Nowa ksiega Huncwotów! Księgę prowadzą Huncwoci Syrcia Do 01`12`2008 Księgę prowadziły Milaj i Marcy
Do 20 lipca 2008 roku Księgę prowadzili Huncwoci:
Lilly Sharlott - James Potter
Karolla - Peter Pettigrew
Melisha - Syriusz Black
The Halfblood Princess - Remus Lupin
Iguś, naprawdę ty mi napisałaś ten komentarz? Dziwne... ^ ^
Przepraszam, że nie dodaję notek. Właściwie nigdzie. Jest taka piosenka "Maj". Kto zgadnie, czemu nie mogę zebrać myśli? xD
Notka nijaka i krótka (7,5 strony w Wordzie xD), przyznaję się. Napisałam ją tylko ze względu na was... Ach, nie dziękujcie...
- Zalaz zajele nas falaaa! - zawołał mały chłopiec, sepleniąc się niemiłosiernie. Plasnął otwartą rączką w wodę w wannie. - Plaaaś! Łaa! Toniemy! Latuj siem kto mozie! Zatapia naas!
Nabrał powietrza i schował się pod wodą.
Dorea pokręciła głową, stając w drzwiach łazienki. Uśmiechnęła się lekko, patrząc na pozalewane ściany, podłogę, a nawet i lustro.
Spod wody wynurzył się James.
- Na scescie znalezlisimy siem na wyspie! Ulatowaniii! - zawył, wyrzucając serdelkowate rączki w górę.
James był dość pulchnym pięciolatkiem.
- No, skarbie. Dosyć na dzisiaj. Paluszki masz już jak te fasolki w słoiku na parapecie.
Chłopiec przysunął rączki bliziutko do swojej buzi. Patrzył chwilę na pomarszczoną od wody skórę.
- Mi teź wyskoczom pendy? - zapytał, kierując spojrzenie w stronę matki.
Pokręciła głową, rozbawiona.
- Nie, skarbie. - Rozłożyła ręcznik. - A teraz chodź.
James wstał, pozwalając owinąć się mamie puchatym, żółtym ręcznikiem.
- Tata! - zawołał, wyciągając ręce do ojca, który stanął w drzwiach.
Charlus podszedł bliżej, całując żonę w policzek. Wziął od niej chłopca, wsuwając go sobie pod pachę.
Chłopiec był z tego powodu bardzo ubawiony.
Machał mokrymi nóżkami, chichrając się po swojemu, pokazując wszystkie mleczne zęby.
Remus wybuchł śmiechem, uchylając się przed porcją piany ze szczoteczki Jamesa. Chichocząc, uskoczył za szczotkującego swe uzębienie Petera, robiąc sobie z niego tarczę.
- Tchórzu! - zawołał Potter.
Syriusz biernie ignorował wszelkie krzyki i hałasy, z kamienną minką patrząc w lustro, szorując zęby.
- ...każdy kokardkę ma na ogonie... - bełkotał niejednolitą barwą głosu. Otarł nadgarstkiem pianę, która spływała mu po podbródku.
- Mmm, jakie wąsy - zamruczał James.
- Co? - sapnął Black. Wypluł zawartość ust do kamiennej umywalki, sięgając po ręcznik. Otarł wargi, przysuwając się do lustra. - Faktycznie! - zapiał ochryple.
- Nie no, Syri staje się mężczyzna... - powiedział przesyconym namiętnością, wciąż wręcz do bólu dziecięcym głosikiem Remus. - Mmm, czuję się taki... Niewieści przy tobie, Syriuszku. A te bary! - zawołał blondynek, kładąc dłonie na ramionach bruneta, z trudem powstrzymując wybuch śmiechu.
Black mruknął coś pod nosem, tykając palcem tworzący mu się pod nim "meszek".
- Kurdę.
- Kobiety oszaleją - parsknął James.
- Ty to nie bądź taki do przodu, bo cię z tyłu braknie! - zgasił go podirytowany Syriusz, rzucając mu wrogie spojrzenie.
- Nie no, możesz zaczynać podbój, masz już trzynaście lat, no nie? - zapytał Peter, dołączając się do drażnienia bruneta.
Remus zachichotał w rękaw, po czym postanowił zostawić ich samych sobie.
- Jak to brzmi - mruknął do siebie, rozbawiony. - Nasz maleńki Syri dorasta...
Wyłożył się na łóżku, chichocząc opętańczo.
