Od rana la� deszcz. Zanosi�o si� na burz�, ale mia�a nadziej�, �e jeszcze troch� czasu minie „w spokoju”. Na razie mia�a dosy� burz jakichkolwiek - tych �yciowych i atmosferycznych, chocia� prawd� m�wi�c, tych pierwszych by�o w jej �yciu ostatnio o wiele wi�cej.
Stukanie do drzwi. Podnios�a g�ow� z poduszki i nas�uchiwa�a czujnie. Kroki Lucjusza… skrzypni�cie… co, co on m�wi? Bezszelestnie zsun�a si� z ��ka i podesz�a do uchylonych drzwi sypialni.
-Przysz�am zobaczy� si� z moj� siostr�, chyba mam do tego prawo?- us�ysza�a czyj� przem�drza�y, dono�ny g�os a potem s�owa, wypowiedziane du�o ciszej: -On prosi�, �ebym ci przekaza�a t� wiadomo��. Ona dalej utrudnia nam wszystko. Musimy si� jej pozby�.
Cichy skrzyp pod�ogi. Narcyza zakl�a w duchu i cofn�a si� o p� kroku do pokoju. „Przekl�ty pr�g, do dzisiaj nikt si� tym nie zaj��!” Stoj�cy na dole jej m�� oraz siostra najwyra�niej jednak nie us�yszeli tego, bowiem rozmawiali dalej.
-Bello, m�wi�em, �e nie mog� tego zrobi�, nie chc� si� ju� wi�cej nara�a�, siebie ani Narcyzy.
-Siebie i Narcyzy? A to dobre!- kobieta za�mia�a si� ze wzgard�. -Jako� nie my�la�e� o niej, gdy dawa�e� mi zna�, �e t w � j syn wraz z t w o j � niedosz�� synow� wychodz� z t w o j e g o domu.
-Prosz� ci�, przesta�.
-Nawiasem m�wi�c, chyba uodporni�a si� ju� na �mier�. Podczas zebrania nawet nie kiwn�a palcem, gdy nasz kochany przyjaciel zn�ca� si� nad jej kochankiem. A, bynajmniej ty tak twierdzi�e� na pocz�tku, zanim spotka�a twojego syna po tej jak�e d�ugiej roz��ce.
-My�l�, �e bardziej wstrz�sn�o ni� to, co wysz�o na jaw przy okazji.- odpowiedzia� Lucjusz, k�ad�c nacisk na dwa ostatnie s�owa. -Wracaj�c do tematu, nie chc� przeprowadza� takiej akcji po raz drugi, nie kosztem mojej rodziny i mojego domu. Narcyza nie da si� drugi raz nabra�. Lepiej st�d wyjd�, zanim us�yszy. Zdawa�o mi si�, �e skrzypn�a pod�oga na g�rze.
-Zrobisz, jak zechcesz, ale pami�taj, �e przyjdzie ci s�ono za to zap�aci�.
-Nie tak s�ono, bior�c pod uwag� fakt, �e pi�� miesi�cy temu umo�liwi�em mu zlikwidowanie zdrajcy, mimo �e by� nim m�j w�asny syn.
-Jakie� to szlachetne, Lucjuszu.- zdawa�o si�, �e w jej g�osie brzmia� sarkastyczny �miech. -Doprawdy, nie poznaj� ci�. Zwroty „kosztem mojej rodziny” i to che�pienie si� z zab�jstwa w�asnego syna nadaje ci szczeg�lnych rys�w charakterologicznych. Szkoda, �e nie jeste� m�odszy… mo�e wtedy zaintrygowa�o by to jak�� naiwn� kobietk� pokroju twojej niedosz�ej synowej… ale mnie nie zwiedziesz.- tu Bellatrix powiedzia�a co� najwyra�niej szeptem, a potem jeszcze raz rozleg� si� jej z�owieszczy �miech.
W chwil� p�niej trzask drzwi obwie�ci� Narcyzie, �e rozmowa dobieg�a ko�ca. Nie mog�a si� jednak ruszy�. Ca�a dr�a�a, opieraj�c si� o por�cz na pi�trze i niewidz�cym wzrokiem wpatrywa�a si� w przedsionek, z kt�rego wyszed� w�a�nie jej m��.
Uni�s� wzrok akurat w momencie, gdy ona patrzy�a na niego, a jej dusza przesi�kni�ta by�a nowym, nieznanym uczuciem, jak�e dalekim od mi�o�ci. St�umi�a je jednak w sobie i przybra�a na twarz wyraz najdoskonalszej oboj�tno�ci, zaprawionej nut� zainteresowania.
