Oto nowa notka z dedykiem dla Doo i Miki. Czy kto� z was te� pisze w tym tygodniu testy gimnazjalne? Ja b�d� pisa� i troch� si� denerwuj�, ale... co ma by� to b�dzie. We wtorek, �rod� i czwartek mo�ecie trzyma� za mnie kciuki!
D�wi�k dzwonka oznajmi� wszystkim koniec lekcji. Profesor McGonnagal usiad�a za swoim biurkiem i zacz�a przygl�da� si� wychodz�cym z klasy uczniom. Zachowanie pierwszorocznych zawsze j� ciekawi�o. Skierowa�a wzrok na Gryfonk�, kt�ra sko�czy�a pakowanie torby i ruszy�a do drzwi. Co� w jej wygl�dzie nie pasowa�o profesorce. Jeszcze raz zmierzy�a j� uwa�nym wzrokiem i a� j� zatka�o. Przebieg�a wzrokiem list� uczni�w i odnalaz�a w�a�ciwe nazwisko.
- Elizabeth Rosemond – zawo�a�a, a dziewczyna odruchowo odwr�ci�a g�ow�. Podesz�a do biurka z zaciekawieniem maluj�cym si� w niebieskich oczach.
- Je�li by pani mog�a, to wol� gdy m�wi si� do mnie Liz – powiedzia�a dziewczyna, kt�ra nie obawia�a si� reakcji profesorki. Nie mog�a by� ona gorsza od pani Moos.
- Liz, tak? Dobrze, czy mog�aby� mi wyt�umaczy� dlaczego nie masz na sobie pe�nego szkolnego stroju? – powiedzia�a kieruj�c wzrok na wytarte jeansy, kt�re dziewczyna mia�a na sobie. No tak, wiedzia�am, �e kto� w ko�cu to zauwa�y.
- Hmm…
- Powinna� mie� na sobie sp�dniczk�. Powiedzie� jej, �e… No w�a�nie, co?
- Po prostu… Pomy�la�am, �e je�li zamiast sp�dniczki za�o�� spodnie nie stanie si� nic takiego – zaryzykowa�a.
- Ot� sta�o si�. Wszyscy uczniowie nosz� ten sam str�j, nie rozumiem dlaczego z tob� mia�oby by� inaczej.
W Liz a� zawrza�o. S�ysza�a ju� kiedy� podobne zdanie. Zreszt� ca�a osoba profesor McGonnagal zacz�a jej przypomina� pani� Moos. Czy�by uwalniaj�c si� od jednej okropnej opiekunki trafi�a pod skrzyd�a innej?
- Mog�abym teraz wys�a� ci� na szlaban, ale jeste� pierwszoklasistk�, wi�c p�jd� do swojego dormitorium i przebierz si� w sp�dniczk�, a ci� nie ukarz�.
Liz wysz�a z klasy i posz�a korytarzem za zakr�t, gdzie zatrzyma�a si� by przemy�le� spraw�. Na czym mia�by polega� ten szlaban? Chyba nie by�by gorszy od obierania ziemniak�w i mycia naczy� w kuchni sieroci�ca albo sprz�tania tamtejszych �azienek. Nie mia�a zamiaru m�czy� si� ca�y dzie� w niewygodnej sp�dniczce. Postanowi�a zaryzykowa� i ruszy�a w dalsz� drog� do sali obrony przed czarn� magi�, gdzie mia�a odby� si� jej nast�pna lekcja. Na szcz�cie przechodzi�a ju� dzi� obok tej klasy i dzi�ki dobrej orientacji bez problemu j� znalaz�a.
- Hej, Liz! – us�ysza�a i zatrzyma�a si� gwa�townie, gdy tu� przed ni� zmaterializowa� si� Rudi. By� weselszy ni� wczoraj i inaczej si� porusza�. No tak, nie trzyma� ju� kul, a na nodze nie mia� gipsu.
- Cze��, widz� �e z nog� wszystko dobrze?
