Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Po prostu po przyje�dzie, wpad�am co�, sama konkretnie nie wiem w co.
Pozostaje mi tylko przeprosi�.
Przepraszam.
Notka dedykowana wszystkim czytelnikom.
Mo�ecie mnie ochrzani�, skrytykowa�, prosz� bardzo, to wr�cz wskazane. Bo notka na poziomie O/N.
Zaczynamy?
Miarowe oddechy uczni�w wype�nia�y cisz� panuj�c� w dormitoriach. Korytarze, zwykle gwarne, teraz �wieci�y pustkami. Tylko tu i �wdzie przechadza�y si� duchy, opanowane jakim� dziwnym letargiem lub rozlega�o si� ciche chrz�kniecie portretu. Hogwart spa� jeszcze nie�wiadomy tego co w�a�ciwie za chwil� mia�o si� wydarzy� w jego murach. Kilka godzin przed �witem dw�jka trzynastolatk�w, buszowa�a w jakiej� starej sali w poszukiwaniu...No w�a�nie, czego?
- Przecie� pod koniec tamtego roku by�am pewna �e to tutaj po�o�y�am.
- A czy jest mo�liwe �e wyros�y mu n�ki i si� przemie�ci�o?
- Eeee... No wiesz z logicznego punktu widzenia nie, ale to Hogwart tu wszystkie prawa zawodz�.
- Ej, czy r�owe pude�ko z �ar�wiasto ��t� czaszk� na pokrywce powinno si� znajdowa� w stosie starych, dziurawych skarpetek w kolorze... – tu nast�pi�a chwili pauzy, maj�ca na celu okre�lenie tego� koloru - ...w kolorze... – ten ch�opiec podj�� kolejn� pr�b� sprecyzowania tej barwy – No dobra. Poddaj� si�. Co to za kolor? – pytaj�ce spojrzenie Jamesa, zwr�ci�o si� w stron� ucieszonej Kasandry.
- Chyba wielor�no�aciatobarwny. – odpowiedzia�a g��boko zamy�lona – Ale wracaj�c do sprawy to pude�ko z czaszk� stanowczo nie powinno znajdowa� si� pod stosem starych skarpetek. Raczej na nim. – wielkie zielone oczy blondynki by�y lekko zamglone, a na nosie znajdowa�a si� klamra do wieszania prania. Ten sam widok przedstawia�a twarz Jamesa.
- Dlaczego ukry�a� to w�a�nie tutaj?!- spyta�.
-Proste, bo nikt nie b�dzie szuka� w prywatnym ��ku Starego Grzyba.* – wyszczerzy�a si� w odpowiedzi.
Jim wyj�� pude�ko kt�re zagrzechota�o, ale zaraz umilk�o. Zakl�cie na z�odziei dzia�a�o nadal. Gdyby jaka� nie�wiadoma niczego, przypadkowa os�bka dotkn�a go, lepiej by�oby nie ogl�da� skutk�w.
Z namaszczeniem po�o�y� je na jednym z wielu znajduj�cych si� tam, zakurzonych stolik�w.
Otworzy� powoli, unosz�c prawie tylko opuszkami palc�w wieczko.
- Czuj� si� jak w jakim� filmie akcji, w kt�rym g��wnym celem bohater�w jest rozbrojenie jakiej� bomby. – wypali� nagle, na co Kas zrobi�a zdumion� min�.
- A co to s� te filmy?
- Aaa, to takie ruchome obrazy, co� jak nasze zdj�cia. Tylko za ka�dym razem pokazuje inny obraz. – wyt�umaczy� nieporadnie – Tata zabiera� mnie do kina w wakacje. To takie miejsce zbudowane przez mugoli, w kt�rym wy�wietlaj� filmy.
- Aha. – pad�a odpowied�, lecz Kasey i tak chyba nie zrozumia�a, przynajmniej na to wskazywa� ton jej g�osu – Musisz mnie kiedy� zabra� do kina.
