Moje drogie, nie mam śladu, żeby mnie czytał osobnik męski, co mnie z resztą wcale nie dziwi. Dzisiaj przedstawiam Wam notkę, do której inspirację, no może nie inspiracją, ale elementem, moim zdaniem idealnie pasującym jest piosenka, którą chciałabym żbyście posłuchały jako tło. Link do niej jest w tym magicznym znaczku u góry. Ze swojej strony chcę jeszcze podziękować za wsze komentarze i poprosić o wyrozumiałość w senesie częstotliwości dodawania notek ponieważ uaktywnił się pewnien system eliminacji. A okazji do eliminacji mam w tym roku dużo. Dużo podstawników halogenowych... ;)
Zapraszam do czytania, pozdrawiam:*
Nie zapomnijcie zostawić komentarzy :*
Stanęłam i wpatrywałam się w niego myśląc co ja zrobiłam… przecież to mi się podobało… patrzyłam na niego zakłopotana…chyba tylko po to by sekundę potem go pocałować tak namiętnie jak nie pamiętam kiedy…
Trwało to chwilę a potem uciekłam do swojego pokoju… on stał jak wmurowany…. Nie wiedział co się dzieje…nawet za mną nie pobiegł…
Spędziłam popołudnie w pokoju razem z Amelą i Dothy… Jedna siedziała jak struta, bo tęskniła za swoim chłopakiem, a druga z kolei żałowała, ze nie ma się z kim pościskać… Ja z kolei położyłam się z „Transmutacją nie dla laików” i udawałam, ze się uczę…tak, udawałam bo cały czas uciekałam myślami do tego momentu na korytarzu… do tego jak Syriusz rano wyrzucił te wszystkie walentynki… Doszłam do wniosku, że jestem od niego uzależniona i…. zdurniałam do reszty…
Jednak moje wewnętrzne zamieszanie ustało następnego dnia… nie miałam na nie czasu… bo Minerwa nas przyszpiliła….codziennie spędzałyśmy w jej gabinecie długie wieczory wykonując najdziwaczniejsze transmutacje… rozwiązując problemy na podłoży teoretycznym… odpytywała nas… byłyśmy już tak obryte, ze nie było szans, żeby tego nie wygrać… Całe szczęście 2 dni przed dała nam trochę luzu, żebyśmy mogły wypocząć… Tak się złożyło, że dzień przed konkursem były 17 urodziny Syriusza…
Z samego rana po śniadaniu… na którym siedziałam nieco spięta, korzystając z tego, ze wszyscy się zwinęli… no tak…Remus był w stanie niedyspozycji… Peter zatruł się wczoraj kiedy zeżarł coś u Remy’ego w chacie i siedział w skrzydle szpitalnym, a Lilka z Jamesem zmyli się szybko gdy coś tylko zjedli żeby pobyć wczeszcie razem… do lekcji mieliśmy jeszcze ponad 2 godziny… Zostaliśmy więc z Syriuszem sami…
Zaproponowałam spacer… zgodził się… Zastanawiacie się zapewne dlaczego my ze sobą rozmawiamy? Cóż nie widzieliśmy się przez kilka dni- McGonagall nas terroryzowała, a potem jakoś to przeszło do porządku dziennego i tak jakbyśmy puścili to w niepamięć… każdym razie teraz rozmawialiśmy już normalnie.
Poszliśmy na błonia… z resztą gdzie tu można indziej iść? Zatrzymaliśmy nad jeziorem… w tym samym miejscu gdzie płakałam… w miejscu w którym zrodziło się tyle wspomnień… Wyciągnęłam z torebki maleńką paczuszkę… kupiłam mu taki mały drobiazg…
-Wszystkiego najlepszego!- powiedziałam rzucając mu się na szyję.
Porwały mnie emocje…. I cmoknęłam go w usta… on chyba też zbytnio nad sobą nie panował… objął mnie w pasie…
-Dziękuję… Nie przeczę, że to co w tej paczuszce mi się nie spodoba, ale wiesz, ze wolałbym inny prezent…
Zdjęłam ręce z jego szyi… zrobiłam krok w tył… ale on wcale nie wypuścił mnie z objęcia…
-Rory…
Zaczął niepewnie… Ja on to zawsze pięknie mówił. Z nutką niepewności i słodyczy….
