Nowa ksiega Huncwotów! Księgę prowadzą Huncwoci Syrcia Do 01`12`2008 Księgę prowadziły Milaj i Marcy
Do 20 lipca 2008 roku Księgę prowadzili Huncwoci:
Lilly Sharlott - James Potter
Karolla - Peter Pettigrew
Melisha - Syriusz Black
The Halfblood Princess - Remus Lupin
16. Święta, święta... I po świętach. Jutro do szkoły...
Cóż, jeszcze raz przeczytałam wszystkie notki jakie dodałam w tym pamiętniku. Hymyy... A wolelibyście żebym pisała tak jak teraz, czy tak jak na początku?... Te durne, często wręcz ordynarne teksty, pisanie o nich jak o siedemnastolatkach... Liczę, że teraz ich historia z moich rąk ma w sobie więcej głębi i uczuć, można dojrzeć w nich jedenastoletniego gluta....?
Noo i oczywista zapraszam do czytania, bla bla bla i wzruszona do łez... Nie wiem, kiedy następny wpis. Jakoś żadna robota mi się nie klei, zwłaszcza pisanie. Malutki kryzys? Mam nadzieję, że szybko minie. O, wiem! Zwalę to na to, że cholernie chce mi się rysować! Kurdę, te fazy na konkretny rodzaj twórczości...
I grrr... Między dwoma pochyłymi wpisami, gdzie o ile się nie mylę jest fragment z pamiętnika, a drugi to tekst piosenki, to to co jest pomiędzy nie jest kursywą. Tylko nie wiem czemu, ale za chińskiego smoka nie umiem zrobić, by naprawdę nie było. Głupie!...
Dedyk oczywiście Lily i Aleksie, a o osóbce trzeciej chyba pisać nie muszę? Dedyk jeszcze dla jej wenów. I Rogacza.
A teraz oddaję głos Huncom. Adios!
Remi ziewnął szeroko będąc zaplątany w pościel niczym w kaftan bezpieczeństwa. Leżał w łóżku blisko godzinę, do jego uszu dobiegł dźwięk budzika, z sąsiedniego pokoju, w którym spali jego rodzice. Nie miał ochoty wstawać. Te przesłodzone spojrzenia, gadanie o tym, jak to dziecku da się na imię, czy to będzie chłopiec czy dziewczynka... Remus miał nadzieję, że to tylko głupi żart. Owszem, lubił dzieci. Ale czy dla takiego słodkiego, wrzeszczącego maleństwa chciałoby się rezygnować ze wszystkich przywilejów bycia jedynakiem?
"Chyba tylko kaskader ucieszyłby się na taką wiadomość...", pomyślał z lekką złością.
Przekręcił się na brzuch. Czuł się źle. Naprawdę bardzo źle. Było mu duszno, ciałem wstrząsały mu dreszcze, uderzały go denerwujące fale gorąca. Sapnął ze zniecierpliwieniem i wstał. Z żalem stwierdził, że nadchodzącej nocy nie prześpi spokojnie. Od ponad sześciu lat nie mógł się do oporu wysypiać w tygodniu każdego miesiąca, w środku którego księżyc górował na niebie. Tak było i tym razem. Z każdą minutą czas nieubłagalnie zbliżał go do pełni. Nie lubił tego, bał się tych chwil, ale z drugiej strony... Wolał, by nastąpiło to jak najszybciej. Żeby mieć to już za sobą...
Nie dane mu było jednak przejść nawet kilku kroków, bo przy pierwszym zahaczył nogą o nogę i upadł z hukiem na podłogę. Nic nie mówiąc wyplątał się i podniósł. Chwiejnym krokiem ruszył w stronę łazienki. Powłócząc nogami na jesionowych, polakierowanych deskach tworzących podłogę, minął błękitne ściany korytarza. Otworzył drzwi toalety i znalazł się w pomieszczeniu, w którym dominował miły dla oczu, kremowy kolor kafelek na podłodze, i nieco jaśniejszych do połowy ścian. Z niezadowoleniem stwierdzając, że widok mu się dwoi, zrzucił z siebie piżamę i z ciężkim westchnieniem wszedł pod prysznic. Zasunął drzwi kabiny i odkręcił wodę. Chłodna kaskada lunęła mu na głowę spływając potokiem po rozpuszczonych włosach na plecy, ramiona, brzuch i nogi. Oparł się rękoma o ścianę, odsunął na wyciągnięcie ramion i spuścił głowę pozwalając, by letni strumień chłodził jego rozgrzane ciało. Przynosiło mu to niemałą ulgę. Zawsze lubił wodę. W końcu był... Zodiakalną rybką.
