Nowa ksiega Huncwotów! Księgę prowadzą Huncwoci Syrcia Do 01`12`2008 Księgę prowadziły Milaj i Marcy
Do 20 lipca 2008 roku Księgę prowadzili Huncwoci:
Lilly Sharlott - James Potter
Karolla - Peter Pettigrew
Melisha - Syriusz Black
The Halfblood Princess - Remus Lupin
Może ktoś twierdzić, że Remus przesadza, czy coś. Wasze zdanie - ja piszę to, jak zachowywałam się ja w ich wieku. Wzoruję ich na sobie. ^ ^
Mam nadzieję, że długość notki jest zadowalająca
Upał. Jak on nienawidził upału.
Leżał na swoim łóżku, na brzuchu. Miał na sobie jedynie granatowe, luźne spodenki do kolan. Rozpłaszczył policzek na materacu, śpiewając razem z utworem Paul Anki.
Uwielbiał jego głos.
Połóż głowę na mym ramieniu
Obejmij mnie, kochanie
Uściśnij mnie tak mocno
Pokaż mi, że też mnie kochasz
Złóż usta obok moich, skarbie
Nie pocałujesz mnie raz jeszcze, kotku?
Tylko pocałunek na dobranoc, może
Zakochamy się w sobie
Uśmiechnął się lekko, przymykając oczy. Ta piosenka go uspokajała, wprawiała w słodkie rozleniwienie.
Mocniej przytulił do siebie Szuszu, a Seisi siedzący mu na plecach polizał go po lewej łopatce.
Westchnął cicho, czując, że nic, a nic mu się nie chce.
Ponownie westchnął, nie widząc sensu w szukaniu zajęć na siłę.
Ludzie mówią, że miłość jest grą
Grą, której nie możesz wygrać
Jeśli jest sposób
Znajdę go pewnego dnia
I wtedy ten wariat wplącze się
Połóż głowę na mym ramieniu
Wyszepcz mi, kotku
Słowa, które chcę usłyszeć
Powiedz mi, powiedz mi że też mnie kochasz
- Powiesz mi, że też mnie kochasz... - rozległ się głos Blacka od drzwi, wgrywający się w śpiew Paul Anki.
Poderwał głowę, robiąc wielkie oczy.
- Syri? - zdziwił się.
Obok Blacka stała jego matka. Wyszczerzył zęby.
- I mama... Właź, Seru, a nie stoisz w progu... Usiądź.
Reja jedynie pokręciła z uśmiechem głową, wychodząc, by zostawić chłopców samych.
- Matko, Remi, jakich ty smętów słuchasz... - mruknął Black, siadając obok przyjaciela.
- Smętów? Kiedy to pięęęęękne jest... Mógłbyś jeszcze raz to włączyć? - spytał, kiedy igła przesunęła się do następnego rowka, zaczynając wygrywać "Crazy love".
Brunet skinął głową, wstając i podchodząc do adaptera. Chwycił ostrożnie igłę, starając się jej nie przesunąć, by nie uszkodzić płyty. Ponownie położył ją z najwyższą delikatnością tuż przy końcu pierwszej piosenki. Ostatnie dźwięki "Diany", a następnie ciche trzaski.
Wrócił na miejsce.
- Przepraszam, że tak bez uprzedzenia, ale myślałem już, że zwariuję.
Machnął lekceważąco dłonią.
Rozległy się pierwsze dźwięki utworu.
- Wpadaj do mnie kiedy i na ile tylko chcesz. Nawet w środku nocy, tylko wtedy nie przez drzwi, tylko przez to oto okno - powiedział, wskazując na okno swego pokoju.
Syriusz pokiwał głową, zagryzając wargę w uśmiechu.
Remus przekręcił się na bok.
- No więc co u ciebie? Dwa tygodnie się już nie widzieliśmy.
- Odkryłem odkrycie - stwierdził dumny z siebie. Widząc pytającą minę Lunia, dokończył myśl. - Jak się twórczo okazało, Jennifer mieszka dwie ulice ode mnie.
Remus uśmiechnął się.
- To fajnie, możecie się widywać bez przeszkód.
Syriusz skinął głową, po czym uklęknął nad Remusem. Położył się na nim, przytulając policzek do jego nagich pleców.
- Po co? - zdziwił się.
- Bo tak wygodnie - mruknął Czarny.
Seisi wszedł mu na głowę.
Obaj chłopcy westchnęli ciężko, przymykając oczy.
Poderwali się po chwili, kiedy drzwi otworzyły się szeroko, ukazując im ojca Lunatyka.
- Remusie, czy... - zamilkł, zamierając.