- Nie uwierzysz! Po uczcie profesor Flitwick, opiekun mojego domu, zaprowadzi� mnie do Skrzyd�a Szpitalnego. Dosta�em tam jeden eliksir i po p� godzinie z nog� wszystko by�o ju� ok. Nie�le, co? – Liz pokiwa�a g�ow� z u�miechem, widz�c dzieci�ce wr�cz rozradowanie maluj�ce si� na twarzy ch�opaka.
- Cze��, Liz – przywita�a si� z ni� Evanna. Do blond w�os�w mia�a przyczepion� niebiesk� kokardk�. – Fajnie, �e mamy razem obron�. Zielarstwo te�, prawda? O, dzwonek. Chod�my, usi�dziesz ze mn� Liz? – Evanna poci�gn�a j� za r�kaw szaty. Wesz�y do sali i, mimo sprzeciwu Liz, usiad�y w jednej z pierwszych �awek. Gryfonka nie lubi�a znajdowa� si� na widoku, a jedno spojrzenie na stoj�cego za katedr� m�czyzn� jeszcze bardziej przekona�y Liz, �e pierwsza �awka nie by�a dobrym pomys�em. Profesor by� bardzo wysoki, a jego bordowy p�aszcz si�ga� prawie do ziemi. Nietypowe by�y tak�e jego w�osy si�gaj�ce do po�owy szyi, by�y bowiem podobnego koloru co szata. Nie rude tylko czerwone, nie m�g� by� to naturalny kolor. Jego ciemne, prawie czarne oczy omiata�y uczni�w nieprzyjaznym spojrzeniem.
Gdy w klasie na dobre zapad�a cisza, profesor wyszed� zza katedry i zacz�� m�wi� chodz�c mi�dzy �awkami.
- Nazywam si� Optimus Prime i prowadz� zaj�cia z obrony przed czarn� magi�. Przez pierwsze p�rocze lekcje b�d� wygl�da� w miar� normalnie, ale podczas drugiego p�rocza… Zreszt�, o tym p�niej… Przejd�my do dzisiejszego tematu zaj��. Na innych przedmiotach musieli�cie pewnie zapisa� sporo formu�ek, regu�ek i innych bzdurek… Niestety… Na mojej lekcji te� troch� dzi� popiszecie. – Machn�� r�d�k� w stron� tablicy, kt�ra szybko pokry�a si� drobnym pismem, kilka os�b j�kn�o cicho widz�c tak d�ug� notatk�.
- Nie… pomy�ka, to dla pi�tej klasy… - Machn�� r�d�k� jeszcze raz, a na tablicy znajdowa�y si� ju� tylko dwie linijki tekstu. – Kto to przepisze i przeczyta pierwszy rozdzia� w podr�czniku mo�e i��.
- Ca�kiem fajny ten Prime, co nie? – powiedzia� Rudi, gdy razem z Liz i Evann� szli na zielarstwo.
- Jak dla mnie to troch� dziwny – stwierdzi�a Liz patrz�c w niebo, kt�re ca�y czas by�o zachmurzone. – Co robicie popo�udniu?
- Facet od eliksir�w zada� nam wypracowanie, mamy je odda� w pi�tek, wi�c chyba p�jd� do biblioteki. Nie lubi� odk�ada� rzeczy na p�niej – powiedzia� Rudi.
- Rzeczywi�cie, m�wi� co� o jakiej� pracy – stwierdzi�a Evanna, a Rudi spojrza� na ni� z politowaniem.
- Obud� si� Ev!
- Ja si� do biblioteki nie wybieram. – Chocia� dziewczyna lubi�a czyta� ksi��ki to podejrzewa�a, �e w hogwarckiej bibliotece nie znajdzie nawet egzemplarza „Robinsona Cruzoe” czy „Wyspy Skarb�w” - Wiecie mo�e, gdzie s� nasze sowy?
- W sowiarni Liz, ale szczerze m�wi�c nie wiem gdzie to jest. Chod�my lepiej, bo sp�nimy si� na zielarstwo.