-Kto� przyszed�?- zapyta�a, staraj�c si� m�wi� bez dr�enia g�osu. Lucjusz podszed� do schod�w i spojrza� jej w oczy przenikliwie. Wytrzyma�a t� pr�b� bez drgni�cia ani jednego mi�nia. Czeka�a na odpowied�, a w jej duszy gromadzi�o si� co� pal�cego i okropnie w�adczego. Mia�a ochot� krzycze�, drapa�, bi� i gry��, mia�a ochot� da� uj�cie emocjom, jakie ni� targa�y, ale si�� woli poskromi�a je.
-Pomy�ka.- odpowiedzia� Lucjusz spokojnie, niemal burkliwie. Zbyt dobrze go jednak zna�a, widzia�a co� w jego �renicach i k�cikach ust, co sprawia�o, �e upewnia�a si� w swej racji. Lucjusz wyda� Dracona �miercio�ercom… zabi� ich w�asnego, jedynego syna… w jednej chwili poczu�a, jakby Lucjusz, schody, pod�oga, ca�y ten dom obr�ci� si� gwa�townie do g�ry nogami. Zemdli�o j� i zobaczy�a mroczki przed oczyma, ale prze�kn�a �lin�, wzi�a g��boki oddech i z ca�ych si� z�apa�a si� balustrady. Lucjusz co� do niej m�wi� lecz nie zrozumia�a tego.
-Co?- zapyta�a gniewnie, zmuszaj�c si� do spojrzenia swojemu m�owi w twarz. Jej wzrok musia� by� chyba wyj�tkowo wymowny dla Malfoya (zgn�bionego wyrzutami sumienia, ha!), bo szcz�ki mu drgn�y a na czole pojawi�a si� lekka zmarszczka.
-Dobrze si� czujesz?- zapyta�, wchodz�c na schody. Narcyza instynktownie odsun�a si� w g��b. Spojrza� na ni� nierozumiej�co.
-Wszystko w porz�dku.- odpowiedzia�a, czuj�c na przemian lodowaty ch��d i ogie� buchaj�cy z wulkanu, kt�ry lada moment wybuchnie. -P�jd� si� po�o�y�.-- powiedzia�a i, nie czekaj�c na jego reakcj�, z trudem powstrzymuj�c si� od biegu, posz�a do swojego pokoju. Zamkn�wszy drzwi, opar�a si� o nie i zagryz�a wargi, �eby si� nie rozp�aka�. „Jeszcze nie teraz… wytrzymaj jeszcze chwil�, a� sobie p�jdzie…”
-Naprawd� nie rozumiem, dlaczego tak si� wstydzisz tego zdj�cia, Ron, wygl�dacie oboje fantastycznie!- powiedzia�am przekonuj�co, �miej�c si� do m�a Hermiony. –Wygl�dasz naprawd�…
-Powiesimy sobie to zdj�cie w pokoju, �eby� m�g� zawsze sobie przypomina�, jak to ja ciebie wyci�ga�am z tej jaskini po ataku klaustrofobii.- powiedzia�a z serdeczn� kpin� Hermiona i roze�mia�a si� na widok miny Rona.
-S�uchaj, stary, powiniene� si� cieszy�, �e uda�o ci si� w og�le stamt�d wyj��, Hermiona na pewno mia�a z tob� nie�atwo.- dopom�g� jej Harry, r�wnie� z�o�liwie. –W zesz�ym roku dziewczyna mojego kolegi z pracy zostawi�a go w podobnej jaskini, bo nie chcia� jej powiedzie�, czy si� z ni� o�eni. Zamkn�a drzwi a one si� zatrzasn�y. Ch�opak dosta� takiego ataku klaustrofobii, �e straci� przytomno�� i w dodatku nie�le si� poturbowa�, bo miota� si� w panice. Jaskinia by�a nieczynna, bo remontowali umocnienia, ale dziewczyna – speleolog i przewodniczka, wprowadzi�a go tam na chwil� wieczorem, po zako�czeniu prac, �eby pokaza� mu fascynuj�ce stalaktyty. Tylko dzi�ki temu, �e dziewczynie do�� szybko uda�o si� sprowadzi� pomoc i �lusarza, uratowali go.
-�ciemniasz.- Ron spojrza� na niego podejrzliwie.
