Przed rozdziałem chciałam tylko napisać, że gdy pojawią się trzy gwiazdki (* * *) to znaczy, że następna część jest kontynuowana później, może o jakąś godzinę dwie, ale przez tych samych ludzi. Pisanie rozdziału zajęło mi prawie dwa, trzy tygodnie. Elizabeth, gdy chce potrafi być bardzo kapryśna ;).
Jedenaście lat później
-Panno Elizabeth?
Podniosła się odruchowo z wielkiego drewnianego krzesła szeleszcząc połami taftowej sięgającej za pośladki tuniki. Wzniosła ciemne spojrzenie swych oczu na mahoniowe drzwi naprzeciwko skupiając się stopniowo na ich lekkich drganiach, poruszeniu gałki aż wreszcie mogła zgromić wzrokiem niewielkiego człowieka w jaskrawożółtym meloniku, który wychylił się zza ich framugi.
-Pani wciąż… tu? – zaspał zacisnąwszy swe palce na karku. Był zaskoczony obecnością swej starszej protokolantki w gabinecie służbowym po godzinach pracy. Jej osoba była dla niego tak trapiąca i kłopotliwa, że zamiast jakoś rzewniej wywlec z niej powód nadgodzin wolał wymknąć się cichaczem. Tylko to spojrzenie czarnych stalowych oczu zatrzymało go w progu wiążąc w kłopotliwym nacisku – poczuciu obowiązków ministra i zmieszania.
-Właśnie wybierałam się do niewymownych. Pamięta pan o jutrzejszym wydarzeniu?- ostatnie słowa powiedziała z naciskiem swym aksamitnym, chłodnym i idealnie opanowanym głosem, także minister, który na króciutką chwilę wreszcie zapomniał o wydarzeniach jutrzejszego dnia poczuł jak przenika go dreszcz strachu.
-Tak, tak… oczywiście. – sapnął podnosząc na chwilkę melonik, aby otrzeć spływające z czoła krople zimnego potu. Był ministrem od całkiem niedawna i wiele spraw wciąż było dla niego zupełnie nowych, spraw, w których musiał wykazać się tym wszystkim czego żądali od niego. Tym razem chłodny profesjonalizm wyższej w randze asystentki sprawiał, że dostawał dreszczy. Wydawała mu się zimna, pozbawiona emocji, które targały nim w każdej chwili nowej, odpowiedzialnej pracy. Pośpiesznie skinął jej więc głową i wyszedł szybkim krokiem zamykając za sobą szczelnie drzwi i przeklinając chwilę, w której zauważył światełko w pokoju pracownicy. Znalazłszy się wreszcie za murami ministerstwa magii powrócił myślą do rozgrzewającej szklaneczki ognistej whisky po czym teleportował się z trzaskiem.
Tymczasem Elizabeth MacStevens zebrała plik potrzebnych jej, aby przygotować się do jutrzejszego wydarzenia dokumentów po czym wraz ze stukotem swych obcasów znikła w marmurowej uliczce, prowadzącej prosto do wind. W całej górnej partii ministerstwa panowała cisza, raz tylko, gdy postawiła stopę na feralnym obluzowanym kafelku dobiegł ją huk i syk jakiegoś zwierzęcia – sygnał wciąż trwających problemów w dziale eksperymentalnych stworzeń. Wreszcie chłodny granit, z którego zbudowana była cała winda rozsunął się na boki, a ona spokojnie weszła do środka zaciskając tylko jasną, trupiobladą dłoń na rączce torebki i jednocześnie drugą dłonią naciskając ostatni przycisk, aż winda z przeciągłym sykiem nie ruszyła ku departamentowi tajemnic.
