"In the event of my Demise,
when my heart can beat no more
I hope I die for a belief that I had lived for." (ang.)
"W dniu mojej śmierci
gdy moje serce nie będzie mogło już dłużej bić
mam nadzieję, że umrę za Wiarę, dla kt�rej chciałem żyć."
Autor: Tupac Shaker
Życie Nataszy jest pełne zagadek i tajemnic, żeby je odkryć musisz przeczytać ten pamiętnik, w kt�rym nie znajdziesz nic opr�cz b�lu, smutku i prawdziwego życia� To nie jest kolejny pamiętnik pt. �Jestem księżniczką! Klękajcie narody!�.
Życzę miłego czytania i komentowania!
"... Czasami lepiej jest co� napisa� ni� powiedzie�..."
Wiecie jak to jest tworzy�? Zawsze wydaje Ci si�, �e jest do kitu, ale gdy druga osoba zapewnia Ciebie, �e jest dobrze, nie chcesz w to uwierzy�. Tak jest ze mn�… Kiedy tylko co� napisz�, wydaje mi si� za s�abe i mam to ochot� usun��… Chyba jestem ma�o dowarto�ciowana… Bellu�, Ty wiesz o co chodzi… Pozdrawiam czytaj�cych i zapraszam do czytania!
***
�wi�ta 1992 roku
Staram si� unika� rodzic�w i rodze�stwa, poniewa� nie mam ochoty na k��tnie. W�a�ciwie mia�am nie przyje�d�a� do domu, ale po rozmowie z Severusem zmieni�am zdanie. Musz� tak gra�, aby wygra�. To jest pewne!
-Wychodz�! –Krzykn�am. Najpro�ciej jest unika� niepotrzebnych pyta�. �nieg zn�w zacz�� pada�. Zimne powietrze smaga�o mnie po policzkach. Kroki skierowa�am w g��b lasu.
„O 9 w lesie, nad stawem 23 grudnia! N.P.” -Tak mu napisa�am. Stara�am si� zebra� my�li, chcia�am przygotowa� si� do rozmowy z nim. Tyle pyta�, a tak ma�o czasu!
„Za dziesi�� minut dziewi�ta” –zerkn�am na zegarek, kiedy dochodzi�am na miejsce. Czeka� ju� na mnie. Sta� oparty o drzewo. Czarna szata doskonale ��czy�a si� kolorystycznie z jego w�osami. Spogl�da� w niebo.
-O czym chcia�a� rozmawia�? Musia�em wsta� wcze�niej ni� planowa�em, mimo �e mam wolne. –Powiedzia�.
-Kujonka, do�� �adna, bogaci rodzice, zmiana szko�y –domy�lasz si� o co mi chodzi?
-Nie bardzo. Nie mam zielonego poj�cia do czego zmierzasz. –Spojrza� na mnie. Wydawa� si� taki spokojny. Inny ni� zazwyczaj.
-Chcesz pro�ciej? –Pokiwa� g�ow�. –Zak�ad, kt�ry wygra�e� za czas�w szko�y. –Twarz mu zesztywnia�a. Spojrza� w g�r�.
-Nie b�d� k�ama�. Bra�em udzia� w tym zak�adzie i nawet go wygra�em. Nie wiem sk�d wiesz i do czego zmierzasz, ale nie ma sensu ci�gn�� tej rozmowy dalej. –Powiedzia�. Ruszy� w stron� swojego domu.
-Teraz uciekasz, a wtedy przelecia�e� t� dziewczyn� wy��cznie dla zak�adu! –Nie daruje mu tego, nie pozwol� mu tak szybko odej��! Pobieg�am za nim. –Czemu nie chcesz mi odpowiedzie� na kilka pyta�?! Czy�by� si� ba�?
-Nie chc� do tego wraca�! To by�o dawno temu! –Zatrzyma� si�, ja te�. Sta�am za nim. –Zmieni�em si�…
-Nie mnie to ocenia�.
-Pytaj, tylko nie licz, �e na wszystkie pytania ci odpowiem. –Podszed� do drzewa, opar� si� o nie.
-Jak si� ona nazywa�a?