Syriusz siedział w swoim pokoju na oknie. Policzek przycisnął do szyby wpatrując się uparcie w mugolski, zimowy świat. Przymknął powieki opuszczając je na duże, szare oczy. Westchnął szeroko ziewając. Ściągnął nagle brwi.
"Zaraz, zaraz... Kiedy to ja tak w ogóle mam urodziny?"
Zapatrzył się w padający śnieg rozmyślając nad datą swych narodzin. Palnął się nagle ręką w czoło zastanawiając się, dlaczego dostał takiego nagłego napadu zaniku pamięci w kategorii istotnych dla niego dat.
"No tak... Piętnasty maja."
Uśmiechnął się lekko. Lubił maj. Wszystko kwitło, pachniało kwieciem, wiatr delikatnie podrywał liście na drzewach, gwizdał beztrosko. A majowe burze uwielbiał. Zawsze z pasją patrzył jak różnokolorowe błyskawice raz po raz z hukiem przecinały niebo. Odchylił głowę patrząc uparcie na dzieci biegające po ulicy. Teraz była zima. Zimą też było zabawnie, ale tylko wtedy, jeśli miało się kogoś bliskiego, z kim można się było bawić. Jego rodzina ogólnie rzecz biorąc nie jest taka zła, pomijając te rasistowskie poglądy. Ale to takie straszne sztywniaki...
Przygryzł górną wargę upodabniając się do małpy i zsunął swe szanowne ciało z parapetu. Ruszył dość żwawym krokiem w stronę kuchni. Szybkim, łomoczącym od glanów marszem, pokonał dwie kondygnacje schodów, będąc obserwowany przez portrety członków rodziny. Minął poodcinane i powieszone na plakietkach głowy skrzatów domowych. Postawił stopy na drewnianej podłodze ukrytej pod wielkim, puszystym dywanie w soczyście szmaragdowym kolorze. Popatrzył na kusząco wyglądające włókna i bez chwili namysłu zrzucił buty z nóg, i zaczął dreptać w kółko czując, jak materiał łaskocze go po skórze. Uśmiechnął się lekko. Oddał się na kilka minut temu "radosnemu poddaniu wygłupom", jakby to ujęła jego matka. Nagle stwierdził, że słyszy rozmowę Regulusa z rodzicami. Mając wrażenie, że nie powinien tego robić, wciągnął obuwie i zaczaił się pod drzwiami. Ściągnął lekko brwi przysłuchując się wymianie zdań.
- ...Mamo, ale ja nie mogę!
- Regulusie, te tabletki są ci potrzebne, kochanie!
- Ale mamusiu, ja nie potrafię ich połknąć! Choćbym nie wiem co robił, nie dam rady...
Syriusz uśmiechnął się szeroko i pchnął drzwi wiodące do ostatecznego celu jego początkowych zamierzeń marszu, i wszedł do środka. Zachowując pozory, gdy ujrzał zatroskane miny jego rodziców, zrobił współczującą minę patrząc na podłamanego, młodszego brata.
- Regi, co ci jest?
- Muszę łykać jakieś witaminy, a nie potrafię przełykać tabletek...
- A próbowałeś wkładać w kanapkę? Albo pokruszyć i do picia...
- Tak, ale to na nic!
Syriusz zamyślił się patrząc na niego uważnie. Nabrał nagle powietrza wygładzając lekko zmarszczone od prób myślenia czoło.
- W takim razie, musisz skorzystać z tego pionowego przecięcia, jakby pęknięcia na proszku. To jest rozwiązanie specjalnie dla takich osób jak ty. Wkładasz pastylkę w odbyt i wkręcasz płaskim śrubokrętem...
- SYRIUSZ!
Starszy z dziedziców Blacków drgnął i zamilkł słysząc krzyk matki. Zrobił przepraszającą minę i parskając śmiechem, wycofał się z pomieszczenia.
