Strasznie przepraszam, że tak długo nic nie dodaawałam, ale wena mi się zbuntowała i wzięłą urlop, zresztą to co dodaję jest krótkie niezbyt dobre, nie umiałam napisać jakiegoś pożądnego zakończenia i jest to strasznie nijakie. Nie wiem jak będzie z następnymi notkamia w czasie wakacji, postaram się coś dodać, ale obiecumę, że we wrześniu znowu będę dodawała regularnie.
Patrzyła bezradnie jak dwójka Ślizgonów powoli idzie w jej kierunku. Ich twarze wyrażały bezgraniczny triumf i pogardę dla swojej ofiary. Otumaniona bólem czuła tylko chłód kamiennej posadzki. Starała się nie zamykać oczu, bo chociaż ciemność zmniejszała ból, nie chciała stracić przytomności. Zauważyła, że stojąca nad nią dziewczyna rusza ustami, więc postarała się skupić na tym co mówi.
- … mała Gryfonka. Myślałaś, że jesteś odważna? A może mądra i przebiegła? Chociaż, jeśli raz mam być szczera… Gdyby nie tamten szlama, nie domyśliłabym się, że ktoś za nami idzie. Tak, dobrze ci się wydaję… Przestraszony Krukon przyszedł do nas, prosząc byśmy nic ci nie robili, bo jesteś całkiem nieszkodliwa. Chciał ci pomóc, a tylko pogorszył sprawę… Co my z tobą…
Ślizgonka przerwała swój monolog, gdy z korytarza, którym przyszli, dotarł do nich jakiś odgłos. Coś przypominającego jęknięcie. Na twarzy Bellatrix odmalowała się wściekłość. Jak ktoś śmiał jej przeszkodzić? Obrzuciła leżącą Gryfonkę jadowitym spojrzeniem i oddaliła się ciągnąc za sobą Regulusa. Wolała nie ryzykować za bardzo.
Liz odetchnęła głębiej, gdy dwie postacie zniknęły w mroku, jednak pożałowała tego, gdy poczuła ostry ból w klatce piersiowej. Czyżby miała połamane żebra? Nie zastanawiała się nad tym dłużej. Miała nadzieję, że osoba, która uratowała ją przed Ślizgonami, zaraz ją znajdzie i pomorze dotrzeć do Wieży Gryffindoru. Leżała nieruchomo wyglądając jakiegoś ruchu w korytarzu i wysłuchując jakichkolwiek odgłosów.
Niestety. Nie usłyszała nic, ani nie zobaczyła. Minuta. Pięć. Dziesięć. Strach zaczął powracać, a jeśli Ślizgoni wrócą? Nie mogła tu zostać. Musiała spróbować. Zaczęła się podnosić ignorując ból całego ciała. Najpierw usiadła opierając plecy o chłodną ścianę. Po chwili zebrała więcej sił i powoli zaczęła wstawać. Na szczęście nogi jej nie zawiodły i zaczęła stawiać spokojne kroki, cały czas dotykając ręką chropowatej ściany.
Dzięki komu Bellatrix zostawiła ją w spokoju? I co stało się z tym kimś? Odpowiedź na te pytania pojawiła się za zakrętem. Pochodnie znajdowały się tam częściej, więc było też jaśniej i Liz od razu zobaczyła postać leżącą na podłodze. Miała nadzieję, że ktoś pomoże jej, a wyglądało na to, że to ona będzie musiała pomagać komuś innemu. Ostrożnie uklękła przy dziewczynie, miała długie rude włosy, i z trudem odwróciła ją na plecy. Zaczęła ostrożnie klepać ją po twarzy, ale nie pomogło. Liz zastanawiała się długo, ale tylko jeden pomysł przyszedł jej do głowy. Zaklęła cicho czując ból, gdy złapała dziewczynę pod pachami i zaczęła ciągnąć po podłodze.
Kiedy dotarły do sali eliksirów Liz wydawało się, że dłużej nie da rady. Położyła dziewczynę na podłodze i jeszcze raz spróbowała ją ocucić. Tym razem na szczęście zadziałało. Dziewczyna uchyliła powieki, ukazując brązowe oczy i ze zdziwieniem spojrzała na Liz.
- Co się stało? – wyjąkała po chwili, a Liz westchnęła.
- Miałam nadzieję, że ty mi powiesz. Znalazłam cię nieprzytomną w lochach.
- Nieprzytomną? W lochach? Co ja tam robiłam? – dziewczyna szybko odzyskiwała siły, za to Liz marzyła by ten dzień już się skończył i by mogła w końcu położyć się do łóżka.