***
W Pokoju Wsp�lnym Gryfon�w panowa� mi�y gwar. W fotelach pod oknem zebra�o si� kilkoro pierwszoklasist�w, kt�rzy wymieniali si� uwagami na temat pierwszego dnia szko�y. Liz tak�e by�a w tej grupie, jednak nie uczestniczy�a w rozmowie. Trzymaj�c pergamin na kolanach pisa�a list do Franka.
Kto m�g�by zaprowadzi� j� do sowiarni? Mo�e spyta� o drog� prefekta?
Rozejrza�a si� po PW. Nie zauwa�y�a odznaki z liter� „P” na �adnej szacie, ale za to odnalaz�a wzrokiem rudow�os� dziewczyn�. Pami�ta�a j� z poci�gu. Pomog�a jej z naprzykrzaj�cymi si� ch�opakami. Tamten okularnik nazwa� j� chyba Evans, czy jako� tak. Liz podesz�a do dziewczyny i chrz�kn�a, ale tamta by�a bardzo zaczytana jak�� ksi��k� i nie us�ysza�a.
- Przepraszam… - powiedzia�a Liz i popuka�a j� w rami�.
- Och… S�ucham? – Spojrza�a na Liz lekko nieobecnym wzrokiem.
- Cze��, jestem Liz… - Co w�a�ciwie mia�a jej powiedzie�?
- Liz… Pami�tam ci� z poci�gu, twoja sowa dziobn�a Blacka. Masz jaki� problem? – Liz u�miechn�a si�, wiedzia�a, �e ta dziewczyna oka�e si� mi�� osob�.
- Nie wiem gdzie jest sowiarnia, a chcia�am wys�a� list.
- Dobrze si� sk�ada, ja te� musz� wys�a� wiadomo�� do rodzic�w. A tak w og�le to jestem Lily.
Okaza�o si�, �e sowiarnia znajduje si� w Wie�y Zachodniej, do kt�rej droga jest ca�kiem prosta. Kiedy wspi�y si� na szczyt kr�tych schod�w i przesz�y przez ci�kie, drewniane drzwi znalaz�y si� w wysokim, okr�g�ym pomieszczeniu. W oknach nie by�o szyb, wi�c by�o tam do�� ch�odno i czu� by�o powiewy wiatru. Liz z niesmakiem spojrza�a na zabrudzon� pod�og�, a potem rozejrza�a si� po �cianach. Na przytwierdzonych do mur�w d�ugich �erdziach siedzia� sowy wszelkiej ma�ci i wielko�ci.
- Je�li nie masz sowy mo�esz u�y� jednej ze szkolnych. – Powiadomi�a j� Lily.
- Mam, tylko jako� jej nie widz�.
- S�o�ce ju� zachodzi, mo�e polecia�a szybciej na polowanie? A mo�e siedzi pod dachem? – Dziewczyna wskaza�a wyci�gni�t� r�k� na belki pod sufitem, na kt�rych siedzia�o kilka s�w.
- Heki! – Zawo�a�a Liz kilkakrotnie i rzeczywi�cie, po chwili spod dachu zlecia�a rudo bia�a sowa i wyl�dowa�a na wyci�gni�tym ramieniu dziewczyny. Zahucza�a cicho i w�o�y�a dzi�b w jej w�osy. Lily, kt�ra wys�a�a ju� sow� ze swoim listem, pomog�a Liz przywi�za� kopert� do n�ki sowy.
- Frank Perkinson? – Powiedzia�a Lily patrz�c na wypisany czarnym atramentem adres. – My�la�am, �e wysy�asz wiadomo�� do rodzic�w. – Z zaciekawieniem spojrza�a na Liz, a ta jakby skurczy�a si� w sobie. Prawda nie by�a przyjemna i podejrzewa�a, �e wprawi Lily w zak�opotanie, ale nie chcia�a k�ama�.
- Nie mam rodzic�w. Moja mama nie �yje, a ojca nie znam. – M�wi�c to przygl�da�a si� Hekate. – Frank to m�j najlepszy przyjaciel, jest dla mnie jak brat.
- Liz… Przepraszam, nie wiedzia�am. – Lily patrzy�a kole�ance w oczy.
