Strasznie przepraszam, żę tak długo nic nie było, ale najpierw nie miałam weny, a później wyjechałam. Dzięki za komentarze. CZytając coś takiego chcesz zaraz usiąść i coś napisać, tylko nie zawsze wychodzi. To co dodaję miało być dłuższę, ale jutro nie będę miała czasu nic więcej napisać, a chcę dodać już cokolwiek, więc w czwartek albo piątek dorzucę coś jeszcze. Iguś, Doo i Aithne - to dla Was.
Napisałam drugą część notki. Zaczyna się po piątych gwiazdkach (***)
Z kolejnymi dniami listopada pogoda była coraz gorsza. Nad zamkiem zbierały się gęste chmury. Czasami spadały z nich pojedyncze krople wody, ale do oberwania chmury doszło dopiero po kilku dniach.
Kiedy w czwartkowy poranek Liz, razem z Rudim i Evanną, zmierzała na zielarstwo jej szatą i włosami targał nieprzyjemny wiatr. Z niechęcią spojrzała na kłębiące się burzowe chmury. Rudi także spojrzał na niebo.
- Będzie dziś burza. I to nie byle jaka.
- Mówiłeś to samo trzy dni temu – zauważyła lekko rozbawiona Evanna.
- Ale dziś jestem już pewny. Zresztą… Chyba właśnie zaczyna padać…
Na ścieżce przed nimi zaczęły pojawiać się ciemne plamki, znak po kroplach deszczu, więc przyśpieszyli trochę marsz, a po chwili już biegli. Wpadli pod daszek przed wejściem do szklarni i otarli twarze z pojedynczych, acz dość dużych kropel wody. W ich stronę zmierzali już biegiem inni uczniowie i chwile później pod niezbyt dużym daszkiem zapanował spory tłok. Deszcz padał coraz mocniej, więc z ulgą przyjęli nadejście prof. Sprout, która, już dość mokra, wpuściła ich do środka.
***
Liz lubiła wsłuchiwać się w odgłos deszczu uderzającego w dach i okna. Mogła na długi czas zatracić się w tym delikatnym stukocie i nie robić nic oprócz słuchania i rozmyślania. Można by pomyśleć, że deszczowy dzień powinien być dla niej czymś wspaniałym, jednak nie do końca. Niektórych deszczowe dni bardzo nudziły, a jednostajny stukot irytował. Taką osobą był na przykład profesor Flitwick, który postanowił ocenić wysiłki pierwszej klasy na lekcji. Od tygodnia ćwiczyli na zajęciach zaklęcie lewitujące. Większość uczniów umiała już wylewitować piórka wysoko w powietrze, ale niektórzy nie radzili sobie z tym zbyt dobrze. Gdyby sprawdzian odbył się innego dnia Liz bez trudu dostała by dobrą ocenę, jednak tego dnia była zbyt rozkojarzona i jej piórko unosiło się tylko kilka cali nad blat i opadało z powrotem. Dostała N i na następnej lekcji miała zademonstrować zaklęcie przed całą klasą. Liz zbytnio się tym nie przejęła ale Carmen roztrząsała tą sytuację jeszcze wieczorem w Pokoju Wspólnym.
- To nie fair z jego strony, przecież poprzednim razem świetnie sobie radziłaś. Mogłaś mieć dziś gorszy dzień, albo źle się czuć… Właśnie, wszystko w porządku?
- Taa… Jasne, że tak… - Odpowiedziała z roztargnieniem i zerknęła przelotnie na zegarek. Za pięć ósma. Nie chciało jej się dłużej siedzieć w towarzystwie dziewczyn, co powiedzieć, żeby nie chciały iść za nią i jednocześnie nie poczuły się urażone? – Prawie zapomniałam! – powiedziała podrywając się z fotela – Umówiłam się z Rudim, chciał o czymś pogadać.
- Tylko się nie zagadajcie, za godzinę musisz być powrotem – powiedziała jak zawsze zrównoważona Carmi, za to Shaunee zmierzyła ją przeciągłym wzrokiem i bez słowa powróciła do lektury podręcznika transmutacji.
Przez chwilę Liz poczuła zawód. Tylko godzina samotnej włóczęgi? Miała ochotę na dłuższą chwilę samotności i spokoju. I właściwie czemu nie? Kiedy szła ciemnym korytarzem zamku zasady napisane przez kogoś wydawały jej się bardzo mało realne. Jakby nie dotyczyły jej tylko innych. Gdzieś w środku czuła, że to rozumowanie jest błędem, ale tego wieczoru nie miała ochoty na chłodną logikę i rozsądek.
Od pierwszych kroków wiedziała dokąd idzie. Do sowiarni przyciągało ją wiele rzeczy. Ciche pohukiwanie sów, jakby nie chciały wystraszyć swojego gościa. Świeże powietrze wpadające przez okna bez szyb i niosące ze sobą zapach lasu, jeziora i, o tej porze dnia, nocy. No i oczywiście widok za oknem. Odbijające się w tafli wody gwiazdy. Kołyszące się jakby przed snem, drzewa w Zakazanym Lesie. I niebo. Bezkresne i nieskończone. Z niezliczoną ilością gwiazd.
Tyle, że dzisiejszego dnia, niektóre rzeczy się zmieniły. Liz usiadła na parapecie ignorując to, że jest mokry i ona sama też za chwilę taka będzie. Łapczywie wciągnęła w płuca haust powietrza, jak topielec wynurzający się z wody. Było wilgotne i, co zachwycało dziewczynę, pachniało deszczem. Zmieniony był też widok za oknem. Tafla jeziora wzburzona była od gęsto padających kropel, a niebo było jakby ograniczone kłębiącymi się wszędzie dookoła chmurami. Za to Zakazany Las ledwo było widać przez ścianę wody. Liz odchyliła głowę do tyłu i chłodne krople zaczęły uderzać w jej twarz. Uśmiechnęła się do siebie. Naprawdę lubiła deszcz.
Siedząc na parapecie rozmyślała w spokoju nad sprawami błahymi jak i poważnymi. Co jakiś czas słyszała trzepot skrzydeł sowy wylatującej na łowy. Mogłaby siedzieć tak bez końca. Gdyby następnego dnia nie musiała iść na zajęcia! Spędziłaby na tym parapecie całą noc!
Liz zeszła z parapetu, kiedy do jedenastej brakowało kwadransa. Ostatecznie następnego dnia czekała ją nauka, a przez mokre włosy i bluzę było jej już dość zimno. Zresztą listopadowe wieczory nie należały do najcieplejszych. Pomachała na dowidzenia Hekate, która tej nocy nie polowała i przyglądała się jej ze swojej żerdzi, sowa zahuczała w odpowiedzi i rozpostarła skrzydła.
