Witam. Z góry uprzedzam, że końcówka mi nie wyszła. Może wam się wydać troszkę dziwna, zagmatwana itp. ale tak właśnie miało być. W następnych wszystko zacznie się wyjaśniać.
W razie czegoś mój e-mail to laurelin@op.pl
Odruchowo zmierzwił sobie ciemną czuprynę. Jego zwyczaj był powszechnie znany w całym otoczeniu. Poprawił okulary, które przekrzywiły mu się w biegu i rozluźnił krawat.
Doskonale wiedział gdzie iść, z tego co widział ona często tam bywała. Z informacji dostarczonych przez Kas wiele się nie dowiedział, ale lepsze takie niż żadne.
Gdy znalazł się na końcu korytarza, skręcił w lewo, minął obraz Hektora Franklina, sławnego wynalazcy zaklęcia zabezpieczającego wszelkie przetwory przed zepsuciem (warto dodać, iż pan Franklin właśnie posilał się, jeśli takiego określenia można użyć w stosunku do obrazu, namalowanym dżemem, sądząc po kolorze wiśniowym, z namalowanego słoika, namalowaną łyżeczką, do namalowanych ust, prosto do żołądka, dzięki opatrzności nienamalowanego).
Zatrzymał się przed wielkimi wierzejami do stolicy mądrości. Po krótkim przyjrzeniu się im, doszedł do wniosku, że należałoby je pomalować, ale to tylko dlatego że od jakiegoś czasu zaczął zwracać uwagę na szczegóły.
Wracając do poprzedniej myśli, przybrał na facjatę pewną minę i wkroczył raźnym krokiem do środka skrzypiąc przy tym niemiłosiernie. Od razu zwrócił na siebie uwagę pani Prince, starej bibliotekarki i wszystkich obecnych. Uśmiechnął się rozbrajająco, tak huncwocko, jak zwykle. Przemaglował wzrokiem wszystkie twarze, niestety nie znalazł tej jednej, znajomej, tak poszukiwanej.
Z nadzieją udał się w stronę stolików, odprowadzony złowrogim spojrzeniem bibliotekarki. Wiedział, że nie był tu mile widziany, szczególnie po jego licznych „wykroczeniach”. Z książek leżących na stoliku wybrał pierwszą lepszą i udawał, że czyta. Udawanie, że się czyta jest o wiele lepszym zajęciem, niż czytanie, ponieważ w czasie kiedy powinno się czytać można robić wiele pożyteczniejszych rzeczy.
W tym myśleć.
Myślenie było zajęciem wielce zajmującym i pożytecznym ludzkości.
Oczywiście, pożytecznym tylko w niektórych głowach. Jeśli były to głowy tak destrukcyjnie nieprzewidywalne, trzeba było uważać, aby nie poddawać pomysłów tym głowom, ażeby to ich czasem nie zabiło. Przy okazji również, by nie zabiło wszystkich w bliskim otoczeniu tych głów.
Jednak udawanie, że się czyta i w niektórych przypadkach myśli, znużyło go po zaledwie dwóch minutach. Odłożył więc książkę, z powrotem nie na miejsce. Wpatrzył się z małym zainteresowaniem w ucznia zawzięcie piszącego pracę domową. Przypominał mu Phila, na którego łasce bądź nie zostawił Kasey.
Nagle za sobą usłyszał ciche westchnienie i niecenzuralne słowo wypowiedziane przez dziewczęcy głos. Serce zabiło mu mocniej, chcąc wyrwać się przez żebra na powierzchnię.
Z zadowoloną do granic możliwości miną, udał się w tamtą stronę.
Między regałami stał jego anioł i ideał. Choć po dłuższym przyjrzeniu się jednak nie stał. Podskakiwał. Zamrugał szybko oczami i zapytał sam siebie czy anioły podskakują.
Zabawne jakie wyobraźnia płata na figle. Zaraz też stanął mu przed oczami obraz anioła w białej sukience, z białymi puchatymi skrzydełkami, złotą aureolą nad głową, a tak pomijając szczegóły to niezwykle ślicznego aniołka, podskakującego na chmurce.
