Rano obudzi� mnie deszcz, b�bni�cy dono�nie o szyb� okna. J�kn��em, przewracaj�c si� na drugi bok. Nie mia�em si�y wsta�, poniewa� po�o�y�em si� o 2 w nocy i teraz ledwie �y�em. Bola�o mnie wszystko- od st�p a� po pulsuj�c� g�ow�. Przez moment zastanawia�em si�, czy nie p�j�� do piel�gniarki, ale szybko porzuci�em ten �a�osny pomys�. �ykn��em tylko jakie� prochy na b�l g�owy i z niech�ci� wsta�em z ��ka. Z niepokojem wyjrza�em przez okno na krajobraz lodowcowy. Moje obawy potwierdzi�y si�, jak tylko zobaczy�em panuj�c� na dworze �nie�yc�. Grad pomieszany ze �niegiem uderza� ze wszystkich si� we wszystko, co tylko znajdowa�o si� w pobli�u. Na my�l, �e mia�bym wyj�� na ten mr�z a� poczu�em dreszcze. I nagle przypomnia�o mi si�, co dzisiaj jest za dzie�- 17 grudnia! Wielki Fina� szkolnego Quiddicha! Najpierw ogarn�a mnie rado�� i u�miech pojawi� mi si� na twarzy- znik� jednak jeszcze szybciej, ni� si� pojawi�, a podniecenie i emocje, maluj�ce si� na mojej twarzy, natychmiast zgas�y. Bo oto mam gra� w najwa�niejszym, szkolnym meczu Quiddicha na oczach ca�ej szko�y, kiedy na dworze prawdopodobnie nie wida� nic pr�cz �niegu i gradu. Nie raz, nie dwa gra�em ju� na meczach, i to du�o wa�niejszych ni� ten, w takich warunkach, ale...No w�a�nie- ale...Cho� pr�bowa�em sobie wm�wi�, �e to zwyk�e omamy o przewidzenia, ale prawd� zna�em. A prawd� by�o to, �e przez ten weekend nie widzia�em w oczach koleg�w, a nawet mojej wychowawczyni, notabene tej, kt�ra mnie tak nie lubi i vice versa, niczego innego, pr�cz nadziei. Tak, nadziei! Za�mia�em si� gorzko, wiedz�c, �e nie�atwo b�dzie godnie zako�czy� ten mecz. Problem w tym, �e nienawidz�, kiedy ludzie wymagaj� ode mnie rzeczy, kt�re zazwyczaj nie zale�� ode mnie. Mam ambicje, ale to nie znaczy, �e zawsze maj� wp�yw na dalszy tok wydarze�. Chcia�em wygra�, chcia�em zdoby� dla mojego domu to, czego ka�dy ucze� pragnie- Pucharu Quiddicha- ale to nie znaczy, �e mi si� uda...Czasem �a�uj�, �e musz� w moim �yciu zawsze gra� zawodnika �wiatowej s�awy- �e nie mog� jak normalny cz�owiek cieszy� si� zar�wno z wygranej, jak i z przegranej- jako motywacji do dalszego dzia�ania. Tymczasem ka�dy uwa�a, �e musz� by� zawodnikiem i �e musz� zawsze wygrywa�. Wiem, �e to nie powinno znajdowa� si� w pami�tniku gracza Quiddicha, ale chwilami wydaje mi si�, �e nie jestem zawodnikiem, kt�rego wszyscy podziwiaj� lub chwilami nie, jak to z ka�dym jest, a raczej narz�dziem w r�ku innych, ��dnych nagr�d i s�awy. Nie raz �a�owa�em mojego trybu �ycia i nie raz pr�bowa�em go zmieni�- jak na razie, bez skutku. Pozostawa�o tylko cieszy� si� z grania i nie my�le� o tym, co sobie wyobra�aj� inni. Tylko �e nie zawsze jest to mo�liwie. Tak by�o i tym razem.