Black dziugał widelcem tosta, niby przypadkiem zasłaniając dłonią pół twarzy. Drażniło go to, co się z nim działo, mimo iż wiedział, że to normalne.
Przecież miał już trzynaście lat.
Zerknął na Jamesa, który z miną maniaka wylewał sobie ketchup na kiełbaski.
Przygryzł wargę, przesuwając wzrok na Remusa.
Wygiął usta w uśmiechu, patrząc na blondyna. Wciąż przypominał dziewczynę - gładka buzia, drobna sylwetka, delikatny głos i te wielkie, złote oczy.
- Remusie... - zaczął nagle.
- Mm? - Bystry wzrok oderwał się od treści książki, którą Lupin trzymał na kolanach.
- Może to głupio zabrzmieć, ale nad czym ty się tak ciągle dziwisz?
Jasne oczy Lupina stały się jeszcze większe.
- Jaa? - zapytał, przykładając sobie dłoń do piersi.
Czarny skinął głową.
- Masz duże oczy.
Lunatyk zmrużył powieki.
- A tobie robią się wąsy.
Black jęknął, kryjąc twarz w dłoniach.
- Wy mi żyć nie dacie?!
- Nie! - zawyła zgodnie reszta.
- Można?... - rozległ się dziewczęcy głos.
Peter skinął głową, wskazując miejsce między sobą, a Syriuszem.
Dziewczyna usiadła na nim, odgarniając długie, ciemne włosy za ucho.
- To nie od ciebie dostałem kiedyś tam? - zainteresował się Czarny, nagle trafiony wspomnieniami prosto w pierś. Nie dosłownie, oczywiście.
Skinęła głową.
- Ode mnie.
- Bolało... - poskarżył się połowicznie do siebie.
- Dziwne, żeby nie.
- Miłe to nie było, wiesz? - zapytał, podpierając głowę ręką, przekręcając się do niej w miarę możliwości przodem. - Jennifer, tak?
Ponowiła ruch głową.
- Domyślam się, że nie było. I tak, tak, jestem Jen.
Syriusz uśmiechnął się lekko, już z lepszym humorem zabierając się za śniadanie.
- Jen - zaczął, nagle trafiony genialnym według niego pomysłem.
Uniosła brew, nieznacznie odwracając do niego twarz.
- Popatrz na mnie - poprosił.
Odwróciła głowę, kierując na niego czekoladowe oczy.
- Chcesz ze mną chodzić? - zapytał, obracając w dłoni truskawkę zdjętą ze stołu.
Zamrugała.
- Że proszę... Co?
Black zignorował śmiechy i gwizdy Jamese i Petera. Remusa nie usłyszał, bo pewnie czytał podręcznik od historii magii, jak powiedział sobie w myślach.
- No... Chcesz ze mną chodzić? - powtórzył, nieco mniej pewnym, z efektywną chrypką, tonem.
Zamrugała po raz kolejny.
- Po co?
Wzruszył ramionami, przesuwając szarymi tęczówkami po suficie.
- Tak sobie.
- Dobra.
Podniosła się, zabierając tosta.
- Cześć - rzuciła do reszty Huncwotów, Syriusza ignorując.
Musiała sobie przemyśleć właśnie zaistniałą sytuację.
Black przechylił głowę.
- Chwila. Dobrze rozumiem? Właśnie mnie olała?
- Nie dosłownie - powiedział rozpromieniony Remus. - Przecież nie będzie sikać w wielkiej sali, nie?
Pettigrew westchnął.
- Nie o to chodziło.
- A o co? - zdziwił się blondynek, stwierdzając, że niezbyt trwa w temacie.
James szturchnął go porozumiewawczo w bok, falując brwiami.
- Syri ma dziewczynę...
- Co? - zdziwił się Lunatyk, mrugając. - Kogóż on podrywa na boku poza mną?
- Nie nazywaj mnie tak! - wrzasnął Syriusz, postanawiając puścić mimo uszu uwagę jasnowłosego przyjaciela.
- Wybacz, kochana - powiedział okularnik do kuzyna, klepiąc go przez stół po ramieniu.
- Jeszcze lepiej - skrzywił się Peter. - Przez ciebie się poczułem, jakbyśmy siedzieli przy stole ze starą, ponętną babcią!
- Ała! - zawył Lupin.
- Przepraszam, nie trafiłem - burknął Syriusz, który dopiero co wymierzył kopniaka pod stołem w piszczel Lunatyka.
