Już myślałam, że stroną koniec, a tu... Sprawdzam kolejny raz i wszystko ok. Ulżyło mi. A teraz notką którą miałam dodać już wcześniej. Dedyk dla Doo i Victoria11.
23 grudnia od rana panował rozgardiasz. Pociąg odwożący do domu uczniów miał odjechać o dziesiątej. Chyba niewiele było osób, które spakowały się wcześniej. Liz żwawym krokiem wyszła z sypialni, zbiegła po schodach i przedarła się przez pełen ludzi Pokój Wspólny. Na korytarzu owinęła się szczelnie czarnym płaszczem i ruszyła schodami w dół.
Czuła się znakomicie. Pierwszy raz od dłuższego czasu przespała całą noc bez jakiegokolwiek koszmaru. Na dodatek wiedziała już, że Frank nie jest jedyną osobą na świecie którą jej los choć trochę interesuje. To było naprawdę miłe.
Szybko załatwiła sprawę oddania wypracowania i zabrała się do śniadania. Przez zamieszanie wczorajszego popołudnia nie jadła nic od piątkowego drugiego śniadania. Posmarowanie chleba z tylko jedną sprawną ręką było trochę trudne, ale głód umożliwia wszystko. Kiedy kończyła jeść kanapkę z dżemem dosiadły się do niej Carmen i Shaunee.
- W końcu się spakowałyśmy. Teraz mamy spokój do odjazdu pociągu.
- Czyli przez godzinę, Sha. Posłuchaj Liz, chciałam zaprosić cię na moje urodziny. 29 grudnia. Wiem, że zostajesz tutaj na święta, ale mój tata uzgodnił wszystko z McGonagall. Przyjedziesz do nas Błędnym Rycerzem. No, oczywiście jeśli chcesz przyjechać. Będziemy tylko my trzy. Będzie fajnie, mówię ci. Przyjedziesz?
Co jej szkodzi spędzić dzień w towarzystwie koleżanek? Na pewno będą się dobrze bawiły. Na pewno… Tak. Trzeba myśleć pozytywnie
- Ja… No, dobra. To, o której mam być?
***
Kiedy Liz wróciła do Pokoju Wspólnego około dwunastej nie mogła uwierzyć jaki panuje tam spokój. Z tego co wiedziała do domu nie pojechało tylko kilku Gryfonów, ale z tych niewielu ludzi znała tylko dwie osoby. Jeśli można powiedzieć, że zna się kogoś, z kim nawet za dużo nie rozmawiałeś. Byli to Remus Lupin i Syriusz Black. Jasnowłosy siedział na fotelu nieopodal kominka z książką, która wyglądała na cięższą od niego, a Syriusza nie było nigdzie widać ani słychać. Zaczytany Gryfon nawet jej nie zauważył, więc nie przerywając mu lektury poszła do swojej sypialni.
Chyba po raz pierwszy od początku roku po pokoju nie walały się ubrania i inne rzeczy Carmen i Shaunee. Liz co prawda nie przeszkadzał bałagan, ale sama trzymała wszystkie swoje rzeczy w określonych miejscach i zawsze wiedziała gdzie co ma.
Chociaż w dormitorium do dyspozycji miała ładną szafkę nocną z szufladą zamykaną na kluczyk, to niektórych przyzwyczajeń nie da się zmienić. Sięgnęła pod poduszkę i wyciągnęła stamtąd złożoną na pół fotografię. Przysiadła na parapecie okna przyglądając się widzianemu tak wiele razy obrazowi. Znała na nim każdy cień, każdą rysę, która powstała przez lata. Przejechała dłonią po pogniecionej fakturze przymykając oczy.
Co takiego stało się gdzieś kiedyś, że nie może nawet spędzić świąt ze swoją matką? Czemu nie zna swojego ojca? Dlaczego nie wie czy na tym świecie jest ktoś, w kogo żyłach płynie ta sama krew co w jej? Dlaczego…
Stop. Przecież miała się nad sobą nie użalać. Z czasem na pewno wszystkiego się dowie. Na pewno. Musi w to wierzyć.
Spod jej powieki wypłynęła pojedyncza łza, ale jej żywot nie był długi. Liz szybko otarła ją wierzchem dłoni i uśmiechnęła się sama do siebie.
