mi buteleczkę z eliksirem. Wyjąłem z torby pelerynę-niewidkę.
- Wskakujcie!
Wszyscy chuncwoci mnie posłuchali.
- Dokąd idziemy? –spytał Łapa.
- Do pielęgniarki.
Snape już był w skrzydle szpitalnym.
- Tutaj mam taki eliksir –powiedziała pielęgniarka po czym położyła na stoliku buteleczkę i odwróciła się do Śmiecierusa.
- Teraz –szepnąłem.
Podbiegliśmy do stolika i zmieniliśmy stojącą tam butelkę na tą która należała do Petera.
Kobieta otworzyła naszą buteleczkę i wylała trochę płynu na rękę Smarkerusa. W jednej chwili chłopak zrobił się cały zielony i wyskoczyły mu czerwone bąble.
- Co mi pani zrobiła ! –wrzasnął.
- S-Snape... m-musiałam pomylić butelkę... a byłam p-pewna że to ta... –wyjąkała.
Postaliśmy tam jeszcze przez chwile patrząc jak Wycierus miota się po sali aż w końcu pobiegliśmy na O.N.M.S.
C.D.N.
* O.N.M.S- opieka nad magicznymi stworzeniami.
Wspaniały blask...cz.2 Dodał James Potter Niedziela, 06 Kwietnia, 2008, 16:30
Witam! Bardzo się cieszę, że przjęłam ten pamiętnik i czym prędzej biorę się do pracy! Najpierw wrzucę notki które pisałam na konkurs, a potem regularnie będą pojawiać się nowe.
Pozdrawiam,
Joanna Riddle
_____________________________
Ponieważ nie mogłem zasnąć pomyślałem o Sewerusie, Smarkerusie, Śmiecierusie, Wycierusie Snape. Teraz nawet znęcanie się nad nim nam nie wychodziło-zawsze zjawiała się ona. Ruda. Za każdym razem gdy mnie na tym przyłapała moje szanse u niej się zmniejszały. A przecież to był jedyny sposób żeby choć przez chwilę o niej nie myśleć. Ta piękna dziewczyna wszystko psuła. „Co ty w niej widzisz ?”- zawsze pytał Łapa. Sam już nie wiem. Czemu ja nie umiem bez niej żyć ?! Powinienem już dawno o niej zapomnieć. Tak , to już koniec. Może poszukać kogoś w OFCJP? Muszę spróbować . Tylko co z tym czasem który poświęciłem Evans ?
Zasnąłem dopiero o 2 w nocy. Miałem szczęście bo przez pierwsze dwie godziny mieliśmy transmutację. Kolejne dwie godziny snu. Potem mieliśmy eliksiry ze ślizgonami. Nie mogłem się doczekać spotkania ze Smarkiem. Spotkałem go w drodze do klasy.
-Cześć Smarkerusie.
-Odwal się.
-Tak bez powitania ?
Snape próbował odejść jak najdalej ode mnie, ale przecież wiadomo, że nikt nie prześcignie wielkiego Rogacza.
-Nie uciekaj przede mną, stęskniłem się !-zawołałem.
Niestety nie zauważyłem kto stał obok .Na widok Lily Śmiecierus się uśmiechnął a ja wbiegłem do najbliższej klasy. Nawet nie zdążyła na mnie nawrzeszczeć.
Przez cały dzień starałem się ją omijać. Wieczorem poszedłem bez słowa do dormitorium chłopców i położyłem się spać. Obudził mnie jakiś wrzask.
-Co ?!
Nade mną stał Łapa.
-Chciałem ci się odwdzięczyć za wczoraj – odpowiedział szczerząc zęby–Co z tobą stary ?! Ani razu dziś nie rozmawiałeś z Rudą ! Czyżbyś mnie posłuchał ?
-Możliwe.-powiedziałem i poszedłem spać.
No nie ! To już jest przesada! Nawiedzała nawet moje sny. Leżeliśmy razem na łóżku przykryci kocem. Ach, te jej piękne zielone oczy, te ogniste włosy. Ale to tylko sen.
Przez następne 3 dni starałem się ją omijać Teraz siedziałem sobie przed kominkiem w pokoju wspólnym gdy nagle obok mnie usiadła Lily. Próbowałem szybko wstać, ale ona złapała mnie za rękę.
-Co chcesz ?–warknąłem.
-Nic, po prostu się o Ciebie martwię.
„A jednak jej na mnie zależy!”-pomyślałem.
-Niby dlaczego?- zapytałem obojętnym tonem.
-Przecież wiesz! Unikasz mnie już prawie cały tydzień!
-A co, aż tak ci mnie brakuje ?–zapytałem.
-Mi ? Nie. Pewnie że nie. Muszę już iść.-powiedziała i pobiegła do sypialni dziewczyn, a ja pobiegłem opowiedzieć o wszystkim Łapie.
Łapę znalazłem w dormitorium razem z Lunatykiem i Glizdogonem.
-Łapa !–krzyknąłem.
-Niech zgadnę. Ruda ?
-Ale skąd ... –zacząłem.
