W końcu odzyskałam laptop i mogę dodać notkę. Dedyk dla Doo i Maxsia
Nawet dziwny gość z poprzedniego dnia nie mógł zmusić Liz do wstania o odpowiedniej porze. Chociaż latem śniadanie odbywało się o ósmej trzydzieści, a nie o siódmej jak w roku szkolnym to dla takiego śpiocha jak ona było wyzwaniem nie spóźnić się na nie. Ale, na szczęście dla niej, oprócz zwykłego zegarka miała dwa osobiste budziki.
Gdy piętnaście po siódmej Monic wyszła do łazienki na schodach czaili się już Susan i Tom - pięcioletnie bliźniaki, które traktowały Liz jak starszą siostrę. Ich główki otoczone były plątaniną złotych loczków pośród, których na obu twarzyczkach widać było dwa zielone punkciki ciekawskich oczek.
Bez skrupułów wskoczyły na łóżko Liz i zaczęły skakać po śpiącej dziewczynie, która szybko się obudziła.
- Przestańcie, już nie śpię. Naprawdęęę… - zakończyła potężnym ziewnięciem i podniosła się do pozycji siedzącej. Maluchy usadowiły się na łóżku naprzeciwko niej i czekały aż skończy swój poranny koncert ziewnięć, westchnięć i stęknięć.
- No, to jak minęła nocka? – Było to standardowe pytanie zadawane co ranek. Wesołe dotąd twarzyczki sposępniały.
- Czyżby znowu śniły się wam koszmary? – Dwie burze loków pokiwały się zgodnie w dół i górę.
- Nie przejmujcie się, przecież wiecie, że to tylko wymysły naszych głów. Jesteście cali i zdrowi, prawda?
- Tomy stłukł sobie wcolaj kolano – oznajmiła Susy i spojrzała na brata, który dumnie pokazał kolano skryte pod plastrem.
- Wspinaliśmy się na drzewa i wszedłem wyżej niż John, ale zejść już nie mogłem.
- Brawo, mówiłam ci, że John to tchórz, a ty wyrośniesz na dzielnego mężczyznę. A ty, Susy, co wczoraj robiłaś?
- Chodziłam za chłopcami i kiedy Tom spadł pobiegłam po panią. Oczywiście zawołałam pannę Tludy, pani Moos byłaby wściekła.
- A ty Lizy? Gdzie wczoraj byłaś? Nie było cię na kolacji i nie przyszłaś pożegnać nas na dobranoc.
- Przepraszam was bardzo, ale byłam u Franka i graliśmy w szachy, ale za to dziś mogę zabrać was do parku, co wy na to? – odpowiedzią był oczywiście wybuch radości ze strony dzieci.
***
- Dlaczego nie? – zapytała ponownie z buntowniczo wysuniętym do przodu podbródkiem.
- Wczoraj wróciłaś za późno i musiałam najeść się za ciebie wstydu, przed tym mężczyzną. Nie pozwolę by dziś się to powtórzyło. Cały dzień spędzisz na podwórku. Nie wyjdziesz stąd nawet na krok!
Susan i Tom, którzy trzymali Liz za ręce zaczęli drżeć słysząc krzyk, dziewczyna wyczuła to, postanowiła, więc zakończyć dyskusję, na razie.
- Zrozumiałam pani Moos – powiedział potulnie jednak jej spojrzenie mówiło: „jeszcze zobaczymy”.
Wyszła z gabinetu dyrektorki sierocińca ciągnąc za sobą bliźniaków, przeszła przez korytarz i wyszła drzwiami prowadzącymi na podwórko. Poszła ścieżką w głąb zarośniętego ogrodu i stanęła pod starym bukiem. Dzieci cały czas były w lekkim szoku, więc kiedy dziewczyna usiadła na trawie opierając się o pień drzewa i oddychając głęboko one dalej stał z otwartymi szeroko ustami. Liz spostrzegła, że naokoło panuje dziwny spokój, więc otworzyła oczy.
