Wreszcie napisałam. Notka dziesiąta. Ocenę pozostawiam wam.
Bardzo dziękuję za tak miłe komentarze, choć tamta notka nie wyszła mi najlepiej.
Z dedykacją dla:
-Madeleine Halliwell,
-Nutria(Hanna Abbott),
-Lily,
-,
-Ann-Britt/ZKP,
-Pomylun@@ Lovegood,
-@nk@,
-Marta G/ZKP,
(kolejność przypadkowa).
A teraz zapraszam do czytania:
- Dlaczego?
- Przeznaczenie. Każdy człowiek jest do czegoś przeznaczony, musisz tylko w nich wierzyć.
- Ale...
- Zawiodłaś się. Według ciebie nie nadaje się do tego. Wiem. Cierpliwości, jeszcze dowiedzie swojej wartości.
- Dobrze.
- Masz jeszcze jakąś sprawę?
- Nie. To wszystko. Do widzenia.
- Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.
W ciszy panującej w pomieszczeniu rozległ się jedynie cichy szelest i głuche trzaśnięcie.
Księżyc prześwitujący przez zasłonięte firankami okna, roztaczał na niebie delikatną aurę. Było już po pełni i coraz bardziej ubywało go.
Ledwie widoczne tej nocy gwiazdy, zapowiadały jutrzejszą pogodę.
Był środek października, miesiąca w którym jesień zaczynała przejmować kontrolę. Pogoda ulegała znacznemu pogorszeniu. W dzień było wietrznie, w nocy zaś dość intensywny deszcz, zraszał błonia, Zakazany Las, zamek, odbijając się cichym stukotem od szyb.
Po parapecie, na którym siedziała ciemna postać, przespacerował się mały pająk. Zszedł z niego, a potem przez smugę światła księżycowego, przeszedł całą długość pomieszczenia, by zniknąć w cieniu równoległej ściany.
Osoba dotychczas patrząca na to zjawisko, westchnęła cicho i wyszła niosąc ze sobą prostokątny przedmiot.
***
Ranki od kilku dni były pochmurne. Sklepienie w Wielkiej Sali mieszało w sobie różne odcienie szarości. Niektórych wprawiając w stan melancholii, innych za to zupełnie ta zmiana nie interesowała.
Najstarszy z rodzeństwa Potterów wygłupiał się właśnie wraz ze swoimi przyjaciółmi i znajomymi.
Przy tej części stołu Gryfonów atmosfera była bardzo wesoła, co było zasługą ekipy w składzie:
- James Potter – pałkarz drużyny Gryffindoru, następca Huncwotów i braci Weasley”ów,
- Elliot Jordan – drugi pałkarz Gryfonów, syn Lee Jordana i Katie Bell, kumpel Jamesa od pierwszego roku, ciemnoskóry chłopak, posiadający dredy i nietuzinkowy charakter,
- Maxwell Novak– przystojny chłopak, o błękitnych oczach i krótkich blond włosach, zwykle zachowujący się przykładnie, ale wszystko zależy od jego widzimisie ,
- Kasandra Archer – szukająca Gryfonów, uciekinierka z oddziału zamkniętego szpitala św. Munga,
- Philip Archer – ciemnowłosy chłopak, aktualnie zaczytany w „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć”, nie brał udziału w ogólnym poruszeniu,
- Lucy Weasley – rudowłosa, przyglądająca się wszystkiemu z niemą dezaprobatą, tylko jej mina wyrażała niezadowolenie.
Zaś powodem tej radości była wiadomość, iż dzisiejszego dnia odbędzie się pierwszy trening Quidditcha. Jak by to był dostateczny powód, no ale cóż, są różne zboczenia.
W końcu jej kuzyn zauważył jej spojrzenie.
- Lucy, dziś pierwszy Trening!!! – rozdarł się, nachylając ku niej twarz, z której biły wielgachne brązowe oczęta.
- A wam palma odbiła i kokos strzelił?! – powiedziała – Nie wiem co może być wesołego w tym, że Spencer funduje wam trzygodzinne tortury w zimnie, wietrze i deszczu. – dodała przyglądając się Maxowi, który parodiował właśnie kapitana Gryfonów.