Obraz szybko się rozmazał kiedy „aniołek” wydał z siebie kolejny nieartykułowany wyraz.
Ginger Scott wyraźnie zdenerwowana podskakiwała z wyciągniętą ręką. Najwyraźniej książka, którą chciała dostać znajdowała się poza jej zasięgiem.
Przeczesał rękami włosy, robiąc na głowie jeszcze większy bałagan i ruszył raźno w jej stronę.
Nadal podskakiwała, potrząsając raz po raz brązowymi włosami.
- Może w czymś pomóc? – spytał, siląc się na „męski” ton.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Zaraz jednak zreflektowała się.
- Mógłbyś mi podać tamtą książkę? – odpowiedziała, wskazując niezwykle wielki i zapewne ciężki wolumin, znajdujący się na najwyższej półce. – Dokształcam się w kierunku obrony przed czarną magią. – wyjaśniła widząc jego minę.
James nie należał do niskich osób, nie był też szczególnie wysoki. Był wzrostu raczej średniego i był chudy, co nie znaczy że słaby. Po prostu nie wyróżniał się rozbudowaną fizjonomią, choć babcia Molly wciąż mu powtarzała, że wygląda jak cię własnego siebie.
Sięgnął po księgę, lekko unosząc się na palcach. Podał Ginger, która przyjęła ją ze szczerym uśmiechem podziękowania. Rozmarzył się nieco. Chcąc wyglądać przystojniej, oparł się z nonszalancją o regał. Wyszło mu jednak nie do końca tak jak chciał. Dziewczyna przestała się uśmiechać.
- Co robisz? – spytała, jej głos natychmiastowo stał się nieznacznie chłodniejszy.
- Bo jutro jest wypad do Hogsmeade i może zechciałabyś ze mną pójść? – zapytał patrząc na nią maślanym wzrokiem.
Puchonka zmrużyła niebezpiecznie oczy. Nie podobał się jej to jak na nią patrzył, był taki pewny siebie. Ciągle drwił sobie z nauczycieli, zwalając winę gdy coś nabroił na innych. Był taki dziecinny.
- Nie. – powiedziała ozięble, odwracając się napięcie. – I nigdy już o to nie pytaj. – dodała przez ramię rozkazującym tonem.
Zbity z tropu James o mało co nie przewrócił regału, o który się opierał.
Dostał kosza od dziewczyny, która najbardziej mu się podobała. I jeszcze tak go potraktowała. Tak zimno, oschle. Zwyczajnie się tak nie robi. Jeśli chciała mu odmówić mogła to zrobić w jakiś inny sposób. Ale czy wtedy dałby za wygraną. Pewnie nie, teraz też nie zamierzał.
Zawsze dostawał to czego chciał, w tym przypadku miało być tak samo. Lecz czy ludzi można dostawać, czy są rzeczami? Z zaciętą miną podążył ku wyjściu.
To nie dziecinność Jamesa, była powodem tak ostrej odmowy Ginger. Ona po prostu nie lubiła płci przeciwnej. Może na skutek wydarzeń, które rozegrały się w przeszłości albo z powodu zwykłego feminizmu. Tego jednak nie wyjawiła nikomu i pozostawało jej wewnętrznym sekretem.
***
Gdy kroczył z powrotem do Wieży, z zamiarem wyżycia się na własnych, osobistych kumplach. W sensie, nawrzeszczenia na nich z powodu chęci życia, spotkał osobę najmniej oczekiwaną. Stała jak gdyby nigdy nic i patrzyła jak zwykle z niesamowitą przenikliwością. W jej rękach spoczywało kilka książek, o różnych oprawach i grubościach. Jedna która rzuciła mu się najbardziej w oczy to ta granatowa, na której srebrnymi literami było wypisane imię właścicielki.
- Czekałam na Ciebie. – jej spokojny ton, zdenerwował go troszkę. Szczególnie w stanie w jakim się właśnie znajdował.
- Jak zawsze- rzekł opryskliwie. Kąciki jej ust lekko zadrgały okazując niezadowolenie.