Zmęczoną dłonią wysunęła z włosów ozdobną podtrzymującą je klamrę, a one rozsypały się po ramionach – krucze, jedwabiste zwijające się w to grubsze to w cieńsze wstęgi. W przeszklonej kabinie windy odbijała się cała jej sylwetka. Szczupła, podłużna i trójkątna twarz – nienagannie mlecznobiała, z ostrymi arystokratycznymi rysami w tym dobrze widocznymi kośćmi policzkowymi. Nie przenikniona, pozbawiona uśmiechu czy choćby jednego grymasu twarz tylko w kilku cieniutkich zmarszczkach zwracała uwagę na podchodzący pod trzydziestkę wiek jej posiadaczki. Kamienna sylwetka otulona była cała w czerń – ciemną taftową tunikę przewiązaną na wysokości pasa ciemnym paskiem, a z dołu przeźroczystej koszulki wystawały nałożone na długie niebywale szczupłe nogi czarne rajstopy.
Winda zatrzymała się z cichym sykiem na ostatnim piętrze ministerstwa, w samych podziemiach, a kobieta wysiadła z niej szybko wsuwając grubą spinkę do torebki i ostrożnie podążyła po mieniącej się szmaragdowo-turkusowymi żyłkami podłodze. Wkrótce spokojne morskie tony kafelek przemieniły się w czarno białą rozległą szachownicę. Powoli uniosła wzrok. Znalazła się w sali pełnej dziesiątek identycznych względem siebie drzwi. Ona jednak nie zawahała się ani przez chwilę od razu wybierając te właściwe, jakby dla niej były one inne od wszystkich.
-Barcley! – zawołała od progu prosto w ciemność. Czerń i pustka, które ją otaczały sprawiły, że zaczęła drżeć na całym ciele jak rozkołysany płomyk świecy, który pojawił się w powietrzu kilkanaście metrów przed nią, powoli lecąc w jej kierunku i oświetlając ścianki ogromnej biblioteki.
Wreszcie świeca znieruchomiała, a kobieta uniosła wzrok mrużąc ciemne oczy. Oblicze niezbyt wysokiego, niezbyt przystojnego i raczej nijakiego mężczyzny stojącego naprzeciwko niej doprowadziło ją do przyśpieszonego bicia pełnego strachu serca.
Świeca oświetliła brązowe strąki jego włosów zwisające smętnie z czoła, wpadające do przybrudzonych karmelowym kolorem tęczówek.
-Wciąż tu przychodzisz Beth… - wyszeptał, a czarnowłosa zadrżała jeszcze bardziej wyciągając przed siebie ręce i chwytając mocno za rękaw jego przybrudzonej i ciemnej szaty.
-Proszę… Ja już nie potrafię tak dłużej…
Mężczyzna przez chwilę wpatrywał się w jej drżącą twarz z niezmąconą ciekawością, po czym wreszcie powolutku odwrócił się w stronę ciągnących się w nieskończoność regałów, a jego pospolita sylwetka teraz zaczęła emanować mocą i blaskiem.
-Niech otworzą się brany do światła wieczność! A świat pozna prawdziwe imię… Elizabeth Lestrange!
W miarę jego słów, jego sylwetka rosła, kontury rozmywały się, a on stawał się coraz większym i mniej widocznym punktem dla oczu kobiety, gdyż wszystko wokół nikło.
Rok urodzenia się Harry’ego Potter’a
-Myślisz, że Łapa byłby zdolny do tego, aby znaleźć sobie kogoś i już nie wrócić?
-James! Jak możesz myśleć nawet w taki sposób. – mężczyzna wydał z siebie zduszony jęk kiedy dostał kuksańca od swej świeżo upieczonej i ognisto rudej małżonki.
-Hej, to był żart! Nie znasz się na żartach? – zaśmiał się nerwowo obejmując ja ramieniem i delikatnie przesuwając czubkiem nosa po krawędzi jej szyi. Wiedział doskonale jak to lubiła. Teraz też parsknęła, usiłując zatrzymać śmiech gdzieś w głębi sobie i zacisnęła wargi.
-Ale to było trochę nietaktowne. – szarpnęła lekko kciukiem wskazując na sylwetkę idącej przed nimi wysokiej kobiety ubranej w ciemne spodnie, dżinsową kurtkę z burzą czarnych włosów rozsypanych na plecach.