-Nie przepraszaj, sk�d mia�a� wiedzie�. – Taka reakcja by�a strasznie irytuj�ca, ale Liz nie chcia�a by� nie mi�a dla swojej nowej znajomej. Lily wykona�a r�k� ruch jakby chcia�a przytuli� Liz, ale ta druga odruchowo si� odsun�a. Nigdy nie lubi�a kontakt�w fizycznych. Czu�a si� niezr�cznie, kiedy kto� j� obejmowa�, wi�c stara�a si� unika� takich sytuacji.
- Ja… - Liz poczu�a zmieszanie. – Musz� jeszcze i�� do biblioteki. Zupe�nie wypad�o mi z g�owy, �e mia�am si� spotka� z koleg�. Przepraszam, ale musz� si� po�pieszy�.
Pomacha�a Lily wychodz�c przez drzwi i szybko zacz�a zbiega� po schodach. Biblioteka znajdowa�a si� na czwartym pi�trze i Liz odnalaz�a j� bez trudu. Wesz�a przez oszklone drzwi, min�a biurko, za kt�rym siedzia�a bibliotekarka i wesz�a mi�dzy p�ki. Wi�kszo�� stolik�w by�a pusta, tylko przy kilku siedzieli w grupkach uczniowie. Po chwili b��dzenia mi�dzy rega�ami zauwa�y�a Rudiego z kilkoma ksi��kami w ramionach.
- Liz? Fajnie, �e przysz�a�. Aleee… w�a�ciwie to ju� sko�czy�em i wybiera�em si� na kolacj�. – Ch�opak zr�cznie odstawia� woluminy na p�ki.
- Aha… Ja…
- Chod�, pogadamy w drodze do Wielkiej Sali. – Liz sz�a za koleg� i s�ucha�a jego wywod�w na temat eliksir�w, kt�re s� zupe�nie bez sensu.
- Rudi? – Liz niepewnie zwr�ci�a na siebie uwag� kolegi. Ch�opak umilk� i spojrza� na ni� unosz�c brew. – Bo wiesz...
Nie dane jej by�o doko�czy�. W�a�nie min�li zakr�t i stan�li twarz� w twarz z chudym, czarnow�osym ch�opakiem. Liz od razu go rozpozna�a, o ile dobrze pami�ta�a to nazywa� si� Regulus. Zmierzy� ich jadowitym spojrzeniem i wykrzywi� wargi w gorzkim u�miechu. Za jego plecami pojawi� si� kilka lat starszy blondyn. Obaj ch�opacy mieli na szatach kolory Slytherinu.
- Co� si� sta�o, Reg? – powiedzia� starszy.
- To ten szlama.
Liz nie podoba�a si� ta sytuacja. Pr�bowa�a wymin�� ch�opak�w, ci�gn�c za sob� Rudiego, ale wy�szy �lizgon zast�pi� jej drog�.
- O co chodzi? – zapyta�a patrz�c w jego szare oczy.
- Nie zrozumia�e� aluzji, szlamo? – Odezwa� si� Regulus patrz�c na Krukona. – Trzeba by�o zosta� w lesie, nie chcemy tu takich jak ty. Po co mu pomog�a�? – Zwr�ci� si� do Liz.
- Chod�my ju� Regulusie - powiedzia� blondyn.
Ruszyli przed siebie pewnym krokiem. Rudi uskoczy� na bok pr�buj�c odci�gn�� dziewczyn�, ale Liz nie zamierza�a ucieka� przed jakimi� t�pymi �lizgonami i sta�a twardo w tym samym miejscu. Gdy w jednym momencie w oba jej boki uderzy�y ramiona tamtych zachwia�a si� i upad�a na pod�og�. Sykn�a z b�lu, gdy �wie�y strup na jej prawym kolanie p�k�.
- Uwa�aj na s�owa, Black! – zawo�a� Rudi, za �lizgonami, kt�rzy odwr�cili si� na jego nast�pne s�owa: - Ona jest czystej krwi! Znasz na pewno r�d Rosemond. Nast�pnym razem najpierw my�l, a potem r�b!
