notkę, dodaję o magicznej porze: 08,08,08 godz. 08:08. Skoro żyjemy w świecie pełnym magii, pozwólmy by to szczęcie zgromadozne w ósemkach, jak to wierzą chińczycy napłynęło do nas...
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i magicznie, Dziękuję za wszystkie komentarze, i oddaję w wasze rękce tę zaczarowaną "żenadę".
Co do następnej,
68. Potter out!
Zapraszam w mniej magicznym terminie, to znaczy we wtorek po 12.
W niedzielę wieczorem Remus zaczął odczuwać jakieś dolegliwości, spowodowane tym, że zbliżała się pełnia. W tym tygodniu zniknie, dokładnie we wtorek. Dlatego po szlabanie we wtorkowy wieczór idziemy do Remusa. W końcu po to by go wspierać było to wszystko z animagią.
Na początek trzeba było wyjść z zamku, niezauważenie. To nie było proste. Cztery osoby pod pelerynką? Nie mogliśmy jej wziąć, bo co z nią potem zrobimy? A nawet jeśli ją weźmiemy to i tak można się z czymś zderzyć. Mieliśmy koncepcje, ze Peter zmieni się w pokoju i chłopaki wezmą go w rękę, ja też mogę się zmienić w maleństqo i już wyjdą 2 osoby…
Mam pomysł!- rzuciłam.- Jak przylecę i zrobię wam nad głową kółko to droga wolna.
Zmieniłam się w ptaka. Przemierzyłam korytarz i wróciłam, robiąc dwa kółka, co oznaczało, że jest pusto, a nawet bardzo pusto. Było pusto? Wie, że to dziwne, na korytarzu nie było nawet śladu woźnego. Filch chyba spał. Nie możliwe. On chyba wypija butelki eliksiru wiecznej przytomności… Idiota. W końcu udało nam się wyjść z zamku. Super. Pomknęliśmy pod postaciami zwierząt w kierunku bijącej wierzby. Chyba z godzinę męczyliśmy się jak tam wejść w ogóle. Drzewo cały czas okładało nas gałęziami. Okazało się, ze z boku jest przekładnia otwierająca wejście. Remus coś nam tłumaczył, ale nie mogliśmy znaleźć. Prawda była taka, że zwierzętom było trudniej. W sumie to na tą przekładnie wpadliśmy przypadkiem, bo Peter jako szczur ukrył się przed bijącymi gałęziami w jakiejś szparze, traf chciał, ze wszedł na przekładnię uspokajając to nawiedzone drzewo. W dodatku otworzyło się przejście. Wleciałam tam, a za mną jeleń i pies, a szczur był jeszcze pierwszy z nas wszystkich… Przeszliśmy w końcu przez długi podziemny korytarz wprost do opuszczonej chaty. Było tam nieciekawie. Pusto, w kącie stał obdarty fotel, ściany były obdrapane z widocznymi wyraźnie śladami pazurów. Czyżby to Remus? A gdzie on jest?
Usłyszeliśmy hałas, coś właśnie zwaliło się ze schodów… Zwierzęca brygada popędziła w kieruku, z którego dochodził dźwięk.
Naszym oczom ukazało się owłosiony ludzkich kształtów zwierz, o wyraźnie wydłużonym pysku, kończyny miał długie i chude, zakończone pazurami. Jego pysk był lekko rozwarty i można było dostrzec ostre zęby. Wiedziałam, że to był Remy, mój przyjaciel, ale jego wygląd sprawił, że odwróciłam łepek i chciałam wracać. To było jednak tylko chwilowe, bo kiedy zaskamlał z bólu, serce poczuło żal, nie chciałam już wracać. Biedny. James z Syriuszem przy pomocy jelenio-psiej współpracy podnieśli go i pomogli wejść po schodach. Posadziliśmy go na fotelu. Był taki słaby, serce się kroiło nia jego widok. Nie bałam się już, bynajmniej z każdą chwilą tutaj coraz mniej. Nie czułam już obrzydzenia do tej poczwary, spojrzałam w jego oczy i ujrzałam bursznowy blask, oczu Lunatyka. To był ten sam chłopak tyle, ze zamknięty w ciele nad którym nie panował. Współczułam mu. Te jego opowieści… One nie oddawały bólu z jakim Remus zmagał się każdej pełni. Oddawały to jego oczy. Potwór miał lekko zaszklone, dokładnie takie same z jakimi zawsze Remy wracał do szkoły…
Spędziliśmy tę noc z nim. Kiedy nabrał sił po upadku, stał się, aż zanadto aktywny, zaczął wbijać pazury w ścianę, najwyraźniej chcąc się wydostać, wył do księżyca, który widział przez niewielki okno. Jaki to przeraźliwy dźwięk…
Odbiłam się łapkami od fotela na którym siedziałam. Podleciałam do wilkołaka, i dziobnęłam go lekko w łapę, pierwsza jego reakcja była taka, ze machał łapami, by mnie przepędzić, ale kiedy udało mu się uderzyć mnie, tak że upadłam na podłogę, odezwały się w nim ludzkie instynkty, bo podniósł mnie z ziemi, zanim sama wstałam i położył na fotelu, i znów stał przy oknie z tęsknotą obserwując księżyc.
