Bez większych wywodów. Wreszcie udało mi się dokończyć notkę. Mam do niej pewne zastrzeżenia, zresztą sami zauważycie jakie.
Dedykowana wszystkim.
- James, ale ja naprawdę nie mam Ci tego za złe! – krzyknęła zirytowana blondynka, mrużąc niebezpiecznie oczy.
Potter znudzonym, ale i pełnym powątpiewania wzrokiem obserwował krople deszczu stukające rytmicznie o szyby. Siedzieli przy jednym z licznych stolików w Pokoju Wspólnym, starając się odrobić prace domowe, zadane na cały weekend. Kas fuknęła rozdrażniona i spojrzała na Lucy siedzącą obok niej, która w tej właśnie chwili pisała swoim równiutkim pismem esej na eliksiry. Nie znajdując w niej oparcia, zwróciła się do swojego rodzonego brata, rzeczony również pisał od czasu do czasu sprawdzając różne fakty w książkach. Zdawał się pochłonięty tymi czynnościami, nie zwrócił uwagi na zrezygnowane westchnięcia z jej strony.
Natomiast Jim nadal tępo gapił się w okno, ręka zawisła o cal nad pergaminem w połowie pierwszego zdania. Do odrabiania prac domowych zbytnio się nie garnął, a w czasie chwilowego nie zainteresowania jego osobą, myślał nad rozmaitymi rzeczami.
Właściwie to nie zwrócił uwagi na słowa Kasandry, która najprawdopodobniej stwierdziła, że zadręcza się jej złamaną ręka. Co prawda zadręczał się, ale nie w tej chwili.
Zastanawiało go coś innego.
Powietrze pachniało cudowną wonią ziół, mokrych liści i mchu. Rozejrzał się wokoło. Był w środku jakiejś puszczy. Wysokie drzewa o soczyście zielonych młodych liściach, diametralnie różniły się od tych teraz spotykanych w Zakazanym Lesie. Choć bór można było uznać za równie wiekowy.
Czuło się tam nie spotykaną wolność, coś jakby z dusznego, ciasnego pomieszczenia wyszedł na czysty przestwór, a zimny podmuch przyjemnie chłodził mu skórę. Zrobił krok, a w miękkiej ściółce pojawił się odcisk jego nagiej stopy. W gałęziach drzew wesoły ptasi świergot obwieszczał środek wiosny.
Trzask łamanych gałęzi wywołał u niego niemalże zawał. Z oddali dochodził coraz wyraźniejszy śmiech.
Śmiech dwóch młodych mężczyzn. Biegli to było pewne. Niewiele myśląc schował się za najbliższe omszałe drzewo. Byli coraz bliżej, jeszcze tylko kilka stóp i ich zobaczy. Przyległ placami do konaru, wstrzymując oddech. Gdzieś z tyłu przebiegło coś szybko, sądząc po odgłosach było czworonożne. Po kilku sekundach zdyszany człowiek oparł się o sąsiednie drzewo. Zrzucając jakiś twardy przedmiot z pleców na ziemię.
- Talbot... – zaśmiał się cicho młodzieniec – jeszcze raz zachce ci się robić polowanie na jelenia bez powiadomienia mnie o tym, to ci kości poprzekręcam. – powiedział.
- Nie ma to jak ranna zaprawa przed ciężkim dniem, co nie bracie. – powiedział ten drugi siadając na przeciwko niego. Choć oddychali ciężko z wysiłku, nadal można było usłyszeć radosny śmiech.
Ostrożnie obrócił głowę, nachylając się w ich kierunku. Przedmiotom który pierwszy z braci położył na ziemi był kołczan strzał i łuk, co dziwniejsze obaj byli ubrani w stroje nie z tej epoki.
Wystraszył się. Jeden z braci patrzył prosto na niego. Jednak nic się nie wydarzyło, nie zakrzyknął aby wyszedł, nie mrugnął. Patrzył tak jak na zwykłe drzewo, jego wzrok prześlizgnął się po nim, nie zaszywając go żadnym znaczącym spojrzeniem.
Nie miał na sobie peleryny – niewidki, mimo to go nie widział.
