Nowa ksiega Huncwotów! Księgę prowadzą Huncwoci Syrcia Do 01`12`2008 Księgę prowadziły Milaj i Marcy
Do 20 lipca 2008 roku Księgę prowadzili Huncwoci:
Lilly Sharlott - James Potter
Karolla - Peter Pettigrew
Melisha - Syriusz Black
The Halfblood Princess - Remus Lupin
19. Sielanka Huncwotów. Bo Hunce, to nie tylko kosmiczne psoty!
I znowu nowa notka. Trochę krótka, ale ważne, że jest. Z resztą, chyba nie zasługujecie na długie... Jestem zawiedziona na was! Za mało komentów
Teraz postanowiłam zrobić tak, że notki będę dodawała i tutaj i u Remusa jednocześnie. Tak więc nie wiem, co jakie odstępy czasowe będą się pojawiały nowe wpisy, ale raz na miesiąc to możecie być spokojni. Po prostu nie wiem, na jaki rodzaj pisania mnie najdzie - opowiadanie czy pamiętnik, a ostatnio mam fazę na pisanie do mojego bloga...
Tak więc skoro notka jest tutaj, to zapraszam i do Remuska. I dlaczego, psia krętka, tam jest tak mało komentarzy?!...
Od tej feralnej rozmowy trójki uczniów minęło kilka tygodni. Przebiegł luty, nastał marzec wyganiając mróz ze szkolnych włości. Teraz, w pełnej swej wiosennej okazałości, naturą rządził czwarty miesiąc w roku.
Syriusz, Remus, James i Peter, siedzieli pod bukiem na błoniach ciesząc się słońcem, które szczodrze obdarowywało błonia złocistymi promieniami.
Pewien już dwunastoletni wilkołak, który dziesiątego marca ukończył dwanaście latek, noszący mityczne imię Remus, z błogim uśmiechem wyciągnął przed siebie nogi i odchylił się do tyłu, opierając na rękach. Wystawił buzię do słońca, czując przyjemny powiew wiatru mierzwiący mu miodowe włosy. Westchnął lekko, oddając się słodkiemu lenistwu, powoli i spokojnie wdychał świeże powietrze, wymieszane z wonią kwiatów.
Syriusz, zdjęty prosto z gwiazdozbioru Wielkiego Psa, leżał rozłożony na zielonej trawce, mieląc w zębach trawiastą gałązkę. Ręce skrzyżował pod głową, tworząc coś na rodzaj poduszki, nogi ugiął w kolanach, prawą założył na lewą i miarowo kiwał stopą, którą kontrolowała lewa półkula jego szanownego mózgu. Stalowe oczy miał otwarte, miarowo skanując idealnie błękitne niebo przyglądał się płynącym powoli po sklepieniu puszystym, białym obłokom.
- Cumulusy.... - mruknął w idealnej ciszy, panującej wśród naszej czwórki.
James, czyli chłopak o standardowym imieniu, wyraźnie nie dosłyszał głosu swego przyjaciela. Siedział oparty plecami o drzewo, nieobecny, rozmarzony wzrok utkwił gdzieś w jednej z wielu wieżyczek zamku. Oddech miał spokojny, nie martwił się niczym. No, bo czy powodem do zmartwienia mogą być nadchodzące egzaminy końcoworoczne?
Peter, o równie sławnym identyfikatorze w metryce, siadł po turecku i zadzierając głowę, studiował budowę gałęzi wyżej wymienionego buku. Po kilku minutach stwierdził, że po tym drzewie dobrze by się wspinało. Jednak to nie rozrywka dla niego. On nie lubił się zbytnio gimnastykować między konarami. To w przeciwieństwie do Lupina, pomyślał. Jak jego coś najdzie, to z drzewa by najchętniej w ogóle nie schodził.