James westchnął głęboko idąc jedną z uliczek Doliny Godryka. Uśmiechnął się z zadowoleniem, bowiem udało mu się wyrwać spod skrzydeł rodziców. Rozejrzał się ciekawie wokół. Ruszył żwawym krokiem w stronę głównego placyku wioski. Nie patrząc co się wokół dzieje, wybiegł na ulicę. Samochody zaczęły trąbić i zatrzymywać z piskiem kół na oblodzonej powierzchni. Odprowadzony okrzykami złości kierowców, w pełnym pędzie wypadł na potocznie zwaną patelnię. Chuchnął w lekko zmarznięte dłonie i wysunął język wyłapując spadające białe płatki śniegu. Wzdrygnął się delikatnie. Zimne. Podskoczył radośnie i wsunął dłonie do kieszeni. Rozmyślając, co słychać u jego przyjaciół, ruszył w stronę najbliższego spożywczaka.
Kilkanaście metrów dalej pchnął drzwi, dzwoneczek zawieszony przy górnej części futryny obwieścił jego wejście radosnym brzęczeniem. Podszedł do lady i z anielskim uśmiechem poprosił o butelkę jego ulubionego napoju. Dobrze znany jego kubkom smakowym, sok wiśniowy tarczyn. Szczerząc się słodko zapłacił i wyszedł. Obwiązał się szczelniej szalikiem, w twarz buchnęła mu fala zimnego powietrza. Przez szum nagle nasilającego się wiatru usłyszał dźwięki marsza żałobnego. Rozejrzał się niepewnie dookoła. Zagryzł wargę i ściągnął brwi patrząc na pochód, na czele którego szedł ksiądz, a za nim jacyś mężczyźni niosący trumnę. Dalej długi sznur jakby... Gości? Jim westchnął głęboko i odkręcił butelkę. Z ciekawością zajrzał pod nakrętkę, bowiem na jej spodzie zawsze znajdowała się albo ciekawostka lub jakiś wyrwane z kontekstu zdanie. Obiegł wzrokiem czarne literki i zdębiał. Popatrzył ponownie na idący tłum w czarnych ubraniach i na korek. Poczuł, że robi mu się nagle gorąco. Rozchylił usta i przeczytał szeptem:
- "Ty będziesz następny..."
No nie, myślałem że zaraz wysiądę! Głupi kapsel mi grozi! Zgrzytnąłem zębami i rzuciłem go za siebie. Wepchnąłem wolną rękę do kieszeni, drugą, z butelką uniosłem na wysokość twarzy. Upiłem blisko dziesięć łyków nie odrywając ust od szklanego gwintu. Odessałem się z głośnym cmoknięciem. Dźwięk ten oczywiście bardzo mnie rozbawił, więc zacząłem się śmiać. Mina mi zrzedła gdy usłyszałem natrętne powtarzanie mego imienia. Odwróciłem się i ledwo zdążyłem ogarnąć wzrokiem postać, zostałem zmiażdżony w kleszczowym uścisku ramion matki. Ghyyy...
- Hyyy..... Heeeyyyuuu... Duś.... Hyy... Dusisz m... mnie!
Mam zmiejszyła siłę zacisku, dzięki czemu mogłem złapać oddech. Oh, powietrze! Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto został podduszony!... Nie ważne.
Peter siedział na kanapie będąc otoczony dosłownie górą słodyczy. Z miernym zainteresowaniem zerknął na matkę, która zaśmiewała się do łez słuchając jakiejś opowieści z ust Marca. Uśmiechnął się bezwiednie. Kiedy Amelle używała mięśni twarzy w radosnym geście była naprawdę śliczna. Policzki unosiły się jej lekko, przez co zaczynały nachodzić na oczy. Przypominała wtedy młodziudką Japonkę. Marco chrząknął lekko i wychylając się do przyjaciółki mówił dalej:
-Albo taka sytuacja. Mam kolegę, myśliwego. W sezonie wybrał się do lasu by na coś zapolować. - Amelle kiwnęła głową rozciągając różane usta w uśmiechu. - No i udało mu się złapać koziołka. Zaczął go obrabiać, rzecz jasna. Niedaleko jego chatki przechodziła jakaś grupka ludzi. Widać jeden z nich się zgubił, bo wołali ciągle: "Alan, Alan!". Kolega się wkurzył, cały uwalany krwią tego koziołka wyskoczył do nich z nożem z krzaków z tekstem: "Alan już nie wróci!".