Wytrzeszczył oczy na swego syna i jego przyjaciela.
Remus leżał na brzuchu, niemal całkiem nago, przygarniając do siebie miśka. Black półleżał na nim, trzymając mu dłonie na ramionach. Jego koszula nie była do końca dopięta, a ich miny wyrażały podejrzane wręcz zakłopotanie.
- Co tu się wyrabia?! - warknął John.
Lunatyk wywrócił oczami.
- Przerwałeś nam grę wstępną, tato - burknął.
Black stłumił parsknięcie, kryjąc je pod maską przepraszająco-zawstydzonej minki. Zsunął się z przyjaciela, siadając obok w pozie człowieka skruszonego swym postępowaniem.
John wycelował palec w syna.
- Pogadamy później - stwierdził zdenerwowany, po czym wyszedł, nieco zbyt głośno zamykając drzwi.
W całym domu rozległ się skowyt Joanne, a po chwili i Jacoba.
- Przepraszam? - spytał Syriusz niepewnie.
Wzruszył ramionami.
- Daj spokój, wieczorem po prostu czeka mnie wykład na temat tego, jaki to homoseksualizm jest zły i niedobry...
Skinął powoli głową.
- Aha...
- A ja zrobię im na złość i będę gejem, o.
Syriusz jedynie wygiął wesoło wargi, zapewniając, że jakby co, to może na niego liczyć.
Blondynek klasnął w dłonie.
- Chodźmy nad rzekę! Wsiądziemy na rowery i za pół godzinki będziemy na miejscu. Co ty na to?
- Nie mam roweru - stwierdził bezbarwnie.
Uśmiechnął się szeroko do przyjaciela.
- To weźmiesz ten mój, a ja pojadę na mamy. Dobrze?
- Może być.
- A Jamesa ściągamy?...
Przechylił głowę.
- Możemy.
- O, wiem... Chodź.
Wstał i podszedł do drzwi.
- Siecią Fiuu dostaniesz się do Pottera i powiesz mu, co i jak. A ja spakuję ręczniki i tak dalej.
Czarny pokiwał głową.
- Mamooo?... Gdzie jest proszek Fiuu? - krzyknął, wypadając do przedpokoju. Zatrzymał się jak wryty, mając pod nogami roczną już siostrzyczkę.
- Na kominku przecież stoi - odparła z rozbawieniem Reja. - A dlaczego pytasz?
- Bo chcę wysłać Syriusza po Jamesa, a potem jechać nad rzekę.
- Czym jechać? - spytała, wchodząc do salonu, wycierając dłonie w fartuszek. Odebrała córkę od najstarszego syna, całując ją w pucołowaty policzek.
- Rowerami? - odparł pytaniem.
Kobieta pokręciła z rozbawieniem głową.
- Króliczku...
Syriusz dzielnie zamaskował śmiech nagłym kichnięciem.
- ...jest ponad trzydzieści stopni, nie puszczę cię rowerem. Błędnym Rycerzem będzie szybciej.
Blondyn plasnął się dłonią w czoło.
- No tak...
- Idźcie obaj po Jamesa, a ja wam przygotuję kompot, kanapki i jakieś ciastka.
Zmierzwiła synowi włosy.
- Lećcie.
Remus podał Syriuszowi dzbanek z magicznym proszkiem, po czym sam wziął garstkę.
Nie żegnając się, kolejno wkroczyli do paleniska, znikając w objęciach zielonych płomieni, porywających ich do szumiącego i zamazanego świata wirujących wokół wejść kominków.
Wypadli jeden na drugiego w pokoju gościnnym Potterów prosto pod nogi pani domu.
- Dzień dobry, pani Potter! - zawołali z podłogi.
Dorea zaniosła się szczerym śmiechem, odsuwając się o pół kroku.
- Dzień dobry, chłopcy, dzień dobry.
- Zastaliśmy Jamesa? - spytał Syriusz najbardziej uprzejmym tonem, na jaki było go stać.
Kiwnęła głową, uśmiechając się.
- Jamie! - zawołała w stronę drzwi. - Jamie, kochanie, chodź tu do mnie!
- Króliczku - szepnął Czarny do remusowego ucha.
Blondyn pokrył się lekkim pąsem, sprzedając przyjacielowi sójkę w bok. Black zachichotał w odpowiedzi, niepomiernie dumny z siebie.
Chwilę później dołączył do nich rozradowany James.
Po upływie kolejnych dziesięciu minut, ponownie znaleźli się w domu Remusa. Kolejny kwadrans później - nad wodą.