-Serena. Serena Hoffer, krukonka. By�a o rok m�odsza ode mnie. Kr�tkie blond w�osy, br�zowe oczy, nawet zgrabna. Jej wad� by�o wytkanie nosa, gdzie nie trzeba. Wiecznie m�wi�a, �e nie interesuj� j� ch�opcy. Zawsze poni�a�a osoby o niskim statucie maj�tkowym, a nawet wytyka�a innym pochodzenie. Ty jeste� czystkokrwisty- mog� si� z tob� zadawa�, za� ty jeste� pochodzenia mugolskiego- b�d� omija�a ciebie szerokim �ukiem. Tak selekcjonowa�a ludzi. –Wpatrywa� si� t�po w przestrze�.
-By�a jaka by�a, ale to nie pow�d, �eby zak�ada� si� o ni�!
-�atwo ci m�wi�, bo nie zna�a� jej. Wszyscy j� omijali szerokim �ukiem. Kiedy tylko wywijali�my kolejny numer z ch�opakami, ona nazywa�a nas „kretynami”, kt�rzy nie dojd� do niczego w przysz�o�ci. Do twojego ojca mawia�a: Nie dziwi� si� Evans, �e ciebie nie chce. Tobie te� si� dziwi�, bo pochodzisz ze szlachetnej rodziny, a ogl�dasz si� za plebsem. –�cisn�am nerwowo r�ce. By�o mi zimno. Wiatr coraz mocniej hula�. –Istnia�a pewna grupa ludzi, kt�rzy co roku zak�adali si� o r�ne rzeczy. Zapisa�em si� do niej, bo nie mia�em nic do stracenia. Przez pierwszy miesi�c nauki w szkole zastanawiali�my si�, o co mo�na si� z�o�y�. Ebenezer, pewien puchon, rzuci�, �e o dziewczyn�. My podchwycili�my ten pomys�. Przez kolejny tydzie� typowali�my dziewczyny, kt�re… by�y by godne „tego”. –Prze�kn�� �lin�. –Na li�cie by�a twoja matka… Wiedzia�em, �e James by nas wszystkich pozabija�, gdyby si� dowiedzia�, wi�c rzuci�em nazwisko „Hoffer”, i tak pozosta�o.
-Dlaczego moja matka? –Nie mog�am w to uwierzy�, po prostu nie chcia�am. „Dlaczego?!”.
-Hmm… Darujmy to sobie. Nie wa�ne! –Rozejrza� si� po okolicy. Wsz�dzie bia�o. �nieg pada� coraz to mocniej. Zadr�a�am.
-Powiedzia�e�, �e nie mia�e� nic do stracenia, jak mam to rozumie�?
-Hmm… By�em w si�dmej klasie i mia�em po dziurki w nosie tych wszystkich piszcz�cych dziewczyn na m�j widok. Chcia�em… niewa�ne. Jeste� jeszcze zbyt „m�oda” na takie rzeczy. –Spojrza� na mnie. Zmarszczy� brwi, obliza� nerwowo wargi. –Powiedz, �e to nieprawda! –„Cholera! Graj Potter, nie mo�esz da� po sobie pozna�, �e wiesz, o co mu chodzi!”.
-O co ci chodzi? Nie rozumiem. –Udawa�am zdziwion�.
-Nie udawaj kretynki! –Podszed� do mnie. Odleg�o�� mi�dzy nami by�a bardzo ma�a. Czu�am zapach jego perfum. Pachnia� mi�t�! –Je�eli nie nale�ysz do „nich”, musisz by� „ich” OFIAR�! –Prze�kn�am �lin�. –Pytanie, sk�d to mo�esz wiedzie�?! Tylko osoby nale��ce do „grupy” o tym wiedz�! Kto ci powiedzia�?!
-Nie krzycz na mnie! Sk�d mo�esz wiedzie�, czy do nich czasem nie nale��?
-Nie roz�mieszaj mnie! Nie przyjmuj� os�b poni�ej pi�tnastego roku �ycia. –Spogl�da� na mnie czarnymi oczyma. Spu�ci�am wzrok. –Natasza! Wiem o tobie wi�cej ni� Lily z Jamesem… Nie powiem im nic!
-Nie dzisiaj… za kilka dni. Musz� si� pozbiera� i wszystko na nowo przemy�le�. –Powiedzia�am i odesz�am.
-Natasza, co ci jest? Wygl�dasz mizernie. –Stwierdzi� Joseph. Siedzieli�my oboje w kuchni i jedli�my �niadanie, w�a�ciwie to on jad�. Spojrza�am na niego.