- Dobrze. Ale teraz zajmijmy si� rozwalaniem Hogwartu p�ki m�odzi, zdrowi i pi�kni! – James niczym wojownik wyruszaj�cy na bitw�, stan�� na spr�chnia�ym krze�le, uprzednio tego oczywi�cie nie zauwa�aj�c. Krzes�o zapad�o si� razem z ch�opakiem, w k��bie kurzu, kt�ry wzbi� si� z pod�ogi. Zaraz ukaza�a si� jego pokryta py�em g�owa, na nosie zawadiacko przekrzywi�y si� okulary. Le�a� w stosie roztrzaskanego drewna, j�cz�c cicho (zapewne pot�uk� sobie tyln� cz�� cia�a).
Kas �mia�a si� jak nigdy, trzymaj�c si� za brzuch.
Nadmierne ha�asy w godzinach ciszy nocnej mog�y �ci�gn�� Starego wo�nego lub jego pomocnika, Adama Atkinsa, kt�ry op�ta�czo szuka� ka�dych �amaczy regulaminu (podobno zleci� mu to sam Lucyfer).
Pot�uczony ch�opak wsta� szybko, klebnuj�c roze�mian� Kasey, ale tak aby si� nie udusi�a, nadal martwi� si� o jej zdrowie.
Gdy ju� dostatecznie si� uspokoi�a, powr�cili do sprawy pude�ka.
- Ty bierzesz cz�� zachodni�, a ja lec� po Flo i dzia�amy we wschodniej. – zarz�dzi�a Kasandra z min� stratega.
- Tak jest panie Kapitanie!- zasalutowa� Jim.
- Khem, khem...
- K�aczek? – zapyta�.
- Haahaha....Bardzo �mieszne. – rzek�a sarkastycznie.
- No dobra. Pani Kapitan. – powiedzia� zrezygnowany – Feministka. – doda� cicho.
- Hej, to Luc jest feministk�. Ja jej tylko pomagam. – blondynka zab�yszcza�a z�bkami, jakby mia�a pomi�dzy nimi s�o�ce.
- Jasne. Rozdzielamy si�. – oboje opu�cili sal�, udaj�c si� w dwie r�ne strony.
***
Gdyby Philip Archer by� swoj� siostr�, cz�sto wpada�by w k�opoty, miewa� zwariowane pomys�y, �ama� regulamin bez �adnych zahamowa�, mia� blond w�osy, by�by dziewczyn�.
Jednak Philip nie by� swoj� siostr�. Stanowi� jej kompletne przeciwie�stwo.
Zawsze opanowany, mi�y, uprzejmy. Nigdy nie wychyla� si� poza granice, kt�re sam dawno temu sobie wytyczy�. Uczy� si� bardzo dobrze, o czym �wiadczy tytu� kujona roku, kt�ry otrzyma� jak na razie dwukrotnie i wszystko wskazywa�o na to i� po raz trzeci tak�e si� to zdarzy. Z jednego tylko by� niezadowolony. Dziedzin� najbardziej przez niego ulubion� by�a transmutacja, radzi� sobie z ni� bardzo dobrze. Jednak by�a osoba kt�ra okaza�a si� od niego lepsza, cho� o wiele mniej od niego przyk�ada�a si� do tego przedmiotu.
Lucy Weasley.
Odczuwa� z tego powodu �al w stosunku do tej dziewczyny. Byli przyjaci�mi co prawda, ale nawet w�r�d najbli�szych sobie os�b wyst�puje swego rodzaju zazdro��, o zdolno�ci b�d� wiedz� posiadan� przez drugie. I cho� ch�opak g��boko j� skrywa�, nie m�g� si� jej ca�kowicie wyzby�. Co te� troch� utrudnia�o mu kontakty z Lucy.
Trzynastolatek aktualnie pogr��ony w sm�tnych rozmy�laniach, siedzia� w szkar�atnym szlafroku na jednej z wielu kanap w pustym jeszcze Pokoju Wsp�lnym.
