Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Nowa ksiega Huncwotów!
Księgę prowadzą Huncwoci Syrcia
Do 01`12`2008 Księgę prowadziły Milaj i Marcy
Do 20 lipca 2008 roku Księgę prowadzili Huncwoci:
Lilly Sharlott - James Potter
Karolla - Peter Pettigrew
Melisha - Syriusz Black
The Halfblood Princess - Remus Lupin

[ Powrót ]

Poniedziałek, 18 Maja, 2009, 05:28

17. No i znów w zamku.


Welcome again! Czy jak to się tam pisało...
Cóż, po dłużej nieobecności weny moich wenów, a raczej ich chęci do pracy, powracam. Jak ich kopnęło... Ale już jestem, może i zacznę pisać osiemansty wpis?... Się okaże. Wpierw wezmę prysznic. Niach, kocham to! :D:D
To co jest w cudzysłowiu i kursywą, to są ich myśli na chwilę obecną, któa rozgrywa się w opowiadaniu. Żeby bardziej żywo to wyglądało, rozumiecie... Wtedy były same tylko dwa wesołe przecineczki obok siebie.
Notka ze specjalną dedykacją dla mojej kochanej A-Luni, w dniu jej trzynastych urodzin! Całuję i ściskam Cię skarbie bardzo mocno! :D I życzę ci wszystkiego najlepszego, o.
Zapraszam serdecznie do czytania i komentowania.
Adios! :D
PS. O, i nie dodam nigdzie następnej noci, dopóki pod tą i u Remusa nie będzie przynajmniej pięciu komentarzy! Oddzielnie... :D Tak więc uderzać, uderzać do pamiętnika Remusa Lupina! :D



Syriusz westchnął głęboko przekręcając się na prawy bok. Zachrapał przez sen donośnie, spadając okazyjnie z resztek łóżka. Chrumknął coś niewyraźnie podnosząc głowę z puchowego, zielonego dywanu. Przeklął delikatnie w myślach, zbierając się jednocześnie z ziemi. Założył rękę za głowę i posuwistym krokiem, drapiąc się za lewym uchem, udał się w stronę łazienki. Pchnął drzwi biodrem ziewając tak szeroko, że strzeliła mu szczęka. Krzywiąc się, ściągnął koszulkę od piżamy i rzucił ją w nieładzie w kąt dużego, srebrno-szaro-szmaragdowego pomieszczenia. Stworek i tak to posprząta, o bałagan nie musiał się martwić. Pogwizdując piosenkę jednego ze swych ulubionych zespołów (tym razem to było "Whiskey in the jar", w wykonaniu grupy o nazwie "Metalica"), rozebrał się do reszty i wszedł pod prysznic. Zasunął drzwi i wpatrzył się w wielką, stalową słuchawkę w kształcie węża. Zrobił do niej minę, po czym odkręcił kurek z ciepłą wodą. Po chwili w całej willi przy Grimmuald Place dwanaście, dało się słyszeć skowyt jedenastoletniego chłopaka, na którego lunęła kaskada lodowatej wody. Zakręcił szybko kran i drżąc od stóp do końcówek przydługich włosów, oparł się rękoma o wyłożoną kafelkami ściankę.
- Co... za... głupi... zawszony... troll...
Dwie minuty później, już całkowicie ubrany, wypadł z toalety i z żądzą mordu w stalowych oczach, rozejrzał się dookoła. Zacisnął dłonie w pięści i odchylając głowę, zamknął oczy wrzeszcząc:
- STWOOREEEK KANALIO DO MNIE!!!
Zgrzytając zębami chwycił kijek, którym zawsze karano Stworka i obracając go w palcach, oparł się barkiem o ścianę. Słysząc jego człapowaty chód przymknął powieki, starając się pohamować złość, by nie zrobić mu "lekko" zbyt mocnej chłosty. Popatrzył na skrzata czując, jak wściekłość kotłuje mu się w piersi. Wąskie, krzywe usta "zwierzaka na posyłki", jak czasem w złości mówił na niego Syriusz, rozciągnęły się we wrednym uśmieszku.
- Coś paniczowi, trzeba, sir? - zapytał kłaniając się w pas w geście najgłębszego szacunku, choć jego wodniste oczy życzyły mu bolesnej śmierci.
- Odwróć się.


Remus leżał na podłodze piwnicy kompletnie pozbawiony zmysłów. Oddychał ciężko, z trudnością. Chwilami następywała dłuższa przerwa między kolejnymi, rozpaczliwymi nabieraniami powietrza przez rozchylone, rozcięte usta. Był nieprzytomny. Od odzyskania świadomości dzieliło go jedynie kilka sekund. Upływały nieubłagalnie, by ocucić go do życia, by przypomnieć mu o tym, kim jest, dać mu kolejnego, solidnego kopa od życia, by zalać go kaskadą bólu, cierpienia i złości na samego siebie. Drobna, poobtłukiwana dłoń drgnęła konwulsywnie, zakrwawione palce skurczyły się mimo woli, następnie spoczywając luźno przy rozciętym boku. Remiś ocknął się z głośnym jękiem, na kilka sekund zabrakło mu tchu, dziecięce serce tłukło się rozpaczliwie niepotrzebnie wylewając tak duże ilości krwi. Podniósł lekko głowę chcąc dojrzeć, gdzie się znajduje. Rozejrzał się niepewnie z ulgą stwierdzając, że znów ma normalne oczy. Nie widzi już w czerwieni, obraz jest wyostrzony, tylko że co chwila troił się, dwoił, wracał do poprzedniego stanu i nagle rozmazywał się tak, że nie ujrzałby swojej dłoni, nawet gdyby przyłożył ją tuż przed nosem.
"No tak... piwnica..."
Trwał chwilę w bezruchu zbierając się w sobie. Bał się wstać. I tak już teraz wszystko go bolało, fale bólu raz po raz po nim przebiegały, ale nie mógł leżeć na zimnej podłodze.
"Chyba mam coś z nogą... Coś nie bardzo mogę nią ruszać..."
Chrząknął lekko i krzywiąc się niemiłosiernie, przekręcił na brzuch. Ciężko dysząc i dygocąc jak w napadzie padaczki, uniósł się na tyle, by móc podeprzeć się na łokciach. Na kolanach ruszył w stronę majaczącego w półmroku wyjścia z pomieszczenia. Przystanął czując niebezpiecznie silne mdłości. Usiadł obejmując się rękoma w okolicach żołądka. Opuścił powieki na zmęczone, jasne oczka. Przez wyostrzoney słuch, pośród natarczywego szumu i niewiadomo dlaczego wycia w uszach, rozpoznał dźwięk otwieranych drzwi, a następnie czyjeś szybkie, podenerwowane kroki. Ktoś zatrzymał się nad nim, w nozdrza uderzył go znajomy, kwiecisty zapach. Reja wzięła go na ręce i skierowała się ku wyjściu, całując Remiego ostrożnie w czoło. Chłopiec westchnął ciężko i wtulił się w matkę pozwalając, by delikatna woń bzu lekko pieściła mu zmysły.