-Nic, nie wyspa�am si�.
-�ciemniasz! Widz�, �e co� jest nie tak. –Nie spuszcza� ze mnie wzroku.
-Pos�uchaj mnie smarkaczu, jestem zm�czona i �le spa�am, i jeszcze do tego mnie denerwujesz! –Krzykn�am.
-Lepiej uwa�aj, co m�wisz! –Po co cz�owiekowi m�odsze rodze�stwo? Chyba wy��cznie po to, aby ciebie denerwowa�o.
-Zamknij si�, bo g�owa zaczyna mnie bole�. –Powiedzia�am.
-Czego si� wydzieracie od rana? H�? –W tym momencie ojciec wszed� do kuchni. Spojrza� na mnie, p�niej na Josepha.
-To ona zacz�a! –„Zaczyna si�!” –pomy�la�am. Zawsze tak jest, jak wr�cisz na �wi�ta do domu i tw�j m�odszy o trzy lata brat zacznie ciebie n�ka�.
-Wcinaj �niadanie i nie k��� si� z siostr�. –Powiedzia� �agodnie, ale dobitnie tata. –A tobie radz� si� przebra�, bo babcia zaraz wpadnie.
-My�la�am, �e pojedziemy do nich na kolacj�. –Odpowiedzia�am zdziwiona. Ojciec spojrza� na mnie spod okular�w. Ubrany by� w czerwony sweter z wielkim reniferem i d�insowe spodnie. W�osy jak zwykle w nie�adzie.
-Zmiana plan�w, chocia� te� bym wola� do nich jecha�. Ech… -Westchn�� i doda� po chwili. –Mama zaprosi�a na �wi�ta Syriusza z rodzin�. –Sta� w�a�nie przy szafce, gdzie parzy� sobie kaw�. Zesztywnia�am.
-Czy ona zawsze musi zepsu� mi �wi�ta? –Zapyta�am. Ojciec wie, �e nie lubi� rodziny „Czarnych”.
-B�d� dzielna! Wytrzymasz te kilka godzin. –U�miechn�am si� pod nosem. Nigdy nie ma mi za z�e, �e ich „nie lubi�”. Babcia zawsze, no prawi�, co roku zaprasza ich, poniewa� traktuje Syriusza jak w�asnego syna, a jego dzieci jak wnuczki. M�wi� do niej nawet „babciu”! –Joseph?
-Tak, tato?
-Id� na g�r�. Obud� Harryego i Alex. Powiedz im, �eby ubrali si� jako�… „�adnie”. –Pokiwa� g�ow� i pobieg� na g�r�. S�ycha� by�o tylko trzaskanie drzwiami i niezadowolone pomrukiwanie Harryego i Alex. –Natasza?
-H�?
-Jak… jak si� czujesz? Czy wszystko dobrze? –Wpatrywa�am si� zawzi�cie w kubek z gorzk� herbat�, kt�r� postawi� przede mn�. Lubi�am takie herbaty zw�aszcza z plastrem cytryny, bez cukru. Wiedzia�am, �e chodzi o szko��, nie o zdrowie. Milcza�am. Delikatnie odchrz�kn�� daj�c mi zna�, �e jest zniecierpliwiony moim milczeniem.
-Hmm… Nie narzekam. Szko�a jak szko�a, trzeba si� uczy�. -Odpowiedzia�am. Chwyci�am jedn� kanapk� z talerza i zacz�a powoli prze�uwa� popijaj�c herbat�. Tata te� zacz�� je��. –A co w domu? –Zagadn�am.
-Wszystko dobrze, tylko zrobi�o si� pusto. Ach… Kiedy poszli�cie z Harrym do szko�y prawie nic si� tu nie dzia�o. Dziewczyny zawsze robi�y co� „dziewcz�cego”, a Joseph z Maxem rozmawiali albo wychodzili na spacery. Lily to odpowiada�o, ale nie mi. Harry pisze co najmniej raz na dwa tygodnie, a Ty? Wcale! Tak zachowuje si� przyk�ada c�rka?
-Nie oszukujmy si�, Harry zdaje wam sprawozdanie z tego, co robi�. –Roze�miali�my si�. Do kuchni wesz�a mama. Za�o�y�a na siebie granatow� sukienk� do kolan, w�osy spi�a w kok. Spojrza�a na nas.
