Pamiętnikiem opiekuje się Nutria Do kwietnia 2007r pamiętnik prowadziła Ciśka
Czas mija Dodała Hannah Abbott Poniedziałek, 27 Lipca, 2009, 19:40
Znalazłam się w niezwykle ciemnym korytarzu. Nie widziałam wyciągniętej przed siebie dłoni, a co dopiero kierunku, w którym miałam podążać. Zakręciło mi się w głowie. Na chwilę straciłam orientacje, a to wystarczyło by utknąć w bezruchu. Nie wiedziałam dokąd iść, aby nie wpaść na bijącą wierzbę. Dopiero po kilku długich sekundach przypomniałam sobie, że nie bez powodu noszę miano czarownicy. Wyciągnęłam z kieszeni szaty moją chlubę, która jeszcze nigdy mnie nie zawiodła.
-Lumos- szepnęłam oświetlając sobie drogę. Okazało się, że stoję całkiem blisko wyjścia.
Chyba zaczynała zżerać mnie panika.
Szybko ruszyłam przed siebie, musiałam jak najszybciej wymknąć się z tego tunelu. Im dalej szłam w głąb przejścia, tym robiło się ono niższe. Przez długie nieznośne minuty musiałam iść pochylona o 90 stopni, tak, że po kilku minutach bolał mnie krzyż. Nic jednak nie zmusiło mnie do odwrotu, nawet taka myśl przez głowę mi nie przeszła. Chciałam być wolna, a wiedziałam, że w szkolę tej wolności nie doświadczę.
Naraz tunel zaczął się podnosić, aż w końcu uderzyłam głową o coś ciężkiego. Zabolało. Natarłam na to rękoma i bez problemu przesunęłam drewnianą skrzynkę blokującą wyjście. Po chwili stałam w obskurnym pokoju z obdrapanymi tapetami. Nie było tam żadnych mebli tylko jedno, jedyne krzesło leżało z wyłamanymi nogami w rogu pomieszczenia. Zerknęłam z niepokojem na zabite deskami okna i drzwi, których tak naprawdę tam nie było. Zamiast nich widniało obramowanie, od zewnątrz zagwoździone drewnem. Z natłokiem myśli w głowie rozejrzałam się nerwowo dookoła siebie. To miejsce kojarzyło mi się z czymś znajomym, nie miałam jednak odwagi przypominać sobie z czym.
Podeszłam szybko do pierwszej klepiska desek, które zastępowały dawno zapomniane już okna tego domu i popchnęłam je ręką. Nie przyniosło to żadnego rezultatu. Dopiero przy którymś z kolei razie, użyłam zaklęcia otwierającego zamek. Zdziwiłam się, gdy deski ustąpiły i z przeraźliwym jękiem zawisły na zardzewiałych zawisach. Otwór był wystarczająco duży, abym mogła przez niego przejść. Wystarczyło tylko kilka prób, by znaleźć się na podwórzu. Szybkim marszem odeszłam kilka kroków od domu i dopiero wtedy zerknęłam przez ramię. Oczy rozszerzyły mi się z wrażenia. Stałam przed Wrzeszczącą Chatą.
Jest wieczór, ciemno, w pobliżu nie ma żywej duszy, a ja łażę po nawiedzonym miejscu! Najszybciej jak mogłam pobiegłam do ogrodzenia. Kierowałam się w stronę świateł dochodzących z domów mieszkańców Hogsmeade. Opuszczona ruina otoczona była siatką, na szczęście nie aż tak wysoką, bym nie mogła się po niej przejść na drugą stronę. Przedostawszy się przez przeszkodę z dumą stwierdziłam, że porwałam sobie tylko dolną część nogawki spodni, a cała reszta stroju jest nienaruszona, jeśli nie liczyć brudu. Przez jakiś czas napawałam się sukcesem, w końcu jednak zaczęłam się niepokoić. No bo co teraz miałam robić? Gdzie iść? Dokąd się udać? Rodzice odpadali, dopiero zrobiliby mi scenę gdyby dowiedzieli się, że potajemnie opuściłam szkołę. Dziadkowie? Wujostwo? Cała reszta rodziny? Nie mogłam wyobrazić sobie takiej sytuacji. Trzeba skorzystać z hotelu, tylko jakiego? Trzech mioteł? Świńskiego Łba? Dziurawego Kotła? Tylko co dalej?
Wtedy przed oczyma stanęła mi twarz Matta. On na pewno mi pomoże I zrozumie. Musiałam tylko wymyślić sposób na skontaktowanie się z nim. Miałam kilka chwil na podjęcie decyzji. Musiałam zmienić odrobinę wygląd i wstąpić na pocztę wypożyczyć sowę, problem polegał na tym, że nie opanowałam tej sztuki zbyt dobrze.
Z pół godziny zajęły mi próby, przefarbowania włosów. W końcu dałam za wygraną i zostawiłam turkusową czuprynę na głowie, nierównymi brązowymi pasemkami na szyi i na grzywce. Przyjrzałam się w lusterku, wyglądałam jak obieżyświat. Przynajmniej nie przypominałam siebie. Popędziłam ku wystawom sklepowym. Była pierwsza czterdzieści. Jeśli dopisze mi szczęście sowia poczta będzie jeszcze otwarta. Niestety tym razem nie poszło po mojej myśli, co prawda za ladą stała jakaś niska czarownica ze spiczastą tiarą na głowie, ale kiedy zapukałam we framugę drzwi, tylko wskazała palcem na tabliczkę z napisem zamknięte. Ja jednak nie zamierzałam dać za wygraną. Oparłam się plecami o drzwi i ukucnęłam przed sklepem. Po kilku minutach drzwi się otworzyły, przez co o mało nie wywróciłam się na plecy.
-Czego tu szukasz?-fuknęła na mnie kobieta.
-Muszę wysłać list-odpowiedziałam starając się, by mój głos był charczący i nieprzyjemny dla ucha.-To bardzo pilne.
-Tak?-zapytała z powątpiewaniem pracownica poczty, zdecydowanie zainteresowana moją osobą, chociaż nie na tym mi zależało. Przede wszystkim, chciałam uniknąć niepotrzebnego rozgłosu. Muszę się stąd jak najszybciej wynosić, pomyślałam I zwróciłam się do kobiety.
-Błagam panią o ludzką życzliwość, zapłacę podwójną cenę-starałam się przekupić kobiecinę, która bądź co bądź miała przyjazne rysy twarzy.
-Czy ja wiem?-zawahała się.
-Uratuje mi tym pani skórę-wychrypiałam.
Pracownica poczty usunęła mi się z drogi zachęcając tym samym do wejścia. Pomiędzy jej czarnymi włosami prześwitywały pojedyncze nitki siwych włosów. Nie marnowałam niepotrzebnie czasu. Wyjęłam z torby kawałek pergaminu i pióro, po czym pochyliwszy się nad kartką nabazgrałam, krótki liścik informujący Matthewa, że czekam na niego na naszym kamieniu przy Wrzeszczącej Chacie, i że liczę na to, iż się pośpieszy. W końcu lada chwila mogli zacząć mnie szukać. A do rana chciałam się stąd wydostać. Zapłaciłam więc masę pieniędzy za sowę ekspresową, gdyż sprzedawczyni zapewniała mnie, że w rejony, w które wysyłam list, podróż trwa dla tego ptaka tylko do dwóch godzin.
-To najszybsze z dostępnych ptaków posyłkowych-powiedziała, gdy już opuszczałam sklep. Czy to prawda, nie wiem, zresztą wolałam wierzyć, że tak. Wtedy Matt zjawiłby się po mnie szybciej. Wróciłam przed miejsce, z którego tak niedawno wyszłam. Przed Wrzeszczącą Chatą stał obok drzewa płaski kamień, na którym zaraz to usiadłam, opierając kręgosłup o pień dęba. Wokoło panowała przyjemna cisza, mimo mrozu przyjemnie siedziało się na dworze. Przymknęłam oczy wyobrażając sobie reakcję rodziców na wieść o mojej ucieczce. Naraz zachciało mi się śmiać. I to nie przez wzgląd na mamę czy tatę, ale na Susan. Czy miała chociaż odrobinę poczuć wyrzuty sumienia?
Nie wiem w jaki sposób udało mi się zasnąć na tym zimnie, ale następną rzeczą, którą zdołałam zarejestrować, było nagłe szarpnięcie w okolicy brzucha i niemożność złapania oddechu. Żołądek podszedł mi do gardła. Po kilku sekundach wszystko wróciło na swoje miejsce, żołądek, możliwość zaczerpnięcia oddechu. Było mi miękko i ciepło. Ktoś mnie niósł w ramionach.
-Przepraszam,-Matthew wyszczerzył zęby w uśmiechu-powinienem był cię uprzedzić, ale tak bardzo ciekawiło mnie, czy istnieje możliwość przespania teleportacji.
-Dzięki-szepnęłam w jego pierś-przez ciebie mam obolały żołądek.
Matt zachichotał, co z kolei potrząsnęło mną odrobinę. Milczeliśmy, a może to ja milczałam będąc już coraz dalej w otchłani sennych majaków?
Obudziły mnie ostre promienie słońca wpadające poprzez odsłonięte okno do pokoju. Leżałam na wąskim łóżku, przykryta trzema grubymi kocami. Wyspana z zaciekawieniem rozglądałam się po pomarańczowym pomieszczeniu z białym sufitem. Było tu niewiele mebli. Jakaś szafa i biurko, nic poza tym. Opadłam z powrotem na poduszki i przymknęłam oczy. Doskonale pamiętałam co wydarzyło się ubiegłego dnia. To, jak opuściłam szkołę i jakie będą tego postępowania konsekwencje. Przecież z pewnością wyrzucą mnie z Hogwartu, może jeszcze zostanę ukarana przez ministerstwo. A rodzice? Rodzice nie odezwą się do mnie przez najbliższych kilka lat. Zostanę wyrzutkiem, charłakiem bez wykształcenia, który nie może uprawiać czarów. Bez różdżki będę jak bez ręki, nie poradzę sobie w życiu.
Serce biło mi jak szalone, perspektywa takiej kary przerażała mnie całkowicie. To nie był mój świat, nie tam należałam. Mimo wszystko zdałam sobie sprawę, że nie żałuję. Nie zmieniłabym swej decyzji nawet, gdybym dostała w rękę zmieniacz czasu.
Z daleka słychać było odgłos kroków, ciężkich aczkolwiek żwawych. Podparłam się na łokciu. Zanim Matthew wszedł do pokoju, zdążyłam zauważyć, że mam na sobie wczorajsze ubranie.
-Dzień dobry-uśmiechnęłam się na jego widok. Trzymał w dłoni tacę z parującym płynem, zapewne z herbatą i talerzyk z kanapkami z marmoladą.
Na mój widok Matt zmarszczył brwi i uniósł oczy ku niebu, zupełnie jakby się modlił. Domyśliłam się, że chodziło o cierpliwość. Wsadziwszy mi tacę w ręce, wcześniej zmuszając bym usiadła, zgromił mnie wzrokiem po czym wycharczał przez zaciśnięte zęby.
-Co ci strzeliło do głowy Hanno?!
Uch, takiego chłodu jeszcze od niego nie doświadczyłam, nigdy.
-Ile posłodziłeś?-zapytałam jakby nigdy nic smakując herbaty, która była trochę za słodka.
-Hanno!
-No co?-mruknęłam udając głupią, biorąc kolejny łyk napoju. Kątem oka przypatrywałam się Mattowi i kiedy doszłam do wniosku, że jest u kresu wytrzymałości udzieliłam odpowiedzi na wcześniejsze pytanie.
-Postanowiłam zrobić sobie wolne-wyjaśniłam swobodnym tonem.-Miałam już dosyć szkoły.
-Zwariowałaś?!-cały czas krzyczał, to dobrze, ktoś w końcu musiał.-Jak mogłaś postąpić tak lekkomyślnie. Pomyślałaś o zapłacie jaką przyjdzie ci ponieść za ten wybryk? Gdzie twoj rozsądek?
-Zadając się z tobą nie trudno gdzieś go zgubić-uśmiechnęłam się sama do siebie, a Matt westchnął próbując się uspokoić. Wiedziałam, że gdyby tylko mógł trzasnął by mnie po głowie.
-O co ci chodzi?-zdenerwowałam się podnosząc głos o kilka oktaw.-Sam robisz co ci do głowy przyjdzie ryzykując non stop, a ja już nie mogę? Może jestem inna? Gorsza? Nie licz na to. Nikt nie będzie mi mówił co mam robić. A jeśli tak ci ciążę to powiedz, już mnie nie ma, zmywam się.
Aby moja wypowiedź zrobiła większe wrażenie zerwałam się z łóżka i odstawiwszy tacę ze śniadaniem na podłogę chwyciłam moją torbę. Zrobiłam kilka pewnych kroków w stronę drzwi. Nie zdziwiłam się czując na ramieniu zaciśniętą dłoń przyjaciela.
-Spokojnie-powiedział, nie wiem czy do siebie, czy do mnie.-Dokończ śniadanie. Później zastanowimy się co z tobą zrobić.
Chętnie przystałam na taką propozycję, zwłaszcza, że z głodu skręcało mnie w żołądku. Łapczywie chwyciłam kanapki i pochłaniałam je w zawrotnym tempie. Podobał mi się fakt, że talerz uzupełniał się sam, herbata zresztą też. Połknąwszy ostatni kęs, który byłam w stanie w siebie wpakować ufnie spojrzałam Mattowi w twarz, czekając aż on pierwszy coś powie.
-Postąpiłaś głupio wiesz?-zapytał bez ślady wyrzutów, czy złości.
-Wiem-przytaknęłam niby skruszona.-Zrozum Matt, ja już tam nie wytrzymywałam. Nie mam tyle siły ile ci się wydaje. To nie na moje barki, świat jest zbyt różnorodny, a życie zbyt krótkie by marnować je na coś co sprawia nam tyle bólu.
-Przecież chciałem wpaść do Hogwartu dlaczego mi nie pozwoliłaś?
-A co sobie myślałeś? Że jak zobaczę cię jeden raz to raptem wszystko się odwróci? Wszyscy zaczną gadać do mnie przyjaźnie i posyłać urocze uśmiechy? Matt byłoby jeszcze gorzej, bo smakując odrobiny normalności z powrotem do rzeczywistości nie potrafiłabym wrócić.
-Mogłaś porozmawiać z dyrektorem, on z pewnością by ci pomógł.
-Teraz mi to mówisz?-rozzłościłam się, bardziej na swoją głupotę niż na niego.-A zresztą, wtedy usłyszałabym pewnie jakieś kazanie i straciłabym tylko możliwość ucieczki.
-Nie koniecznie-rozległ się głos od strony drzwi. Stanął w nich nie kto inny jak Albus Dumbledore.
Spojrzałam na Matthewa, czując nienawiść promieniującą z mojego wzroku. Czułam się zdradzona, byłam zdradzona.
-Zanim użyjesz rękoczynu na niewinnym Matthew' ie, chciałem ci powiedzieć, że to nie on mnie zawiadomił o tym, że tu jesteś.
Zaczerwieniłam się z powodu mojej zachwianej wiary w przyjaciela.
-Ale w takim razie skąd pan...
-Cóż, nie trzeba być wybitnym jasnowidzem by powiedzieć dokąd uda się zdesperowana nastolatka. Zawsze wybierze osobę, którą darzy największym zaufaniem. Nie mam wątpliwości, że tym kimś jest dla ciebie Matthew.
Pokiwałam wolno głową. Faktycznie to było logiczne wyjaśnienie, ale z tego co mówi Dumbledore jestem teraz w domu Matta. Zabrał mnie do swoich dziadków? c.d.n.
Początek końca Dodała Hannah Abbott Środa, 27 Maja, 2009, 19:45
Po długiej przerwie kiepski wpis. No ale cóż, wprawiam się na nowo. Pozdrawiam wszystkich;D
Susan się do mnie nie odzywa.
Jak dla mnie popada w przesadę. Poprosiła wczoraj profesor Sprout o przeniesienie do innego pokoju (na co inteligentna opiekunka się nie zgodziła). Zachowuje się, jakbym co najmniej odbiła jej chłopaka. Wielka afera o nic. Chociaż nie to jest najgorsze, milczenie Su jestem w stanie znieść bez przytłaczającego ciężaru, ale cisza wszystkich otaczających mnie osób, to kłopot niemały. Moja przyjaciółka nie omieszkała wygadać się ze swego zmartwienia naszym współlokatorkom, które uznały, że zachowałam się po świńsku, więc unikam przebywania w dormitorium. Dość mam wrogich spojrzeń i złośliwych słów. Dziwię się sobie, że mój temperament nie domaga się swego ujawnienia, w kilku ostrych słowach skierowanych do dziewczyn z pokoju. Chwili wytchnienia szukam w bibliotece i na spotkaniach GD. Niegdyś poszłabym do sowiarni, ale ostatnio zbyt wiele osób wybiera to miejsce, jako przystanek swoich smutków.
Umówiłam się z Davidem. Nie chciałam ciągnąć tej znajomości, milczałam i nie dawałam wyciągnąć się na randki. Wszystko zmieniło się przedwczoraj, kiedy to w końcu zgodziłam się na to, by towarzyszył mi przy nauce w bibliotece. Nie zrobiłabym tego, gdybym nie była taka samotna. To żałosne, niczym bohaterka taniej książeczki, w której to bohaterka jest taka opuszczona, zahukana i nie może znaleźć miejsca, do cholery we własnym przecież życiu. Niestety to prawda.
Bardziej niż wcześniej, potrzebuję być blisko innych. Coraz rzadziej widywałam Justyna, który gdzieś zaszywał się na całe dni, a Erniego znów pochłaniały obowiązki jego ulotnego serca.
Pewnego wieczoru napisałam Matthew list, w którym opisałam dokładnie co czuję. Kochany Matt od razu zaproponował, że pojawi się w zamku, jeśli tylko podam mu kiedy. Jakże kusząca była perspektywa zaciągnięcia go do szkoły. Potrzebowałam dużej siły woli, aby zagłuszyć to pragnienie. On ma swoje życie, pewnie nadal myśli o Jessice, a mój widok z pewnością będzie mu cały czas o niej przypominał. Dla niego jestem gotowa porzucić egoizm. Bo jego szczęście jest ponad moje, gdyż czym byłoby gdyby cierpiał? To jest idea przyjaźni. Tak właśnie powinno się ją określać.