-Wiedziałem że długo tak nie wytrzymasz. Wróciłeś do niej ?
-Nie.
-Że co ?!
-To ona wróciła do mnie.
Opowiedziałem im co się stało, a oni z każdą chwilą bardziej wytrzeszczali oczy. Gdy skończyłem zapadła cisza.
-Gratuluje– powiedział w końcu Syriusz. –W końcu znalazłeś na nią sposób. Ale jak cię znam to znowu zaczniesz za nią biegać.
-A czemu nie ?! Teraz wiem że mnie lubi !
-A dlatego że to jedyny sposób żeby cię lubiła bardziej !
-No i co z tego! Ja nie potrafię sprawiać jej przykrości ! Nie widziałeś jaką miała minę gdy ze mną rozmawiała.
-Daleko nie zajdziesz z takim podejściem Rogaś.– powiedział i wyszedł.
Podbiegłem do swojego kufra i wyjąłem pelerynę-niewidkę. Poszedłem szukać Evans. Niestety nie było jej już w dormitorium dziewczyn. Znalazłem ją dopiero na błoniach.
-Cześć –szepnąłem.
Dziewczyna krzyknęła. Zdjąłem pelerynę teatralnym gestem.
-To ty!
-Tak to ja. Umówisz się ze mną ?
-Zapomnij ...
-Pokazałem ci pelerynę !
-Wcale cię o to nie prosiłam !
-Po tym wszystkim co się stało w tym tygodniu ?!
-Po co ja z tobą rozmawiałam. –mruknęła.
Przybliżyłem się do niej aby ją pocałować, zamknąłem oczy i ...
Nie trafiłem! Otworzyłem oczy. Ona była już jakieś 3 metry dalej i szybko się oddalała.
Pobiegłem za nią.
-Lili
-Zostaw mnie !
Postanowiłem raz jej posłuchać i poszedłem do dormitorium. Otworzyłem drzwi i ...
Na łóżku siedział Łapa.
-Oj Rogaś- powiedział z uśmiechem.-A nie mówiłem?
-Ale skąd...
-James przecież cię znam... To jedyny sposób.
-Nie zrobię tego!- prawie krzyknąłem.
-Jak chcesz.
Położyłem się na łóżku. Jak zawsze ten sam sen. Ta piękna dziewczyna...
Wspaniały blask... Dodał James Potter Czwartek, 25 Października, 2007, 10:18
Przepraszam. Niestety w liceum nas nie oszczędzają. Październik to dla pierwszoklasistów miesiąc sprawdzianów i kartkówek. Przepraszam też za błędy ale miałam komputer w naprawie i nie posiada on jeszcze worda.
Pozdrawiam magicznie!
------------------------------------
6 listopad (ciąg dalszy II)
Podniosłem głowę i rozejzałem się. Właściwie trudno jest coś zobaczyć zza rozbitych okularów, więc po prostu machnąłem głową raz w lewo, raz w prawo. Czułem na sobie coś ciężkiego...
-Lily, wszystko ok?
-Taa...
Wstaliśmy.
-Ja... przepraszam...
Patrzyłem zza rozbitych szkieł na rozmazane damskie oblicze. Ku mojej rozpaczy, nie mogłem dostrzec wyrazu jej twarzy.
-Nie martw sie, wszystko w porządku. Idź juz, ja tu poczekam aż schody wrócą do... ee... poprzedniej wersji.
-Ok...
Odwróciłem się i skierowałem w strone drzwi... Oops! Ściana.
Usłyszałem cichy cichot.
-To nie jest śmieszne, Lily.
-Daj naprawie ci te okulary, zanim stanie ci się jakaś krzywda- Lily wzięła moje okulary i naprawiła je machnięciem różdżki. Cały czas powstrzymywała chichot.
-Dzięki- mruknąłem i umieściłem okulary spowrotem na nosie- Skoro jesteś taka dobra w uzdrawianiu...
Wskazałem na swój policzek.
-Tu mnie boli.
Lily rzuciła mi jednoznaczne spojzenie.
-Ok, ok, tylko żartowałem! Hee, nabrałaś się...!
Na jej twarzy pojawił się lekki usmiech. Nic nie było dla mnie piękniejsze od jej uśmiechu. Może dlatego, że tak zadko go widywałem... Smiała się wtedy cała jej twarz. Jej oczy wyglądały jak dwa szmaragdy błyszczące zza długich rzęs. Ich zielen była tak intensywna, że zdawała się promieniować na całą jej twarz. Jak to możliwe, żeby jedna osoba miała w sobie aż tyle piękna? Ile osób Bóg pozbawił urody, żeby ją tak bardzo wzbogacić?
-Dobra... To ja ide... Do zobaczenia.
-Do zobaczenia.
Wszedłem do Pokoju Wspólnego. Ogarniała mnie niesamowita radość. Tylko właściwie nie wiedziałem, dlaczego...
* * *
Dormitorium, 11:50pm.
-Łapa? Łapa, spisz?
-Teraz już nie... Co jest, Rogaś? Spać nie mozesz i innych snu pozbawiasz?