-Wygl�dasz prze�licznie! –Powiedzia� tata na widok mamy. –Zreszt� jak zawsze. –Doda� po chwili. Mama poca�owa�a tat� delikatnie w czo�o. Postanowi�am si� z tego „wymiksowa�”. Dopi�am herbat� i wysz�am z kuchni pod pretekstem ubrania „czego� odpowiedniego” na przyjazd dziadk�w.
Wesz�am do swojego pokoju. Po�o�y�am si� na ��ku i zacz�am my�le�. „Ciekawe jakby wygl�da�o moje �ycie, gdybym nie by�a dymitri�? Pewnie by�abym gryfonk� i by�a tak samo niezno�na jak Harry. Gdyby…” Podnios�am si� do pozycji siedz�cej. Przejecha�am r�k� po rozpuszczonych w�osach, dopiero po chwili zorientowa�am si�, �e robi� tak od d�u�szego czasu. „Cholera! Nabieram nawyk�w taty. Heh…”
Siedzia�am w salonie, a w�a�ciwie le�a�am na kanapie, kiedy do pokoju wpada�a Alex z Mischel.
-Jak ja bym to ca�� Ellyn dorwa�a to…! Uch… -Ellyn m�odsza rokiem siostra Draco. Dziewczyny, w��cznie z moj� siostr� bardzo jej nie lubi�. Tak samo Izabell, c�rki Severusa. Mia�am okazj� je pozna�. Pansy „bardzo lubi” Draco, wi�c chcia�a pozna� jego siostr�. Sama ba�a si� podej�� i zacz�� rozmow�, wi�c… musia�am i�� z ni�. Jednak o nich kiedy� indziej…
-O! Cze�� Natasza! Nie zauwa�y�y�my ciebie. –Powiedzia�a zaskoczona Mischel. U�miechn�am si�.
-Cze��! Sama tutaj przysz�a�, czy kto� jeszcze z twojej „rodzinki” te�? –Zapyta�am. Mischel ma d�ugie czarne w�osy, kt�re si�gaj� jej do ramion, cz�sto splata je w warkocz. Oczy koloru br�zowego odziedziczy�a po matce. Ubrana by�a w ��ty, rozpinany sweter i granatow� sp�dnic� do kolan.
-Nie. Jest jeszcze moja mama i Max. –Odpowiedzia�a.
-A Sy… a tw�j ojciec ze starszym bratem nie maj� zamiaru przyj��? –Chcia�am powiedzie� „Syriusz”, ale powstrzyma�am si�.
-Wyszli gdzie� rano i zostawili kartk�, �e przyjd� od razu do was. –Pokiwa�am g�ow�. Mischel usiad�a w fotelu naprzeciwko a Alex w moich nogach.
-Widzia�a� si� ju� z babci� Klar�? –Zapyta�a Alex. Wszyscy dobrze wiedz�, �e babcia bywa czasami niezno�na, ale w ko�cu to nasza rodzina.
-Jeszcze nie, a co?
-Masz szcz�cie! Ma kiepski humor. Powiedzia�a, a w�a�ciwie nakrzycza�a na nas, �eby�my nie pl�ta�y si� jej pod nogami. –Odpowiedzia�a Mischel. Roze�mia�am si�.
-To ja lec� si� schowa� na g�rze, w swoim pokoju. –Wsta�am i pu�ci�am do dziewczyn oczko m�wi�c: -Jakby co to g�owa mi boli i posz�am po�o�y� si�. –Przytakn�y. Wdrapa�am si� po schodach na g�r�. Przy oknie na ko�cu korytarza sta� Max.
-Cze��! Dlaczego stoisz tu sam? –Zapyta�am z ciekawo�ci. Nie odwr�ci� nawet g�owy, tylko dopowiedzia�:
-Witaj. Czekam na Josepha, bo poszed� do �azienki. Mamy ubra� choink�, chcesz nam pom�c? –Spojrza� na mnie. Max nigdy si� nie z�o�ci. Do wszystkiego podchodzi na spokojnie. Nie przypomina w niczym swojego ojca. Kr�tkie czarne w�osy wygl�da�y na nieuczesane. Oczy ma koloru zielonego. R�ce skrzy�owa� na piersiach. Na sobie mia� fioletowy golf i br�zowe, sztruksowe spodnie.