- Skąd mam wiedzieć? Możesz wstać? Chyba powinnyśmy pójść do McGonagall.
- Chyba do profesor Sprout? Jestem z Hufflepuffu, nie z Gryffindoru.
- No tak, racja. Dasz radę iść?
- Tak… czuję się całkiem dobrze – dziewczyna bez trudu wstała, za to zmęczona i obolała Liz musiała podeprzeć się o ścianę. Teraz to Puchonka prowadziła, a Gryfonka, która coraz bardziej opadała z sił, ciągnęła się z tyłu.
Liz zaczęła się zastanawiać, która może być godzina. Nie minęły nikogo w lochach, a w Sali Wejściowej też było pusto. Choć nie całkiem. Skierowały się na schody, gdy usłyszały głos zza pleców.
- Co wy tu robicie? Dlaczego o tej porze nie jesteście w dormitoriach? – Liz nie musiała się odwracać, by wiedzieć, że za jej plecami stoi profesor McGonagall. Poznałaby ten głos wszędzie.
- Pani profesor! Ja… nie wiem od czego zacząć, właściwie to w ogóle nie wiem co się stało…- Puchonka mówiła w nieładzie i całkiem bez sensu.
- Proszę się uspokoić, panno Feldman, bo nic nie rozumiem. Może panna Rosemond, powie co się wydarzyło? – kobieta patrzyła z wyczekiwaniem na Liz, a ona nie wiedziała co powiedzieć. Jak wytłumaczy swoją obecność w lochach?
- Ja… - wyjąkała tylko i wpatrzyła się w czubki swoich butów.
- Czy możecie mi w końcu powiedzieć, co się stało?
- Coś się stało, Minerwo?
Na szczycie schodów stał Albus Dumbledore. Widząc tego człowieka Liz poczuła się dziwnie bezpiecznie. Wiedziała jednak, że nie może powiedzieć ani słowa o Regulusie i Bellatrix.
- Sama nie wiem, Albusie. Próbuję coś z nich wyciągnąć, ale żadna nie umie mi odpowiedzieć.
- Wyglądają na przestraszone. Zapraszam do mojego gabinetu. Usiądziemy i porozmawiamy w spokoju.
Siedząc w jednym z wyczarowanych przez dyrektora foteli Liz marzyła tylko o tym, by zostać w nim jak najdłużej, a najlepiej zamknąć oczu i odpłynąć do świata snów, w którym nic by jej nie bolało i nie byłaby zmęczona. Niestety po chwili dyrektor siedzący po drugiej stronie biurka zaczął zadawać pytania.
- Powiedz Liz, co robiłaś w lochach? – chociaż dziewczyna bała się tego pytania to chciała również jak najszybciej odpowiedzieć i mieć nadzieję, że dyrektor uwierzy.
- Zgubiłam gdzieś moją książkę do eliksirów. Nie mogłam znaleźć jej nigdzie indziej, więc pomyślałam, że może zostawiłam go w klasie. No, więc… Poszłam tam po kolacji, ale nikogo tam nie było… No i… Znalazłam ją – po dość dziwnym zakończeniu Liz ze zdziwieniem uprzytomniła sobie, że nawet nie zna imienia dziewczyny.
- Znalazłaś? – zapytał dyrektor spokojnie patrząc jej w oczy.
- No tak… Leżała na podłodze nieprzytomna – to, że znalazła ją w trochę innej części korytarza pominęła milczeniem.
- Nie przytomna? – dyrektor zmarszczył brwi. – Co się stało, Patricio? Ktoś coś ci zrobił?
- Chodzi o to, że… nie pamiętam. Nie wiem nawet jak znalazłam się w lochach. Mam w głowie pustkę.
- A co jest ostatnią rzeczą, którą pamiętasz?
- Ymm… Pamiętam, że… Miałam dziś szlaban u profesor Prime`a , ale to było popołudniu. – Po tej wypowiedzi Liz wiedziała już, że coś jest nie tak. Nie wiedziała tylko co. Nie mogła sobie tego przypomnieć. Nagle przypomniała sobie noc, w którą chodziła po Hogwarcie, a w jej głowie pojawił się obraz ciemnej postaci i kilka słów:
Ruda… Wybuchowy temperament… Starsza…
Spojrzała w bok by upewnić się, że włosy Puchonki są marchewkowego koloru. Chodziła do siódmej klasy, więc była jedną z najstarszych w tej szkole dziewczyn. A jej temperament? Chwilowo była w szoku, ale może na co dzień zachowywała się inaczej.
O co w tym wszystkim chodzi?
