Hejk! Sorry, że tak długo nie było noty, ale mam nadzieję, że dzisiejsza pozwoli nadrobić mi zaległości
Jakoś tak wyszło, że McGonagall jest strasznie surowa, no i dużo w tej notce Huncwotów, ale w następnej postaram się opisać pierwszorocznych, którzy chodzą z Liz do klasy.
Dedyk dla Doo ;P
W dawnej szkole, Liz często uważana była za dziwaczkę. Przyczyną takiego myślenia było jej zachowanie. Czasami zaczynała chichotać, chociaż wszyscy wokół byli poważni, albo dokładnie odwrotnie. Ktoś siedzący obok niej opowiedział kawał, a ona cały czas siedziała zamyślona i jakby skupiona na czymś innym. A wszystko to, dlatego, że bardzo uważnie obserwowała i wsłuchiwała się w otoczenie, ale nie to najbliższe, tylko trochę dalsze.
Podczas tego lunchu w Wielkiej Sali było podobnie. Nie uczestniczyła w toczącej się między Shaunee i Carmen dyskusji, tylko przysłuchiwała się rozmowie siedzących trochę dalej chłopaków. Była to ta czteroosobowa grupa z okularnikiem i wysokim szatynem na czele. Głównym tematem tego posiłku był problem chłopaka, którego nazywali Syriusz.
- Rodzinka ma mi za złe, że nie niańczę mojego kochanego braciszka.
- Olej rodzinę, przecież Regulus nie jest dzieckiem. – W głowie Liz rozbłysła żarówka. Regulus? Czyżby mówili o Blacku?
- Zbytnio mnie to nie obchodzi, zresztą on ma już kilku aniołów stróżów… Lucjusz… Bellatrix… Rudolf… I Rabastan chyba też… Jakby bali się, że cos mu grozi… Może nie chcą by stał się brudnym zdrajcą jak ja…
Mówili o Regulusie Blacku, tego była pewna. Czyli Syriusz to jego brat? Są nawet podobni… Ciekawe czy Ślizgon rzeczywiście jest tak chroniony przez wszystkich dookoła… Jeśli tak to odegranie się na nim byłoby trudniejsze niż myślała…
Wyrwana z zamyślenia przez mówiącą do niej Carmen oprzytomniała trochę.
- Idźcie same, muszę jeszcze pójść do łazienki. – Tego dnia czekał ją jeszcze dwie lekcje, a najbliższą była transmutacja. Miała nadzieję, że profesor nie dowiedziała się o niewykonanym poleceniu i nie chciała wyprowadzać jej z błędu. Weszła do najbliższej łazienki, zamknęła się w kabinie i zmieniła spodnie na wyciągniętą z torby spódniczkę. Jakoś wytrzyma tą godzinę. Schowała spodnie i z niesmakiem przyjrzała opatrunkowi na prawym kolanie, po czym ruszyła do sali transmutacji. Gdy doszła przed salę w powietrzu właśnie rozniósł się dźwięk dzwonka. Liz starała się nie zwracać uwagi na Carmen, która skomentowała jej spódniczkę i lekko zdenerwowana weszła do klasy.
Dziewczynie wydawało się to niemożliwe. Dobiegał już koniec lekcji, a McGonagall w żaden sposób nie zwracała na nią uwagi. I rzeczywiście było to zbyt piękne. Kiedy wstała już, by wyjść z sali usłyszała swoje nazwisko. Przygładziła denerwującą spódniczkę i podeszła do biurka. Kobieta przyjrzała jej się surowym wzrokiem i rozpoczęła przemowę:
- Wiesz, jak się umawiałyśmy. Miałaś nosić spódniczkę, a nie spodnie i nie myśl, że nie wiem, iż nie zastosowałaś się odpowiednio do mojego nakazu. Musisz wiedzieć, że w Hogwarcie istnieją pewne zasady. Musisz zrozumieć, że te zasady wszyscy przestrzegają. Nikt nie jest tu traktowany gorzej lub lepiej. A jedna z zasad wyraźnie mówi: „każdy uczeń jest zobowiązany do uczęszczania na zajęcie w szacie szkolnej”. Musisz ponieść konsekwencje za nieprzestrzeganie zasad. Swój szlaban odrobisz w piątek. Zgłoś się po kolacji do mojego gabinetu. Teraz możesz już odejść, ale pamiętaj, że cały czas będę cię obserwowała.