Korzystając z dopiero co odkrytego daru niewidzialność, rozluźnił się nieco, podchodząc do dwóch przybyszów.
Choć robi przy tym troszkę hałasu, nie zwrócili na to żadnej uwagi. Zapewne też go nie słyszeli.
Jasne włosy u jednego związane z tyłu rzemykiem, u drugie swobodnie opuszczone sięgały im za ramiona.
Odziani byli jak słusznie zauważył Jim, w stroje nie dzisiejsze, Białe koszule , z poszerzanymi rękawami, były lekko płowe i z jakiegoś dziwnego materiału. Na nie zarzucona była skórzana kamizelka, związana rzemykami. Na nogach mieli coś na kształt kozaków przed kolana.
Rozmawiali od czasu do czasu rozglądając się na boki, a bystre jasne oczy z szybkością światła rejestrowały każdy cal otoczenia.
Chłodny wiatr poruszył młode liście, napawając Jamesa jakimś dziwnym, niewytłumaczalnym uczuciem grozy. Z twarzy braci zniknęły uśmiechy, a ich miejsce natychmiast zajęła dezorientacja i strach. Przeszywający kobiecy krzyk rozdarł chwilę napięcia. Talbot i jego brat poruszyli się gwałtownie. Zarzucając pospiesznie na plecy kołczany ze strzałami i łuki. Popędzili natychmiast w stronę skąd dochodził.
Jasne włosy poruszały się wraz z nimi, tworząc złocistą szybko oddalającą się smugę.
Jim rozejrzał się niepewnie, znów został sam. Takie sny nawiedzały go często. Za każdym razem był coraz mniej zszokowany, chociaż nie do końca.
Wszystkie były urywkami jakiejś większej historii, elementami układanki, którą prędzej czy później będzie musiał ułożyć. Za każdym razem miał wrażenie jakby pojawiające się tam postacie były mu dziwnie znajome, lecz nie wiedział skąd i dlaczego.
Sen szybko urwał się i nie było ciągu dalszego.
Wzdrygnął się gdy przed oczami zamachało mu dłoń podirytowanej Kas. Dziewczyna wyraźnie domagała się uwagi. Spojrzał na nią wyczekująco.
- Wróciłeś? – upewniła się.
- Poniekąd. – odpowiedział z nutką ironii.
- Chciałam cię tylko powiadomić, że spotkałam wczoraj w bibliotece Ginger Scott, ale skoro wykazujesz jakikolwiek brak zainteresowania....
- Powtórz...
-...brak zainteresowania...
- Nie to, to wcześniej.
Kasey uśmiechnęła się perfidnie. Doskonale wiedziała czym zwrócić uwagę Pottera, szczególnie jeśli chodziło od dziewczyny. Ten sposób odkryła niedawno.
- Spotkałam Ginger Scott w bibliotece, a właściwie to zamieniłam z nią kilkadziesiąt zdań.
- O czym rozmawiałyście?
- Już nie interesuj się tak. – skarciła go – w każdym razie – podjęła po chwili milczenia, spowodowanego wywołaniem u słuchacza coraz większego zaciekawienia - rozmawiałyśmy też o tobie.
James spojrzał na nią ponaglająco. Wyraźnie odpowiadała jej taka sytuacja.
- Tak więc, dowiedziałam się...- przedłużyła- że zauważyła, twoje częste przyglądanie się jej na posiłkach i lekcjach. Chciała się też spytać czy ma się czuć prześladowana? – na widok głupawej miny Jamesa, Kas ryknęła niepohamowanym śmiechem.
- Naprawdę tak powiedziała?
- Nie do końca, znaczy tylko to ostatnie nie było całkowitą prawdą.– wyszczerzyła ząbki blondynka.
- Jak zawsze wszystko przestawiasz.- powiedział lekko urażony.
- Ubarwiam relacje, ot co.
Gdyby jej nie znał pomyślałby, że jest nieźle szurnięta, ale ponieważ było inaczej wiedział to na pewno.
- A możesz powiedzieć co dokładnie ci powiedziała?
Kas spojrzała się na niego z zastanowieniem na smukłej twarzy.