- Dla sportu wszystko. – odpowiedzieli zgodnie członkowie drużyny.
Rudowłosa wzniosła swe niebieskie patrzałki ku szaroburemu sklepieniu.
Kasey próbująca połknąć właśnie ziemniaka, którego wpakowała sobie do ust, zakrztusiła się. Zapewne dotkliwie poparzył jej podniebienie. Jej twarz poczerwieniała. Phil widząc co dzieje się właśnie z jego siostrą, podał jej szklankę wypełnioną krystalicznym płynem, potocznie zwanym wodą. Po upiciu jednego łyku wszystko było jak przedtem. Niekontrolowane ataki głupawki zdarzały jej się dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, dwanaście miesięcy w roku.
Trwała właśnie pora obiadu, a w Wielkiej Sali było ciszej niż zazwyczaj, no może oprócz miejsca w którym znajdowali się owi Gryfoni. Uczniowie odpoczywali po pierwszej porcji lekcji w tym dniu, z upragnienie czekając na weekend i wyjście do Hogesmade. Jednak wyczekiwana sobota miała nastąpić dopiero nazajutrz.
Uczniowie skończywszy obiad udali się na ostanie lekcje, chcąc wcześniej zjawić się pod klasami z zamiarem jak najszybszego opuszczenia ich.
Szóstka przyjaciół wraz z resztą Gryfonów udała się na dwie ostatnie lekcje zielarstwa.
Kierując się do szklarni, poczuli na swoich twarzach i włosach zimny podmuch, lekko mrożący policzki. James opatulił się lepiej płaszczem i owinął szkarłatno złotym szalikiem.
Szukał wszędzie długich, brązowych włosów Ginger, lecz jak na złość nie zauważył ich w grupce szybko poruszających się Puchonek.
Zawiedziony spuścił wzrok na ścieżkę, wsłuchując się w chrzęszczenie żwiru pod stopami wielu nóg. Wysyłając w powietrze nikłe kłębki pary, zaparował sobie okulary osadzone na długim nosie.
Pożółkły liść pchany przez wicher musnął go w czoło, odwracając jego uwagę od ścieżki. Na do miar złego idąca za nim Kasey zaśmiewając się do łez z bliżej nieokreślonego powodu, wpadła z impetem na jego biedne, pogruchotane plecy. Po chwili leżał na Elliocie, mając na sobie Kas, której entuzjazm nie udzielił się teraz chłopakom. Obaj wydali z siebie zgodny jęk.
- Kanapka !- zapiszczała, mierzwiąc jamesowe włosy.
- Świetnie – rozległ przytłumiony głos Jordana spod Jima, na którym wciąż znęcała się blondynka. Jak na razie ona miała najlepszą miejscówkę z tej trójki.
- Mogłabyś już z nas zejść? – ledwo spytał Potter, jego płuca pompowały coraz mniej powietrza, a przecież to nie on miał mieć problemy z oddychaniem.
- A co jeśli nie zejdę?
- Oddamy cię na pastwę Atkinsowi, a pamiętaj że on ma znajomości w lochach. – pogroził Elliot, a nadzienie tej kanapki potwierdziło.
- Dobra EJ* tak ostro nie trzeba. – zapewniła, zwlekając się z chłopców.
- Moje kości. – stękał potem Jordan.
- EJ, jak myślisz, zemścimy się? – powiedział z perfidnym uśmieszkiem James.
Wyraz twarzy Elliota wystarczył. Kasandra w tempie natychmiastowym ewakuowała się jak najdalej od dwóch kosmitów w szalikach. Popędzili za nią.
Ganiali się po błoniach dobre dziesięć minut, a ludzie przyglądali się im z pobłażaniem.
- Kas, już dosyć! – krzyknął w pewnym momencie James, rozpinając guziki płaszcza. Ten bieg zdziałał chociaż to, że było mu o wiele cieplej.
- Mięczak. – odpowiedziała.
Przesadziła. Za to w Jima wstąpiły nowe siły. Znowu ruszył do ataku, a Elliot który przystanął razem z nim parsknął śmiechem.
Teraz biegli w stronę szklarni, lekcje jeszcze się nie rozpoczęły.
Odległość między nimi nadal była znacząca.
Gdzieś od strony w którą biegli rozległ się nieśmiały głos.