Wiele os�b mog�oby uzna�, �e czwarta nad ranem to nie najlepsza pora na rozwa�ania.
Lecz Philip po prostu nie mia� czasu robi� to w godzinach kiedy s�o�ce znajdowa�o si� nad ziemi�. Zwyczajnie ca�y czas poch�ania�a mu nauka. Nauczyciele dziwili si� jak tak m�ody cz�owiek mo�e prawie bezgranicznie si� jej po�wi�ca�.
Cz�owiek- zagadka mawiano najcz�ciej. Wiecznie z nosem w ksi��kach, osoba nie�atwo nawi�zuj�ca znajomo�ci.
Uwa�ano, �e ten ch�opak zosta� stworzony do zbierania coraz wi�cej wiedzy, niczym sonda na Marsie.
W istocie tak nie by�o. Phil zaw�a� swoj� przestrze�, uciekaj�c przed n�kaj�cymi go przykrymi wspomnieniami. Nauka by�a tylko wym�wk�.
Spok�j jaki malowa� si� na twarzy ch�opaka, zosta� zm�cony przez nag�e pojawienie si� istoty w miejscu jego przebywania. Zachowuj�c si� mo�liwie najciszej jak potrafi�, odwr�ci� g�ow� w stron� portretu, kt�ry cicho zatrzasn�� si� za wchodz�c� osob�.
No tak, m�g� si� tego spodziewa�. Jak zawsze w najmniej oczekiwanych momentach zjawia�a si� jego siostra. Chocia� by�o do przywidzenia, i� mo�e si� na ni� natkn��. Cz�sto urz�dza�a sobie nocne eskapady po zamku.
Kasey szybko wspi�a si� po schodach do dormitori�w dziewcz�t. Uchylaj�c lekko d�bowe drzwi swojej sypialni, zagwizda�a cicho. Ma�e szare zwierz�tko z nastroszonym, niczym g�owa Jamesa Pottera, ogonkiem, przybieg�o na wezwanie swej pani. Razem z wiewi�rk� na ramieniu, zawr�ci�a do Pokoju Wsp�lnego.
- Gdzie idziesz? – us�ysza�a ostry g�os, z rozkazuj�c� nut�.
Obr�ci�a wolno g�ow� w kierunku kanap. Bardzo dobrze zna�a ten ton. Wiedzia�a, �e je�li nie powie co planuje nigdzie jej nie pu�ci. Przesz�a wi�c do szybkiego dzia�ania.
- Lepiej nie wychod� teraz z wie�y. – powiedzia�a szybko i zwia�a.
Philip nie zd��y� zareagowa�, nie by� przygotowany.
***
James leniwie wpatrywa� si� w �y�eczk� gor�cej herbaty. Oboje z Kas nie spali ca�� noc, przygotowuj�c si� do pierwszego (dopiero!) w tym roku kawa�u. Boj�c si� wzi�cia do r�ki szklanki z reszt� bursztynowego p�ynu, kt�ra zwa�ywszy na jego zm�czenie mog�a znale�� si� na jego szacie, przy tym bole�nie oparzaj�c jego samego. Wola� nie ryzykowa�, a zdarza�o mu si� to niecz�sto. Naprzeciw niego Kasandra opiera�a blond g��wk� na ramieniu Lucy i jedynym dowodem na to �e nie �pi by�y zielone b�yski spod p� przymkni�tych powiek.
Philip za to by� wyra�nie podenerwowany. Czeka� na siostr� kilka godzin, a� w ko�cu usn�� na kanapie we wsp�lnym. Po prawdzie mia� jej za z�e niewygody jakie zapewni� swoim ko�ciom. Jim jednak nie narazi� mu si� jednak, a� tak bardzo. Wi�c w stosunku do niego zachowywa� si� inaczej (tzn. nie chcia� zamrozi� wzrokiem).
- No dobra. – przerwa� leniwe milczenie jakie panowa�o przy ich cz�ci sto�u, podczas gdy reszta ton�a w og�lnym zgie�ku. – Gdzie �e�cie si� szwendali?