Westchnął ciężko, przenosząc wzrok na lśniącą złocistym światłem, błękitną taflę jeziora. Black ziewnął szeroko, nie bawiąc się w zakrywanie ust dłonią. Zamlaskał, zamykając oczy. Było mu tak dobrze, był tak cudownie zrelaksowany... Chciał, by ta chwila trwała wiecznie, miał ochotę zatrzymać czas, złapać tą uciekającą chwilę w skarbonce śwince. Bo ta chwila warta była przejechania setek tysięcy mil... Najlepiej motocyklem.
Wiedział, że to niestety niemożliwe. Kiedyś musiał wstać, otrzepać ubranie i udać się do zamku. Ot, chociażby na kolację czy po prostu by pójść spać. Mimo tej dołującej świadomości, rozciągnął wargi w uśmiechu.
- Wracamy do zamku?
- Nie ma nawet takiej opcji. - odpowiedział Jamesowi ciepły głos Remusa, przebrzmiały marzycielskim zatraceniem w myślach. - Jest mi tu za dobrze...
Odpowiedziały mu ciche śmiechy przyjaciół. Peter westchnął.
- Głodny jestem...
- To idź do kuchni po coś do jedzenia, masz problem... - mruknął poirytowany Syriusz. Nie lubił, gdy przerywano mu takie momenty. Zamknął oczy, słysząc w uszach szum wiatru tańczącego wśród traw. Młode źdźbła połaskotały go po twarzy. Zachichotał cicho.
Dla Pottera było jednak zbyt sielankowo. Nie lubił nic nie robić. Nie lubił tracić czasu na słodkie lenistwo. Jak miał nic nie robić, to tylko, gdy spał.
- Ja nie mogę, jak tu gorąco... - jęknął po dłuższej chwili milczenia Black. W jego tonie jednak nie dało się usłyszeć ani krzty skargi, raczej coś na rodzaj zadowolenia. James natychmiast się ożywił.
- Poczekajcie chwilę, przyniosę wam "Tarczyna"!
- Jaki lokaj.... - zaśmiał się Black, machając miarowo prawą kończyną dolną. Potter żachnął się gwałtownie.
- Nie lokaj, po prostu nie chce mi się tu siedzieć!
- Wiem, wiem... Wybacz.
- Nie było sprawy. - Jim uśmiechnął się na tyle szeroko, że widać mu było siódemki, po czym wstał i w podskokach ruszył do zamku. Ser i Remi wymienili spojrzenia i delikatnie wzruszyli ramionami. Powrócili do rozkoszowania się tą cudowną, weekendową wolnością. Peter wstał. Nie widząc, żeby jego przyjaciele dostrzegli fakt, że chce gdzieś iść, poczuł, że robi mu się przykro. Zganił się szybko w myślach, kierując kroki ku budynkowi szkoły. To niedorzeczne, by mieć powód do smutku tylko dlatego, że koledzy nie zauważyli twojego odejścia, Peter. To o niczym nie świadczy. Oni się po prostu zamyślili, to wcale nie znaczy, że cię nie lubią...
Pettigrew próbował wmówić sobie, że Black, Potter i Lupin naprawdę go lubią (pomijając milczeniem fakt, że tak jest w rzeczywistości). Nie wiedział czemu, ale czuł się przy nich jak dziewiąta noga u akromantuli. Po prostu taki niepotrzebny, obcy... niechciany?
Było mu z tego powodu przykro. Ilekroć powie coś, co jest choć odrobinkę nie na miejscu, Black gromi go wzrokiem, uśmiecha się ironicznie. Ale cóż z tego, że on jest taki z natury, kiedy to nie jest miłe?
Potter w takiej sytuacji patrzy na niego z politowaniem, stuka się palcem w czoło. Kolejny, co nie zwraca uwagi na uczucia innych...
A Lupin? Po prostu go ignoruje, ostentacyjnie powstrzymuje się od komentarza. Ignoracja dla niektórych może być gorsza, niż najbardziej chamska docinka... Pfi, też mi coś. Próbuje być kulturalny!