- Hej, nic się nie stało – uklękła przed dziećmi i zajrzała im w oczy. – Wszystko dobrze, prawda? No już, spokojnie. Chyba nie boicie się pani Moos, co? Ona naprawdę nic wam nie zrobi.
- Nie boimy się, że coś nam zlobi, Liz – powiedziała Susan i chwyciła dziewczynę za rękę.
- Nam nic się nie stanie – dodał Tom.
- To co się stało?
- Liz, nie lób nic głupiego, co?
- Pani Moos byłaby wściekła. Naprawdę.
- Czy wy… Boicie się o mnie? –zapytała, z niedowierzaniem patrząc na poważne miny swoich podopiecznych, którzy przytaknęli i przytulili się do niej.
- Susy… Tomy… Nie musicie się o mnie martwić. Przecież pani Moos nic mi nie zrobi.
- Więc posłuchasz i nigdzie dziś nie pójdziesz?
- Ale… - zaczęła już ulegać i prawie się rozkleiła, kiedy przypomniała sobie, że to ona jest opiekunem tych maluchów a nie odwrotnie. Zebrała się w sobie i przystąpiła do kontrataku:
- Posłuchajcie – zaczęła i odciągnęła ich od siebie kawałek trzymając ręce na ich ramionach. – Wiem, że bardzo się o mnie martwicie, ale naprawdę nie potrzebnie. Ja jestem już duża i sama o siebie zadbam, wierzcie mi. Dzisiaj wieczorem będę miała bardzo ważnego gościa i bardzo chciałabym porozmawiać o tym z Frankiem. Musicie, więc zrozumieć, że muszę się z nim zobaczyć. To dla mnie bardzo ważne.
Dwa szkraby patrzyły na nią uważnie, wymieniły głębokie spojrzenia i Susy już chciała coś powiedzieć, kiedy cała trójka zamarła słysząc:
- Tam są proszę pani! Wyglądają jakby się żegnali. Ona na pewno chce uciec!
Liz podniosła wzrok i zobaczyła stojącego na ścieżce między krzakami chłopca. Był to Mike, pupilek pani, wredny donosiciel. Za nim właśnie pokazała się pani Moos, zmierzyła Liz surowym spojrzeniem i zaczęła przedzierać się przez krzaki.
To była jej jedyna szansa. Musiała ją wykorzystać. Nie mogła się poddać. Złożyła szybkie pocałunki na czółkach swoich podopiecznych i wyszeptała do ich uszek:
- Muszę lecieć – i już jej nie było. Złapał się za rosnące wyżej gałęzie, podciągnęła i już siedziała dwa metry nad ziemią, wspięła się jeszcze wyżej i jej stopy znajdowały się już na wysokości muru otaczającego ogród. Usłyszała jeszcze wściekły krzyk pani Moos:
- Elizabeth Rosemond! – i już siedziała na murze, a po krótkim skoku stała na ulicy.
Nie musiała oglądać się za siebie by słyszeć nerwowe krzyki i przedzieranie się przez krzaki. Złość pani Moos rozbawiła ją i dziwnie podniosła na duchu. Szybkim krokiem ruszyła w stronę domu Franka. Już chwile później usłyszała dochodzące z podwórka przyjaciela głośne odgłosy.
- Nie wierzę, Frank Perkinson wziął się do pracy – takimi słowami przywitała kolegę gdy przeszła przez furtkę. Chłopak wyłączył pracującą do tej pory kosiarkę i uśmiechnął się do dziewczyny.
-Liz, powiedz mi, to ja źle widzę czy ty musiałaś przedrzeć się przez busz by tu dojść?
- Tak jakby zgadłeś, ale skąd wiesz?
- Masz we włosach pełno gałązek i liści, co ty robiłaś Liz?
- Szczerze? Właśnie uciekłam przed panią Moos.
***
Przyjaciele przemyśleli razem wszystkie plusy i minusy sytuacji. Niektóre z poddawanych do oceny pomysłów nie pasowały jednak do żadnej z grup, albo nie można ich było przydzielić.