-Wszystko słyszałam! James, czasem żałuję, że gdy miałam sposobność to cię nie ukatrupiłam.- kobieta odwróciła się i zmierzyła parę, rozbawionym spojrzeniem, chichocząc. Potter na chwilę znieruchomiał tylko lekko unosząc kącik ust do góry na jej żart, a Lily Potter zaśmiała się szczerze i podeszła do kobiety obejmując ją za ramię.
-Uważaj co mówisz o moim małżonku. – kąciki jej ust zadrgały w uśmiechu, kiedy zobaczyła jak James szczerzy się jak szalony za ich plecami.
-A ty uważaj co mówisz o… - nagle urwał jej się głos i odwróciła twarz zaciskając z całych sił usta. Była ona absolutną przeciwnością znajdującej się obok niej kobiety – jej cera była marmurowa, idealna i jasna, nie przecinał jej najmniejszy pieg. Ciemne przypominające onyks tęczówki patrzyły z humorem i lekką obawą, przemienioną w coś pozerskiego co miało ukryć jej strach, były też pełne tęsknoty. Za każdym razem gdy przymykała śnieżnobiałe powieki osłaniając oczy i posyłała na policzki cienie długich rzęs ukrywała wzruszenie i tajemną złość.
Czasem wciąż ciężko było jej uwierzyć w rzeczywistość. Odruchowo poprawiła ciemne spadające kaskadami na plecy włosy, nerwowym gestem, choć coś takiego nie było w jej zwyczaju.
-Na pewno będzie. Bethie, on zawsze będzie cię kochał. Nie znam bardziej niezwykłej niż wy pary.- rudowłosa wyczuła w jakim nastroju jest jej przyjaciółka. Jak zwykle empatyczna, teraz wprost przypominała Elizabeth jakiś przekaźnik emocji, ze swą kremową obsypaną piegami twarzą i życzliwymi zielonymi oczami. Nawet rude włosy przebłyskujące blond pasemkami miały w sobie coś miłego i przyjacielskiego, zupełnie w przeciwieństwie do chłodnego odpychania jakie wywierał na ludziach wygląd Beth.
-A ja znam. Wy to, co? – zaśmiała się cichutko, aby James nie usłyszał, ocierając ukradkiem pojawiające się w kącikach oczu łzy.
-Dobra, koniec tych czułości drogie panie. Beth, gdyby nie fakt, po co tu przyszliśmy pomyślałbym, że usiłujesz mi skraść Lily.
Obie zaśmiały się patrząc na siebie z rozbawieniem, gdy je obie objęły silne ramiona Rogacza. Przystanęli. W tej samej chwili usłyszeli stukot kół zbliżającego się pociągu i Elizabeth ponownie poczuła jak jej serce ściska panika. Ludzie ruszyli w kierunku wjeżdżającego na peron ekspresu, jednak ona pozostała na miejscu czując się jak skamieniała figura – strach przygwoździł ją do podłoża odznaczając się też w strasznych ogarniających ją dreszczach i przyśpieszonym biciu serca. Dookoła ludzie ściskali się – witali po długiej rozłące, lub kłócili o fakt, że ktoś nie odebrał dzieci z przedszkola lub też zapomniał czegoś kupić. Na niektórych nie czekał nikt i samotnie, ze spuszczonymi głowy lub uśmiechem rozjaśniającym wzniesioną do góry twarz targali walizki bądź torby idąc w kierunku mającym ich zaprowadzić do domu.
Dom… Jakież to względne pojęcie. Dla niej w ostatnich dniach stał się kamienną, luksusową i pełną bolesnych wspomnień i pamiątek klatką. Bo zabrakło jednej osoby.
