Drodzy Czytelnicy! Nastał ten dzień, dzień 17 lutego. Rocznica pamiętnika Wiktora Kruma. Przede wszystkim chciałam gorąco podziękować Wam, Czytelnikom, za wspieranie mnie, krytykowanie i dodawanie otuchy oraz ciągłą mobilizację do pracy. Dzięki temu pamiętnikowi zyskałam bardzo wiele- rozwinęłam pisanie, poznałam Was i wreszcie: spędziłam cudowny rok, pisząc pamiętnik Wiktora Kruma. Jestem z tą postacią ogromnie zżyta i drżę na samą myśl, iż mogłabym ten pamiętnik porzucić. Będziecie musieli się jeszcze ze mną pomęczyć kilka lat :P Nie jestem w stanie wyrazić słowami do końca to, co czuję- ten pamiętnik dał mi tak wiele, że nie jestem nawet w stanie tego opisać. Dziękuję Wam, czytelnikom, za pomocną krytykę, miłe pochwały, za mobilizację do pracy i za cały ten rok! Jestem Wam naprawdę dozgonnie wdzięczna za wszelką pomoc, a także komentarze pod tymi 45 notkami. Dodałam 45 notek, komentowaliście aż 353 razy,
co daje średnio 7.84 komentarza na jeden wpis! Dziękuję Wam jeszcze raz i mam nadzieję, iż kolejny rok również będzie tak udany!
Ściskam Was serdecznie,
Wasza Parvati:*
Luty. Jeśli miałbym być szczery, trudno nazwać ten miesiąc udanym. Przeraźliwy mróz, chłód i śnieżyce trzymały się nas kurczowo i nie chciały się odczepić. Trudno było żyć w chłodnym, mrocznym zamku szkoły Durmstrang, kiedy na dworze było prawie zawsze poniżej -15 stopni. Kiedy do tego dochodziły ciągłe awarie magicznego ocieplania, naprawdę trudno było wytrzymać, a co dopiero skupiać się na takich rzeczach jak nauka, lekcje, życie prywatne czy nawet Quiddich. Od czasu nieszczęsnego wypadku minęły dwa tygodnie. Mój stan zdrowotny polepszył się niesamowicie- dzięki wspaniałym środkom leczniczym i dobrze wyszkolonej magii naszej szkolnej pielęgniarki połamane żebra i kości zrosły się szybko, a liczne siniaki i rany znikły bez śladu równie szybko, jak się pojawiły. Czułem się o niebo lepiej i pomimo otaczających mnie czynników zdecydowanie mocno obniżających dobre samopoczucie, ze swoistego rodzaju nadzieją patrzyłem na przyszłość, pomimo że nie miała zapowiadać się najlepiej. Pomimo szybkiego powrotu do zdrowia nie czułem się jeszcze podbudowany i pełen sił. Najgorsze ze wszystkiego było to, że wciąż nie zdawałem sobie sprawy z tego, kto mógł stać za niespodziewanym atakiem podczas finału Quiddicha. Trudno go nazwać udanym, co też wyrzucam sobie od dwóch tygodni- przez nieokreśloną osobę charakteru dość agresywnego zostałem niespodziewanie obrzucony zaklęciem powodującym nagłą utratę świadomości. I choć zarówno uczniowie, jak i nauczyciele próbowali dociec, kto za tym stał, wciąż sprawa pozostawała niewyjaśniona. Starałem się nie myśleć o tym, jak wiele wciąż groziło mi ze strony potencjalnego wroga, lecz było to trudne do wykonania. Wciąż chodziłem po szkole wściekły na samego siebie, bo to przeze mnie przegraliśmy (kiedy tylko straciłem przytomność, przeciwnik złapał znicz i wygrali uczciwie 170:20). Pomimo tego, że koledzy i inni zrozumieli przyczynę naszej klęski i nie prawili mi żadnych wyrzutów, ja i tak widziałem w ich oczach rozczarowanie i żal. Żałowałem szczerze naszej przegranej (w końcu marzyłem o Pucharze Quiddicha od dawna- odkąd