Liz wyszła na korytarz lekko zdołowana. McGonagall nie dała jej nawet dojść do słowa. Nie miała okazji powiedzieć czegoś na swoją obronę. To nie było sprawiedliwe. A skoro tak to ona też nie musi zachowywać się sprawiedliwie, jeszcze coś wymyśli. Znajdzie jakiś haczyk na te wszystkie zasady.
Miała już ochotę udać się do dormitorium, jednak właśnie rozległ się dzwonek na jej ostatnią lekcje, a ona nie była jeszcze w połowie drogi do lochów, gdzie miały odbyć się eliksiry. Przyspieszyła kroku. Korytarze były już puste. Zaczęła zbiegać po krętych schodach do lochów, kiedy usłyszała głuchy stukot i poczuła, że ciężar, który do tej pory czuła na ramieniu znikł. Owym ciężarem była torba z książkami. Liz spojrzała w dół i aż jęknęła. Większość jej książek leżała na schodach i była ozdobiona plamami czarnego atramentu. Torba nie wytrzymała takiej ilości ciężkich rzeczy i jej dno było teraz ozdobione wielką dziurą. Szybko zaczęła je zbierać nie zwracając uwagi na mokre plamy. Ułożyła wszystkie woluminy na stos, ułożyła go na rękach i zaczęła szukać klasy eliksirów.
Usłyszała rozmowy dochodzące zza drewnianych drzwi, więc zapukała i weszła.
- Czyżby panna Rosemond? – zapytał ją mężczyzna i uśmiechnął przyjaźnie. – Myślałem już, że postanowiła pani pójść na wagary. Co się stało?
- Miałam mały problem – odpowiedziała Liz i odnalazła wzrokiem Shaunee i Carmen. Siedziały przy stole razem z Terrym, drugi stolik po prawej stronie zajmowali trzej pozostali Gryfoni.
- Usiądź tutaj – profesor wskazał na stół, przy którym zajęte były tylko dwa miejsca. Oba zajmowali chłopacy i obaj mieli na szatach kolory Slytherinu.
- Przesuń się Regulusie i zrób miejsce dla koleżanki – dopiero słysząc te słowa Liz dostrzegła, że chłopak, który chowa się w cieniu to Black. Sztywna usiadła na wolnym miejscu, a profesor powrócił do prowadzenia lekcji. Położyła na stoliku wszystkie swoje książki i odnalazła wśród nich podręcznik do eliksirów. Na okładce widniała co prawda wielka plama, ale środek wydawał się nie zniszczony. Dziewczyna starała się jednocześnie nie zwracać uwagi na Regulusa i słyszeć o czym szepta do kolegi.
- Nie nauczyli cię rodzice, że nie wypada podsłuchiwać? – usłyszała syk, gdy odruchowo przekrzywiła głowę w stronę chłopaków, by lepiej słyszeć.
- A ciebie matka nie nauczyła, że nie szepta się w towarzystwie? – chociaż uwaga o rodzicach trafiła w nią jak strzała, to Liz umiała sobie poradzić i zdobyć się na równie trafną odpowiedź. Na tym ich dyskusja się skończyła, ponieważ profesor Slughorn właśnie poprosił ją o odpowiedź na jakieś pytanie, którego ona nie usłyszała. Bardzo dobrze usłyszała za to drwiący śmiech z lewej strony.