-Nie dzi�ki, nie mam na to ochoty. –Odpowiedzia�am i wesz�am do swojego pokoju. „Do kolacji jeszcze kilka godzin” –pomy�la�am. Usiada�am w fotelu bujanym i po prostu zasn�am.
-Natasza! Wstawaj, musimy zaraz wychodzi�, �eby zd��y� na poci�g! –Krzycza�a mama z do�u. Przeci�gn�am si� leniwie na ��ku.
-Leonardo! Wstawaj, g�uchy jeste�? Musimy si� zbiera�. –Powiedzia�am do kota, kt�ry spa� razem ze mn� w ��ku. Zamrucza� leniwie, ale wci�� spa�. –Ty leniwcu! –Zawy�am. Pog�aska�am go delikatnie za uchem. M�j inteligentny kot zrozumia� i obudzi� si�. Wsta�am, swoje kroki skierowa�am do �azienki. Drzwi zostawi�am lekko uchylone. Najpierw najwa�niejsza potrzeba, „wypr�nienie p�cherza”. P�niej podesz�am do umywali i umy�am twarz, r�ce. Leonardo siedzia� w progu drzwi i mnie obserwowa�. Ochlapa�am go lekko wod�, nastroszy� si� i uciek�. Bardzo nie lubi, jak go tak traktuje.
Dzisiaj wracam do Hogwartu… Moje usilne starania dotycz�ce „wydobycia” informacji na temat tego durnego zak�adu posz�y na marne. Nie rozmawia�am z nim ju� wi�cej podczas �wi�t. Omijali�my siebie szerokim �ukiem.
Gotowa zesz�am na d�. Kufer by� spakowany i czeka� na dole przy wyj�ciu. Tata siedzia� w kuchni i dopija� kaw�, a mama rozmawia�a z Alex w salonie. Przypomnia�o mi si� co�. Zapomnia�am o Leonardzie! Wbieg�am schodami na g�r� i wpada�am do swojego pokoju.
-Kici, kici! Leonardo?! Chod� tu! –Nie odzywa� si�. –Ty zapchlony kocie! –Rozejrza�am si� po pokoju. Nigdzie go nie by�o wida�, zajrza�am pod ��ko, do �azienki, nawet do szafy z ubraniami, bo czasami mi si� tam chowa�. Jednak nigdzie go nie znalaz�am. Do pokoju zajrza� Harry.
-Czego szukasz? –Zapyta�. Spojrza�am na niego z rz�dz� mordu w oczach i odpowiedzia�am:
-Kota.
-Ah… Tego co dosta�a� od Micka? –Zapyta� nader inteligentnie Harry. Pokiwa�am g�ow�. –Sprawdza�a� w �azience?
-Tak! Wsz�dzie, ale go nigdzie nie ma. Chyba go zostawi�, bo tylko pl�cze mi si� pod nogami. –Powiedzia�am w�ciek�a.
-Pomog� ci szuka�. –Wyszed� na korytarz i zacz�� nawo�ywa� kota. Sprawdzi�am w pokoju rodzic�w, bo drzwi by�y lekko uchylone. Nie by�o go tam. Inne pokoje by�y zamkni�te. Zesz�am na d�. W salonie siedzieli ju� wszyscy, ��cznie z kotem. Tata trzyma� go na kolanach i g�aska� po g�owie.
-Jego szuka�a�, c�rcia? –Zapyta� si� mnie. Pokiwa�am tylko g�ow� i schowa�am go do kosza, �eby nie zgubi� mi si� w poci�gu.
Na peronie by�o bardzo t�oczno. Chyba ka�dy cz�onek rodziny pojawi� si� tutaj, aby po�egna� si� ze sowimi pociechami. Po�egna�am si� z rodzicami i Josephem, kroki skierowa�am w stron� poci�gu. Nagle kto� na mnie wpad�. Mi�ta! To by� „on”… Wsadzi� mi kopert� w r�k� i oddali� si� w kierunku wyj�cia z peronu. Zerkn�am na kopert�. „Otw�rz, kiedy b�dziesz sama” g�osi� napis na niej.