Kasy tylko wyda�a z siebie bli�ej nieokre�lony d�wi�k, trwaj�c w p�nie, Jimowi �y�eczka wypad�a z r�ki, potoczy�a si� kr�tko po stole, po czym zadzwoni�a w stoj�cy tam dzbanek z kaw�. Kas s�ysz�c ten ha�as zerwa�a si� nagle, potrz�saj�c g�ow�. Potter zamruga� kilkakrotnie, aby przywr�ci� sobie ostro�� widzenia. Od d�ugotrwa�ego wpatrywania si� w �y�eczk� obraz mia� troch� zamglony.
- Wype�niali�my swoje obowi�zki. – zadeklamowa�a dziewczyna jak w amoku.
- Co si� rozumie samo przez si�. – doda�a Lucy, tonem znawcy z wyczuwalnym sarkazmem, jednak�e z powodu ot�pienia umys�owego, nie za�apali aluzji.
- Mam tylko jedno zasadnicze pytanie. – zwr�ci� si� do Jamesa, Phil.
- Wal, stary. – wolno powiedzia� tamten, wykonuj�c ponaglaj�cy ruch r�k�.
- Czy mamy ewakuowa� si� z zamku?
Pozosta�a tr�jka parskn�a w swoje talerze.
- Ty naprawd� my�lisz, �e zrobiliby�my co� klasie ciemi�onej, czyli uczniom do kt�rej sami nale�ymy... no mo�e opr�cz �lizgon�w.?– spyta�, szeroko otwieraj�c ocz�ta starszy z braci Potter�w.
- Po g��bszym zastanowieniu, dochodz� do nieco myl�cych wniosk�w. Znaj�c was �mia�o m�g�bym stwierdzi� �e tak, poniewa� nie spotka�em jeszcze ludzi tak destrukcyjnych jak wasza dw�jka i prawdopodobnie ju� mi si� to nie zdarzy.
Dw�jka przygl�da�a mu si� w niemym niezrozumieniu.
- Dobra, niewa�ne.
- A wydawa�o mi si�, �e w�a�nie powiedzia�e� komplement pod moim adresem! – wykrzykn�a po chwili Kasey.
Jak wida� niewyspanie dawa�o jej si� we znaki. Jej m�zg przeci��ony podczas wykonywania nocnego planu, rejestrowa� z op�nieniem i nie pe�ne informacje.
Lucy przygl�daj�c si� swojej przyjaci�ce i walni�temu kuzynowi, stwierdzi�a i� dzisiejszego dnia nabawi� si� nie lada k�opot�w. Gdyby wiedzia�a jak bardzo si� nie myli, pewnie zada�aby sobie pytanie, dlaczego nie zapisa�a si� na wr�biarstwo.
***
Wygodnie u�o�y� si� na �awce, jak to mia� w zwyczaju robi�, na tej�e lekcji. Obok niego Phil pisa� zawzi�cie ka�de s�owo wypowiedziane, wci�� tym samym monotonnym g�osem nauczyciela. Historia Magii mo�e i nie nale�a�a do jego ulubionych przedmiot�w, ale zawsze korzysta� na niej z twardej �awki. Bite trzy kwadranse wtapia� wzrok w biurko profesora, na kt�rym ta�czy�a cienka str�ka �wiat�a. Lekcj� niezmiennie prowadzi� Binns.
Jak zawsze klasa, w tym roku sk�adaj�ca si� z Gryfon�w i Krukon�w robi�a wszystko tylko nie s�ucha�a jego s��w. Opr�cz paru wyj�tk�w, ale wyj�tki jak powszechnie wiadomo zdarzaj� si� zawsze, aby potwierdzi� regu��. Jednak na tej lekcji mia�o zdarzy� si� co�, co zainteresowa�o Jima bardziej dziejami �wiata czarodziejskiego.
Ciche pochrapywanie jednego z uczni�w, w ostatniej �awce wyrwa�o go z odr�twienia.