Powoli szłam w stronę dormitorium. Ostatnio każda chwila spędzona w tym trującym pomieszczeniu, dłużyła się dziesięciokrotnie siejąc we mnie coraz większe spustoszenie. Stanęłam na pierwszym schodku, który jako pierwszy z rzędu, był najbardziej zniszczony. Już stąd słychać było odgłosy dziewczyn. Dokładnie słyszałam Elisabeth, Sammy I Joanne.
Mimo tak wielu głosów innych dziewcząt, to właśnie ich dźwięki docierały do mnie najlepiej. Nie odróżniałam słów, ale też tego nie chciałam. Po co słuchać błahych rozmów mało istotnych ludzi? Chyba każdy ma prawo do mówienia tego co myśli, a skoro nie mówi tego do mnie, to nie powinno mnie to obchodzić.
Niechętnie nacisnęłam klamkę, rozległ się cichy jęk ciężkich, starych drzwi, które już od kilkuset lat chroniły wejścia do tego pokoju.
Natychmiast urwały się wszystkie głosy. Słowa jeszcze przed chwilą tak beztroskie i owiane energią młodzieńczą, wciąż brzęczały w powietrzu drażniąc moje uszy. Po chwili ciszy zastąpiły je złowrogie spojrzenia, które wyrażały wszystko, co przekazać mi chciały ich twórczynie. Nie zwróciłam na to uwagi. W ogóle udawałam, że ich tu nie ma. Lepiej było wmawiać sobie samej, że mam szczęście i w pokoju jestem całkiem sama.
Podeszłam do mojego łóżka, rozejrzałam się szukając torby z książkami. Za plecami usłyszałam złośliwe chichotanie i gorączkowe szepty. Zacisnęłam zęby próbując powstrzymać słowa, które prosiły, wręcz błagały o to, aby uwolnić je z gardła. Nie dam im satysfakcji, niech nie myślą, że te dziecinne gierki robią na mnie wrażenie, chociażby to było prawdą.
A było, westchnęłam zrezygnowana, ogarniała mnie bezsilna złość na myśl o tym, że wśród śmiejących się była ona. Su. Jej śmiech był jakby głośniejszy od pozostałych, być może dlatego, że to on ranił mnie najbardziej.
Jak najszybciej wepchnęłam czyste pergaminy i nowy atrament z piórem gratis do torebki. Stanęłam przed lustrem z grzebieniem i zaczęłam rozczesywać włosy. Robiłam to specjalnie, odgrywałam się na dziewczynach podświadomie. Choć na tę nutkę mściwości musiałam sobie pozwolić. Susan z pewnością już wie, że coś się kryje za moim czesaniem. Nigdy nie robiłam tego dwa razy dziennie, jeśli nie byłam z kimś umówiona. Dlatego każdy ruch ręki sprawiał mi tak wielką przyjemność, że trudno było oderwać się od lustra. Zrobiłam to dopiero w chwili, gdy uświadomiłam sobie, że jeszcze chwila i spóźnię się na to całe śmieszne spotkanie. Grzebień rzuciłam niedbale na łózko, a torbę przewiesiłam przez ramię. Gdy odwróciłam się w stronę drzwi spojrzałam na Susan. Wzruszyłam dyskretnie ramionami i pokręciłam lekko głową. Wyrażałam w ten sposób co o tym myślę. Przekazałam jej , że trudno uwierzyć, iż tak się zachowuje. Nie czkałam na jej reakcję, nawet mnie nie obchodziła.
Ze schodów niemal już zbiegałam, pędem minęłam puchonów siedzących przy stolikach w pokoju wspólnym. Nie zatrzymałam się dopóki nie stanęłam w drzwiach biblioteki. Nie wiem co spowodowało ten musowy bieg. Po prostu tego potrzebowałam.
Stanęłam przed drzwiami, za którymi gdzieś przy stoliku siedział David i czekał na mnie. Nie chciałam do niego iść, to nie było miejsce, w którym powinnam się znaleźć. W całym zamku takowego nie było.
Pod wpływem chwili odwróciłam się i ruszyłam przed siebie po zielonkawym dywanie, znaczącym moja drogę niczym drogowskaz. Nie odmierzałam czasu, nie wiem ile zajęło mi dostanie się pod wieżę Gryffindor'u. Miałam szczęście, miałam plan.
Nie czekałam zbyt długo, co chwila różni uczniowie kręcili się po korytarzu. Poprosiłam jednego aby zawołał Harry'ego. Kolejna dawka szczęścia, był akurat w PW.
-Cześć-przywitałam go z uśmiechem na twarzy.
-Cześć-odpowiedział niepewnie. Zapewne nie wiedział, jak zinterpretować moje zachowanie.
-Mam prośbę-zaczęłam i szybko powiedziałam o co mi chodzi.
-Chcesz zwiać ze szkoły?-prawie wydarł się na mnie, tak, że kilka przechodzących osób z zaciekawieniem nam się przyglądało. Nie przejęłam się tym, tylko kiwałam przecząco głową.
-Musze załatwić pewna sprawę.
-Nie umiem ci pomóc-odparł szybko, za szybko.
Kłamał, wiedziałam dobrze, że plotki dotyczące jego niezwykle dobrej orientacji w szkole, są niebezpodstawne. Najlepszym dowodem jest pokój życzeń, gdyby nie on, nie dowiedziałabym się o nim pewnie nigdy.
-Harry-zaczęłam-oboje wiemy, że możesz to zrobić. Znasz tę szkołę lepiej niż jakikolwiek inny uczeń.-odetchnęłam płytko dwa razy, przygotowując się na kłamstwo.-Jeszcze dzisiaj wrócę, najdalej o dwudziestej pierwszej będę w zamku. Proszę pomóż mi. Obiecuję, że nikomu nie zdradzę, że mnie wypuściłeś.
Harry zastanawiał się dość długo. W jego oczach kryło się wahanie. Doskonale wiedziałam, że chce odmówić, tyle że szuka odpowiednich słów.
-Jestem lojalna wobec GD-szepnęłam cicho, starając się tak dobrać słowa, by wypowiedź nie brzmiała jak szantaż, którym rzeczywiście była.-Nie proszę o nic więcej, jak tylko o całkowitą dyskrecję i kilka wskazówek. Proszę.
Chłopak westchnął z irytacją, jeśli myślał, że się poddam to się przeliczył. W tym wypadku nie odpuszczę, dopóki działam pod wpływem nietłumionych emocji.
-Za piętnaście minut przy wyjściu głównym-oznajmił z zaciśniętą szczęką. -Czekaj za zewnątrz.
Z radości klasnęłam w dłonie, jak małe dziecko, któremu coś się udało i biegiem ruszyłam w stronę piwnicy. Musiałam zabrać najistotniejsze rzeczy: pieniądze, kurtkę, coś do jedzenia. Nie myślałam wcale o tym co robię. Tak jakby mój umysł celowo się tego wystrzegał. Czułam adrenalinę we krwi i metaforyczny smak przygody w ustach. Ta druga rzecz była tym co pociągała mnie w tej chwili najbardziej. W pokoju, o dziwo, nie zastałam nikogo. Całe szczęście, im mniej osób mnie widzi tym lepiej.
Celem numer jeden stała się szafka nocna, z fałszywym dnem, wykonanym przeze mnie. Na jej dnie znajdowało się kilka galeonów, których przybywało w miarę upływu czasu. Gromadziłam pieniądze na czarną od pierwszej klasy.
Wepchnąwszy monety do torebki, uprzednio pozbywszy się podręczników, dopadłam z impetem szafy. Znalazłam moją grubą kurtkę, w sam raz na mroźne wieczory. Jest dopiero początek grudnia, a śnieg już od dawno leży na ziemi. Ostatni cel-jedzenie, z tym było gorzej, dlatego że musiałam odwiedzić zamkową kuchnię i tym samym skrzaty w niej pracujące. Tu na szczęście nie było większych problemów. Dostałam pożywienia więcej, niż byłam w stanie pomieścić w torbie, dlatego kilka pasztecików dyniowych zjadłam na miejscu, popijając sokiem jabłkowym. Szczęście mi dopisywało, po drodze żadnego nauczyciela, woźnego czy jego zapchlonego kota. Tylko nieliczni, bezimienni uczniowie, nic dla mnie nie znaczący. Doszłam do wielkich drzwi, otworzyłam je. Moją twarz zaatakował zimny wiatr. Smagał policzki, rozwiewając włosy w różnych kierunkach. Schowałam się w cieniu pobliskich drzew, by uniknąć konfrontacji z kimś nieprzewidzianym.
-Jestem-wydusił z siebie Harry, przybiegając kilka minut później. W ręce trzymał stary, czysty jeszcze kawałek pergaminu. Dziwak z niego.
Zdążyłam już zmarznąć, ale nie przemyśleć postępowania.
-Chodź.
Pobiegłam za Harry. Nie zwolniliśmy dopóki naszym oczom nie ukazała się bijąca wierzba, która widocznie była celem naszej podróży.
-Zwariowałeś?-spytałam, zdając sobie sprawę z tego, że Potter mnie oszukał. Zawładnął mną ogień nieuzasadnionej nienawiści.
-Czekaj-mruknął, nic nie robiąc sobie z mojej trzęsącej się z furii dłoni zaciśniętej wokół jego ramienia.
Chłopak podszedł do pobliskich krzaków, spośród których wyciągnął bardzo długą gałąź. Agresywne drzewo, czując naszą obecność waliło na oślep olbrzymimi gałęziami. Harry nie przejmując się nim, odwrócił twarz ku mnie.
-Unieruchomię to drzewo na chwilę,-prychnęłam kpiąco, patrząc lekceważąco na cieni kij w jego dłoni-w tym czasie musisz dobiec do jego pnia. Jest tam niewielki otwór prowadzący do korytarza, musisz nim iść, aż dojdziesz do takiego obszarpanego pomieszczenia. Jest to jeden z domów w Hogsmeade.
Wszystko nabrało sensu. Poznaje właśnie jedno z nielicznych tajnych wyjść z Hogwartu? Uśmiechnęłam się pod nosem.
-Tylko pamiętaj-ostrzegł mnie-masz tylko chwilę, musisz się pośpieszyć.
Pokiwałam głową jako potwierdzenie, że wszytko rozumiem.
-Gotowa?-zapytał.
-Tak-szepnęłam cicho.
Chłopak mimo zapadającemu zmierzchowi trafił wąską gałązką w narośl na drzewie. Ku mojemu zdziwieniu, wierzba natychmiast przestała walić konarami.
-Na co czekasz?-wrzasnął na mnie Harry.
Nie myślałam nad tym zbyt długo, puściłam się pędem do pnia, modląc się o to, bym nie zginęła od tej cholernej rośliny.
-Nikomu o niczym nie mów-krzyknęłam stając przy otworze przy pniu. Słysząc świst nad głową, weszłam szybko do dziury.
-Ty też-doszły mnie ostatnie słowa Harry'ego.
Zostać sama Dodała Hannah Abbott Niedziela, 29 Marca, 2009, 11:25
1 grudnia (CDN).
Matthew posiedział ze mną jeszcze jakieś piętnaście minut. Nie mogłam patrzeć na jego twarz. Przedstawiała wyraz tak wielkiego bólu, że aż mnie samej chciało się płakać.
Kilka minut przed naszym rozstaniem zaczęły drżeć mi ręce. Przez mój umysł przelatywały okropne sceny z Mattem w roli głównej. Potrząsnęłam gwałtownie głową próbując wyrzucić je z głowy. Przecież to niemożliwe, on by mi tego nie zrobił, powtarzałam raz po raz, coraz mniej wierząc w prawdziwość tych słów. Próbowałam powiedzieć mu co mi leży na sercu, ale nie potrafiłam wydusić z siebie odpowiednich wyrazów i dopiero słowa Matta, że musi już iść, zmusiły mnie do działania.
-Tylko nie zrób niczego głupiego-szepnęłam nakrywając jego dłoń swoją.
Mathew spojrzał na mnie zdumiony i przypatrywał mi się w milczeniu. Gdy w końcu przemówił w jego głosie słyszałam kpiące rozbawienie. Starałam wmówić sobie, że ton jego głosu nie odnosi się do mojej osoby. Kpina wcale mi nie pomagała. Głośno przełknęłam ślinę.
-Co masz na myśli?
Milczałam przez dłuższy czas. To co miałam do powiedzenia nie było zbyt podnoszącym na duchu zdaniem.
-Pójście w jej ślady.
Powiedziałam patrząc na nasze ręce. Bałam się spojrzenia Matthewa, tego co może mi nim przekazać.
-Niepotrzebnie się martwisz-zaskoczona usłyszałam ciepły bas Matta.-Na tym świecie jest jeszcze parę osób, przez wzgląd na które nigdy nie zdecydowałbym się na taki krok.-Przy tych słowach znacząco ścisnął mi rękę. Nie byłam jednak pewna, czy ten gest nie był wytworem mojej wyobraźni.-Poza tym Jessica nie była dla mnie tym, kim najprawdopodobniej ja byłem dla niej.
Odważyłam się spojrzeć mu w oczy. Uśmiechnął się do mnie, ale ja wiedziałam swoje. Jest przekonującym aktorem. Wstał, swoją imponującą posturą przysłaniał mi cały widok. Kiedy postanowiłam wstać również, on nachylił się ku mnie i po prostu szepnął do ucha:
-Dziękuję, że jesteś.
Po czym pewnym krokiem ruszył ku drzwiom i tyle go widziałam.
Nie chciałam aby mnie zostawiał, nie teraz. Przeczuwałam, że gdy zostanę sama moje myśli zejdą na tor, który wolałabym uniknąć. To jednak było nieuniknione i prawda uderzyła mnie nagle z niezwykłą mocą, pozbawiając na kilka sekund tchu. To ja byłam winna śmierci Jessiki. Nie Matt, nie jej choroba czy utrata ukochanego, cała wina spoczywała na mnie, to ja ją zabiłam pojawiając się w jej życiu. Morderczyni, odezwał się w mojej głowie dziwnie znajomy głos, ach tak to Esthel.
Mimo tak ohydnej zbrodni nie czułam rozpaczy, może tylko lekkie wyrzuty sumienia, że byłam wobec Jess taka bezwzględna. Przede wszystkim dominował we mnie smutek, że owa dziewczyna pożegnała się z życiem, nienawidząc mnie z całego serca. Czy to bardzo upodabnia mnie to Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać? Jestem takim samym potworem jak on? Czy on również nie czuje żalu po swoich ofiarach? Pewnie już zawsze będzie dręczyła mnie ta sprawa. Moja wina znacząca me czoło, niczym czerwone piętno. Rozczulanie się nad sobą nie miało sensu, nic nie mogło już się zmienić.
Matthew i ja natrafiliśmy na siebie i nie było już sposobu aby nas rozdzielić, nikt czy nic, nie mogło przerwać naszej przyjaźni, chyba że śmierć(któregoś z nas), jednak ona na razie odchyliła się od tej sprawy.
Zbierając książki do torby i zwijając arkusze pergaminów z zadaniami domowymi zaśmiałam się cicho na moimi myślami, a dokładniej nad tym, że o mały włos sama nie zerwałam naszej przyjaźni niecały tydzień temu, a teraz rozprawiam o tym, że nic nie jest w stanie jej zakończyć. Ha! Żeby to było takie łatwe.
Co chwila zerkając na zegarek naręczny, poganiałam samą siebie do szybszych kroków, gdyż jeszcze chwila a spóźnię się na spotkanie, które według mojego harmonogramu miało odbyć się o osiemnastej w pokoju wspólnym z moją paczką SJiE. Powoli zaczynała odbijać i szajba na punkcie przyporządkowania dnia na konkretne godziny, ale naprawdę takie działanie przynosiło pozytywne efekty. Czułam, że mam w życiu cel i muszę go spełnić, bo zaraz mam następny itp. Najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że niczego nie zaniedbywałam. Przyjaciół, lekcji, GD, nawet dwa razy w tygodniu odwiedzam Ariel w sowiarni i regularnie wysyłam listy do rodziny. Tak, drobiazgowy plan zadań jest mi niezmiernie potrzebny. Przynajmniej na razie. Pełna optymizmu stanęłam u wylotu rury prowadzącej do naszego pokoju i obciągnęłam szatę, która zadarła mi się podczas ślizgania. Rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu moich wariatów, jednak nie było nikogo. Ani chłopaków, ani Susan.
-Gdzie Su?-zapytałam Elizabeth, koleżanki z pokoju dyskutującej żywo ze swoją przyjaciółką Amie.
-Na górze-odparła po czym zgryzła dolną wargę, jakby się do czegoś przekonywała-chyba cię potrzebuje.
Poczułam narastająca panikę, kolejna osoba z problemami. Czemu wszyscy muszą je mieć jednocześnie?
Musisz poznać, co to znaczy być dla kogoś przyjacielem, pomyślałam kpiąco mając na uwadze to, że to zawsze ja potrzebuję pomocy nie na odwrót. Skierowałam się w stronę schodów do dormitorium . Wbiegłam po nich czując w brzuchu dziwny skurcz. W głowie pojawiały się najgorsze z możliwych wyjaśnień zniknięcia przyjaciółki. Zacząwszy na czyjejś śmierci, skończywszy na szlabanie.
Stając przed drzwiami dormitorium gwałtownie szarpnęłam klamkę. Susan leżała na swoim łóżku płacząc w poduszkę. Jak na mój gust wpadła w histerię, bo gdy spytałam co się stało, nie zdołała wypowiedzieć ani słowa, za to wciągała szeroko rozwartymi ustami powietrze, co skojarzyło mi się z rybą wyciągniętą z wody. Po paru próbach zdołała w końcu wykrztusić.
-Mm...mam pr...prob-lem.
-Domyślam się-odparłam współczująco i przysiadłam na krawędzi łóżka chwytając jej ramienia.
Milczałam przyglądając się gwałtownym ruchom ramion Susan, które uwyraźniały jej niemy szloch. Po pewnym czasie, zdołała powiedzieć mi co ją dręczy.
-Zerwałam z Justynem-wyznała.
Zabrakło mi słów. Jak to możliwe? Zawsze byłam przekonana, że związek stworzony przede wszystkim z przyjaźni jest niezniszczalny.