-A no... Jakoś tak nie mogę zasnąć...
Przekręciłem się na bok, żeby lepiej widziec Syriusza.
-Za dużo kremowca- stwierdził i ziewnął szeroko.
-Nie, to nie to...
Łapa uśmiechnął się przebiegle. Znałem ten usmiech. Przeszywał nim każdego na wylot. Syriusz był inny niż reszta jego rodziny. Ale ten usmiech miał zdecydowanie po Black'ach. Chociaż pewnie sam nie zdawał sobie z tego sprawy...
-Ruda?- mruknął.
-Taa...-westchnąłem i spojżałem na księżyc. Emitujący wspaniały blask, niemal tak cudowny, jak oczy Lily Evans...
To tylko zabawa... Dodał James Potter Niedziela, 12 Sierpnia, 2007, 12:48
Hey! Wybaczcie, że znowu notka się spóźnia, ale są wakacje, wyjazdy itd. Sami rozumiecie Następny wpis będzie pewnie dopiero za tydzień, bo we wtorek wylatuję do Londynu i nie będzie mnie kilka dni. Dziękuję za komentarze i zapraszam do czytania...
----------------------------------
6 listopad (ciąg dalszy)
Zbiegłem po schodach i zatrzymałem się w drzwiach prowadzących do Pokoju Wspólnego. Rozejrzałem się. Od razu zauważyłem burzę ognisto-rudych włosów mieniących się w świetle świec.
-No dawaj James, na co czekasz?- ponaglał głosik.
Westchnąłem, poprawiłem włosy (czyt. rozczochrałem je) i ruszyłem pewnym krokiem przed siebie. Jedna z dziewczyn szepnęła coś do Lily, a ta szybko spojrzała w moją stronę. Uśmiechnąłem się tajemniczo i… wywinąłem orła.
-Kto to tu zostawił?!- wrzasnąłem podnosząc z dywanu szachową figurkę.
Nastała cisza. Po chwili podszedł do mnie jakiś wyjątkowo mały pierwszak i nieśmiało wyciągnął rękę.
-Wielkie dzięki- mruknąłem i dałem mu pionka.
Chłopczyk spojrzał na mnie ze strachem i czmychnął do kolegów.
Wyprostowałem się i z gracją strzepałem kurz ze spodni. Lily już nie patrzyła w moją stronę.
-Może nie widziała mojego upadku?- pomyślałem.
-Wierzysz w to?- zaśmiał się głosik.
Podszedłem do niej, z brutalnie osłabioną pewnością siebie.
-Cześć, Evans- starałem się, aby mój głos brzmiał bardzo męsko.
-Cześć Potter- mruknęła, nawet nie spojrzawszy na mnie. Jej oczy były utkwione w jakimś czasopiśmie dla młodych czarownic.
Usiadłem koło jej fotela i wbiłem wzrok w jej twarz.
Po około trzech minutach…
-Potter, o co ci chodzi?!
-O nic, ja tylko sobie patrzę.
-Mogę wiedzieć PO CO?
Uśmiechnąłem się.
-Umówisz się ze mną?- zapytałem.
-Zapomnij…- prychnęła i znowu zatopiła wzrok w gazecie (zauważyłem ze przez cały czas patrzyła na ten sam, mały artykulik, a jej oczy nawet nie poruszały się by śledzić jego treść).
-Oj daj spokój, Evans. Chyba nie zraziła cię dzisiejsza…ee…przygoda?
Stado dziewcząt siedzących wokół przestało udawać, że nie zwracają na nas uwagi. Odłożyły ksiązki, porzuciły rozmowy i wpatrywały się w nas z ciekawością.
-Nie było to nic, czego bym się po tobie nie spodziewała, Potter- Lily zwinęła gazetę w rulonik.
-To tylko zabawa. Ja wiem, że w twoim niezwykle rozbudowanym słowniku takie słowo nie istnieje, ale to nie znaczy, że tak jest u każdego.
Uderzyła gazetą w oparcie fotela i spojrzała mi w oczy.
-Doskonale wiem co to jest zabawa!
Zaśmiałem się.
-Taa, pewnie- mruknąłem i uchyliłem się przed kobiecą dłonią zmierzającą w kierunku mojej twarzy.
-Nienawidzę cię!- wrzasnęła Lily i pobiegła w stronę dormitorium.
-Ty to masz podejście do kobiet…- mruknęła Adrianna z szóstego roku.
Wstałem i pobiegłem za rudowłosą pięknością oddalającą się ode mnie w zastraszającym tempie.
Wbiegłem do klatki schodowej prowadzącej do dormitoriów dziewcząt.
Usłyszałem tupot stóp na schodach. Ruszyłem na górę.
-Lily, przepraszam! Ja nie chciałeeeeeeeee……..!
Jak mogłem zapomnieć! Schody w damskiej części wieży nie tolerowały obecności osobników płci męskiej. Złożyły się, tworząc coś w rodzaju zjeżdżalni.