James wpadł do kuchni w pełnym pędzie strącając łokciem z blatu słoik miodu. Zatrzymał się patrząc na podłogę, po której leniwie rozpływała się słodka maź. Ściągnął brwi i powiedział:
- Oooo... Seruś by się zdenerwował.
Matka Jima posadziła syna na krześle i jednym machnięciem różdżki, sprzątnęła powstały bałagan.
- Zdenerwowałby się? Dlaczego?
- Uwielbia miód. I taki ma charakter, stosunkowo łatwo go wyprowadzić z równowagi. A jak cały dzień źle mu się zaczął, to lepiej w ogóle schodzić mu z drogi.
Dorea kiwnęła głową układając jedzenie na stole. Westchnęła stawiając maselniczkę. Doskonale wiedziała o temperamentności rodziny Blacków, w końcu sama się z niej wywodziła. Uśmiechnęła się słuchając opowiadań Jamesa o młodym paniczu Blacku. Z tego co mówił wynikało, że stalowooki brunet nie jest nawet trochę podobny do swego rodu, a już na pewno nie stylem bycia (pomijając niektóre typowo arystokratyczne zachowania.). A nuż - łyżka stołowa podmienili go w szpitalu?... Charlus rozparł się wygodnie na krześle składając gazetę na kolanach. Splótł dłonie i popatrzył uważnie na syna.
- ... no myślałem że tam nie wyrobię, McGonagall się drze wściekła, a ten pacjent tańczy przed nią, rozbiera się i śpiewa jakieś disco polo! - włożył do ust widelec jajecznicy, przeżuł i szybko połknął. - Albo inna sytuacja. Na astronomii kiedy nauczycielka się odwróciła, wziął jakąś linę. Nie wiem skąd ją miał... Bądź co bądź długaśna była. Przywiązał ją do jednej z kolumienek i zaczął się spuszczać wzdłuż szkolnych murów. Zawisł ileś tam metrów nad ziemią i zaczyna jakby biegać po ścianie.... Remus jak go zobaczył mało palpitacji nie dostał, facetka się zdenerwowała i wlepiła mu solidny szlaban. Miesiąc czyścił łazienki na piątym piętrze.
- Remus?
- Nie mówiłem wam o nim? No więc to taki mały chłopak co wygląda jak dziewczyna, nie w sensie że chodzi w sukienkach, taką urodę ma... Kujonowaty trochę, strasznie dużo czyta, nie przepada za łamaniem regulaminu. Będzie się musiał przyzwy... To znaczy nie dziwię mu się, to przecież jest nie w porządku, i w ogóle...
Wymienił z ojcem rozbawione spojrzenia. Jim chrząknął wymijająco i chwycił kubek z sokiem. Utkwił wzrok w jego niewidocznym dnie. Ściągnął brwi i dodał jakby do siebie:
- I trochę dziwny jest, co miesiąc gdzieś znika i w ogóle ma takie skoki zdrowia że nie mogę. Jednego dnia wszystko ok, a potem nagle wygląda jakby miał zaraz pożegnać się z życiem. Chcieliśmy to sprawdzić z Blackiem i Pettigrew, a wychodzi nam tak niedorzeczna rzecz... No, nie ważne. Mamo, możesz mi podać bekon?...