- Masz zamiar być taki arogancki, czy chcesz wiedzieć po co na ciebie czekałam?
- Nie no mów. Chętnie wysłucham.
- Chodź. – powiedziała nie do końca przekonana tą jego chęcią. Wolno podążył za nią z opuszczoną głową i grymasem na twarzy. Człowiek, który nie może poradzić sobie z porażką, nigdy nie zwycięży niczego.
Nie odwracała się do niego. Wyraźnie wiedziała gdzie idzie i po co. Nie sprawdzała czy wciąż jest za nią, po prostu był i czuła to. Doszli w końcu do jednej z wielu gładkich, kamiennych ścian, których nie pokrywały gobeliny. Isleen zatrzymała się, odwracając do niego bokiem. Łożył ręce do kieszeni spodni i zaczął huśtać się na piętach. Nie zwróciła na niego uwagi. Ta ignorancja denerwowała go, jak on sam MacGonagall. Zawsze robiła to co chciała i wiedziała, że on w końcu zrobi to czego ona chce. Teraz wpatrywała się w ścianę, przymrużając oczy, próbowała się skoncentrować. Prychnął niczym wściekły kot. Szybko odwróciła głowę.
- Nie przeszkadzaj. – syknęła i wróciła do wpatrywania się w ścianę.
Po chwili nadal bardzo skupiona, przeszła się trzy razy wzdłuż ściany tam i z powrotem.
Wtedy wydarzyło się dla Jima coś nieprawdopodobnego. W ścianie pojawiły się drzwi.
Dziewczyna wyraźnie ucieszona, chwyciła klamkę. Zatrzymała się na chwilę, zwracając przenikliwe spojrzenie szarych oczu na postać zszokowanego i zdziwionego Jamesa.
- No chodź...- powiedział otwierając drzwi, ledwo odrywając stopy od posadzki ruszył w kierunku drzwi. Otworzyła je i razem przestąpili próg miejsca dla Pottera nieprawdopodobnego. Pokój Życzeń. Miejsce, w którym pojawiają się rzeczy, których najbardziej potrzebujesz. Niektórzy wierzyli że po bitwie o Hogwart, pokój przestał działać, dlatego nie ośmieli się do niego wchodzić. Jednak pokój działał i to bardzo dobrze. Był tworem najbardziej widowiskowych czarów, ponieważ jego stworzyciele działali razem, a każdy miał inny, ale w istocie podobny zamysł co do niego.
James oniemiał. Stał właśnie w wejściu do olbrzymiej biblioteki. Dosłownie. Przed nim rozciągał się niezmierzony pokój, w którym znajdowała się niezliczona ilość regałów nie mających końca. Po prawej stronie przy ścianie znajdowała się szafka z tajemniczymi przyrządami. Nie było tam fałszoskopów ani innych tego typu rzeczy do wykrywania czarnej magii. Po lewej dwa stoliki , jeden całkowicie pusty dość przestronny, na drugim stała kamienna misa, którą James pamiętał z częstych odwiedzin w gabinecie dyrektorki. Jednak ta była znacznie większa, więcej było na niej znaków, a zawartość była pusta.
Przeszedł kilka kroków do przodu, a Isleen zamknęła drzwi przekręcając kluczyk.
Odwróciła się do niego, a z twarzy nie schodził jej uśmiech. Nigdy wcześniej go nie widział i teraz jakby nie pasował do całego wizerunku panny Prudence. Jak na trzynastolatkę wygląd miała dość osobliwy. Z jej twarzy biło coś nieodgadnionego, jakaś aura tajemniczość malowała się w oczach. Ciemne włosy zwykle przykrywały jasne policzki nie ujawniając ich kontur. Teraz jednak włosy związała w krótki warkocz i dokładnie mógł zobaczyć całą jej postać.
Isleen przeszła obok niego. Podeszła do wolnego stolika i położyła na nim stos książek.
Odetchnęła z ulgą i oparła się rękami o blat.