Zjechałem po nich z niesamowitą szybkością, odbiłem się od ściany i wylądowałem na czterech literach. Po chwili usłyszałem głośny pisk, i coś we mnie wpadło…
No to raz! Dodał James Potter Poniedziałek, 16 Lipca, 2007, 23:33
WItam!
Pamiętnik powrócił na swoje miejsce na liście pamiętników, a więc mogę wstawić nowy wpis
Dziękuję za miłe maile i komentarze! Gdyby ktoś z Was chciał się ze mną skontaktować, piszcie na adres paulina_harrypotter@wp.pl
Pozdrawiam magicznie i życzę miłego czytania!
--------------------------
6 listopad
Stałem opierając się o pokrytą płytkami ścianę. Strużki wody spływały mi po twarzy, tak że musiałem mieć zamknięte oczy. Wciąż przywoływałem w myślach miniony mecz Quidditcha. Taa… Quidditch to jest to, co James Potter kocha najbardziej. No i oczywiście migdały w białej czekoladzie z Miodowego Królestwa. No i kumpli też. Ah, no i oczywiście Evans…
-Obudź sieeee!- ktoś załomotał w drzwi kabiny.
-Spadaj Łapa, ja naprawdę nie chcę brać z Tobą kąpieli- zawołałem.
Rozległ się śmiech Remusa i Petera.
-Taa? Ja ci jeszcze pokażę!
Usłyszałem serię kroków. Syriusz najwyraźniej rzucał się po męskiej łazience w poszukiwaniu czegoś. Nie szukał długo…
-AAAAA!!!- krzyknąłem, gdy na moją głowę spadła miednica z lodowatą wodą. Zawsze wiedziałem, że te luki między kabiną a sufitem doprowadzą nas do zguby…
-Łapa zabije cieeee!
Zawinąłem ręcznik w tzw. „marchewkę” i biegałem za Syriuszem uderzając go nim po plecach, choć bez okularów było mi trochę trudno. Gwizdek tak się śmiał, że musiał trzymać się umywalki, żeby nie upaść. Remus starał się zachowywać powagę (tak tak, „starał” to dobre określenie) i jako wzorowy prefekt próbował nas uspokoić.
W biegu złapałem okulary i w momencie gdy je zakładałem Syriusz pognał w stronę drzwi. Otworzył je i szybko się odsunął. Ja niestety nie miałem szczęścia (jak zawsze) i łapiąc spory poślizg wyjechałem na korytarz, ostatecznie zatrzymując się na ścianie.
Chłopaki ryczeli ze śmiechu, lecz w pewnym momencie całkowicie zamilkli.
-Co znowu, ja się pytam?!- wstałem i odwróciłem się.
-Potter?! Co ty wyprawiasz?!- Evans wpatrywała się we mnie z oburzeniem. Jej dwie koleżanki chichotały cicho.
-Em… James…?- Łapa mruknął półgębkiem.
Szybko zasłoniłem się ręcznikiem, który przedtem pełnił główną rolę w biczowaniu pleców Syriusza.
-Czyś ty do końca zwariował?? Dlaczego biegasz nago na korytarzu?! Zresztą, chyba nie chce wiedzieć. Chodźcie- skinęła głową i poszła, koleżanki podreptały za nią, cały czas chichocząc. Dopiero gdy zaszły za róg korytarza wybuchły śmiechem.
-Leżysz, stary- stwierdził Łapa- U Evans twoje szanse spadły do -30.
-A kto powiedział, że ja chcę mieć u niej jakieś szanse- mruknąłem, i szybko się ubrałem.
Chłopaki wymienili spojrzenia.
-Chyba to wiadomo, nie?- zagadał nieśmiało Remus.
-Nie!- krzyknąłem.
-Oj Rogacz przestań, wszyscy wiedzą, że na nią lecisz!
-Więc wszyscy się mylą!
Zarzuciłem ręcznik na ramię, wziąłem mój szampon z kabiny i wyszedłem szybko z łazienki, zostawiając tam zdziwione ¾ Huncwotów.
* * *
Szedłem szybkim krokiem w stronę swojego dormitorium. Byłem tak zły, że najchętniej rozwaliłbym wszystkie meble jakie znajdowały się w pokoju wspólnym.
-James! Patrz co mam dla cie…!
-Dianne daj mi spokój!- warknąłem, nawet nie spojrzawszy na nią.
Wpadłem do dormitorium, rzuciłem się na łóżko i zasunąłem kotary.
Kompromitacja. Wstyd. Złość. I co gorsze, musiałem jakoś dopuścić do siebie myśl, że Syriusz miał racje. U Lily już nie mam szans. Chociaż, skoro już i tak nie mam szans, to nie mogę ich stracić. Więc, skoro nie mam nic do stracenia, po prostu pójdę do niej i zapytam się co ona o tym myśli. Dowiem się, czy jest zła, czy nie. Tak, to super pomysł!
Wstałem i ruszyłem w stronę drzwi, jednak gdy położyłem dłoń na klamce coś mnie powstrzymało.
-James… ty się… boisz?- zapytał głosik.
-Ja? Nie, w życiu!- odpowiedziałem.