Peter kichnął głośno pozwalając, by matka stargała na dół jego szkolny kufer. Amelle była bardzo roztargniona, raz po raz uderzała kantem bagażu w ścianę, przydeptywała jedną nogą drugą, potykała się, chwiała. Być może spowodował to fakt, że za kilka minut miał pojawić się Marco. Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje. Miała jednak nadzieję, że to chwilowe, że to minie. Bo ona chyba zaczynała się w nim zakochiwać, a to przecież - według niej - było nie w porządku w stosunku do Roy'a. Za każdym razem, gdy ten cały Marco włoskiego pochodzenia był blisko, stawała się kompletnie inną osobą. Znikały troski, problemy - liczyło się tylko to, że ma jej jedynego synka i przyjaciela przy sobie. Ale czy na pewno tylko przyjaciela? Gdy czuła zapach jego perfum kręciło się jej w głowie, gdy pochylał się nad nią, by ją pocałować w policzek na przywitanie, serce reagowało głośnym biciem, gdy jego wargi delikatnie dotykały jej skóry - czuła przyjemne mrowienie w tym miejscu. Gdy ją obejmował w zabawie, czuła się bezpieczna. W jego oczach mogłaby utonąć, zatracić się w nich raz na zawsze zapominając o całym świecie. Nie wiedziała tylko, czy on czuje to samo do niej...
Młody pan Pettigrew ugryzł kanapkę grubo posmarowaną masłem orzechowym. Oblizał ubrudzoną, pulchniejszą buzię i z rozmemłanym uśmieszkiem oderwał kolejny kęs. Popatrzył na matkę.
- Mamo, może ci pomóc?
- Nie, nie trzeba, kochanie. - uśmiechnęła się do niego ślicznie powracając do targania kufra.
- Jak chcesz.
Wzruszył lekko ramionami i sięgnął po szklankę z oranżadą. Upił kilka łyków, opróżniając naczynie do połowy, po czym spojrzał na rodzicielkę. Podskoczyła nerwowo słysząc dzwonek do drzwi. Jęknęła: "Marco!" i dosłownie rzuciła się do drewnianego wyrobu. Otworzyła go z błyszczącymi oczami.
- Cześć, księżniczko.
Roześmiała się głośno wspinając na palce, by ucałować gościa. Cofnął się machając ostrzegawczo palcem.
- Nie, nie, moja droga. Nie w progu.
- No tak... Wejdź, proszę.
Puścił kobiecie oczko i wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Spojrzał na szczęśliwą Amelle. Pochylił się nad nią i ucałował ją w policzek, zarumieniła się. Dotknął dłonią jej twarzy.
- Mnie się zdaje, czy upodabniasz się do wisienki?
- Nie, skąd. Wydaje ci się.
Odwróciła się czując setki motyli kotłujących się w brzuchu. Poszła do Petera. Objęła go głaszcząc po głowie. Popatrzyła na zegarek. Dochodziła dziewiąta. Peter odchylił się w krześle wtulając w matkę.
Widział, co się z nią działo. Widział, że zaczyna coś czuć do jego "wujka". Widział to i... był zazdrosny. Popatrzył niechętnie na przyjaciela rodziny. Nie chciał jednak sprawiać mamie przykrości. Czuł się odtrącony, bo Amelle chyba o nim zapominała. Zawsze gdy przychodził ON, to był tylko ON...


Syriusz poprawił wiązanie szaty pod szyją, po czym wszedł do jadalni. Zgodnie z rodzinną tradycją, skinął wszystkim głową i ruszył w kierunku stołu. Z niezadowoleniem stwierdził, że na dzisiejsze śniadanie przybyła również ciotka Druella z rodu Rosier'ów. Powstrzymując chęć wyjścia z pokoju, przywołał wiecznie znudzony, ironiczny wyraz twarzy i z chłodną obojętnością, osunął się na krzesło obok Regulusa. Puścił mimochodem oczko Andromedzie. Z delikatnym uśmiechem odwzajemniła ten gest. Nie przejmowała się tym, że rodzice chcą ją wydać za mąż komuś z rodziny Crouch'ów. Seru wiedział o tym, że miała chłopaka pochodzenia mugolskiego. Wiedział, że dla niego poszłaby i na koniec świata.
Drugiego dnia świąt, pod pretekstem pójścia na spacer integrujący dziedziców fortuny, razem z resztą potomków połączonych rodzin wyszli z domu. Razem trzymali się na tyłach. Szczerze się ucieszył - jego ulubiona kuzynka była przecież z nim taka szczęśliwa, widać to było po niej.
Syriusz popatrzył na zawartość talerza. Przypominało mu to małe, podłużne pomidory w lekko zielonkawym sosie z... chyba oliwek... A może to rozgotowane liście kapusty? Popatrzył z niepewną miną na komplet kilkunastu noży, łyżek i widelców.
"Kurka, który do czego?... Ekh... Na tej durnej nauce tej całej porąbanej "etykiety" szlacheckich rodów mogłem bardziej uważać..."
Zerknął z zapytaniem w oczach na Walburgę. Zwróciła ku niemu wzrok. Wskazał dyskretnie podbródkiem na swój problem. Rozciągnęła delikatnie wargi w czymś uśmiechopodobnym. Bo przy stole nie wypadało mocniej okazać radości.
- Ten, synku.
- Ah... No tak. Dziękuję.
Uśmiechnął się sztucznie biorąc sztućca do ręki i wbił go w tego "pomidorka". Chrupnęło. Uniósł zaskoczony brew.
"Em... No cóż. Podpieczone..."
Oderwał przysmak z jakiejś na pewno zagranicznej kuchni i włożył go do ust. Próbował normalnie odgryźć mały kawałek przednimi zębami - tak, jak podobno powinno się jeść u niego w domu - ale z głupią miną stwierdził, że nie jest w stanie odłamać choćby kęsa. Odsunął dłoń patrząc z malowniczym zdziwieniem na małżę. Popatrzył niepewnie na zebranych. Utkwili w nim zaskoczone spojrzenia, jednocześnie z zimną nutką politowania. Wiedzieli. Wiedzieli, że trafił do Gryffindoru. Dla nich to była hańba dla całego rodu, obraza ich ojców.
Z gramofonu płynęła smętna, klasyczna muzyka. Panicz Black poczuł, że robi mu się gorąco. Andromeda mrugnęła do niego pocieszająco, poczuł pod stołem jej delikatne kopnięcie. Odpowiedział tym samym. Dla nich to znaczyło: "Nie martw się, rób swoje.", "Wiem, nie martwię się. Będzie dobrze. Musi być...". Wymienili lekkie uśmiechy i Ser odłożył widelec. Bez pardonu chwycił mięczaka w dłonie i zaczął palcami rozdzielać skorupkę. Usłyszał ciche, ironiczne parsknięcie. Wyszczerzył się przez stół do Bellatriks i wrócił do mordęgi. Kilka minut później, całkowicie zrezygnowany wstał i cisnął małżą o ścianę. Po chwili lotu i obrotów w powietrzu, rozbryzgnęła się na wszystkie strony, skorupki rozleciały się na pięć kawałków, mięso wolno spływało po ścianie. Syriusz zrobił się czerwony.
"O maj... Ale gafa..."
Zagryzł wargę i podrapał się ubrudzoną dłonią po karku pogarszając swą i tak już żałosną sytuację. Chrząknął lekko siląc się na pewną barwę głosu.
- No cóż... Przynajmniej się otworzyło...