-Dlaczego?-wyszeptałam delikatnie bez jakichkolwiek nacisków, gdyż samo to pytanie wydawało się mi wścibstwem.
-Bo nie mogę z nim być wiedząc, że kocham kogoś innego-po tych słowach Su zaczęła głośno szlochać i nie widziałam sensu wyduszać z niej jakichkolwiek innych informacji. Objęłam ją i pogłaskałam lekko po głowie.
-Dobrze zrobiłaś-pocieszyłam ją.-Tak należało uczynić.
-Ale Hanno...- westchnęła głęboko wypuszczając z płuc całe zgromadzone w nich powietrze-jest coś jeszcze.
Do tej chwili nic nie przestraszyło mnie bardziej niż te słowa ,,jest coś jeszcze”. Wstrzymałam oddech czekając na najgorsze.
-Ja zakochałam się w...w-jej ciałem znów zaczęły wstrząsać głuche szlochy, więc czekałam na tę nowinę w pełnym napięciu kilka minut.
-Davidzie-wyszeptała tak cicho, że to imię wyczytałam bardziej z ruchu jej warg. Zamurowało mnie, czy znamy jakiegoś Davida godnego uwagi? Susan widząc, że nie wiem o kogo chodzi, dodała grobowym tonem-w twoim Davidzie.
Zaskoczyła mnie ta wiadomość. Susan i David? Skąd się znali? Czy on tez coś do niej czuł? A może doszło już do czegoś takiego, jak pomiędzy mną a nim? Czyżby był typowym męskim podrywaczem? Zwykłą kreaturą?
-Całowaliście się?-spytałam bez ogródek, nieco ostrzejszym tonem niż zamierzałam. Ku mojej uldze Su zaprzeczyła gwałtownie głową.
-Nic z tych rzeczy-wyjaśniała.-Nigdy nawet normalnie ze sobą nie rozmawialiśmy, bo on cały czas mówi tylko o tobie.
Dodała jakby próbując zmniejszyć swoją winę, chociaż ja takowej nie widziałam.
-Oj kochanie,-westchnęłam współczująco-że tez musiałaś się w to w taki sposób wplątać.
Pozwoliłam Susan nadal wypłakiwać się w moją szatę, jednak nie przerwałam jej nawet w momencie, gdy poczułam wilgoć na skórze w pobliżu obojczyka, gdzie jej łzy przeniknęły już materiał mojego odzienia. Ja natomiast zagłębiłam się w myślach, stwierdzając z zaskoczeniem, że David nie jest mi obojętny skoro zareagowałam w ten sposób na wyznanie koleżanki. Całkiem inaczej wyglądałoby ta scena, gdyby mi na Davidzie nie zależało. Powiedziałabym wtedy zapewne, że może sobie go wziąć, lub że niech wygra lepsza i pewnie odpuściłabym sobie z nim znajomość, gdyż nie lubię ranić przyjaciół. Jednakże nic takiego nie uczyniłam, nie przyrzekłam Su, że gdyby go poderwała mnie to wcale nie ruszy.
-Hanno-rozległ się zachrypnięty głos Su.
-Hym?-westchnęłam cicho przygotowując się na nowe, trudne wyznania.
-Wybaczysz mi?-spojrzała na mnie prosząco zaczerwienionymi oczami.
-Ale niby co?-zapytałam uśmiechając się.-Serce nie sługa, własnych ścieżek szuka.
Zacytowałam ulubione powiedzonko Erniego, który tak tłumaczył swoje wieczne zadurzenie. Zmieniał bowiem dziewczyny minimum co dwa tygodnie.
-Kocham cię-wyznała Su całując mnie w polik-zawsze wszystko rozumiesz.
Nie zawsze,przemknęło mi przez myśl, jednak nie dałam niczego po sobie poznać. W końcu to nie w jej przypadku byłam niewyrozumiała, dotyczyło to Matta.
-Głowa do góry,-powiedziałam podnosząc się z łóżka-nieszczęśliwa miłość to nie koniec świata.
Susan spojrzała na mnie zdezorientowana.
-Czemu uważasz, że nieszczęśliwa?-zapytała osłupiona.
Moją twarz ozdobiło zdumienie.
-Sama powiedziałaś, że David interesuje się mną-zasugerowałam delikatnie, nie wiedząc jak się zachować.
-Ale ty nim nie.
-Tego nie powiedziałam-oznajmiłam krótko.
Susan spojrzała na mnie boleśnie, niemal wrogo, po czym zerwała się z łóżka i wybiegła z dormitorium.
Cholerka, szepnęłam w duchu, musiałam to powiedzieć. Po co miałyby wyniknąć jakiekolwiek niejasności z tego powodu? W końcu gdybym przemilczała pewne sprawy, później byłoby jeszcze gorzej. Na przykład związałabym się z Davidem lub coś w tym stylu, a Su miałaby pretensje, że jej wcześniej nie powiedziałam o swoich uczuciach do tego chłopaka i robiłam złudne nadzieje. Albo co gorsza, że zainteresowałam się nim tylko po to, aby zrobić jej na złość.
Ach, kto mówił, że życie nastolatki jest proste i niczym nie równa się dorosłości? Muszę z nim porozmawiać.
Późnym wieczorem, gdy już wszyscy skupili się wyłącznie na dokończeniu prac domowych, zrobiłam sobie chwilę pozaprogramowej przerwy. Chciałam być sama bez towarzystwa kogokolwiek. Justyn cały czas siedzi z Erniem w dormitorium, przez co nie mogę zobaczyć nieszczęśnika. Jedyne co wiem o jego stanie to to, że bywało gorzej. Przynajmniej według słów Erniego, którego przepytałam, kiedy pojawił się przy stole Hufflepuff'u i zgarnąwszy masę jedzenia, wrócił prędko do Ju.
Uznałam, że najlepszym miejscem na samotność będzie sowiarnia. Nie chciałam widzieć już nikogo. Nikogo poza pustką obok mnie. Kiedy wdrapałam się po schodach, z ulgą spostrzegłam, że nikogo wewnątrz nie ma.
-Ariel-szepnęłam rozglądając się po ciemnym pomieszczeniu. Sówki jednak nigdzie nie było, wiec podeszłam do otwartego okna i wyjrzałam na zewnątrz. To tutaj pierwszy raz całowałam się z Davidem, zupełnie go nie znając. Nic od tamtego czasu się nie zmieniło. Dalej nic o nim nie wiem. Czy jest sens tracić cały porządek swojego życia, przyjaciół, by z nim być? Czy aż tyle jestem w stanie za niego dać? Odpowiedź znałam już od początku. Brzmiała przecząco. Nie zostawię przyjaciół dla chłopaka. Nieważne jak pięknego, zabawnego czy uroczego. Sprawia mi ból myśl, że taka drobnostka poróżniła mnie i Susan. Co z przyrzeczeniami, że nigdy nie pokłócimy się o faceta? Pamiętam jakby to było wczoraj chwilę, w której przysięgałyśmy sobie nigdy nie interesować się tym samym chłopakiem. Obiecałyśmy, że jeśli jednej któryś się spodoba, druga nie może na niego nawet spojrzeć- czyli innymi słowy: pierwsza lepsza. Nie ma innej rady.
To dla czego teraz ta kretynka się obraża? W bezsilnej złości łzy popłynęły mi po policzkach, nie pierwsze w tym dniu.
Nie wszystko zmierza ku lepszemu... Dodała Hannah Abbott Czwartek, 19 Lutego, 2009, 23:09
Po dość długim czasie kolejny wpis. Pozdrawiam wszystkich czytających;*.
1 grudnia
Uporządkowałam swoje życie; jest coraz lepiej. Wytrwale uczestniczę w zebraniach GD i gdyby tylko nie ta głupia żaba! Ostatnio wezwała po kolei wszystkich uczniów od klasy trzeciej w górę i wypytywała ich o Pottera, pod pretekstem ,,ochrony” żeby sława nie pomieszała mu w głowie. Jednak my, członkowie Gwardii, wiedzieliśmy, że chodziło jej o nas.
Kiedy przesłuchania nic jej nie dały, wezwała do siebie również pierwszoroczniaków i drugoklasistów. Na próżno.
To wszytko zaczyna się robić męczące. Teraz niemal nigdzie nie możemy wyjść bez szpiegostwa jej podwładnych lizusów. Najgorzej jednak ma Harry! Chłopak nie może wykonać żadnego niewłaściwego ruchu. Umbridge wysyła za nim zawsze po dwóch uczniów, a gdy tylko ma czas sama go śledzi i wcale nie robi tego dyskretnie. Szwenda się przy nim jak nachalny pies. Wrrr.... Nie znoszę baby!
Wracając do moich życiowych zmian muszę się pochwalić , że więcej się uczę. Tylko czasem wyrywam sobie taką krótką chwilę jak ta, na napisanie kilku zdań w pamiętniku. Jest mi dużo lepiej z uporządkowanym życiem, i ścisłym harmonogramem, kiedy aby wyrwać sekundy dla siebie muszę wręcz stanąć na głowie.
-Cześć-ktoś przystanął przy moim stoliku w bibliotece odizolowanym od innych. Zamarłam; rozpoznałam ten głos. Charczący i stanowczy, ale przyjemny dla uszu. Jak w zwolnionym filmie podniosłam głowę do góry i spojrzałam na uśmiechnięta twarz Matthewa; ze zgrozą zauważyłam, że uśmiech jest jakby wymuszony.
-Matt-zerwałam się z krzesła i rzuciłam przyjacielowi na szyję. Takiej reakcji z pewnością się nie spodziewał. Zaskoczyłam go dość mocno, jednak odwzajemnił uścisk.-Co tu robisz?
-Właśnie cie odwiedzam-wyjaśnił rozbawiony. Widocznie moja nazbyt entuzjastyczna reakcja poprawiła mu humor.-Mieliśmy się zobaczyć dopiero w następną sobotę, ale wystąpiły pewne komplikacje i musiałem spotkać się z Dumbledore'm, więc postanowiłem wykorzystać sytuację również na naszą korzyść.
-Skąd wiedziałeś, że tu jestem?-mój wzrok utkwiłam w twarzy Matta. Miałam rację, na jego szyi została blizna od rany, którą zauważyłam przy naszym ostatnim spotkaniu. Chłopak widząc w co się wpatruję, poprawił górę swojej szaty tak, że zakrywała całą bruzdę. Zostawiałam to bez komentarza.
-Spotkałem twoją przyjaciółkę, na korytarzu. Ponoć od jakiegoś czasu zawsze o tej porze uczysz się w bibliotece.
-Owszem, ostatnio tak jest. Muszę się podciągnąć z nauką-po moim stwierdzeniu zapadła krępująca cisza. Nie było to jedno z tych milczeń, które nie przeszkadzają i nawet są przyjemne. Te ciążyło nad nami niczym ołowiana chmura, powodując, że czuliśmy się coraz bardziej nieswojo. Jeszcze nigdy nic takiego się nam nie zdarzyło. Poznałam po mnie Matthewa, że nie uszło to jego uwadze.
-Jak tam Jessica?-wypaliłam, po niewczasie orientując się, że jest to temat tabu. Po tych słowach napięcie stało się nie do zniesienia.
-Hym...-zamyślił się dłuższą chwilę nad sensowna odpowiedzią. Jego twarz wykrzywiona była przejmującym grymasem bólu. Coś ukuło mnie w okolicach serca.
-Schodząc na temat związku, muszę się ciebie poradzić.-szybko zmieniłam temat, nie zmuszając go do odpowiedzi, tylko że za późno zdałam sobie sprawę, że brnę w coraz większe bagno.
-Tak?-Matt uniósł pytająco brew, nadal podłamany.
Opowiedziałam mu od początku jak poznałam Davida, pomijając fakt, że ryczałam wtedy jak bóbr. Łzy zastąpiłam otępieniem.
-Jak uważasz co dalej z tym zrobić?-zakończyłam mój wywód. Po twarzy Matthewa przebiegł ledwo widzialny cień.-Czuję, że może coś z tego być, ale wiem, czy jestem gotowa na związek.
Matthew milczał przez dłuższą chwilę. Niemal widziałam jak próbuje zebrać w całość moją wypowiedź i ułożyć sensowną odpowiedź. Pewnie zdawał sobie sprawę z tego, że musi się skupić i oddalić wcześniejsze myśli, zadające mu tak wiele bólu. Myśli, które aż tak go raniły, że nie chciałam ich wysłuchać. Zawsze na nim polegałam-bezwarunkowo, wiedział o tym i miał obowiązek dobrze mną pokierować.
-Może lepiej by było gdybyś zostawiła to tak, jak jest? Czekała na to, co przyniesie Ci los bez ingerencji z twojej strony.-uśmiechnął się, chociaż ja i tak widziałam wciąż towarzyszące mu cierpienie. Coś było nie tak. Zaczynałam się o niego bać. Próbując odpędzić ten strach powoli przemieniający się w panikę, zastanowiłam się chwilę nad tym, co Matt mi powiedział. Chyba faktycznie lepiej czekać na to co samo będzie się działo. Jeżeli ma mnie coś łączyć z Davidem, to I tak będzie bez względu na wszystko.
-Mogę się ciebie o coś zapytać?-z poważnym wyrazem twarzy spojrzał mi w oczy, jakby chcąc mieć pewność, że będę mówiła prawdę.
-No, jasne-wywróciłam oczami.
-Co do niego czujesz?-spytał po chwili wahania, tak jak ja czuł, że to krępujące pytanie.
Spięłam się cała zaciskając prawą dłoń w pięść. Co czułam?,myślałam, Co tak naprawdę we mnie siedzi?
-Nie wiem. Nie potrafię określić nawet, czy mi w jakikolwiek sposób na nim zależy-wyznałam.-Poza tym, zaczęłam ten temat tylko po to żeby przerwać ciszę.
Matt zaśmiał się krótko, był to jednak śmiech pozbawiony jakiejkolwiek wesołości. Siedział przy moim stoliku, taki wielki i barczysty, zamyślony mieląc w ręku kawałek mojego pergaminu. Coś jest nie tak. Był czymś dręczony, smutny. Nie mogłam go tak zostawić.
Chwilę zastanawiałam się jak go zagadnąć, i w tym momencie zdałam sobie sprawę, że on jeszcze nigdy nie miał żadnych problemów, z których by mi się zwierzał. To ja zawsze dokładałam mu na barki swoje problemy. Czyżby mimo ich okazałej wielkości nie dały rady udźwignąć ciężaru?
-Nie smuć się-szepnęłam cicho i gdy tylko to powiedziałam, coś mnie ścisnęło w gardle. Zacisnęłam zęby. Zwyczajnie w świecie byłam przygnębiona i chciało mi się płakać. Jestem beznadziejna. Matt spojrzał na mnie szybko i jego twarz ozdobił uśmiech. Mnie jednak nie dał rady nim zmylić, chwyciłam ręką jego dłoń spoczywającą teraz w bezruchu na stoliku.
-No dalej, zawsze słucham-zachęciłam go delikatnie.
Westchnął głęboko, jak gdyby całe powietrze uleciało z niego. Miałam ochotę go przytulić, jakoś pocieszyć.
-Cholerny stół-mruknęłam do siebie i przesiadłam się o kilka krzeseł nie wypuszczając dłoni Matta. Gdy tylko przy nim usiadłam, objęłam go ręką w pasie.
-Wyrzuć to z siebie. Wiesz, że będę dyskretna.
Spojrzał mi w oczy, miał załamaną minę, chyba moje słowa dobijały go, zamiast wzmocnić. Mimo zdziwienia z powodu mojego zachowania nie zareagował. Siedział nieruchomo z jedną ręką bezwładnie zwisająca za moimi plecami. Wygodniej by było, gdyby mnie nią objął, ale tego nie zrobił. Za to drugą podparł sobie czoło i przymknął oczy.
-Chodzi o Jessice-zaczął cicho. Kiwnęłam w milczeniu głową, dopiero po chwili przypomniałam sobie, że siedzę obok niego, a w dodatku ma on zamknięte oczy, więc nie jest w stanie mnie zobaczyć. Chrząknęłam cicho.
-Zostawiłem ją.
Dopiero po chwili dotarło do mnie,że nie chodzi mu o zostawienie jej i przybycie tutaj, tylko o coś więcej.
-Jak to zniosła?-spytałam cicho. Cieszyłam się, że wokół niemal nikogo nie ma, a do jedynych żywych dusz w tym pomieszczeniu siedzimy tyłem.
-Ona...ona..nie żyje-wykrztusił po dłuższej chwili.
Zamarłam. Moje serce na chwilę stanęło, po czym biło wielokrotnie szybciej. Wychyliłam się by spojrzeć mu w twarz i po chwili dostrzegłam, że z oczu Matta spływają dwie pojedyncze łzy. Wytarłam je odruchowo dłonią.
-Skarbie to nie twoja wina-szeptałam kojąco niczym matka do dziecka. Przytuliłam go mocniej, oddając w tym geście wszystko co teraz czułam. Współczucie, żal i to coś co nas łączyło, uczucie na nazwanie którego nie ma słów.-Miałeś prawo tak postąpić, nie byleś z nią szczęśliwy. To okrutne co zrobiła, wiedziała, że będziesz się obwiniał.
-Nie mów tak-szepnął niemal wrogo.
Poczułam się odrzucona i pod wpływem chwili postanowiłam przestać go ściskać, ale wtedy Matt ruszył ręką za moich pleców i objął mnie lekko, opierając policzek na moim czole.
-Kochałem ją,-wyznał z mocą- ale nie była to miłość na podstawie której można stworzyć związek.
Rozumiałam go, a przynajmniej tak mi się wydawało.
-Tak mi przykro.-westchnęłam wtulając się w jego ciepłe ciało. Było mi dobrze przy nim, czułam się taka potrzebna i bezpieczna mimo że nic mi nie groziło. Kochałam mojego przyjaciela najbardziej ze wszystkich innych i teraz cierpiałam razem z nim. Równie mocno co on. Tym razem to ja przejęłam na siebie część jego cierpienia. Pocałował mnie lekko w czoło.
-Dziękuję- szepnął.