-James… jesteś najlepszym graczem Quidditcha w szkole, nie jednego byś rozłożył, nie straszne ci magiczne stwory… a boisz się… dziewczyny?- głosik zdawał się być lekko rozbawiony.
-Nie boję się żadnej dziewczyny. Niczego się nie boję…- odparłem, już trochę mniej pewnie.
-Skoro tak, to dlaczego się wahasz…?- zapytał przebiegle.
Westchnąłem. Nagle zdałem sobie sprawę, że ręce trzęsą mi się tak, jakby temperatura obniżyła się do -10*C.
Nie ważne… James, jesteś facetem. Nosisz nazwisko POTTER. Nie będziesz się bał jakiejś durnej, zarozumiałej, przemądrzałej… pięknej, cudownej, uroczej… wrednej, wkurzającej… laski. No to raz!
Otworzyłem drzwi i zbiegłem na dół…
No to jazda... Dodał James Potter Wtorek, 26 Czerwca, 2007, 20:42
Kochani!
Wiem, że jesteście na mnie bardzo źli, wściekli i wkurzeni, że tak długo nie pisałam. Mam jednak nadzieję, że po zbliżającej się serii wpisów troche się udobruchacie Jak już pisałam dawno, miałam egzaminy gimnazjalne. I musze przyznać, że poszły mi całkiem nieźle, jestem zadowolona. I teraz mam już wakacje, i mogę skupiś się znowu na sprawach związanych z Potterem
Bardzo tęskniłam za James'em, i mam nadzieję, że Wy troszke też Tak więc zapraszam do czytania. Jeżeli chcecie napisać, oto mail paulina_harrypotter@wp.pl
Pozdrawiam magicznie!
Paulina.
----------------------------------------
5 listopad (ciąg dalszy...)
Wyszliśmy z szatni i w nasze twarze uderzył wiatr, niosący z sobą zimne, kojące powietrze. Powoli otworzyłem oczy i ujrzałem kolorowe trybuny (z jednej strony szkarłatno-złote, z drugiej zielono-srebrne). Rozległy się wiwaty (ze strony szkarłatnej) i gwizdy (ze strony zielonej). Okrzyki „James! James!” spowodowały, że nie mogłem powstrzymać uśmiechu.
-Witamy na pierwszym tegorocznym pojedynku Gryfonów… (wiwaty i gwizdy)…i Ślizgonów! (wiwaty i gwizdy).
Mike, chłopak który komentował, wyczytał nazwiska wszystkich zawodników obu drużyn.
-A teraz niech wygra najlepszy! Iiiii…. ruszyli!
Kafel w ruch, tłuczki wystrzeliły, złoty znicz fiuuuu odleciał. Zaczęło się.
Wzbiłem się wyżej i obserwowałem całe boisko. Złotej kuleczki ani śladu. Gryfoni właśnie zdobyli pierwszego gola. Na tablicy wyników wynik 0:0 zmienił się na 10:0.
-Tak dalej- mruknąłem patrząc na naszych ścigających.
-JAMES!
Uchyliłem się. Tłuczek przeleciał ze świstem tuż nad moją głową.
-Dzięki, Cornel- pomachałem do naszego obrońcy, który właśnie uratował mnie przed utratą dyńki.
O, a to co? Spojrzałem w dół. Na samym środku boiska, tuż przy trawie migotał złoty znicz. Rozejrzałem się szybko. Szukający ślizgonów latał sobie beztrosko jakieś 30 metrów dalej.
No to jazda… Zrobiłem widowiskową pętlę, zanurkowałem, iii… wybiłem w górę, czując w ręce trzepoczącą skrzydełkami kulkę.
Tłum zawył (jedna część z radości, druga z rozpaczy).
Zrobiłem rundkę wokół boiska i zakończyłem ją lądowaniem. Może trochę zbyt gwałtownym, bo ono z kolei skończyło się upadkiem. Chociaż w sumie i tak bym nie ustał długo, bo po chwili rzuciła się na mnie cała drużyna.
-James, ty jesteś niesamowity!- zawołał Ernie, nasz pałkarz.
-Noo, dzięki mnie nie namęczyliście się zbytnio- zaśmiałem się.
-Namęczyć? By nie zdarzyliśmy złapać zadyszki, minęło 10 minut meczu!- Cornel wyszczerzył zęby.
-Wybaczcie… Następnym razem postaram się zmieścić w pięciu –zrobiłem minę winowajcy.
Wszyscy wybuchli śmiechem.
-James…
Widok przysłoniła mi burza prostych, lśniących, rudych włosów.
-Gratuluję wygranej.
Powiedziawszy to Lily Evans uśmiechnęła się i odeszła. Nie zdążyłem nawet otworzyć ust. Lily mnie przytuliła gratulując wygranej? Ja chyba śnię!
-James, to chyba najlepszy mecz w twojej historii!- zawołał Nigel, nasz ścigający.
-O tak… zdecydowanie najlepszy- uśmiechnąłem się patrząc na odchodzącą Lily.