Dziewczyna odgięła się do tyłu na krześle wybuchając donośnym śmiechem. Co jak co, ale jego opowieści przekładała nad najlepsze książki. Spojrzała w jego intensywnie błękitne oczy. Zupełnie jak bezkresny ocean nieba, jeszcze ziały takim ciepłem i spokojem...
- Opowiedz coś jeszcze.
Jejuu, jakie te ciastka są pyszne! Władowałem do buzi następne z brzegu. Odwróciłem się by spojrzeć w stronę jadalni. Mama głośno się śmiała rozmawiając z tym całym Marco. On jest bardzo miły, opowiada śmieszne historyjki i potrafi robić niesamowite rzeczy ze zwykłego, prostego balona! Chciałbym tak umieć... Wstałem zostawiając za sobą mój słodki raj i pobiegłem do mamy. Wtuliłem się w nią zadzierając głowę, by spojrzeć jej w oczy. Błyszczały radośnie. Objęła mnie przyciągając do siebie, pocałowała mnie w głowę. Popatrzyłem na kolegę mamci. Wyszczerzył do mnie zęby w szerokim uśmiechu.
- Jak tam, smyku?
- Dobrze!
- To dobrze, że dobrze.
Parsknąłem śmiechem patrząc na jego twarz. Zamyślił się nagle patrząc w podłogę.[i]
Remus leżał na kanapie w dużym pokoju. Oczy miał zamknięte i serdecznie wolał ich nie otwierać. Gorączkę miał tak wysoką, że gdy uchylał powieki, to ten fotel stojący prostopadle w lini jego wzroku tak śmiesznie wirował. Westchnął ciężko trzymając zimny kompres chłodzący jego rozgrzane czoło, by mu się przypadkiem nie zsunął. Ochoty nie miał kompletnie na nic. Mógłby tak tylko leżeć i leżeć... Westchnął ciężko słuchając piosenek z Indii grających w radiu.
- ...Rukamena sola sola, sole meine paiel...
Ściągnął usta na prawą stronę i ostrożnie wstał. Nagle dopadły go takie zawroty głowy, że nie wiedział, gdzie góra, a gdzie dół. Samoczynnie przewrócił się na bok, żeby było ciekawiej, nawet nie wiedział kiedy. Wytrwał w takiej pozycji kilka dłuższych chwil i gdy stwierdził, że może już wstać, podniósł się. Chwiejnym krokiem podszedł do radia, złapał za gałkę, która służyła do zmieniania stacji, i zaczął ją delikatnie przekręcać w lewą stronę. Słodki głos hinduskiej piosenkarki zmienił się w niemiły skrzekopisk, a po chwili słychać było tylko szum. Remi cierpliwie szukał kanału CRR. Pięć minut bawił się w kręcenie gałeczką, aż w końcu złapało sygnał.
- ...A teraz nowa, świetnie się zapowiadająca piosenkarka... Celestyna Warbeck! I jej piosenka "Niegrzeczny chłopiec"!
Remiś ściągnął brwi i wręcz po omacku wrócił na kanapę, przy akompaniamencie skocznej melodii. Uśmiechnął się lekko stwierdzając w myślach, że już lubi ten utwór. Dotarł na mebel i opadł na niego lekko dysząc.
[i]Bądź moim niegrzecznym (złym) chłopcem, bądź moim mężczyzną.
Bądź moim weekendem i ukochanym,
Ale nie bądź moim przyjacielem.
Ty możesz być moim niegrzecznym chłopcem,
Ale... wiedz, że,
Ja nie potrzebuję Ciebie w moim życiu ponownie.
Nie życzysz sobie być moim niegrzecznym chłopcem,
Być moim niegrzecznym chłopcem, być moim mężczyzną.
Być moim weekendem i ukochanym,
Ale nie bądź moim przyjacielem.
Ty możesz być moim niegrzecznym chłopcem,
Ale... wiedz, że,
Ja nie potrzebuję Ciebie w moim życiu ponownie.
Nie! Nie potrzebuję Cię ponownie.