Jej serce zatrzymało się w momencie, gdy w otwartych drzwiach pociągu, ponad tłoczącymi się u wejścia do niego ludzi pojawił się mężczyzna, którego długie ciemne kosmyki rozwiał natarczywy wiatr. Nie potrafiła się nawet na niego patrzeć. Spuściła wzrok natrafiając na widok całującej się obok pary, poczuła, że nie może już dłużej znieść – łzy potoczyły się z jej oczu żłobiąc ścieżki w policzkach. I znów zwróciła swą głowę w jego kierunku. Nie było go już na schodkach i początkowo jej serce przywitało to przyśpieszonym pełnym strachu biciem, do chwili, gdy nie dostrzegła jak przepycha się przez ludzi i zaczęło ono walić jeszcze bardziej niż wcześniej.
Jego twarz była opalona, karmelowa, przystojna policzki lekko piegowate, nos niemal perfekcyjny. I poważne śmiertelnie poważne oczy zdające się czegoś poszukiwać. Kiedy dostrzegł ją tuż za tłumem w jednej chwili skamieniał i zawładnął nią – karmelowo bursztynowy blask jego piwnych oczu stał się dla niej nie do zniesienia, dopóki on nie miał znaleźć się przy niej. A może spodziewał się tylko James’a i Lily? Chciała się wycofać i chyba nawet cofnęła się o krok, bo w następnej chwili poczuła jak ramię Lily popycha ją do przodu. Postąpiła o krok i jeszcze jeden. On był coraz bliżej.
Pachniał sobą – drzewem sandałowym i piżmem, klonami i karmelem, ciastem i rosą.
-Witaj… - mruknęła sucho, patrząc gdzieś w bok.
Nie wiadomo w którym momencie wziął ją w ramiona i przycisnął do siebie. Zaczęła łkać kiedy na sekundę uniósł ją nad sobą i przyglądał się jej z oczarowaniem, jak gdyby widział ją po raz pierwszy. W jego oczach coś się szkliło gdy tak na nią patrzył, a gdy ją postawił zaczął całować jej twarz.
-Janice jest w szpitalu. – załkała prosto w jego twarz pomiędzy jednym a drugim pocałunkiem.- Kocham cię, Syriusz. Słyszysz? Kocham cię. – wyszeptała do jego ucha, podczas, gdy przez jego twarz przebiegł skurcz i mocniej opatulił ją ramionami przyciągając tak jak tylko się dało mocno do siebie.
* * *
-Cześć, malutka…
W małym pokoiku na końcu szpitalnego korytarza wciąż paliło się światło. Kiedy para obejmujących się i ściśle opatulonych grubymi swetrami, gdyż jak na wrzesień nagle zrobiło się bardzo zimno wkroczyła do pokoju ujrzała tylko niezbyt wielkie, dziecięce łóżeczko z drewnianymi prętami przez które wystawała mała obsypana plamami jakiejś wysypki rączka.
Cały pokój był nieduży, pomalowany na jasnożółty kolor z kolorowymi gwiazdkami na ścianach, łóżeczkiem, szafką nocną, dwoma krzesłami i fruwającą na podłodze magiczną kulą światła jednak nawet z pluszowymi misiami dziewczynki nie potrafił stać się przyjaznym lokum. Wciąż był izolatką.
Syriusz potarł uspokajająco ramię przytulonej do niego kobiety, która z trudem usiłowała powstrzymać kolejną falę łez, po czym ruszył w stronę łóżeczka przysiadając na krześle obok niego i wyciągając przez drewniane pręty palec i muskając nią ciepłą dłoń leżącej w nim dziewczynki. Była ona maleńka, miała niewiele ponad półtora roku, ze słodkimi policzkami odziedziczyła zarówno ciemnobrązowe skręcające się w loki włosy taty, które sięgały jej do policzka i słodko chłodne rysy twarzy mamy, jej kształt oczu, nos i usta. Tylko zamiast czerni tęczówek jej oczy miały barwę olchy i żywicy. Teraz poruszyła się niespokojnie, przeciągnęła i już odruchowo wyciągnęła dłoń, aby zacząć drapać się po poznaczonym śladami ropiejących bąbli smoczej ospy, którą złapała.