- Wiesz, chyba jednaj mogę...no dobra nie patrz tak!
- Jak?
- Tak! – wzięła książkę, z której Lucy właśnie korzystała i odcięła się od spojrzenia Jima, zakrywając się nią. Panna Weasley fuknęła na nią rozzłoszczona.
- Czy tutaj nie można normalnie pracować?!- powiedziała, przez zaciśnięte zęby. Po czym schyliła się do leżącej przy krześle torby i zaczęła w niej zawzięcie grzebać. Wyprostowała się niebezpiecznie na krześle, a jej włosy niczym ogień opadły na plecy.
- Max znowu podprowadził mi książkę od zaklęć! – wściekle zarzuciła lokami i szybkim krokiem skierowała się do dormitoriów chłopców.
Kas z wrażenia upuściła jej książkę na stolik, a Jim miał minę „a’la rybka”.
Księga którą upuściła blondynka upadła feralnie na słoiczek z atramentem. Ten krótko mówiąc się wylał, prosto na esej, który skupiony Philip właśnie pisał.
- Kasandra!!! – zagrzmiał brunet, z wściekłą miną zupełnie nie przypominał siebie.
Jego siostra wykrztusiła tylko krótkie „Upss” i zaczęła rozglądać się po bokach szukając ewentualnej drogi ucieczki.
- No to ja już pójdę. – oznajmił Jim, ale i tak nikt nie zwrócił na niego uwagi.
Gdzieś w połowie drogi do wyjścia z Wieży usłyszał tylko nieśmiały głos Kas:
- Różdżkę masz w torbie.
Gdy znalazł się za portretem Grubej Damy, przyspieszył kroku, aż wreszcie przeszedł do biegu. Dokładnie wiedział dokąd zmierza.
***
Cichy szept przerwał ciszę panującą wokoło. Mały ptaszek przefrunął z jednej gałązki na drugą, mącąc spokój rządzący w tym miejscu. Jedynie rytmiczny plusk wody był dotychczas jedynym źródłem dźwięku, ale był już tak znajomy, że powoli stapiał się z ciszą i nikt nie zwracał na niego uwagi. W tym miejscu czas jakby nie istniał, wszystko trwało własnym rytmem, starzejąc się bez pośpiechu, przez wiele wiele setek lat.
Miejscem tym był mały zagajnik, po środku którego znajdował się mały staw. Na jego brzegu rosły niezapominajki. Niewiele się tu zmieniło na przestrzeni wieków.
A wszystko za sprawą opiekunek.
Sevi podeszła do swojej towarzyszki, zniecierpliwiona czekaniem. Poruszała się z gracją i pewnością siebie, pomimo upływu lat niewiele się zmieniła.
- Nic tylko patrzysz w taflę. – szepnęła – Porozmawiałybyśmy trochę, popluskały się w wodzie...
Zarzuciła włosami, o lekko zielonkawym odcieniu blondu.
Kobieta, która dotychczas nie wypowiedziała słowa, odezw słowa się śpiewnym głosem:
- Próbuję się skupić, wiesz że to ważne. Iberion umrze, jeśli nic na to nie zaradzimy.
Po mimo wszystko nie rozumiem twojego nastawienia, mówisz jakbyś traciła nadzieję na powrót.
- A może już ją straciła...Nall.
Kobieta spojrzała na nią z niedowierzaniem w brązowych oczach. Jak dotąd jej spokojna twarz , przybrała cień wątpliwości.
Senny rytm, opadających kropli, tworzył na czystej tafli kręgi. Nall spojrzała na staw wyczekująco.
- Ktoś umarł. – rzekła zaciskając mocno powieki.
Łzy wolno płynęły jej z oczu.
Sevi wstała i przytuliła mocno towarzyszkę.
Mały ptaszek zaśpiewał smętną, żałobną pieśń.
__________________
Komentarze mile widziane, krytyka również.
I jeszcze mam takie pytanko. Czy zrobić opisy do każdej postaci, ponieważ niektórzy mogą się troszkę w nich gubić. Zważywszy na to że często, kiedy dana osoba coś mówi, nie piszę jej imienia tylko np.kolor włosów. Co o tym myślicie?