W pu�apce Auror�w, czyli ci�g dalszy "torbowej" afery.
Notka po d�ugiej przerwie, z dedykacj� dla Doo i Syrci, dzi�ki kt�rym notka w og�le si� pojawia. Dzi�ki! : )
Parvati
***
-�e co, prosz�?!- wykrzykn�li�my r�wnocze�nie, czuj�c, jak oblewamy si� zimnym potem. Pode mn� ugi�y si� nogi i po raz pierwszy poczu�em, co to znaczy kompletny m�tlik w g�owie. Nie mog�em ogarn�� tego, co si� dzieje- zreszt� moi przyjaciele tak samo, s�dz�c po ich minach. Przecie� to nie nasza wina! To nie my! Chcia�em wykrzycze� to tym czarodziejom prosto w twarz, ale si� powstrzyma�em. Jeszcze nie teraz, pomy�la�em. Tylko pogorsz� spraw�.
Dali�my wi�c zaku� sobie r�ce w kajdany, nie protestowali�my, gdy poprowadzono nasz �rednio delikatnie ku �wistoklikowi, pomimo, �e z trudem hamowali�my wyja�nienia. I tak by nas nie s�uchali, a nie wygl�dali na zbyt cierpliwych. Zreszt� trudno im si� dziwi�, te� nie by� bym zbyt zadowolony, pracuj�c w wakacje, zw�aszcza w taki upa�. Ale nie, nie, �al mi ich nie by�o ani troch�, wr�cz przeciwnie- wzrasta� we mnie coraz to wi�kszy gniew i naprawd� nie wiem, jak si� powstrzyma�em od rzucenia kilku ostrzejszych s��w.
Wyszli�my popychani na ogromne pole, otoczone z trzech stron g�stym i starym lasem. Pogoda by�a �liczna, niebo b��kitne bez ani jednej chmurki, jedynie gor�co dawa�o w ko��. Kiedy pomy�la�em, �e tak pi�kne lato sp�dz� w Azkabanie, to zagryz�em warg�, �eby nie j�kn��. Za jakie grzechy!
Pr�bowa�em przesta� o tym my�le�, ale gdy tylko zmuszono nas do chwycenia �wistoklika, trudno by�o uchroni� si� od ponurych wizji naszych kolejnych dni. Nie mieli�my przecie� �adnego dowodu, nic, co by by�o na nasz� korzy��. Nawet �wiadkowie byli zbyt schlani, by po�wiadczy� o naszej niewinno�ci, a przecie� nawet gdyby, to posiada�em dziwne przeczucie, �e po�owa z nich sama powinna wyl�dowa� w tym samym miejscu, co my, i to chyba nie bez winy. No, ale...
Poczu�em najpierw nieprzyjemne mrowienie, a potem wszyscy naraz wrzasn�li�my i opu�cili�my gwa�townie polan�. Miota�o i szarpa�o nami przez kilka minut- wygl�da�o na to, �e �wistoklik by� chyba odrobin� zu�yty. Z pocz�tku by�o nam ju� oboj�tne, jak d�ugo b�dziemy lecie�, ale po chwili zbledli�my i kiedy spojrza�em na twarz Digel, zorientowa�em si�, �e nie tylko ja mam ochot� zwymiotowa�. Chcia�em co� do niego rzuci�, ale wiatr tak gwizda�, �e nie s�ysza�em w�asnych my�li. Ba, nawet si� z tego cieszy�em, bo nie by�y za szczeg�lne.
Kiedy po kilku latach, jak mieli�my wra�enie, wyl�dowali�my, mia�em zawroty g�owy i prawie przewali�em si� na Johna. Kiedy mnie przytrzyma�, spyta�em retorycznie bezbarwnym g�osem:
- I co teraz?
Wyraz jego twarzy- a by�a to kamienna twarz kompletnie bez emocji- u�wiadomi� mi, �e czuje dok�adnie to samo, co ja. Czyli kompletn� pustk�.