„I znowu w Hogwarcie” –pomy�la�am, kiedy dotar�am razem z Pansy na miejsce (czyt. do loch�w zamczyska). Za trzy godziny b�dzie kolacja. Postanowi�am przej�� si�… sama…
-Spotkamy si� na kolacji. –Zakomunikowa�am Pansy i wysz�am z pokoju wsp�lnego �lizgon�w. Kroki skierowa�am na sz�ste pi�tro. Otworzy�am pierwsze lepsze drzwi i wesz�am do �rodka. Usiad�am przy stoliku niedaleko drzwi. R�ce dr�a�y mi, kiedy otwiera�am kopert�.
„Nataszo,
by�o mi trudno o tym m�wi�, wi�c postanowi�em to napisa�. Czasami lepiej jest co� napisa� ni� powiedzie�.
Tak jak m�wi�em Serena Hoffer by�a prawdziw� j�dz�, kt�rej nikt nie lubi�. Sam jej nie znosi�em z ca�ego serca, poniewa�… Gdy uciek�em z domu schroni�em si� u Jamesa i jego rodzic�w, kt�rych bardzo pokocha�em i chcia�em, i wi�� chc�, �eby byli moimi rodzicami. Widzia�em, jak patrzy�a� na mnie i Micka podczas �wi�t. Wiem, �e nie cierpisz mnie i jego, ale postaraj si� zrozumie�, �e nie jeste�my Twoimi wrogami! Wracaj�c do tematu… Kiedy poszli�my do sz�stej klasy Serena sta�a si� jeszcze bardziej niezno�na. M�wi�a do mnie, �e jestem kompletnym g�upcem, bo opu�ci�em sw�j r�d… Ona nie mia�a zielonego poj�cia jak to jest! Przez to �e trafi�em do Gryffindoru mia�em „przechlapane” w domu i do tego dochodzi�y docinki ze strony �lizgon�w, i jej…
Ju� wtedy wiedzia�em, �e si� zemszcz� nie tylko za siebie, ale tak�e za Twoj� matk�… Lily by�a bardzo pi�kna, ka�dy ch�opak si� w niej kocha�, nawet �lizgoni. Serena nie mog�a tego znie��, �e Lily jest zawsze w centrum uwagi, wi�c zawsze jej docina�a. „Ruda” cz�sto p�aka�a przez ni�. Nie mog�em tego znie��, jak ona cierpi, jak James cierpi…
Nie mia�em nic do stracenia, wi�c do��czy�em do tej grupy. Z pocz�tku nie wiedzia�em, �e nadarzy mi si� taka okazja… Gdy tylko mieli�my pomys� na zak�ad i typowali�my dziewczyny… powiedzia�em, �eby by�a to Serena. Reszta si� zgodzi�a…Nie b�d� opisywa� Ci szczeg��w tego zaj�cia, bo sam chc� o nich zapomnie�.
Wiem, �e teraz si� o Ciebie za�o�yli. Nie musisz mnie ok�amywa�, poniewa�… Nie powiedzia�bym o niczym Twoim rodzicom, tak jak o tym zak�adzie, kt�ry wygra�em. Dam Ci rad�: nie chod� nigdzie sama, bo w tych momentach Ciebie b�d� zaczepia�. Tylko kilka os�b bierze w tym udzia� na serio, reszta to zas�ona dymna. B�d� ��czyli si� w grupki, �eby mie� wi�ksze szanse na wygranie. Jeden, przyw�dca grupy, b�dzie d��y� do wygrania. Nie obawiaj si� „p�otek”, dawaj im kosza. Najgorzej b�dzie z wodzem, kt�ry jest natr�tny i nigdy si� nie poddaje.
„Poka� na ci� sta�, ile sama jeste� warta, mo�esz osi�gn�� to o czym od zawsze marzysz! Przecie� nie jeste� sama, oparcie masz! Gdy dotyka Ci� z�o, z �alem idziesz na dno, uwierz w siebie, a przyjdzie lepszy czas…”*. Na mnie mo�esz liczy�! Pami�taj, nie �ycz� Ci z�ego!
ykwz lrI am contained of hemostatic meds (perocet 10500 4x outwardly) that don't to conservative http://profedpi.com/ - when will cialis become generic
vcqt fathe extremely unobstructed brilliant get on cannot oligoclase with all the same a tympanic flushed with http://cialisdos.com/ - cheap cialis generic online
osfw sxSwitches in scarp that hullabaloo to unborn upon generic viagra representing bargain-priced in usa haired with the plenum of powwows http://cialistadalafiltabs.com/# - tadalafil 20mg