Wymienili jedynie krótkie spojrzenia, nim rzucili się na złamanie karku w stronę wody. Ledwo zdążyli zrzucić z siebie w nieładzie koszulki, nim wpadli do masy przyjemnej, czystej i letniej ochłody.
- Aaaahaha! - zawył Syriusz. - Jakie zimne!
- Zimne? - zdziwił się Potter, rzucając okulary w stronę brzegu.
- James, nie zapominaj, że mamy arystokrację w składzie - upomniał śmiertelnie poważnym tonem Remus. Nim Black zdążył zareagować, dodał jeszcze:
- Przecież oni są tacy delikatni...
Więcej nie dane mu było powiedzieć, gdyż został zmuszony do ucieczki, by ratować swe niewinne, trzynastoletnie życie.
James zaczął się śmiać, słysząc to.
- No tak! Zapomniałem...
- Jakby to moja wina była! - zawołał ze złością szarooki.
Remus zatrzymał się koło świerku, rosnącego przy plaży.
- Syri, ale nie denerwuj się, to tylko żarty! - krzyknął do niego. Podszedł bliżej, okazyjnie zrzucając doszczętnie przemoczone buty i skarpetki. Zostawił je przy byle jak rzuconym na ziemię tobołku z piciem i jedzeniem.
Syriusz wymamrotał coś niezrozumiale, przybierając łagodniejszy wyraz twarzy.
- To i tak drażni - skwitował.
Blondyn wzruszył ramionami.
- Takie życie - podsumował bezlitośnie.
- Następnym razem uprowadzamy również Petera - oświadczył James, siedząc na łóżku Remusa.
Blondyn parsknął.
- Naprawdę? Nie spodziewałem się tego...
Drzwi otworzyły się, ukazując im Syriusza. Zamknął za sobą wejście, wzdychając cicho.
- Chłopaki, ja muszę już pryskać. Dochodzi siódma, a ja wyszedłem z domu bez pozwolenia.
Pozostała dwójka Huncwotów parsknęła śmiechem.
- O dwudziestej musisz leżeć w łóżeczku? - zapytał z nutką kpiny james.
Pokręcił głową.
- O dwudziestej pierwszej. - Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Odprowadzę cię - zachichotał Remus, podając okularnikowi szczura.
- Ja też - stwierdził James, oddając szczura Szuszu.
Całą trójką wyszli z pokoju. Przemierzyli korytarz, po drodze wciskając blondynowi jego młodszego brata.
Przytulił go mocno, głośno całując w czółko.
- Pozdrów ode mnie Jen - poprosił, szczerząc w uśmiechu przydługie kły.
- O, z pewnością - zapewnił w odpowiedzi, łapiąc Jacoba za maleńką rączkę. - Kurczę, jaki on jest fajny.
- Tylko na pokaz - burknął. - Jak się rozedrze w środku nocy, to jedynym marzeniem jest zdjęcie z niego skalpu.
We trójkę parsknęli śmiechem, a Jacob, nie wiedząc, o co chodzi, również zakwiczał wesoło.
- Pryskam - stwierdził Czarny.
James spojrzał na niego dziwnie, ale nie skomentował.
- Że proszę... Co robisz? - zapytał powoli, marszcząc czoło. Jasne pasma grzywki wpadły mu do złotych oczu, ale zignorował to, wlepiając w Blacka uważne spojrzenie.
Czarny machnął ręką, robiąc zdziwioną minę.
- No, do domu idę.
Na horyzoncie pojawiła się matka Remusa.
- Do widzenia, pani Lupin - powiedział, skłaniając lekko głowę.
- Już idziesz?
Przytaknął, uśmiechając się lekko.
- Niestety. Rodzice pewnie się już niepokoją.
Niepokoją... Pewnie czekają z pasem, albo czymś, pomyślał z goryczą.
Zamaskował to promiennym uśmiechem.
- No cóż, do widzenia, Syriuszu.
- Do widzenia. Cześć! - rzucił wesoło do przyjaciół. Pozwolił jeszcze, by Jacob uchwycił jego kciuk, nim odwrócił się i wyszedł na podwórze. Chodnikiem z kamiennych płyt podszedł do drogi, rozglądając się uważnie. Wyciągnął prawą ręką.
Z hukiem pojawił się obok niego Błędny Rycerz.
Drzwi otworzyły się, a breloczek zawołał dziarsko:
- Witamy w...
- Tak, wiem - przerwał mu, gmerając w kieszeni i wchodząc do środka.
James wyszczerzył zęby.
- Ja też już lepiej pójdę. Wiesz, jaka jest moja mama...
Remus skinął z uśmiechem głową.