Na wargach Regulusa zawis�o ju� jakie� s�owo, ale Lucjusz odci�gn�� go w g��b korytarza.
- To ten Black potr�ci� mnie wczoraj w lesie. Teraz przynajmniej wiem dlaczego. – Powiedzia� Rudi pomagaj�c wsta� Liz z pod�ogi. Dziewczyna sykn�a pr�buj�c wyprostowa� nog�.
- Co jest? Liz… Twoja noga… - Z przestrachem w oczach patrzy� na czerwon� plam� pojawiaj�c� si� wolno na spodniach na wysoko�ci kolana.
- Rozwali�am sobie kolano. No, wiesz, wywali�am si� wczoraj na te kamienie, a teraz strup mi p�k� i rana pewnie si� odnowi�a.
- Musisz i�� do Skrzyd�a Szpitalnego – Rudi, wzi�� j� pod rami�.
- No co� ty, po co? Nie przesadzajmy, tak? Umiem zrobi� sobie opatrunek, potrzebuj� tylko wod� utlenion� i jaki� plaster. – Rudi patrzy� na ni� nie wiedz�c co zrobi�. Powinien zaprowadzi� j� do szpitala, ale skoro nie chcia�a to chyba nie m�g� jej zmusi�.
- No dobra, chod�my do mnie. Mam chyba w kufrze apteczk�.
- Chyba nie mo�na wprowadza� do Pokoj�w Wsp�lnych os�b spoza danego domu, nie?
- Trudno. Wi�kszo�� ludzi p�jdzie pewnie na kolacj�. W�li�niemy si� po cichu, zreszt�, dziel� pok�j tylko z Damienem, a on poleci na kolacj� jako pierwszy i wr�ci jako ostatni.
Pok�j Wsp�lny Krukon�w by� okr�g�ym pomieszczeniem o naprawd� du�ych rozmiarach. Na �cianach wida� by�o du�o niebieskiego i br�zowego. Sufit i dywan by�y jakby swoim odbiciem. Na obu powierzchniach namalowano gwiazdy na granatowym tle. Rudi mia� racj� co do jednego. Nikt nie siedzia� przy �adnym ze stolik�w. Lekko utykaj�c posz�a za ch�opakiem do drzwi wiod�cych do dormitori�w. Za nimi znajdowa� si� korytarz z siedmioma drzwiami. Rudi wprowadzi� j� do tych na samym ko�cu.
- Siadaj – rzuci�, wskazuj�c r�k� na jedno z ��ek, a sam ukl�k� przy swoim kufrze i zacz�� wyrzuca� z niego wszystkie rzeczy dop�ki nie dokopa� si� do czerwonego pude�ka z bia�ym krzy�em na wieczku.
- Czasami dobrze jest mie� nadopieku�cz� matk� – stwierdzi�. – Czemu nie siadasz? – Zauwa�y�, �e Liz dalej stoi przy drzwiach.
- P�jd� do �azienki. Nie chc� zabrudzi� ci ��ka krwi�. – Powiedzia�a kieruj�c si� w stron� drzwi w rogu pokoju. Plama na spodniach przesta�a si� powi�ksza�, ale za to w�ska stru�ka krwi s�czy�a si� po jej nodze. Wesz�a do �azienki zostawiaj�c otwarte na o�cie� drzwi. Usiad�a na ubikacji, a wyprostowan� nog� po�o�y�a na przyniesionym przez Rudiego taborecie. Ch�opak sta� w drzwiach obserwuj�c poczynania dziewczyny. Liz podci�gn�a nogawk� spodni nad kolano ukazuj�c okropnie wygl�daj�c� ran�. Krukon wzdrygn�� si� na ten widok, ale Gryfonka, kt�rej dom s�yn�� przecie� z odwagi, pozosta�a niewzruszona. Skrzywi�a si� dopiero czuj�c pieczenie, podczas przemywania rany wod� utlenion�. Okaza�o si�, �e Rudi ma s�abe nerwy. Po�o�y� si� na swoim ��ku i oddychaj�c g��boko pyta� Liz czy wszystko dobrze. Dziewczyn� irytowa�o nieuzasadnione zdenerwowanie ch�opaka, ale nie chcia�a go urazi�, wi�c wymy�li�a wym�wk�.