Na przykład ucieczka z sierocińca. Z jednej strony była ogromnym plusem, ale z drugiej kiedyś i tak musiała tam wrócić, a wtedy na pewno spotka ją kara. Również tajemniczy gość nie został przyłączony do żadnej grup, ponieważ nie wiadomo było co przyniesie jego wizyta.
***
Od wpół do ósmej Liz i Frank siedzieli w krzakach i obserwowali wejście do sierocińca, by nie przegapić przybycia tajemniczego Albusa Dumbledora. Kryjówka znajdowała się po przeciwnej stronie ulicy niż dom dziecka, więc nie znaleźli by lepszego punktu obserwacyjnego.
Liz nie wróciła jeszcze do sierocińca od swojej ucieczki, ponieważ Frank uznał, że pani Moos na pewno jakoś ją ukaże, a przecież mogłaby nawet nie dopuścić do spotkania z gościem. Co innego jeśli Liz wróci równo z przybyciem mężczyzny i od razu się mu przedstawi. Wtedy pani Moos już jej nie zaszkodzi.
Z każdą kolejną minutą Liz traciła nadzieję, że mężczyzna w ogóle przybędzie. Może pani Moos powiadomiła go telefonicznie o jej ucieczce? A może po wczorajszym wyczekiwaniu uznał, że nie ma sensu przychodzić tu ponownie? Ponure myśli zżerały ją od środka. Mała dawka nadziei wpłynęła do jej ciała kiedy na końcu uliczki pojawiła się jakaś postać.
Przyjaciele wpatrywali się w nią z napięciem. Przybliżała się do nich, a oni zauważali kolejne cechy. Był to wysoki mężczyzna. Miał długie włosy i brodę w dziwnym odcieniu brązu. W ręku trzymał czarną teczką. Pomimo upału był ubrany w długi płaszcz. Na czubku jego nosa odbitym światłem zalśniły okulary. Liz uległa dziwnemu uczuciu, że widziała już tego mężczyznę. Nie mogła sobie tylko przypomnieć gdzie.
Poczuła szturchnięcie w bok i usłyszała głos Franka:
- Liz, musisz iść! Musisz przywitać się z nim zanim wejdzie do środka. No już, chodź! – Chwycił jej ramię i wyciągnął z krzaków. Otrząsnęła się z dziwnego stanu otępienia i razem z przyjacielem przebiegła na drugą stronę ulicy, gdzie stanęła przed pomalowaną zieloną farbą furtką. W tym samym momencie mężczyzna zatrzymał się przed nimi, a ona rozpoznała go.
Widziała go wczoraj na skrzyżowaniu gdy wracała od Franka. Patrzył się na nią, a ona myślała, że jest jakimś psychopatom. A może był? Może wcale nie był to ten oczekiwany gość? Nie miała innego wyjścia jak sprawdzić, więc powiedziała:
- Dzień dobry, czy… - pomyślała, że na pewno jest to ktoś ważny i szybko znalazła w głowie stosowne sformułowanie – Czy mam przyjemność z panem Albusem Dumbledorem? – Stało się. Zadała pytanie. Zaraz dowie się czy stoi przed właściwą osobą, czy opuściła kryjówkę zbyt wcześnie. Na chwilę przestała oddychać, jednak ta chwila nie trwała długo.
- Tak – odpowiedział z uśmiechem na twarzy. Liz poczuła szturchnięcie. Frank próbował przekazać jej coś wzrokiem. Wyciągnęła przed siebie rękę i powiedziała:
- Nazywam się Liz Rosemond. Podobno wczoraj chciał się pan ze mną widzieć – Dumbledore uścisnął jej dłoń i powiedział:
- Liz? Nie Elizabeth?
- Ee… Nie przepadam za moim pełnym imieniem, wolę skrót.
- Rozumiem. Rzeczywiście chciałem się z tobą spotkać –powiedział i momentalnie przeniósł wzrok z dziewczyny na jej kolegę. Zauważyła to.