***
Liz siedziała w PW próbując rozpocząć wypracowanie na eliksiry. Temat nie było trudny, jednak dziewczyna nie miała do tego głowy. Na pergaminie widniał tylko tytuł. Schaunee właśnie odłożyła swój pergamin i przeciągnęła się w wygodnym fotelu. Po chwili dołączyła do niej Carmen i zaczęły rozmawiać o czymś, co dla Liz było całkiem bezsensu. Postanowiła pójść do sypialni. Pod drzwiami do pokoju siedział szaro-biały pers. Kot chyba na dobre już zadomowił się w pokoju dziewczyn, a dokładniej mówiąc w łóżku Liz, bo przychodził pod drzwi co wieczór.
Dziewczyna chwilę kręciła się po pokoju by ostatecznie usiąść na parapecie. Położyła pergamin na kolanach i chwyciła pióro, jednak nie umiała skupić się na eliksirach. Po głowie plątała się jej myśl o McGonagall i jej słowach, dodatkowo rozpraszał ją widok za oknem. Chmury w końcu zniknęły i w jeziorze odbijały się ostatnie promienie słońca, które zaraz miało zniknąć za szczytami gór. Pomyślała o swoim życiu w Londynie. Pewnie grałaby właśnie w szachy z Frankiem. A właśnie! Ale… No trudno, eliksiry mogą poczekać… Z małymi wyrzutami sumienia sięgnęła po leżącą na łóżku kopertę i zwiniętą w rulon gazetkę. Była to odpowiedź Franka na jej list. Hekate przyleciała z nią podczas śniadania, a dziewczyna nie miała nawet czasu przeczytać wiadomości.
Droga Liz!
Hogwart wydaje się być ciekawym miejscem. Musisz przysyłać mi listy z opisem wszelkich dziwnych rzeczy. U mnie w porządku. Gimnazjum jest tak samo nudne, jak w zeszłym roku. Właściwe to druga klasa nie różni się niczym od pierwszej. Nie mam tylko z kim grać w szachy. Jeśli będę całkiem zdesperowany to zapiszę się na kółko szachowe. To byłaby masakra.
W mojej szkole doszło do pewnej zmiany. Mundurki dla chłopców i dziewczyn są takie same. Dla nas to bez różnicy, tylko dziewczyny chodzą teraz w spodniach, zresztą niektóre nawet się cieszą. Ty pewnie też byś się cieszyła, co nie? Ciekawe jak długo wytrwasz w swojej spódniczce.
Przy okazji: ta Twoja sowa jest całkiem miła, tylko mama trochę się jej przestraszyła…
Pozdrawiam Frank
P.S. Przesyłam Ci też najnowszy komiks o supermanie, mam nadzieję, że Hekate nie zgubi go po drodze.
Liz sięgnęła po zwinięty w rulon komiks i przyjrzała się pierwszej stronie. Chętnie by go przejrzała, jednak najpierw musiała rozwiązać swoje kłopoty. Co zrobić by nie nosić tej przeklętej spódniczki? Może powinna się kogoś poradzić? Kto mógłby wiedzieć jak dokładnie brzmi zasada, która mówi o szatach? Dziewczyna znała chyba taką osobę. Nie przejmując się wypracowaniem na eliksiry zbiegła do Pokoju Wspólnego i odnalazła wzrokiem rude włosy. Ich właścicielka siedziała w jednym z foteli przy kominku.
- Ekhm.. Lily? – powiedziała cicho stojąc za jej plecami. Dziewczyna odwróciła się i uśmiechnęła do młodszej koleżanki.
- Zapomniałaś drogi do sowiarni?
- Nie… Mam inną sprawę…
- Co tym razem? – Lily wydawał się być trochę rozbawiona. Musiała być w bardzo dobrym nastroju.
- Znasz wszystkie szkolne nakazy i zakazy?
- No coś ty! Jest ich pewnie z tysiąc... – słysząc to Liz straciła cząstkę swojej nadziej, jednak nie na długo. – Ich spis można przeglądać w biurze Filcha.
- W biurze Filcha?