Remus łypnął na niego wilkiem.
- Kwadrat - stwierdził, po czym wstał zamaszyście, odrzucając w tył poły szkolnej szaty. Przydepnął jej skraj i machając rękami, upadł groteskowo na plecy.
Ci, którzy to widzieli, zaczęli się śmiać.
- Trochę ci nie wyszło to dumne podniesienie się! - zaśmiał się James.
Remus zebrał się z posadzki, pobieżnie otrzepując ubranie.
- Sztuką nie jest złościć się z powodu porażki, o ile z godnością tą porażkę przyjąć.
Zadarł nos ku sufitowi, po czym głośno tupiąc, opuścił pomieszczenie.
- I tyle go wierni widzieli - skwitował Peter.
- Rzeczy zostawił...
- Jak kocha, to wróci - zaśmiał się James.
- My też lepiej chodźmy, spóźnimy się na zaklęcia - stwierdził Czarny.
Wstał, biorąc torbę swoją i Remusa. Podręcznik od historii wsunął pod pachę.
Remus sapnął głośno, odgarniając wilgotną grzywkę z oczu.
Gorąco. Niesamowicie, straszliwie, okropnie gorąco.
Trzydzieści dwa stopnie Celsjusza.
Rozłożył się na ławce, zamykając oczy.
Miał dość. Miał serdecznie dość wszystkiego - Flitwicka, pogody, klasy, twardej ławki, ciemnego atramentu, kamiennych ścian. PONIEDZIAŁKU.
Tak. Dzień tygodnia był zdecydowanie najgorszy.
Mając ochotę zawyć głośno w proteście, kiedy profesor nakazał im napisać jakąś definicję, dopiero po kilku sekundach, bluzgając w jeszcze dość niewinny sposób pod nosem, podniósł głowę i wyciągnął dłoń po pióro.
Jedna literka. Druga literka.
Kółeczko, kreseczka, laseczka, zaraz znów kółeczko, łączenie... I tak w kółko.
Niemal zmuszał się do stawiania kolejnych znaków graficznych głosek.
Istna katorga.
Niecierpliwym ruchem ręki poluzował krawat. Po chwili jeszcze troszeczkę. I jeszcze odrobinkę...
Powachlował się dłonią przed twarzą.
Jeden guzik, drugi, trzeci... Dwa od dołu, koszulę wyjął ze spodni.
Westchnął ciężko.
Od razu lepiej.
Spojrzał kątem oka na Blacka, który nie dawał żadnego znaku życia, poza tym, że miarowo stukał czołem w ławkę.
Stuk, stuk, stuk.
Topię się. Roztapiam. Zmieniam swój stan skupienia. Szklankę mi dajcie, no! Bo się usmażę na posadzce i będziecie mnie musieli zeskrobywać. A ja będę złośliwy i będę skwierczeć, skwierczeć i śmierdzieć, łehehe... - I tak dalej w podobnym tonie myślał, kręcąc młynki kciukami.
Krawat miał zawiązany wokół głowy, przyciskając włosy do skóry i chroniąc oczy przed ich "włażeniem" i podrażnianiem rogówki.
Wyprostował się, nabierając większą dawkę powietrza. Potarł szczupłymi palcami bolące go nieustannie skronie, zamykając szare oczy. Po chwili znów je otworzył, kierując wzrok na niebo za oknem.
Błękit. Chorobliwy wręcz błękit.
Uśmiechnął się lekko do siebie, wyobrażając sobie, że ten masyw zimnej barwy to woda, chłodna woda, w której powoli, powolutku się zanurza, chroniąc przed prażącym słońcem...
Wrócił na ziemię, do klasy, zeskakując z puszystego obłoku w kształcie głowy króliczka wielkanocnego.
Podniósł rękę, zaczynając nią machać jak flagą.
- Słucham pana, panie Potter? - uśmiechnął się do niego maleńki czarodziej.
- Dlaczego jest tak gorąco? Możemy zrobić luźną lekcję? A może by tak nas pan oblał zimną wodą?
- Umieram... - jęknął Remus.
- Zmuszanie nas do wysiłku w taki upał jest czysto niehumanitarne, profesorze! - zawołał Syriusz.
Flitwick, rozbawiony, pokręcił głową, rozkładając ręce.
- Nic na to nie mogę poradzić.