Rozejrza�em si� dooko�a mnie. Znajdowali�my si� przed gmachem jakiego� demonstracyjnie urz�dzonego budynku, pe�nego licznych z�oce� i ruszaj�cych si� magicznych rze�b. By�y niezwykle pi�kne, wyd�utowane co do jednej rysy twarzy, a przedstawia�y g��wnie kobiety z wagami, b�d�ce symbolem sprawiedliwo�ci i uczciwo�ci. Tja, ministerstwo...bardzo wiarygodne, zdoby�em si� w my�lach na gorzki humor. Zawsze jaki�.
Miejsce to by�o urz�dzone z ogromnym przepychem i rozrzutno�ci�, wi�c poczu�em si� jak ma�a mr�wka w wielkim mie�cie. Co zreszt� zgadza�o si� z prawd�, bo po p�dz�cych czerwonych autobusach pozna�em, �e to Londyn.
Mijaj�cy nas przechodnie cz�sto przechodzili pomi�dzy nami, wpadaj�c na nas, a jednak nie wyczuwaj�c naszej obecno�ci. No tak, przypomnia�em sobie. Zakl�cie kamufluj�ce.
Ruchem g�owy postawny, szeroko zbudowany czarodziej z czarn� br�dk� i tr�jk�tnymi okularami wskaza� mi kierunek, w kt�rym mamy p�j��. Kiwn��em wi�c na ch�opak�w i niech�tnie weszli�my do budynku.
Je�li z pocz�tku s�dzi�em, �e budynek jest ogromny, to si� grubo myli�em. Tamto to nic w por�wnaniu z wn�trzem. B�yszcz�ca, bia�a pod�oga, szare �ciany i barokowe, z�ocone meble upewni�y mnie w przekonaniu, �e to pa�ac, a nie budynek…No w�a�nie, czego?
Zerkn��em na napis i zamar�em. Czu�em, �e krew odp�ywa mi z twarzy. �e te� wcze�niej si� nie domy�li�em! Sta�em przed ogromn�, unosz�c� si� w g�r� i w d� tabliczk�:
Gmach Ministerstwa Magii, Londyn.
Szturchn��em najbli�ej stoj�cych Johna i Digela, cho� Brian i Tom te� si� zorientowali. Ich reakcja by�a dok�adnie taka sama, no, mo�e z wyj�tkiem Toma, ale on zawsze przyjmowa� wszystkie przeciwno�ci losu z niesamowitym stoicyzmem, czego mu zreszt� od zawsze zazdroszcz�. Mnie znajomi m�wi�, �e moja twarz jest jak „otwarta ksi�ga”- rumieni� si� i bledn� jak na zawo�anie, dos�ownie.
Widz�c nasze przera�enie, jeden z Auror�w- bo teraz ju� zorientowali�my si�, kim ci czarodzieje s�, cho� nadal nie wyja�ni�o si�, sk�d znale�li si� nagle w Bagdolu brytyjscy przedstawiciele Ministerstwa- roze�mia� si� szyderczo �miechem tak z�owieszczym i pe�nym z�o�ci, �e przesz�y mi ciarki po plecach. Wzdrygn��em si�, co z kolei zauwa�y� drugi i szturchn�� mnie bole�nie. Albo naprawd� nie lubi� tej pracy, albo uwa�aj� nas za przest�pc�w. W sumie, nie znaj�c prawdy, maj� pow�d, przyzna�em z gorycz� w duchu.
Nagle nasze kajdanki znikn�y i zn�w mogli�my swobodnie porusza� r�koma. Z pocz�tku pomy�la�em z rado�ci�, �e mo�e domy�lili si�, �e jeste�my niewinny, ale by�a to bardzo naiwna i z�udna nadzieja. Po prostu z Ministerstwa nie da si� uciec. Jest strze�one prawie tak jak Azkaban, z t� r�nic� jedynie, �e strzeg� go bardziej ludzkie istoty.