Syriusz Black tymczasem odbywał pokutę za naśmiewanie się z brata, u siebie w pokoju na drugim piętrze w willi przy Grimmuald Place 12. Orion pozwolił mu jednak słuchać muzyki, co Ser skwapliwie wykorzystał. Nastawił gramofon najgłośniej jak się dało, ustawiając go jeszcze na szczycie szafy, dzięki czemu dźwięk lepiej się rozchodził po pomieszczeniu. Sam właściciel pokoju rozkładał swe wspaniałe łoże zwieńczone czterema kolumienkami na tak zwane części pierwsze. Pozbył się już "dachu" łóżka, kotary zmiętolił i w nieładzie rzucił pod biurko, kolumny postanowił zostawić w spokoju. Wbiegł na łóżko z rozpędu i zaczął po nim zapamiętale skakać, zawzięcie tratując pościel niezbyt czystymi glanami. Zdzierał sobie przy tym gardło śpiewając na cały głos piosenkę mugolskiego zespołu Nightwish. Nabrał rozpaczliwie powietrza i rozkopując pościel na wszystkie strony świata, zawodził:
-Gdy spałem, śpiewał mi. Przyszedł we śnie, głos który po imieniu wołał mnie. I chyba znowu śnię, bo stwierdzam, że upiór opery jest tam - w mym umyśle. Zaśpiewajmy znów nasz dziwny duet. Ma władza na tobą rośnie w siłę, i choć odwracasz się, by spojrzeć w tył. Upiór opery jest tam, w umyśle twym. Kto ujrzy twoją twarz, ze strachu drży, jestem twoją maską! To mnie słyszy, twój duch i mój głos - połączone. Upiór opery jest tam, w mym umyśle. Mój duch i twój głos - połączone. Upiór opery jest tam, w twym umyśle, jest tam, Upiór opery. Strzeż się Upiora opery, w każdej fantazji swej wiedziałaś, że On i tajemnica były w tobie. A w tym labiryncie ślepej nocy, Upiór opery jest tam, w umyśle twym. A w tym labiryncie ślepej nocy, Upiór opery jest tam, w umyśle mym. Śpiewaj, mój aniele muzyki!
Syriusz stwierdził, że brakuje mu już tchu, więc opadł bezwładnie na resztki łóżka, i zaczął rozpaczliwie chwytać powietrze przez rozchylone usta. Roześmiał się nagle, sam nie wiedząc z czego się tak cieszy. Być może to perspektywa powrotu do Hogwartu w dniu jutrzejszym tak na niego podziałała?...
Potter siedział w pokoju na łóżku patrząc z niewyraźną miną na otaczający go bałagan. Nie miał pojęcia jak się zabrać za pakowanie, zawsze robiła to za niego mama. Tym razem stwierdziła jednak, że Jim sam musi też umieć przygotować się do dłuższego wyjazdu.
Popatrzył na kupkę uprasowanych, świeżo upranych ubrań. Skierował wzrok na rozrzucone po całej powierzchni biurka książki i porozrywane na strzępy kawałki pergaminu. Przełknął ślinę i popatrzył na wiszące na lampce nocnej bokserki. Pomińmy jednak milczeniem wieczystym to, skąd one się tam wzięły. Chrząknął lekko i zsunął się z łóżka, podchodząc na kolanach do kufra. Zamyślił się głęboko rozważając, jak zacząć pakowanie. Wziął do ręki parę adidasów i zaczął nimi lekko machać. Po chwili zastanowienia wrzucił je do drewnianego pudła. Sięgnął po starannie przygotowane przez jego matkę ubrania i rzucił je do butów. Wstał, i obiegając pokój z prędkością około dwudziestu kilometrów na godzinę, zebrał stos skarpetek i innej bielizny. W locie wrzucił je do kufra po, czym dosłownie rzucił się do biurka. Zgarnął byle jak wszystkie książki i doskoczył do kufra. Wrzucił je na stertę innych rzeczy i wyciągnął ręce, by położyć je na wieku skrzyni. Z lekkim stękiem ściągnął je w dół i z paniką stwierdził, że nie chce się zamknąć. Prychnął, i będąc naprawdę zdeterminowany wszedł na łóżko i zeskoczył z impetem na kufer.
Peter patrzył jak mama pakuje go za pomocą różdżki. Co prawda skarpetki nie podobierały się w pary ani schludnie nie pozwijały, ale jemu to nie przeszkadzało. Uśmiechnął się ciepło do rodzicielki i kaczkowatym chodem wyszedł z pokoju. Udał się prosto do pokoiku, w którym znajdowały się kurtki, buty i inne tym podobne części garderoby. Wziął swoje ubrania i je założył nucąc cicho piosenkę: "Hey mama". Wyszedł na dwór naciągając na głowę kolorową czapkę z pomponem. Poprawił rękawiczki i ruszył w stronę pobliskiego parku. Lubił tam chodzić. Nie musiał się pytać czy może tam wyjść, jeśli nie było go w domu, to Amelle i tak wiedziała, gdzie go szukać.