Elizabeth natychmiast postąpiła krok do przodu, chcąc zapobiec rozdrapaniu rany, jednak Syriusz był szybszy. Błyskawicznie pochwycił jej rączkę i przycisnął do swojej pochylonej przy łóżeczku twarzy wywołując tym samym cichutkie posapywanie małej.
-Cześć, jagniątko… - zawołała Elizabeth do niej śpiewnie, nadspodziewanie słodkim sopranem kobieta siadając przy ukochanym.
Mała rozbudziła się i jej twarz rozjaśniała w uśmiechu. Dopiero niedawno zaczęła mówić jednak teraz sepleniła i paplała nie składnie pełnymi zdaniami. Mimo to czarnowłosa uśmiechnęła się z rozczuleniem.
-Dzis pzysedl do Janice…
-… doktor? – podszepnęła Elizabeth wstając i pochylając się, aby wyciągnąć małą z łóżeczka. Kiedy jej dłonie objęły małe ciałko przyciskając do siebie i tuląc w bawełnianym swetrze poczuła wzruszenie jak zawsze, już od jakiegoś czasu. Pocałowała delikatnie ją w czoło nie mogąc uwierzyć, że tak wielki skarb jest jej córeczką. Przysiadła z nią na kolanach przysuwając się do Syriusza i opatulając ciaśniej małe ciałko swoim swetrem.
-Tak, ta… Doktor. – mała kosztowała nowego słowa uśmiechając się wesoło. Spojrzenie Elizabeth skrzyżowało się ze spojrzeniem Syriusza i zaśmiała się cicho przekrzywiając głowę i wtulając twarz w jego ramię.
-A co powiedział mojej małej małpeczce? – Syriusz w jednej chwili porwał małą w ramiona podrzucając do góry tylko po to, by za chwilę przycisnąć do siebie.
Dziewczynka zaczęła się śmiać, aż jej śmiech dobiegł do uzdrowicielki, która miała właśnie dyżur i wpadła teraz do środka jednocześnie uśmiechając się do dziewczynki i gromiąc spojrzeniem ich rodziców.
-Co państwo tutaj robią?! Skończył się już czas wizyt! – powiedziała głośnym szeptem spoglądając na nich groźnie.
-Uśpimy tylko małą i zaraz pójdziemy. – słodki sopran wnet zamienił się w ostry, hardy i stalowy głos wydający polecenia. Czarny błysk oczu Elizabeth sprawił, że uzdrowicielka cofnęła się pośpiesznie mrucząc jeszcze coś, że zaraz powinni wyjść. Kiedy już poszła, Syriusz parsknął śmiechem.
-Lizzie, któregoś dnia przyprawisz kogoś o zawał tym straszeniem.
Zmarszczyła swoje ciemne łukowate brwi przyjmując dziewczynkę od Syriusza i kładąc ją sobie w ramionach, które otworzyła na kształt kołyski. Pocałowała ją następnie w czoło szepcząc jej, aby spróbowała zasnąć, po czym zwróciła się już do Syriusza:
-Wiem, ale nie mogę się odzwyczaić. Z drugiej strony… Nie sądzisz, że to niezmiernie przydatne? – uśmiechnęła się w trochę złośliwy, zdawkowy i kusicielski sposób, na co Black mógł zareagować tylko jednym zachowaniem. W jednej sekundzie zamknął jej wargi na chwilę w pocałunku poczym odsunął się głaszcząc mamroczącą, o tym, że nie chce jej się wcale spać, Janice.
-Musisz spać kochanie, jutro będziesz trochę zdrowsza niż dzisiaj.
Elizabeth pozostała przez chwilę nieruchoma, przygryzając zaczerwienione wargi. Rumieniec na jej policzkach zdradzał chwilę pocałunku.
* * *
-Wszystko ok.?
Z jej policzka spłynęła krystaliczna łza. Pochylił się w jej stronę pocierając dłoń o jej ramię- odsunęła się zupełnie odruchowo mając ochotę być sama.
-Tak. – pokiwała głową zwracając się na sekundę w jego stronę. – Chciałabym pójść na cmentarz. Sama.