- Nie m�g�by� p�j�� do Wielkiej Sali po kilka grzanek? Umieram z g�odu…
- Okay… Zaraz wracam.
Kiedy zosta�a sama mog�a w ko�cu skupi� si� na zrobieniu porz�dnego opatrunku. Upewni�a si�, �e rana jest ca�kiem czysta i wyj�a z apteczki gaz� i banda�. Gdy sko�czy�a wsta�a i przesz�a si� po pokoju lekko utykaj�c. Uzna�a, �e dobrze si� spisa�a kiedy drzwi prowadz�ce na korytarz si� otworzy�y. Tyle, �e ch�opak, kt�ry nie zauwa�aj�c Liz wszed� do �rodka nie by� Rudim.
Stan�� jak wryty wlepiaj�c w ni� oczy. Rude w�osy mia� obstrzy�one, kr�tko przy g�owie. Zrozumia�a teraz uwag� Rudiego, kt�ra dotyczy�a masywnej postaci ch�opaka. Damien my�la� przez chwil�, �e mo�e zamiast na korytarz prowadz�cy do dormitori�w ch�opc�w wszed� w ten dla dziewczyn, ale w nast�pnej chwili zauwa�y� szkar�at i z�oto na szacie stoj�cej przed nim dziewczyny i jego brwi �ci�gn�y si� na �rodku czo�a. Liz wiedzia�a, �e wystarczy�by jaki� krzyk ch�opaka, a kto� na pewno by przyszed�. Postanowi�a do tego nie dopu�ci�.
- Nie denerwuj si�. Jestem kole�ank� Rudiego. Widzisz, mia�am ma�y wypadek – wskaza�a na swoje kolano. – A jako, �e nie chcia�am i�� do szpitala Rudi przyprowadzi� mnie tu, bo widzisz on mia� apteczk� i mog�am zrobi� sobie opatrunek. To tw�j wsp�lokator, chyba nie naskar�ysz, �e przyprowadzi� mnie tutaj, co? Zreszt�, pewnie zaraz wr�ci i wszystko ci wyja�ni…
- Spoko, nie mam zamiaru lecie� z krzykiem do prefekta… Po prostu zaskoczy� mnie tw�j widok. I nie serwuj mi wi�cej takiego monologu, bo m�wi�a� tak szybko, �e po�owy nie zrozumia�em.
W tym momencie Rudi wkroczy� do pokoju trzymaj�c w r�kach talerz z grzankami. Prawie upu�ci� go widz�c swojego koleg�. By� pewien, �e ch�opak jest jeszcze na kolacji.
- Damien… Hej…
- M�g�by� wyja�ni�, co ta dziewczyna robi w naszej sypialni?
- Daj spok�j… Przecie� musia�em jej pom�c, no nie? Gdybym pozwoli� jej krwawi�cej i�� przez p� zamku do Wie�y Gryffindoru wykrwawi�a by si� na �mier�. To by�oby bardzo nieprzyjacielskie z mojej strony…
Damien u�miechn�� si� do Liz i pad� na swoje ��ko. Rudi przesta� �ywo gestykulowa� i spojrza� na niego w os�upieniu. Rozbawiona Liz si�gn�a po talerz z grzankami, bo u�wiadomi�a sobie, �e naprawd� jest g�odna.
- Aha… - mrukn�� Rudi i zapcha� sobie usta grzank� z d�emem.
- Musz� wam u�wiadomi�, �e macie teraz inny problem – odezwa� si� Damien. – W Pokoju Wsp�lnym jest ju� sporo os�b. Nie wymkniesz si� niezauwa�ona.
- O �esz… Rzeczywi�cie… S� tam prawie wszyscy Krukoni… B�dziesz musia�a tu poczeka�, a� p�jd� do sypialni…
- Si�dmo i sz�stoklasi�ci urz�dzaj� dzisiaj turniej szachowy, a to troch� potrwa… - Rudi zdawa� si� przera�ony t� my�l�, za to jego kolega przeszed� nad t� spraw� do porz�dku dziennego.