Kas przystanęła, przyglądając się osobie, która to powiedziała, a potem odwracając się w kierunku Jima.
- Wyglądasz jak Batman. – powiedziała brązowowłosa dziewczyna, w tej samej chwili jej zwykle blade policzki pokryły się czerwienią.
Wygląd Jamesa każdego wprawiłby w lekki szok.
Włosy sterczały, nastroszone we wszystkie strony dzięki rozwiewającemu je powiewowi. Na czerwonej od wysiłku twarzy, najwyraźniej prezentowały się okulary o okrągłych oprawkach, przez które zaglądały duże, brązowe oczy nadawały jej jeszcze więcej dziwności. Choć nie można było odmówić mu urody. A raczej, wśród płci przeciwnej postrzegany był jako przystojniak.
Płaszcz, który rozpiął, aby nie przeszkadzał mu w czasie biegu, powiewał obok niego, tworząc właśnie coś na rodzaj peleryny, wspomnianego przez Ginger bohatera.
Teraz to on wpadł na Kasandrę. Nie wyhamował, co gorsza potknął się przed przyjaciółką i przygwoździł ją do ziemi całym ciężarem swojego ciała.
Gdzieś w oddali słyszał rubaszny śmiech Maxa, lekko chrapliwe dźwięki wydobywające się z ust Elliota i ostentacyjne prychnięcia ze strony Lucy.
Zarył nosem proste w miejsce obok głowy Kas, jęknął rozgłośnie i spróbował podnieść się z blondynki. Pot spływał mu strużkami z czoła, żłobiąc błyszczący ślad na policzkach, ściekając do ust i pozostawiając w nich słony smak.
Uniósł się lekko zapierając dłońmi o grunt, wyczuwał w palcach miękkie jesienne liście i mokrą trawę. Zobaczył przed sobą dwa punkty, przypominające swoim kolorem dojrzały owoc awokado. Kasey patrzyła na niego, a jej oczy były zaszklone. Oddychała ciężko.
- Chyba złamałam rękę. – wychrypiała.
Szybko zwlekł się pomagając wstać, pomiętej przyjaciółce.
- Wy ewidentnie dzisiaj na siebie lecicie! – krzyknął do nich Max.
Tylko Lucy zreflektowała się natychmiast, z wystraszoną miną przybiegła do nich.
W tej samej chwili rozległ się przytłumiony prze wiatr dźwięk dzwonka od strony zamku.
- Co się stało? – w tej samej chwili ni stąd ni zowąd, zjawił się profesor nauczający zielarstwa.
- Panie profesorze jej ręka. – powiedziała łamiącym się głosem Lucy, spoglądając troskliwie na swoją przyjaciółkę, która była mniej wystraszona od niej.
- Do Skrzydła Szpitalnego. – zarządził nauczyciel.
***
Średniej wielkości dębowe drzwi były przed nim zamknięte. Sterczał jak kołek przed wrotami do stolicy zdrowia hogwarckiej młodzieży. Za towarzyszkę mając jedynie natrętną muchę, której obecność była całkowicie zbędna.
Zaprowadził Kas do Skrzydła, oczywiście pielęgniarka zabroniła mu wejść z nią.
A więc czekał.
Minuta, dwie trzy...
Piętnaście.
Czekając powolnego odchylania się wierzei.
Znudzony oparł się o ścianę, zaciskając w dłoniach materia płaszcza.
Wiedział co go czeka jak tylko jego kuzynka go dopadnie.
Fakt, to była jego wina. Ale nie tylko. Przecież obydwoje zachowywali się jak wariaci.
Jak zawsze zresztą. Cóż, jakoś przeżyje, złamana ręka to nic takiego. Chyba.
W tym samym momencie drzwi otworzyły się. Kasandra z ręką w gipsie, wyszła wreszcie, żegnana westchnięciem ze strony pani Pomfrey. Na jej twarzy widniał bardzo wyraźny grymas.
- Wszystko w porządku? – spytał, lecz sam nie wiedział skąd przeświadczenie, że doskonale zna odpowiedź i bynajmniej nie jest ona zadowalająca.