Chłopaki, którzy też mieli dosyć tego przeraźliwego skowytu, zabawiali naszego wilczka. Syriusz gryzł go po łapach, zadziornie, jelonek Jim drapał rogiem pop plecach, Glizda biegał po nim, wyraźnie go łaskocząc, natomiast trzepotanie moich skrzydełek, tuż koło jego ucha działało na niego kojąco, nie wył, ale próbował mnie chwycić w łapy Nie tak jak wcześniej był delikatny, jakby nie chciał mnie skrzywdzić...
Zasnął w końcu zmęczony zabawą. My też byliśmy wykończeni, ale nie mogliśmy zasnąć wszyscy na raz., czuwaliśmy. Kiedy zaczęło świtać wróciliśmy do zamku, pędziliśmy do pokoju, chyba ja najbardziej, bo nikt nie mógł się zorientować że nie było mnie w nocy w pokoju. Zdążyłam się położyć i zasnąć, a już Lilka budziła mnie na zajęcia, nie mogła mnie dobudzić, tak bardzo chciało mi się spać…
-Do której byłaś na szlabanie?- spytała Ruda, ściągając ze mnie, kołdrę, by szybciej mnie obudzić, ja jednak bezmyślnie nakryłam się nią z powrotem, chcąc spać dalej, ale moja przyjaciółka jest osobą zawziętą odkryła mnie i rzuciła kołdrę na swoje lóżko, zmuszając mnie to obudzenia się. Powtórzyła pytanie, kiedy usiadłam.
-Do… –przetarłam oczy, szukając w głowie jakiej odpowiedzi, musiałam ściemnić- drugiej.
Lilka zauważyła, jednak, że jak na godzinę drugą to coś za mało wyspana jestem, stąd wynikło jej drugie pytanie
-A ile jeszcze randkowałaś?
-Do piątej?- no wróciłam do pokoju koło piątej, a szlaban się skończył koło północy. Czułam się podle ją okłamując, ale to było dla wyższego dobra. Mam nadzieję, że Liz nas nie sprzeda, nie chcę wyjść na kłamczuchę, a przecież prawdy też nie mogę jej powiedzieć. Poczułam się jak między avadą a kedavrą .
Na śniadaniu byli też chłopki, nie zdziwię chyba nikogo mówiąc, że też się nie wyspali. Dzisiaj przypadło nam, to znaczy mnie i Syriuszkowi siedzieć naprzeciwko siebie, nie mogliśmy się trzymać za rękę. Co nie napawało nas entuzjazmem, nie dość że mieliśmy zarwaną nockę, to jeszcze śniadanie nie takie jak zawsze. To był nasz rytuał, bez tego dzień nie mógł być wspaniały…
Jasne, ze nie był. Zmęczenie dobrze człowiekowi nie robi… Zwłaszcza gdy się zarywa dwie czy trzy nocki pod rząd… Ten tydzień mijał jakoś tak szybko, ale po której z kolei nieprzespanej nocy nie mogłam funkcjonować poprawnie, pierwsza pełnia z Remym będzie na zawsze najwspanialszą i najgorszą za razem. Na eliksirach, w czwartek rano, kiedy jeszcze się nie obudziłam i spałam właściwie na jawie stłukłam chyba ze dwa słoiki. Aż dziwne, że nie dostałam szlabanu… Profesor twierdził tylko, ze zapewne źle śpię i polecił ważenie eliksiru słodkiego snu, który w tym momencie kazał nam robić, co prawda miał wcześniej zaplanowane co innego, ale tak się zagadał, że postanowił potraktować tę lekcję jako wstęp teoretyczny….
Remus wrócił w sobotę z samego rana, prosto do pociągu Wczoraj pakowałam jego kufer, bo zniknął tak pośpiesznie, że sam nie zdążył. Ślicznie mi podziękował i w ogóle na za to wszystko! Nasza piątka, to znaczy Huncwoci wiedzieliśmy czym jest to wszystko- spędzaliśmy u niego każdą noc w tym tygodniu. No, co? Przecież o to chodziło! Co porada były wspomniane już konsekwencje, ale nie żałowałam ani skudy spędzonej w chacie. Było fantastycznie!!! Z tymi czubkami zawsze jest wesoło, dlatego tak ich kocham. Wszystkich! Nawet Petera! Wiecie jaki się ostatnio fajny zrobił? Nie siedzi jak mysz pod miotłą, chociaż w jego przypadku to powinno się powiedzieć jak szczur z serem w mordzie. Odzywa się, czasem zażartuje…
No, dobrze, ale co ja będę tyle o nim gadać. Są ciekawsze rzeczy. Tydzień po tym jak odwiedzaliśmy Hogsmeade przyszło nam wracać do domu. Wszyscy byliśmy podnieceni zbliżającym się Sylwestrem. W sumie tylko to nam było teraz w głowach Zajęliśmy cały przedział i bez przerwy gadaliśmy o końcu roku. My, to znaczy cała nasza ekipa: ja, Syriuszek, Jim, Remy, Pet, Lilcia, Liz i Dolores