Zeszed�em na d�, kieruj�c si� ku Sali Jadalnej. W chwili, gdy otworzy�em drzwi, w pomieszczeniu zapad�a cisza, jak makiem zasia�. Wszystkie oczy skierowane by�y ku mojej osobie. Ba�em si� a� zajrze� w nie, by nie zobaczy� w nich nadziei i determinacji, wi���cej si� z wygran�. Kiedy jednak odwa�y�em si� na nie zerkna�, moim sercem targn�� wielki b�l. A jednak. To nie przyjaciele, to kolejni �lepi kibice- westchn��em w g��bi siebie. Ich zachowanie bynajmniej nie dodawa�o mi otuchy. Staraj�c si� zwraca� na siebie jak najmniejsz� uwag�, cicho zasiad�em przy stole. Od razu poczu�em na plecach serdeczne (cho�, w�a�ciwie, g��wnie pozornie) poklepywania, a zewsz�d dobieg�y do mnie g�osy podekscytowanych koleg�w. Spr�bowa�em si� u�miechn��, cho� wyszed� mi raczej ch�odny grymas. Si�� woli powstrzymywa�em si� od wyrzucenia im prosto w twarz tego, co tu napisa�em, lecz porzuci�em ten pomys� wiedz�c, �e nic tym nie wsk�ram. Westchn��em tylko cicho i zabra�em si� do jedzenia owsianki. Cho� zazwyczaj jedzenia jej sprawia�o mi przyjemno��, dzi� poczu�em b�l w �o��dku i wielk� ch��, by zaprzesta� spo�ywania tego jedzenia. Lecz gor�ce namowy i pro�by koleg�w dojedzenia zmusi�y mnie do pos�uchania ich. By�em poniek�d dumny z siebie, poniewa� udawa�o mi si� trzyma� sw�j narastaj�cy gniew w ryzach. Lecz moja cierpliwo�� zosta�a wystawiona na du�� pr�b�, kiedy m�j kolega z r�wnoleg�ej klasy spyta� z min� niewini�tka:
-Wiktor, ale z�apiesz ten znicz szybko, tak? No bo wiesz, my wygra� po prostu musimy...-Po�o�y� na nacisk na ostatnie s�owo do tego stopnia, �e mia�em mu w pewnej chwili ochot� przy�o�y�. Mrucz�c do siebie cicho pod nosem dla ukojenia nerw�w, nie odpowiada�em na jego natr�tne pytanie, wi�c szybko da� sobie spok�j i wr�ci� do rozmowy z innymi ch�opakami. Ja tymczasem, czym pr�dzej, doko�czy�em owsiank� i pobieg�em na g�r�, byle dalej od tych namolnych pyta�. Odetchn��em z ulg� dopiero wtedy, kiedy znalaz�em si� u siebie w pokoju i usiad�em na skraju ��ka. Wyj��em spod niego moj� kochan�, dobr� miot��, z kt�r� tak wiele cudownych wspomnie� wi�za�em. Ogarn�o mnie uczucie melancholii, gdy tylko jej dotkn��em. Wreszcie odnalaz�em spok�j, pomimo tego, jak wiele dzisiaj z ni� mia�em prze�y�. Zdenerwowanie i irytacja wr�ci�y z chwil�, gdy znalaz�em si� w ogromnym t�umie uczni�w, zmierzaj�cych ku boisku Quiddicha. Poniewa� z trudem przychodzi�o mi cierpliwie odpowiada� na natr�tne pytania podekscytowanych koleg�w, zagryz�em warg� i postanowi�em milcze�. Tyle �e to milczenie bywa niekiedy prawdziw� udr�k�. Tak by�o i tym razem. W ko�cu jednak przed nami ukaza�o si� demonstracyjne boisko Durmstrangu, wi�c z ulg� mog�em si� po�egna� z lud�mi i ruszy� w kierunku szatni. Nie mog�em si� powstrzyma� od mimowolnego pod�u�nego gwizdni�cia na widok naszego boiska. Trudno by�o go nie podziwia�- �wiatowej klasy, ogromne, nowocze�nie urz�dzone z najlepszej jako�ci s�upkami i specjalnie amortyzuj�cej upadek oraz wzniesienia powierzchni boisko. Wci�� nie mog�em si� nadziwi�, �e tak dobre boisko znajduje si� w Durmstrangu, szkole, kt�rej po�o�enia nikt niewtajemniczony nie zna...
W szatni a� j�kn��em i b�l brzucha jeszcze bardziej si� wzmocni�, bo zamiast wspieraj�cych i pocieszaj�cych koleg�w ujrza�em po raz kolejnych ludzi, w kt�rych r�ku jestem tylko narz�dziem s�awy i honoru. A tak bardzo pragn��em zrozumienia cho�by ze strony przyjaci�...
Zewsz�d obieg�y mnie g�osy, ale nawet ich nie s�ucha�em. Szybko si� przebra�em, ignoruj�c zaczepki i pytania. Z niecierpliwo�ci� czeka�em ju� tylko, a� us�ysz� gwizd Karkarowa, oznajmiaj�cy, i� rozpocz�� si� Wielki Fina�. Cho� z tak� po�piechem oczekiwa�em odg�osu, kiedy go us�ysza�em, mimo wszystko ogarn�� mnie l�k. Co, je�li si� nie uda? Co, je�li wszyscy wci�� b�d� mn� rozczarowani? I wtedy dotar�o do mnie, co si� ze mn� dzieje. W ko�cu nie wa�ne, czego ode mnie inni oczekuj�- wa�ne, �eby zrobi� wszystko, co w mojej mocy i czerpa� z tego rado��. Z tym mottem ruszy�em przed siebie, z zamachem otwieraj�c drzwi- bowiem rozleg� si� dono�ny d�wi�k gwizdka s�dziego.