jestem kapitanem naszej szkolnej drużyny), ale końcowy wynik nie był owocem moich błędów. Teraz jednak miałem wiele innych problemów- po pierwsze, wciąż nie wiedziałem, kto chce mnie zabić, po drugie- co gorsze- zbliżały się Walentynki. Od dziecka nie znoszę tego święta- uważam, że wymuszony romantyzm jest całkowicie nieadekwatny do tego dnia. To tak, jakby ktoś na siłę musiał wymuszać na innych różowiutkie karteczki i wyznania miłosne oraz prezenty, które najczęściej są, moim zdaniem, kupowane na zasadzie „o Matko, już za trzy dni Walentynki, muszę kupić prezent!”. Ale mogłem sobie święta chcieć czy nie chcieć- dość, że i tak, choćbym starał się unikać tego święta jak tylko mogę- nie uda mi się to. Muszę zrobić wszystko, co w mojej mocy, by nie dać się zwariować temu świętu. I basta. Najbardziej krępująca z tego wszystkiego była sytuacja, która zaistniała między mną a Missel. Choć oboje udawaliśmy, że się nie znamy i że nic pomiędzy nami nie zaszło, wszyscy i tak znali prawdę. Ja i Missel również. I choć to z jej strony zachowanie było wredne, ja również miałem wyrzuty sumienia. Nie, to złe określenie- to nie były wyrzuty sumienia. To był nierozwiązany problem, który dawał się we znaki. To, że się bez słowa rozstaliśmy, to nie była zgoda, pokój czy jakikolwiek rozejm. To był zwiastun kolejnej wojny. Nie wiedziałem, jak zareagować, co zrobić, kiedy nastanie ten dzień. Dzień świętego Walentego.
Rano na śniadaniu panowała krępująca atmosfera. Wszystkich męczył sztuczny romantyzm i chwilami zbytnio afiszowane uczucie ze strony namiętnych par. Siedziałem ze wzrokiem wbitym w talerz, próbując zagłuszyć nadchodzące mdłości. Nic dziwnego, że czułem się źle- obok mnie siedziała para, której namiętności i całkowitego braku skrępowania można by pozazdrościć. Do tego jeszcze dochodziły złośliwe spojrzenia kolegów wyrażające niemą aluzję i dziwaczne miny nauczycieli, przyglądających się tej scenie. Poczułem się jeszcze gorzej i z postanowieniem „jestem tu jak piąte koło u wozu”, wyszedłem z sali. Gdy tylko zaczerpnąłem świeżego powietrza z często wietrzonego holu, od razu poczułem się lepiej, jakby wstąpiło we mnie nowe życie. Po kilku głębokich wdechach zacząłem spoglądać na sprawę z trochę większym dystansem, co pozwoliło mi rozluźnić się do tego stopnia, że niemalże się uśmiechnąłem. Powolutku ruszyłem do pokoju, rozkoszując się przywróconą kilka sekund temu jasnością umysłu. W dormitorium panował cudowny spokój, ład i harmonia. Usadowiłem się w ciepłym, wygodnym fotelu i zacząłem rozmyślać. Od razu ogarnął mnie melancholijny nastrój, któremu nie sposób było ulec.
Przyznam bez bicia: bałem się. Autentycznie się bałem tego dnia. Jak to wszystko wyjdzie, jak sobie poradzę. Zamierzałem spędzić ten dzień spokojnie, bez nerwów, jak zwykłą, szarą sobotę. Los jednak chciał inaczej.
Po długim, aczkolwiek spokojnym czytaniu wstałem z fotela z uśmiechem na twarzy. Wielu osobom wydałoby się to smutne, gdyby spędzili Walentynki samotnie w pokoju, na dodatek na czytaniu lektury, ale nie mnie. Szczerze mówiąc, byłem bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy- ot, taki miły, spokojny dzień. Cieszyłem się jednakże przedwcześnie.