20 listopada Dodała Hannah Abbott Sobota, 31 Stycznia;, 2009, 19:22
Pani wena mnie opuściła i nie wraca. Chyba się zbuntowała. Mam nadzieję, że nie długo jej przejdzie i przestanie się ,,fochać". Do tego czasu musicie zadowolić się moim nastrojem romansowym, którego nie potrafię się pozbyć. A zresztą, sami zobaczycie...
Przez następne dni wszystko, dosłownie wszystko było takie same. Otaczający mnie ludzie, przedmioty, wydarzenia, tylko ja byłam inna. Trwałam sama w sobie męcząc się i zastanawiając jak zakończyć tę głupotę. Tą bezsensowną pustkę, która bezcześciła powoli mój umysł. Byłam niczym, rośliną bez słońca i wody, pozostawiona na pastwę losu. Cały czas moją głowę nawiedzał Matthew, a ja zamiast myśląc nad naszą przyjaźnią po prostu wyobrażałam sobie jego twarz i najczęściej kończyło się to bezmyślnym patrzeniem w ścianę, czasem okno. Susan chciała o tym porozmawiać, jednak ja wiedziałam, że ta sprawa dotyczy tylko mnie i Matta, i nie warto mieszać w to innych przyjaciół. Niby sprawa była jasna: nie wyobrażałam sobie życia bez tego wariata i nie ma takiej opcji, bym mogła przestać się z nim widywać. Mimo ustalonej decyzji nie byłam w stanie napisać o tym Mattowi. Jakie to dziwne... Jestem twarda, wiem o tym. Dlatego w końcu zrobiłam to, co było nieuniknione, czyli napisałam do Matthewa króciutki liścik z datą następnego wypadu do Hogesmite.
Szłam szkolnym korytarzem, rozkoszując się każdym krokiem, który byłam w stanie sama wykonać.
Bez innych.
Sama.
W ręku trzymałam zmiętolony list, z czego nie zdawałam sobie sprawy. Na piersi wisiała odznaka prefekta, nawet nie zauważyłam, kiedy całkowicie zatraciła swój połysk. Nie czyściłam jej ani razu od kiedy jestem w szkole, a dla porównania powiem, że Ernie robi to co wieczór w pokoju wspólnym.
Wpatrując się ślepo w literkę P, postanowiłam przyłożyć się do moich obowiązków. Muszę zacząć być sumiennym prefektem, bo w końcu mnie wywalą, a dla tej niesamowitej łazienki warto było się poświęcić. W dodatku spotkania GD; nie robię żadnych postępów. Tkwię ciągle w miejscu i nawet myślami jestem nieobecna, tylko stoję tam jak kołek i staram się improwizować, że wszystko mi wychodzi lub wcale nie przychodzę na spotkania. A przecież nie o to chodzi, te zajęcia są po to, abym dała sobie radę w tym niebezpiecznym życiu, pełnym cierpienia i rozpaczy. Wspinałam się właśnie stromymi schodami w górę, do sowiarni gdy usłyszałam czyjś głos.
-Cześć.
Rozejrzałam się zdziwiona dokoła, a przy mnie zmaterializował się David, krukon spod Wrzeszczącej Chaty.
-Hej-odparłam lekko zdziwiona.
-Idziesz w jakieś konkretne miejsce?-uśmiechnął się na widok mojej osłupionej miny.
-Tak,-odparłam niepewnie-do sowiarni.
David ubrany był w zwykły czarny podkoszulek, który podkreślał jego wysportowaną klatę. Quidditch robi swoje, pomyślałam a następnie, przecież jest cholernie zimno. Na nogi miał włożone dżinsy, proste i długie. Na to wszystko narzucił byle jak szatę. Zirytowało mnie to, jednak niewątpliwie dodawało mu uroku.
-Właśnie się tam wybierałem.
-Tak?-zapytałam powątpiewając.-Szkoda tylko, że właśnie stamtąd wracasz.
Mrużąc oczy, wyzywająco spojrzałam w jego twarz, spodziewając się zmieszania, jednak nic takiego nie było.
-Zapomniałem zabrać pióra, zostało na parapecie-nie mrugnął nawet gdy wypowiadał te słowa.
-Widzę, że skleroza dopada w coraz to młodszym wieku-puściłam mu oko, nawet nie wiem czemu. Być może zadziałała na mnie jego postura, wręcz zachęcająca do wypłakania na jego ramieniu.Tak to dziwne, puszczam oko chociaż chce mi się płakać. Pełna sprzeczności: oto ja.
Resztę schodów przeszliśmy w całkowitym milczeniu, ale nie przeszkadzało mi to ani trochę. Nawet lepiej że nic nie mówił. Przynajmniej nie wypytywał się mnie o tamten dzień w którym rozmawialiśmy ze sobą po raz pierwszy, jak to miał w zwyczaju podczas naszych zawsze przypadkowych, aczkolwiek dziwnych spotkaniach.
David niczym dżentelmen otworzył przede mną drzwi i poczekał aż pierwsza wejdę. Wydało mi się to bardzo naciągane. Po ludziach widać, kiedy coś robią ot tak z natury, a co przymusowo.
W sowiarni unosił się nienaturalnie duszący zapach. Zatkałam sobie nos i szybko stanęłam przy otwartym oknie. Zimny powiew wiatru musnął moją twarz rozwiewając włosy we wszystkich kierunkach. Głęboko w płuca wciągnęłam mroźne powietrze zapominając, że nie przyszłam tu sama. Na kilka, dłużących się w nieskończoność chwil zamknęłam oczy, wsłuchując się w odgłosy zbliżającej się nocy. O obecności krukona uświadomiłam sobie dopiero wtedy, gdy poczułam jak chwyta moje włosy. Wplątał w nie delikatnie palce, a drugą dłoń oparł na mojej tali. Przysunął się nieznacznie do mnie, a ja poczułam jego zapach, skojarzyłam go ze świeżo zmielona kawą, mmm. Otumaniona czekałam na dalszy bieg wydarzeń. Nie chciałam się mieszać w to, co za chwilę miało się stać, co było nieuniknione. David spojrzał na mnie poważnie brązowymi oczyma, a ja mimo niezaprzeczalnego uroku chwili poczułam się jak lafirynda. Wtedy to krukon nachylił się i pocałował mnie w usta. Najpierw miękko, niczym muśniecie, tak jak gdybym była obiektem z kruchej porcelany. Nie spotykając się z moim protestem, David wzmocnił pocałunek przenosząc dłoń z włosów do policzka. Gdy zimna ręka dotknęła mojej twarzy, oprzytomniałam i odskoczyłam od niego niczym oparzona. Zdziwiony patrzał na mnie pytająco.
-Co ty sobie wyobrażasz?-naskoczyłam na niego.-Myślisz, że jestem jedną z tych laleczek co można mieć po kilku słowach rozmowy?
-Nie, no co ty...-próbował się wytłumaczyć.
-Ja już znam takich jak ty. Szukają sobie na siłę dziewczyn-wrzasnęłam.-Głupi jesteś, biorąc mnie za łatwą. Jesteś napalonym popaprańcem.
-Mylisz się...-David zacisnął zęby i skierował się do wyjścia trzaskając drzwiami. Takiej reakcji się nie spodziewałam. Oszołomiła mnie i zrobiło mi się głupio. Przyznaję, za ostro zareagowałam, ale za kogo on mnie brał? Po kilku spotkaniach, każdym zresztą przypadkowym, całować się?! Nie cierpię chłopaków, tylko jedno im w głowie.
Mimo, że usprawiedliwiałam się przed samą sobą, poczucie winy towarzyszyło mi, gdy przywiązywałam Ariel do nóżki list. Wtedy doszły kolejne wyrzuty sumienia, za mało czasu poświęcałam mojej sówce.
Długo jeszcze patrzyłam jak odlatuje w dal, śledziłam jej lot, dopóki nie zniknęła mi z oczu. Z wielkimi planami nadchodzących zmian, skierowałam się do PW w celu znalezienia S, J i E.
-Dobrze, że jesteś-usłyszałam, gdy tylko zjechałam rurą i stanęłam u jej wylotu. Obok mnie pojawiła się Susan.-Dzisiaj jest GD, o 20.
Widząc moją niewyraźna minę domyśliła się, że znów nie zaglądałam do monety.
-Wiesz, ja chyba nie pójdę.
-No coś ty-żachnęła się.-Nie było Cię ostatnim razem i przed ostatnim. Masz masę zaległości.
To prawda, przyznałam w duchu. Miałam wziąć się w garść i aktywniej uczestniczyć w swoim życiu. Może to właśnie los daje mi szansę na rozpoczęcie zmian?
-Dobra,-zerknęłam na zegarek- za pół godziny spotkamy się przy bibliotece. Teraz idę coś zjeść.
Nie wiem jaki sens miało to całe zdarzenie. Szukałam przyjaciół, aby po chwili się od nich uwolnić.
Czy tak jest ze mną cały czas? Zbliżam się do kogoś aby zaraz mu umknąć? Tak, chyba tak. W swoim życiu tylko dwa razy otworzyłam się całkowicie dwójce ludzi i dwa razy się zawiodłam, a to stanowczo za dużo jak na tak krótkie życie. Pierwszy raz przejechałam się na Susan, gdy zaczęła mieć tajemnice, gdy ja mówiłam jej wszystko i zachwiała moją wiarę w naszą przyjaźń. Drugi raz, wydaje mi się bardziej dotkliwy, to historia z Mattem, który mimo ciągłych moich rozczarowań nie wiem czemu i tak zawsze zostaje poszkodowany. Przecież to ja byłam przez nich krzywdzona. Szkoda, że nie każdy to rozumie. Ludzie widzą tylko swoją krzywdę, rozumują tak, aby było im wygodniej żyć.
Przy stole siedziałam całkiem sama, nie odzywałam się do nikogo, a nikt nie odzywał się do mnie. Może zauważyli, że jestem nie w humorze?
Między jedzeniem płatków owsianych i tosta z marmoladą dostrzegłam Esthel. Krukonka wpatrywała się we mnie z mściwą satysfakcją, widocznie uważała, że moja kwaśna mina oznacza tylko jedno; rozwiązanie sprawy z Matthewem na jej korzyść, a szczególnie na korzyść jej kuzynki, a dziewczyny Matta – Jess.
Nie spuściłam wzroku, ale również nie udawałam, że wszystko jest okey. Olałam ją i byłam z siebie dumna, bo kiedyś pewnie zrobiłabym wszystko by jej dopiec, a dziś nie obeszło mnie to wcale. Niedaleko niej siedział David, jemu też daleko było do wesołości. Cholera! To moja wina! Nawet nie wiem, kiedy wstałam i podeszłam do stołu krukonów. Esth zrobiła dziwna minę, widocznie myślała, że przyszłam do niej. Natomiast ja stanęłam przy zdumionym Davidzie i powiedziałam, wystarczająco cicho, aby nikt inny nie dosłyszał, że musimy porozmawiać. Zamyślił się chwilę, po czym wstał i czekał na moją reakcję. Szczerze powiedziawszy nie spodziewałam się tego. Myślałam, że umówimy się, załóżmy na jutro wieczór i po sprawie.
Dobrych kilka minut wpatrywałam się w niego z osłupieniem. Gdy w końcu doszłam do siebie, ruszyłam w stronę wyjścia, rozmyślając gorączkowo dokąd mogę go zaprowadzić. Mój wybór padł na ławkę przy oknie na piętrze niedaleko złotawej zbroi. Usiadłam na niej i zaczekałam aż on też to zrobi. Milczeliśmy kilka minut, a ja nie wiedziałam co powiedzieć. Krukon milcząc nie ułatwiał mi zadania. Widocznie chciał bym się trochę pomęczyła.
Odchrząknęłam kilka razy a on uniósł jedną brew i ziewnął szeroko. Było to nieco naciągane i nie wiem czemu zaczęłam się śmiać. Próbowałam się powstrzymać, ale ramiona uporczywie mi się trzęsły. Przepraszająco spojrzałam na Davida i zaskoczyło mnie, że on też ledwo powstrzymuje śmiech.
-Przepraszam-wydusiłam po czasie.-Nie wiem czemu naskoczyłam na ciebie w sowiarni. Zachowałam się jak dupek.
Rozległ się śmiech.
-To chłopacy zwykli tłumaczyć się dupkiem-powiedział z uśmiechem, który w chwilę później mu przygasł.- Ja też muszę Cię przeprosić. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Może wdawać się inaczej, ale ja naprawdę szanuję dziewczyny i nie jestem typem, który zrobi wszystko byle tylko jakąś mieć. Tam w sowiarni, gdy stanęłaś w oknie, sam nie wiem...-zakończył z rozmarzeniem w oczach, a ja poczułam się dziwnie nieswojo. W końcu z jednym świrem miałam do czynienia, a on zostawił mi ślady na całe życie. Może krukon tez w końcu mnie przeklnie i spróbuje zgwałcić? W sumie nic takiego, normalka.
-Podejrzewałem,-wyrwał mnie z rozmyślań- twoje pokrewieństwo z willami, ale czytając o tym w książkach zauważyłem brak istotnych cech. Następnie nasunęło mi się podejrzenie, że podałaś mi eliksir miłosny.
Zachłysnęłam się powietrzem. Czy on oszalał? Ja i eliksir miłosny? Niedoczekanie ludzkie...
-Myślę, że możemy o tym zapomnieć.-odezwałam się pilnując swoje emocje, w końcu gdybym się nie opanowała to David zobaczyłby moją przemianę i wtedy nie dałby mi żyć bez dalszych wyjaśnień.-Skoro nie jestem willą i zapewniam że nie zrobiłam eliksiru miłosnego, to chyba po sprawie?
-Nie do końca. Ja nie chcę o tym zapomnieć...
-O czym tu mówisz?-zbulwersowałam się.- Prawie w ogóle się nie znamy -wręcz kipiałam złością.-Powiedz mi teraz tylko, że mnie kochasz i że nie możesz beze mnie żyć, a obiecuję, że złapie cię za włosy i uderzę twoją głową o ścianę...
Chciałam jeszcze coś dopowiedzieć, ale nie zdążyłam, bo już tonęłam w pocałunku z Davidem. Facet wie czego chce, przemknęło mi przez myśl.
Tym razem jego pocałunek był władczy i mocny. Ja nie miałam nic do gadania. Szczerze powiedziawszy pasowało mi to, czułam się taka wolna od wszystkiego. Zupełnie tak, jakbym była uzależniona od niego, zdana na jego łaskę. Fakt, że niemal nic o nim nie wiem, tylko dodawał chwili pikantności.
Gdzieś z oddali usłyszałam bijący zegar, z przerażeniem stwierdziłam, że uderzeń było osiem. GD! Zerwałam się z ławki, a David po raz kolejny tego dnia spojrzał na mnie zdziwiony.
-Jeżeli znów masz zamiar mnie nawyzywać...-zaczął.
-Nie to chodzi,-krzyknęłam-jestem umówiona z przyjaciółką. Spóźniłam się!
Davidowi wyraźnie ulżyło.
- To mogę liczyć, że tym razem rozstaniemy się w sposób normalny?
-Normalny?-powtórzyłam głucho
Ciekawe co miał na myśli mówiąc to słowo. W każdym bądź razie ja cmoknęłam go w policzek i biegiem(jak to ostatnio mam w zwyczaju) ruszyłam w stronę siódmego piętra.
Wpadłam do sali, gdy wszyscy członkowie rozdzieleni już byli w pary i ćwiczyli zaklęcie zmuszające przeciwnika do niekontrolowanego tańca. Tylko Neville, pucołowaty chłopak z mojego roku tyle, że z Gryffindoru, był bez pary. Dołączyłam do niego.
-Możesz pokazać mi jak rzucać to zaklęcie?-zapytałam. Były to chyba pierwsze słowa jakie do niego kiedykolwiek wypowiedziałam, mino że mamy wspólnie zielarstwo i astronomię.
-Ja...- upuścił różdżkę na ziemię. Czyżbym była aż tak straszna?
-Accio różdżka-powiedziałam i oddałam koledze jego własność.-Oczywiście, że ty. W końcu razem ćwiczymy, no nie?
Może mój ton głosu był zbyt matczyny, przecież to chłopak w moim wieku, ale wyraźnie poskutkował.
-Formułka brzmi: TARANTALLEGRA . A dźga się różdżką o tak-pokazał mi jak się to robi, tylko że przez przypadek uderzył łokciem Hermionę w tył głowy.
-Przepraszam-wyszeptał przerażony, na co Hermiona uśmiechnęła się lekko, ale ja widziałam jak skrawkiem szaty ociera łzę. Nieźle dostała.
-No Naville, ty pierwszy. Spróbuję obronić się zaklęciem tarczy, więc uważaj-ostrzegłam go.
Gryfon pokiwał niepewnie głową i podwinął rękawy szaty. Ten gest zbudził moją czujność. Nagle ni stąd ni zowąd Neville krzyknął ,,Talantalegla”. Zaklęcie gruchnęło we mnie, a ja upadłam na ziemię. Ze zdumieniem odkryłam, że moje nogi oblepione są czymś na pierwowzór truskawkowego kisielu. Z tym tylko, że go nie ubywało, a wręcz robiło coraz więcej, zupełnie tak jakbym go wytwarzała.
-Hermiono...-powiedziałam drżącym głosem.
-Hermiono-powtórzył przerażony Longbottom.-Ona, ona traci dużo kisielu.-bredził nie zdając sobie sprawy z tego, co mówi.
Granger szybko oceniła sytuację i podbiegła do najbliższego regału z książkami. Po chwili wróciła i machnęła krótko ręką. Huknęło, błysnęło a ja odzyskałam czucie w nogach.
-Dzięki-szepnęłam słabo.
-Jak chcesz, to teraz ja poćwiczę z Nevillem-zaproponowała Hermiona.
-Nie dzięki-z uśmiechem wstałam na nieco miękkich nogach. Nie chciałam, aby Neville czuł się gorszy. Sama też nie chciałabym być odrzucona.
Przez twarz chłopaka przebiegł ledwo zauważalny cień uśmiechu, mi to jednak wystarczyło by utwierdzić się w przekonaniu o słuszności mojego postępowania.
Reszta spotkania przebiegła całkiem spokojnie, Neville tylko raz podpalił mi szatę, zresztą ja nie pozostałam dłużna, wypaliłam mu dziurę w bucie. Wyszliśmy z sali razem zaśmiewając się z naszych poniszczonych rzeczy. W innych okolicznościach pewnie byłabym wściekła, ale dzisiaj mam cudowny humor i nic nie jest w stanie mi go zepsuć. Przy obrazie siedmiu bezgłowych psów Neville poszedł w stronę wieży Griffindoru a ja z S, J i E do naszych piwnic.