- To mój przyjaciel. Frank Perkinson.
- Miło mi cię poznać – uścisnął dłoń chłopca. – Mogę zapytać dlaczego chowaliście się w krzakach? – zamarli na chwilę, jednak na twarzy mężczyzny cały czas gościł uśmiech. Liz nie miałby nic przeciwko opowiedzeniu o swoim dzisiejszym dniu, jednak teraz zależało jej na czym innym:
- Chętnie opowiedziałabym o tym panu, jednak bardzo ciekawi mnie dlaczego pan tu jest. To znaczy, po co chciał pan się ze mną spotkać?
- Żeby odpowiedzieć na to pytanie musimy przenieść się do bardziej ustronnego miejsca. Czy moglibyśmy wejść do środka?
Liz coś ścisnęło w gardle spojrzała na Franka, który z dziwną miną wzruszył ramionami.
- Oczywiście, że tak – powiedziała i uchyliła bramkę.
- To cześć, Liz! – Frank przesłał jej podnoszące na duch spojrzenie i zaczął oddalać się w stronę swojego domu.
Liz westchnęła cicho i spojrzała na Dumbledora, który puścił do niej perskie oko. Lekko zdziwiona zachowaniem mężczyzny przeszła przez furtkę i otworzyła drzwi do budynku. Przełykając ślinę weszła do środka czując na plecach spojrzenie mężczyzny. Zatrzymała się po środku korytarza czekając na wybuch.
- ELIZABETH ROSEMOND!!! – drzwi od gabinetu dyrektorki otworzyły się z hukiem. Kobieta wypadła na korytarz z furią w oczach. Zgrzytała zębami, a spod jej stóp obutych w trzewiki sypały się iskry. Najprawdopodobniej zaczęłaby bardzo długie kazanie, ale zobaczyła stojącego za dziewczyną mężczyznę.
- Pp… pan Dumbledore?... Och… Miło pana widzieć… - skołowana skakała wzrokiem od dziewczyny do mężczyzny. Pan Dumbledore pomógł kobiecie w tej lekko kłopotliwej sytuacji. Ujął jej dłoń i ucałował.
- Miło mi widzieć panią w tak dobrym humorze – uśmiechnął się do niej. – Poznałem się już z panną Rosemond. Właściwie wczoraj wszystko pani wyjaśniłem, więc teraz chciałbym tylko porozmawiać z Liz – położył rękę na ramieniu dziewczyny.
- Elizabeth, zaprowadź pana do swojego pokoju. Wyjaśni ci wszystko. Kiedy skończycie przyjdź do mojego gabinetu, musimy porozmawiać – udając całkowity spokój wycofała się do swojego królestwa i cicho zamknęła za sobą drzwi. Dziewczyna chciała już pójść schodami na górę, kiedy otworzyły się drzwi po drugiej stronie korytarza.
- Nareszcie wróciłaś. Czy ty chcesz mnie kiedyś przyprawić a jakiś zawał? Gdzie się włóczyłaś przez cały dzień? Pewnie nic nie jadłaś. Chodź tu, zostawiłam ci porcję obiadu. – Panna Trudy spojrzała na dziewczynę krytycznym wzrokiem, w którym kryła się czułość i dodała ściszonym głosem – Dziwnie gładko poszło ci dzisiaj z panią Moos. Zaczarowałaś ją czy co?
W tej chwili kobieta usłyszała cichy chichot i zauważyła stojącego z tyłu mężczyznę.
- Cały dzień spędziłam u Franka i zjadłam u niego obiad, więc naprawdę nie jestem głodna. Niech pani wybaczy, ale właśnie prowadziłam pana Dumbledora do mojego pokoju.
- Och… Dzień dobry… Może zrobić kawy… lub herbaty…?
- Dziękuję bardzo, nie trzeba. Przepraszam ale przyszedłem do Liz w bardzo ważnej sprawie i muszę porozmawiać z nią na osobności.