Peter mieszkał w centrum Londynu. Siedem przecznic dalej od niejakiej ulicy Grimmuald Place. Popatrzył na mijających go mugoli. Westchnął lekko i pchnął furtkę wejściową małego, sztucznie posadzonego lasku. Automatycznie skierował się ku placowi zabaw. Było na nim kilkoro małych brzdąców w towarzystwie rodziców. Nagle stwierdził, że na jednej z huśtawek siedzi jakiś starszy niż reszta tej dzieciarni chłopak. Ubrany był całkowicie na czarno, długie włosy w tym samym kolorze zasłaniały mu twarz. Mimo to rozpoznał go.
- Syriusz?
Chłopak podniósł głowę i rozejrzał się ściągając brwi. Dojrzał Petera, czoło mu się wygładziło. Uśmiechnął się lekko na jego widok.
- Cześć, pączusiu! Co ty tu robisz?
- Niedaleko mieszkam... A ty?
- Ja? Ze trzy przecznice dalej mam dom. Przybyłem z młodszym bratem. Zarządzenie matki... - zrobił nadąsaną minę. Peter postawił jeszcze kilka kroków i dotarł do przyjaciela. Opadł na drugą huśtawkę, Black otoczył łańcuch ramieniem.
- O, idzie...
Rzeczywiście, w stronę Syriusza dziwnym, sztywnym chodem kroczył niewysoki, również czarnowłosy chłopak. Fryzurę miał nienagannie zrobioną - sięgające mu lekko za uszy pióra były odgarnięte w tył i mocno przylizane. Syriusz poderwał się i doskoczył do młodszego braciszka. Peter popatrzył na niego zaskoczony, gdy Ser złapał Regulusa za ramiona i powalił na ziemię podcinając mu nogą kostki. Zielonooki Black popatrzył na starszego brata ze strachem w oczach, zasłaniając się lekko rękoma w obronnym geście, będąc prawie całkowicie zatopiony w śniegu. Syriusz nabrał powietrza i odsłaniając zaparacone zębiska, wydarł się na cały park:
- I czego się tak gapisz?! Rób aniołki!
Kilka godzin później, Syriusz siedział przy stole raz po raz zerkając na zegarek. Czekał, zawzięcie czekał z niecierpliwością wlepiając wzrok w tarczkę zegarka.
"Kurdę, jak ten czas się dłuży... Ja chcę już dziesiątą, nooo! Poro spania, nadeeejdź..."
Podskoczył słysząc bicie stojącego w kącie salonu wielkiego, drewnianego zegara. Uśmiechnął się lekko. Jeszcze godzina. Westchnął opierając łokcie na stole. Zniekształcając sobie twarz popatrzył na Regulusa. Uśmiechnął się do niego głupio, miną przypominając mu akcję z aniołkiem. Oderwał wzrok od młodszego Blacka słysząc wejście ojca.
- Jutro znów do szkoły?
Kiwnął głową uśmiechając się wesoło. Orion usiadł na przeciw niego.
- Źle się stało, że nie trafiłeś do Slytheirnu.
Syriusz zacisnął zęby czując, że nagle robi się zły. Popatrzył na ojca wyzywająco.
- Co wam tak wadzi w Gryfonach? Mnie tam jest dobrze, nie muszę znosić durnych komentarzy o tym, jacy to ci z innych domów są głupi, zadają się ze szlamami i innym "gorszym gatunkiem"...
- Dobrze, dobrze, rozumiem.
Syriusz zamilkł mając lekko zadowoleńszą minę. Popatrzył chwilę tępo w ścianę.
- Chcę psa.
- Nie.
- Ale ja chcę.
- Ale mnie to nie obchodzi.
- Bo? - spojrzał ojcu w oczy pytającym wzrokiem. - Podaj mi choć jeden naprawdę sensowny argument.
- Brudzi, śmierdzi, jest zapchlonym zwierzakiem...
- Ekhym ekhym. Ja również brudzę i w domu mnie trzymacie. Nie śmierdziałby. Kąpałbym go. Pcheł też by nie miał.
- A wyprowadzanie na dwór, hmm?
- Ależ nie byłoby problemu!