- Naprawdę nie możemy nic nie robić? - zapytał dziewczęcy głos z końca sali.
- Proszę pana, teraz będziemy mieli eliksiry... Bądź pan człowiek, no - rzucił Syriusz, ocierając policzek.
Opiekun Ravenclaw zachichotał cicho i krótko.
- Dzisiaj z wami i tak nic nie da się nic zrobić. Do dzwonka zostało dwadzieścia minut. Bądźcie cicho, dobrze? Spakujcie rzeczy i poczekajcie do końca zajęć.
Klasa zgodnie podziękowała, kiwając głowami lub mamrocząc słabo zrozumiałe wyrazy aprobaty.
Czoło Petera głucho łupnęło o ławkę.
- Strajk!
- Wywieśmy transparenty: "Precz ze słońcem!"
- James... Zamknij się.
Okularnik westchnął, opierając głowę na ręku.
- Jesteście nie do życia.
Spojrzał na Remusa, który nieprzytomnym wzrokiem wpatrywał się w ścianę, mamrocząc coś do siebie cichutko.
- Profesorze, mamy udar!...
- ...przecież mówię, że nic mi nie jest! Zamyśliłem się tylko! - bronił się zaciekle głos Remusa, rozbrzmiewający w skrzydle szpitalnym i na korytarzu.
- Taki upał jest naprawdę niebezpieczny, mog...
- NIC MI NIE JEST!!! - ryknął rozzłoszczony wilkołak.
Lekko dysząc, odgarnął włosy z oczu.
- A teraz pozwoli pani, że sobie pójdę.
Odwrócił się i nie mówiąc już nic więcej, opuścił szkolny szpital i zszokowaną pielęgniarkę oraz jej asystentkę.
Za drzwiami wyszczerzył się do niego James.
- Bojowy Remi - zachichotał.
- Skończ, a nawet nie zaczynaj - odparł znużonym tonem trzynastoletni blondynek. - Nienawidzę takiej temperatury - mruknął.
Okularnik przeciągnął się solidnie, ruszając w stronę rozwidleń korytarzy, do wieży z zegarem.
- Dlaczego? - zapytał idącego obok Remusa.
Lunatyk westchnął, pocierając rękawem wilgotne czoło.
- Bo nie lubię i już. Źle na mnie działa. Rzadko w lato czuję się tak, jak teraz. Zwykle jest ze mną wszystko w porządku, ale dziś mam... Taki gorszy dzień.
Obaj nie powiedzieli nic więcej, wspinając się po wąskich kamiennych schodach i nasłuchując narastającego, rytmicznego tykania przeskakujących zegarowych zębatek.
Kiedy dotarli na miejsce, zgodnie osunęli się na drewnianą podłogę, wydając z siebie męczeński świst.
- Gorąco - stwierdził pogodnie James. Podniósł się, podchodząc do przezroczystej tarczy zegara, omijając ruchome jego części. Potarł rękawem szkło. - Jak sądzisz, na błoniach są niemal wszyscy Hogwartczycy, czy tylko trzy czwarte?
- Nie wiem i jakoś niezbyt mnie to obchodzi. - Ukrył twarz w dłoniach. - Zazdroszczę teraz Ślizgonom.
- Co? - James odwrócił się szybko w jego stronę.
- To. W lochach jest tak przyjemnie chłodno! Nie mogę... Ja idę. - Wstał, napierając rękoma na kolana.
- Gdzie? - spytał, patrząc, jak Remus schodzi po kolejnych stopniach.
- Do lochów. Tam, gdzie jest chłód.
Zagryzł wargę, nie zabierając dłoni z szyby. Poza oddalającymi się krokami Lupina słyszał tylko kolejne, rytmiczne stukania wskazówki zegara.
Tam, gdzie jest chłód...
Stuk, stuk, stuk.
Stukały podeszwy trzewików na brukowanym podłożu.
Ręka w dłoni matki, jej głos, jej zapach.
Bezpieczeństwo.
Po raz kolejny polizał śmietankową gałkę loda, trzymaną przez wafelek w wolnej rączce.
- Maamoo...? - zaczął nagle.
- Tak, kochanie? - odparła pogodnie jasnowłosa, młodziutka czarownica.
Zdawać by się mogło, że jest starszą siostrą tego chłopca o pucołowatych policzkach i lekko rudawych włosach.
Bo kto by pomyślał, że tak młoda dziewczyna może mieć swoje, tak duże dziecko?...