- Jak najgorszym, Jim jak najgorszym. – odpowiedziała, kierując swoje kroki do Pokoju Wspólnego Gryfonów, w końcu ostatnia lekcja właśnie trwała, a nie warto było już na nią iść. Poszedł razem z nią, milcząc. Przez cała drogę wysłuchiwała wyzwisk pod adresem służby zdrowia, dzisiejszej pogody i gotowanej marchewki z groszkiem.
Ni ma to jak zepsuć sobie dzień przez własne głupie pomysły.
***
- Czy wy możecie wreszcie zacząć myśleć!? – wrzeszczała na nich Lucy, gdy tylko dopadła ich na kanapach w Salonie.
Nic nie mówiąc Jim, gapił się na włosy swojej kuzynki, które w świetle padającym z kominka wydawały się jeszcze bardziej ogniste.
- Daj spokój Luc, nic się nie stało. – próbowała uspokoić ją blondynka.
- Jak to nic! Twoja ręka jest unieruchomiona na pięć tygodni i na dodatek nie będzie mogła wziąć udziału w meczu! – powiedziała grobowym głosem.
Kasandra wytrzeszczyła oczy, mimowolnie wstając. Przez to całe zamieszanie zupełnie zapomniała o Quidditchu. James wyglądał jakby miał się zaraz pochlastać.
- No to mogiła.- dodał Max, którego przywiało tam razem z rudowłosą.
Pomiędzy nimi zapanowało drętwa cisza.
- Idę do biblioteki. – powiedziała po dłuższej chwili milczenia zamyślona Kas. – Powiedz Spencerowi, wiesz co. – dodała, chwytając zdrową ręką swoją torbę leżącą obok jej nóg.
Trzasnęła portretem.
***
Blada postać wpatrywała się mętnym wzrokiem, w twarz swojego przyjaciela.
- To już Keene. Już.
Ściskający jego dłoń przyjaciel, zacisnął mocno powieki w bezsilnym geście.
- Nie możesz teraz się poddawać, Keene. – powiedział, widząc rozpacz na jego obliczu.
- Ale bez ciebie się nie uda.
Keene ogarnął wzrokiem sylwetkę przyjaciela. Gaeth, bo tak miał na imię, leżał na wpół oparty o pień omszałego drzewa. W ciemności jego białe włosy błyszczały nadając całej postaci majestatu. Jedną ręką zaciskał na nadgarstku przyjaciela, a drugą miętolił materiał swojego płaszcza.
Konał. Znużony życiem odchodził z tego świata.
- Nie zrezygnujesz. – poderwał się nagle. – Musisz ich znaleźć. Musisz. Ta godzina jest już bliska, jeśli się nie uda... Iberion zostanie na zawsze stracony. – wydyszał.
- Ach, gdyby to się nigdy nie wydarzyło. Gdyby ona... – ostatnie słowa nie przeszły mu przez gardło.
- Gdyby Tullia – rzekł Gaeth z naciskiem - nie zrobiła tego, gdyby nie wybrała jego, nie uciekła, nie poczulibyśmy nigdy, co znaczy strata. Musisz ich znaleźć.
- Nie wiem czy poradzę sobie sam.
- Zwróć się do Sevi i Naal. Pomogą Ci. Im zależy tak samo jak nam wszystkim.
Wiatr jaki targał konarami drzew, które dotychczas chroniły ich, wzmógł się niesamowicie.
W oddali było słychać szalejące morze. Trwał sztorm.
A zimny deszcz rosił im twarze. W tej samej chwili ciałem Keene, wstrząsnął dreszcz, jakby tysiące igieł wbijało mu się w ciało.
Uścisk na nadgarstku zelżał.
Gaeth odszedł. Na zawsze.
Opuścił Keene przed czasem, opuścił wygnanych.
A przecież to nie tak miało być, mieli dożyć późnej starości szczęśliwie, nie na obcej ziemi.
Gdyby tylko nie pojawił się ten śmiertelnik, gdyby Tullia...
***
Jim niechętnie oderwał wzrok od granicy Zakazanego Lasu, która czerniała, na tle ciemnego nieba. Trwał właśnie trening, a on siedział bezwładnie na swojej miotle, prawie w nim nie uczestnicząc. Bez kasy to już nie to samo i pomyśleć że to przez niego. Dręczyło go poczucie winy, bo kas nie mogła grać i nie mieli szukającego. Jak i również dlatego, że teraz siedziała w bibliotece, zapewne żałując dzisiejszego wybryku i pomstując na wszystko co żyje, chodzi i lata.