Dziewczyna spokojnie przemierzała korytarze uśpionego zamku. Wiedziała, że gdzieś tam, w mroku krąży jakiś nauczyciel, jednak nie zamierzała na niego wpaść. Zawsze była ostrożna i czujna, nocą jej zmysły tylko się wyostrzały. Właściwie była podobna do sowy, tyle że…
W jej podświadomości zapaliła się czerwona lampka, a do niej dotarło, że oprócz deszczu słyszy jeszcze coś. Znała już ten odgłos. Kroki. Czy to te same, czy tylko tak samo niosą się po pustych korytarzach? Liz przysięgłaby, że te same. Po ciemnych korytarzach znowu kręcił się Optimus Prime. To jego dyżur? Czy może mógłby teraz siedzieć w swoim gabinecie przy ciepłym kominku? Liz cały czas podejrzewała go o tajemnicze napady, a może… Co jeśli znowu szepta coś pod nosem? Musi to sprawdzić, nie odpuści sobie.
Kawałek dalej na ścianie wisiał gobelin. Dziewczyna postanowiła wślizgnąć się za niego. W dzień każdy by ją zauważył, ale nocą? Okazało się, że za gobelinem znajdują się ukryte schody. Dziewczyna nie była zdziwiona, w końcu w Hogwart skrywał wiele tajemnic. Przysiadła na schodku i zbliżyła ucho do gobelinu. Profesor był kilka metrów od niej, słyszała jego niewyraźny szept, który chwilę później dotarł do niej głośniejszy i wyraźniejszy. Poczuła ciarki na karku.
-Najmniejsza… Odważniejsza od innych… Wodne oczy…
Mężczyzna przeszedł obok jej kryjówki i powoli oddalał się korytarzem po prawej stronie. Po chwili odgłos kroków prawie zupełnie ucichł, ale Liz nie wychodziła ze swojej kryjówki. Kto miał być celem ataku? Chciała ostrzec odpowiednią dziewczynę, ale nie wiedziała kogo. Musi znaleźć sens w słowach zwariowanego profesora. Musi chwilę pomyśleć w skupieniu…
„Najmniejsza…” Musi chodzić o kogoś z najmłodszego rocznika, pewnie z pierwszej klasy…
„Odważniejsza od innych…” Odważniejsza? Przecież odwaga była główną cechą Gryfonów! Czyżby chodziła o którąś z jej koleżanek? Co jeszcze powiedział? Zaraz, zaraz…
„Wodne oczy…” Wodne to pewnie niebieskie.
I wtedy coś do niej dotarło. Prawda uderzyła w nią jak pięść w brzuch. Objęła się ramionami patrząc tępo w mrok. Czy rzeczywiście chodziło o…
Usłyszała kroki na korytarzu. Nie był to wolny i spokojny chód Optimusa Prime’a. Był głośniejszy i jakby bardziej żwawy. I zbliżał się. Czyżby szedł w jej stronę nauczyciel pilnujący dzisiejszej nocy korytarzy? Dziewczyna cały czas nie umiała oderwać się całkowicie od myśli o tym co usłyszała jednak jednocześnie czuła jakiś strach, którego uzasadnienie do niej nie docierało. Zrozumiała swój błąd gdy kroki zatrzymały się po drugiej stronie gobelinu i ktoś sięgnął ręką do tkaniny. Sekundę wcześniej przez głowę przemknęło jej, że ten ktoś może chcieć skorzystać ze skrótu. Niestety przypuszczenie okazało się trafne. Czyjaś ręka odsunęła gobelin, a osoba stojąca po drugiej stronie zamierzała skorzystać ze schodów. Liz zauważyła gwałtownie przerwany ruch nogi, kiedy stojąca nad nią osoba zauważyła siedzącą na schodach postać. Chwilę później dziewczyna zauważyła wyciąganą z kieszeni różdżkę i oślepił ją nagły blask. Niebyła w stanie spojrzeć na stojącą nad nią osobę, ale widocznie ona mogła spojrzeć na nią.
- Elizabeth Rosemond?! – powiedziała z bardzo wyraźną nutą wściekłości w głosie profesor McGonagall.
***
Kiedy Liz została doprowadzona przez McGonagall do Wieży Gryffindoru nie było jej już zimno. Wściekłe słowa kobiety sprawiły, że zdenerwowała się na opiekunkę swojego domu i przestały przeszkadzać jej mokre włosy i ubranie, które kobieta też raczyła skomentować („Co to ma znaczyć? Chcesz się rozchorować? Co za brak rozsądku!”). Kara jaką nałożyła na nią nauczycielka właściwie nie przerażała Liz. Pięć wieczorów szlabanu. Pewnie będzie pisała coś ileś tam razy. Trudno. Najwyżej nadwyręży nadgarstek. Niezbyt ją to obchodziło. Myślała teraz wyłącznie o słowach Optimusa Prime'a czując się dość dziwnie.
Nie spiesząc się dotarła pod drzwi sypialni gdzie czekał na nią Zeus. Zamruczał na przywitanie i otarł się o jej nogę. Wpuściła kota do środka i sama weszła do pokoju. Carmen i Shaunee już spały, a przy jej łóżku stała zapalona świeczka. Wzięła ją i zniknęła w łazience. Poczuła lekką ulgą wycierając się w puszysty ręcznik i zakładając suchą piżamę, ale chwilę później spojrzała w wiszące na ścianie lustro i zamarła.
Wpatrywała się tępo w swoje odbicie. Blada w blasku świeczki twarz. Burza wilgotnych, brązowych włosów. I oczy. Czasami żywe jak ocean, innym razem spokojne jak jezioro albo wzburzone jak wodospad. W tym momencie był jak krople deszczu. Nie ważne jednak w jakim nastroju była. Oczy zawsze pozostawały niebieskie.
Liz zawsze zwracała uwagę na oczy gdy kogoś poznawała, wiedziała, więc jaki kolor mają oczy jej koleżanek. Carmen miała oczy brązowe jak włosy, a Shaunee zielone jak trawa.
Czy to o niej mówił profesor? Czy właśnie ona miała być następną ofiarą?
Nie miała pojęcia co o tym myśleć. Nieźle się wpakowała.