Kiedy zszedłem na obiad, Sala Jadalna była praktycznie pusta. Wszyscy byli w Bagdolu, a poniektórzy nawet wybrali się na bardzo daleką wycieczkę do Hogsmeade, miasteczka w Anglii, zamieszkiwanego wyłącznie przez czarodziejów. Smętnie zwisające różowe serpentyny i irytujące serduszka wyglądały wręcz upiornie na tle pustej i ponurej sali, na dodatek nieoświetlonej. Nawet potrawy nie były zbyt dobre- trudno się było temu jednakże dziwić, skoro trzy czwarte szkoły było daleko od zamku Durmstrangu. Oprócz mnie w Sali Jadalnej znajdowały się tylko trzy osoby- dwoje z drużyny Quiddicha Jordana o nieznanych mi imionach czy nazwiskach i mój kolega z równoległej klasy, Peter, znany z zamiłowania do zbyt dużej ilości nauki. Z cichym westchnieniem pochyliłem się nad talerzem, by rzucić okiem na otaczające go jedzenie. Cichy odgłos, który z siebie wydałem, niczym echo potoczył się po sali. Zadrżałem mimowolnie. Atmosfera w pomieszczeniu zaczęła się zagęszczać- wszyscy poczuli się dziwnie nieswojo. Jakby jakiś cień padł na dusze wszystkich i nie chciał się od nich oddalić. Po chwili ciszy pełnej napięcia do sali dotarł tupot jakiś ciężkich kroków. Wszyscy siedzieli sztywno, dziwnie poruszeni. Czułem się tak, jakby ktoś wisiał nade mną i wpatrywał się we mnie przenikliwym wzrokiem. Nie jest to może miłe porównanie, ale świetnie oddające moje uczucia w tamtej chwili. Każda sekunda wydawała się być godziną- jakby czas się zatrzymał. Przeraźliwie było to oczekiwanie. Sam nie wiem do teraz, czy gorsze było to napięcie, czy wydarzenia, które potoczyły się bardzo szybko. Nagle, choć jeszcze przed chwilą każda sekunda się dłużyła, wszystko potoczyło się tak, jakby ktoś przesunął wskazówki o kilka minut. Niewiele pamiętam z tamtej chwili. Wiem tylko, że gdy do sali wszedł tajemniczy mężczyzna z zakapturzoną głową i ciemną peleryną, zza której wystawały jedynie błyszczące, czarne oczy, cisza ogarnęła nas jeszcze bardziej, jeżeli było to w ogóle możliwe. Wszystkie 4 pary oczu skierowane były ku owemu dziwnemu osobnikowi z niemym zdumieniem. Z początku nie wiedziałem, dlaczego pozostali wpatrują się w niego z zaskoczeniem, gdy zerknąłem na siedzącego najbliżej kolegę. Dopiero gdy przeniosłem przerażony wzrok z powrotem na obcego mężczyznę, zdałem sobie sprawę z przyczyny ich lęku, zdumienia i przerażenia. Tajemniczy mężczyzna nie stał już samotnie. Za nim bezszelestnie wślizgnęli się pozostali ludzie. Dwie z kobiet miały lśniące czarne i blond włosy, pozostali mężczyźni zaś nosili kasztanowe czupryny. Zrzucili kaptury. Ich twarzy były pełne wstrętu i agresji, podniecenie malowało się w ich oczach razem ze złością i mściwą satysfakcją. Widocznie byli pewni dobrego wykonania swej roboty. Mężczyzna, który wszedł pierwszy, również zrzucił kaptur. Jego idealnie ułożone, prawie białe włosy w połączeni z ciemnoszarymi, lodowatymi oczami rozjaśniały salę. Wstrzymaliśmy oddech. Każde z nas było bezbronne- różdżki zostały w pokojach. Bo, bądźmy szczerzy, kto bierze na obiad różdżkę, obawiając się ataku? Dotychczas sądziłem, że jedynym zagrożeniem podczas owego posiłku może być zakrztuszenie się kurczakiem- najwyraźniej się myliłem. O stopniu swego błędu dowiedziałem się dopiero tamtego drastycznego popołudnia- zło otacza nas wszędzie, trudno jest się przed nim obronić. Tylko wiara i miłość mogą pokonać wszelkie zło. Teraz jednak staliśmy na przeciwko śmierci. Znaleźliśmy się w sytuacji, z której nie ma wyjścia. Pozostaje tylko czekać na śmierć i błagać o to, by była bezbolesna. Smutny to koniec mojego życia. Dotychczas nie zastanawiałem się nad moją śmiercią. Naiwnie przekładałem obawy o nią na późniejsze lata, kiedy miałem skończyć 70, 80 lat. Trudno o większą głupotę, zwłaszcza w czasach, w których żyjemy. A żyjemy w czasach, gdzie nienawiść i zło sieją pustkę i niepokój. Gdzie boimy się zaufać własnym przyjaciołom, choć i tak jesteśmy w lepszej sytuacji jako uczniowie bezpiecznego Durmstrangu niźli ktokolwiek inny. Patrzyłem w oczy śmierci. Już czułem jej przerażające, zimne tchnienie, już czułem ulatującą ze mnie duszę...Przed oczami miałem pełną zimnej satysfakcji twarz okrutnego człowieka, który bez powodu zjawił się w tej sali. Kiedy ma niego patrzyłem, przestałem zastanawiać się nad przyczynami ich nagłego ataku- rozmyślałem raczej o jego skutku, czyli śmierci mojej o moich towarzyszy. Nie miałem siły się bronić. Czekałem tylko na śmierć. I wtedy usłyszałem głośny krzyk, pełen wrogości i agresji. Krzyk śmierci.