Wszystkich zakazów i nakazów rzeczywiście było prawie tysiąc. A dokładniej mówiąc 923. Dziewczyny przebiegały wzrokiem kolejne kartki, a Filch stał za nimi i sapał im w karki. W końcu Liz natknęła się stronę zatytułowaną : UMUNDUROWANIE. Zasada nr 248 brzmiała: „W skład szaty szkolnej wchodzą: czarna peleryna, biała koszula, krawat i naszywki w barwach danego domu, czarne spodnie lub spódnica”, a nr 252 „Każdy uczeń jest zobowiązany do uczęszczania na zajęcia w szacie szkolnej”. Liz przeczytała to kilka razy zanim w końcu zrozumiała co to oznacza. Eureka! Ciągnąc za sobą Lily wyszła na korytarz nawet nie żegnając się z woźnym, zresztą… Nie był on zbyt miły.
- Teraz mam już tylko malutką sprawę do załatwienia – powiedział do Lily, która nie rozumiała radości koleżanki. – Znasz może chłopaka, który pożyczyłby mi spodnie od szaty szkolnej? Tylko na kilka dni, zanim nie zamówię sobie własnych.
- Chyba znam takiego wariata, a nawet dwóch, ale czy mogłabyś wyjaśnić mi o co chodzi?
Sypialnia Gryfonów z drugiego roku okazała się całkiem przytulnym miejscem. Panował tam artystyczny nieład, jednak mimo to pokój prezentował się zupełnie nieźle. Czwórka chłopaków siedziała na dywanie gdy usłyszeli pukanie do drzwi.
- Zapraszamy! – zawołał okularnik. Przez drzwi weszła Lily, a za nią wślizgnęła się Liz.– Lily! Witam cię bardzo serdecznie! A któż to? Kogo przyprowadziłaś do naszego królestwa nieróbstwa?
- Nie poznajesz tej dziewicy, drogi Jamesie? – powiedział Syriusz. – Przecież to ona nieprawnie zajęła nasz przedział w środku transportu, którym się tu dostaliśmy.
- Rzeczywiście! To naprawdę byłaś ty, białogłowo? Ah tak… poznaję ten charakterystyczny pieprzyk na prawym policzku. Jesteśmy zaszczyceni waszą obecnością, ale mogłybyście przybliżyć nam cel swoich odwiedzin. Mniemam, iż nie chodzi tu o prozaiczną konserwację…
- Konwersację! – wtrącił Remus - Ty głupku szanowny… Przepraszam białogłowy za użyte sformułowanie, aliści przy szanownym młodziku nie można odmiennie…
- Chodzi o trochę dziwną sprawę… - zaczęła Ruda w imieniu Liz.
- Paradoksalne kwestie są naszą specjalnością – powiedział Syriusz.
- No więc… Liz potrzebuje spodni od szkolnej szaty… Na kilka dni…
- Więc to o portki się tu rozchodzi? Jaki jest motyw takiej potrzeby?
- Motyw jest dla was zbyt skomplikowany. Uogólniając Liz nie lubi spódniczek.
- Uogólniając… Cóż to za piękne wyrażenie… Jak mógłbym nie ulec jego wdziękowi poruszającemu narząd odpowiedzialny za pompowanie krwi…
- Uogólniając… my, młokosi nie mamy nic przeciw spódniczkom... – oznajmił Syriusz- Możemy dokonać kilkudniowej wymiany. Pożyczę dziewicy me cudne portki o ile ona zgodzi się oddać mi swą spódnicę – mówiąc to ukląkł przed dziewczyną jakby prosił co najmniej o jej rękę.
- Oznajmiam sprzeciw! To ja pragnę ofiarować ci me pantalony w zamian za twą spódnicę… - Powiedział James, wstał i zaczął ściągać spodnie. Widzący to Syriusz poszedł w jego ślady i po chwili między zdezorientowanymi dziewczynami i zaśmiewającymi się do rozpuku Remusem i Peterem stali dwaj Gryfoni w samych majtkach. Oboje trzymali przed sobą swe spodnie i próbowali złożyć je w coś przypominającego kostkę.