Nie mogła zasnąć tej nocy. Zwinęła się w kłębek pod kołdrą i wsłuchiwała w szum deszczu. Starała się nie myśleć o dziwnym profesorze ale nie umiała się od tego oderwać. Co powinna zrobić? Pójść do McGonagall i opowiedzieć o wszystkim? Już widziała jej twarz i surowe spojrzenie znad okularów. Nie… To zły pomysł. Nikt jej nie uwierzy jeśli bezpodstawnie oskarży nauczyciela. Musi mieć dowód. Co zrobić? Już wiedziała. Najpierw powinna się trochę przespać. Zmęczona nic nie zdziała.
***
Obudziła się chwilę po piątej. Z boku dochodziły ją dwa spokojne oddechy. Może uda jej się jeszcze zasnąć? Wszystko ją świerzbiło, żeby wstać i zacząć realizować swój plan. Na pewno nie wróci do krainy snów.
Ubrała się cicho, chwyciła swoją torbę i wymknęła się na klatkę schodową. Zeszłą kilka schodów w dół i wróciła się słysząc drapanie. Uchyliła drzwi, a Zeus wyszedł z gracją i pobiegł schodami. Kiedy Liz weszła do Pokoju Wspólnego kot ułożył się już na sofie przed kominkiem, w którym żarzyło się spalone na węgiel drewno. Dziewczyna usiadła obok zwierzaka , podkuliła nogi i zaczęła grzebać w torbie. Wyciągnęła kawałek pergaminu, pióro i atrament. Ostrożnie, by nie poplamić niczego atramentem, zaczęła pisać.
***
Ponad godzinę później w Pokoju Wspólnym, na sofie przed kominkiem, siedziała skulona postać. Liz skończyła już pisać. Teraz trzymała w dłoni zaklejoną kopertę, na której wyróżniało się, napisane czarnym atramentem nazwisko odbiorcy „Prof. McGonagall”. Teraz dziewczyna czekała tylko aż zamek się obudzi i będzie mogła znaleźć Rudiego i wyjaśnić mu wszystko co trzeba. O siódmej postanowiła zejść do Wielkiej Sali. Żołądek miała ściśnięty i nie wyobrażała sobie przełknięcia czegokolwiek, ale Rudi na pewno pojawi się na śniadaniu i tam przekaże mu co trzeba.
Chłopak pojawił się za kwadrans ósma. Ziewał kiedy Liz prosiła go o rozmowę w cztery oczy. Zmarszczył brwi, ale bez słowa wyszedł za nią do Sali Wejściowej, gdzie stanęli pod jedną ze ścian.
- To dość ważne, więc słuchaj uważnie. Nie mogę wyjaśnić ci wszystkiego i musisz się z tym pogodzić, bo zdania nie zmienię. – Od początku zamierzała zataić przed nim sedno sprawy. Znając go, nakłaniałby ją do pójścia do nauczyciela, albo sam by to zrobił. Nie mogła zaryzykować. Musiała udawać, że o niczym nie wie i, jeśli miała rację, dziś wieczorem ktoś znajdzie ją gdzieś w zamku, a ona nie będzie pamiętała kilku ostatnich godzin swojego życia. Dlatego musiała się jakoś zabezpieczyć. Opisała wszystko co wiedziała, jednak… Wyjęła z torby kopertę.
- Zobacz do kogo zaadresowana – powiedziała podając kopertę chłopakowi i patrząc na jego twarz, w której wyczytała niezrozumienie – Wyjaśnię ci warunki dostarczenia tego listu. Jeśli to o czym myślę się stanie to możesz usłyszeć jakieś plotki dotyczące mnie i będziesz pewny, że powinieneś jej to dać. A przy okazji…Ehm... Dostałam wczoraj szlaban…
- Liz… Znowu włóczyłaś się gdzieś po nocy? To dzisiejszy wieczór masz z głowy? – zapytał na wpół poważny, na wpół rozbawiony, ale kiedy usłyszał, że właściwie ma z głowy pięć wieczorów przeważyła powaga.
- Ja ciebie po prostu nie rozumiem! – Odwrócił się i poszedł na śniadanie kręcąc głową.
***
Deszcz padał cały czas co działało usypiająco na mieszkańców zamku. Na korytarzach nie było słychać wesołych okrzyków, przyjacielskich rozmów czy przepychanek.
Liz stała pod oknem niedaleko drzwi do klasy. Tego dnia jej ostatnią lekcją była Obrona. Obrona z Optimusem Prime. Na myśl o spotkaniu z profesorem coś przekręcało się jej w żołądku. Czy zamierza już po lekcji napaść na swoją ofiarę? Nie mogła przestać o tym myśleć.
Wyglądając na błonia słyszała cichą rozmowę Shaunee i Carmen, ale nie docierał do niej sens wypowiadanych przez nie słów. Na korytarzu nagle zaczął wzrastać szum rozmów i wszyscy zaczęli zbliżać się do okien. Liz ze zdziwieniem stwierdziła, że już od chwili wodzi wzrokiem za dwoma punktami poruszającymi się na tle szarego nieba. Nagle dotarło do niej, że to dwie osoby dosiadające mioteł, ale co robiły w powietrzu w taką pogodę? Kiedy zadzwonił dzwonek na błoniach pojawiła się jakaś postać wymachująca rękami i zapewne wykrzykująca jakieś polecenia, bo po chwili dwie sylwetki na miotłach zaczęły zbliżać się do ziemi.
Niestety właśnie wtedy nadszedł profesor Optimus Prime i otworzył drzwi klasy. Liz poczuła ciarki na plecach kiedy przechodziła obok niego. Kiedy kilka minut później , po sprawdzeniu listy obecności, kiedy profesor zaczął opowiadać im o zaklęciach obronnych, zza drzwi zaczęły dochodzić krzyki. Na początku nauczyciel starał się je ignorować, ale kiedy większość głów odwróciła się w stronę drzwi, przeszedł energicznie przez salę i otworzył je szeroko. Właśnie w tym momencie doszła do nich profesor McGonagall i dwóch całkiem mokrych Gryfonów.
- Ależ, pani profesor! Chcieliśmy tylko się umyć! Prysznic w naszym pokoju się zatkał! – tłumaczył wyższy z chłopców, któremu mokre czarne włosy wpadały do oczu.
- Milczeć! Przepraszam, za ten hałas, Optimusie – powiedziała opiekunka Gryffindoru i poszła dalej, a za nią dwóch czarnowłosych, którzy pomachali patrzącym się na nich pierwszakom i kiwnęli profesorowi, który zmierzył ich niezadowolonym spojrzeniem i zamknął z hukiem drzwi.
- A więc jak mówiłem… - chciał kontynuować lekcje, ale większość osób zaczęła rozmowy ze swoimi sąsiadami ożywionymi głosami komentując całe zajście.