Kiedy szli�my ogromnymi, szerokimi korytarzami, teraz prawie opustosza�ymi przez to, �e by� �rodek dnia i wszyscy byli zamkni�ci w swoich biurach, ko�o g��w przelatywa�y nam malutkie li�ciki. Przypomnia�em sobie opowie�ci wuja o lataj�cych, magicznych papierach zast�puj�cych dla porz�dku og�lnego sowy. By� to niesamowity widok, zw�aszcza, gdy „wsiada�y” z nami do windy, kt�ra, jak z przera�eniem zanotowa�em w g�owie, pojecha�a na �sme pi�tro, czyli Departament Nielegalnych Magicznych Przedmiot�w. Kiedy rozleg� si� dono�ny d�wi�k, oznajmiaj�cy o tym, �e dotarli�my na miejsce, poczu�em, jak z nerw�w skr�ca mi si� �o��dek. Zawsze by�em podatny na trem�, ale tego uczucia z niczym nie mog� por�wna�. Uczucia pewno�ci, �e zaraz zamkn� ci� w ciupie z dementorami.
Ch�odny kobiecy g�os powt�rzy� nazw� departamentu na tym pi�trze, a my, dr��cy z niepokoju, wysiedli�my i ruszyli�my w kierunku zdobionych, starych drzwi. Gdyby nie to, �e zaraz mia�em je otworzy�, m�g�bym uzna� je za �adne.
- Witam, w czym mog� s�u�y�?- sztucznie za�wierka�a m�oda, elegancka kobieta oko�o lat 30.
Poczu�em si� dziwnie, jakbym wkroczy� do �wiata uprzejmych robot�w. Milczeli�my, bo wyra�nie nie do nas skierowa�a pytanie. Aurorzy za� d�ugo nie czekali z odpowiedzi�. Ten pot�nie zbudowany wyparowa�:
- Ch�opcy- tu zagotowa�em si� ze z�o�ci. Phi, ch�opcy! Tja, tyle �e prawie szesnastoletni!- posiadali nielegalne narkotyki, zakazane w Bu�garii- g��wnie uryteks i teksofili�.
Po prostu mnie zatka�o. Oczywi�cie, wiedzia�em, �e wsadzili nam do torby jakie� nielegalne narkotyki, ale �e tak silne i niebezpieczne? Zwykle by�y powodem do �art�w w szkole, na zasadzie �artobliwego pytania, jak tam nasz urteks, ale nigdy, nawet w najgorszych koszmarach, nie wyobra�a�em sobie, �e kiedykolwiek b�d� je mia� w zasi�gu r�ki, i to na dodatek we w�asnej torbie!
- Co oczywi�cie jest szczeg�lnie zabronione w Bu�garii - kontynuowa� uparcie Auror- ze wzgl�du na niezwykle siln� i uzale�niaj�c� dzia�alno�� tych dw�ch najgro�niejszych narkotyk�w magicznych. Z tego, co sobie przypominam, za powy�sze wykroczenia skazuje si� na ok. 5- 10 lat w Azkabanie, mam racj�?
- Oczywi�cie.- Wci�� monotonnym i wysokim g�osem zapiszcza�a sekretarka- robot.- Czyli wszystko wyja�nione, rozprawa odb�dzie si�...Chwileczk�...- Tu kobieta zerkn�a w kalendarz i profesjonalnie zmarszczy�a czo�o.- Hmm...Mecenas Trokurowski mo�e si� tym zaj�� jutro po po�udniu, godz. 16:00. Czyli jeste�my um�wieni?
Olbrzym spojrza� na pozosta�ych. Pokiwali g�owami.
- Oczywi�cie, za�atwi� reszt�.
- Jak� reszt�?- wtr�ci�em, coraz mniej z tego wszystkiego rozumiej�c.
Wszyscy spojrzeli na mnie ch�odno, jedynie kumple �ywo poparli.
- Zgromadzenie Rady, Wizengamot…- ozi�ble wymienia� Auror.- I oczywi�cie dementorzy na czas przes�uchania.