Remus skończył pić całą tacę eliksirów. Odstawił ostatnią fiolkę i przyłożył dłoń do ust, próbując pohamować wymioty. To było tak ohydne w smaku... Oparł się plecami o oparcie kanapy i szeroko ziewnął. Jak co miesiąc, pełnią był wykończony. Jedynym plusem tego jest to, że ma pretekst, by do południa gnić w łóżku przez dwa-trzy następne dni. Jednak nie tym razem... Siedział chwilę w bezruchu czekając cierpliwie, aż eliksir wzmacniający zacznie działać. Uchylił delikatnie powieki wyszukując wzrokiem zegarka. Dziesiąta piętnaście. Za kwadrans będzie musiał iść. Westchnął ciężko czując metalową obręcz ściskającą skronie.
"Eeeuuuyyymmm..... Może te 'soczki' smakują niezbyt przyjemnie, ale przynajmniej działają... Ha! Już normalnie widzę... Cieszmy się!"
Otworzył szeroko oczy słysząc kroki ojca. Popatrzył na niego uważnie. John westchnął zawiązując krawat. Spojrzał na syna.
- Już ci lepiej?
- Da się znieść.
"Jaki uprzejmy... Ton zimny jak ryba... Brr..."
Remus drgnął mimo woli. Nabrał powietrza przez usta, zakrywając jednocześnie buzię dłońmi. Ziewnął donośnie i zamlaskał, wsunął obandażonane dłonie pod uda. Wziął od Johna rękawiczki bez palców, by ukryć opatrunki. Nie bardzo miał ochotę na niewygodne pytania...


Ale mi się chce cokolwiek robić... Ponownie zerknąłem na zegarek. Dziesięć minut do wyjścia. No nic, muszę się zbierać.
Z donośnym stęko-jękiem udało mi się podnieść. Chwiałem się kilka chwil, po czym niepewnie ruszyłem w stronę wyjścia. Płaszcz i inne potrzebne do ubrania części garderoby mam na wieszaku. I chwała Borowi, nie muszę iść teraz na górę.
Grzecznie się ubrałem, zakładając na siebie jeszcze trzy warstwy i obejrzałem się na matkę. Gładziła się lekko dłonią po płaskim brzuchu, uśmiechała się delikatnie do taty. To nie fair...
Jak ten mały ufoliczny ktoś się urodzi, to na pewno zostanę zepchnięty na dalszy plan. Mam nie będzie mnie już rozpieszczać, ojciec to już w ogóle pewnie nie będzie miał dla mnie czasu. Nie chcę tak! Już na pewno nigdy nie pojedziemy razem na ryby...
Uścisnąłem mamę na pożegnanie i wyszedłem z tatą na dwór. Ruszyłem w stronę garażu, gdzie stało nasze rodzinne auto. Dad otworzył podwójne, duże drzwi i załadował kufer do bagażnika. Ustawiłem na siedzeniu klatkę z sową i usiadłem z tyłu. Przypiąłem się pasami i nie bez trudu odkręcając, popatrzyłem na Tego-Który-Mnie-Zrobił.



James, mając wielkiego banana na ustach, pchnął swój wózek na barierkę łączącą perony 9 i 10. Wniknął w ścianę, ciemność ogarnęła go jak zaklęcie, na kilka sekund odbierając wzrok, otaczając go szumiącą ciszą. Przebił się przez coś na rodzaj przepaści, między światem magii a mugoli, szum znikł zamieniając się w gwar rozmów i pohukiwania zwierząt. Uśmiechnął się szeroko na widok wielkiej, czerwonej lokomotywy ciągnącej sznur wagonów. Rozejrzał się pilnie w poszukiwaniu przyjaciół. Nie dostrzegł nigdzie żadnego z ukochanej trójki, więc z mniejszym zapałem, ruszył w stronę pociągu.
- Jimmy!
Drgnął i odwrócił się słysząc głos matki.
"O nie! Zapomniałem się poże..."
Następnie widok na świat przysłoniły mu jej rudawe włosy. Nie chcąc narazić się rodzicielce, grzecznie ją objął. Bo po co ma stwarzać sobie niepotrzebne, rodzinne problemy?... Czekał kilka minut, aż Dorea pogodzi się z faktem, że nie zobaczy synka przez najbliższe pół roku.


Kiedy mama wreszcie się ode mnie oderwała, uśmiechnąłem się do niej przywołując pełen rozrywającego mnie bólu wyraz twarzy. Chyba nie bardzo mi wyszedł, bo tata zaczął dziwnie chrząkać, a mam popatrzyła na mnie z uwagą. Zmieszałem się okrutnie. Uśmiechnąłem się jeszcze przymilnie i odwróciłem na lewej pięcie. Poprawiając spodnie, skierowałem kroki ku otwartym drzwiom wagonu. Strzelałem oczami na lewo i prawo w poszukiwaniu prawie inteligentnej niemotki, kujonka i arystokraty. Wyszczerzyłem zęby widząc Pettigrew. Zatrzymałem się nabierając powietrza.
- Peeetaaaaaj!!! Cho no tuuu!!!
Drgnął przestraszony. Syriusz pewnie nie mógłby się powstrzymać od odpowiedniego epitetu. No, o wilku mowa! Niechętnie pozwolił ucałować się matce w policzek. Eh, ten Black...