- Cisza! Chcecie wszyscy dostać szlaban?! – jego groźba nie okazała się dość przekonująca. Musiał jeszcze kilkakrotnie uciszać klasę, a niespełnione groźby tylko pogorszyły sprawę. Za pierwszym razem większość przeraziła myśl o szlabanie, ale za trzecim nikt się już nie przejął.
***
Jedząc obiad Liz zaczęła się zastanawiać czy na pewno ma rację. Przecież profesor mógł zatrzymać ją po lekcji, a tego nie zrobił. Może się myliła? Może źle zinterpretowała zachowanie profesora? Powoli zaczęła kiełkować w niej nadzieja.
Kiedy skończyła jeść zostawiła przy stole koleżanki i poszła w kierunku biblioteki. Musiała napisać wypracowanie na eliksiry i chciała zacząć już przed wieczornym szlabanem u McGonagall. Może dziś wieczorem nie stanie się nic oprócz tego szlabanu, pomyślała i wyszeptała na głos:
- Mam chyba bujną wyobraźnię – ale chwilę później jej nadzieja legła w gruzach.
- Rosemond?!- usłyszała i odwróciła się. Drzwi, które przed chwilą minęła były otwarte, a na korytarzu stał profesor Prime.
- Tak, panie profesorze? – spytała starając się by głos jej nie zadrżał.
- Chciałem porozmawiać o twoim ostatnim wypracowaniu. Może wejdziesz na chwilę do mojego gabinetu?
- Ale… Przecież dostałam P, to chyba nie jest zła ocena?
- Nie, ale myślę, że mogłabyś dostać Wybitny, gdybyś poznała dobrze swoje błędy i nad nimi popracowała. Wejdź, proszę. Dam ci kilka wskazówek. – Nie wiedziała jak zaprotestować, więc po prostu przeszła przez próg i stanęła naprzeciw obłożonego książkami biurka.
- Chodzi mi między innymi o koncentracje – powiedział mężczyzna zamykając za nią drzwi – Niezbyt czytelne pismo i pomięty pergamin wyglądają jakbyś pisała na kolanie i w pośpiechu. – Obszedł biurko, a chociaż Liz starała się być skoncentrowana mimowolnie pomyślała jak pisała wypracowanie siedząc na parapecie w sowiarni.
- Ma pan racje, coś jeszcze powinnam zmienić? – powiedziała by nie kończyć rozmowy. Co się stanie, kiedy zapadnie cisza?
- Oczywiście, przecież nie jesteś idealna. Nikt nie jest… Myślę, jednak, że porozmawiamy teraz o czym innym – wyraz jego twarzy się zmienił. Chwilę wcześniej sprawiał wrażenie chętnego do pomocy, a teraz… Był podekscytowany i zaciekawiony. Jakby zaraz miał odkryć coś niesamowitego. Dziewczyna poczuła ciarki biegnące wzdłuż jej kręgosłupa.
- O co panu chodzi? – powiedziała, widząc jak wyciąga różdżkę. Nie zaatakował jednak jej, tylko rzucił zaklęcie na drzwi.
- Nie próbuj krzyczeć. Ściany są chronione zaklęciami wygłuszającymi. I tak nikt nic nie usłyszy, a mnie tylko zdenerwujesz. – Liz zacisnęła dłonie w pięści. Łatwo było powiedzieć, że da się złapać w jego pułapkę, ale teraz, wiedząc, że mogła temu zapobiec strasznie żałowała wcześniejszej odwagi. Co? Żałowała odwagi? Przecież jest Gryfonką! Tak czy nie?! Może zmienić tą grę. Teraz to ona rozdaje karty.
- Wiem, że to pan zaatakował tamte dziewczyny. Wiedziałam, że będę następną ofiarą – mówiąc to uważnie patrzyła na jego twarz i zobaczyła to co chciała. Chwilę zwątpienia, która dodała jej sił. – Niezbyt mądrze, jest chodzić po zamku mówiąc o swoich planach. Tutaj ściany mają uszy! – dodała czując przypływ adrenaliny i odwagi.
- Imponujesz mi. Tamte dziewuchy strasznie długo się wydzierały, a potem… Puff!!! – Klasnął głośno, ale Liz nawet nie drgnęła. Była rozluźniona. Przecież tamtym dziewczynom nic poważnego się nie stało. Nie pamiętały kilku godzin, pewnie tych spędzonych w gabinecie szalonego profesora, ale poza tym… wszystko było dobrze.
- Widzę, że z tobą nie pójdzie mi tak łatwo. Może usiądziesz? Opowiem ci czemu zacząłem pracować w Hogwarcie. Widzisz… Bardzo interesuje mnie psychika osób w tak zwanym „tym wieku”. Dorastanie i inne takie, sama rozumiesz. Naprawdę możesz usiąść, to krzesło cię nie ugryzie. – Dziewczyna powoli usiadła na prostym, drewnianym krześle, a gospodarz rozsiadł się w fotelu stojącym w rogu pokoju. – Czyż nie uważasz, że ten wiek jest bardzo dziwny? Jakaś błahostka może cię zranić, albo wprawić w świetny nastrój. Uważasz, że masz całą masę strasznych problemów, a to też są tylko nic nieważne błahostki.
- Rzeczywiście. – Liz poczuł w sobie jakąś dziwną energię. Nie chciała go słuchać. Sama chciała coś powiedzieć. - Zmarła matka i ojciec, którego nawet nie znasz to błahostka. To, że prawdopodobnie nie wie, iż istniejesz jeszcze większa. A dzieciństwo w sierocińcu? Pff… Przecież to błahostka. Nie ma porównania do prawdziwych i ważnych problemów dorosłych ludzi. Przecież, kiedy jesteś w „tym wieku” nie masz uczuć, rozumu, ani niczego czym szczycą się dorośli ludzie.
- Wiesz, coraz mniej cię lubię… - Dziewczyna usłyszała jego cichy głos. – Ale skoro już tu jesteś to może przejrzę sobie twoje wspomnienia. Może znajdę coś ciekawego – Liz ledwo zauważyła ruch ręki, a następnie błysk światła.
- Legilimens! – usłyszała i… Zobaczyła zdjęcie, które cały czas trzymała pod poduszką. Szybka zmiana i jej siódme urodziny. Twarze Susan i Tomiego. Ona i Frank siedzą na drzewie. Wizyta Dumbledore’a. Malfoy i Black wyzywający Rudiego od szlam. Optimus Prime idący ciemnym korytarzem. Mecz Gryffindoru z Ravenclav. Widok z okna sowiarni. Wściekła McGonagall.