A oto dość długa notka na mroźne, jeszcze grudniowe wieczory xD. Zapraszam do Rose Weasley, na nowy wpis.
Wiał zimny, listopadowy wiatr. Brnęłam samotnie przed siebie. SEiJ(czyt. Susan, Ernie i Justyn) postanowili nie wychylać się w taki dzień z zamku. Pragnęłam jak najszybciej dotrzeć do wioski. Gdy smętnie rozmyślałam nad charakterem spotkania z Johnnym, usłyszałam jakiś odgłos za plecami. Gwałtownie odwróciłam się, lecz nikogo tam nie było, tylko na pobliskim lipowym drzewie siedziało kilka gołębi. Szybko ruszyłam w stronę ledwo widocznych domów. Jak burza wpadłam do cieplutkiego pubu. Rozejrzałam się dookoła, Johny siedział w samym kącie pomieszczenia, z dala od okna za to bliżej baru. Ruszyłam ku niemu.
-Hej.- przywitałam się, zdejmując rękawiczki i szalik.
-Może od razu przejdźmy do rzeczy?- odpowiedział sztywno
W gruncie rzeczy było lepiej niż myślałam, liczyłam na bardziej ,,miłe” słowa.
-Jak wolisz.
Zaległa zupełna cisza, teraz gdy już byłam w towarzystwie Johnego, nie wiedziałam co chcę mu powiedzieć. Aby zrobić coś konkretnego, zamówiłam sobie kremowe piwo, jednak nie mogąc dłużej grać na zwłokę, odetchnęłam głęboko i zaczęłam.
-Poprosiłam cię o to spotkanie, by upewnić się, że już wszystko jest...- szukałam odpowiedniego słowa -w porządku.
Nie patrzałam w oczy Smitha, nie mogłam. Jak wytrzymałabym jego zimne spojrzenia, które zapewne pozbawiłyby mnie języka w gębie i sprawiły, że zaczęłabym się jąkać? Wolałam uporczywie przyglądać się swoim dłoniom, leżącym na kolanach.
-Nie chcę, by do końca życia wisiała nad nami niewyjaśniona sprawa. Nie będę wnikać w to, dlaczego robiłeś tak a nie inaczej. Nie interesują mnie powody napaści na korytarzu, ani tego nieszczęsnego przekleństwa. Chciałabym, aby był to temat zakończony dla nas obojga.- mówiłam bez tchu, rytmicznie, jak formułkę, którą wyuczyłam się na pamięć. Istotnie takową była.
Kończąc odważyłam się spojrzeć na twarz Johnny'go, która w tejże chwili wyrażała zimną obojętność.
-Myślę, że jesteśmy tego samego zdania.- powiedział w końcu - To jest już skończone. Nie mam zamiaru już się do ciebie zbliżać, odzywać lub kontaktować w jakikolwiek inny sposób. Pasuje?
-Jak najbardziej- zapewniłam i milczenie znów zagościło przy naszym stoliku.
-No to...chyba już pójdę.- odezwałam się po kilkunastu sekundach, które dla mnie były całą wiecznością.-Chciałabym jeszcze wpaść do Miodowego Królestwa.
-To na razie.- powiedział obojętnie, a ja poczułam, że to spotkanie było jedną, wielką głupotą.
Wstałam od stołu w momencie, gdy kelnerka przyniosła mi napój.
-Przepraszam, że tyle to trwało.- powiedziała patrząc na mnie z uśmiechem.
-Nic nie szkodzi.- odpowiedziałam i zgrabnie ją wyminąwszy, ruszyłam do wyjścia pozostawiając ją z głupią miną. Na dworze zrobiło mi się dużo lepiej. Odzyskałam trzeźwość myślenia i przypomniałam sobie wiele pytań, które miałam zadać Johnny'emu. No ale bez nich też jakoś wytrzymam, pomyślałam i ruszyłam do królestwa słodyczy. Wiatr dmuchał we mnie i znosił mnie z drogi. Przeklinałam swoją głupotę, bo nie zawiązałam włosów gumką, tylko zostawiłam je rozpuszczone i smagały mnie po twarzy. Byłam gdzieś w połowie drogi do sklepu, kiedy usłyszałam za sobą przyśpieszone kroki, którymi przejęłam się dopiero w chwili, gdy ktoś złapał mnie mocno za ramię.
-Aaaa- wrzasnęłam głucho, lecz wiatr zagłuszył mój krzyk.
Odwróciłam się szybko, wyciągając różdżkę z kieszeni. Patrzałam na wysoką, barczystą postać z kapturem, uniemożliwiającym dostrzeżenie twarzy osobnika.
-Puszczaj mnie kretynie.- huknęłam, a Matthew natychmiast mnie wyswobodził.
-Nie ma co, miłe powitanie.- mruknął na to.
-Czego chcesz?- wycedziłam przez zęby.
Byłam całkowicie skołowana. Nie wiedziałam co mam powiedzieć, ani jak się zachować. Pisząc list nie przypuszczałam, że Matt będzie chciał się dowiedzieć czegoś więcej o mojej decyzji.
-Czemu spotykasz się z Johnnym? Pogorszyło ci się czy jak?- naskoczył na mnie, co jeszcze bardziej namieszało mi w głowie.
-A co cię to obchodzi?- zapytałam ironicznie. - Nie dostałeś listu?
Słysząc słowo ,,list” Matt zesztywniał.
-Właśnie z tego powodu tu jestem.- usłyszałam głos, dochodzący spod kaptura.
-To może ściągnij ten cholerny kaptur, bo nie powiem już ani jednego słowa.
Usłyszałam głośne westchnięcie. Po czym ukazała mi się twarz Matta.
-Matt.- wrzasnęłam - Co ci się stało?
Moim oczom ukazała się paskudna rana na szyi.
-To...nic takiego. Wypadek przy pracy.- odrzekł wymijająco, co mi przypomniało o liście.
- Będziesz miał kolejną bliznę.- oświadczyłam złowieszczo.- Jeśli masz coś do powiedzenia, to zrób to szybko, gdyż się śpieszę.- twarz Matthewa wykrzywił grymas.
-O co chodziło z twoją rozpaczliwą wiadomością?
-Rozpaczliwą?- zgrzytnęłam zębami. -Wcale taka nie była. Po prostu napisałam co myślę.
-,,Kończę z naszą przyjaźnią”, ,,W naszych relacjach dominuje nieszczerość”- zarecytował słowa, które do niego napisałam, co znaczyło, że dość często czytał mój list.
-To jest prawda. Notorycznie mnie okłamujesz.- starałam się mówić ze spokojem.
-Okłamuję? Jeszcze nigdy, wobec ciebie tego nie uczyniłem.- rozzłościł się
-Oczywiście, przecież ty tylko zapominasz informować mnie o niektórych sprawach.- prychnęłam -Tak, na przykład z Esthel znasz się już dość długo, prawda?-Gdy Matt nie odpowiedział, upewniłam się w przekonaniu, że tak właśnie jest. -A Jessica? Chociaż w sumie, to czego ja od ciebie wymagam? Przecież kim ja jestem, żeby żądać wiadomości na temat twojego życia osobistego. Najmocniej przepraszam.- uśmiechnęłam się najsztuczniej jak potrafiłam.
Matthew przez jakiś czas myślał nad odpowiedzią, z pewnością trudno było mu wymyślić coś sensownego.
-Może pójdziemy do pubu? Tam będzie przynajmniej cieplej.- zaproponował -Mam ci do powiedzenia naprawdę sporo rzeczy, a nie chcę, byś przeze mnie nabawiła się zapalenia płuc.
Kiwnęłam głową i odwróciłam się w stronę, z której dopiero co przyszłam. Matt poszedł w moje ślady. W milczeniu doszliśmy do mioteł, wpadliśmy do środka i usiedliśmy przy stoliku, wcześniej zajmowanym przeze mnie i Johnny'ego. To przypomniało mi o dziwnym pytaniu, na początku naszego spotkania.
-Śledziłeś mnie?- zapytałam, ze złością przyglądając się byłemu przyjacielowi.
-Nie, po prostu kręciłem się po wiosce, chcąc cię znaleźć, Nie wiedziałem, czy w ogóle dzisiaj przyjdziesz. Pogoda jest nieciekawa.
Przyjęłam do wiadomości takie wytłumaczenie.
-Czemu byłaś tu z Johnny'm? Przecież chciałaś już skończyć z tym wszystkim.
-Owszem i skończyłam. Właśnie dzisiaj, po raz ostatni, aby wyjaśnić wszystko.- moja odpowiedź była dwuznaczna, mogła się tyczyć Johnny'ego ale równie dobrze Matthewa. Matt chyba to zauważył, bo jego oczy pociemniały.
-I co wyjaśniłaś?- zapytał ostrożnie.
-Czy to ważne? Raczej wolałabym, byś ty w końcu opowiedział mi o Jessice.
Westchnął , już chyba trzeci raz w tym dniu i przywołał madame Rosmertę. Wtedy przypomniało mi się, że nie zapłaciłam za piwo kremowe.
-Przepraszam panią za to, że wcześniej nie zapłaciłam napój. Ile jestem winna?- odezwałam się do niej.
-Tamten przystojniaczek co z nim tu byłaś, zapłacił za ciebie.- odparła już bez cienia uśmiechu. -A swoją drogą, nieźle pogrywasz moja panno. Dwie pieczenie na jednym ruszcie.-mówiła karcąco i spojrzała krytycznie na Matta, po czym uśmiechnęła się do niego promiennie, a do mnie odwróciła plecami.
-Poproszę dwie tabajarki.- usłyszałam zamówienie i w końcu właścicielka pubu, zeszła mi z pola widzenia.
-Tak wiec Jessica.- głos Matthewa sprowadził mnie na ziemię. -Skąd o niej wiesz?
To pytanie mnie zaskoczyło. Przecież to ja miałam go przepytać, a nie odwrotnie! Mimo wszystko postanowiłam odpowiedzieć.
-Napisała do mnie dość ciekawy list, w którym opowiadała o waszym związku.
Byłam przekonana, że Matthew zaprzeczy jakoby łączyło go z tą dziewczyną cokolwiek więcej niż przyjaźń, jednak on milczał , a mi zrobiło się dziwnie nieswojo.
-Coś jeszcze?- zapytał i zrobił dziwną minę.
-Nikt nie upoważnił mnie do zdradzania jej tajemnic.
-Hanno, daj spokój.- zirytował się Matt.
-Eh...- dałam za wygraną.
Czułam się jak uczeń, tłumaczący przed nauczycielem. Pierwszy raz, odczułam wyraźnie dość dużą różnicę wiekową miedzy nami.
-Napisała mi, że jest twoją dziewczyną. Kocha cię, a ja przeszkadzam wam być ze sobą. Wspomniała jeszcze coś o nieuleczalnej chorobie.- powiedziałam jednym tchem.
-Yhym,- mruknął -no to posłuchaj.
Kiwnęłam głową i wpatrywałam się w jego wargi, które poruszały się rytmicznie, dokładnie wypowiadając słowa.
-Jessica, od kiedy pamiętam, była moją przyjaciółką.- zaczął. -Gdy miałem siedemnaście lat, wyznaliśmy sobie uczucia i zaczęliśmy ze sobą chodzić.- wzdrygnął się. -Nie lubię tego wyrażenia. W każdym bądź razie, po trzech miesiącach, kiedy ja przekonałem się, że to jednak nie to, Jessica zapadła na poważną, nieuleczalną chorobę. Czy napisała ci na co choruje?
Pokręciłam głową. Byłam coraz mniej przekonana, że chcę wysłuchać tej opowieści do końca. Nie podobała mi się.
-Ukąsił ją wilkołak.
Wzdrygnęłam się, a klatkę piersiową zalała mi fala gorąca.
-Była zrozpaczona, nie potrafiła poradzić sobie z tym problemem, nie mogłem jej wtedy zostawić, musiałem pomóc i nadal muszę. Gdybym z nią zerwał, załamałaby się i nie jestem pewien do czego by ją to doprowadziło.
Zrozumiałam. Nie chciałam przyznawać racji Mattowi, ale jak tego nie robić?
-A co do tego ma Esthel?- przypomniała mi się nasza wczorajsza rozmowa.
-To kuzynka Jessicki.
- To wszystko wyjaśnia. No dobrze, teraz już wiem jaki jesteś szlachetny, cudowny i wspaniały, jednak to wcale nie wyjaśnia tego, że mnie okłamywałeś.
-Chyba już to sobie wyjaśniliśmy, nie okłamuję cię.- zdenerwowany zacisnął pięści.
-Tak, tylko zatajasz niektóre fakty.-również zaczynałam się pienić.
-Zrozum, zależny mi na naszej przyjaźni. Jest to najwspanialsza rzecz, jaka mi się do tej pory przydarzyła, ale nie mogę zdradzać sekretów innych bliskich mi osób. Gdybym powiedział ci o Jessice, nie mógłbym, nie wytłumaczyć się przed tobą, dlaczego z nią jestem, co wiąże się ze zdradzeniem jej tajemnicy. To nie dotyczy ciebie, więc czemu się tym przejmujesz?
Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. To wszystko jest takie dziwne, zagmatwane.
-Denerwuje już mnie ta niepewność. Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi, że wiem o tobie wszystko. Spotykasz się często z Dumbledore'm, po co? Tego również nie wiem.
-Są sprawy, o których mówić nie mogę. Dotyczą również innych osób, a moją niedyskrecję mogą przypłacić życiem.
-Myślisz, że wygadam?- zdumiałam się.
-Nie, oczywiście, że nie.- zaprzeczył szybko. -Obiecałem jednak, że nikomu nie powiem. Każdy, kto pozna prawdę jest zagrożony.
-Przerażasz mnie.- spojrzałam z trwogą w jego zdeterminowane fioletowe oczy.
-Nie mów tak.- poprosił, a jego oczy pociemniały. Czyżby ze smutku?
-Ale to prawda. Boję się rozmawiać z tobą dłużej, by nie okazało się, że jesteś śmierciożercą i chcesz zabić kogoś z mojego otoczenia.
Naprawdę tak czułam. Byłam skołowana i bałam się coraz bardziej. Nie byłam tylko pewna czego.
-Hanna!-krzyknął z niedowierzaniem, tak że ludzie zaczęli się oglądać
-Nie wiem.- wyznałam. -Muszę to przemyśleć.
Wstałam z miejsca, wyciągając z kieszeni dwa sykle i rzuciłam na stolik. Matthew spojrzał wtedy na mnie prosząco, ja jednak nie byłam w stanie spełnić tej prośby. Musiałam odejść i przemyśleć to wszystko sama, bez osób wyczekujących mojej odpowiedzi.
-Żegnaj, - wypowiedziałam ciepło, by wiedział, że to nie ewidentne pożegnanie- skontaktuje się z tobą.
Na koniec spojrzałam na niego żałośnie i uśmiechając się smutno ruszyłam do drzwi, pozostawiając Matta przy stoliku. Przy drzwiach odwróciłam się, by jeszcze raz spojrzeć na niego. W kącie siedziała zakapturzona postać, nie wiem czy zauważył, że na niego patrzę.
Wyszłam na zimnicę. Pogoda pogorszyła się jeszcze bardziej, zaczął padać gęsty deszcz. Ja jednak, zamiast skierować się do zamku, ruszyłam moknąc w stronę Wrzeszczącej Chaty, w celu przemyślenia dzisiejszego spotkania. Nierówną ścieżką doszłam do kamienia, przy którym niegdyś obrzucaliśmy się z Mattem błotem. Wtedy jeszcze byłam szczęśliwa. Te czasy już chyba nigdy nie nadejdą. Z moich oczu popłynęły łzy, które wymieszały się z kroplami deszczu. Byłam cała przemoczona, a jednak nie zrobiłam nic, by temu zaradzić, nawet nie raczyłam założyć kaptura na głowę. Zawzięcie rozmyślałam nad moim życiem, nad tym, co jest w nim najważniejsze i czy nie jest to przypadkiem Matt. Cóż może być ważniejsze od Anioła Stróża, który zawsze jest przy mnie?
Naraz usłyszałam głośne śmiechy, popatrzyłam w tym kierunku i ujrzałam grupkę ludzi gawędzących wesoło i nic nie robiących sobie z ulewy. Wtem ktoś odłączył się od nich i podszedł do mnie.
-Dobrze się czujesz?- usłyszałam łagodny głos, który zadziałał na mnie kojąco, spojrzałam na nieznajomego. Miał krucze, krótko przystrzyżone włosy. Kilka wesołych piegów widniało na jego bladej cerze, a całość dopełniały zielone oczy. Mimo że siedziałam, oceniłam, że jest średniego wzrostu. Rozpoznałam w nim starszego o rok krukona, jest ścigającym o ile dobrze pamiętam.
-Zupełnie.- odpowiedziałam starając się nieskutecznie powstrzymać drżący głos, aby nie wyszło na jaw, że płaczę.
-Chcesz o tym pogadać.- usłyszałam propozycję i chodź była kusząca, pokręciłam głową.
-No to pomilczymy.- powiedział i stanął obok
-David, idziesz?- krzyknęła jakaś blondynka z grupki
-Nie, zostaję.- odkrzyknął krukon-Wracajcie beze mnie, spotkamy się w Pokoju Wspólnym.
-Nie musisz tego robić.- powiedziałam mu z godnością. - Dam sobie radę.
-W to nie wątpię.- uśmiechnął się tylko i przysiadł obok mnie.
Mimo że nie rozmawialiśmy, nie byłam w stanie wrócić do moich wcześniejszych myśli. Ogromnie drażniło mnie to, że ten chłopak obok siedzi, a ja ryczę i to jeszcze nie jestem w stanie, sama sobie powiedzieć z jakiego powodu. Niekiedy życie jest do bani i wielką potęgą, jest podnieść się po brutalnym upadku. I chociaż mój ,,upadek” był zaledwie potknięciem, to bardzo trudno mi pozbierać wydarzenia w jedną całość i doszukać się w tym jaśniejszej strony.