- Spędzę te święta jak najlepiej. Jestem szczęśliwa, bo… Mam przyjaciół którzy mogą zastąpić rodzinę – powtórzyła zdanie jak mantrę - Nie ma się co martwić. Oj Liz, Liz… Lepiej weź się za coś pożytecznego.
***
- O… Cześć!
Liz właśnie wysłała Hekate z listem do Franka i przyglądała się błoniom przez okno, kiedy drzwi sowiarni otworzyły się i do środka wszedł Gryfon o jasnych włosach i miodowych oczach.
- Cześć! Remus, tak? – spytała zeskakując z parapetu.
- Zapamiętałaś. Więc zostałaś w Hogwarcie? – zapytał, jednocześnie przywołując sowę i przywiązując list do jej nóżki.
- Tak. Ty jak widzę też.
- Tak. Rzeczywiście. – powiedział i zakaszlał w rękaw, a Liz uprzytomniła sobie, że chłopak wygląda dość mizernie.
- Chory?
- Przez całe życie – odrzekł z dziwnym grymasem na twarzy. – Piłem za mało mleka w dzieciństwie i teraz już tak jest – dodał po czym pokręcił głową jakby sam do siebie.
- Sarkazm? –rzuciła Liz przekrzywiając głowę. Chłopak zachowywał się inaczej niż poprzedniego wieczoru.
- Przepraszam – powiedział Remus jakby się z czegoś otrząsnął. – Chyba choruję dziś na apatię. – powiedział powoli i westchnął. – Idziesz? Trochę tu zimno.
Spojrzał na nią beznamiętnym wzrokiem, a ona krótko kiwnęła głową i ruszyła za nim. W ciszy przemierzali puste korytarze. Remus rozmyślał nad czymś i wzdychał ciężko, a Liz rozmyślała o tym co wprawiło go w taki nastrój.
- Przepraszam, że tak milczę, ale naprawdę nie jestem w nastroju do rozmowy.
- Nie szkodzi. Mi milczenie nie przeszkadza.
- Idziemy do Wielkiej Sali? To już pora obiadu.
- Rzeczywiście.
- Może Syriusz zgłodniał i też przyjdzie. Nie widziałem go odkąd odprowadziliśmy Jamesa i Petera. Nie powinien przebywać sam przez dłuższy czas. Jest niebezpieczny dla otoczenia.
Kiedy usiedli przy stole Gryfonów nie zauważyli jednak Syriusza wśród kilku uczniów, którzy jedli już obiad. Liz nie czuła dotąd głodu i nie zamierzała jeść jednak widząc pieczone ziemniaczki na talerzu Remusa uśmiechnęła się w odpowiedzi na jego nieme pytanie, a on nałożył jej kilka na talerz.
Gdy mówiła Remusowi, że milczenie jej nie przeszkadza chciała być przede wszystkim szczera, jednak podczas „cichego” obiadu wcale nie czuła się zakłopotana tym milczeniem. Wręcz przeciwnie towarzystwo Remusa wystarczało by czułą się po prostu dobrze. Chociaż może wpływ na to miały też te pyszne pieczone ziemniaki…
- Tu jesteś Remi! Szukam cię po całym zamku! No naprawdę! Chowasz się przede mną czy co?– do Wielkiej Sali wpadł z rozpędem Syriusz i zaczął wydzierać się na całe gardło. Dopiero po chwili zauważył, że jego przyjaciel nie siedzi sam
- O, Liz! Cześć Mała!
- Następny! Czemu mnie tak nazywacie? Przecież wcale nie jestem mała! – dziewczynie nie spodobała się nowa ksywka. Chciała zakopać ją we wspomnieniach zanim przylgnie.
-Nie byłem pierwszy? Coś takiego jeszcze się nie zdarzyło. Kto mnie wyprzedził? Raczej nie jakiś Ślizgon, oni chyba nie są dla ciebie tak przyjacielscy, co?
- Luke z czwartej klasy. Obrońca.
- Luke? Lubię chłopaka. Pogratuluję mu wymyślenia fajnej ksywki.
- Nie możesz! Nie jestem żadna mała!
- Przykro mi słońce, ale duża to ty nie jesteś. Nie masz wyjścia. Mała zostaje – powiedział i uśmiechnął się do niej po czym łapczywie zabrał się do pałki z kurczaka.