Peter podskoczył słysząc krzyk Pottera. Pożegnał się z Amelle, złapał kufer za rączkę i zaczął go taszczyć w kierunku rozczochranego okularnika. Stanął obok niego rozciągając wargi w niepewnym uśmiechu. James klepnął go w przyjacielskim geście w ramię, drugą ręką ponownie podciągnął opadające spodnie. Nie ma to jak zapomieć paska.
- I jak tam święta, Peter?
- Dobrze. - ugryzł kawałek batonika rozglądając się po peronie. Tuż przy wejściu dostrzegł Lupina. Pomachał mu umorusaną ręką, Rem, lekko się krzywiąc, odwzajemnił gest. Pettigrew zaskomlał słysząc nagle w uchu krzyk Blacka.
- Czółkiem, pączusiu!
Popatrzył ze strachem na wyszczerzonego Syriusza. Ser klepnął go w ramię.
- Jak tam, ludzieje?
Wszyscy odpowiedzieli mu zgodnym pomrukiem zadowolenia. Black zlustrował wzrokiem peron, po czym rozłożył ręce zgarniając przyjaciół przed sobą.
- Chodźmy, mam wam coś ważnego do powiedzenia. W sprawie Lupina. - dodał widząc niezbyt rozumiejące miny swych towarzyszy.


Ciekawe o co może chodzić Syriuszowi. Może znalazł sposób, by mu pomóc? Jeśli tak, to jaki? I czy zgodny z prawem? Kiedy dowiedzieliśmy się co jest Remusowi, to Black powiedział, że pomoc mu nie będzie bezpieczna. Boję się... Nie chcę mieć kłopotów noo... Ale zrobię to. Chłopaków właściwie wszyscy lubią, tylko ten Lupin trzyma się na uboczu. Ale to nic, dzięki Syriuszowi i Jamesowi też jest lubiany. A jak on może, to czemu ja nie?! Też chcę, też chcę być w ich paczce! Tylko muszę jakoś zdobyć ich zaufanie, czymś wzbudzić w nich podziw... Może akcja z pomocą temu wilkołakowi mi to zapewni?


- Chodźcie szybciej, nie mamy wiele czasu! O, tu jest wolny przedział...
Syriusz wepchnął przyjaciół do środka i rozglądając się nerwowo, sam wsunął się do niewielkiego pomieszczenia. Zatrzasnął drzwiczki, zasunął okno. Popatrzył na Jamesa i Petera, gestem nakazując im usiąść. Dostrzegł wyraźne pytanie w ich zaskoczonych oczach.
- W domu zajrzałem do rodowej biblioteki. Czytałem o wilkołakach. Biorąc pod uwagę to, co zawsze dzieje się z Remusem co miesiąc, to jestem już w niemal stu procentach pewien, że on jest mieszańcem. Pettigrew, czego robisz taką minę? Jak ci się coś nie podoba, to fora ze dwora, ale wcześniej zmodyfikuję ci pamięć. - zdenerwowany Black wyszarpnął różdżkę i wycelował jej koniec w Petera.
- A umiesz to zrobić?... - zapytał niepewnie przyszły Rogacz.
- Teorię znam, reszta jakoś pójdzie. To jak? - zwrócił się do grubaska. Pettigrew potrząsnął głową, Ser schował broń. Chrząknął lekko, oglądając się nerwowo na drzwi.
- Wiem chyba też, jak mu pomóc.
- Jak? - James uniósł się podekscytowany na ławce. Nareszcie coś! Wreszcie ruszą z tą sprawą, nie będą siedzieć z założonymi rękami jedynie główkując. Syriusz nie podzielał jego nagłego entuzjazmu.
-Tylko że to jest bardzo niezgodne ze szkolnym regulaminem. - Black uśmiechnął się dziwnie, Peter zadrżał widząc złowieszczy błysk w jego stalowych oczach. Sera zawsze ciągnęło do tego, co zakazane. Rączki wręcz niebezpiecznie go świeżbiły, gdy słyszał: "nie wolno"...
- Jak bardzo? - Potter nie bardzo przejął się perspektywą łamania regulaminu. Tu chodziło przecież o ich przyjaciela!
- Tak bardzo, że jeśli to zrobimy, zamkną nas w Azkabanie.
W przedziale zapadła głucha cisza. Black uśmiechnął się słodko, po czym dodał:
- Pod warunkiem, że nas nakryją, oczywiście...


Niech to, chyba ich niepotrzebnie nastraszyłem... Przynajmniej Pettigrew, James wybuchnął śmiechem, słysząc ostatnie. Tak, na niego będę mógł liczyć. Bo ja to zrobię, choćby nie wiem ile mi to miało zająć, złamię ten Międzynarodowy Kodeks Prawa Czarodziejów. Animagia chyba nie jest taka straszna, jaką ją malują, prawda?... Westchnąłem siadając na wolnym miejscu przy oknie, na przeciw chłopców.
- No dobra, to piszecie się na to?
- Ale: Na co?
- Oj Peter! Za co można wywalić ze szkoły i zamknąć nieletniego?!
- Zabójstwo?...
Plasnąłem głową o szybę w geście załamania. Odkleiłem się od szkła i ukryłem twarz w dłoniach, patrząc na Pettigrew'a przez rozstawione palce.
- Również. Ale my nikogo nie będziemy zabijać.
- No więc?
Opuściłem ręce czując, jak złość zbiera mi się w piersi dławiąc w gardle. Zerwałem się z miejsca krążąc po niewielkiej wolnej przestrzeni.
- Co: no więc?! Mamy mu dotrzymać towarzystwa w tych chwilach, być może... Co ja gadam... Z pewnością najtrudniejszych w życiu! Wy zdajecie sobie sprawę, jak to musi go boleć?! Już dla wygody pomijając fizyczność, patrząc przez pryzmat jego psychiki! Przecież on zmienia się w zwierzę, zwykłą krwiożerczą bestię, która jedyne co ma na celu, to sianie śmierci! Nie widzicie, jaki jest przerażony gdy choć zerka na księżyc, jak się go boi?!
- Wiemy to! Syriusz, co my mamy zrobić?!
- Dotrzymać mu towarzystwa. Może chociaż w ten sposób uda nam się go odciążyć...
- Nie zgodzi się. Przecież on nas nieświadomie pozabija, nie zgodzi się na taki układ!
- Ooooh, Peter! - jęknąłem chwytając włosy w garście. Na ten temat stałem się ostatnimi czasy bardzo przewrażliwiony. W nocy ciężej mi spać, a najgorsze są te jasne. Te, w których srebrna tarcza księżyca rozdziera mroki nocy. Bo wiem, że mój przyjaciel cierpi katusze. Sam tylko Hades wie co on wtedy czuje! - Pettigrew ty nędzny szczurze z krzywymi zębami! - warknąłem pomijając w myślach fakt, że to ja mam aparat ortodontyczny. Pamiątka po eliksirach... - Oczywiście, że nie będzie tego chciał! Gdybyśmy byli jako ludzie, to od razu moglibyśmy się żegnać z życiem!
- No to jak inaczej? Wilkołak jest przecież groźny dla ludzi. - mruknął James obracając w ręku włącznik od łanjobomby. Przystanąłem wpychając ręce do kieszeni.
- Właśnie, Potter. Dla LUDZI. Zwierzęta traktuje jak przedstawicieli własnego gatunku.
- Czyli że mielibyśmy zamieniać się w zwierzęta? Transmutację ludzką przerabiamy w szóstej kla...
- Peter, deklu! Nie będę czekał ponad pięciu lat! Zamierzam wam uświadomić, że chcę byśmy zaczęli ćwiczyć...
- Mamy zostać animagami?
Popatrzyłem na Jamesa z ulgą.
- Jim, przynajmniej ty mnie rozumiesz.