-Chyba trzeba wracać na obiad,- odezwałam się drżąc z zimna. - o ile już go nie przegapiliśmy.
-Powinniśmy zdążyć.- odparł krukon, patrząc na naręczny zegarek.
Wstałam z kamienia i dopiero wtedy, zdałam sobie sprawę z tego, jak jestem zmarznięta. Sztywne ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Próbując zrobić krok zachwiałam się i straciłam równowagę. Wtedy to David podchwycił mnie i stanęłam na nogi.
-Aby formalnością stało się zadość, David jestem.
Rozśmieszyło mnie nieco jego podejście, ale wyciągnęłam rękę i również się przedstawiłam.
-Czemu zostałeś tu ze mną?
-Sam nie wiem.- odparł z prostotą. - W pierwszym tygodniu roku szkolnego, wracałem ze szlabanu...
Spojrzałam na niego zdumiona. Szlaban? W pierwszym tygodniu szkoły?
-To dłuższa historia.- uśmiechnął się. - Ale wracając do wcześniejszej rozmowy, było po dziesiątej, przechodziłem korytarzem na czwartym piętrze i wtedy mnie minęłaś, cała zapłakana. Następnie minął mnie wzburzony ślizgon. Domyśliłem się, że byliście gdzieś razem i się pokłóciliście.
To było wtedy, gdy Smith na korytarzu próbował... nie mogłam wypowiedzieć tego nawet w myślach. Chociaż minęły już dwa miesiące od zdarzenia, wciąż jeszcze pamiętam jak dziś jego zapach... Niby ludzie z takimi przeżyciami, mogą już nie dojść do siebie, wiecznie żyć w strachu. Nie wierzę w to. Ja nie mam jakiegoś obsesyjnego leku, nadal jestem sobą i będę.
- Później zapomniałem o tym zdarzeniu, ale teraz gdy cię zobaczyłem, przypomniało mi się wszystko. W tamtą noc, miałaś taki sam nieszczęśliwy wyraz twarzy.
-Gdybym wierzyła w księciów z bajki, sądziłabym, że jesteś jednym z nich. Na szczęście mam już dość słodkich i szlachetnych bohaterów.- wypowiedziałam to jakby z pretensją.
-Skoro masz ich dość, to znaczy, że na prawdziwego nigdy nie natrafiłaś.
-Być może.- spławiłam go.
Ta rozmowa, zbyt przypominała mi o Matthewie.
Gdy doszliśmy do Hogwartu, rozstaliśmy się w Wielkiej Sali i każde poszło do swojego stołu. Szczerze powiedziawszy, miałam nadzieję już nigdy więcej się z nim nie spotkać.
Z racji tego, że nie wystawię już żadnej notki przed świętami, chciałabym złożyć wszystkim życzenia. Nie zgrabny, nic nie znaczący wierszyk, lecz to co płynie z głębi... Tak więc serdecznych, rodzinnych i niezwykłych świąt, aby każda godzina, minuta, sekunda tego nadzwyczajnego czasu, przepełniona była magią i miłością.
Ściskam;***
Ps. Wpis pojawi się między Bożym Narodzeniem a Nowym rokiem.
Czy aż tak łatwo zrezygnować z przyjaźni? Dodała Hannah Abbott Sobota, 13 Grudnia, 2008, 22:26
Dziękuję wam za wszystkie komentarze. Wiele dla mnie one znaczą, gdyż dodają mi siły do dalszego pisania. Kropeczki przy liście do Matta oznaczają akapity.
Całusy;*
Nazajutrz rano, byłam wolna. Wystarczyło pozbierać swoje rzeczy i iść na lekcje. Nie musiałam dłużej wdychać cuchnącego zapachu szpitala. Powinnam być szczęśliwa ale od chwili przebudzenia dręczyło mnie złe przeczucie. Jakby coś mi mówiło, że powinnam tu zostać, pozwolić by ktoś się mną zaopiekował. Jednak ja jestem samowystarczalna. Nie mogę poddawać się chwilą słabości. Muszę brnąć do przodu za wszelką cenę. Dlatego postanowiłam porozmawiać szczerze z Johnnym. Być może jest to głupota, za którą słono zapłacę, ale chcę mieć pewność, że nic mi już z jego strony nie grozi. Bo tak naprawdę za moją maską uszczypliwości kryje się strach. Nie pozwalam myśleć sobie o tym, co może przyjść mu jeszcze do głowy. Wyszłam w pospiechu na korytarz, było pusto. Uczniowie najprawdopodobniej znajdowali się w Wielkiej Sali na śniadaniu, które ja zjadłam w skrzydle. Dotarłam do mojego dormitorium bez przeszkód i byłam zadowolona, że żadno z przyjaciół na mnie nie czeka. Mam cały tydzień do nadrobienia, a nie wiem gdzie znajdują się moje książki. Gdy podeszłam do mojej nocnej szafki by przeszukać górną część szuflad w oczy rzuciła mi się turkusowa koperta. Była zaadresowana do mnie. Chciałam przeczytać list później ale ciekawość zwyciężyła. Treść napisana była bardzo wysokim, pochylonym i nadzwyczajnie ostrym pismem. Nie czytając treści spojrzałam na podpis Jessica. Nie znam nikogo o takim imieniu. Podekscytowanie wzrosło jeszcze wyżej i zaczęłam czytać.
Hanno!
Pewnie jest to dla ciebie dość dziwne,
że otrzymujesz list od całkiem nieznajomej
osoby, ale muszę napisać co mi leży na sercu.
Jedyne co nas łączy to Matthew. Jest on
całym moim światem i jedyną osobą którą
naprawdę kocham. Cierpię na nieuleczalna
chorobę, przez wszystkie dni pogorszenia
się mojego stanu, czyli przynajmniej raz
w miesiącu on jest przy mnie. Zawsze byliśmy
ze sobą blisko, ale od wakacji między nami
coś stanęło. Jesteś to ty. Być może odczytasz
moją prośbę jako egoizm być może jako
zawiść, ale ja zbyt go kocham by móc pogodzić
się ze swoim losem. Z chorobą pogodził
mnie ON, więc kto pogodzi mnie z jego stratą?
Błagam zostaw mojego chłopaka w spokoju,
przestań go nękać, bo to jedyna bliska mi
osoba. Chciałabym byś naprawdę była taka
jaką ukazuje Cię Matt i nie stała pomiędzy nami.
Jessica.
Pomiędzy wierszami listu pojawiły się mokre plamy. Były to łzy. Moje. Nie wiedziałam czemu płaczę, przecież nie było niczego nadzwyczajnego w tym liście, ot dziewczyna prosi drugą by nie odbijała jej chłopaka, czy nie dzieje się tak na co dzień? Chyba ruszyło mnie co innego w tym liście. Nie choroba tej dziewczyny czy jej bezwarunkowa miłość do Matthewa, ale to, że uświadomiłam sobie, że my nigdy nie będziemy mogli być prawdziwymi przyjaciółmi. Cały czas towarzyszą nam jakieś tajemnice i niewyjaśnione sprawy. Naraz wybuchłam śmiechem, trwało to przez dłuższy czas, nie przechodziło. W jaki sposób Matthew mógł złościć się o to, że nie jestem z nim szczera jeśli sam ze mną nie jest? Mam już tego wszystkiego dosyć. Tego zagmatwania i problemów, w których nie potrafię się odnaleźć. Umówię się jutro w Hogsmade z Johnnym I powoli, drobnymi kroczkami poukładam swoje życie.
Zabrałam się za powtórne szukanie książek. Znalazłam je pięć minut przed dzwonkiem, wszystkie spakowane do torby szkolnej zapewne przez Su, żebym rano nie musiała ich szukać. Coś jej plan nie wypalił. Zarzuciłam ją na ramię i biegiem ruszyłam na zaklęcia.
16,05 Pokój wspólny
Zamiast nadrabiać zaległości, zabrałam się za pisanie listów. Jessice postanowiłam nie odpowiadać, a za to napisać obszerną korespondencje do Matthewa i zaproszenie do Josha.
Najpierw zabrałam się za ten łatwiejszy, ten do ślizgona, bo w końcu krótkie pytanie czy spotka się ze mną jutro o 10 w trzech miotłach z prośbą o szybką odpowiedź, było błahostką. Gorzej z napisaniem trudnego wszystko wyjaśniającego listu. Matthewie...
......Napisałabym drogi, gdyby treść tej
wiadomości nie była w pewien sposób smutny. Silę się na całkowity spokój ale nie wiem czy długo jeszcze uda mi się to robić. Dlatego wszystkie przypadkowe przezwiska I ostre słowa, puść lepiej w niepamięć.
......Zacznę najlepiej od głównego powodu dla którego piszę. Tak więc, może wyrażę się w możliwie najprostszy sposób. Kończę z naszą przyjaźnią. Pewnie nasuwa Ci się teraz pytanie ,,dlaczego''? Sadze, iż po krótkim namyśle sam byś do tego doszedł, że zaoszczędzę Ci tych kilku cennych minut które mógłbyś poświęcić swojej DZIEWCZYNIE. Za dużo w Tobie fałszu, niepewności. W naszych relacjach dominuje nieszczerość, a wydaje mi się, że powinno być na odwrót. Mogłabym jeszcze wymieniać więcej żalów i pretensji, które wobec Ciebie żywię, ale po co? Jest jakikolwiek sens? Raczej nie, bo to co się kończy nie ma ciągu dalszego. Chciałabym aby mogło być inaczej, naprawdę i bardzo przykro mi, że tak być nie może. Nie będę wytykać palcami, że wina leży po twojej stronie, ale gdybyś nie był tak głupi bylibyśmy nadal przyjaciółmi.
.......Żywię nadzieję, że mimo nieprzyjemnego zakończenia naszej znajomości będziesz mnie mile wspominał, tak jak ja postaram się zapamiętać tylko to co było dobre w Tobie.
Żegnam
Hanna Abbott
Gdy pisałam czułam jakiś niewymowny żal, bądź co bądź nie jest to przyjemne uczucie żegnać przyjaciela, w dodatku takiego jakim jest Matthew. Odwróciłam się do okna I przywołałam Ariel, która zdążyła już wrócić z odpowiedzią od Johnego.
-Idź-szepnęłam do niej wręczając list-zanieś to Mattowi
Zamrugała swoimi brązowymi oczyma zupełnie, jakby zrozumiała co do niej mówię, po czym wyleciała przez otwarte okno, które zamknęłam gdy tylko poczułam na skórze podmuch listopadowego wiatru. Z ciężkim sercem uniosłam do twarzy arkusik papieru od ślizgona.
Czego znowu chcesz? Brzmiał nagłówek. Za mało Ci jeszcze? Na powrót postanowiłaś mnie w sobie rozkochać? Na to nie licz, staram się ułożyć życie na nowo i nie chce byś mi w tym przeszkodziła. Jeśli chodzi o spotkanie to owszem musimy to zrobić, by wyjaśnić sobie pewne sprawy. Do jutra.
List był przynajmniej chłodny, ale nieszczególnie się tym przejęłam. Johny mnie jakoś mało obchodził.
O osiemnastej mam spotkanie z dyrektorem, zaprosił mnie do swojego gabinetu. Ciekawa jestem czego ode mnie chce. Za każdym razem gdy go widzę szykują się nowe kłopoty. Zrezygnowana wstałam, pozbierałam swoje rzeczy byle jak do torby i podeszłam do rury wyjściowej. Po chwili szłam spokojnie długim korytarzem, nie zwracając uwagi na innych.Raptem coś uwiesiło się mojej szyi prawie zwalając z nóg i wrzasnęło mi do ucha.
-Hanno, jak to dobrze widzieć cię zdrową.
Spojrzałam zdumiona na Esthel, nawet nie zauważyłam, że dzisiaj nie było jej na lekcjach eliksirów.
-Też się cieszę.-odparłam z braku lepszych pomysłów. -Czemu nie byłaś dzisiaj na lekcjach?
Na to pytanie Esth spuściła wzrok i zarumieniła się potężnie.
-Ale nie wygadasz nikomu?-szepnęła mi do ucha
-Obiecuję...
-Spotkałam się z Nicolasem Donne.-nadal mówiła mi do ucha-Jest taki słodki,-westchnęła- a jak dobrze całuje.
-Nick?-nie dowierzałam-On chodzi z Katie Bell z Gryffindoru.
Esthel spojrzała na mnie z wyrzutem.
-Czepiasz się.-powiedziała jak gdyby nigdy nic-Trochę całowania nikomu nie zaszkodzi, bo przecież nikt nie musi się o tym dowiedzieć.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Przecież tak zachować może się tylko zwykła suka.
-Co ty mówisz?-podniosłam głos-Tak nie można... niszczysz świadomie związek dwójki osób. To jest podłe. Tak zachowują się tylko dziwki.
-Ale przecież ty też to robisz.-uniosłam brwi w geście zdziwienia-Matthew i Jessica.-wyjaśniła
Zachłysnęłam się powietrzem i chciałam wymierzyć jej policzek, jednak ona zaniosła się śmiechem i zostawiła mnie zdezorientowaną na korytarzu. W uszach brzęczały mi jej słowa. Matthew i Jessica. Ruszyłam dalej korytarzem i czułam się dziwnie nieswojo. O co w tym wszystkim chodzi? Zbierało mi się na płacz, gdyż byłam beznadziejnie roztrzęsiona. Ile jeszcze tajemnic będę musiała odkryć? Ile jeszcze jest dowodów fałszywej przyjaźni Matta? A ile osób w to zamieszanych. Na razie mamy pięć: rudzi bliźniacy, Esthel, Jessica i sam dyrektor. Miałam tego wszystkiego dosyć, wolałam już mój wczorajszy stan po eliksirze. Stanęłam przed kamiennym gargulcem strzegącym gabinetu dyrektora.
-Karmelowe ciasto.-powiedziałam i kamienna postać ukazała mi wejście.
Weszłam na schody które ruszyły i zaniosły mnie przed drzwi dyrektora. Zapukałam głośno kołatką, po czym weszłam do środka.
-Dzień dobry-powiedziałam
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było takie samo jak ostatnio, nic się nie zmieniło. Dumbledore siedział za biurkiem i popijał dziwną substancję z złotego kubka. Gestem wskazał mi krzesło, więc na nim usiadłam.
-Jak się czujesz?-zapytał przenikając mnie swoimi błękitnymi oczyma
-Jak zwykle.-odparłam nieśmiało chwytając się poręczy
-Cóż za wyczerpująca odpowiedź.-stwierdził z uśmiechem dyrektor, po czym spytał poważnie-Co działo się kiedy byłaś zła?
-Nie wiem panie profesorze, jeszcze nie miałam okazji się zezłościć.
-Doprawdy?
-Być może miałam, ale jak na razie nie mam na to siły. Potrzebuję spokoju i staram żyć bez stresu, co mi zupełnie nie wychodzi-wybuchłam
Dyrektor milczał przyglądając mi się uważnie, wydawało mi się, że próbuje wywołać we mnie wściekłość, co mu się udawało, bo faktycznie zaczynałam wrzeć wewnątrz.
-Wszystko występuje przeciwko mnie.-ciągnęłam-nie mam celu w życiu, a wszystko co do tej pory było dla mnie ważne znika, tak po prostu. Ludzie mnie oszukują, robią ze mnie głupka i myślą, że wiecznie będę wiernym pieskiem.-tak jak pan, dodałam w myśli.
Krew pulsowała mi w głowie i wtedy ujrzałam twarz Matthewa, przez chwilkę. Ogarnęła mnie ogromna wściekłość, chciałam chwycić go za głowę i rzucić nią przez okno. Zacięłam zęby, nie chciałam dać po sobie poznać, że coś jest nie tak.
-Wystarczy.-powiedział dyrektor i wstał z fotela-Muszę cię zasmucić panno Abbott. Udało powstrzymać się nam rozpowszechnianie zakażenia i cofnąć w pewnym stopniu. Jednakże, niektórych cech nie da się zlikwidować.
-Co?-zapytałam głupio-Co to znaczy?
-Spójrz w lustro.
Jak na komendę odwróciłam się i spojrzałam sobie w oczy, były czarne. Zamiast tęczówki i źrenic widniały dwie czarne otchłanie. Spojrzałam na włosy, usta i skórę. Na szczęście te wyglądały normalnie.
-Czy tak będzie już zawsze?-spytałam profesora
-Podejrzewam, że tak.-w głosie dyrektora słychać było smutek
-A Johnny? On też to ma?
-Nie, pan Smith został wyleczony całkowicie.
-Dlaczego? Dlaczego mu się to udało, a mnie nie?-zapytałam z wyrzutem
-Niestety tego możemy się tylko domyślać. Być może większa siła zaklęcia przypadła tobie? Albo coś w twoim organizmie nie pozwoliło wyleczyć cię do końca. Jest wiele teorii i każda wydaje się tak samo nieuzasadniona.
Po tych słowach zaległa cisza.
-Czy mam już pójść, profesorze?-odezwałam się
-A masz mi coś jeszcze do powiedzenia?
Pomyślałam wtedy o Matthewie, o moim przeczuciu, że oboje z Dumbledore'm knują coś przeciwko mnie. Chciałam coś powiedzieć, ale po jednej nieudanej próbie pokręciłam tylko głową.
-Do widzenia.-odparłam i skierowałam się ku drzwiom. Gdy chwyciłam klamkę usłyszałam.
-Matthew nie zrobił nic złego.
Odwróciłam się i spojrzałam na dyrektora, który posłał mi uśmiech. Na widok mojej zdziwionej miny powiedział mi tylko dobranoc, po czym opuściłam gabinet.
Dziękuję za komentarze pod ostatnim wpisem. Mimo, że były nieliczne szczerze mnie uradowały.
Pozdrawiam i zapraszam do Rose Weasley.
Stanęłam przy gargulcu jak wryta gdy ten powiedział do mnie ,,hasło".
-yyyy-wydałam z siebie krótki dźwięk
-Niestety błędna odpowiedź.-odparł szyderczo
-Do widzenia.-usłyszałam za sobą szept
Obejrzałam sie za siebie i spostrzegłam nietoperza.