***
Po obudzeniu w dzień Bożego Narodzenia Liz nie od razu otworzyła oczy. Zazwyczaj rano miała przy sobie Zeusa, ale nawet on wrócił do domu na święta. Dziewczyna przeciągnęła się, uderzyła w coś nogą i usłyszała głuchy odgłos gdy to coś spadło na podłogę. Otworzyła oczy i zobaczyła stosik prezentów w nogach łóżka. Zazwyczaj dostawała dwa prezenty – jeden od sierocińca, który nigdy nie był zbyt ciekawy, i drugi od Franka, a tutaj… Z niedowierzaniem na twarzy sięgnęła po pierwszą z brzegu paczkę. Płaska, prostokątna, zawinięta w ozdobny papier z choinkami. Otworzyła ją powoli i położyła na kołdrze przed sobą ramkę na zdjęcie. Była naprawdę ładna. Prosta ale tak wspaniała. W kolorach Gryffindoru i z motywem lwa. Za szkło włożona była mała karteczka.
Wesołych Świąt! To ramka na zdjęcie, które trzymasz pod poduszką. Mam nadzieję, że ci się spodoba. Do zobaczenia u Carmen. Uściski - Sha
Liz kilkakrotnie przeczytała wiadomość z uśmiechem na twarzy, po czym sięgnęła pod poduszkę i wyjęła stamtąd swój największy skarb. Zdjęcie pasowało idealnie. Ustawiła ramkę na stoliku obok łóżka, popatrzyła chwilę i sięgnęła po następną paczuszkę. Nie była duża, ale dość ciężka. Spod szkarłatnego papieru wychynęło spore pudełko z fasolkami wszystkich smaków Bertiego Botta i kolejna karteczka.
Spędź te święta rozrabiając jak wlezie,
Poszukaj choinki w Zakazanym Lesie.
Ze Ślizgona zrób bałwana,
Śmiej się z niego aż do rana!
Remus, Syriusz, Peter i James życzą BARDZO wesołych świąt!
Po przeczytaniu rymowanki aż zachichotała z uciechy. Święta naprawdę mogą być fajne. W kolejnych paczkach znalazła: portmonetkę wyszywaną koralikami od Carmen, rysunek od Tomiego i Susy przedstawiający ich dwoje i Liz, szkarłatne rękawiczki, szalik i czapkę od panny Trudy (Frank musiał maczać w tym palce). Obaj jej najlepsi przyjaciele podarowali jej książki. Rudi „Transport w świecie czarodziejów”, a Frank „Tomek w krainie kangurów”.
***
Jako, że miała czasu pod dostatkiem zeszła do Pokoju Wspólnego dopiero po dziewiątej, ale i tak zastała puste pomieszczenie. Wyjrzała przez okno na błonia zasypane śniegiem i zamarznięte jezioro, po czym umościła się w fotelu niedaleko kominka i zaczęła czytać książkę, którą dostała od Franka. Spokój nie trwał jednak długo, gdyż już po kilku przeczytanych stronach Liz usłyszała tupot stóp na schodach i do pokoju wpadli dwaj chłopcy w piżamach i włosach nieogarniętych po śnie.
-Cześć Mała! – przywitał się z nią Syriusz, po czym ziewnął i rozsiadł się na podłodze przed kominkiem. Remus pomachał do niej z uśmiechem i przysiadł na kanapie obok.
- Smakowity był ten prezent od ciebie. Uwielbiam czekoladowe żabki… Są dobre zwłaszcza na śniadanie – powiedział Remus po czym próbował usunąć ślady czekolady z kącików ust.
- Nie dorównują waszemu poematowi. Kto z was ma taki talent?
- To praca wspólna. Całą noc wymyślaliśmy rymy. Każdemu inny.
- Mi podobał się zwłaszcza wers o bałwanach. Nieźle to James wymyślił.
- Już widzę Regulusa z marchewką zamiast nosa…. – powiedziała Liz, po czym przypomniała sobie, że Syriusz to jego brat i spojrzała na niego z niepokojem.
- Spoko. Zawsze fajnie pomarzyć, nie? Ja osobiście widziałbym w roli bałwana pewnego Ślizgona z naszej klasy. Myślę, że wyśmienicie się nadaje.
- Pojechał do domu – oznajmił Remus z obojętną miną. Gdy Syriusz to usłyszał jego reakcji na pewno nie można było uznać za obojętną.