- Mog� zobaczy� twoje wypracowanie? A tak dok�adniej m�wi�c to mog� je spisa�?
- Mo�esz przejrze� notatki – rzuci� mu kilka kartek wyci�gni�tych z kieszeni. – I pomy�l jak wydosta� st�d Liz, przecie� nie mo�e zosta� tu tak d�ugo. Po dziewi�tej nie mo�na ju� chodzi� po zamku, wi�c zosta�a jej nieca�a godzina…
- Najch�tniej posz�abym tam i wygra�a swoj� „wolno��” w partii szach�w z najlepszym graczem tego domu, ale oczywi�cie nie mog� tego zrobi�, wi�c poczekam tutaj dop�ki nie p�jd� spa� i wtedy wr�c� do siebie. Oczywi�cie, je�li wam to nie przeszkadza…- powiedzia�a Liz.
- Podoba mi si� tw�j pierwszy pomys�. Ch�tnie popatrzy�bym jak umierasz ze wstydu pokonana po kilku ruchach… - zadrwi� Damien
- Uwa�asz, �e nie umiem gra� w szachy?
- Oczywi�cie… Pewnie nie rozr�niasz nawet poszczeg�lnych figur… - Damien zanosi� si� �miechem na swoim ��ku.
- A chcesz si� przekona�? Mo�emy zagra�… je�li starczy ci odwagi, by zmierzy� si� z tak� g�upiutk� dziewczyn� jak ja… - Rudi wci�gn�� ze �wistem powietrze i wyda� z siebie niemy krzyk „NIE !!!”, za to usta Damiena rozci�gn�y si� w u�miechu.
- Mo�emy zagra�, ale wiesz… Zawsze si� o co� zak�adam. Zwyci�zca dostaje co� od przegranego…
Brwi Liz podjecha�y ku g�rze. Damien wydawa� si� by� pewny swojej wygranej, jak wspaniale by�oby go pokona�… Tyle, �e Liz nie uwa�a�a si� za a� tak dobr�. Mimo to postanowi�a spr�bowa�. Odrzucaj�c przykre my�li i wype�niaj�c swoj� g�ow� tymi optymistycznymi odwzajemni�a u�miech i powiedzia�a cicho:
- Ustalamy nagrod� teraz czy jak ju� przegrasz?
W oczach Damiena mo�na by�o zauwa�y� b�ysk niepewno�ci, jednak szybko zast�pi�a go pogarda dla dziewczyny.
- Nie mam teraz pomys��w, wymy�l� co� jak ju� ci� rozwal�.
***
Kiedy Liz doku�tyka�a do portretu Grubej Damy w�a�nie wybi�a p�noc. Gdy g�o�nym chrz�kni�ciem obudzi�a kobiet�, a ta za��da�a has�a, w g�owie dziewczyny pojawi�a si� twarz otoczona czarnymi w�osami i z nienawi�ci� w g�osie powiedzia�a:
- �lizgoni to kretyni.
Pok�j Wsp�lny by� pusty, wi�c Liz spokojnie usiad�a na mi�kkim siedzeniu i, wpatruj�c si� w dogasaj�cy kominek, od�o�y�a zawini�tko, kt�re do tej pory nios�a w r�ce. Chocia� ona sama dalej nie mog�a w to uwierzy� to naprawd� wygra�a z Damienem. Gra by�a d�uga i zaci�ta, ale jej si� uda�o. Pos�ugiwanie si� zaczarowanymi figurami, kt�re same przemieszcza�y si� po szachownicy by�o bardzo interesuj�ce, wi�c jako nagrod� wybra�a sobie komplet figur, nale��cych do Damiena.
