Kochani! Spóźnione najlepsze życzenia wesołego i bezstresowego nowego roku szkolnego, trzymam kciuki za naszego ZKP- owskie pierwszo licealistki Dziękuję wszystkim czytelnikom za zajrzenie do pamiętnika, w tym Ann- Britt i Doo Dzięki, dziewczyny!
Zamieszczam nowy, od dawna nie dodawany z problemów technicznych wpis:
Ze zdumienia odebrało mi mowę. Z kim mieliśmy do czynienia, że w nagrodę dostaliśmy zakazane produkty? I co, na Boga, mamy teraz z nimi zrobić? Gorączkowo rozmyślałem, podczas gdy ciekawski tłum próbował podpatrzeć, co trzymamy w torbie. John nieźle potrafi zwrócić na siebie uwagę, pomyślałem z przekąsem. Jego krzyk sprawił, że nagle staliśmy się w centrum zainteresowania, co nie było zbyt korzystnym położeniem ze względu na zaistniałą sytuację. Nie można mu się jednak było dziwić, bo była to naturalna reakcja na taki szok- sam z trudem się powstrzymałem, a i to tylko dlatego, że od razu nad zdumieniem wzięło górę przerażenie i nawracające się pytanie- co dalej? Wiadomo, że nie możemy się z tym pokazać- wina za kupno poszłaby na nas, z kolei zostać z tym...Jeszcze gorzej.
Wymieniliśmy z chłopakami przerażone spojrzenia. Żaden z nas nie wiedział, co robić. Kiwnęliśmy do siebie. Wszyscy zgodnie stwierdziliśmy w myślach to samo- trzeba się stąd wynosić, i to im szybciej, tym lepiej, na dodatek bez rozgłosu. A ponieważ to ostatnie było praktycznie niewykonalne, baliśmy się drgnąć.
Tak mijały minuty, a napięcie, które przed chwilą jeszcze sięgało zenitu, teraz zaczęło delikatnie spadać. Ktoś wybuchnął śmiechem, ktoś rzucił siarczyste przekleństwo, kto inny zaczął gderać o tej "dzisiejszej młodzieży". Nikt jednak poważniej nie zareagował, nikt nie zdawał się zdawać z powagi sytuacji- bo oto staliśmy przed dorosłymi czarodziejami- może trochę podpitymi, fakt, ale zawsze czarodziejami- którzy bez problemu mogli oskarżyć nas o przemycanie magicznych narkotyków i niebezpiecznych sytuacji. Nikt jednak tego nie zrobił.
Po krępującym wszystkich milczeniu- nie wiem, jak długo to było, może 10 minut, może pół godziny, a może tylko 10 sekund- nie wytrzymaliśmy. Pierwszy wymiękł Digel, który nie znosił oficjalnej i sztywnej atmosfery, potem dałem sobie spokój i ja, a chłopacy w milczeniu opuścili karczmę chwilę po nas. Kiedy wychodziliśmy, ludzie z powagą patrzyli na nas, próbujących ukryć drżenie kolan. Odetchnęliśmy z ulgą, a "nagrodę" schowaliśmy pod płaszcze. Lepiej jednak się z tym nie pokazywać na ulicy- kto wie, czy szczęście wciąż nam będzie dopisywało tak, jak przed chwilą...
Dopiero gdy znaleźliśmy się o dobre 500 metrów od pojedynkowego pubu, to jest przy skrzyżowaniu, wymieniliśmy ze sobą pierwsze słowa.
-Uff...Kuczę, ale się udało!- gwizdnął z podziwem John, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Potwierdziliśmy to gorliwymi skinieniami głową, a potem dodałem:
- Swoją drogą, co to za pomysł...Ten facet nas wrobił, mamy teraz zakazane w całej Bułgarii produkty, na dodatek nie wiadomo, co z nimi zrobić, bo mogą nas oskarżyć, a przecież tamci "świadkowie" byli zbyt nietrzeźwi, by cokolwiek nam pomóc w tej sprawie, o ile w ogóle chcieliby nam pomóc jako świadkowie...Ech...- westchnąłem i zacząłem niespokojnie krążyć, próbując wpaść na jakiś pomysł. Jedynie Digel się nie odzywał, dopóki nie spojrzeliśmy na niego wymownie. Wtedy rzekł tylko z rezygnacją:
-Wracajmy lepiej...
Bez słowa go posłuchaliśmy. Pogoda wciąż dopisywało, był upał, na niebie nie było ani jednej chmurki, a jednak nie było nam radośnie i lekko na duszy, a wręcz odwrotnie. Wiedzieliśmy, przeczuwaliśmy po prostu, że to wszystko poszło zbyt gładko, za łatwo. Po chwili jednak nasze ponure rozmyślania przerwała grupka znajomych, którzy ze śmiechem dołączyli do nas, również będąc już w drodze powrotnej. Ich poczucie humoru szybko nas rozweseliło i zapomnieliśmy o całej sprawie.
- Wiedzieliście, że Ann Fokus chodzi z Danielem Durkosem?- spytał z przejęciem Knightel, nasz kolega z roku. I tak rozpoczęła się wesoła konwersacja.
Właśnie gadaliśmy o najnowszej plotce na temat domniemanego, podobno planowanego buntu u siódmoklasistów w przyszłym roku, gdy nagle otoczyła nas ciemność, którą przerywały tylko cosekundowe zaklęcia barwy czerwonej- Drętwoty. Rozpoczęła się bieganina, szarpanina, krzyki- każdy próbował ratować samego siebie. Nikt nie wiedział, co się dzieje, bo proszek natychmiastowej ciemności przysłonił wszystko i wszystkich, prócz zaklęć. Przez moją głowę przelatywały krótkie, nerwowe myśli- śmierciożercy? Nie, to niemożliwe. Więc kto, na Boga?
Po chwili się okazało. Kiedy proszek ciemności opadł, a nasze ogłuszenie z wolna mijało, zorientowaliśmy się, że otaczają nas nie kto inny niż czarodzieje z naszego ministerstwa. Moja głowa, i tak już mocno ogłuszona, nie mogła pojąć tych wszystkich informacji, skrzywiłem się więc tylko i poddałem się stwierdzeniu, że myślenie czasami boli. Wolałem już wszystko od zadręczania się ciągłymi niewiadomymi.
Rozejrzałem się dookoła. Czarodzieje ubrani byli w codzienne, szaro- zielone szaty bułgarskie, jeden z nich miał na głowie kapelusz. Otoczyli nas kawałek za granicą Bagdolu, w parku, miny mieli zawzięte i stanowcze. Serce tłukło mi się w piersi, bałem się wykonać jakikolwiek ruch, irracjonalnie w sumie, bo wiedziałem, że bez powodu nic nam nie zrobią. Próbowałem więc wyjaśniać, zacząłem nawet mówić bez składu, plącząc wyrazy i słowa, czarodziej w kapeluszu jednak, wyraźnie zniecierpliwiony (sądząc po gestykulacji, bo twarz całkowicie przykrył reprezentacyjny i okazały kapelusz), przerwał nam z cichym syknięciem, po czym lodowato wycedził:
- Jesteście aresztowani pod zarzutem nielegalnego posiadania narkotyków i innych niedozwolonych produktów dnia 1 lipca bieżącego roku.