Świat potrafi być piękny! Nawet nie dostrzegłem zazdrosnego spojrzenia Dianne stojącej na trybunach…
Hej Gryfoni, do broni! Dodał James Potter Sobota, 03 Marca, 2007, 07:49
Przepraszam, że znowu tak długo :\ W przyszłym tygodniu mamy trzy ważne sprawdziany, nie wiem jak ja to przezyję. W każdym razie, w weekend raczej za bardzo nie poleniuchuję
Napisałam dosyć długą notkę, ale uznałam, że podzielę ją na części, żeby Was jak najdłużej trzymać w niepewności ;) hihi.
Przypominam, że możecie pisać do mnie na adres paulina_harrypotter@wp.pl
Zapraszam do czytania...
--------------------------------------
5 listopad
Po tych wszystkich dniach pełnych złości (na nauczycieli), strachu (przed Dianne) i smutku (ahh, ta Lily), wreszcie nadszedł dłuuugo wyczekiwany moment. Dzisiaj miał się odbyć pierwszy w sezonie mecz Quidditcha! Nasza drużyna (drużyna Gryfonów – przyp. dla tych co nie wiedzą) przygotowywała się do niego od długiego czasu. Los chciał, że pierwszy pojedynek mieliśmy stoczyć ze Ślizgonami… Nie to, żebym się ich bał, czy coś! Po prostu nie lubię z nimi grać, ciągle łamią zasady i w ogóle… Oj co ja Was będę oszukiwał! Kocham to współzawodnictwo, bez względu na to z kim się gra, a jak się gra ze Ślizgonami to szczególnie, bo można im tyłki skopać, bez obawy że dostanie się szlaban (chyba, że nauczyciel się kapnie że to uderzenie w krocze miotłą było celowe)…
* * *
Obudziłem się dosyć wcześnie, pewnie przez ten dziwny ucisk w żołądku, który nie pozwolił mi później zjeść śniadania…
Wstałem, ubrałem się i czekałem aż chłopaki łaskawie podniosą z łóżek swoje leniwe cielska. Trwało to jednak trochę zbyt długo, więc zaczarowałem różdżką małe kuleczki papieru, które posłusznie zaczęły grzmotać kumpli po twarzach.
-James, do cholery! Modlę się co dzień żeby cię mantykora zżarła!
-To do kogo ty się modlisz?? Bo jakoś nie działa…
W porę uchyliłem się przed poduszką.
Minęło dobre piętnaście minut, zanim chłopaki się wyszykowali (normalnie jak baby!). Kiedy wreszcie wszyscy byli gotowi, wyszliśmy z dormitorium i skierowaliśmy się do dziury pod portretem.
-James!
Usłyszałem za sobą.
„Nie!” pomyślałem „Tylko nie ona!”.
-James, mam dziwne wrażenie, że mnie unikasz… No nie ważne! Chciałabym ci życzyć powodzenia w dzisiejszym meczu!
-Eee… dzięki.
Posłałem Syriuszowi mordercze spojrzenie, bo składał usta tak jakby miał kogoś pocałować, i wskazywał to na mnie, to na Dianne.
-No to… nie zatrzymuję cię już. Pa!- powiedziała wesoło, i nim zdążyłem zareagować pocałowała mnie w policzek, po czym odbiegła w podskokach do swoich koleżanek.
-Uuuuu… No ładnie. James ma dziewczynę!- zawołał Łapa.
-Za-mkn-ij-si-e- wycedziłem.
Po chwilowej kłótni i kilku wyzwiskach ruszyliśmy do Wielkiej Sali. Chłopaki objadali się ile wlezie. Ja byłem w stanie wepchnąć w siebie tylko pół tosta. Niektórzy Gryfoni rzucali mi spojrzenia mówiące „pokaż im James!”. To było bardzo miłe.
-Wiecie co… Ja już lepiej pójdę do szatni. Nie chcę się spóźnić, tak jak to było w zeszłym roku!
-Ooo taa. Dostałeś niezłą burę!- zaśmiał się Peter.
-Ha-ha- mruknąłem.
Na drodze do boiska wpadłem chyba w osiem kałuż. Cały czas byłem zamyślony, nawet zapominałem o tym, żeby patrzeć na ścieżkę.
Wszedłem do szatni, reszta drużyny już tam była. Wszyscy byli lekko zdenerwowani. Nawet najstarsi czarodzieje nie pamiętają kiedy zaczęła się ostra rywalizacja Gryfonów i Ślizgonów. My się po prostu nienawidzimy od ZAWSZE.
Wydawało mi się, że czas leci niesamowicie wolno... aż tu nagle do szatni wparował mały chłopiec, i powiedział nam, że mamy już wychodzić na boisko. Wszystkich przebiegły dreszcze.
-Słuchajcie!- zawołałem- Nie damy się tym zzieleniałym kretynom! Wygramy, tak??
-TAK!- zawołali wszyscy.
Wykrzyczeliśmy jeden z naszych okrzyków („Hej Gryfoni, do broni! Nie pokonają nas głupcy-Ślizgoni!”) i wyszliśmy na stadion…
Bardzo się myliłem... Dodał James Potter Wtorek, 20 Lutego, 2007, 16:17
Cześć!