-Spotkamy się w domu. – nie dotknął jej nawet przez chwilę wiedząc, że nie ma na to ochoty. Kobieta odwróciła się do niego plecami ruszając w górę uliczki, z dala od marmurowego budynku szpitala św. Munga.
* * * Powrót do rzeczywistości
Obudził ją przeciągły świst powietrza. Chłodny wiatr smagnął w jej ciało jak ostry pejcz podnosząc do góry cienką i przezroczystą tunikę. Przed sobą ujrzała ziemię. Upadła wprost na brukowaną uliczkę, na przedmieściach jakiegoś miasta. Wiatr świszczał z całych sił dąc i targając jej włosami, aż w głowie nie znalazło się miejsce na żadną myśl. Przytuliła do ziemi policzek i przesuwając do góry dłonią zorientowała się, że płacze. Dopiero teraz przed jej oczami stanął Barcley i wspomnienia. Wysoka sylwetka mężczyzny o brzoskwiniowej cerze z opadającymi za uszy ciemnobrązowymi włosami i piwnymi oczami, która pojawiała się w jej snach sprawiła, że poczuła znajomy, upiorny ścisk w piersi. Powoli powstała orientując się, że właściwie wszędzie wokół niej rozciąga się prawie pozbawiona cywilizacji przestrzeń – puste drogi, zielony klomb, którym porośnięte było rondo, mała przybudówka jakiejś starej opuszczonej gospody, które mury legły w gruzach i maleńkie wykonane z żeliwnego ogrodzenia bramy pobliskiego cmentarza na który ruszyła przygryzając wargę i spuszczając wzrok. Nawet w poszarzałej barwie późnego popołudnia grób mężczyzny, który odmienił jej życie odnalazła od razu – znalazłszy się przy kamiennym nagrobku złożyła ręce, zamknęła oczy i odmówiła modlitwę. A wiatr szumiący w jej uszach sprawił, że przed jej oczami jak w kalejdoskopie zaczęły przemykać wspomnienia.
Komentarze:
Syrcia Sobota, 11 Września, 2010, 20:47
Ek?!... Syriusz ma dziecko, czy ja źle zrozumiałam?...
Mii, James byyył!
...A gdzie Lunio, co? Foch xD
Faktycznie, notka dopracowana. Brawo, brawo, brawo, brawo! Wyszła ci świetnie. Dobre opisy, nie znalazłam żadnego błędu interpunkcyjnego. Brawooo! ^ ^
Chce następną. Dłuższą, jeszcze lepszą.... I żeby Remus i Syriusz byli, o.
Oboje, ot co!
I ten... Zapraszam do Huncwotów.
Powiadomić to się zapomniało, co?...
Syrcia Niedziela, 31 Października, 2010, 15:38
...Aryaaaa... Kieeedy coś dodasz?...
Simone Środa, 06 Marca, 2013, 13:43
pokraÄovanie..Interaktedvna tabuÄža je dotykovo-senzitedvna phcola, prostrednedctvom ktorej prebieha vze1jomne1 aktedvna komunike1cia medzi uĹžedvateÄžom a poÄedtaÄom s cieÄžom zaistiĹĽ maxime1lnu moĹžnfa mieru ne1zornosti zobrazovane9ho obsahu. (Doste1l,2009)PouĹžedvanie interaktedvnych tabfal v re1mci vzdele1vacieho procesu je urÄite celosvetovfdm fenome9nom. KeÄĹže v krajine1ch Ze1padnej Eurf3py a Spojenfdch Ĺ te1tov sfa tabule na ĹĄkole1ch vyuĹžedvane9 s niekoÄžkoroÄnfdm predstihom oproti Slovensku, existuje niekoÄžko ĹĄtfadied o spf4soboch, forme1ch a faskaliach ich vyuĹžedvania v edukaÄnom procese.Autori ĹĄtfadie definujfa tri kÄžfaÄove9 faktory, ktore9 urÄujfa faroveĹ a rozsah pouĹžedvania interaktedvnej tabule vo vyuÄovaned: pedagogicke9 ciele a zvyklosti konkre9tneho uÄiteÄža, preferovane1 forma materie1lov prezentovanfdch na hodine1ch a dostupnosĹĽ ÄalĹĄedch zariadened a predsluĹĄenstva.