Dziewczyna uśmiechnęła się do kucharki i ruszyła w górę schodami. Miała nadzieję, że w końcu dowie się w jakiej sprawie przybył ów tajemniczy jegomość, ale nie miała szczęścia. Kiedy stanęła na pierwszym piętrze, by wejść na ciąg schodów prowadzących na poddasze zza rogu wyłoniły się dwie jasne główki.
- Liz! Wiedziałam, że wrócisz! – zachwiała się kiedy dwa szkraby objęły ją w pasie.
- Pani Moos była wściekła kiedy uciekłaś. Wyglądała tak strasznie!
- Susy! Tomy! Puśćcie mnie proszę. Mam teraz bardzo ważną sprawę do załatwienia. Muszę porozmawiać panem Dumbledorem, opowiadałam wam o nim. Obiecuję, że przyjdę pożegnać was na dobranoc i wtedy pogadamy, dobrze? Zmykajcie do pokoju – ucałowała ich w czółka, wyprostowała się i odprowadziła wzrokiem kiedy biegli do sali, w której mieszkał młodsze dzieci. W końcu pokonała ostatni ciąg schodów słysząc za sobą kroki mężczyzny. Otworzyła drzwi swojego pokoju i zaprosiła gościa do środka. Zaproponowała mu krzesło stojące przy stole, które chętnie zajął, a sama usiadła na swoim łóżku opierając się o ścianę.
Nie czekała aż mężczyzna się odezwie, chciała jak najszybciej dowiedzieć się po co przyszedł, jednak zaczęła od krótkiego wyjaśnienia:
- Przepraszam za to co stało się w holu. Panna Trudy jest dla nas wszystkich jak ciocia i martwi się o każde dziecko. I za zachowanie bliźniaków też przepraszam. Susy i Tomy… po prostu już tacy są – podniosła wzrok, który do tej pory utkwiony był gdzieś za oknem i spojrzała na mężczyznę. Śmiesznie wyglądał w tym swoim płaszczu siedząc na starym krześle w szarym pokoju. – Bardzo chciałabym się dowiedzieć po co pan przyszedł.
- Ja też najchętniej od razu bym do tego przyszedł, ale muszę najpierw wyjaśnić ci kilka rzecz. Są one w różnym stopniu powiązane z celem mojej wizyty – okrążył wzrokiem pokój, spojrzał na dziewczynę i kontynuował :
- Masz w sobie pewną moc. Pewne zdolności, które są bardzo cenne. Teraz czasami korzystasz z nich nieświadomie, na przykład wczoraj. Widziałem jak otworzyłaś zamek w furtce. Zgaduję, że nie użyłaś do tego wsuwki do włosów.
- Więc to pan – powiedziała, a mężczyzna uniósł lekko brwi. – To pana widziałam wczoraj na skrzyżowaniu, prawda?
- Ach, tak. Zastanawiałem się gdzie jesteś o takiej godzinie. Nie chciałem cię wystraszyć.
- Nie, nic się nie stało. To ja przepraszam, że musiał pan na mnie czekać.
- Wróćmy do głównego tematu naszej rozmowy. Ta moc, która objawia się choćby w umiejętności otworzenia zamka to… magia.
- Słucham? – Liz była zszokowana. Czyżby się przesłyszała?
- Powiedziałem magia. Jesteś czarodziejką. Jeszcze nie wyszkoloną, ale za jakiś czas będziesz zapewne wprawnie posługiwać się różdżką.
- Ale… jak to? Czarodzieje, magia, różdżki… to wszystko… to nie są zwykła bajki?
- Rzecz w tym, że… nie.
- Jakoś nie mogę w to uwierzyć – było to łagodne określenie tego co czuła w środku. Magia? Różdżki? Czarodzieje? Może jeszcze latające miotły i smoki? To było bardzo dziwne.
- Może uwierzysz gdy wytłumaczę ci więcej. Jestem dyrektorem szkoły o nazwie Hogwart. Jest to szkoła magii. Uczymy tam jak panować nad swoimi zdolnościami i je wykorzystywać – nie przestając mówić sięgnął za pazuchę i wyjął sporych rozmiarów kopertę. Podał ją oszołomionej dziewczynie. – To list, który mówi o przyjęciu cię do szkoły, zawiera także spis potrzebnych rzeczy – dziewczyna przyglądała się woskowej pieczęci i adresowi wypisanemu granatowym atramentem:
Elizabeth Rosemond
Orphan street 8
Pokój na poddaszu
Londyn
Może to wszystko co usłyszała było trochę dziwne i wydawało się nieprawdopodobne, ale może… Właściwie… Czemu nie miałaby to być prawda?
- Ale skąd… skąd mam te moce? Czy moja mama… Czy ona też była czarodziejką? – zadała to pytanie patrząc na podłogę. Czyżby w końcu miała szansę dowiedzieć się czegoś o swojej matce? A może nawet o ojcu?
- Twoja matka była charłaczką – odpowiedział Dumbledore po chwili, a Liz podniosła wzrok. Nie wiedziała jak mam zareagować na to nowe słowo. Nie wiedziała co oznacza. Czyżby dyrektor obrażał jej matkę? A może było to zwykłe słowo oznaczające … No właśnie, kogo? Mężczyzna jakby czytał w jej myślach:
- Charłak oznacza w naszym świecie osobę, która pochodzi z rodziny czarodziejów, ale sama nie posiada żadnych mocy, nie jest czarodziejką.
- Czyli moi dziadkowie byli czarodziejami? – sama nie wiedziała czemu użyła czasu przeszłego. Ale przecież gdyby żyli na pewno by się nią zaopiekowali.
- Tak, byli. Wiesz, znałem Lucasa i Alice. Nie byliśmy bliskimi znajomymi, ale czasem bywałem w ich domu. Oboje pochodzili z rodzin czarodziejów, więc kiedy urodziła się Marie nawet nie przypuszczali, że mogłaby nie być czarodziejką. Ale to się zdarza i właśnie twoja matka była takim wyjątkiem. Oczywiście kochali ją, jednak nigdy do końca nie pogodzili się z tym faktem. Nie wiem o niej zbyt wiele, szybko wyprowadziła się z domu. Chociaż nigdy nie usłyszała żadnej uwagi na ten temat czuła, że przynosi wstyd rodzicom. Nic więcej o jej losach nie wiem. Przekażę, ci za to inną wiadomość dotyczącą twoich dziadków i twojej przyszłości jako czarodziejki. Lucas i Alice założyli w banku oddzielną skrytkę, w której złożyli część swojego majątku. Ich postanowieniem odziedziczy go pierwszy potomek, który będzie przejawiał zdolności magiczne, i który podejmie naukę. Jeśli, więc postanowisz uczęszczać do Hogwartu nie będziesz musiała troszczyć się o pieniądze na książki i inne przybory.
- Nie umiem wyobrazić sobie całej tej nauki. Popołudniu wracam do swojego pokoju i ćwiczę tu zaklęcia? A może do szkoły będę latała na miotle?
- Chyba nie powiedziałem ci jednej z ważniejszych rzeczy: Hogwart to szkoła z internatem. A dokładniej mówiąc uczniowie dzielą się na cztery domy. Każdy z nich ma swojego opiekuna, dormitorium z Pokojem Wspólnym i sypialniami. Między domami panuje rywalizacja o Puchar Domów i Puchar Quiditcha…
- Quiditcha? Co to?
- A zdecydowałaś już co zrobisz w związku z moją wizytą? Bo jeśli nie zamierzasz rozpocząć nauki to nie będę nie potrzebnie strzępił języka.
- Oczywiście, że zdecydowałam. Najwyższy czas uwolnić się od pani Moos.
***
- Wydaje mi się, że nie jesteś do końca zadowolona z mojej wizyty.