Z miot�� pod pach� i determinacj�, maluj�c� si� na twarzy, zrobi�em �mia�y krok. W uszach dzwoni� mi wiatr- nie s�ysza�em nic, ani dopinguj�cych lub wr�cz odwrotnie okrzyk�w, ani s��w s�dziego, ani pocieszaj�cych i motywuj�cych rad przyjaci�. O tym, �e mam wystartowa�, dowiedzia�em si� po ruchu r�ki s�dziego i starcie przeciwnik�w oraz moich graczy. Wystartowa�em. I nagle poczu�em, jak odp�ywa ze mnie strach, jak znika obawa i wlatuje we mnie rado��. Lekko��, jak� poczu�em, nie jestem wstanie opisa�. Poczu�em si� niesamowicie szcz�liwy, jakby nic nie by�o wa�niejszego od dobrej zabawy. Niestety, s�dzia i kibice uwa�ali zupe�nie odwrotnie. Chwilami mocno niegrzeczne komentarze speakera i szydercze niekiedy okrzyki publiczno�ci pokazywa�y, jak bardzo zale�y im na wygranej. Rado�� i spok�j, kt�re mnie ogarn�y, ulotni�y si� r�wnie szybko, co si� pojawi�o. Zn�w g��boko we mnie zarasta�a obawa i l�k o reakcj� kibic�w i dalszy tok wydarze�. D�ugo nie mog�em odnale�� znicza- m�j przeciwnik szukaj�cy r�wnie� nie m�g� go dojrze�. Tymczasem s�siednia dru�yna prowadzi�a 70:0, co by�o spor� przewag�. Zacz��em w�tpi� w dobry koniec gry dla naszej dru�yny. I nagle...Co� b�ysn�o mi przed oczami...Wyt�y�em wzrok i zanurkowa�em brawurowo w d�, a za mn� m�j przeciwnik. W my�lach powtarza�em sobie tylko jedno: z�apa� znicz, z�apa� znicz...Ju� my�la�em, ze dotkn� lataj�cej pi�eczki, ju� prawie czu�em, �e j� trzymam, gdy nagle...Otoczy�a mnie martwa ciemno��.
Notka bardzo dobra, du�o uczu� i opis�w.
Zauwa�y�am, ze napisa�a�: "Zeszed�em" zamiast zszed�em.
Poza tym bardzo mi si� podoba�o.
Masz �wietny styl!
Powtarzam Ci to chyba za ka�dym razem.
Jestem bardzo ciekawa, jak sko�czy si� ten mecz...
Zapraszam do Romildy, nowy wpis!
Pozdrowienia!;*
Bardzo wci�gaj�ce i dobrze napisane, du�o rozs�dnych przemy�le� Wiktora i widz�, �e stsrasz si� pisa� l�ej, mniej literacko - to dobrze. Czyta si� o wiele lepiej Ciekawa jestem, co si� sta�o Wikowi: t�uczek, ten szukaj�cy czy mo�e zemdla�? Ach, dodaj szybko nowy wpis....zapraszam do Marty na now� cz�� ;*
Parvati, bardzo ciekawy wpis. Wci�gaj�cy mecz i tyle uczu� Wiktora, �e komputer mi si� zagrza� i musia�am go wy��czy� na p� godziny. Zgadzam si� z Mart�, piszesz mniej literacko. Jest du�o l�ej ni� ostatnio. Biedny Wiktor, czy�by zemdla�?
Pozdrawiam i zapraszam do siebie.
Lara
Ciesz� si�, dziewczyny, �e lepiej jest, je�li chodzi o literacki j�zyk Postaram si� jeszcze nad tym pracowa�, dzi�ki B��d�w robi� ju� si� b�d� stara� nie robi�, dzi�ki za zwr�cenie uwagi
Pozdrawiam Was serdecznie i gor�co �ciskam za komentarze,
Parvati:*
Parba
Strasznie mi si� podoba. Tw�j Wiktor jest taki inny, troch� r�ny od tego ksi��kowego i o wiele bardziej go lubi�, ni� tego kanonicznego. Doda�a� swojej postaci troch� charakterku
Podobaj� mi si� zawarte w tek�cie przemy�lenia i uczucia.
Lubi� tw�j styl, �atwo si� czyta. Akcja jest ciekawa, nie mog� si� doczeka� nast�pnej notki, pisz szybko Efektowne zako�czenie, nie ma co.
Z niecierpliwo�ci� czekam na nast�pn� notk� i zapraszam do siebie