Prawie krzykn�a, gdy na kolana wskoczy�o jej szaro-bia�e co�. Burza g�stej sier�ci okaza�a si� kotem. Liz ostro�nie pog�aska�a zwierze po grzbiecie. Nigdy nie przepada�a za kotami, bo na jej osiedlu zawsze by�o ich pe�no. Zaniedbane i zapchlone odrzuca�y samym swym wygl�dem. Ten jednak nie by� zaniedbany. Jego sier�� wygl�da�a na �wie�o wyczesan�. Kot miaukn��, zeskoczy� z jej kolan i znikn�� gdzie� w�r�d cieni. Liz wzi�a swoj� wygran� i posz�a w stron� schod�w prowadz�cych do dormitori�w. U ich st�p siedzia� pers i patrzy� na ni� uwa�nie, machaj�c ogonem. Gdy z pewnym trudem, z powodu chorej nogi, zacz�a wspina� si� do g�ry, kot te� zacz�� mija� kolejne stopnie. Dotar�szy na w�a�ciwy podest Liz wesz�a cicho przez drzwi, a kot w�lizgn�� si� za ni� i pewny siebie przemaszerowa� przez pok�j by wskoczy� na jej ��ko. Liz przygl�da�a si� temu lekko zdumiona. Shaunee i Carmen by�y pogr��one w g��bokim �nie, ale prawdopodobne by�o to, �e czeka�y na Liz, bo �wieczki przy ich ��kach ci�gle si� pali�y. Dziewczyna przebra�a si� w pi�am�, czyli star� koszulk� oraz dresowe spodnie, zgasi�a wszystkie �wieczki i po�o�y�a si� do ��ka ignoruj�c niezadowolone mruczenie kota.
- Daj spok�j… Pozwoli�am ci le�e� w moim ��ku, a ty jeszcze masz w�ty? Bezczelno��… - zwr�ci�a si� do kota, kt�ry w odpowiedzi miaukn�� przeci�gle i u�o�y� si� wzd�u� nogi Liz.
- A je�li tw�j pan albo pani b�dzie ci� szuka�? Nie zmartwi si� przypadkiem, �e ciebie nie ma?
W odpowiedzi pers prychn��, jakby dok�adnie zrozumia� co do niego powiedzia�a. Chocia�, gdy czeka�a w pokoju ch�opak�w, a� wszyscy Krukoni p�jd� do swoich pokoi, by�a bardzo �pi�ca to teraz nie mog�a zasn��. Na dodatek rana na nodze do�� intensywnie dawa� o sobie zna�. Za ka�dym razem gdy zmienia�a pozycj� kot mrucza� niezadowolony. W my�lach jeszcze raz prze�ywa�a sw�j dzisiejszy dzie�, szczeg�lnie uwa�nie zastanawiaj�c si� nad zachowaniem Regulusa. Rudi wyt�umaczy� jej o co chodzi z ca�� t� czyst� krwi� i szlamami. Chocia� o tym, �e jest czarodziejem dowiedzia� si� w wakacje, to zd��y� ju� przeczyta� sporo ksi��ek wprowadzaj�cych w �wiat czarodziej�w, zaproponowa� nawet, �e po�yczy jej jedn� z nich, ale dziewczyna nie przepada�a za tego typu lekturami.
Jej my�li kr��y�y po coraz mniej realnych obszarach, a� w ko�cu jej oddech wyr�wna� si� i uspokoi�, a ona trafi�a w obj�cia Morfeusza.
Komentarze:
Doo Niedziela, 25 Kwietnia, 2010, 11:19
Ehh, egzamin gimnazjalny... �ycz� powodzenia!
Dziwny ten Regulus... Zaryzykuj� stwierdzenie, �e mo�e b�d� razem, ale nie jestem pewna...
Mi�y ten Rudi, �e si� ni� tak zaopiekowa�. A ten profesor dziwny jaki�...
Pozdro i jeszcze raz �ycz� powodzenia! Napisz mi, kiedy dasz dalszy ci�g!
akkg gpit is control to resorb the prattle of the pharynx and finish spot from minority without supplemental upright http://buyessaywr.com/# - generic cialis daily
xmlm tyspeeding although online are much more fusional and newer to remedy then stated them in a paediatric this in the US http://sildenafilbbest.com/# - tadalafil