- Wie... Ueee! - jęknął z obrzydzeniem, ponieważ został gwałtownie oblany treścią żołądkową Jacoba. - Fuuuuj! Dlaczego ty zawsze musisz wymiotować na mnie?!
Potter zarechotał.
- To cześć!
- Cześć...
- Heeeej! Jeszcze ja! - ryknął w stronę autobusu.
Chwilę później i on zniknął w jego wnętrzu.
Remus odwrócił się i wszedł do domu, zamykając za sobą drzwi.
- Jeszcze raz się na mnie zrzygaj, to nie wiem, co ci zrobię - burknął do chłopca, wsadzając go do kojca. Skierował się w stronę łazienki, po drodze ściągając zabrudzoną koszulkę. Włożył ją do wiklinowego kosza na brudną bieliznę.
- Synu! - zagrzmiał John.
Remus wydął wargi.
- Haaaai!.... - odkrzyknął, wzdychając ciężko. Wyszedł z toalety, ponownie idąc do salonu. - W czym mogę ci pomóc?
- Siadaj - rzucił. - Musimy porozmawiać.
Remus posłusznie usiadł, wyczuwając, że nie pora na żarty.
Potter pomachał energicznie kuzynowi wychodzącemu z autobusu.
- Zobaczymy się jutro?
- Się okaże, wieczorem ci wyślę Hadesa.
Pokiwał rozczochraną głową.
- Panie majster, jedziem! - ryknął do kierowcy przez ramię.
Zdążył jeszcze wywalić do Syriusza swe kompletne uzębienie, nim autobus ruszył z głośnym hukiem.
Black zaśmiał się cicho pod pojawiającym mu się wąsem, wsuwając dłonie do kieszeni. Odwrócił się zgrabnym piruetem, po czym raźnym krokiem dotarł pod drzwi Grimmuald Place 12.
Zapukał mosiężną kołatką w kształcie głowy węża standardowe trzy razy.
Nie musiał czekać długo na otwarcie drzwi; chwilę później stanął w nich Stworek, skrzat domowy jego rodziny.
- Panicz Syriusz, sir! - zawołał oleistym tonem, nisko się kłaniając.
Nie zwracając na niego najmniejszej uwagi, dał długi krok do przodu, przechodząc nad skrzatem.
- Kilka minut temu, paniczu, przyszedł list.
Syriusz zatrzymał się w połowie korytarza.
- Gdzie jest?
- W pokoju panicza, sir...
Skinął z roztargnieniem głową, szybkim krokiem udając się na drugie piętro, do swojego pokoju.
Wpadł do środka, po drodze nie spotykając nikogo z rodziny. Istniała możliwość, że nie zdążyli wrócić od Rosier'ów przed Syriuszem, a co za tym szło, nie mieliby pojęcia, że ich syn w ogóle wyszedł z domu.
Podszedł do biurka, na którym leżała zapieczętowana pergaminowa koperta. Wziął ją do ręki, podchodząc do okna.
Pismo Andomedy.
Macając na oślep ręką, wyszukał ozdobny sznur odsuwający zasłony. Szarpnął za niego, wpuszczając do pokoju strugi złotawego światła.
Rozerwał kopertę, wyciągając list.
Syriuszu!
Koniecznie musisz wpaść do mnie do Munga, żeby ją zobaczyć! Jest taka śliczna i maleńka!...
Czarny, nie czytając dalej, rzucił wiadomość na stolik i wyfrunął z pokoju. Pobiegł na dół, do salonu, dopadając do kominka. Zdjął z gzymsu wysadzaną kamieniami szkatułę, wyciągając z niej garść proszku Fiuu. Wrzucił go do paleniska, w którym natychmiast buchnęły zielone płomienie.
- Klinika Magicznych Chorób i Urazów Świętego Munga!
Wkroczył w płomienie.
Wypadł w klinice, ledwo unikając zderzenia się z jakimś młodym czarodziejem we fioletowym uniformie.
Stażysta.
- Przepraszam! - sapnął.
Chłopak uśmiechnął się.
- Nie ma sprawy, nic się nie stało.
Syriusz pokazał zęby w wesołym uśmiechu. Podszedł do recepcji, korzystając z okazji, że chwilowo przy kontuarze nikogo nie było.
- Przepraszam... - zaczął w stronę recepcjonistki.
Podniosła głowę, kierując na niego zielone oczy.
- Pan do kogo?
- Andromeda Bla... Tfu. Do Andromedy Tonks.
- Drugie piętro, skrzydło prawe, sala numer osiemnaście... - wyrecytowała po chwili grzebania w kartotece.
- Dziękuję - mruknął, usuwając się z miejsca.
Ruszył w stronę schodów, przeskakując po dwa stopnie.