- Pójdziemy na hujśtawki? - zapytał.
- Pójdziemy - odparła z uśmiechem dziewczyna, patrząc na syna.
Peter pokazał jej w uśmiechu białe, mleczne ząbki.
- Peter, coś ty taki nieżywotny dzisiaj?
Głos Syriusza wyrwał go z zamyślenia.
Odwrócił do niego głowę, kierując nań zdziwione spojrzenie.
- Hm?
Czarny westchnął.
- Nic.
Przechylił się na plecy, podkładając ręce pod głowę. Zamknął szare oczy, wzdychając cicho.
Pettigrew wydął wargi, opuszczając wzrok na dłonie, bawiące się źdźbłami trawy, na której siedział. Oparł się plecami o pień buku, wsuwając do ust kolejną landrynkę.
- Syriusz...
- Mm?
- Twoja dziewczyna tu idzie...
- Co? - sapnął. Usiadł szybko, rozglądając się.
Peter roześmiał się.
- Kłamca - syknął Black, nie mogąc jednak powstrzymać lekkiego uśmiechu. - A właśnie. Dzięki, że mi o niej przypomniałeś.
Podniósł się i poczochrał przyjacielowi włosy.
- I wybacz, lecz muszę cię opuścić...
- Idź do niej - zaśmiał się Pettigrew. - Bo cię rzuci jeszcze...
Syriusz wytknął mu język, po czym odwrócił się i sprężystym krokiem ruszył w stronę dziewcząt z Gryffindoru, z którymi chodził do klasy.
- Cześć! - zawołał im nad głowami. Wzdrygnęły się, dwie zachichotały głupio.
Syriusz uniósł brwi.
- E... Tak jakby, widzieliście Jennifer?
Blondynka z zielonymi oczami posłała mu powłóczyste spojrzenie, wychylając się lekko do przodu.
- Powinna być w wieży albo w bibliotece.
Black usilnie myślał, czemu ona ma taką dziwną minę. I po co rozpięła ten guzik koszuli?...
Skinął głową, wsuwając ręce do kieszeni.
- Dzięki - rzucił wesołym, choć niezbyt pewnym tonem. - Cześć...
Na odchodne szarpnął rudy warkocz Evans.
- Ała! - pisnęła w odpowiedzi.
Parsknął w rękaw, kierując się do zamku.
Z ciężkim westchnieniem przegramolił się przez wejście pod portretem Grubej Damy. W bibliotece dziewczyny nie znalazł, więc idąc za radą jej koleżanek, ruszył w stronę wieży. Rozejrzał się po pokoju wspólnym, licząc na to, że ją zobaczy.
Przeliczył się jednak.
Wsunął dłonie do kieszeni, kierując kroki do drzwi dormitoriów dziewcząt. Otworzył je i postawił dwa dłuższe kroki, wchodząc na czwarty stopień.
- Co do...?! - zaczął, kiedy rozległo się głuche trąbnięcie, a schody pod jego stopami momentalnie zbiły się w bardzo śliską, pokrytą utartym lodem zjeżdżalnię.
Syriusz zjechał na sam dół, bezwładnie przewalając się na plecy.
- Cholera jasna! - krzyknął, rozzłoszczony. - Co to za chore jaja mają być?!
Podniósł się, chwytając za stłuczone łokcie.
Wściekły kopnął pierwszy, już normalny schodek, dodając sobie jeszcze ból wielkiego palca u nogi.
- Jeeen! - zawołał, podskakując na jednej nodze.
Zamknął oczy, opierając się o ścianę. O uszy obił mu się odgłos otwierania drzwi, a następnie stosunkowo ciężkie kroki.
- Po co chciałeś wejść na górę? - zapytała brunetka, kiedy już stanęła obok.
- Nie wiedziałem, że tak się zrobi! - odparł wojowniczym tonem Black.
- Nie drzyj się na mnie - burknęła dziewczyna.
Wydął wargi.
- Przepraszam.
- Ponawiam pytanie?
- Tak ciężko się domyślić? Chciałem się spotkać, to nie logiczne?
- Jak masz tak ze mną rozmawiać, to tracisz czas - stwierdziła.
- Jesteś cholernie miła, wiesz?
- Widać mam do tego powód - odrzekła, lekko się jeżąc. - Nic ci do tego, jaka jestem!
- Dobra, dobra. Nie gniewaj się. Masz ochotę na spacer?