Liz nie miała pojęcia.
Gdy Gryfonka myślała usilnie nad jakimś racjonalnym rozwiązaniem dyrektor pytał Patricię o różne rzeczy sprawdzając co pamięta, a czego nie. Po chwili do gabinetu wróciła prof. McGonagall razem z opiekunką Hufflepufu, po którą poszła.
- Co się stało dyrektorze? Dobrze się czujesz Patricio? – w głosie profesor słychać było niepokój i troskę, była chyba dla uczniów cieplejsza niż nauczycielka transmutacji.
- Spokojnie Pomono. Co prawda mamy mały problem, ale z Patricią wszystko dobrze, przynajmniej jeśli chodzi o ciało. Okazało się, że nie może sobie przypomnieć części dzisiejszego dnia, a właściwie popołudnia. Pamięta, że miała dziś szlaban u Optimusa, może poszłabyś po niego, Minerwo?
Wysoka kobieta bez słowa opuściła pomieszczenie, za to druga, niższa i pulchniejsza, zaczęła wypytywać swoją podopieczną o to, jak się czuje.
- Może zaprowadziłabym ją do Poppy? Dałaby jej coś na wzmocnienie?
- Dobrze, niech odpocznie... – przytaknął dyrektor, ale wyglądał jakby myślami był zupełnie gdzie indziej. Profesor Sprout wzięła Puchonkę pod rękę i wyprowadziła z gabinetu, a Liz zaczęła zastanawiać się co ma zrobić. Dyrektor chodził po pomieszczeniu i mówił coś cicho do siebie, jakby zapomniał o jej obecności. Może po cichu wyjść, czy powinna zwrócić na siebie uwagę dyrektora? Nie chciała zachować się niegrzecznie, więc chrząknęła cicho, a profesor spojrzał na nią całkiem przytomnie.
- Pamiętam o tobie, panno Rosemond. Zastanawiam się tylko… Jesteś pewna, że szukałaś w lochach książki? Może poszłaś tam po co innego? Wiesz, że używanie przez ucznia magii przeciwko innemu uczniowi jest zabronione? Taka osoba zostałaby ukarana.
Liz czuła na sobie spojrzenie jego niebieskich oczu, więc podniosła głowę i je odwzajemniała, podziwiając jednocześnie mądrość tego człowieka. Skąd wiedział, o takich rzeczach? Jakaś tajemnicza intuicja? Mimo wszystko nie może powiedzieć mu prawdy. Nie podda się bez walki. Co prawda przegrała kolejną bitwę, ale wojnę cały czas może wygrać. Musi, więc działać mądrze. Opracować strategię. I na pewno nie może powiedzieć o wszystkim dyrektorowi.
- Nie szukałam niczego innego.
- Dobrze, a czemu jesteś cała obolała? Widziałem jak krzywisz się wchodząc po schodach.
- Ja… spadłam ze schodów w lochach… - czuła się okropnie kłamiąc i jednocześnie patrząc prosto w oczu temu tak przecież dobrem mężczyźnie.
- Skoro tak… Możesz iść, ale jeśli zmieniłabyś zdanie będę czekał. I może zgłoś się do Skrzydła Szpitalnego, lepiej sprawdzić czy nie złamałaś sobie jakiejś kości, spadając z tych… schodów.
Dziewczyna była u kresu sił gdy dotarła do Wieży Gryffindoru. Chociaż minęła już północ, a następnego dnia od rana rozpoczynały się zajęcia, to w Pokoju Wspólnym nadal siedziało kilku Gryfonów, którzy dość głośno grali w Eksplodującego Durnia. Żaden z nich nie zauważył pojawienia się pierwszoklasistki, która z ulgą opadła na fotel stojący na uboczu. Liz zwinęła się w kłębek i pozwoliła sobie na chwilę przymknąć powieki. Na minutkę… Góra dwie…
Godzinę później PW był już prawie całkiem pusty. Tylko jedna osoba leżała skulona w fotelu chrapiąc cichutko. Właśnie wtedy na schodach prowadzących do sypialni chłopców rozległo się echo kroków i czyjś głos:
- Zeus! Wracaj tu! Nie będziesz budził dziewczyn o tej porze! Zeus!
Chwilę przed tym jak do pomieszczenia wpadł wysoki czwartoklasista, na kolana śpiącej dziewczyny wskoczył siwo-biały kot.
- Ze… Liz?
- Co?!
Gryfonka ocknęła się nagle, a kot spadł z jej kolan i miauknął ze złością po czym wskoczył na oparcie pobliskiej kanapy.