- A teraz w gwoli ścisłości, jesteś tu bo musisz tu być. Nie z mojego wyboru, niestety. – wypaliła na wydechu, przyglądając mu się wątpiącym wzrokiem. Spojrzał jej prosto w oczy.
- Wiesz...jednak wolałbym wiedzieć o co w tym w ogóle chodzi i co znaczą te sny.
- Mam nadzieję, że wybaczysz mi mieszanie w Twojej Historii. – powiedziała, chwytając jedną z książek, które ze sobą przyniosła. Książka miała kolor ciemnej zieleni, a na okładce i grzbiecie wypisane były litery, których nie zdołał odczytać. Podszedł bliżej i dopiero teraz zauważył, że są tam jego dane.
- Jak to moja Historia? – zapytał zdumiony.
- Twoje, życie od początku do tej chwili. Pisze się wciąż i tylko Ty decydujesz, co w nim będzie. Więc wybacz, że ingerowałam w Twoją Historię. To i tak kiedyś musiało się stać. A On mi pozwolił. – wytłumaczyła.
- Nie rozumiem.
- Chyba najlepiej będzie zacząć od początku. – oznajmiła. – To nie były moje wspomnienia czy wymysły. To działo się teraz. Wszystkie te książki. – wskazała na stos ksiąg – to czyjeś historie, niektóre skończone, niektóre wciąż się toczą.
Zamrugał szybko, znowu go zaskoczyła. Tak, jak wtedy, na wieży. Uprzedzała go, że musi ochłonąć i ochłonął, ale teraz dostarczyła mu nowej porcji dezorientacji.
- Każdy jest częścią jakiejś większej historii. – podjęła po chwili – Ma w niej określoną rolę i każda nawet najmniejsza zmiana, zmienia inne, późniejsze wydarzenie. Ale Bibliotekarz pilnuje i zawsze wpasuje je do całości.
- Mówisz coraz bardziej zawile.
- Trudno mi jest zaznajomić człowieka, z rzeczami, o których nigdy nawet nie pomyślał. Nie umiem rozmawiać z ludźmi, krótko byłam człowiekiem. – powiedziała, a jej oczy zaszkliły się, pewnie pod wpływem wspomnień, o których bardzo chciała zapomnieć, jednakże nie było jej to dane.
- A jak się to wiąże ze mną?
- Takie Twoje przeznaczenie.
James nic nie powiedział. Kiwnął tylko głową, aby kontynuowała.
- Tak więc, jesteś tu bo jest Ci to przeznaczone. Ja, bo wiąże się to bezpośrednio ze mną. A sama nie poradzę sobie z tym.
- Nadal nie powiedziałaś, o co chodzi. – ponaglił ciemnowłosą.
- Zacznijmy od początku. Jak widzisz znajdujemy się w bibliotece. Niemniej jednak nie jest to taka zwykła biblioteka. Znajdujesz się w miejscu, które ma nam pomóc, przygotować do uwolnienia Iberionu. – oczy Jima zrobiły się wielkie jak galeony. Nigdy nie słyszał o takim państwie, krainie, planecie, etc.
Isleen kontynuowała:
- Co to Iberion, dowiemy się właśnie z tego księgozbioru. – tu wskazała ręką na regały, sama wizja szukania książki w tym miejscu przerażała. Co gorsza samemu można się było zgubić.
- Tylko jest jeden problem. – wypowiedziała złowieszcze słowa, przynajmniej jemu wydawało się to ważne. – Potrzebujemy pewnego eliksiru. Znasz kogoś, kto mógłby nam go przyrządzić?
Potrzebował kilku sekund aby skojarzyć fakty. Wiedział, że zna kogoś odpowiedniego.
-Myślę, że tak. – uśmiechnął się do niej, poprawiając okulary. Potrzebny nam tylko przepis.
Zadowolona dziewczyna zraz znikła między półkami.
Cała wściekłość uleciała z niego natychmiast. Potrzebował tylko jakiegoś zajęcia, jego myśli nie zajmowała już tak często panna Scott, ale nie zamierzał o niej zapomnieć. Jeszcze nie raz
- Isleen! – zawołał krótko, bo panna Prudence nie wracała dość długo, nie było jej też słychać.