-Rory… ja naprawdę Kocham tylko ciebie… uwierz mi…błagam ja w życiu się nie całowałem z żadną inną… no może z jedną….ale jeszcze wtedy ze sobą nie byliśmy… spróbujmy jeszcze raz… nie umiem żyć bez ciebie…Przyrzekam miedzy mną a Samantą Clarkson nic nie ma i nigdy nie było… co mam zrobić, żebyś mi wreszcie uwierzyła?
-nic..
W oczach stanęły mi łzy… popłynęły po policzku… Przytulił mnie i wtedy poczułam ciepło… ukojenie… Ściskał mnie mocno i nadal do mnie mówił:
-Ja naprawdę kocham tylko ciebie, żyć nie mogę! Ja cię nigdy nie zdradziłem, ale jeśli nie możesz zapomnieć o tym to pocałuj kogoś innego…jeśli to pomorze… to proszę cię zrób to…- chyba zrozumiał to w ten sposób, że ja mu nigdy tego nie wybaczę…
- to nie będzie potrzebne…
-wierzysz mi?
Zapytał swoim ciepłym męskim głosem…
-Tak… ale nie prowokuj więcej takiej sytuacji i do tego nigdy więcej nie wracajmy … bo ja też cię bardzo kocham… i nie chcę cię stracić nigdy więcej… Jesteś dla mnie wszystkim…
-a ty dla mnie nawet więcej niż wszystkim… serce mi się kroiło każdego dnia…
-to już za nami…
-nie chcę byś nigdy więcej płakała...
-nawet ze szczęścia?
-zdecydowanie wolę cię uśmiechniętą…
Spojrzeliśmy sobie w oczy… Syrek trzymał dłoń na mojej twarzy, otarł ostatnią łzę a potem pocałunkiem przypieczętowaliśmy swój powrót do siebie…
-to był najpiękniejszy prezent jaki mogłem dostać….
-jaki?- spytałam głupio. Doskonale wiedziałam o co mu chodzi a swoja drogą wcale mu się nie przyznałam, ze ten prezent kupiłam mu na gwiazdkę, ale nie zamierzałam mu go wtedy dać, nie przyznałam się do tego nawet kiedy on dał swój prezent, to znaczy ten który kupił mi pod choinkę kilka dni temu, na przeprosiny.
-wiedziałem, że nie przestałaś mnie kochać…
- tak? A niby skąd?
-czułem…
-daj spokój…
- wiedziałem… widziałem jak się zachowywałaś… to jak płakałaś na sylwestrze… tak mnie ścisnęło za serce…
- wtedy to Remy’ego pocieszałam i wszyscy wyliśmy
-ale jak w te walentynki… po tym jak strzeliłaś mnie w twarz…
-przepraszam nie powinnam była…
-jak mnie pocałowałaś to byłem już pewny.
-ale proszę cię nie wystawiaj nigdy więcej mojej miłości na próbę…dobrze?
-postaram się…
Wtuliłam się w jego ramiona i poczułam się bezpieczna… nic nie mogło mi się stać… Syriusz mnie kochał… jak cudownie było znowu być z nim…
Poszliśmy z powrotem do zamku… zostawiliśmy kurtki i okrężną drogą pod salę zaklęć… Kiedy weszliśmy do klasy siedziały w niej zaledwie 4 osoby… usiedliśmy z Łapą w miejscu gdzie siedzimy zawsze…. Roześmiani… szczęśliwi… tak jakby naszej rozłąki nigdy nie było… Obejmował mnie ramieniem… jakże zdziwioną minę mieli Lilka z Jimem kiedy weszli do klasy…
-Spokojnie!- powiedział Czarny.- Może was uszczypnąć?
-eee…
-Tak, jesteśmy znowu razem…- powiedziałam Lilce kiedy usiadła obok mnie. Dosłownie zamykając jej wciąż otwarte ze zdziwienia usta.
Reakcja była oczywista: zaczęłyśmy piszczeć.
-Kochanie! Cicho…- Syriusz szepnął mi do ucha , a potem pocałował w policzek.
-My tak zawsze….
-wiemy….- James zaczął się śmiać.
-To już masz sukces gwarantowany jutro…
-czy ja wiem, Lilluś…
-daj spokój, na pewno…
-a właśnie o której jutro?
-mamy iść do niej po eliksirach…. To nam powie..
-acha…
* * *
-Szkoda, że tak z samego rana…
-musimy tam być na 10 rano więc co się dziwisz..