-Chyba dzień dobry.-powiedziałam nieśmiało
-To hasło, myślałem, że jesteś na tyle spostrzegawcza by domyśleć się, że do widzenia które powiedziałem dzisiaj w klasie jest czymś więcej, niż zwykłym życzliwym pożegnaniem.-prychnęłam lekceważąco słysząc słowo życzliwym, na szczęście bardzo cicho więc Snape tego nie usłyszał. Co za idiotyczne hasło. Każdy kto przejdzie obok i powie je choćby przypadkiem otworzy sobie drogę do gabinetu dyrektora. Podczas naszej, że tak to określę konwersacji gargulec ukazał wejście. Byłam sparaliżowana obecnością mistrza eliksirów, tak wiec zdziwiłam się kiedy dotarliśmy przed drzwi gabinetu, czego ja wcale nie zauważyłam. Snape zapukał cicho trzy razy. Usłyszeliśmy wesołe ,,proszę", więc weszliśmy do pokoju. Z ulgą stwierdziłam, że zniknęły już kolorowe urodzinowe dodatki. Dyrektor szerokim gestem zachęcił mnie i profesora do zajęcia miejsca przy biurku, co też niezwłocznie uczyniłam. W ciążącym milczeniu czekaliśmy aż przybędzie Johnny, który spóźnił się kilka minut.
-Cieszę się, że już wszyscy jesteście.-zaczął Dumbledore-Mam dla was dobrą wiadomość. Profesor Snape uwarzył wam eliksir, dzięki któremu skutek niefortunnie rzuconego zaklęcia ,,Amora" zniknie nie pozostawiając trwalszych skutków.
Uśmiechnęłam się na te słowa, Johnny również wyglądał na zadowolonego. A życzyłabym sobie aby ta żmija na zawsze miała jakieś bolesne dolegliwości.
-Na czas kuracji będziecie zmuszeni przebywać w skrzydle szpitalnym, gdyż nie jesteśmy pewni, jak zareagujecie na wywar.
-Oczywiście proszę pana.-stwierdziłam, że trzeba by było jakoś wyrazić zgodę na propozycje dyrcia.
-Cieszę się, że podzielasz moje zdanie panno Abbott. -przesłał mi uśmiech, na widok którego moja twarz zrobiła się buraczkowo-bordowa.-A teraz chciałbym omówić sprawę pana Smitha i kary którą otrzyma. Czy chcesz być przy tym obecna Hanno?
Kiwnęłam w milczeniu głową. Za nic w świecie nie opuściłabym tak istotnej dla mnie informacji.
-No więc Johnny, rada pedagogiczna stwierdziła, że nie zostaniesz wydalony ze szkoły. Argumentujemy swój wybór teorią, że miłość jest najgroźniejszą bronią, dostępną człowiekowi, a w dodatku ślepą. Nasza decyzja nie oznacza jednak, że żadnej kary nie będzie. Sądzimy, że dotkliwa nauczka może przynieść zadowalające skutki. Tak więc panie Smith przed wyjawieniem dalszej decyzji nauczycieli, chcę dać jasno do zrozumienia, że w razie podobnego incydentu lub innego poważniejszego wykroczenia, zostanie pan wyrzucony ze szkoły i postawiony przed ministerstwem magi, gdyż to co pan uczynił jest niezgodne z prawem. Obecnie ślizgoni tracą pięćdziesiąt punktów, a pan dostaje dwumiesięczny szlaban, który rozpocznie sie jutro o dwudziestej u profesor McGonagall. Dodatkowo ma pan zakaz uczestnictwa w szkolnych rozgrywkach Qudicha.
-Co!!! Ale panie pro...-krzyknął zaszokowany
-Smith nie unoś się.-powiedziałam mściwie i rzuciłam mu pełne satysfakcji spojrzenie, byłam bardzo zadowolona z powodu tego wyroku. Stanowczo na to zasługiwał.
-Teraz dajemy wam pół godziny na zabranie rzeczy z dormitorium i spotykamy się w skrzydle szpitalnym.
-Dobrze psorze.-rzuciłam i ruszyłam do sypialni biegiem. Liczyła się każda minuta, gdyż Su nie wybaczyłaby mi gdybym jej nie opowiedziała ze szczegółami o wydarzeniach wieczoru. Gadanie zajęło mi około dwudziestu minut, tak więc nie miałam już czasu na zabranie potrzebnych rzeczy i do skrzydła poszłam praktycznie z niczym. Umówiłam się z Susan, że jutro przed szkołą wpadnie do mnie i przyniesie mi kilka niezbędnych do funkcjonowania rzeczy. Gdy przekroczyłam drzwi szpitala osaczyła mnie pani Pomfrey.
-Cóż za niedorzeczność w taki sposób traktować uczniów. I do tego jeszcze chęć leczenia ich poza skrzydłem szpitalnym. Jak oni sobie to wyobrażali.-mruczała zaglądając mi w źrenice i wsadzając termometr do ust. Chwyciła mnie pod ramie i zaprowadziła do łóżka na samym końcu sali z każdej strony zasłoniętego zielonkawym parawanem. Kazała przeprać się w piżamę i zabrawszy termometr udała się do Smitha który sądząc po jej nowej fali żalów wszedł do sali. No fajnie, usiadłam na łóżku, ale ja nie mam piżamy. W zasadzie nie mam nic. Chociaż to nie moje największe zmartwienie. Przecież dzisiejszą noc spędzę w towarzystwie Smitha, a na dodatek w sali nie ma innych pacjentów. Przełknęłam cicho ślinę. Będzie trzeba coś wymyślić, spróbowałam przypomnieć sobie zaklęcie tarczy którego ostatnio uczyliśmy się na GD, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Miałam całkowitą pustkę. Ściągnęłam bluzę i buty po czym wdrapałam się na łóżko, i okryłam szczelnie kołdrom. Postanowiłam w ciszy czekać na pielęgniarkę, która przyszła do mnie z dwoma szklankami pomarańczowego płynu który wyglądał jak oranżada. Nagle zachciało mi sie mocno pić.
-Nie martw się-powiedziała pani Pomfrey, błędnie odczytując wyraz mojej twarzy-będę przy was całą noc. Nie spuszczę z was oka.
Odetchnęłam z ulgą. Przynajmniej tyle. Następnie szkolna pielęgniarka wręczyła mi szklankę i zachęcająco ruszyła głową.
-Nigdy tego nie próbowałam ale będzie dobrze.-szeptała gorączkowo-Lepiej wypij wszystko naraz.
Westchnęłam głośno zamknęłam oczy i idąc za dobrą radą przechyliłam naczynie szybko wypijając dużymi łykami jego zawartość. Następnie wzdrygnęłam się ogromnie, szklanka wypadła mi z ręki i roztłukła sie na posadzce. W ustach miałam nadal palący smak pomarańczowej cieczy. Nie potrafię go opisać, ale podejrzewam, że gdyby to było możliwe smakowało by jak ogień. Gardło mnie paliło i nie mogłam przełknąć śliny. Pielęgniarka wlała we mnie drugą szklankę płynu. Zaczęłam głośno dyszeć i rzucać się po łóżku. Ostatnią rzeczą jaką zarejestrowałam było naprawienie szklanki przez panią Pomfrey, potem zapadałam w śpiączkę. Cały czas miałam przed oczyma jakieś cienie, słyszałam szepty, zmieniające się czasami w głośne przenikliwe krzyki. Za ręce łapały mnie brudne pokryte kurzajkami, lepkie ręce, niekiedy te paskudztwa dotykały mojej twarzy. Właśnie wtedy zaczynałam krzyczeć i moje ciało drżało, męczone silnymi drgawkami. W tym stanie byłam jakby całą wieczność, nie myślałam logicznie, nie byłam w stanie rozumować.
Gdy się obudziłam, podświadomie wyczułam wpatrujące się we mnie oczy. Miałam ochotę nie zdradzać się ze swoim przebudzeniem, ale ciekawość wzięła górę i uchyliłam jedną powiekę. W następnej chwili tonęłam się w uścisku... mojej mamy.
-Ale...co ty tutaj robisz?-zapytałam oszołomiona
-Och, kochanie obudziłaś się.-wyszeptała i w następnej chwili krzyknęła głośno.-Hanna się przebudziła.
Nie wiedziałam, że w sali jest ktoś jeszcze oprócz mnie, mamy i Johnny,ego, może jeszcze pielęgniarki, dlatego przeżyłam szok gdy za parawanu wyszli kolejno, tata, babcia, dziadek i dyrektor. Myślałam, że nic nie jest już mnie w stanie bardziej zaskoczyć, gdy ujrzałam zasępioną postać Matthewa, który na mój widok uśmiechnął sie tak jakoś dziwnie, nazwałabym to raczej grymasem. Babcia rzuciła mi sie na szyje, następnie przyszła pora na uściski z męskimi członkami mojej rodziny. Dyrektor zapytał się tylko o moje zdrowie,a uzyskawszy zapewnienie, że nic mi nie jest, rzucił Mattowi dziwne spojrzenie, uśmiechnął się, pokiwał głową i zaprosił moich rodziców wraz z dziadkami do swojego gabinetu. Widziałam po minie, że mama chciała zostać przy mnie,jednak tak ważnej osobie się nie odmawia. W końcu zostałam sama z Matthewem, który do tej pory milczał.
-Może byś się chociaż przywitał?-zapytałam-Do tej pory byłeś ciekawszym towarzyszem.
Uśmiechnął się i podszedł do mojego łóżka, po czym usiadł w jego rogu. Na stolik obok łóżka powyciągał z kieszeni płaszcza różne smakołyki.
-To od znajomych.-wyjaśnił, na co pokiwałam głową
-Może w końcu powiesz mi coś konkretnego.-wkurzyłam się nie na żarty, bo w końcu ile mam znosić ten cały cyrk?-Co wy tu w ogóle robicie?
-Wiesz ile leżałaś nieprzytomna?-odpowiedział pytaniem na pytanie
Pokręciłam głową, na co mówił dalej.
-Trzy doby, nie jadałaś, nie piłaś tylko szamotałaś się po pościeli krzycząc i drżąc. To było przerażające. Ślizgon wyszedł ze szpitala już następnego ranka po zażyciu eliksiru, ale ty nadal byłaś w śpiączce. Gdy Dumbledore się o tym dowiedział, zawiadomił twoich rodziców, którzy natychmiast pojawili się w szkole, razem z twoimi dziadkami.
-A co w takim razie robisz tutaj ty?
-Dyrektor napisał wczoraj do mnie list, zawiadamiający o twoim stanie, więc jestem.
-Dlaczego?-spytałam
-Co dlaczego?
-Dlaczego napisał akurat do ciebie? Czemu przyjechałeś?
-O to, dlaczego dyrektor napisał akurat do mnie, musisz zapytać nie kogo innego, jak jego samego. A co do twojego drugiego pytania to...sam nie wiem jak ci na nie odpowiedzieć. Jesteś moją przyjaciółką, a ja dbam o przyjaciół.-wiedziałam, że ani jedna odpowiedź ani druga nie jest dokończona. Kryje się pod nimi coś jeszcze. Staram się odrzucać od siebie tę myśl ale podejrzewam, że Mathew wraz z dyrektorem knują coś co jest związane ze mną. Dodatkowo mam przeczucie, że nie jest to zbyt miłe. Spojrzałam na przyjaciela, chciałam popatrzeć mu w oczy ale ten wykazał ogromne zainteresowanie moją kosmetyczką. Zrezygnowana chwyciłam pudełko z czekoladowymi żabami i rzuciłam jedną w Matta.
-Za co?-zapytał podnosząc ja z ziemi
-Za chęć do życia.-roześmiałam się i nawet nie poczułam, gdy dostałam czekoladką w ucho. Następnie w ruch poszły wszystkie łakocie ze stolika, a gdy przyszła do mnie pani Pomfrey załamała ręce i myślałam, że zaraz trafi nas oboje jakimś mocnym zaklęciem. Niestety nie powstrzymałam śmiechu na widok jej miny i chamsko wyśmiałam, jak jej sie zdawało, jej słowa.
-Za grosz przyzwoitości. Zastanów się nad swą postawą dziewczyno bo źle skończysz. Masz to natychmiast posprzątać. Tylko bez użycia czarów.-dodała na koniec mściwie, zapominając chyba, że jestem jej pacjentem i opuściła mój kącik parawanowy. Gdy tylko to uczyniła dostałam wielkiej głupawki chichotu i nie mogłam się uspokoić dopóki nie pojawiła się moja mama.
-Kidy mogę stąd wyjść?-spytałam, wstając z łóżka
-Jutro rano, pani Pomfrey chce cię zatrzymać na obserwacji.-odparła nawet nie zwracając uwagi na bałagan.
-O nie, mamo, przecież ja się czuję całkiem dobrze.
-Nie marudź i lepiej coś zjedz, bo głód niezbyt dobrze robi ci na cerę.
Chwyciłam moją kosmetyczkę, poprzednio męczoną prze Matta i wyciągnęłam z niej lusterko. Obicie zwaliłoby mnie z nóg gdybym stała. Moje włosy stały każdy w innym kierunku, sińce pod oczami i suche, popękane usta. Jednym słowem POTWÓR. Rzuciłam je na podłogę i szybko wlazłam pod kołdrę, chowając twarz. Usłyszałam głośne westchnięcie mamy, śmiech Matthewa i głos babci, która przyszła się pożegnać gdyż wszyscy z rodziny wracają do domu.
-Do zobaczenia.-powiedziałam zduszonym głosem spod nakrycia, gdzie było tak gorąco, że zaczynałam się dusić i boleć mnie głowa. W końcu obrażeni dziadkowie i łamiący ręce rodzice opuścili salę, więc z ulgą usiadłam i odetchnęłam pełna piersią. Wtem uprzytomniłam sobie, że Matt wciąż siedzi na rogu mojego łóżka i z kwikiem znów zniknęłam pod kołdrą.
-Nie jesteś czasem głodny?-zapytałam, dając do zrozumienia, że lepiej dla niego żeby był.
-Ach, no tak jestem, chyba nie obrazisz się jak wezmę sobie trochę czekolady.
-Matt!-wrzasnęłam
-No dobra, dobra. Żartowałem.-roześmiał się i poszedł sobie. Ekspresowo znalazłam szczotkę i w mig zaczesałam włosy w koński ogon. Podkrążone oczy posmarowałam cudownym wynalazkiem mamy, kremem, który odżywia skórę. Oczywiście sińce nadal są, ale za kilkanaście minut zastana tylko ledwo widoczne ślady. Usta wysmarowałam babciną wazeliną.
-Już.-wrzasnęłam
Za parawanu wszedł Mathew, a kiedy spojrzałam w jego twarz przypomniała mi sie chwila w holu, przy drzwiach wejściowych, gdy miał ten dziwny wyraz twarzy i z taka siłą ściskał mi rękę. Odruchowo spojrzałam na nadgarstek, na którym widniały fioletowe ślady. Niestety zauważył to spojrzenie.
-Nic nie mów.-powiedziałam ostro gdy tylko otworzył usta
-Chcę to wytłumaczyć.
-A co tu jest do tłumaczenia?-zapytałam nie kryjąc irytacji-Teraz po prostu wiem, że jesteś niebezpieczny. Muszę uważać co mówię i podczas rozmowy trzymać się od ciebie z daleka, przynajmniej dwa metry.
-Nie rozumiesz..-odparł wpatrując się w moje oczy, pewnie chciał ujrzeć na mojej twarzy uśmiech, który rozładowałby tą napiętą atmosferę. Jednak nic takiego nie będzie, tym razem nie zwolnię go z obowiązku, chociaż raz bycia ze mną do końca szczerym.-Gdybyś nie była tak uparta, wszystko potoczyłoby się inaczej.
-A więc to teraz moja wina?-warknęłam złośliwie-To ja zrobiłam sobie sińce na ręce?
-Oczywiście, że nie, ale gdybyś mi do końca zaufała, nie doszło by do tego w ogóle.-rzucił z pretensja w głosie- Tamtego wieczora nie panowałem nad sobą, gdyż zdałem sobie sprawę, że mi nie ufasz. A do tamtego momentu byłem pewny, że tak jest. Rozczarowałem się. To wszystko.-na koniec zaśmiał sie gorzko.
-To nie tak.-zaprzeczyłam, w głębi duszy ufałam mu całkowicie, czułam, że jest jednym z moich najlepszych przyjaciół, jeśli nie najlepszym.-Nie widziałam po prostu sensu mówienia ci o tym. Bo co ty niby mógłbyś zrobić, czego ja bym nie mogła?
Zastanawiał się przez chwilę.
-Może sprałbym tego gnoja? Zamienił go w osła? Albo pozbawił pewnej części ciała...
-Mathew!-krzyknęłam, a uśmiech znów zagościł mi na twarzy.
-Muszę już iść.-odezwał się, widać było, że rozluźnił sie widząc moją radosną twarz- Za pół godziny wpadną do ciebie twoi przyjaciele więc nie będziesz sie nudzić. Mam do załatwienia pilna sprawę.
-Nie ma sensu pytać co to za sprawa?-zapytałam chociaż znałam odpowiedź
-Masz racje.-Uśmiechnął sie podszedł do łóżka i pocałował mnie w czoło na pożegnanie- Ale niedługo się dowiesz.
Jak zawsze zostawiał mnie z jakąś pustką, niewyjaśnioną sprawą.
-Matt-zaczęłam gdy już odwrócił sie aby wyjść.
-Tak?-spojrzał na mnie
-Wiesz, że gdybyś zrobił mi coś takiego jeszcze raz, nie wybaczyłabym ci już.-mówiłam to spokojnie, bez żadnych gróźb czy pretensji.
-Śpij dziecino.-zbył mnie tylko, na co ja rzuciłam w niego poduszką, ale zanim ona zdążyła dolecieć już go nie było. Usłyszałam odgłos zamykanych drzwi.
Ko kilkudziesięciu minutach do sali wpadło kilku hałaśliwych osobników. Uśmiech zagościł na mojej twarzy natychmiastowo, na widok Susan, Erniego i Justyna. Su z Ju weszli trzymając się za ręce. A już myślałam, że ze sobą zerwą i będziemy mieli znowu paczkę przyjaciół, a nie zakochaną dwójce i dwoje pozostałych samotników. Czy przesadzam? Najprawdopodobniej.
-Hanno!-wrzasnęła Susan i rzuciła mi się na szyje całując mnie w policzek.-W końcu. Nawet nie wiesz jak sie martwiliśmy.
Chłopcy ograniczyli się do zwykłych formułek grzecznościowych, za co byłam im naprawdę wdzięczna.