Syriusz klasnął w dłonie.
- Poza tym, mógłbym go zabierać do Hogwartu. Tutaj byłby trzy miesiące na rok. Prrroooszęęęęę....
Seru zrobił śliczne, maślane oczka patrząc na ojca błagalnym wzrokiem.
- N-I-E.
- Jestes podły, nie lubię cię!
Zerwał się i wybiegł z pomieszczenia, mimo woli parskając śmiechem.
A psa i tak będę miał! Najlepiej takiego ze schroniska, szczeniaczka ślicznego... Przynajmniej jednemu poprawi się los...
Remus westchnął głęboko całując matkę w policzek. Zakrztusił się od nienaturalnie szybkich i głębokich oddechów. Uśmiechnął się mimo fatalnego samopoczucia i wręcz powalającego bólu w piersi. Zszedł schodami do piwinicy, jak co miesiąc, gdy przemieniał się w domu. Reja z ciężkim sercem zamknęła za nim drzwi i wzmocniła je czarami. Łzy popłynęły jej po twarzy, gdy pomyślała, przez co teraz jej syn będzie musiał przejść zupełnie sam.
Lupin osunął się na kolana czując, jak przez drobne ciało przebiegła mu potężna fala bólu. Zaczęło się...
Za dziesięć minut północ. Znów to samo... Nienawidzę tego!
Nie mówiąc nawet słowa skargi, grzecznie zszedłem pod dom. I znów to samo... Podszedłem możliwie blisko okienka, znajdującego się nad powierzchnią ziemi, gdy poczułem, jakby przebiegł mnie prąd. Krzyknąłem przewracając się. Przy tej pierwszej "fali" nigdy nie potrafię ustać... Może z biegiem kolejnych miesięcy zapanuję nad tikiem ugięcia nóg?
Na kolanach dotarłem pod promień księżycowego światła. A niech to, jak ma się to już koniecznie dziać, to niech jak najprędzej... Szybciej będę miał to z głowy.
Przyklęknąłem automatycznie obejmując się rękoma za brzuch. Oddychałem szybko i płytko, pot płynął po mnie wręcz strumieniami, strach wypalał od środka. Bałem się. Zawszę się tego boję. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie potrafię zapanować nad sobą, swoim ciałem. Nie mam kontroli, urywa mi się pamięć. Nigdy też więc nie wiem, co zrobiłem, czy kogoś skrzywdziłem...
Odgiąłem się z wrzaskiem. Tak, to już jest blisko. Otworzyłem załzawione oczy, starając się zachować chociaż pozory, że mogę robić to, co ja zechcę. Nie to, co rozkaże mi zwierzęcy instynkt.
Zacisnąłem powieki nie chcąc widzieć zlewającego się obrazu, wyostrzających konturów, jaskrawienia kolorów. Wyraźnie poczułem, że coś kotłuje mi się boleśnie w dole brzucha. Tak... Zmieniam się w zwierzę. Wyraźnie usłyszałem trzaski deformujących mi się kości, lekkie jakby skrzypienie rozciągającego się ciała, poczułem szpony wyżynające się z opuszków palców...
Tracę kontrolę, nie panuję nad tym co robię. Zerwałem się wbrew sobie. Obezwładniony ja w ciele pół wilka, pół człowieka rozejrzałem się rozpaczliwie po ciemnym pomieszczeniu, i w nagłym napadzie wściekłości rzuciłem na ścianę.
Pamiętam jeszcze tylko narastającą we mnie wściekłość, morderczą żądzę krwi, ból chyba już zwichniętej łapy.
A później?
Wielka, biała plama w pamięci. Zawsze tak jest...
Komentarze:
Becky Czwartek, 30 Kwietnia, 2009, 21:16
Notka jak zawsze mi się bardzo podobała. Bardzo mnie ciekawi, czy Syriusz dostanie tego wymarzonego psa...
Pozdrawiam =]
Aleksa Niedziela, 03 Maja, 2009, 20:01
Swietna notka x) zreszta jak zawsze xD
Wiesz takiego sposobu na zarzycie tabletek to jeszcze nie znalam... ;p
Dzieki za dedyk ;*
Syrcia Niedziela, 03 Maja, 2009, 21:11
No cóż, szczerze to ja też nie, ale jakoś tak mi się pomyślało... No to napisałam.
Ależ nie ma sprrawy.