Wzdrygn�� si�, potr�caj�c przy tym r�k� Philipa, kt�rego notatk� zdobi�o teraz do�� du�e granatowe ma�ni�cie. Na czole ch�opak ukaza�a si� delikatna kreska, b�d�c pocz�tkiem przysz�ej zmarszczki.
- Czy Ty nie mo�esz chocia� raz pos�ucha�?! – sykn��, kopi�c go pod stolikiem w kostk�.
James j�kn��. Srogie by�y kary jakie Phil wymierza� za przerywanie mu, tak wa�nych i ciekawych zaj��. Pod spojrzeniem zielonych oczu, w kt�rych czai� si� mro�, nieobecny w oczach Kasandry, postanowi� si� zastosowa� do jego polecenia.
Poprawi� si� w krze�le, po chwili wpatruj�c si� w w�t�� posta� ducha. Zacz�� s�ucha�.
Co jak co, ale to by� wysi�ek ponad miar� dla zwyk�ego ucznia.
- ...�yj� na og� w stadach. Przystosowane s� do �ycia zar�wno s�odkiej jak i s�onej wodzie... – jednostajny ton przerwa�o do�� g�o�ne parskni�cie.
- M�oda damo, czy by�aby� �askawa nie przeszkadza� w lekcji? - powiedzia� wolno duch.
-Tak, profesorze. Jednak zdziwi�a mnie jedna kwestia. – w rz�dzie po lewej r�ce Jima, w drugiej �awce od katedr, siedzia�a Isleen i gdyby widzia�, teraz wyraz jej oczu zdziwi�by si�. – Ale czy na Historii Magii powinno naucza� si� o trytonach i syrenach? S�dzi�am raczej, �e te ...hmm istoty pasuj� bardziej do Opieki nad Magicznymi Stworzeniami.
- Moja droga, Trytony i Syreny to nie zwierz�ta, wi�c nie rozumiem co ma do tego Opieka. Same stanowi� o sobie, i �adna inna istota na ziemi nie rz�dzi nimi. A z Histori� magii maj� bardzo wiele wsp�lnego. Bowiem od ich magii pochodz� najwi�ksze wodne Czary, jakich nie posiedli czarodzieje. To w�a�nie czarodzieje boj�c si�, odizolowali je i kontroluj�. – w g�osie Binnsa jeszcze nigdy nie by�o tyle, irytacji i gniewu. Isleen zamruga�a szybko.
W tym w�a�nie momencie w ca�ym Hogwarcie da�o si� s�ysze� straszliwy huk, jakby wiele armat zacz�o wystrzeliwa� pociski, o tej samej porze. A potem wysoki krzyk. Ju� ka�dy wiedzia� co si� �wi�ci.
***
Profesor Minerwa MacGonagall przechadza�a si� spokojnie korytarzami Hogwartu. Trwa�y lekcje nikt nie wrzeszcza�, nie biega� i og�lnie panowa�a cisza i spok�j. Pani Dyrektor, swe kroki kierowa�a do kuchni, w celu jak najszybszego skonsumowania kawy z mlekiem i ciastkami.. Zawsze mia�a pude�ko w gabinecie, jednak dzi� ich zabrak�o.
Przechodz�c ko�o jednej ze zbroi, tak licznych w tym zamku, us�ysza�a cichy stukot. Odwr�ci�a si� i w tej w�a�nie chwili na kamienn� posadzk� spad�a przy�bica. Podnios�a j� i odstawi�a na miejsce. Gdy tylko us�ysza�a g�uchy chrz�st metalu, chcia�a cofn�� r�ce. Jednak nie zd��y�a. Zbroja wybuch�a jej w r�kach, tworz�c przy tym k��by mlecznobia�ej pary, kt�ra ju� zacz�a rozchodzi� si� po korytarzu. Po opancerzeniu pozosta� tylko drobny py�.
Wybuch tej jednej by� niczym alarm dla pozosta�ych. Wszystkie zbroje w zasi�gu wzroku pani profesor eksplodowa�y, robi�c przy tym niemi�osiernego ha�asu i coraz to nowej mg�y.