-Jak się czujesz?-spytał Ernie
-Daj jej spokój.-wtrącił się Justyn-Pewnie cały dzień słyszy to samo pytanie. A przecież widzisz, że sie pomalowała. A gdy dziewczyna ma siły na takie bzdety to jest już całkiem zdrowa.
-Faceci-mruknęła tylko Susan patrząc wymownie w sufit.
Roześmiałam się serdecznie.
-Czy tutaj nie sprzątają?-zapytał dziwnym tonem Ern
Rozejrzałam sie wokół. Faktycznie, nie za przyjemny widok. Na kamiennej podłodze ktoś wdepnął w czekoladową żabę i rozniósł czekoladę na kilka innych miejsc. Fasolki walały się po całym moim łóżku. Wiem to trochę obrzydliwe, że na nich leżałam, ale ja naprawdę zanim sobie coś takiego uświadomię ktoś zdąży zwrócić mi uwagę.
-Oczywiście, że sprzątają. Ale pani Pomfrey za karę kazała mi to zrobić ręcznie.
-Przecież jesteś chora.-krzyknęła z oburzeniem Su i machnęła różdżką usuwając ślady czekolady.
-To co się tutaj działo, że doprowadziłaś ten kącik do takiego stanu?-zapytał niewinnie Ju
-Wiecie jaki jest Matt.-rzekłam wymijająco, gdy przyjaciółka zajęła się moim kolorowym łóżkiem.
-Mathew?-zachichotał sprośnie Justyn, po czym spojrzał znacząco na Erniego, który odwzajemnił jego spojrzenie.
-Daj spokój.-powiedziała Su, oceniając efekt swojej pracy.-Idźcie lepiej po nasz prezent, bo jak widzę zostawiliście go w pokoju wspólnym.
Chłopcy zrobili skruszone miny, po czym uśmiechając się wyszli na korytarz.
-Teraz możemy porozmawiać spokojnie.-zauważyła Susan, zaplatając na piersi ręce-To co jest między tobą a Mattem?
-A co ma być?-zapytałam udając, że nie wiem o co chodzi. Czy nikt nie wierzy w prawdziwą przyjaźń między chłopakiem a dziewczyną? Przecież Matthew jest takim samym przyjacielem jak Ernie czy Ju, a nikt jakoś nie swata mnie z żadnym z nich.
-No wiesz, pomyślałam sobie...
-Źle sobie pomyślałaś.-przerwałam jej, machając gwałtownie ręką-Mathew jest moim przyjacielem, TYLKO.-zaakcentowałam wyraźnie ostatnie słowo
-Taki był przestraszony gdy tu przyjechał.-powiedziała nieśmiało Su-Bardziej niż Ernie i Justyn razem wzięci, a oni naprawdę się przejęli.
-To dowodzi tylko na to, kto jest lepszym przyjacielem.-odcięłam się, chociaż wcale tak nie myślałam. Bo przecież Matt jest inny niż jakikolwiek przyjaciel, nawet nazwać tego nie potrafię. On jest jakby moim aniołem stróżem, połączonym z przyjacielem.
Gdy Susan myślała nad odpowiedzią, chłopacy wpadli do mojego kącika z kolorowym pudełkiem.
-To dla ciebie-krzyknęli radośnie, rzucając je w moją stronę. Ledwo co złapałam kartonik.
-Jak sie nie uciszycie, pielęgniarka was wywali.-orzekłam złowieszczo i zabrałam się do rozpakowania prezentu.
Wewnątrz pudełeczka znajdowała się bransoletka z przyczepionymi czterema literkami S, E, J i H. Zabrakło mi słów.
-Jest piękna-oznajmiłam im uśmiechając się promiennie. Na to oni pokazali mi swoje nadgarstki z takimi samymi bransoletkami.
-Wyglądacie jak panienki.-zaśmiałam się z chłopaków, a oni udali obrażone miny.
-Też im to mówiłam, ale stwierdzili, że i tak ich nie widać spod rękawów szaty.-dopowiedziała sucho Su
-Jak chcecie.-zaśmiałam się
Pogadaliśmy jeszcze kilka minut, po czym pani Pomfrey przyszła i wyrzuciła moich przyjaciół pod pretekstem zbyt głośnego zachowania.
Moi drodzy! Nie wiem co się stało, ale nie mam poprzednich wpisów. Wszystkie sie skasowały, a ja nie mam kopi! Dlatego cóż piszę jakby od nowa. Wróciłam już na stałe zapraszam do czytania! Nutria
Nagle stanęłam jak wryta. Przecież niedługo on idzie do dyrektora, a ja nie powiedziałam mu jeszcze nic o jego ingerowaniu w moje życie, bez MOJEJ wyraźnej zgody.
-Mathew?-zaczęłam
-Hym?
-Zdajesz sobie sprawę z tego, że nie życzę sobie, byś robił rzeczy związane bezpośrednio ze mną za moimi plecami?-rzuciłam mu przelotne spojrzenie, zmieszał się chyba trochę.
-No coś ty?-rzucił z powątpiewaniem. Jednak myliłam się, wcale nie był zmieszany.- Jeśli liczysz na to, że przyjaźniąc się z kimś, nie pomagam mu w różnych sytuacjach, gdy on sam sobie nie chce lub nie potrafi pomóc i stoję bezczynnie to się mylisz.
-To znaczy, że ja nie potrafię sobie pomóc?-zacisnęłam zęby
-Potrafisz, tylko czasami nie zdajesz sobie sprawy z niebezpieczeństwa jakie ci może grozić.
Zaczęłam śmiać sie kpiąco.
-Z nas dwoje to chyba tylko ja mam jakieś pojęcie o niebezpieczeństwie. Bo chyba nie wmówisz mi , że masz rozsądek? Nigdy w to nie uwierzę...
Myślałam, że to pójdzie mu w pięty, on jednak nic sobie z mojej wypowiedzi nie robił.
-Masz całkowitą rację. Jednak jeśli chodzi o spokój kogoś z bliskich mi osób jest inaczej.
Uporczywie patrzał mi w oczy, jak gdyby chciał mi coś w ten sposób przekazać. Uwielbiam te jego oczy, tajemnicze, uczuciowe i w dodatku szaleńca.
-Nudno tu u was...-zaczął, a mnie nawiedziła świetna myśl
-Słuchaj możesz mi pomóc w zemście na woźnym?- jego oczy zaświeciły dziwnym blaskiem.-Chodzi mi o to, że chcę podrzucić mu łajnobomby, ale muszę uważać by nikt mnie nie nakrył i głównym zagrożeniem jest on sam.
-Zgadzam sie na wszystko.
-To super. Twoja rola jest prosta. Musisz po prostu przed udaniem sie do Dumbledore'a poprosić Flicha o zaprowadzenie do gabinetu dyrektora. To da mi jakieś dziesięć minut, powinno wystarczyć.
Zobaczyłam na jego twarzy wyraz zawodu.
-Myślałem, że moje zadanie będzie bardziej ekscytujące.
-Jak sobie wymyślisz coś dodatkowego co nie popsuje mojego, planu możesz to zrealizować. W końcu nie mam takiego talentu do zwariowanych pomysłów jak ty.
Przyjął moje ostatnie słowa jako komplement i twarz pokraśniała mu z zadowolenia.
-No to załatwione.-rzekł
Byłam podekscytowana i strasznie sie bałam. Bo jeśli akurat w pobliżu będzie kręcił sie jakiś uczeń, duch lub co gorsza nauczyciel? Faktem było, że bardzo rzadko widywano tam jakaś istotę, jednak ostrożności nigdy za wiele, zwłaszcza gdy ma się zaledwie dziesięć minut. Poszliśmy szukać woźnego, który przebywał akurat na pierwszym pietrze. Matt z uśmiechem poszedł w jego stronę. Nie słyszałam ich rozmowy jednak widząc potakująca głowę Flicha puściłam sie pędem przez schody tak, że po minucie byłam przed drzwiami charłaka. Rozglądnęłam sie wokoło i stwierdziwszy, że na korytarzu jestem sama położyłam dłoń na klamce. Drzwi były zamknięte.
-Alahomora.-powiedziałam szeptem i usłyszałam głuchy szczęk otwieranego zamka. Weszłam do środka. Widok nie był zbyt zachwycający. Schludnie to tu może było, jednak capiło kotem i samym woźnym. Wszędzie czuło sie jego obecność.
Rozejrzałam się niepewnie i rzuciłam trzy bomby śmierdziele, każdą w innym miejscu. Nagle usłyszałam hałasy dobiegające z korytarza w tym głos Flicha i przerażonego ucznia. Serca podjechało mi do gardła. Nie mogłam sie ruszyć, stałam jak sparaliżowana wiedząc, że łajnobomby zaraz wybuchną. Wtem usłyszałam jakiś huk, krzyki i odległe tupotanie nóg. Nie myśląc ani chwili nacisnęłam klamkę i wypadłam na korytarz. U stóp schodów leżał Flich a na nim Fred lub George Weasley trudno powiedzieć który. Wyszczerzali zęby do postaci ukrytej za kamiennym trollem. Był to Matt.
Gdy mnie zauważył wybiegł za niego, wyciągnął ku mnie dłoń, którą rozpaczliwie chwyciłam i rzuciliśmy się szaleńczym biegiem przed siebie. Gdy znaleźliśmy się w pobliżu biblioteki stanęliśmy sapiąc głośno.
-Musze iść.-odpowiedział Mathew oddychając szybko-Wszystko wyjaśnię ci później.
Zostawił mnie skołowaną i przerażoną. Po chwili przypomniałam sobie jednak o spotkaniu z
Esthel, więc weszłam wolnym krokiem do biblioteki gdzie przy najbliższym stoliku siedziała samotnie Esth. Spojrzałam na zegarek na ręce, była już trzydzieści po siedemnastej.
-Pobaraszkowałaś sobie troszeczkę z tym twoim chłopakiem z którym nie chodzisz?-zapytała Esthel wyszczerzając świętoszkowato zęby
-Nic z tego, po prostu odprowadzałam go do drzwi gdyż ten pacan stwierdził, że nie pamięta drogi powrotnej.-szepnęłam ze złością
-Drogi powrotnej?-prychnęła Esth-A tak w ogóle to w którym jest domu?
-Domu?-spytałam zdziwiona i dopiero wtedy dotarło do mnie, że przecież my nie możemy mieć gości w szkole.-Ach, domu..-grałam na zwłokę-jest krukonem.
-Nie wygląda mi na krukona. Ta blizna na twarzy bardziej nadaje mu wygląd ślizgona.-w duchu przyznałam jej rację, ale chciałam jak najszybciej zmienić temat, by nie wiedziała zbyt dużo o Mathewie. I tak trudno będzie jej wytłumaczyć, gdy nagle zniknie ze szkoły.
-To co będziemy robić?-zmieniłam temat
-Pogadamy, poplotkujemy i co tam będziesz jeszcze chciała.-uśmiechnęła się, mina nieco mi zrzedła, bo wcale nie miałam ochoty na plotkowanie.
-Myślałam raczej, że odrobimy zadanie na eliksiry.
-Skoro jesteśmy przy tym, to mam dla ciebie niespodziankę.-powiedziała i wyciągnęła z torby spory kawał pergaminu. Mrugnęła do mnie podając go. Niepewnie rozwinęłam papier i przebiegłam wzrokiem po treści, niewątpliwie wypracowania z eliksirów. Na dole po prawej stronie widniało moje imię i nazwisko. Spojrzałam pytająco na Esthel.
-Zrobiłam za ciebie zadanie domowe, cieszysz się?-zapytała uradowana jak małe dziecko. Gdyby nie te wcześniejsze klejące spojrzenia do Matta, byłabym jej bardzo wdzięczna i niewątpliwie tonęłaby już w uścisku wdzięczność. Jednak teraz spojrzałam na nią podejrzliwie.
-Przecież widać, że to nie moje pismo.
-Na to znalazłam już dawno sposób. Wystarczy proste zaklęcie. Przyłóż swoją różdżkę do nagłówka i powiedz Arandri.
Nie chciałam być nieuprzejma, gdyż widać było, że napracowała się przy tej pracy, więc zrobiłam o co prosiła. Na moich oczach jej pochyłe delikatne i pełne zawijasów pismo zamieniło się w moje. Wysokie i ostre literki, były idealnym odzwierciedleniem mojego pisma, którego nie ma co równać się z esthelowym.
-To zaklęcie jest całkowicie niewykrywalne i nie można go odwrócić, chyba, że znów ja przyłożę swoją różdżkę do papieru i wypowiem zaklęcie.
-Sprytne...-mruknęłam-w jaki sposób mogę ci się zrewanżować?-jak znam ludzi prędzej czy później będą chcieli czegoś w zamian.
-No coś ty, nie ma za co. To dla mnie sama przyjemność pomagać ci. W końcu czego się nie robi dla przyjaciół.
-No tak faktycznie.
Więc chodziło jej o wkupienie się w moje łaski. Jeśli chodzi o to, to w sumie za zadania z eliksirów jestem w stanie spotkać się z nią od czasu do czasu.
Posiedziałam z nią jeszcze z pół godzinki, słuchając jednym uchem jej wypowiedzi. Tak naprawdę to myślałam czy uda mi się jeszcze spotkać Matta przed pójściem do Dumbledore'a. Pożegnałam się więc szybko i popędziłam do drzwi frontowych. W holu przyklapnęłam przy złotawej zbroi i cierpliwie bym czekała na Matta gdyby nie kurczący się czas. Nogi chodziły mi w miejscu niecierpliwie a oczy utkwione były uparcie w zegarek. Uczniowie co chwilę wchodzili lub wychodzili przez wielkie drzwi wejściowe wpuszczając strumienie zimnego, jesiennego powietrza. W końcu usłyszałam ciężkie kroki na schodach, przeczuwałam kto to jest i myliłam się, stopnie pokonywała wysoka postać z kapturem na głowie. Szybko wstałam ale on mnie najwidoczniej nie zauważył. Chwycił klamkę, nacisnął i pociągnął drzwi ku sobie.
-Hej-krzyknęłam wtedy
Uniósł głowę patrząc na mnie spod kaptura, nie widziałam jego twarzy.
-Tak?-spytał jak dla mnie zbyt napastliwie
-Po pierwsze kaptur...-odparłam i poczekałam aż go ściągnie-po drugie nie wiem, co wprawiło cię w taki parszywy nastrój, ale nie musisz złości wyładowywać na mnie.
-Ja w cale nie...
-Dobra, dobra-przerwałam mu-nie musisz się tłumaczyć. Chcę wiedzieć co u licha zrobiłeś z Flichem?
-Z woźnym? Tak naprawdę to nic, po prostu gdy szliśmy do dyrektora przyłapał uczniaka na smarowaniu żabim skrzekiem obrazu, którego mieszkaniec był nie zadowolony z tego powodu i Flich postanowił go ukarać. Zatrzymał jakiegoś chłopaka, takiego rudego i kazał mu mnie zaprowadzić do dyrektora, a sam miał zamiar wrócić do swojego gabinetu z tym od żabiego skrzeku. Nie wiedziałem co mam robić i gorączkowo rozmyślałem co by tu zrobić, gdy nagle rudych było dwóch.
-Weasleyowie...-mruknęłam
-Od razu wyczułem, że są to porządni ludzie, wiec powiedziałem, że za wszelką cenę trzeba odciągnąć woźnego od jego gabinetu. Chłopacy od razu przystali na wszystko, zanim zacząłem jeszcze proponować cokolwiek. Tak więc ruszyliśmy szybko za Flichem i dogoniliśmy go na schodach wiodących do gabinetu. Odpaliłem pewien bardzo kolorowy i głośny fajerwerk a rudzi rzucili się na niego i zwalili ze schodów. Wtedy ty wybiegłaś z gabinetu, a ja podbiegłem do ciebie modyfikując woźnemu pamięć. To naprawdę wszystko,nic się nie stało.
W miarę jak słuchałam tych relacji, mieszało się ze mną rozbawienie i największa irytacja spowodowana głupotą Matta. Zacisnęłam szczęki.
-Debil...-syknęłam przez zęby
-Chciałaś powiedzieć bohater.-sprostował ze sztucznym uśmiechem, dostrzegłam pod tą przykrywką coś innego niż radość.
Policzyłam po cichu do dziesięciu i zażądałam by powiedział mi, co mówił mu Dumbledore. Wcale nie liczyłam na to, że mi powie. A jednak.
-Rozmawialiśmy o twojej przemianie. I o sposobie pozbycia się zakażenia, ale o tym sama się dowiesz o dwudziestej.
-I to wszystko?-zapytałam z powątpiewaniem
-Niezupełnie. Rozmawialiśmy jeszcze o tym ślizgonie.
-No i? Co z Johnny'm?
-Nie zostanie ukarany wyrzuceniem ze szkoły.-powiedział ze złością
-Tylko teraz mi nie mów, że to dlatego jesteś taki zły.-zaśmiałam się
-Jestem więcej niż zły, wściekły. Ten świr będzie szwendał się po szkole bezkarnie. A jeśli znów mu coś odbije?
-O to się nie martw, ostatnio buźkę mu obiłam gdy mnie napastował...-urwałam speszona i spojrzałam na niego.
-Co? Co on zrobił?
-A nic takiego,-zaśmiałam się szcztucznym śmiechem-naprawdę. Ja już muszę iść za dziesięć minut powinnam być u dyrektora.-nadal chichotałam na pokaz. W tej samej chwili poczułam mocny uścisk na nadgarstku. Mathew przyciągnął mnie do siebie.
-Powiedz mi co on chciał ci robić.-wycedził przez zęby.
Przerażona spojrzałam w jego oczy, były przepełnione nienawiścią i takie jakieś obce. Uścisk nie malał a wręcz przybierał na siłę. W oczach stanęły mi łzy.
-To boli.-szepnęłam
Spojrzał na moją dłoń i puścił ją szybko. Jego oczy były już normalne, przepełnione troską.
-Przepraszam.
-Daruj sobie-powiedziałam wycierając oczy, odwróciłam się i szybko wbiegłam na schody. Bez pożegnania. Gdy pędziłam korytarzem usłyszałam głośny trzask zamykanych drzwi. Złapałam się za rękę. Miałam odciśnięte na skórze palce Matthewa.