- Smark pojechał do domu?! Nie wierzę! Serio?
- Tak – powiedział krótko Remus i odwrócił się w stronę Liz. Kiedy Syriusz nie mógł zauważyć chłopak robił dziwne miny, aż Liz w końcu zrozumiała, że ma poruszyć jakiś inny temat rozmowy. Gdyby to było takie łatwe. No bo o co miała go zapytać?
- To.. ymmm… Jest jakiś powód dlaczego zostaliście w Hogwarcie na święta?
- Pomyślmy… Czy jest coś w moim domu lepszego niż w Hogwarcie? Tam czekają na mnie rodzice, którzy z chęcią trochę się powydzierają na temat moich przydługich włosów i obetną je w nocy. Tu nauczyciele, którzy uważają mnie za istnego aniołka – uśmiechnął się przy tym zaczepnie – Tam kochany braciszek i walnięty skrzat domowy do kompletu, a tu przyjaciele i całkowita wolność. Gdyby jeszcze wujek Alphard miał przyjechać, ale wybrał się na święta z jakimś przyjacielem. No więc w moim domu nie ma nic lepszego niż w Hogwarcie. I tyle. – Remus spojrzał na nią nie do końca zadowolony z jej próby zmiany nastroju Blacka.
- Może przejdziemy się po obiedzie po błoniach, co? Chyba, że macie już jakieś plany – zaproponowała dziewczyna.
- Przykro mi chyba nie znajdziemy czasu – powiedział Syriusz – Mamy w planie lenienie się przez całe ferie. Obawia się, że spacer byłby zbyt wyczerpujący. Co o tym myślisz Remusie?
- Ja też chętnie bym się przeszedł.
- No to załatwione.
***
Kolejne dni w towarzystwie Syriusza i Remusa były całkiem przyjemne. Spędzali razem popołudnia grając w szachy, spacerując i obrzucając się śnieżkami. Syriusz zaczarował jedną tak, by wleciała do gabinetu Dumbledora. Po chwili wyleciała z powrotem w ich kierunku tyle, że jakieś dziesięć razy większa. Zwaliła Syriusza na ziemię, ale on tylko się roześmiał i pomachał Dumbledoreowi, który stał w oknie.
W piątkowy ranek Liz obudziła się zdenerwowana. W końcu miała spędzić całe popołudnie z koleżankami. Nie będzie mogła nigdzie się zaszyć, pójść do sowiarni czy biblioteki. Co właściwie będą razem robiły? Malowały paznokcie? Liz z przerażeniem spojrzała na swoje poobgryzane pazurki. Może jeszcze się jakoś wykręci?
- Przestań Liz. Nie będzie źle. Na pewno.
O wpół do trzeciej pan Filch odprowadził ją za mury Hogwartu i zostawił bez słowa. Dziewczyna zrobiła tak jak mówiła profesor McGonagall i chwilę później stał przed nią ostro czerwony, trzypiętrowy autobus.
- Witam w imieniu załogi Błędnego Rycerza. Gdziekolwiek chcesz się dostać i o ile jest to na lądzie, zawieziemy cię tam bez problemu! – Na śnieg przed dziewczyną wyskoczył chłopak o kilka lat starszy od niej, z rudymi włosami, szerokim uśmiechem na twarzy i w przydużym purpurowym uniformie.
- Hej… Jesteś Rosemond, nie? – chłopak nachylił się do niej tak, że poczuła na twarzy jego oddech.
- Yyy… Tak? – jej odpowiedź zabrzmiała raczej jak pytanie, ale chłopak tylko się uśmiechnął i zaprosił do autobusu.
- Słyszałem o tobie, no wiesz, chyba każdy słyszał o tej sprawie z Prime’em.
- Jesteś z Hogwartu? – Liz usiadła na jednym z wielu krzeseł, a obok niej usadowił się chłopak.
- Tak, jestem Patrick Shunpike z piątej klasy.
- Skoro chodzisz do szkoły, to jak to możliwe, że pracujesz?
W tym momencie autobus ruszył i dziewczyna razem z krzesłem poleciała kilka dobrych cali do tyłu, ale Patrick w ogóle się tym nie przejął.