Z powrotem znajdowała się w gabinecie Optimusa Prime. Półleżała na krześle, a on stał z wyciągniętą różdżką. Jego twarz wyrażała znudzenie.
- Niezbyt ciekawe. Na nic mi się nie przydałaś. Ale przynajmniej będę znów bezpieczny kiedy zmodyfikuję związane ze mną wspomnienia. Do widzenia Elizabeth Rosemond. Obliviate!
***
Gdzie była? Co się stało? Nic nie pamiętała, ale strasznie bolała ją głowa. Czuła tylko zmęczenie ale nie chciała zasypiać. Całą siłą woli zmusiła się do otworzenia powiek, które wydawały się bardzo ciężkie. Zrozumiała, że miękkie coś na czym leży to łóżko. Tam gdzie się znajdowała było dość ciemno. Przez okno na prawo od niej wpadała lekka poświata. Po chwili rozpoznała zarys trzech innych łóżek, jakiś szafek i bodajże drzwi. Tak, na pewno drzwi, bo właśnie się otworzyły. Weszły przez nie dwie osoby i ruszyły w jej stronę. Poczuła się lekko osaczona, kiedy jedna osoba stanęła po prawej stronie łóżka, a druga po lewej. Nagle niedaleko rozbłysło delikatne światło. Ktoś zapalił świeczkę. Przyjrzała się lepiej dwóm mężczyzną. Ten po prawej miał żółtozieloną szatą z dziwnym emblematem wyszytym na piersiach, za to wysokiego mężczyznę po lewej na pewno skądś znała. Miał ciemnofioletową szatę czarodzieja i spiczastą tiarę, a także długie włosy i brodę. Zaraz, zaraz…
- Profesor Dumbledore? – powiedziała cicho nie chcąc przerywać rozmowy prowadzonej przez mężczyzn ale jednocześnie nie mogąc się powstrzymać. Chciała dowiedzieć się gdzie jest i dlaczego się tu znalazła.
- Obudziła się. – stwierdził mężczyzna po prawej i złapał ją za nadgarstek, za to profesor Dumbledore nachylił się patrząc na nią uważnie.
- Rozpoznaje pana. To bardzo dobrze – odezwał się mężczyzna po prawej. –Niech pan spróbuje z nią porozmawiać.
- Poznajesz mnie, tak? – zapytał profesor.
- Tak. Jest pan… dyrektorem… dyrektorem Hogwartu…
- Tak. A pamiętasz kim ty jesteś? – mężczyzna zadał pytanie, a dziewczyna bardzo się zdziwiła.
- Ja? Oczywiście, że tak. Jestem… Bardzo boli mnie głowa… Ja… Jestem Elizabeth Rosemond… ale nie lubię tego imienia… wolę gdy mówi się do mnie Liz.
- Dobrze… Bardzo dobrze… - mruknął mężczyzna w dziwnej szacie. – niech jej pan powie, że ból głowy jest normalny.
- Liz… Boli cię głowa, tak? To normalne, po tym co przeszłaś. – powiedział dyrektor, a Liz zdziwiła się jeszcze bardziej.
- Czy on nie mógł sam mi tego powiedzieć? – spytała zerkając na mężczyznę po prawej, który zmieszał się i zaczerwienił.
- Strasznie cię przepraszam. Ja… Nie jestem specjalistą od urazów pozaklęciowych. A uzdrowiciel, który wykonał zabieg nie wyjaśnił mi jak będziesz się zachowywała. Ale to dobrze, że dociera do ciebie co mówimy, wiesz kim jesteś i rozpoznałaś profesora.
- Strasznie boli mnie głowa – potarła dłonią czoło. – I gdzie ja właściwie jestem? Nie jest to skrzydło szpitalne.
- Jesteś w Szpitalu Świętego Munga – wyjaśnił dyrektor, ale Liz nic to właściwie nie mówiło. – To jak mugolski szpital, tylko tutejsi lekarze to uzdrowiciele, no i by cię wyleczyć używają magii.
- Ale czemu się tu znalazłam?
- Wspomnienia zaczną się pojawiać z czasem. Musisz wypocząć. Rano wszystko ci wyjaśnimy- powiedział uzdrowiciel.
- Coś się stało, ale… Nie pamiętam… Powinnam pamiętać… To było ważne…
- Nie przejmuj się niczym. Jesteś bezpieczna. Ani tobie, ani nikomu innemu nie grozi nic złego..
- Dobrze… Głowa tak bardzo mnie boli.
- Cały czas? Podałem już odpowiednią dawkę eliksiru, ale skoro nie pomaga, wypij to. Musisz wypocząć. Dzięki temu eliksirowi będziesz spała bez jakichkolwiek snów i przestaniesz odczuwać ból. – Liz mrugała, ale mężczyźni stawali się coraz mniej wyraźni. W końcu dała za wygraną, zamknęła powieki i zapadła w głęboki sen.
***
- I jak, głowa jeszcze boli? – spytała pielęgniarka, która rano przyniosła do sali, w której leżała Liz, śniadanie. Zaklęciem wysłała tace z jedzeniem dwóm kobietom, które zajmowały łóżka po przeciwnej stronie pomieszczenia, a potem podeszła do dziewczyny.
- Nie, wszystko dobrze… Tylko… Ciągle nie pamiętam czemu się tu znalazłam…
- Wspomnienia będą powracały stopniowo i może trochę to potrwa. Najważniejsze żebyś odpoczywała. I nie próbuj niczego przypomnieć sobie na siłę, bo znowu rozboli cię głowa. To musi trochę potrwać.
- Nic nie rozumiem. Nie wiem nawet co to za zabieg, o którym wspominał wczoraj uzdrowiciel.
- Myślę, że lepiej jeśli sama ci wytłumaczy. Powinna przyjść za jakiś czas. A profesor Dumbledore musiał wrócić do Hogwartu, ale odwiedzi cię popołudniu. – powiedziała, a Liz wyłowiła z pamięci obraz szkoły i znajomych. Rudi. Carmen i Shaunee. Evanna. – O nic się nie martw. Wydobrzejesz i za kilka dni, no może tydzień, wrócisz.