Drzwi zatrzasnęły się tuż po chwili, w której udało mu się wskoczyć na mostek wagonu. Rozejrzał się niepewnie wokół siebie zastanawiając się, w którą stronę mogli udać się chłopcy. Remus westchnął. Nie miał zbytniej ochoty łazić po pociągu i ich szukać, z resztą, na nic nie miał ochoty. Podrapał się w czoło, pociągiem lekko szarpnęło. Ruszyli. Podszedł do drzwi ze szklanymi szybami. Do drzwi, którymi przed chwilą wszedł. Oparł dłonie na przezroczystej ściance. Z małym zainteresowaniem oglądał mijane budynki, ulice, latarnie, sklepy, śmigających w oczach ludzi. Przygryzł wargę czując, że robi mu się słabo. Osunął się na kufer kryjąc twarz w dłoniach.
"Jeśli do końca tej podróży uda mi się nie zemdleć lub nie zwymiotować..."
- ...to będę z siebie dumny... - dodał do siebie już na głos. Ukrył bladą buźkę w dłoniach, łzy zapiekły go pod powiekami. Nienaturalnie wyostrzony, nawet pod ludzką postacią zmysł słuchu, znów dał o sobie znać. Do jego uszu wyraźnie dobiegł go syriuszowy, podenerwowany krzyk:
- Peter, deklu! Nie będę czekał ponad pięciu lat!
Remus chrząknął z pewnym trudem. Przełknął powoli ślinę, wyprostował się i wstał. Oparł się o ścianę lokując niezbyt przytomne spojrzenie w suficie. Po pięciu minutach w takiej pozycji, drzwi działowe otworzyły się ukazując wzburzonego Blacka.
- Remus, tu jesteś! Właśnie się zastanawialiśmy, gdzie mogłeś się po... Co ci jest?


Zwróciłem ku niemu zmęczone spojrzenie. Potrząsnąłem nieznacznie głową starając się uśmiechnąć. Mięśnie twarzy stawiały mi opornie oporny oprór. Chłopak westchnął i podszedł do mnie. Wyciągnął ręce przyciągając mnie do siebie w przyjacielskim uścisku. Odwzajemniłem gest czując, że niebezpiecznie kręci mi się w głowie. Mocniej uchwyciłem dłońmi jego ubranie. Odsunął mnie lekko od siebie, próbując mi zajrzeć w zapełnione łzami bólu oczy. Te przeklęte rozcięcia, te głupie mdłości... I ta pękająca głowa... Nogi się pode mną ugięły, świat zawirował, zrobiło się zupełnie ciemno. Powróciła sytuacja sprzed kilku lat:
Ja sam, w lesie. Ciemność, noc. Przyciśnięty do drzewa, przede mną wilkołak. Wpija zęby w moje drobne ciało pięcioletniego chłopca, straszliwy ból szarga każde zakończenie mojego najdrobniejszego nerwu, świadomość pulsuje boleśnie. Cofa się, ocieka sokami niewinnej ofiary, w ustach czuję słodki smak krwi. Prawie mdleję, trzymam się jednak. Odpycham go, instynktownie uciekam. Odruchową reakcją otępiałego mózgu uciekam...
Błysk.
Pierwsza moja pełnia. Mama mówi że wszystko będzie dobrze, a później? Wiadomo co. Ból, straszliwy ból. Nie mogę wytrzymac, krzyczę, miotam się, płaczę. Nic to nie daję, nie mogę zemdleć, nie mogę umrzeć. Pierwszy raz zawsze taki jest... Zawsze trzeba przejść przez to z kompletną świadomością tego, co się z tobą dzieje. Straszliwa świadomość...
Kolejny błysk.
Leżę w łóżku, po pierwszej przemianie. Jestem zły, strasznie zły. Wściekły, wyprowadzony z równowagi. Tłumię to w sobie dzielnie nie dając po sobie poznać, że jestem zły na uzdrowicieli. Że mi nie pomogli, mimo że obiecali. Że jestem wściekły na matkę. Że mnie okłamała. Nie było dobrze, to było... Tego nie da się opisać słowami, JAKIE to było! Że nienawidzę ojca - to przecież przez niego...! Że nienawidzę samego siebie. Za to, jaki jestem. Za to, CO noszę w sobie. Już do końca, do ostatniego uderzenia serca, ostatmiego, rozpaczliwie skradzionego światu oddechu.
Czy już przez całe życie będę musiał udawać? Udawać, że wszystko jest w porządku, że jestem normalny, nie mam żadnego problemu? Czy już zawsze będę musiał okłamywać przyjaciół, których mam naprawde niewielu? A może w ogóle ich nie mam?... Przecież gdy jednak zdobędę się na odwagę i im zdradzę największy mój sekret, to... Oni się ode mnie odwrócą...