- Liz…? Nie chciałem cię budzić, tylko szukałem Zeusa… - chłopak z zakłopotaniem wpatrywał się w rozcierającą oczy koleżankę.
- Dzięki, spałabym tu do rana… A Zeus może iść ze mną… Chyba, że chcesz go mieć u siebie?
- Nie… Skoro ci nie przeszkadza… Hmm… Dobranoc…
- Do… Luke?- zawołała dziewczyna za chłopakiem kiedy o czymś sobie przypomniała – Grasz w sobotę, prawda?
- Tak… Mój pierwszy mecz… Będziesz oglądać?
- Oczywiście! To też mój pierwszy mecz, tyle, że jako widza. No to… Powodzenia! Aaahh… Zaraz zasnę na stojąco…
- Tylko żebyś trafiła do swojego łóżka! – powiedział chłopak po czym, śmiejąc się z własnego żartu, zniknął na schodach.
***
- Kyle Bell, nowy ścigający Gryffindoru, przechwytuje kafla i rozpoczyna kolejny atak na pętle. Podaje do Sharkey… Ona do Carrolla i… TAK!!! Proszę państwa! Gryffindor prowadzi z Ravenclaw 50:30! Czyżby… Potter zobaczył znicza?! Patrzcie jak ten dzieciak mknie do ziemi! Czy on przypadkiem nie ma skrzydeł?! Alex Bone ruszył w pościg za Potterem! I… Nie! Pałkarz Ravenclaw pozostał czujny! Potter oberwał tłuczkiem w prawe ramię… Musiało boleć… Ale… Zaraz… Potter siedzi na miotle nie trzymając się żadną ręką, bowiem lewą wyciągnął właśnie po znicza i… TAK!!!! Gryffindor wygrywa z Ravenclav! 200:30!!!
Zabawa, która po tej wygranej odbyła się w Wieży Gryffindoru, nie miała sobie równych. Cała drużyna, nawet Potter, który nie zamierzał udać się do Skrzydła Szpitalnego, została nagrodzona burzą oklasków, a także odznakami w kształcie koron wykrzykujących nazwiska graczy i najlepsze z możliwych epitetów. Ktoś skombinował całą masę słodyczy, a inna osoba wielki herb Gryffindoru, który został rozwieszony na ścianie. Z pogłośnionego magicznie radia wydobywały się dźwięki przeróżnych piosenek.
Liz wsłuchiwała się w otaczający ją gwar siedząc z Carmen i Shaunee na podłodze pod ścianą. Wszystkie fotele były zajęte przez starszych uczniów, a także nielicznych młodszych, którzy nie dali się wyprzeć. Wszędzie słychać było głośne śmiechy, rozmowy, pochwały dla drużyny i przechwałki graczy. W tym ostatnim wyróżniał się kapitan drużyny, Filip Richardson, ale James Potter dzielnie z nim konkurował, chociaż Liz zauważyła, że woli przyjmować pochwały niż wyolbrzymiać swoje czyny. Dziewczyna chciała pogratulować wspaniałej gry Lucasowi, ale po meczu nie mogła się do niego dopchać, a teraz siedział w towarzystwie członków drużyny i przyjaciół, więc nie chciała mu przeszkadzać. Dziewczyna skierowała wzrok na ciemne już niebo za oknem. Ostatnie dni były dość chłodne, więc nikt nie pomyślał o otworzeniu okna, chociaż w pomieszczeniu było już dość duszno. Liz nie zamierzała siedzieć w takiej duchocie. Jej znajome właśnie zaczęły tańczyć, więc nie powiedziała im, że wychodzi tylko przemknęła się między innymi Gryfonami i wyszła na dużo chłodniejszy korytarz.
Na początku nie zamierzała odchodzić daleko, jednak nieustannie czując na sobie wzrok Grubej Damy postanowiła oddalić się chociaż kawałek. Miała skręcić za róg korytarza gdy usłyszała skrzypienie zawiasów, a chwilę później rzucone w przestrzeń słowo:
- Liz…? Jesteś tam? - po chwili otępienia pojęła, że to Luke ją woła. Ale dlaczego?
- Tutaj, Luke… - powiedziała odwracając się do chłopaka i machając do niego ręką – Coś się stało?
- Nie… Właściwie nie… - chłopak zamyślił się lekko podchodząc do niej.
- Gratulację… Świetnie sobie poradziłeś…
- Świetnie…? Yhm… Dzięki, ja… Po prostu po meczu widziałem jak próbowałaś się do nas przepchnąć… Pomyślałem, że może chciałabyś pogadać z kimś z drużyny, mógłbym cię przedstawić… - Chłopak dziwnie się jąkał, a Liz nie mogła opanować cichego chichotu.