Pettigrew miał wrażenie, że oni go wcale nie chcą w paczce. Po co więc na siłę się do nich dokleja? Dlaczego ma im tylko ciążyć, wpędzać w szlabany - bo wymięknie? Wszyscy wiedzą, że oni są ze sobą zgrani, Syriusz i James niczym bliźniacy - nierozłączni, mają wspólce cechy urody, czasem nawet mówią to samo w tym samym momencie. Nawet mają po części tę samą krew!... Rwą do przodu, szaleją, swą rezolutnością wywołują uśmiech na twarzach uczniów, niekiedy i u nauczycieli. A Remus w ich trójce? Uspokoi, poprawi pracę domową, gdy zasną nad wypracowaniem - delikatnie zabierze i dokończy, żeby ich nie budzić. Bo po co, kiedy są zmęczeni? Niech się wyśpią, a rano spotka ich maleńka niespodzianka.... Do niego zawsze mogą przyjść, gdy będą mieli jakiś problem. Nawet najgłupszy, najbardziej błachy. Nie wyśmieje ich, tylko pomoże.
Po świętach, Syriusz wrócił do zamku podekscytowany, ale i podłamany. Źle czuje się z faktem, że ma taką rodzinę, był chamski, oschły i ironiczny. Porozmawiał z Lupinem w walentynki i co? Zmienił się nie do poznania. Uśmiechy śle na wszystkie strony, nie przejmuje się już tak bardzo uwagami na temat przydziału do domu, docinki na temat nazwiska bagatelizuje pełnym politowania uśmieszkiem. Nie przejmuje się tym... Być może ten fakt już go tak bardzo nie boli?
Choć Peter znał Remusa dosyć krótko - bo czym jest kilka miesięcy? - wiedział, że ten drobny blondynek jest niczym okład na ranę. Porozmawia, wysłucha, by lepiej zrozumieć, postara się wczuć w sytuację drugiej osoby. Jest po prostu empatyczny...
Dlaczego więc on, Peter, nie może być taki jak oni?
Zacisnął pulchniejsze dłonie w piąstki, czując zbierające się pod powiekami łzy. To było takie niesprawiedliwe!
Przydepnął rozwiązaną sznurówkę i nie spodziewając się tego gwałtownego szarpnięcia, upadł. Widząc to, kilkoro uczniów roześmiało się złośliwie, kilku spojrzało na niego ze współczuciem, ale nic nie powiedzieli. Bo i po co? Po co przejmować się jakąś niezdarą?
Podniósł się niezgrabnie, znów upadł. Tym razem nadepnął na pelerynę od mundurka.
- Nic ci nie jest?
Wzrokiem napotkał wyciągniętą do niego, drobną rączkę. Uchwycił ją, osóbka pomogła mu wstać. Widać, że pierwszoroczna. Blondynka uśmiechnęła się do niego wesoło. Biła od niej radość z życia i troska okazywana każdemu, kto tego potrzebował. Włosy miała upięte w śmieszną kitkę, czarne oczy patrzyły na Petera ciepło.
- Jestem Susan Fletcher.
- A ja... P-peter Pettigrew.`
Roześmiała się wdzięcznie. Puściła jego rękę.
- Nie musisz się jąkać, przecież cię nie zjem. I zawiąż buty, jeszcze znowu upadniesz.
Pet zawiązał sznurówki w dwie kokardy i wyprostował się. Dziewczynka była z Hufflepuffu, sądząc po barwach naszywki na szkolnej pelerynie od szaty. Z resztą, ten borsuk mówił sam na siebie.
Razem ruszyli korytarzem.
- Ludzie są naprawdę podli. W tym, że się przewróciłeś, nie było nic śmiesznego! Każdemu może się zdarzyć.
Kiwnął głową, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. W towarzystwie dziewczyn już w przedszkolu czuł się onieśmielony. Nawet przed własną kuzynką Mary... Susan pokierowała ich na błonia.
- Jest taka piękna pogoda... Może chodźmy się przejść?
Peter niezbyt pewnie przystał na tę propozycję. Nie czuł się w jej towarzystwie jakoś szczgólnie swobodnie. Czy ma z tym związek to, że nie zna jej długo, dopiero ją poznał czy może to, że jest dziewczyną?
Nie miał pojęcia.
Remus wyrwał się z zamyślenia i rozejrzał się ze zdziwieniem wokół.
- Gdzie Peter?...
Odpowiedziała mu cisza. Ściągnął brwi i popatrzył na Syriusza. Drzemał.
Lupin westchnął, kładąc się na brzuchu. Uniósł się lekko na łokciach i zaczął lekko wymachiwać zgiętymi w kolanach nogach. Obserwował kilka dłuższych chwil tańczące plamki światła, które przebiły się przez grubą pierzynę liści. Schował nos w trawie, wdychając jej słodki zapach pomieszany z wonią ziemi. Przyjrzał się dokładnie pojedynczym listkom. Z uśmiechem stwierdził, że pomiędzy kolejnymi ździebełkami, przechadza się czarny, lśniący żuczek. Utkwił w nim bystry wzrok. Cudownie, nareszcie jest coś, na czym można bez reszty skupić swą uwagę...
Śledził jego poczynania, a gdy był zbyt daleko by swobodnie na niego patrzeć, ruszył za nim. Zachichotał nagle, nie wiedząc z czego się cieszy. Może dlatego, że robal nagle wrzucił dwójkę i posuwał się naprzód szybciej niż na początku? Remus podążał za nim, czołgając się po podłożu.
Syriusz obudził się z krótkiej, dwudziestominutowej drzemki. Z uprzejmym zaskoczeniem zarejestrował, że został sam. Usiadł, jako że do tej chwili leżał i stwierdził, że jest w szoku. Z rosnącym zdumieniem przyglądał się Remusowi, który wyraźnie na coś patrząc, posuwał w przód ruchem godnym dżdżownicy, czyli ręce złożył wzdłuż ciała, unosił się od pasa w górę i sunął w przód, rozpłaszczając się na ziemie. I cały ceremoniał od nowa. Syriusz chrząknął lekko.
- Eeee... Remusie, co ty wyprawiasz?
Blondyn drgnął i odwrócił się. Uśmiechnął się szeroko.
- Oglądam żuczka.
Black przekręcił się na plecy, wybuchając donośnym śmiechem, któremu zawtórował chichot Remusa. Podniósł się z ziemi i otrzepał ubranie. Zakołysał się na piętach.
- Ciekawe, że James jeszcze nie wrócił...
Syriusz zakasłał, przystawiając do ust zaciśniętą pięść. Wyprostował się i zarzucił głową, odrzucając czarne kosmyki z twarzy.
- Rzeczywiście fascynujące, Damo.
Lupin zgromił go wzrokiem, co wywołało tłumioną przez Blacka radość w swej arystokratycznej osobie. Popatrzył z rozbawieniem na Remusa, który teatralnie się obraził. Równie aktorskiego fuknięcia nie mogło zabraknąć... Syriusz uśmiechnął się, wsuwając dłonie do kieszeni spodni od mundurka.
- Chodź do szkoły, Remi. Może znajdziemy po drodze Jamesa.
Remus skinął głową i odrzucając dąsy na bok, pochylił się, podnosząc torbę z ziemi. Przewiesił ją przez ramię, po czym razem z Syriuszem, równym krokiem udał się w stronę zamku. Szli spokojnie, spacerkiem. Nie mieli powodu, by się gdziekolwiek spieszyć. Była niedziela, szkołę zaczynali dopiero od jutra, a wszystkie zadania domowe - za co mogli pokłony słać uporowi Remusa - mieli odrobione. Westchnęli jednocześnie, w tym samym momencie popatrzyli na siebie. Skwitowali to chichotem. Chrząknęli wymijająco w tej samej sekundzie. Zgodnie wykonali gest: "Poker face" i w ciszy drobili ku wrotom zamczyska.
Syriusz zagle się zatrzymał, wyciągając rękę, by zahamować Remusa.
- Co ci?...