James patrzył ze strachem na nieprzytomnego przyjaciela. Zgodnie z poleceniem Blacka otworzył okno, po czym wybiegł z przedziału. Rozejrzał się rozpaczliwie dookoła. Którędy do początku pociągu?! Skierował się na oślep w lewą stronę. Zatrzymał się nagle jak wryty, wpadł do pierwszego z brzegu przedziału. Ślizgoni z ostatniej klasy zaklęli na widok wpadającego pierwszoroczniaka. Nie przejął się tym, dopadł do okna. Wystawił przez nie głowę. Wiatr uderza go w twarz z prawej strony, wszystko co tam się znajduje przybliża się z dużą prędkością. Musi więc biec w prawo... Krzycząc na odchodznym przeprosiny, wysoczył na korytarz i pobiegł w prawo. Po pięciu minutach biegu na złamanie karku, dotarł do odpowiednich drzwi. Załomotał w nie z całej siły, chcąc zagłuszyć stukanie pociągu. Wszystko delikatnie się kiwało w miarowym tępie przeskakiwania otworów w szynach. Otworzyli, ujrzał tę przemiłą kobietę rozwożącą słodycze. Popatrzyła na niego ze strachem.
- Cóż się stało, kochanieńki?
- Proszę pani, bo mój kolega... Jemu coś się stało, on nieprzytomny jest!
- Prowadź!
Odkręcił się w miejscu i szybkim marszem ruszył w przeciwną stronę swego przyjścia.


Oby to nie było nic poważnego. Wiem, że dziś w nocy była pełnia, pewnie przez nią zasłabł. Ale kto wie, czy czegoś mu nie potrzeba? Sześć minut marszu, aż łydki rozbolały, i gwałtonym szarpnięciem otworzyłem drzwi. Remus nadal nie odzyskiwał świadomości, pani od słodyczy pochyliła się nad nim. Zatrzasnąłem drzwiczki i zasunąłem zasłony na szybkach. Kobieta przyłożyła mu dłoń do czoła, po czym wyczarowała kubek zimnej wody. Podała go mnie, rzuciła coś do Syriusza podtrzymującego Remiemu nogi w górze. Ciekawe po co? Będę się musiał go o to zapytać.
Jest! Budzi się! Już się naprawdę zaczynałem bać... Pomogliśmy mu usiąść, podałem wodę. Przytknął kubek do lekko rozchylonych warg, ręce mu się trzęsły. Upił kilka łyków i zacisnął powieki. Blady był jak śmierć. Otworzył oczy i z lekkim zażenowaniem wypisanym na mokrej twarzy, rozejrzał się po zebranych.
- Już dobrze się czujesz?
Pokiwał głową zakładając okulary, które podał mu Peter.
- Po prostu zrobiło mi się troszkę słabo, czasami tak mam. - wyraźnie wymusił uśmiech. - Nic mi nie jest, naprawdę.
Patrzyła na niego badawczo, nagle coś zaczęło jej pikać w kieszeni. Wyjęła, nacisnęła żółty guziczek i wstała z klęczek.
- My się nim zajmiemy.
Uśmiechnęła się lekko do Blacka, po czym położyła rękę na klamce.
- Wierzę. Wybaczcie, naprawdę muszę iść. Gdyby jednak coś się stało, wiecie, gdzie mnie szukać.
Pokiwaliśmy głową, wyszła. Zostaliśmy sami całą czwórką, Rem był wyraźnie zmieszany. Popatrzył na nas, po czym wstał. Wdrapał się na ławkę i sięgnął go kufra, któy załadował tam Black. Był dla niego za wysoko, łahaha... Metr czterdzieści trzy to zdecydowanie za mało.
- Co chcesz? Syriusz podniósł się z miejsca i znalazł się obok Rema. - Wezmę.
- Em... W takim pudełku mam eliks-siry... Ten niebieski...
Ser kiwnął głową, chwilę pomacał ręką na oślep. Wyciągnął wyżej wymienione pudełko i otworzył wieczko.
- Niebieski? Ale który? Tu są ze dwa odcienie.
- Ten jaśniejszy, na etykiecie powinno być napisane: El.Wmac.Dw.
Skinął głową i podał odpowiednią fiolkę. Schował pudełeczko tam gdzie było, zatrzasnął wieko i opadł na tyłek obok Lupina. Blondynek odkorkował sobie napój i wypił całą zawartość. Już po chwili wyglądał naprawdę dużo lepiej.
Black ma rację. To na pewno jest wilkołactwo... Drgnąłem przypominając sobie moje pytanie. Skierowałem się do Sera.
- Syriuszu, po co ty mu podtrzymywałeś nogi?
- Kiedy ktoś zasłabnie, należy to zrobić. Szybciej się wtedy obudzi, bowiem krew wypchnięta ciśnieniem z dolnych partii ciała lepiej zaopatrzy mózg w potrzebny mu tlen.
- Ahaaaa....!
Popatrzyliśmy po sobie całą czwórką, po czym zgodnie ryknęliśmy śmiechem.



Chłopcy kiwali się na drewnianych, obitych brązowym materiałem ławeczkach trzymając się za brzuchy. Naprawdę, Remus miał niebywały talent do dodawania grozy nawet najzwyklejszych, typowo małżeńsko-rodzinnych spraw na święta. Peter otarł łzę śmiechu i spojrzał na oburzonego, drobnego chłopca o naprawdę mylącej urodzie.
- To nie jest śmieszne! To było straszne! Kiedy już posprzątali te nieszczęsne pierogi, zasiedliśmy do kolacji. Wszystko było okej, z wyjątkiem faktu, że akurat zachrypłem, a zażyczyli sobie, bym im zaśpiewał kolędę. To było okropne! Otworzyłem buzię, nabrałem powietrza i zakwiliłem im: "Wśród nocnej ciszy". Mama ją uwielbia, to była jej ulubiona jeszcze z dzieciństwa, kiedy spędzała je w Polsce. Sara, moja kuzynka powiedziała, bym lepiej przestał śpiewać, bo Mikołaja przestraszę.
Syriusz roześmiał się ironicznie. Popatrzył na Lupina.
- Biedna ta twoja kuzynka. Ta cała Sara nadal żyje w złudzeniu, że istnienie coś takiego jak Mikołaj?
- Widać tak. Nie jestem pewien, czy nadal nie twierdzi, że aby było dziecko, to musi przylecieć bocian i zasadzić kapustę...