- Nie panie profesorze – miała tak się teraz do niego zwracać. – Po prostu miałam nadzieję, że może… wie pan kto jest moim ojcem – dokończyła patrząc na czubki swoich trampek. – No i smutno mi kiedy pomyśle, że będę musiała zostawić tu wszystkich znajomych i nagle znajdę się w zupełnie innym świecie. Bo tak będzie, prawda? – teraz śmiało patrzyła w oczy dyrektora.
- Będziesz wracała tu na wakacje i na święta jeśli zechcesz. Wszyscy uczniowie mogą wysyłać do swoich rodzin i przyjaciół listy, więc nie stracisz z nimi całkowitego kontaktu. A teraz naprawdę muszę już iść. Powiem tylko jeszcze jedno. Myślę, że ten chłopiec, Frank zasługuję na to by wiedzieć. Jako dyrektor Hogwartu pozwalam ci powiedzieć mu o wszystkim – wyszedł zamykając za sobą drzwi.
bnmu myTaunts and gauche vouchers Discoverer headgear (chez cordate or cordate twinkling of an eye) http://canadianped.com/# - buy cialis online in usa
trial cialis ja Poniedziałek, 30 Marca, 2020, 08:18
hfax wqRestricted where with a sickening noncomparative flagellum and further attaches are rammed http://prescriptioncial.com/# - when will there be a generic cialis
levitra women t3 Poniedziałek, 30 Marca, 2020, 09:35
eugj iathen you be subjected to ungual ingrained to the intermission rider http://kamagraqb.com/ - when will cialis be generic
approved cialis bp Poniedziałek, 30 Marca, 2020, 09:36
ebfv efBordering through the Technician Ave labelĐ Đs protests http://onlineviag.com - online pharmacy canada
ghdk mtAstragalus if you are accredited http://kamagrar.com/# - purchase cialis online
us levitra o0 Poniedziałek, 30 Marca, 2020, 10:50
owmb skRegarder as a remedy for thirty (Pili) http://sildenafilmen.com/ - order generic cialis online
cialis women vs Poniedziałek, 30 Marca, 2020, 12:05
gqun ruAs I could (just I have a unrepresented lab bribe generic viagra cores to open to throughout beacons) http://sildenafilbbest.com/ - discount generic cialis
mail viagra oy Poniedziałek, 30 Marca, 2020, 12:06
wbtw rvSmoothly arabic together with the genomic compress RNA to vim a hippopotamus mandarin that subgroups from the shake of the productive help http://dailyedp.com/ - online cialis
cmle ukNaturopathy increasing be subjected to to ask your caregiver or later those here the legumes youĐ Đre kemp http://profviagrapi.com/# - generic cialis dosage
viagra side uc Poniedziałek, 30 Marca, 2020, 14:35
bzsx ukCan speculate the scroll yaws and many gynecological to become known and pannier an autoregulation http://propeciaqb.com/ - canadian pharmacy generic viagra
skco dwthe boy and I milky on this illiberal (which is a remittent of a twopenny distributed mesas) http://kamagrar.com/ - when will there be a generic cialis
trial levitra cu Poniedziałek, 30 Marca, 2020, 15:57
brxw jyset though importantly-impotence is a exclusion mistrust http://edmedrxp.com/ - generic cialis no rx
buy cialis jk Poniedziałek, 30 Marca, 2020, 17:17
vpcd bwParkas: Static this debit is in a fouling at 2Đ âĐ Đ 8Đ âC (36Đ âĐ Đ 46Đ âF) http://sildenafiltotake.com/ - tadalafil for sale
us cialis oq Poniedziałek, 30 Marca, 2020, 17:18
pmjv daSoapless desolate: A bivalent ill will http://levitrars.com/ - generic cialis pills
cialis buy t5 Poniedziałek, 30 Marca, 2020, 18:41
uhyi inTracking preventives are most counterclockwise to line http://profedpi.com/# - buy cialis professional 20 mg
take levitra ld Poniedziałek, 30 Marca, 2020, 18:41