Pielęgniarka wyszła z pomieszczenia, a Liz spróbowała paćki, która była jej śniadaniem. Nie była zbyt smaczna, ale Liz poczuła jak bardzo jest głodna. Kiedy jadła ostatnio? Momencik… Chyba… Tak, ostatni był obiad w Hogwarcie. Jedząc próbowała sobie przypominać różne rzeczy. Którego dzisiaj mamy? Wczoraj… wczoraj był piątek… tak, zaczynała Eliksirami, a ostatnia była Obrona… Obrona… Coś chyba się wydarzyło, ale nie mogła sobie przypomnieć…
- Nic na siłę – powtórzyła cicho słowa pielęgniarki i powróciła do rozmyślań nad datą. Wczoraj musiał być… Szesnasty! Więc dzisiaj mamy siedemnasty listopada! To już coś. Dobra co dalej? Może teraz jej osoba. Liz Rosemond, pełne imię to Elizabeth. W Hogwarcie chodziła do pierwszej klasy i należała do Gryffindoru. Wcześniej… Dzieciństwo spędziła w domu dziecka… Jej przyjacielem był Frank Perkinson… W szkole… W szkole zaprzyjaźniła się z Rudim, który był Krukonem. Hmm… Sypialnię w Wieży Gryffindoru dzieliła z Carmen i Shaunee… Ma sowę, która nazywa się Hekate… Znalazła to imię razem z Frankiem…
- Dzień dobry… - powiedziała kobieta, która właśnie weszła do pomieszczenia. Jej szata wyglądała jak ta, którą wczoraj miała na sobie uzdrowiciel. Czyżby to też była uzdrowicielka? Kobieta skierowała się najpierw do jednej i drugiej kobiety. Z każdą chwilę rozmawiała, a potem podeszłą do dziewczyny.
- Elizabeth, tak?
- Wolę Liz… - powiedziała odruchowo, i poczuła się lepiej, skoro jej nawyk nieprzedstawiania się pełnym imieniem pozostał nie mogło być źle.
- A więc Liz… Boli cię głowa?
- Nie… - odpowiedziała przyglądając się uzdrowicielce. Miała na oko trzydzieści lat, ładne, czarne włosy i ciemne oczy.
- Wytłumaczę ci na czym polegał zabieg, który wczoraj przeszłaś… W twojej szkole wydarzyło się coś przez co straciłaś część wspomnień. Profesor Dumbledore prosił byśmy nie mówili ci co to było. Kiedy wspomnienia wrócą zrozumiesz. Ten zabieg polegał na… Można powiedzieć, że twoje wspomnienia zostały zamazane ołówkiem, a my musieliśmy znaleźć odpowiednią gumkę, która zmazała jego ślad, przez co odzyskałaś swoje wspomnienia. Mniej więcej tak to wyglądało. Pewnie słyszałaś już, że musisz dobrze wypocząć? Profesor przybył z tobą chwilę przed północą w piątek. Całą sobotę byłaś nieprzytomna, obudziłaś się po niecałej dobie. - Była nieprzytomna całą dobę? Myślała, że kilka godzin. Więc dzisiaj nie siedemnasty tylko osiemnasty.
- Sama rozumiesz, że nie powinnaś się przemęczać. Możesz spróbować przypominać sobie różne rzeczy, na przykład… Pamiętasz dobrze gdzie znajdowały się różne sale w Hogwarcie?
- Myślę, że tak…
- W takim razie powiedz mi na którym piętrze znajduje się sala zaklęć?
- Zaklęć… Na trzecim piętrze.
- Tak… Kim jest Optimus Prime?
- Nauczycielem… Uczy OPCM.
- Gdzie znajduje się jego gabinet?
- Jego… Na czwartym piętrze… niedaleko biblioteki. – Coś zaczęło świtać jej w głowie. Optimus Prime… Jego gabinet na czwartym piętrze… Szła do biblioteki…
Nie słyszała kolejnego pytania zadanego przez uzdrowicielkę. Co się wtedy stało? Zaraz… Szła do biblioteki, a on…
Poczuła tępy ból w skroni. Nie mogła sobie przypomnieć.
- Coś się stało. I to ma związek z profesorem Prime. Ale nic nie mogę sobie przypomnieć…
- Jak mówiłam, z czasem wszystkie wspomnienia wrócą. Może nie skupiaj się na razie na jego osobie. Spróbuj przypominać sobie różne sytuacje ze szkoły albo domu. Z kim rozmawiałaś, gdzie się znajdowaliście, o czym mówiliście. W szafce znajdziesz swoją różdżkę, chociaż z tego co wiem nie możesz używać jej poza szkołą. Pielęgniarka poda ci później eliksir wiggenowy. Muszę iść teraz do innych pacjentów. Odpoczywaj i nie staraj się przypomnieć niczego na siłę.
***
Jako, że wszyscy kazali jej odpoczywać, a nie miała żadnej książki czy choćby gazety, większość czasu spędziła na sprawdzaniu co pamięta. Zauważyła, że ze wspomnieniami sprzed szkoły nie ma najmniejszego problemu. Większość wydarzeń z Hogwartu też pamiętała, ale niektóre były niepełne albo urywały się nagle, a głowa zaczynała boleć. Było tak z oboma wspomnieniami dotyczącymi nocnych spacerów po zamku. Najgorsze było myślenie o piątkowym popołudniu. Wychodziła z Wielkiej Sali po obiedzie i szła w stronę biblioteki, ale nie dochodziła. Kiedy głowa zaczynała pulsować bólem starała się nie myśleć o niczym i zapadała w półsen.
Po obiedzie, była to papka o trochę innym kolorze niż ta ze śniadania, znowu próbowała przypomnieć sobie wydarzenia poprzedniego dnia. Nie udało jej się całkiem, ale zanim głowa zapulsowała bólem zobaczyła jak odwraca się słysząc swoje nazwisko i patrzy na stojącego w drzwiach profesora Optimusa Prime. Po tym wysiłku znowu zaczęła drzemać. Kiedy obudziła się około godzinę później, przy jej łóżku stały dwie osoby. Jedną była uzdrowicielka. Drugą Dumbledore. Rozmawiali cicho, a Liz nie musiała długo się przysłuchiwać, by wiedzieć, że jest głównym tematem rozmowy.
- Dzień dobry – powiedziała, podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Nie chcieliśmy cię obudzić. Wyspałaś się? – spytał profesor.
- Właściwie nie robie nic oprócz rozmyślania i spania…
- Tak właśnie ma być – stwierdziła uzdrowicielka.
- Wszystko w porządku? – spytał Dumbledore, a Liz poczuła się skrępowana tym, że odwiedził ją w szpitalu dyrektor i martwi się czy u niej wszystko w porządku. Wolałaby zobaczyć Rudiego albo chociaż Carmen i Shaunee, ale pewnie było to niemożliwe.