Komentarze:
Selena Bell Niedziela, 22 Lutego, 2009, 08:50
WOW, WOW i jeszcze raz WOW
Świetna notka! Z niecierpliwością czekam na kolejne!
Oł. Parvati, wcięło mnie. Dziewczyno, masz talent. On rośnie. Nie spodziewałam się tych śmierciożerców.... czy ja dobrze myślę, że zjawiła się też Cyzia i Bella? A tak mi się to drugie imię zaczynało dobrze kojarzyć! Jestem szalenie ciekaa jak to będzie dalej, zaskoczyłaś mnie, pokazałaś tu 390 % swoich możliwości, podczas gdy ja spodziewałam się tylko 200! Pozdrawiam i zapraszam do mnie, u Dra i M. nowe wpisy!
Ooooo! I Ty piszesz, że ja mam talent? Czytając takie wpisy jak ten wiem, że to błędne przypuszczenie. Jestem zaskoczona końcówką. A dokładniej tymi myślami o śmierci, podobały mi się gdyż chyba każdy człowiek odkłada takie rozmyślania,,na później". Odnosiły się one do każdego z nas, co przyciąga uwagę. Zauważyłam już ten dar wcześniej, piszesz o sprawach które dotyczą po części każdego z nas, tak lekko i otwarcie. Rewelacyjnie.! Jestem pełna podziwu...
Ściskam;*
Kochana Parvati, to było coś! Naprawdę. Ta notka zrobiła na mnie duże wrażenie. Spokojny początek nie zapowiadał takiej końcówki!
Mam tylko taką małą uwagę: nie rób z Kruma takiego ponuraka! On myśli jakby miał już ze czterdzieści lat. Mam nadzieję, że w końcu znajdzie sobie jakąś dziewczynę, która go trochę rozerwie.
Poza tym czytałam z zapartym tchem, jak dobrą książkę. Świetnie było! Nic dodać, nic ująć.
Pozdrowienia!;*
Rovenka :** /ZKP Niedziela, 01 Marca, 2009, 14:01
Ołł.. kochana Pojechałaś!
Przemyślenia na temat Walentynek były genialne, a koniec... uhh... jestem dumna z tej notki! :**
Ciekawe, kto umrze? Wiesz, że wg. mnie im więcej trupów tym lepiej xD Buś:**
Haha! Rovenuś, doskonale zdaję sobie z tego sprawę Co do przemyśleń walentynkowych, dziękuję, wiesz, pisałam to prosto z serca- mam do tego takie same podejście, co Wiktor
Annuś, dziękuję Co do myśli Wiktora, nie mogę za dużo na razie powiedzieć, ale zobaczysz, co będzie dalej;) Celowo na razie ma takie myśli, pamiętaj, że przeszedł dużo. A rozkręci się, rozkręci, cierpliwości :P
Marto, bardzo się cieszę, dziękuję
Seleno, Tobie również jestem bardzo wdzięczna za miły komentarz
Nutrio, dziękuję Wciąż jednak uważam, że masz niepowtarzalny talent
Dzięki, dziewczyny! Buziaki!
Parvati:*
Zapraszam do Madame Malkin! Chcesz się upodobnić do swojej ulubionej sagi powieści o Harrym Potterze? Skorzystaj z naszych porad! Pierwsze porady już w wkrótce Kącik Madame Malkin w Ciekawych Działach Serdecznie Zapraszamy!