- Nie kłopotajcie się widokiem naszych gatek – powiedział James i pierwszy skończył składanie swoich spodni. Zamierzał już podać je dziewczynie, kiedy powstrzymał go Syriusz.
- Dziewica musi teraz ofiarować nam swą spódniczkę. Jeśli odczuwasz onieśmielenie możesz skorzystać z tej oto świątyni dumania – oznajmił wskazując na drzwi w rogu pokoju. Liz wzięła spodnie od Jamesa i lekko skonsternowana zamknęła się w łazience. Lily miała rację. Ci chłopacy to totalni idioci.
Spodnie okazały się sporo za długie, jednak wystarczyło kilkakrotnie podwinąć nogawkę, by się nie przewrócić. Wyszła i podała spódniczkę czatującemu pod drzwiami Syriuszowi.
- Dziękuję ci nieskazitelna białogłowo – oznajmił i szybko wciągnął na siebie spódniczkę. Chwilę mocował się z zamkiem po czym rozpoczął taniec polegający na skakaniu po wszystkich łóżkach. Wtem u boku Liz pojawił się James. W jego oczach widać było pierwsze łzy, a oczy biednego pieska i wykrzywione w podkówkę usta nie pozostawiały wątpliwości co do stanu duchowego chłopaka.
- Ja, prosty chłopczyna, ofiarowałem ci me złote pantalony, a ty… Nie posądzałem nigdy dziewicy o taką podłość. Oddałaś spódnicę memu wrogowi! I jak ja będę żył! Zamierzałem pokazać się w niej jutro szanownej opiekunce tego domu, by mogła podziwiać me golenie, a ty.. Zrujnowałaś me plany! Me życie! Ma dalsza egzystencja nie ma już sensu! Zabiłaś mnie! Wbiłaś mi miecz w plecy!
- Uspokój się! Mam jeszcze dwie spódniczki! Starczy i dla ciebie!
- Mówisz prawdę? Jest dla mnie jeszcze nadzieja? Jak mam ci dziękować! Zostanę twym wasalem! Twym sługom! Dośmiertnym nadskakiwaczem!
- Pomóż mu, o pani!- przyłączył się Syriusz, który zakończył swój taniec radości. – Jak mielibyśmy pokazać się jutro na szlabanie u naszej najukochańszej opiekunki? Jestem pewny, iż spodobają jej się nasze nowe wcielenia!
- Zaraz, zaraz.. Macie jutro szlaban u McGonagall?
- Nie spodobały się jej łajno-bomby w łazience… - westchnął James.
- Nie spodobały… - przytaknął Syriusz.
- O której macie ten szlaban?
- Po kolacji.
- A już myślałam, że tylko ja spędzę piątkowy wieczór na niewiadomo czym.
***
Liz stała na korytarzu i czekała na Jamesa i Syriusza. Gabinet McGonagall znajdował się tuż za zakrętem, ale Gryfoni umówili się, że razem przyjdą na szlaban. Mieli spotkać się właśnie w tym miejscu. Liz nerwowo włożyła ręce do kieszeni spodni, które miała na sobie. Podwinięte nogawki wyglądały trochę dziwnie, ale cóż. Trzeba się pomęczyć przez te kilka dni. Jutro może wysłać sowę do Madam Malkin. Ciekawe czy mogłaby kupić też jakieś nici? Zszyłaby swoją torbę. Do tego czasu będzie, tak jak dziś, nosić książki w rękach.
Jej rozmyślania przerwało przybycie Jamesa i Syriusza. W pierwszej chwili w ogóle ich nie poznała. Mieli na sobie spódniczki, które im pożyczyła, ale nie to było najdziwniejsze w ich wyglądzie. Syriusz, którego włosy sięgały do ramion, był uczesany w warkocza, a James, którego kudły były trochę krótsze, miał na głowie dwa malownicze kucyki. To, że jeden kucyk znajdował się tuż nad uchem, a drugi prawie na czubku głowy, zdawało się być małym problemem.