- Nie - warknęła bezbarwnie. - W ten upał nigdzie się nie ruszę.
Czarny wywrócił oczami.
- Czy ja mówiłem o błoniach? Choćby i do lochów możemy pójść, tam zawsze jest chłodno.
Otaksowała go spojrzeniem.
- Dobra - mruknęła po dłuższej chwili.
Syriusz momentalnie się rozpromienił, szeroko uśmiechając. Bezceremonialnie złapał ją za rękę i szarpnął w kierunku wyjścia z salonu.
- Jesteś subtelny jak pocałunek z lokomotywą, wiesz? - sarknęła.
- A po co całować lokomotywę? - spytał, z przyzwyczajenia przesuwając się, by pierwsza mogła przejść przez dziurę pod portretem.
Wyszli na korytarz.
- Chodziło mi o to, że brak ci delikatności.
Zamrugał kilkakrotnie, unosząc brwi.
- Jestem chłopakiem, nie? Nie muszę być delikatny.
Westchnęła ciężko, kręcąc głową.
- Czy ty naprawdę sądzisz, że dziewczyna lubi być targana jak worek kartofli?
- Niezbyt...?
- No to może zwolnij, albo puść moją rękę, bo właśnie mnie tak za sobą ciągniesz.
- Przepraszam - powtórzył. Przerzedził krok, idąc wolniej. - Tak lepiej?
- Zdecydowanie.
- Ha. Robię postępy.
- Jak na takiego półgłówka, zadziwiające.
Syriusz spojrzał w bok. Nie rozumiał, z jakiego powodu Jennifer była taka... Niemiła.
Co robił źle?
Nie miał pojęcia.
* * *
Grzmot i błysk.
- Dacie wiarę, że jutro wracamy do domu? Dwa lata Hogwartu mamy już za sobą.
Syriusz oderwał policzek od szyby, by oprzeć na niej czoło.
Przymknął oczy, nie mając pomysłu na inteligentną odpowiedź na słowa Remusa.
James podłożył ręce pod głową.
- To okropne - stwierdził spokojnie. - Nie będziemy się regularnie widywać przez całe dwa miesiące!
- Z tym akurat najmniejszy problem. Od czego jest sieć Fiuu albo Błędny Rycerz? - wtrącił Peter znad sznurowania swoich trampek. - Gdybyśmy byli mugolami, faktycznie moglibyśmy mieć problem ze spotkaniem...
- Nie filozofuj już tam - mruknął Syriusz. Stuknął głową w okno. - Dlaczego dzisiaj musi lać?!
- Mówiłem, że będzie burza - stwierdził z nutką samozadowolenia w głosie Remus.
James roześmiał się.
- Mamy własny, przenośny barometr!
- Co mamy? - powtórzył Syriusz, kierując na niego wzrok.
- Barometr to jest takie mugolskie coś do mierzenia ciśnienia - odparł Pettigrew, tłumiąc potężne ziewnięcie.
Syriusz przybrał nadąsaną minę.
- A co ma ciśnienie do burzy? - spytał jękliwie.
- Jak ma padać, to ciśnienie rośnie albo spada, nie pamiętam dokładnie - wyjaśnił James. - Tak przynajmniej mówił dziadek...
- Mojego zawsze łamie w kościach przed burzą - stwierdził spokojnie Peter.
- A mnie lekko boli w skroniach. Nie znaczy to przecież, że jestem barometrem, no! - burknął Lunatyk, kładąc się na plecach.
Chłopcy zachichotali.
- Ależ skąd, Luniaczku... - powiedział Potter.
Uchylił się przed poduszką.
Syriusz podniósł się z parapetu, podchodząc do Lupina. Uklęknął nad nim, po czym bez namysłu zrobił sobie z niego materac.
Blondyn stęknął cicho, czując na sobie ciężar ciała Blacka. Objął go jednak rękami i nogami, wciskając nosek w zagięcie między jego szyją, a ramieniem.
- Em... Chłopaki? - zapytał niepewnie Peter.
- Mmmm... - zamruczał Remus. - Jak ty ładnie pachniesz... Umyłeś się?
Syriusz żachnął się gwałtownie.
- Zaraz będzie patologia! - wykrzyknął, zrywając się.
Gdyby nie był opleciony kończynami Lunatyka, bez problemu by wstał.
Przetoczyli się obaj po łóżku, spadając z jego brzegu.
- Teraz to ja jestem na górze! - zapiał radosny głos blondynka.
- A tylko spróbuj mnie tknąć - syknął Syriusz.
- Że proszę?! Myślisz, że tylko tobie się należy odrobina przyjemności z życia?!
James plasnął się otwartą dłonią w czoło.
- Chodź, Peter. Zostawmy ich samych. Coś czuję, że albo skończy się to obustronnym gwałtem... Albo Remus odpuści i pozwoli Blackowi przejąć inicjatywę.
Następnie rzucił się do drzwi, by uciec przed każącymi dłońmi i nogami jego przyjaciół.
Peter spokojnie wyszedł za nim, życząc pozostałej, szamoczącej się na podłodze połowie Huncwotów dobrej zabawy.
Kiedy razem z Jamesem stali za drzwiami, usłyszeli jeszcze tylko głośny jęk Blacka:
"Ała! W dupę się walnąłem! Booooooli!...".
Stłumili wybuch śmiechu.
Kiedy stanęli już na korytarzu czwartego piętra, James doznał klasyku olśnienia.
Chwycił się za głowę.
- Nie oddałem McGonagall tej karty z wypisanymi zajęciami, na które chcę chodzić!
- To chodźmy do niej? - zapytał Peter, unosząc brwi.
Wsunął ręce do kieszeni, uprzednio bezmyślnie czochrając i tak potargane włosy.
- Faktycznie, nie pomyślałem o tym. - Nabrał powietrza. - Panno McGooonagaaaal!... - zapiał, kierując się w stronę jej gabinetu. - Pani psooooooo-ooor!
- Dlaczego: "Panno"? - spytał Peter, idąc obok.
James na chwilę zaprzestał nawoływanie.
- Przecież nie jest mężatką. Masz u niej szansę, Pączusiu... Ahahahaha! - rzucił się do ucieczki przed również ubawionym Pettigrew.
Drzwi od wagonów zamknęły się samodzielnie. Zebrani w pociągu uczniowie wsłuchiwali się przez pierwsze chwile w coraz szybsze stukanie.
Stuk, stuk, stuk, stuk...
Wielka, czarna lokomotywa szarpnęła sznur wagonów, powoli ruszając ze stacji. z komina wydychała coraz większe kłęby białej pary.
Długi gwizd.
- Znajdźmy sobie jakiś przedział. Nie chce mi się stać przez całą drogę - stwierdził Syriusz.
- Chodźmy na koniec - zakomenderował James.
Kilka minut później znaleźli jeden całkowicie wolny przedział, niemal na samym końcu pociągu. Wcisnęli się do środka, kufry ustawiając na środku. Zamknęli drzwi, po czym opadli ciężko na ławki.
Podobnie jak rok wcześniej, humory niezbyt im dopisywały.
- Może partyjkę Eksplodującego Durnia? - spytał po dłuższej chwili milczenia Peter.
Odpowiedziała mu cisza.
- Nie było pytania... - mruknął.
Huncwoci westchnęli ciężko, a następnie zanieśli się dzikim śmiechem.
The End. ^ ^
Komentarze:
Doo;) Sobota, 19 Czerwca, 2010, 23:06
Po kolei:
Uuu, jaki słodki James!. Taki tłusty bobo.
Syri ma dziewczynę?! No no... Pewnie i tak zara mu się odwidzi, znając Łapę, he he.
Czytam dalej...
Coś niemiła dla niego. Właśnie, ciekawe, co robi źle. Może laska ma innego mena i już nie chce być z Syrim... Ale faktycznie, nieco łopatologiczny.
Nie mogę z tej sceny z Remym i Syrim na koniec. Huncwoci mnie zawsze czymś dobiją, to znaczy Ty.
Zapraszam Cię do mnie, Syrciu!
!
Nika Niedziela, 20 Czerwca, 2010, 23:32
Haha^^ Syri znalazł sobie dziewczynę...;] Ciekawe czemu taka niemiła dla niego. Może zaraz go rzuci xD
A Luniaczek taki wrażliwy na upał? A myślałam, że on lubi słoneczko ;D
Daria Niedziela, 20 Czerwca, 2010, 23:41
"Hujśtawki" mnie rozwaliły, no i " Jak ty ładnie pachniesz... Umyłeś się?"
Co z tą Jennifer, że taka niemiła? Łapa nie wykazał się subtelnością le żeby zaraz takie fochy?