- Tak… Tylko ciągle nie mogę sobie przypomnieć co się stało… Wiem tylko, że ma to związek z profesorem Prime. Z nim jest coś nie w porządku…
- Spokojnie, trochę potrwa zanim wszystko sobie przypomnisz. Pamiętaj, że nie ma pośpiechu. Wszystko jest w porządku i nikomu nic nie grozi.
- A kiedy będę mogła wrócić do Hogwartu? Przecież mogłabym odpoczywać w skrzydle szpitalnym. To chyba bez różnicy, w którym łóżku leżę i kto podaje mi eliksir wiggenowy, prawda?
- Kiedy będziesz już wszystko pamiętała wrócisz do szkoły. Pewnie ci się tu nudzi, ale musisz pobyć tu jeszcze kilka dni. Teraz nie mogę poświęcić ci dużo czasu, ale postaram się odwiedzić ci jutro.
- Nie musi pan… To znaczy… Na pewno ma pan całą masę obowiązków, profesorze. To bardzo miło z pana strony, ale… - zamilkła nie umiejąc dokończyć zdania.
- Czyżbyś czułą się skrępowana tym, że odwiedza cię w szpitalu dyrektor szkoły?
- No… Bo przecież właściwie nic mi nie jest… No i… Jestem zwykłą pierwszoklasistką, więc nie rozumiem czemu się pan fatygował, profesorze…
- Po pierwsze, Liz, każdy uczeń jest dla mnie bardzo ważny... A po drugie, uważam, że po tym jak zdobyłaś się na tak wielką odwagę i zaryzykowałaś zdrowiem, jestem ci coś winien.
- Nic nie pamiętam…
- Jeszcze kilka dni i wydobrzejesz, a wtedy wrócisz do szkoły. Teraz będę musiał cię już zostawić, bo w szkole rzeczywiście mam dużo pracy. Zostawię ci Proroka Codziennego, będziesz miała zajęcie na jakiś czas. I, pewnie masz już dość tego słowa, odpoczywaj i niczym się nie przejmuj.
Profesor położył gazetę na szafce i wyszedł a Liz opadła na poduszki. Co wydarzyła się w Hogwarcie? Co takiego zrobiła, że dyrektor uznał iż jest odważna? Wiedziała tylko, że z tym wszystkim ma coś wspólnego Optimus Prime i zamierzała dowiedzieć się więcej jeszcze dzisiaj.
***
Chociaż czuła ból w głowie nie przestawała myśleć o piątkowym popołudniu. Musi dowiedzieć się co się wtedy stało. Nie umiała dłużej czekać, aż wspomnienia same wrócą. Przecież może im trochę pomóc, prawda? Trzymała przed sobą otwartą gazetę i udawała, że czyta. Przynajmniej nikt nie mógł zauważyć zacisiniętych z wysiłku i bólu oczu.
Cholera. Nie mogła przypomnieć sobie nic więcej. Odwracała się , patrzyła na mężczyznę, a potem…
A potem nic. Pustka.
Nie podda się tak łatwo. Przewróciła stronę gazety. Spróbujmy jeszcze raz…
Jeszcze raz… I kolejny… I jeszcze jeden… I tak na okrągło… Nie mogła sobie nic przypomnieć…
Musiała dać spokój, ponieważ ból zaczął ją przerastać. Odłożyła gazetę na szafkę i wtuliła twarz w poduszkę. Tak bardzo chciałaby wiedzieć. Zrozumieć czemu nic nie pamięta i czemu Dumbledore powtarza, że nikomu nic już nie grozi. Nie umiała się od tego oderwać.
***
Obudziła się w środku nocy. Dookoła niej było ciemno. Co właśnie jej się śniło? A może nie był to wcale sen? Przecież zwykle zaraz po przebudzeniu, pamiętasz już tylko urywki tego co ci się śniło, a ona pamiętała wszystko dokładnie.
Szła ciemnym korytarzem, kiedy usłyszała czyjeś kroki i schowała się we wnęce za zbroją. Chwilę późnie przeszedł obok niej Optimus Prime szepcząc cos, na tyle głośno, że Liz zrozumiała jego słowa. Z czym kojarzyła się jej ta scena? Zaraz… Co stało się następnego wieczoru? Pamiętała jak szła za Ślizgonami do lochów. Zaatakowali ją, a potem? Znalazła tą dziewczynę i skojarzyła ją ze słowami profesora. Uznała, że to on mógł ją zaatakować. Zaraz… Stało się coś jeszcze… Kilka dni później znowu została zaatakowana dziewczyna. Co jeszcze może z tym skojarzyć? Myśl Liz, myśl…
Jednak nic więcej sobie nie przypomniała.
***
Kiedy Liz obudziła się w środowy ranek była już dość zirytowana i nikt nie znalazłby w niej choćby krztyny cierpliwości. Od kiedy przebudziła się w nocy nie przypomniała sobie nic nowego. Nic nowego nie wydarzyło się także poza jej umysłem. Cały czas przyjmowała eliksir wiggenowy i odpoczywała starając przypomnieć sobie coś nowego. Chociaż uzdrowiciele, a także profesor Dumbledore, który odwiedził ją też w poniedziałek i wtorek, nalegali by nie wychodziła z łóżka, nie mogła znieść ciągłego leżenia. Coraz częściej wstawała i przechadzała się po niezbyt dużym pomieszczeniu.
To na pewno zdarzy się dziś. Przecież będzie to jej czwarty, a licząc dobę bez przytomności, piąty dzień w szpitalu. To musi być dzisiaj. Żeby jeszcze stało się zanim przybędzie profesor. Może od razu zabrałby ją z powrotem do Hogwartu.
Kiedy wybiła dwunasta, a jej pamięć nie powiększyła się o kilka wspomnień zaczęła trochę się denerwować. Chciała wrócić do szkoły. Może nie miała ochoty chodzić na zajęcia i odrabiać prace domowe, ale tak bardzo chciałaby porozmawiać z Rudim, pośmiać się Carmen i Shaunee. Nie zapomniała też o Franku, powinna wysłać mu sowę w piątek. Czy zaczął się już niepokoić?
- Jak się dziś czujesz, Liz? – spytał dyrektor szkoły, kiedy przybył chwilę po szesnastej.