Chichocząc nerwowo słuchałem ich opowieści ze świąt. Remus piętnaście minut opowiadał wszystko do momentu, kiedy jego rodzice zechcieli im o czymś powiedzieć.
- No i wtedy to była już masakra... Tato wypalił, że będą mieli dziecko! Zaplułem cały stół sokiem...
Znów wszyscy daliśmy upust radosnym emocjom.
Właściwie to całą drogę rozmawialiśmy o różnych przyziemnych sprawach. A konkretnie to chłopaki, ja myślałem nad tym, co powiedział Black nim wrócił z nieprzytomnym Remiakiem. Animadztwo? Przecież to takie niebezpieczne, mogą nas za to wyrzucić ze szkoły, zamknąć w Azkabanie... To by było okropne! Nie rozumiem ich, po co się tak narażać by komuś pomóc? Jemu się NIE DA pomóc, on jest skazany na to i już! Będę musiał udawać, że nic do niego nie mam, że nadal go lubię, że uważam, że jest fajny... Dziwnie czuję się w jego towarzystwie. Tak... niepewnie. Jakbym się go bał?...
Oh! Nawet nie zauważyłem, kiedy dotarliśmy na stację w Hogsmeade!



Chłopcy wylegli z resztą uczniów na peron. Syriusz zerknął badawczo na Lupina. To jego zasłabnięcie ani troszkę nie przypadło mu do gustu. Uśmiechnął się do niego szeroko, gdy ich spojrzenia się spotkały. Black odwrócił twarz w stronę majaczącego w ciemności Hogwartu. Ubywający powoli księżyc użyczył wszystkim swego srebrnego światła, Remus drgnął konwulsywnie, gdy ta jasna struga zalała jego drobne, poranione ciałko zakryte zimowym, szkolnym płaszczem. Popatrzył z lekkim uśmiechem na kontury zamku, zapalone gdzieniegdzie światła. Wsiadł z przyjaciółmi do powozu, po czym przycisnął się do ona patrząc na swój nowy dom, w którym spędzi kolejne pół roku życia.
Black, który poszedł w ślady Remusa uśmiechnął się błogo, czując ciepło zalewające jego z pozoru zimne, arystokratyczne serce pompujące złą, czarną krew potomnych pokoleń Salazara Slytherina.


Nareszcie w zamku! Już nie mogłem doczekać się tej chwili. Kwadrans podróży rozklekotanymi, samonośnymi wozami i mogłem wyskoczyć na brukowany dziedziniec zamku. W jednej chwili wypłynęły ze mnie troski, zostało tylko to cudowne uczucie wytęsknionego powrotu do domu. Bo to jest mój dom. Nie ta wielka buda na Grimmuald Place dwanaście. Eh...
Rozłożyłem szeroko ramiona przeciągając się, uśmiechnąłem się od ucha do ucha.
- No i znów w zamku... - dobiegł mnie ciepły, pełen czegoś na rodzaj rozczulenia głos Lupina.

Komentarze:


Potterówna
Piątek, 22 Maja, 2009, 17:01

Suuuper!
Jak zawsze z resztą

 


Zielak
Piątek, 22 Maja, 2009, 19:07

Ach, dziękuję za dedykację i życzenia... Co tam, że z lekkim spóźnieniem ; p Po prostu nie miałam pomysłu na komentarz.
Notka jak zwykle świetna. Bardzo dobrze, że choć jeden jedyny Peter okazuje w miarę ludzkie uczucie zwane lękiem, bo stałoby się to trochę nienaturalne. A panu Blackowi odrobina niepewności by się przydała...
Pozdrawiam i całuję ;]

 


Becky
Sobota, 23 Maja, 2009, 10:42

Bardzo podobało mi się, że notka dłuuuuuuuga, bo wiadomo, że taką lepiej i dłużej się czyta :) Poza tym naprawdę fajny jest ten pomysł z wprowadzaniem myśli bohaterów do pamiętnika, bo w ten sposób łatwiej odgadnąć uczucia, które Huncwotom towarzyszą.
Pozdrowionka i weny życzę :)

 


Selena
Niedziela, 24 Maja, 2009, 12:59

ŚWIETNE!! Naprawdę super, a co do niepewności Blacka, to moim zdaniem nie powinno jej być, bo Black jest pewny siebie, odważny i niezależny. Jakoś niepewność, lęk i inne podobne odczucia mi do niego nie pasują. Notka świetna. Pozdrawiam i zapraszam do Neville' a :)

 


Aleksa
Poniedziałek, 25 Maja, 2009, 19:46

Jak zawsze swietnie ;p
Podoba mi sie pomysl z wprowadzeniem mysli bohaterow,a co do lęku Blacka... uwazam ze jest na miejscu, bo przeciez on ma 11 lat a nie 17. Zreszta kto sie nie boi?
Pozdrawiam i caluje ;)

 


Syrcia
Poniedziałek, 25 Maja, 2009, 23:33

Yooo! I mam pięć komentów, haaa... Jeszcze tylko zapraszam do Remuska, trzech brakuje... :-P Wcześniej nie dodam, a notka do Lunia i Huncy już leżakuje na kompie :D
Pozdrawiam, i dzięki za całuski, Alekso :D
A niepewność Serka... hmm... Przegłosowane, trochę zatrzęsie portkami. :D

 
Twój komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki