Nowa ksiega Huncwotów! Księgę prowadzą Huncwoci Syrcia Do 01`12`2008 Księgę prowadziły Milaj i Marcy
Do 20 lipca 2008 roku Księgę prowadzili Huncwoci:
Lilly Sharlott - James Potter
Karolla - Peter Pettigrew
Melisha - Syriusz Black
The Halfblood Princess - Remus Lupin
Notka głupia. Napisałam ją w nocy, dopiero co.
Musiałam pozbyć się "doła".
Przepraszam, że wyszło coś tak beznadziejnego... Przepraszam, że w ogóle to dodaję. Krótkie, bezbarwne i żałosne.
Oto, z czym przyszłam...
A dół jak był, tak jest. Szlag by go...
Słuchałam "Angie" i "Hotel California". The Rolling Stones i The Eagles.
Na ciemnej, pustynnej autostradzie, zimny wiatr we włosach mych
Przyjemny zapach colitas unosił się w powietrzu
Gdzieś w oddali zobaczyłem migoczące światło
Moja głowa stała się ciężka, a moje oczy zaszły mgłą
Musiałem zatrzymać się na noc.
Syriusz kiwał się miarowo na boki, nie otwierając oczu. Westchnął cicho, zakładając ręce za głową. Prawa stopa podrygiwała mu miarowo w rytm spokojnej piosenki, trącając Zahuna
w ucho.
Zahun z małego, tłustego labradorka wyrósł na dużego, ruchliwego psa, przy którym trzeba było mieć oczy dookoła głowy.
Właśnie to Syriusz tak w nim uwielbiał.
Ona stała w przejściu, usłyszałem misyjny dzwon
Pomyślałem do siebie
To może być niebo albo to może być Piekło
Wtedy ona zapaliła świeczkę i wskazała mi drogę
Usłyszałem głosy z dolnego korytarza, oni mówili
Witaj w Hotelu California
Tknięty jakimś dziwnym impulsem, podniósł się, podrywając głowę Zahuna z podłogi. Zignorował ciekawskie spojrzenie pupila, idąc do drzwi. Zamknął je za sobą z drugiej strony.
Zbiegł po schodach na dół, ignorując krzyki matki.
Na Grimmuald Place 12 nie biega się po schodach!
Wydął dolną wargę, wychodząc na ulicę. Zatrzasnął drzwi i rozejrzał się.
Kamienice z czerwonej cegły, niektóre domy pokryte szarym tynkiem. Czarne dachy, smutne, martwe okna.
Krzyki grupy nastolatków, brzęk tłuczonego szkła.
Stukot obcasów kobiety w czarnym żakiecie.
Milczał.
Wsunął dłonie do kieszeni ciemnych jeansów.
Milcząc, przeszedł przez niewielkie podwóreczko, o ile tę przestrzeń "zieleni" można tak było w ogóle nazwać.
Stanął na pękniętej chodnikowej płycie.
Milczał.
Bo do kogo miał mówić? Do śmietnika, zdewastowanej budki telefonicznej? Do swego cienia?...
Skierował powoli wzrok na swoje buty.
Właśnie taki był w swoim domu.
Samotny.
* * *
Odstawił kubek na stół z cichym stuknięciem. Oblizał różane wargi, odrywając się od bezsensownego patrzenia w ścianę.
Deszcz.
Właśnie to działo się w Szkocji. Całej Szkocji.
Popatrzył w okno. Podszedł bliżej, kładąc drobne dłonie na parapecie. Przyłożył ciepły palec do zimnego szkła. Przesunął opuszek w dół, śledząc ruch kropli deszczu.
Niebo płacze, pomyślał.
Odsunął się od oszklonego wyłomu w ścianie. Wyszedł z pokoju, stawiając spokojne, miarowe kroki.
- Wychodzę - powiedział.
Odpowiedział mu pisk ubranej na żółto, rocznej dziewczynki.
Nie usłyszał głosu matki czy rugania ojca - bo jak to, wychodzić w deszcz?
Opuścił głowę, wychodząc. Zamknął za sobą drzwi, stając na ganku. Podciągnął wyżej suwak bluzy z kapturem. Narzucił go na głowę, pod jego materiałem chowając słuchawki.
Dłonie w kieszeniach.
W słuchawkach The Rolling Stones.
Szarość ponurego, zapłakanego świata.
On również milczał.
Nic nie mówił, przechodząc przez ulicę.
Nic nie mówił, mijając latarnię.
Nic nie mówił, przechodząc przez skrzyżowanie.
Nic nie mówił, popychając żelazną bramę parku.
Nic nie mówił, kiedy siadał na mokrej huśtawce.
Zamknął oczy, nabierając powietrza.
Angie, Angie, kiedy te wszystkie chmury w końcu znikną?
Angie, Angie, dokąd nas to zaprowadzi?
Bez miłości w naszych sercach i bez pieniędzy w płaszczach
Nie możesz powiedzieć, że jesteśmy zadowoleni
Ale Angie, Angie, nie możesz powiedzieć, że nigdy nie próbowaliśmy
Angie, jesteś piękna; ale czy to nie czas, w którym się pożegnaliśmy?
Angie, wciąż cię kocham.
Pamiętasz te wszystkie noce, gdy płakaliśmy?
Wszystkie marzenia, których tak mocno się trzymaliśmy,
wydały się spełznąć na niczym
Pozwól mi zaszeptać w twoje ucho:
"Angie, Angie, dokąd nas to zaprowadzi?"
Ach, Angie, nie szlochaj, wszystkie twoje pocałunki wciąż są słodkie
Nie znoszę tego smutku w twoich oczach
Ale Angie, Angie, czy to nie czas, w którym się pożegnaliśmy?
Bez miłości w naszych sercach i bez pieniędzy w płaszczach
Nie możesz powiedzieć, że jesteśmy zadowoleni
Ale Angie, wciąż cię kocham, maleńka
Gdziekolwiek nie spojrzę widzę twoje oczy
Nie ma kobiety, która mogłaby się z tobą równać
Kochanie, otrzyj swoje łzy
Ale Angie, Angie, czyż nie dobrze jest żyć?
Angie, Angie, oni nie mogą powiedzieć, że nigdy nie próbowaliśmy
Przez krótką chwilę czuł się tak, jakby był całkowicie sam. Jakby nie miał nikogo...
Kłamstwo! - krzyknął w swej jasnej głowie.
Nigdy nie jesteśmy sami. Jest coś, co nigdy nas nie opuszcza. Zawsze jest przy nas - dniem i nocą, we łzach i w brzmieniu naszego śmiechu.
Wspomnienia. Przeszłość.
To one decydują o tonie blasku naszych oczu.
One dyktują, jak ktoś się śmieje.
One zmuszają nas, by przystanąć i nabrać głęboki oddech.
Uczą nas. Błędy naszej przeszłości.
Życie to surowy nauczyciel - najpierw daje nam test, a dopiero potem mówi, co trzeba robić...
Ważna lekcja:
Nigdy nie ufaj - nigdy od razu.
Poznaj. Zaufaj.
Nie odwrotnie...
Nigdy odwrotnie.
* * *
Oparł się o ścianę jakiegoś budynku, krzyżując ręce na piersi.
Przymrużył szare oczy.
Czy nie dziwne jest to, że on i jego rodzina, arystokracja, mieszkają w jednej z najgorszych dzielnic Londynu?
Przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą.
Odwrócił powoli głowę, słysząc czyjś ostry, zdenerwowany krzyk. Kobiecy. Bez wątpienia był to krzyk kobiety.
Patrzył, jak ta brunetka w czarnym żakiecie, którą widział wcześniej, wzburzona mówiła do jednego z chłystków, którzy stanęli jej na drodze. Dłonie zaciskała w pięści, potrząsała głową.
A on był spokojny.
Patrzył.
Po prostu patrzył, jak się do niej dostawiają, próbują dotknąć, skosztować choć odrobinę bliskości pięknej, ładnie pachnącej kobiety.
Widać było, że byli pijani.
Zamknął oczy, kiedy zobaczył, że jeden z nich chwyta ją za łokcie, unieruchamiając ręce.
Chore - szepnął.
Chore.
Ale nie zrobił nic.
Uchylił jedynie powieki
Stał i patrzył, jak mimo jej protestów, wciągają ją między dwie kamienice.
Mrugnął jedynie, kiedy usłyszał coś na rodzaj: "Zedrzyj z niej to!...".
Powoli spuścił wzrok.
Nazywał się Syriusz Alphard Black i miał trzynaście lat. Stał oparty o ścianę - bierny świadek.
Opuścił ręce, wsuwając je do kieszeni. Odsunął się od ściany, ruszając w dalszą drogę.
Wyraźnie usłyszał jej krzyk.
Nie obchodziło go to.
Jak rzadko, miał wtedy wszystko w dupie.
Po prostu.
Tak po prostu miał to gdzieś.
Podniósł wzrok znad swoich butów. Natrafił na znajomą postać.
Jennifer.
Co ona robi w Londynie?
Nie zmieniając tempa, podszedł bliżej.
Była... Smutna. Płakała.
- Jen?...
Otarła dłonią policzek.
Zauważył, że z opuchniętej wargi płynie krew.
- Co jest?
- Tam jest mój ojciec - rzuciła bezbarwnie.
Mrugnęła. Kolejne dwie łzy wymknęły się jej spod rzęs.
Ściągnął brwi. Odwrócił się w stronę ciemni między kamienicami.
- Tam?
- Tam - przytaknęła.
Popatrzył na nią. Wskazał palcem na jej twarz.
- A tu?
- Cios - odparła cicho.
Bolało ją.
Skinął głową.
Wyciągnął do niej rękę, ujmując jej dłoń.
- Chodź. Ucieknijmy stąd.
Uniosła brew.
- Dokąd?
- Przed siebie. Do tęczy. Zawsze gdzieś jest jakiś tęczowy szlak...
- A ona?
- Zapomnij.
Westchnęła.
Nie będzie umiała. Poszłaby coś zrobić, pomóc jej...
Ale bała się. Co ona może?
Drobna, chuda trzynastolatka.
A tam pięcioro dorosłych facetów.
Mocniej zacisnęła zimne palce na dłoni Syriusza.
Uciec...
Uciec od wszystkiego, co było, jest i będzie.
Dokumentnie mieć wszystko gdzieś.
Żeby tak spłynęło jak deszcz...
* * *
Księżyc ma twarz.
Patrzy na świat nocą, uśpiony ciszą i mrokiem, odpoczywający po ciężkim dniu.
Patrzy na wszystko, co dzieje się pod nim. Patrzy swą smutną, srebrną twarzą.
Nie uśmiecha się.
W pewnej fazie, może kształtem przypominać uśmiech.
Albo rogalika.
Ale to tylko złudzenie.
Księżyc nie umie się cieszyć. Księżyc nie umie się śmiać.
Księżyc zadaje ból.
Nie potrafi się cieszyć.
Zbyt wiele cierpień i łez przynosi...
Komentarze:
Daria Niedziela, 27 Czerwca, 2010, 12:49
Bez takiej samokrytyki!
Notka rzeczywiście króka, ale bardzo poruszająca. Nie dziwię się, ze dalej jesteś w dole, bo samej mi się dziwnie zrobiło.
Doo Niedziela, 27 Czerwca, 2010, 23:06
Matko, ten dół wchłonął i mnie... Kurde, mocne to było... Nie widzę powodu, dla którego miałabyś narzekać na samą siebie i tę notkę. Jest... no, po prostu trudno to wyrazić słowami, ale mogę Ci tylko pogratulować. Tego, że tekstem wywołujesz u czytelnika swój własny nastrój. To brzmi nieco strasznie.
Notka jest rewelacyjna. Bo taka krótka i przez to nasączona. Każde słowo tu się liczy.
Więc nigdy więcej takiej krytyki sobie nie życzę. Mam nadzieję, że wyszłaś z doła...
A notkę dodam jutro, chyba.
Aleksa Niedziela, 27 Czerwca, 2010, 23:10
Eeejj....
Zgadzam się z Doo. W pełni. Tego co tu dodałaś, w tej notce, nie da się opisać słowami.
Przez kilka linijek tekstu przekazałaś czytelnikowi własne uczucia i zrobiłaś to w taki sposób, że on sam odczuł te same emocje.
Świetnie.
Gratuluje.
Buźka w stópkę xd ;*
Szczurek Wtorek, 29 Czerwca, 2010, 19:36
Notka jest świetna, nie wiem dlaczego źle ją oceniasz. Nie wiem też co tu jeszcze napisać, bo wszystko już napisano przedemną. Niedawno tez miałam coś na rodzaj doła, więc życzę ci abyś jak najszybciej z niego wyszła.