- Co? – odpowiedziała z głębi regału. Nie mógł dostrzec jej sylwetki.
- A właściwie po co nam ten eliksir? – dopiero przypomniał sobie, że niema ogólnego obrazu sytuacji, nie mówiąc już o szczegółach.
Isleen pojawiła się niosąc wielki wolumin. O tytule wielce pospolitym. „Eliksiry”. Tylko, że książka wyglądała na bardzo, bardzo starą i cud, że się jeszcze nie rozpadła.
- Potrzebny nam Eliksir Poznania. Tylko tak zdołamy odczytać, „Stare Księgi”, w których zapisano wszystko o Miniony Czasach. A jedyny sposób to pojawić się na stronicach. – wyjaśniła.
- Znaczy mamy wejść do książki?
- No tak, właśnie o to mi chodziło.
- Tylko jak?
- To proste. Wystarczy wlać Eliksir Poznania do tej misy, czy myślodsiewni jak ją niektórzy nazywają. Zanurzyć w nim odpowiednią książkę i jesteś tam. Są różne sposoby dotarcia w głąb jakiejś historii, a ten jest właśnie jednym z nich. Prawdopodobnie jednym z najbezpieczniejszych. – mówiła z taką prostotą, że nawet sam uwierzył iż jest to tak Proste.
Trudności przyszły później.
***
Kiedy znalazł się z powrotem w Pokoju Wspólnym minęła dziesiąta wieczór. W prawie wyludnionym pomieszczeniu na jednej z kanap zastał, nie kogo innego jak swoją, własną osobistą kuzynkę czytającą wreszcie skończony esej. Z zaciętą miną robiła ostatnie poprawki.
Przysiadł się do niej i zamachał jej ręką przed oczami.
- Co tak późno wróciłeś? – spytała, przyglądając się mu badawczo. Rude włosy związane w koński ogon, wymykały się spod uścisku gumki. W połączeniu ze światłem bijącym z kominka, dawały efekt pożaru.
- Załatwiałem ważne sprawy.
- Czy do ważnych spraw zalicza się umawianie na z góry nieudaną randkę?
- Poniekąd. A zresztą skąd wiesz?
- Właściwie to wszyscy wiedzą, jeśli wie Tina Grand. Widziała was.
- Lucy, Lucy, Słonko Płonące, a Ty jak zwykle masz podzielną uwagę i pomiędzy przerwami w pisaniu pracy domowej zdołasz usłyszeć to i tamto.
- No niekoniecznie. Przerwa była konieczne, ponieważ musiałam zbierać Naszą z podłogi. Nie obraź się, ale rozśmieszyła ją ta sytuacja. Tylko, że pechowo przestawiła sobie rączkę i musiałam odprowadzić ją do Skrzydła po jakiś eliksir przeciwbólowy. A Potem przyprowadzić. Na koniec zdołałam napisać list do rodziców, pomóc Alowi w Astronomii i nakarmić Chaplina, który przyleciał do MOJEGO dormitorium.
- Zupełnie zapomniałem. – skruszony zrobił ‘kocie oczka’.
- Dobra, dobra. A teraz wybacz, ale idę spać. Bądź co bądź było trochę męcząco.
- Dobranoc. – Lucy ziewnęła i wstała kierując się ku schodom do sypialni dziewcząt.
- Taa, dobranoc.
James posiedział chwilę w samotności przyswajając sobie dzisiejsze wydarzenia.
W końcu znużony wstał i udał się do swojego łóżka. Zapadł w głęboki kojący sen. Dziś nie śniło mu się nic. Sny o pięknych, mitycznych krainach miały znowu nadejść. Isleen już o to zadbała, choć sama nie wiedziała, co tak naprawdę tam widział.
______________
Pozdrawiam serdecznie,
Laurelin
Komentarze:
Yonamutt Wtorek, 30 Sierpnia, 2022, 14:08
<a href="https://viagraztab.quest/">how to get real viagra online</a>