-no, bo ja bym tak chciała…
-wiem… ja wiem…
-po tym jak znowu jesteśmy razem mogłabym się z nim nie rozstawać….
Lilka się uśmiechnęła nie wiem po co jej to wszystko mówiłam przecież ona doskonale wiedziała... nie rozumiałam tylko dlaczego musimy jechać bladym świtem… to znaczy o 6 rano…
Usłyszałyśmy przeraźliwy dźwięk na korytarzu… wyskoczyłyśmy z pokoju…
Syrek leżał na ziemi przeklinając…
-ej… może grzeczniej trochę!- rzuciłam…
-możecie zejść?- zza ściany wynurzył się Rogaty.
-Przynajmniej raz mogły by mnie wpuścić!
Mówił sam do siebie Syriusz podnosząc się i otrzepując swoje ubranie
Wystarczy, ze tylko wyszłam z wieży a już staliśmy z Łapą w objęciach…
-co się stało?- spytała Lilka.
-stęskniliśmy się…
Rzecz jasna ten był tekst Czarnego. już się znowu całowaliśmy…James kontynuował nie zwracając uwagi na nasze zachowanie…
-Byliśmy u Żylety…
-jakiej żylety?- spytałam wyrywając swoje usta na ogromnie długą chwilę z ust mojego ukochanego.
-no McGonagall…- Syriusz mnie oświecił.
Żylety? Pierwszy raz słyszałam takie określenie…
- tak mi się powiedziało… noi chcieliśmy z wami jechać na konkurs, ale się nie zgodziła…
-DLACZEGO?!?!
Byłam zła….
- mnie się pytasz? powiedziała, że nie mam mowy, bo na konkurs jadą uczniowie, ze nie ma miejsca, nie może zrobić wyjątku bo każdy by chciał kogoś wziąć…ale może nie wszystko stracone…
-to znaczy?
-na razie nic wam nie powiemy…
Zrobiłam sfochowaną minę…
-Nie powiem…
Syriusz pocałował mnie w skrzywione usta…znał tę sztuczkę…
-idziecie do nas? Mam po kremowym dla każdego… w końcu mam dziś urodziny…
- w sumie to nie jest wcześnie, a my musimy bladym świtem wstać…
Zaczęła Lilka, ale obie miałyśmy ochotę iść.
-nie dajcie się prosić… Skarbie… ty na pewno pójdziesz…
Obślinił mi policzek, a ja skrzywiona zaczęłam się wycierać ręką.
-nie daj się prosić, kochanie…
-no nie wiem Łapa… nie wiem…
-bo cię zaniosę!
-To nieś!
Uśmiechnęłam się szeroko… a on nie miał wyjścia zaniósł mnie…
Obaliliśmy po piwku…a potem położyliśmy się i sobie rozmawialiśmy…. Było miło… sięgnęłam budzik, żeby go nastawić, a potem wróciłam w ramiona Syriusza… Lilka z Jimem spali, albo może i nie spali… a my zajmowaliśmy się sobą… musieliśmy nadrobić te 2 i pół miesiąca bez siebie… to był taki szmat czasu….
Jak bosko było usłyszeć melodie budzika budząc się w ramionach ukochanego mężczyzny…
-cześć!
Zaraz po otwarciu oczu Łapa, patrzył na mnie jakby chciał mnie zjeść…
-witaj, Słonko!
Nie ma nic piękniejszego niż obudzić się w ramionach ukochanej osoby, dać jej buziaka na początek dnia, a potem szybko uciekać, spłoszona tym która to godzina… Zgarnęłam Lilkę i poszłyśmy się szykować… aż w końcu nadszedł czas wyjeżdżać…. Chłopaki targowali się jeszcze z Minerwą, ale bezskutecznie… Wsiedliśmy do zaczarowanego powozu, w sumie dziwne, jakbyśmy nie mogły polecieć kominkiem albo świstoklikiem…Było nas kilka osób, ale to chyba nie był problem… Droga do ministerstwa trwała „trochę” czasu… a potem jeszcze te głupie formalności, aż wreszcie konkurs miał się zacząć…. Stałyśmy przed sceną… odbywać to sie miało w Sali z podwyższeniem jak scena i audytorium dla publiczności… profesor udzielała nam ostatnich wskazówek kiedy za jej plecami stanęli nasi kochani… na twarzy mojej i Rudej zagościł uśmiech a oczy tempo tkwiły za plecami McGonagall… odwróciła się.