Bardzo, bardzo Was przepraszam że tak długo nic nie pisałam! Jak już wspominałam, jestem w 3 gimnazjum i mamy teraz bardzo dużo nauki (np.dzisiaj klasówki z matmy i chemii, szok!). Ale jutro mamy wyjazd do teatru, czyli nie trzeba się uczyć Wreszcie mogłam napisać nową notkę. Nie jest długa, ani zbyt ambitna. To raczej wprowadzenie to przyszłych wydarzeń...
Bardzo dziękuję wszystkim za komentarze, jest mi niezwykle miło! Postaram się pisać notki trochę częściej, obiecuję!
Jeżeli chcecie się skontaktować piszcie na maila paulina_harrypotter@wp.pl
Pozdrawiam!
-------------------------------------------
2 listopad
Traaaachhhh!!!
Jeden z pionków Syriusza rozleciał się z trzaskiem, a jego kawałki rozsypały się po szachownicy. Remus wydał z siebie śmiech szaleńca.
-A nie mówiłem? Kto jest lepszy? No kto?
Lunatyk wyrzucił w górę zaciśniętą pięść, krzyknął „HaHA!” i zabrał się za składanie szachów.
Syriusz prychnął i rozłożył się na kanapie. Przez chwilę słychać było tylko szuranie naprawianych przez Remusa pionków.
-Ooops!
Zerwałem się z fotela, i dałem nura za kanapę na której siedział Łapa.
-Co jest? –zza oparcia wyjrzała do mnie pełna zdziwienia twarz kumpla. Bezgłośnie poruszyłem wargami. Syriusz pokiwał głową, na znak, że odczytał z nich wyraz „Dianne”.
-Po co właściwie się za nią ukrywasz, hę? –Łapa mruknął półgębkiem.
-Bo nie chcę się z nią spotkać! I nie chcę żeby ona wiedziała, że nie chcę się z nią spotkać!
-Ah, jasne. Proste i logiczne –w głosie Syriusza wyraźnie wyczułem sarkazm.
Tak więc siedziałem sobie w niewielkiej przestrzeni pomiędzy kanapą a ścianą. Fakt, nogi trochę mnie bolały, ale przynajmniej miałem fajnych ośmionogich kolegów, których często można było spotkać w zacienionych miejscach zamkowych pomieszczeń.
Minęło jakieś 20 minut…
-Psyyyt, szeregowy, teren czysty!
Na znak Łapy wyczołgałem się z mojej niezawodnej kryjówki.
-Ejj, wpadłem za świetny pomysł! A może zaprosisz tą Dianne na bal?
Puknąłem kilka razy palcem w czoło, żeby pokazać Syriuszowi jak denny jest jego „świetny” pomysł. Już postanowiłem – z Lily, albo z żadną.
Po kilkuminutowej dyskusji uznaliśmy, że zamiast się kłócić lepiej iść „w teren” i zobaczyć nową zdobycz Syriusza.
-No, to gdzie ta twoja afrodyta? –byłem już nieco znudzony szukaniem jego obiektu westchnień.
-Nie wiem, powinna… O, jest!
Łapa bez ceregieli wskazał palcem na dziewczynę siedzącą na parapecie. Szczena mi opadła. Nie całkiem przez jej urodę, raczej przez jej ogólny wizerunek.
Miała długie włosy koloru blond, poskręcane w idealne fale. Jej spódniczka szkolna była o wiele krótsza niż spódniczki innych dziewczyn. I jeszcze ten wielki dekolt…
-Eee…
-Rogacz, nie wysilaj się! To nie wymaga komentarza! –Łapa odrzucił nonszalancko włosy z twarzy i ruszył ku swojej pannie z uśmiechem pokazującym dwa rzędny błyszczących bielą zębów.
Po dłuższej chwili zauważyłem, że nie jestem im ani trochę potrzebny (byli niesamowicie sobą zajęci), więc ruszyłem na samotną przechadzkę po zamku.
Kiedy przechodziłem koło łazienki usłyszałem dziwny syk. Obejrzałem się- nic. Ruszyłem dalej. Znów ten sam syk, ale i tym razem niczego nie zobaczyłem. Pomyślałem, że pewnie znowu jakiś dzieciak przykleił za obrazem jakiś gadżet od Zonka.
Jeszcze wtedy nie wiedziałem, jak bardzo się myliłem…
To cześć... Ruda. Dodał James Potter Wtorek, 30 Stycznia;, 2007, 17:26
Przepraszam, że wstawiam notkę dopiero teraz. Miałam ostatnio troche nauki (skończyły się nam ferie, i nauczyciele uznali że fajnie byłoby nas już na początku pomęczyć :\). No ale notka jest Sprawy typowo "damsko-męskie". Ale obiecuję, ze już niedługo napiszę coś prawdziwie "huncwotowego" ;)
I oczywiście dziękuję, za wszystkie komentarze, jesteście super!
A teraz zapraszam do czytania...