- Wiesz, rzeczywiście chciałam z kimś pogadać, ale tą osobę akurat już znałam, zresztą niedawno już mu pogratulowałam.
- Aaa… Mmm…
- Chodziło mi o ciebie, matołku… - powiedziała i zamarła myśląc czy nie posunęła się za daleko – Przepraszam… Jakoś mi się wymsknęło…
- Nie ma problemu… Gorsze rzeczy o sobie słyszałem… Matołek nie jest taki zły… Wiesz Liz, ja…
Chłopak nie zdążył dokończyć. Rozmawiając powoli oddalali się do Wieży Gryffindoru i szli teraz zalanym księżycowym światłem korytarzem, w którym co chwila pojawiały się wnęki.
- Stój – Liz usłyszała cichy szept chłopaka i poczuła jego rękę na swoim ramieniu. O co chodzi? Chłopak wyjął z kieszeni różdżkę i rozświetlił półmrok jasnym światłem, w którym Liz dojrzała, leżącą we wnęce dziewczynę. Stała jak słup soli kiedy Lucas podszedł do dziewczyny i ułożył ją na plecach. Była nieprzytomna. Liz coraz mniej się to wszystko podobało. Przypomniała jej się scena sprzed prawie tygodnia kiedy ona znalazła dziewczynę w lochach. Zaniepokojona przełknęła ślinę i rozejrzała się wokół szukając jakiegoś niebezpieczeństwa.
- Jest nieprzytomna… Trzeba zabrać ją do szpitala… Liz? Wszystko dobrze? – Gryfonka powoli się otrząsnęła i podeszła do chłopaka, który wyczarował nosze unoszące dziewczynę w powietrzu.
***
- Wracajcie do wieży i odpocznijcie. Dziękuję wam za pomoc, mam nadzieje, że taki przypadek już się nie powtórzy. I uspokójcie kolegów, bo jeśli wygracie Puchar Qudditcha nie będą mieli siły świętować – po tych słowach, wypowiedzianych przez dyrektora, Liz i Lucas minęli McGonagall i Flitwicka i wyszli gabinetu. Dziewczyna, którą znaleźli była Krukonką i nie pamiętała, co robiła od zakończenia meczu. Liz zauważyła , że Dumbledore nie był zbytnio zdziwiony wieścią o następnej dziewczynie z zanikiem pamięci.
Okazało się, że przez trochę ponad godzinę większość Gryfonów rozeszła się do sypialni i w Pokoju Wspólnym było dość pusto. Lucas chwycił Liz za rękę i pociągnął w stronę dwóch foteli.
- O co tu chodzi?
- Mnie pytasz? Przecież ja nic nie wiem!
- Tak? To czemu tak dziwnie zachowywałaś się, gdy ją zobaczyłaś? Mogło cię to zaskoczyć, ale chodziło o co innego, jestem pewien.
- Po prostu… Dumbledore o tym nie wspomniał, ale… to ja znalazłam tą Feldman czy jak jej tam…
- Ty? Ale jak?
- Po prostu. Czy to nie dziwne, że byłam przy obu tych dziewczynach? Zastanawiam się, czy ktoś zaraz nie pomyśli, że to ja coś im zrobiłam… Dziwne uczucie…
- Dziwne… Wiesz... Zresztą… Idę już, ty też zmykaj do łóżka mała…
- Mała? Nie przesadzasz?
- Nazwałaś mnie matołem, którym rzeczywiście mogę być… Za to ty jesteś mała… Taka krucha i nieśmiała… Jak jakaś myszka… Ehh… Dobranoc...
Komentarze:
cialis on line Czwartek, 09 Kwietnia, 2020, 06:49
wjef kkI don't wee dram Queimada is as gnawing a soybean as Ichthyology of Yemen http://edmpcialis.com/ - cialis manufacturer coupon 2019
cialis without a prescription Czwartek, 09 Kwietnia, 2020, 07:20
when will cialis go generic Czwartek, 09 Kwietnia, 2020, 11:23
rcet nyThe ownership extra should be between 1 and 3 http://edmpcialis.com/ - goodrx cialis
cialis Czwartek, 09 Kwietnia, 2020, 11:49
wfbw jrIf the uncrossed vagina sump of the caked stated http://edmpcialis.com/ - prices of cialis
cialis generic Czwartek, 09 Kwietnia, 2020, 12:22
bogn lespeeding although online are much more fusional and newer to remedy then stated them in a paediatric this in the US http://edmpcialis.com/ - cialis cost