Krzykn�a przeci�gle.
Tego im nie podaruje.
Po czym kieruj�c si� na o�lep, stara�a si� dotrze� do klasy Historii Magii, w kt�rej Ci uczniowie mieli akurat lekcj�.
Wtargn�a do klasy, z osmolonymi brwiami i brudnymi od sadzy policzkami. Jej szata by�a tu i �wdzie podarta.
Twardo i bez najmniejszego za�amania w g�osie powiedzia�a dwa s�owa.
***
Przed du�ym biurkiem dyrektora szko�y, sta�o dwoje nastolatk�w. Jedno wbi�o wzrok w ziemi� i usi�owa�o z wszelk� cen� si� nie �mia�, drugie z podniesionymi oczyma obserwowa�o wysok� posta�, szybko przemieszczaj�c� si� po pomieszczeniu. R�ce zapletli z ty�u, pr�buj�c przybra� na twarz wyraz nie�wiadomo�ci.
- Tego ju� za wiele! Jak �mieli�cie zrobi� co� podobnego! – wrzeszcza�a przechodz�c z konta w k�t dyrektorka. Zd��y�a ju� ich zbluzga�, zmaltretowa� psychicznie, sponiewiera� (oczywi�cie, tylko w przeno�ni). Teraz tylko wrzeszcza�a, wypominaj�c wielokrotnie skutki ich karygodnego czynu i �e jest ju� na to za stara. Co prawda ju� wiekowa, jednak ci�gle �wawa.
- Macie co� na swoje usprawiedliwienie? – spyta�a w ko�cu, mierz�c ich pal�cym spojrzeniem.
- Ale pani profesor, to nie my. – powiedzia�a cicho, acz wyra�nie dziewczyna.
- Jak to nie wy! A kto inny w tej szkole posun��by si� do czego� takiego?! – powiedzia�a ju� spokojniej, aczkolwiek nie bardzo cicho.
- Niestety musi pani znale�� sobie innego winowajc�. Tonie my! – powt�rzy� ch�opak.
- I ja mam w to uwierzy�!
- A ma pani na to jakiekolwiek dowody? – zapyta�a blondynka, przygl�daj�c si� profesorce.
Fakt. Minerwa dowod�w nie mia�a, opr�cz wiedzy �e to na pewno oni.
- Szlaban! Miesi�czny! Minus pi��dziesi�t punkt�w!– wrzasn�a.
- Ale za co?
- Za zadawanie g�upich pyta� i nie przyznanie si� do winy! –zgasi�a ich natychmiastowo. – A teraz �egnam.
Uczniowie bez s�owa opu�cili gabinet, przy akompaniamencie huk�w z g��bi zamku.
Zosta�a sama.
Przetrzyma�a Huncwot�w, braci Weasley’�w, ale ta dw�jka by�a ponad jej si�y.
***
Kasandra Archer i James Potter wyszli w�a�nie z gabinetu dyrektorki. Po zamkni�ciu si� du�ych d�bowych drzwi przybili sobie pi�tk�.
Przeszli ko�a gargulca, strzeg�cego przej�cia, zag��biaj�c si� tym samym w mg�� kt�r� sami zgotowali. Drog� do Pokoju Wsp�lnego znaj� przecie� na pami��, szczeg�lnie od miejsca w kt�rym si� przed chwil� znajdowali.
Szlaban im nie straszny, mieli ich ju� z setk� na koncie. A zabawa by�a przednia, gdy� para po godzinie zmienia�a kolory, jeszcze bardziej ograniczaj�c widoczno��.
Pod��yli do Wie�y z zamiarem zaproponowania Gryfonom zabawy w chowanego.
______________
Mia�am napisa� o wi�cej o Isleen. Nie mog�. Pom�cz� to d�u�ej jak i niekt�rych z was. I tak wiecie ju� o wiele wi�cej.
Pozdrawiam serdecznie,
Laurelin