- Potter co z Tobą! – krzyknął Spencer, Kapitan Gryfonów, starając się przekrzyczeć wicher.
James ocknął się na chwilę przed, uderzeniem w niego tłuczka odbitego przez Elliota.
Uderzył bezwiednie pałką, zmieniając tor lotu piłki. Robił to za każdym razem, od paru dziesięciu minut.
- Dobra! Koniec! – usłyszał kolejny raz Spencera.
Wylądował gładko na mokrej powierzchni boiska, koło niego zaraz pojawił się Jordan.
Przez to długotrwałe wiszenie w powietrzu zupełnie zdrętwiał. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa, przez co o mało włos nie wylądował na glebie kolejny raz, dzisiejszego dnia.
Pałka przykleiła się to ręki, ledwo się jej pozbył. Skierował się do szatni.
Przebrał się w swoje zwykłe ubranie, opatulając się szczelniej szalikiem.
- Potter, zaczekaj chwilę. – dosłyszał, gdy miał zamiar udać się do wyjścia.
Posłusznie zatrzymał się, wpatrując się z wyczekiwaniem w kapitana.
Anthony Spencer przedstawiał widok człowieka, całkowicie załamanego. Być może, ba nawet na pewno miało to związek z utratą szukającej. W najbliższym meczu ze Ślizgonami polegną, tego był pewien.
- Znasz kogoś, kto mógłby cię zastąpić w najbliższym meczu na pozycji pałkarza? – spytał bez ogródek.
Zszokowany Jim, ledwo złapał się ściany. Ciśnienie mu podskoczyło.
- To znaczy że...wylatuje. - wykrztusił z niedowierzaniem.
Spencer parsknął ironicznym śmiechem.
- Nie. Po prostu awansowałeś właśnie na pozycję szukającego, w każdym razie do następnego meczu. Skoro, nie mamy Kas, co jest po części Twoją winą. – powiedział.
Odetchnął z ulgą, przywracając swojemu ciału poprzednie położenie. Puls wrócił do normy.
- Dlaczego ja?
- Bo na eliminacjach też byłeś dobry, nawet bardzo. Masz cela chłopie. –Anthony klepnął go przyjacielsko po ramieniu, najmniej delikatnie.
Potter już o nic więcej nie pytał.
Kilka minut potem, kroczył ciemnymi korytarzami Hogwartu, ciągnąc ze sobą miotłę. Miał już skręcić w skrót, gdy gdzieś z tyłu posłyszał głosy. Dwie dziewczyny rozmawiały, zmierzając w tą samą stronę co on.
Stanął za gobelinem zastawiającym przejście.
- Nie przejmuj się dziecinko. – ten głos ewidentnie należał do jego kuzynki.- Czas szybko zleci i już nie będziesz musiała chodzić w tym gipsie.
- Zanim się to stanie, Ślizgoni nas rozgromią. – powiedziała naburmuszona panna Archer. – Chodź tędy, tu jest skrót.
James znalazł się w fatalnym położeniu, rozglądnął się w poszukiwaniu ratunku. Niestety takowego nie znalazł. Gobelin uchylił się ukazując dwie postacie. Kas i Lucy patrzyły na niego zdziwione.
- James...co ty tu?
***
- Żegnaj przyjacielu. – wyszeptał cicho Keene.
Okrył się mocniej zieloną peleryną.
Białe włosy przykleiły się do poznaczonej zmarszczkami twarzy. Wiatr huczał w uszach, nieznośnie raniąc je chłodem.
Idąc po plaży, zostawiał ślady w mokrym piasku.
Jego celem było odnalezienie sojuszniczek, a do tego jeszcze długa droga.
Droga przez zimne, szare morze.
*EJ- przezwisko od inicjałów Elliota.
_____________________
Liczę na wasze zdanie co do jakości tej notki.
Pozdrawiam serdecznie
Laurelin
Komentarze:
viagra dosage zo Poniedziałek, 30 Marca, 2020, 22:13