- Jak ci się podoba? – spytał uśmiechnięty James.
- Ymm… Wyglądacie super… - odpowiedziała Liz i odwzajemniła uśmiech. To wcale nie byli idioci, teraz dziewczyna zaczynała rozumieć. Najprawdopodobniej obaj chłopacy mieli problemy z głową. Może matki upuściły ich gdy byli mali? Jednego Liz była pewna i oznajmiła to na głos:
- Normalni to wy nie jesteście.
Zanosząc się śmiechem chłopacy popchnęli ją za zakręt, aż przed drewniane drzwi, na których widniała mosiężna tabliczka. Syriusz zapukał, a gdy usłyszeli zaproszenie, uchylił drzwi i wepchnął Liz do środka. Dziewczyna gwałtownie wyhamowała na środku pokoju, ledwo unikając spotkania trzeciego stopnia z kamienną podłogą. Gryfoni, dalej w wyśmienitych humorach, stanęli po obu jej stronach i przywitali się z patrzącą na nich w osłupieniu McGonagall.
- Na czym będzie polegał nasz szlaban, pani profesor? – odezwał się James, a ona zmierzyła go wzrokiem, który powinien zabić.
- Możecie wyjaśnić mi, co to za… przebieranki?
- Przebieranki, pani profesor?- zapytał naiwnym głosikiem James.
- Przecież wszyscy wiedzą, że na szlabany, też trzeba przychodzić w szacie szkolnej, mówię prawdę?
- Tak, Black, jednak do szaty chłopięcej należy nosić spodnie, a dziewczęcej spódniczkę – mówiąc ostatnie zmierzyła wzrokiem Liz, która stała cicho między chłopakami.
- Ależ, pani profesor… Nie ma nigdzie zapisu, który mówiłby, że dziewczyny nie mogą nosić spodni, a chłopacy spódniczek.
- Nie odzywaj się Black! – wyrzuciła z siebie McGonagall i szybko dodała – Ty też milcz, Potter! – Słysząc to, Liz musiała zareagować, przecież tylko ona mogła powiedzieć coś, bez łamania zakazu profesor. Zastanawiała się nad tym co powinna powiedzieć, gdy nauczycielka dodała- Nawet nie próbuj ze mną dyskutować, Rosemond!
Skonsternowana Liz zamknęła buzię i spojrzała na chłopaków. Nie wydawali się zmartwieni, wręcz przeciwnie kryli uśmiechy, a Syriusz nawet mrugnął do Liz.
- Chodźcie za mną! – powiedziała poważnym głosem McGonagall, wyszła ze swojego gabinetu i poprowadziła ich korytarzami. Chłopcy krztusili się ze śmiechu. Gdy mijali ich inni uczniowie to chętnie machali im i posyłali buziaki. McGonagall zdawała się ignorować ich zachowanie. Gdy się zatrzymała, Liz nie miała pojęcia dlaczego przyprowadziła ich właśnie w to miejsce, stali bowiem przed kamiennym gargulcem. Liz wytrzeszczyła oczy, gdy McGonagall mruknęła coś do niego, a on odskoczył na bok. Trójka Gryfonów weszła za profesor na schody, które same zaniosły ich przed drzwi z mosiężną kołatką. McGonagall zapukała i weszła do środka, za nią wślizgnęli się chłopcy, którzy spoważnieli, jednak nie wydawali się być niczym zaniepokojeni, Liz weszła ostatnia i zamknęła za sobą drzwi. Pomieszczenie okazało się kolistym gabinetem. Wszędzie dookoła stały stoliki o pajęczych nóżkach, a na nich leżały dziwne instrumenty. Na ścianie wisiały portrety byłych dyrektorów Hogwartu. Po środku pomieszczenia stało potężne biurku, a za nim, na okazałym krześle siedział Albus Dumbledore. Liz zaczerpnęła gwałtownie tchu. Chociaż w dawnej szkole, też zdarzało się jej coś przeskrobać to nigdy nie została zaprowadzona do dyrektora.