No alcanzan las palabras para darle a Nestor el verdadero agradecimiento que se merece por tantas cosas buenas que hizo, eso me produce una sentida y reconfortante impotencia. Para colmo al ver los archivos por televisiĂÂłn que muestran detalles que no habĂÂamos visto de la magnitud de su obra, de sus coherencia desde el principio de su carrera como militante y funcionario, se me llena el alma de agradecimiento y me siento mĂÂĄs en deuda con ĂŠl.Por suerte eran uno solo con Cristina y su proyecto de pais sigue intacto y con mĂÂĄs fuerza aĂÂşn ya que somos millones los que le vamos a dar a nuestra presidenta el apoyo que se merece.Gracias Diego por pertenecer a este ejĂŠrcito de buenas personas, elegidas por sus capacidades y sentimientos para llegar a darle a este pueblo los beneficios que como seres humanos se merecen, siempre en el marco de igualdad y respeto que nos demostrĂÂł nuestro flamante prĂÂłcer, uno de los mĂÂĄs grandes de la rica historia de nuestro paĂÂs.
Diego: No puedo evitar llorar como un dolobu cada vez que veo una propaganda de Anses, me llegan al alma no puedo creer el tiempo que estoy viviendo NO LO CREO!!!El estado cerca mio por primera vez!! G R A C I A S!!!, por favor no aflojen, el Flaco los mira y los ilumina desde arriba, y nosotros que somos parte de la masa que no va a la plaza (y que somos muuuuuchos) los apoyamos.Que envidia me da la posibilidad que tenes de formar parte de un equipo que serĂÂĄ estudiado en los libros en el futuro por su trabajo, y por fin puedo ser testigo de este tiempo de cambio!Te mando un gran abrazo
Diego: No puedo evitar llorar como un dolobu cada vez que veo una propaganda de Anses, me llegan al alma no puedo creer el tiempo que estoy viviendo NO LO CREO!!!El estado cerca mio por primera vez!! G R A C I A S!!!, por favor no aflojen, el Flaco los mira y los ilumina desde arriba, y nosotros que somos parte de la masa que no va a la plaza (y que somos muuuuuchos) los apoyamos.Que envidia me da la posibilidad que tenes de formar parte de un equipo que serĂÂĄ estudiado en los libros en el futuro por su trabajo, y por fin puedo ser testigo de este tiempo de cambio!Te mando un gran abrazo
Diego: No puedo evitar llorar como un dolobu cada vez que veo una propaganda de Anses, me llegan al alma no puedo creer el tiempo que estoy viviendo NO LO CREO!!!El estado cerca mio por primera vez!! G R A C I A S!!!, por favor no aflojen, el Flaco los mira y los ilumina desde arriba, y nosotros que somos parte de la masa que no va a la plaza (y que somos muuuuuchos) los apoyamos.Que envidia me da la posibilidad que tenes de formar parte de un equipo que serĂÂĄ estudiado en los libros en el futuro por su trabajo, y por fin puedo ser testigo de este tiempo de cambio!Te mando un gran abrazo
Sr Bossio, las palabras son insuficientes para describir el gran cambio que su gestion esta llevando a cabo. Cimentado en una coherencia de objetivos y prioridades, mas alla de los nombres que las ejecuten. ANSES volvio a ocupar el lugar que debe tener, y es junto a los necesitados, junto a la ciudadania, a favor de la igualdad y con politicas publicas que impacten de manera positiva en la sociedad. Conectar igualdad, asignacion universal, inclusion social, etc etc son hechos concretos y realidades que resultan inobjetables; la vision de un estadista como el Dr kirchner, hizo posible este camino. Honremos al compaĂÂąero Nestor y sigamos en este sendero. Gracias.