W milczeniu patrzyłam na zdjęcie zawieszone w powietrzu. W samym środku dość dużej grupy pierwszoklasistów, siedziała niewielka dziewczyna, o dziecięcej twarzy, ogromnych zielonych oczach i włosach,które ciągnęły się aż do ziemi. Była dość słynną i barwną postacią w naszym domu, wierzyła w chrapaki krętorogie, ostrzegała przed gnębiwtryskami, i dziwnie się ubierała. Na przykład teraz ubrana była w fioletowy sweter do kolan, w kieszeniach wypchany malutkimi zielonymi cebulami, które nazywała chyba moristirie, albo coś w tym stylu.I prawie zapomniałam najważniejszego-nazywała się Luna Lovegood.
-To zdjęcie zrobiliśmy z tatą na tegorocznych wakacjach, na zdjęciu widoczny jest zamek Beauxbatons. Nawet nie wiecie jak tam jest ślicznie! Wokół zamku krążą chrapaki, jest ich pełno. W powietrzu unoszą się wielobarwne elfy, które śpiewają różne piosenki.-ciągnęła rozmarzonym głosem.
Do dormitorium nie mogłam pójść, bo Marietta od paru dni(czytaj:od wyrzucenia Charlesa z Hogwartu) wiecznie ryczała za swoim ukochanym. Mam już tego dość. Nie wiem jak można płakać za takim dupkiem, w ogóle myśleć o nim, w nim się zakochać! Nawet mi jej nie żal, bo nie zasłużyła sobie na to. Czyjeś ciepłe dłonie znalazły się na moich ramionach.
-Chodź...- Cedrick pociągnął mnie za rękę, kierując się w stronę wyjścia.
-Ale...-mhm, w gruncie rzeczy spędzenie z nim czasu, było dużo przyjemniejszym zajęciem, niż słuchanie monotonnego głosu Luny.
-Zaufaj mi.
Kątem oka zauważyłam, że w reku niesie miotłę. Gdy wyszliśmy z zamku Cedrik wsiadł na miotłę a ja za nim wtulając się w jego kark, i obejmując go. To był jeden z najgorszych lotów w moim życiu. Nienawidzę latać, gdy pada deszcz, więc nawet obecność Cedrika nie mogła mi pomóc. Wylądowaliśmy na jakimś wzgórzu, daleko od Hogwartu.
Szczerze mówiąc trochę się bałam. Podczas pobytu w skrzydle szpitalnym zrozumiałam, że kocham Cedrika, bardziej niż kogokolwiek. Uwielbiam kiedy bierze mnie za rękę, kiedy przytula, całuje. Muszę być blisko niego, czuć tą bliskość... Pamiętam jak się obudziłam w szpitalu, i pierwszą rzeczą, którą dostrzegłam, były wpatrzone we mnie oczy, pełne strachu...i czy to możliwe, cierpienia? Nie byłam pewna czy on do mnie czuje to samo, i może właśnie dlatego tak się bałam.
Chwycił mnie za rękę i poprowadził w głąb lasu.
-Ced...
-Co jest?
-Trochę mi zimno.-przyznałam się rumieniąc się. Byłam cała mokra, ubrania miałam przylepione do ciała...
-Przepraszam, zapomniałem.-powiedział i machnął różdżka, czym sprawił, że nasze ciuchy znów stały się suche.
Potknęłam się,ale Cedrik w porę mnie powstrzymał, skierowana przez sekundę twarzą do Ziemi dostrzegłam, że zamiast zwykłej ściółki leśnej był kamienny krąg w, który właśnie weszliśmy.
-To moje miejsce.-powiedział odgarniając gałęzie drzew. Gdy gałęzie się rozsuneły, ukazał się niecodzienny widok, który zaparł mi dech w piersiach. Były to mroczne ruiny starego zamku, nad którym wznosiło się stado kruków. Było to takie straszne, tak piękne, tak niezwykłe...
-Kiedyś w tym miejscu spotykali się czarnoksiężnicy, wampiry i demony, czarodzieje odkryli to miejsce. Stoczyła se tu krwawa bitwa, zakończona klęską złej strony. Jedna z wróżek rzuciła na to miejsce urok, który miał dać dobrym osobom szczęście. Mi już dał...bo-zająkał się nie mogąc wypowiedzieć tego co chciał.-Bo, ty zwróciłaś na mnie uwagę Cho. Bo jesteś dla m-mnie bardzo...ważna.
Stado kruków z głośnym łopotem skrzydeł przeleciało nad nami. Nie słyszałam już nic poza uderzeniami własnego serca. Utonęłam w namiętnym pocałunku przytulona ramionami Cedrika, oparta plecami o posąg z czarnego kamienia.
ps: Do napisania tej noty zainspirował mnie zwiastun filmu Twilight-zmierzch z Robertem Pattisonem(Cedrik Diggory). Polecam go sobie oglądnąć i czekać na film