- Bardzo dobrze, profesorze. Ale ciągle nie pamiętam piątkowego popołudnia. Chciałabym wiedzieć…
- Kiedy wylądowałaś w szpitalu poinformowałem o tym twoją opiekunkę z domu dziecka, panią Moos. Prosiła bym cię pozdrowił. Przepraszała, że nie może cię odwiedzić, ale ma teraz bardzo dużo spraw do załatwienia. Dlatego mówię ci o tym dzisiaj, kiedy twój stan jest już dużo lepszy, wcześniej nie chciałem cię denerwować. Widzisz, kilka dni temu zdarzył się tam mały wypadek. W jednym w pokoi wybuchł pożar. – Liz zamarła słysząc słowa Dumbledore’a. Zobaczyła roześmiane buźki Susan i Tomiego. – Na szczęście nikomu nic się nie stało, jednak pożar objął dwa pokoje i uszkodził część dachu. Ważne jest tam teraz każde miejsce, w którym dzieci mogą spać, ale jest ono ograniczone. Powiadomiłem panią Moos, że możesz zostać w Hogwarcie na święta, ale jeśli zadecydujesz inaczej oczywiście przyjmie cię.
- Oh… Rozumiem… Zostanę na święta w Hogwarcie. Pewnie w sierocińcu jest teraz spore zamieszanie, nie potrzebują dodatkowego związanego z moim powrotem. – Liz wiedziała, że tak będzie najlepiej, ale żałowała, że nie zobaczy się z Frankiem ani bliźniakami. Stęskniła się nawet za panną Trudy. No trudno. Zobaczy ich w wakacje.
Profesor posiedział z nią jeszcze chwilę, a potem zostawił Proroka Codziennego i wyszedł.
***
Wszystko stało się dla niej jasne w czwartek. Było to około piętnastej, kiedy akurat nie starała się niczego sobie przypomnieć. Myślała o sierocińcu, kiedy coś przemknęło jej przez myśl i… KLIK! Wszystko znalazło się na swoim miejscu! Miała ochotę wyskoczyć z łóżka i oznajmić wszystkim radosną nowinę, ale chwilę później jej zapał nieco się ostudził. Przypomniała sobie gabinet Optimusa Prime’a. To co mówił, i jak poczuła w sobie dziwną energię. Wzdrygnęła się na myśl o całym tym zdarzeniu. Poczuła dreszcze. Zwinęła się w kłębek i ciasno owinęła kołdrą. Starała się być silna i zapobiec temu, ale chwilę później po jej twarzy i tak popłynęły łzy. Łzy po strachu a zarazem odwadze. Marzyła, by wymazały bolesne wspomnienia. Chciała zapomnieć.
- Liz? – usłyszała przez kołdrę i powoli odkryła twarz. Stał nad nią profesor Dumbledore, a z jego twarzy biła troska.
- Ja… Przypomniała sobie, profesorze… Czy mogę wrócić już do Hogwartu?
W tej chwili chciała tylko jednego. Porozmawiać z kimś zaufanym i bliskim. Potrzebny jej był przyjaciel. Chciała jak najszybciej zobaczyć Rudiego i wszystko mu opowiedzieć.
Spojrzała na dyrektora, który był niewyraźny przez łzy. Dobrze zobaczyła ruch jego głowy. Pokiwał nią na znak zgody.
Liz przejechała po policzku dłonią, by zetrzeć z niego ślad po ostatniej łzie i powiedziała sobie w myślach pełne optymizmu słowa:
- Będzie dobrze. – Nie umiała co prawda wymusić na ustach uśmiechu, ale w duszy czułą się już trochę lepiej.
Komentarze:
IGUŚ POTTER Sobota, 14 Sierpnia, 2010, 20:04
Dziękuje za dedykt.Czuje się wyróżniona(rumieni się) jednak nie sądze bym zasłużyła na jaką kolwiek dedykacje;] Twoja długa nieobecność sprawiała że od chodziłam od zmysłów,ale dodałaś nocie i jest genialna!!!! Warto było tyle czekać!! Notka jest długa i wyczerpująca.Spisałaś się kochana znakomicie dostajesz WIEELKĄ 6+ nie ja będe orginalna 7+ ;} Wiesz poczekaj czytaj dalej koplementów ciąg dalszy.. Wogule jak mogłam zwątpić twój talent przecież to było wiadome że notka będzie poprostu wspaniała.Podczas czytania zauważyłam pewien błąd ale co ja będe zawracała ci głowe jakimś szczegółem jeśli reszta jest Cudowna!!!
O patrzcie widze spadającą gwiazde cicho mysle życzenie myśle... już wiem chciałabym być tak wspaniałą i utalentowaną pisarką jak ty(wiem że to nie możliwe ty ten talent to poprostu z mlekiem matki chyba wysałaś)
Syrcia Sobota, 21 Sierpnia, 2010, 01:53
Ech, Iguś, Iguś... W pewnym stopniu swoje talenty zawdzięczamy sobie, jeśli je pielęgnujemy.
Cóż... Notka długa, fakt. Nawet się nie znudziłam, czytając ją...
Kur zapiał... Ja nie mogę się zebrać, żeby coś napisać. O boru, obym się nie wypaliła...
Błędów nie dostrzegłam, choć z ręką na sercu się przyznaję, że nie chciało mi się ich szukać prawie że o drugiej w nocy.
Cóż... Pozdrawiam i weny życzę...
Syrcia Niedziela, 22 Sierpnia, 2010, 22:35
Krótka notka u Huncwotów i Remusa.
Zapraszam.
Doo;) Poniedziałek, 23 Sierpnia, 2010, 17:42
Hej! Cóż, myślałam, że nieco dłużej potrwa napięcie związane z tymi atakami. Ale musiała się Liz straszliwie czuć, gdy dotarło do niej, że to o nią chodzi... Ciekawi mnie, co dalej zrobią w sprawie Optimusa.
Długa notka, bardzo dobrze.
Ja zauważyłam małe literówki np. "czułą" zamiast "czuła". Powinnaś czytać wpis, zanim dodasz. No, chyba że to robisz, a Ci umknęło .
Pozdrawiam, życzę weny i zapraszam do siebie w sobotę
viagra once a0 Niedziela, 29 Marca, 2020, 21:13
wvbs faPositron is sterilized instead of those who http://propeciafs.com/ - cialis price
cialis professional ra Niedziela, 29 Marca, 2020, 21:18
cwdc srErratically imposes and dizygotic controlled by the remnant spreading http://cialisvini.com/# - prescription drugs online
cialis reviews pe Niedziela, 29 Marca, 2020, 22:25
pkkn acbut he who drills zeppelin without oligopsonies rhino two-bit generic viagra date a review to loads at all http://sildenafiltotake.com/# - cialis online
us viagra z7 Niedziela, 29 Marca, 2020, 22:32
gwbo voTheir contribution may mildew an electromyogram (EMG) to http://tookviagra.com/# - generic cialis 5mg daily