-Przysi�gam ci, �e nie!- Harry zrobi� �wi�toszkowat� min�, ale d�u�ej ju� nie wytrzyma� i wybuch� �miechem, a my – to jest, Hermi i ja – razem z nim. Kiedy Ron zorientowa� si�, �e jest ofiar� naszego niewybrednego dowcipu, wsta� ze z�o�ci� od sto�u i o�wiadczy�, �e idzie zmywa�, bo nie ma zamiaru d�u�ej s�ucha� naszych g�upich kawa��w. Hermiona ucieszy�a si� i powiedzia�a, �e w takim razie m�g�by od razu zobaczy�, co jest nie tak z kranem, bo cieknie ostatnio, Ron si� nieziemsko naburmuszy� a my ju� wprost nie mogli�my usiedzie� ze �miechu, nie m�wi�c o staniu.
-To by� jeden z sympatyczniejszych obiad�w, nie s�dzisz?- Harry jeszcze u�miecha� si� szeroko, cho� wyszli�my z Gotta Howna ju� dobre dziesi�� minut temu.
-Zdecydowanie tak.- odpowiedzia�am. –Ron jest taki pocieszny… uwielbiam s�ucha� jego przekomarza� z Hermion�, to nastraja cz�owieka pozytywnie.
-Racja. S�uchaj, nareszcie si� przeja�ni�o, mo�e p�jdziemy si� przej��? Westminster jest taki �ywy po deszczu.- zaproponowa� Harry, gdy stan�li�my na skrzy�owaniu dwu g��wnych arterii.
-Dzi�ki, ale obieca�am Tonks, �e wpadniemy razem do szko�y, um�wi�am si� z ni� za p� godziny na Triathlon Avenue.
-Do szko�y?
-Tak, ona dosta�a w�a�nie jaki� tam dyplom za co� i chce si� pochwali�, zapyta�a, czy nie chcia�abym wpa�� tam razem z ni�.- powiedzia�am i doda�am, spogl�daj�c na niego wymownie.- No wiesz, ma jakie� wa�ne informacje dla dyrektora, prosto z Kwatery… ja mam jej s�u�y� za asekuracj� no i przy okazji, powiadomi� go, �e do ko�ca wakacji mam nieograniczony czas wolny.
-Nie powinna� tym si� przejmowa�, Knot post�pi�…- zacz��, widz�c grymas na mojej twarzy, ale przerwa�am mu ruchem g�owy. Jednocze�nie przeszli�my na drug� stron� i tam, w cieniu klonu ko�o ko�cio�a �w. J�zefa zatrzymali�my si�, �eby doko�czy� nasz� rozmow� i si� po�egna�.
-Nie, Harry, tego mu nie mo�esz zarzuci�: jak na moj� sytuacj�, zachowa� si� przyzwoicie, sp�jrz, jak� mi da� odpraw�, jak po cichu to wszystko za�atwi�.
-Nie udawaj przynajmniej przede mn�, �e tak my�lisz.- prychn��. -Knot robi to, co mu ka��, bo za bardzo dba o sw�j sto�ek, ot, tyle. Nie, nie k��� si� ze mn�, dobrze?- uni�s� d�o�, widz�c, �e ju� otwieram buzi�, by co� powiedzie�. -Chocia� w jednym przyznaj mi racj�: to by�a decyzja bardzo polityczna i bardzo subiektywna.
-Dla �wi�tego spokoju, mog� ci przyzna� racj�.- zgodzi�am si�, bo co innego mog�am zrobi�? Poza tym, w jego s�owach by�o wiele prawdy, nie da�o si� tego ukry�. -I dzi�kuj� przy okazji, �e nie zdradzi�e� tego Hermionie i Ronowi. Wystarczy im to, co wiedz�.
-Nie ma sprawy, je�li o mnie chodzi, mog� do ko�ca �wiata trzyma� ich w nie�wiadomo�ci faktu, �e dosta�a� urlop o charakterze zwolnienia.- spojrza� na mnie tym razem ze wsp�czuciem. -Tylko wiesz… i tak si� sami dowiedz� prawdy za jaki� czas, kto� im co� powie w pracy i ju�.
-Mam nadziej�, �e do tego czasu uda mi si� wr�ci� do pracy.- powiedzia�am i, aby odej�� od niezbyt przyjemnego tematu, doda�am �artobliwie: -A je�li nie, za�o�� w�asn� kancelari� i wreszcie p�jd� na swoje.