- Och… Na co dzień mój tata jest tu konduktorem, ale to taka rodzinna posada, mój dziadek tu pracował, i pra, i ja też będę, więc jak mam wolne zastępuje ojca. Zawsze odpali mi coś ze swojej pensji, a ja przyuczam się do zawodu… Właśnie… Dokąd właściwie jedziesz? – Liz podała mu adres, a on poszedł do kierowcy. To, że autobus pędził po drogach jak oszalały zdawało mu się nie przeszkadzać.
Kwadrans później Liz z ulgą wyskoczyła na śnieg.
- Do zobaczenia! – krzyknął za nią Patrick, a ona odmachała mu nie pewnie.
Na dworze znowu zrobiło się jej zimno. Uznała, że musi ubrać się ładnie, założyła więc białą koszulę od szkolnego mundurka, na to swój najlepszy zielony sweterek i spódniczkę z sierocińca, siwą z zakładkami sięgającą nad kolana.
Widząc dom Carmen zawstydziła się, że nie ma nic lepszego. Był to bardzo ładny i spory budynek. Liz nie pewnie otworzyła bramkę z kutego żelaza i ruszyła długim podjazdem w stronę domu. Pod drzwiami niepewnie zastukała kołatką, ale po chwili trochę się rozluźniła widząc znajomą twarz Carmen. Weszła do środka, trochę zdezorientowana odpowiedziała na uścisk koleżanki po czym wykrztusiła zduszone „ojej” i rzuciła się na zamek swojej torby by wyjąć prezent.
- Wszystkiego najlepszego! I przepraszam, pogniótł się trochę w podróży – paczka rzeczywiście nie wyglądała najlepiej.
- To nic. Chodź. Sha czeka już w jadalni. Zjemy tylko obiad z moimi rodzicami i pójdziemy do mojego pokoju. I… ładnie wyglądasz Liz. Powinnaś częściej rozpuszczać włosy. – Gryfonka poczuła się lepiej. Przecież od pół roku mieszkała z Carmen w jednym pokoju. To, że ona miała na sobie stare rzeczy, a solenizantka ładną sukienkę we wrzosowym kolorze nie miało znaczenia.
Rodzice Carmen okazali się bardzo mili, a prezent od Liz – skórzana torba – podobał się wszystkim jako świetna do szkoły. Później dziewczyny poszły do pokoju i rozmawiały, śmiały się i grały w eksplodującego durnia. Było naprawdę fajnie. Po jakimś czasie picia napojów i jedzenia słodyczy Liz wyszła do toalety. Gdy wracała przystanęła na chwilę by przyjrzeć się jednemu z ruszających się zdjęć wiszących na ścianie. Drzwi za jej plecami otworzyły się i stanął przed nią ojciec Carmen.
- O, Liz… - wyglądał na mile zaskoczonego – Może wejdziesz na chwilę? Chciałbym z tobą porozmawiać.
Dziewczyna niepewnie przekroczyła próg i stanęła naprzeciw potężnego dębowego biurka. Nieprzyjemne skojarzenia zaczęły pojawiać się w jej głowie.
- Chciałem ci podziękować, że pomagasz Carmen w lekcjach. Wiem, że nie radzi sobie najlepiej.
- Och... To nic takiego…
- Słyszałem o twojej sytuacji – spojrzał na Liz znacząco, jednak łagodnie, a ona poczuła się bardzo dziwnie. – Gdybyś czegoś potrzebowała. Zawsze możesz się do mnie zwrócić. Nie będzie to żaden problem.
- Dziękuję, ale naprawdę nie ma takiej potrzeby. Jak na razie świetnie sobie radzę.
- Dobrze, ale w razie czego pamiętaj. – Powiedział i zaczął przyglądać się książkom na pułkach. Dziewczyna nie wiedziała czy może już iść. Mężczyzna wybrał jakąś książkę i odwrócił się otwierając ją. Zdziwił się widząc ją.
- To wszystko. Chcesz o coś spytać?
Ale dziewczyna nie usłyszała tego. Spomiędzy kartek książki wyleciał jakiś mały kawałek papieru i spadł pod jej nogi. Nie myśląc co robi schyliła się po niego i odwróciła. Zamarła rozpoznając zdjęcie. Zdjęcie wyglądające jak to, które kilka dni temu włożyła do ramki. Zdjęcie, które znała na pamięć.
Mam nadzieję, że się podobało Proszę o komentarze.