Seru wyciągnął dłoń i wskazał na parkę, która kierowała się w stronę jeziora.
- Mnie wzrok myli, czy tam idzie Peter?...
Remus wytężył wzrok we wskazanym kierunku.
Kurczę, to chyba faktycznie Pettigrew... Sylwetka kropka w kropkę jak u niego, kolor włosów ten sam, spodnie opadają tak jak jemu, chód również peterowy...
- Czeeeść, Syriuszku!
Black zmarszczył czoło, patrząc na grupkę drugoklasistek, które właśnie ich wyminęły. Pomachały mu i trzymając się kurczowo jedna drugiej, zaniosły się gwałtownym chichotem, widząc, że na nie spojrzał. Brunet uniósł zdziwiony brwi. Patrząc na Rema, wskazał na dziewczyny z niepewnym wyrazem twarzy. Lupin lojalnie pohamował śmiech i wzruszył ramionami.
Na Jamesa natknęli się na piątym piętrze, gdy zmierzali do wieży Gryffindoru.
- James? Gdzieś biegał? Szukaliśmy cię jakiś czas...
- Wybaczcie, zapomniałem... Ale "Tarczyny" mam! - dodał z dumą wypinając pierś. Wyjął z kieszeni peleryny od mundurka trzy butelki, podał przyjaciołom po jednej.
- Boże, dzięki ci za to... - westchnął Remus, odkręcając swoją butelkę. Zajrzał pod korek.
- Co napisali? - zapytał Syriusz, widząc nietęgi wyraz twarzy Lupina.
- "Nie ma za co"...
- "Tarczyn" jednak zawsze wie wszytko! - oświadczył James, przystawiając wargi do szklanego gwintu naczynia. Usiedli na oknie, przewieszając nogi na zewnątrz. Potter wyciągnął wolną rękę i wskazał na jedną z kłębiastych chmur, toczących się po niebie.
- Czy nie uważacie, że tamta chmura przywodzi na myśl jednorożca?
Syriusz skierował wzrok w odpowienim kierunku. Zmrużył oczy lustrując obłok wzrokiem.
- Raczej jak pegaz. Jednorożce nie mają skrzydeł.
- Tak, może testral od razu? - zapytał z lekkim przekąsem Lupin, gdy chłopcy zaczęli się sprzeczać. "Przecież tych skrzydeł jeszcze przed chwilą nie było!", "Ale teraz są, Potter.", "Niby skąd?!", "James, baranie, chmury ciągle zmieniają kształt!".
- Testral?
- Nie mówicie, że o nich nie słyszeliście!
Remusek wybałuszył jasne oczka na przyjaciół. Pokręcili głowami. Blondyn westchnął z rezygnacją.
- Nie musisz nam mówić całej definicji podręcznikowej, po prostu podstawowe kilka informacji. - Syriusz i James uśmiechnęli się niewinnie. Gdy Remusa nie było z nimi, to nieraz nazywali go "Podręczną Jedenastoletnią Encyklopedią Na Nogach", w skrócie PJNN. Lupin westchnął.
- Testral to magiczne stworzenie, które najłatwiej zwabić na świeże mięso lub krew. Wyglądem przywodzi na myśl czarnego konia z dużymi skrzydłami nietoperza. Ma białe, puste oczy i jest tak chudy, że skóra do tego stopnia opina mu się na kościach, że można liczyć chrząstki, a ktoś o szczególnym zamiłowaniu do muzyki, ma możliwość grania na żebrach. Testrali nie widzą wszyscy, jedynie ci, którzy widzieli czyjąś śmierć.
Upił kilka łyków, wpatrując się w obiekt dyskusji.
- Mnie to przypomina górskiego trolla.
Roześmiali się całą trójką.
Jeszcze raz zapraszam do Remusa. Tylko dopiszę i dodaję. Dziś albo jutro.
Komentarze:
Daria Poniedziałek, 15 Czerwca, 2009, 19:52
Notka bardzo fajna
Rozmyślania Petera mi się podobały
Do Remusa też zajżę