-Tak i wtedy zagrasz Knotowi na nosie.- roze�mia� si� Harry. Ko�cielny dzwon zacz�� w�a�nie wybija� pi�t� po po�udniu. -Skoro um�wi�a� si� z Tonks na Triathlon Avenue, nie b�d� ci� d�u�ej zatrzymywa�. Masz st�d �adny kawa�ek, akurat zleci ci te p� godziny.- powiedzia�, spogl�daj�c na zegar i u�miechn�� si� do mnie. -No, na razie, trzymaj si�.- poca�owa� mnie lekko w policzek i ruszy� w d� deptakiem. Ja za� okr�ci�am si� o dziewi��dziesi�t stopni i skierowa�am w ma��, cich� uliczk� przy ko�ciele. Harry mia� racj�: mia�am do przej�cia prawie tysi�c jard�w.
Prawd� m�wi�c, „wycieczka” do Hogwartu by�a efektem kompletnie irracjonalnej decyzji. Kt�rego� dnia spotka�am w mie�cie Tonks, ona zapyta�a, czy nie chcia�abym z ni� si� wybra�, a ja, niewiele my�l�c, zgodzi�am si�. W sumie i tak nie mia�am zbyt wiele do roboty, cierpia�am na nadmiar wolnego czasu. W ko�cu nie wszystko w moim �yciu musi by� uporz�dkowane i przemy�lane, my�la�am, id�c obok wysokiej, rudow�osej dziewczyny parkow� alej� na terenie Hogwartu (gajowy, sympatyczny Hagrid odprowadza� w�a�nie uczni�w na stacj� w Hogsmeade, sk�d mieli i�� sami do wioski; poniewa� spotka�y�my go przed bram�, pozwoli� nam wej�� bez konieczno�ci wzywania kogo� ze szko�y). Zw�aszcza, �e jak dot�d wszelkie wa�ne plany leg�y w gruzach… mo�e �ycie bez rozs�dku op�aci mi si� bardziej? Nie odpowiedzia�am sobie na to pytanie, bo w�a�nie dosz�y�my do kamiennych stopni i Nimfadora pchn�a wielkie, drewniane drzwi, u�miechaj�c si� weso�o i puszczaj�c do mnie oko.
Ta nocia by�a inna od poprzednich weg�ug mnieto za ma�o akcji by�o. No i by�a stanowczo za kr�tka, ale mimo to nadal trzyma�a si� fabu�y i mia�a wspania�e opisy.
Pozdrawiem i z niecierpliwo�ci� czekam na nast�pn� notke
Margot, lista pochwa� sko�czy�a mi si�, podobnie jak M., ju� dawno temu. Piszesz przecudownie, lekko, zgrabnie, �licznym doborem s��w i pi�knym wykonaniem. Jeste� mistrzyni� opis�w, uczu� i akcji- wszyystkie trzy wykonujesz prefekcyjnie. ode mnie dzi� Wybitny i z niecierpliwo�ci� czekam na wi�cej!
Buziaki,
Parvati:*
P.S. Zapraszam do Wiktora Kruma na now� notk�
Rovenaa :** Wtorek, 13 Stycznia;, 2009, 20:08
Drukni�te jest! Tak, jak i ksi��ka Obecnie Twoje wysi�ki spocz�y na parapecie i grzecznie na mnie czekaj�, wi�c ju� mnie tak nie poganiaj!
Och, czuj�, �e szykuje si� pogadanka z dyrciem xD. Najlepszy we wpisie by� pocz�tek o Cyzie, Lucku i Belii. Naprawd�. Trzymaj�cy w napi�ciu, stosunkowo tajemniczy i wprowadzaj�cy czytelnika w niezwyk�y stan chorej ciekawo�ci (przynajmniej mnie w taki wprowadzi�a�). Uwielbiam Twoje wpisy, gdy� s� niezwykle przemy�lane, ciekawe i bezb��dne. No ale �eby nie by�o, �e za ka�dym razem pisze to samo, przyczepie si� co do drugiej cz�ci, do rozmowy z ,,bliznowatym". Odnosz� wra�enie, �e ca�y czas m�wi� o tym samym, a Harry w og�le siebie nie przypomina. Wiem, wiem, jeste� niezwykle oryginalna i masz swoje wyobra�enie na ka�d� posta� z Hp, jednak Harry jest tutaj jakby troch� bezbarwny i bez okre�lonego charakteru.
I tak by�o cudnie;p.
Pozdr:*