------------------------------------------
31 październik
Zbliżała się godzina osiemnasta. Niechętnie oderwałem się od dosyć ciekawej gry o nazwie „butelka”, którą rozpowszechniła w Hogwarcie pewna dziewczyna z mugolskiej rodziny. Poszedłem do dormitorium po bluzę, różdżkę i naszą niezastąpioną Mapę Huncwotów.
Szedłem powoli korytarzem zmierzając w stronę głównego wyjścia. Ostatnią rzeczą na jaką w tej chwili miałem ochotę było siedzenie z grupą rozchichotanych trzecioklasistek, ale nie chcąc uchodzić za takiego, co to rzuca słowa na wiatr, po prostu zacisnąłem zęby i wyszedłem na błonia. Było dosyć chłodno, dobrze, że zabrałem bluzę (Mądry jestem! Mam nadzieję, że nie macie co do tego wątpliwości?).
Rozglądałem się niepewnie. Ani śladu tych wrednych małych istotek. A nie… jednak ktoś tam był. Podszedłem bliżej siedzącej przy wodzie Dianne, pochyliłem się…
-No to gdzie te twoje koleżanki?- powiedziałem to dosyć głośno, prosto do jej ucha. No wiecie, po prostu chciałem mieć pewność że usłyszy, hie hie.
Dziewczyna wrzasnęła i odskoczyła na bok.
-Ahh… to ty.
-Tak, jak widzisz ja się zjawiłem. A gdzie ten twój klub?
-No bo… ten… widzisz… dziewczyny nie mogły przyjść. Są chore.
Uniosłem lekko jedną brew, co miało oznaczać niedowierzanie.
Jasne. Kilkanaście dziewczyn. Chore jednocześnie. Super.
-Chore mówisz? Trudno. To przyjdę innym razem- odwróciłem się i ruszyłem w stronę zamku.
Mogłem się domyślić, że to podstęp. Niewinny podstęp Dianne do pobycia ze mną sam na sam. James, dałeś się nabrać. Pierwszy raz w życiu ktoś zrobił z ciebie trola. Może jakoś uda mi się to znieść z godnością…
Ledwo uszedłem kilka kroków, a dziewczyna złapała mnie za rękę.
-Czekaj! Skoro już tu jesteś, to… możemy chwile posiedzieć, co? Taki ładny wieczór... Po za tym mam kremowe piwo, możemy wypić i pogadać.
Taa młoda niezłe zagranie, jakbym tego nie znał to może bym się skusił.
-Nie, dzięki. Pójdę już do wieży, jest trochę chłodno.
Zostawiłem Dianne samą, samiutką, samiusieńką. Zaraz, zaraz… czy ja się przypadkiem nie zachowuję tak jak Syriusz?
Zatrzymałem się.
-Eee… dobra w sumie mogę chwilę zostać.
Gdy wypowiedziałem te słowa smutek na twarzy dziewczyny ustąpił miejsce promiennemu uśmiechowi.
Zamierzałem posiedzieć z nią jakieś 20 minut i zmyć się, ale rozmowa jakoś się rozkręciła, tak że do wieży wróciliśmy dopiero o 22. Było już wtedy naprawdę chłodno.
-Dobranoc… i dzięki za spacer- Dianne otworzyła drzwi prowadzące do dormitoriów dziewczyn.-Och! Zapomniałabym…
Zdjęła z ramion moją bluzę i podała mi ją. Wysłała mi na pożegnanie uśmiech i pobiegła schodami na górę.
Po co ja jej daję nadzieję? Przecież nic z tego nie będzie. Moje myśli i sny cały czas przeznaczone są tylko dla…
-Potter? Myślałam, że już nikogo tu nie zastanę- do Pokoju Wspólnego weszła Lily Evans.
-No więc się pomyliłaś, jak widzisz.
Mój głos szybko zmienił się na bardziej męski. Ale zaraz… Czy nie był taki sam podczas rozmowy z Dianne?
-Fajnie, że wreszcie poznaliście się z Di. Ona cię bardzo lubi, wiesz?
-Taa da się zauważyć.
-Ty ją też, co?
Spojrzałem na dziewczynę. Wydawało mi się, że w tym pytaniu było coś ukryte… Coś, jakby myślała „powiedz, że nie!”.
Nie no zaraz! Niemożliwe. To ja się uganiam za nią. Ona jest od tego, żeby mi dawać kosza. Nie może być o mnie zazdrosna…
-Tak. Jest bardzo miła.
Minęło kilka chwil krępującej ciszy.
-Ok, to nie zatrzymuję cię już. Cześć.
Mówiąc to Lily poszła w stronę damskich dormitoriów.
-To cześć… Ruda.
Nie wiem czemu to powiedziałem. To słowo jakoś samo wyszło z moich ust.
-Nie mów do mnie RUDA!- wycedziła przez zęby, i weszła do klatki schodowej z wysoko podniesioną głową.
Ja, nie mając co robić w pustym pokoju wspólnym, też skierowałem się w stronę mojego dormitorium. I mógłbym przysiądz, że skądś dobiegało ciche pociąganie nosem...