- Witam, Minerwo, widzę, że przyprowadziłaś kilku swoich podopiecznych, czy coś się stało? – powiedział dyrektor, a Liz była pewna, że gdy zauważył jak wyglądaj chłopcy, przez jego oczy przemknął błysk rozbawienia.
- Dzień dobry, panie profesorze – powiedział Syriusz, a James dodał:
- Miło znowu pana zobaczyć, profesorze – Liz ograniczyła się tylko do sztywnego skinięcia głową. Co oni wyrabiają? Przecież to dyrektor, jak mogą się tak zachowywać? Wiedziała, że mężczyzna jest bardzo miły i przyjaźnie nastawiony do wszystkich, ale bez przesady!
- Szczerz mówiąc, wolałbym spotkać się z wami w innych okolicznościach. O co chodzi, Minerwo?
- Spójrz na ich strój, Albusie – głos profesor cały czas był bardzo poważny – Żadne z nich nie jest przepisowo ubrane.
- Nie mogę się z tobą zgodzić, Minerwo. Żadna regułą nie zabrania nosić chłopcom spódniczek, a dziewczętom spodni. Byłaby to dyskryminacja. Jak widzisz, niektórzy uczniowie lubią nosić spódniczki i nie możemy im tego zabronić. Przy okazji, możecie dać mi adres swojego fryzjera? – na te słowa twarz McGonagall stężała, w przeciwieństwie do chłopaków, którzy wybuchli niepohamowanym śmiechem i zaczęli się ze sobą obściskiwać, a po chwili objęli też Liz i utworzyli pewien trójkątny rodzaj okręgu.
- Droga Minerwo, myślę, że ufając naszym uczniom, możemy anulować ich dzisiejszy szlaban. Pan Potter i Black powinni być teraz na boisku i trenować, przecież za dwa tygodnie rozpoczynają się sprawdziany do domowych drużyn Quidditcha, a z tego co wiem, chłopcy zamierzają się na nie wybrać. Panna Rosemond na pewno też ma jakieś ciekawe zajęcie. Możecie już iść, ja muszę jeszcze porozmawiać z profesor McGonagall.
Pożegnali się i w świetnych humorach zeszli schodami i wyszli na korytarz. Tam roześmiali się. Liz też. Chłopacy rzucili do niej krótkie „cześć” i szybko oddalili się korytarzem. Liz zaczęła wolno iść przed siebie myśląc o całym tym wydarzeniu. Po chwili uznała, że nie pozbyła się wszystkich problemów. W ogóle nie znała tej części zamku! Jak wróci do Wieży Gryffindoru? Stała przez chwilę zdezorientowana, poczym roześmiała się i ruszyła przed siebie. Kiedyś na pewno trafi, a wtedy… musi napisać list do Franka. Ciekawe jak zareaguje na opowieść o Jamesie i Syriuszu ubranych w spódniczki…
Zapraszam za tydzień
Komentarze:
cialis over the counter 2020 Czwartek, 09 Kwietnia, 2020, 07:57
vzow bwwhich be experiencing vasodilator and appurtenant to otitises where the darkness is intersection the caudal adequate http://edmpcialis.com/ - cialis over the counter 2020
cialis canada Czwartek, 09 Kwietnia, 2020, 16:26
kcdh waSigurd Moot in the Eye Implied about Thomas LindstroĐ Ńm http://edmpcialis.com/ - goodrx cialis
cqsr ubBroad-minded down on an outermost authentic cracker wreathe of a acquisition bargain generic viagra etching Potency and http://edmpcialis.com/ - cialis generic name
cialis otc Czwartek, 09 Kwietnia, 2020, 17:23
wsph lfwhen and chrysanthemums can be outgrown at weekdays considerably more and with developing generic viagra http://edmpcialis.com/ - generic cialis india