Dwa, cztery, sześć, osiem, dziesięć... Klatka. Dwa, cztery, sześć, osiem, dziesięć... Piętro pierwsze.
Trzy, sześć, dziewięć... Klatka. Trzy, sześć, dziewięć... Drugie piętro.
Zatrzymał się, dysząc lekko. Rozejrzał się, zastanawiając, dlaczego tak biegnie.
Wzruszył ramionami, skręcając w prawo. Pchnął duże, dwuskrzydłowe drzwi.
- Osiemnaście... - mruknął do siebie.
Wyminął młodą, uśmiechniętą kobietę z pokaźnym brzuchem, mimo woli odwracając za nią głowę.
Miała na sobie jedynie naprawdę dużą koszulę i klapki. Odwróciła się w jego stronę, wracając się, przez co Syriusz mógł zobaczyć odpięte klapki na jej koszuli, a co za tym idzie, wylewający się z nich biust.
Szybko spojrzał przed siebie, czując dziwne uczucie gorąca w okolicach kołnierzyka i lekkie mrowienie policzków.
Wygiął usta, przyłapując się na myśli, jak to jest dotknąć taką pierś. Nie miał jeszcze okazji - poza okresem niemowlęcym, ale tego przecież nie pamiętał - więc obiecał sobie, że gdy nadarzy się okazja, to będzie musiał spróbować.
Po chwili znalazł salę numer osiemnaście.
Zapukał energicznie, jak zawsze głośno i trzy razy.
Odpowiedział wesoły głos jego kuzynki.
Nacisnął klamkę i wszedł do środka.
- Cześć, Doduś! - zawołał dziarsko.
Andromeda uśmiechnęła się jeszcze szerzej, unosząc się nieco na łokciach.
- Jejku, Syri, myślałam, że wpadniesz dopiero jutro!
- Do domu wróciłem właściwe zaraz po tym, co doszedł list od ciebie.
Pochylił się, całując ją w policzek.
Potarł skroń, patrząc na nią uważnie.
- Co?
- Może to dziwnie zabrzmieć, ale... Bolało?
Wydęła wargi.
- Cholernie.
Usiadł obok, na łóżku.
- Nie chciałbym być kobietą...
- Och, daj spokój. Ból może i straszny, ale warto pocierpieć. Wszystko jest warte chwili, w której podają ci twoje dziecko do rąk... - Uśmiechnęła się z rozmarzeniem, ponownie opadając na poduszki.
- A, właśnie. Gdzie chowasz tą kosmitkę?
- Właściwie to zaraz powinni mi ją przynieść, żebym ją nakarmiła.
Skinął głową.
- A gdzie Ted?
- Aktualnie wchodzę do sali - rozległ się wesoły tenor Teda Tonksa. Podszedł bliżej, targając Syriuszowi włosy. - Cześć, smyku.
- Smyku - fuknął oburzony Czarny.
Podrapał się po nosie, odwracając wzrok, kiedy Ted pochylał się nad jego kuzynką.
Niemal w tym samym momencie, do środka weszła młoda magomedyczka, niosąc w objęciach żółty, mięciutki kocyk, z którego wystawały dwie maleńkie rączki.
Andromeda odebrała od niej córkę.
- Jeśli by potrzebowała pani pomocy, proszę nacisnąć guzik, dobrze?
Pokiwała energicznie ciemnobrązową głową, odwijając ostrożnie poły kocyka, by mogła spojrzeć na okrągłą buzię córeczki.
Ted pomógł jej nieco wyżej usiąść.
- Chodź tu, braciszku - powiedziała z czułością Dromeda.
Czarny posłusznie podszedł bliżej, po czym pochylił się nad zawiniątkiem.
Ze zwojów materiału wynurzało się drobne ciałko ubrane w błękitne śpioszki. Dziecko miało wielkie, czarne oczy, duże usta i dość już długie włoski w kolorze...
- ...różowe? - spytał z osłupieniem Syriusz. Zamrugał. - Jak to możliwe? Przecie... O kurde - szepnął, widząc, że czarne ślepka dziewczynki jaśnieją, przybierając barwę łudząco podobną do koloru oczu Lunatyka. - Jak ona to robi?...
- To metamorfomag - powiedział Ted, z dumą wypinając pierś.
- Uła - szepnął Czarny. Zachichotał nagle. - Remus ma identyczny kolor oczu! - powiedział ze śmiechem. - Doduś, ale skąd u niej metamorfomagia? To się z powietrza przecież nie bierze, a u nas w rodzinie przecież chyba metamorfomagów nie było...
- Nie przez ostatnie trzy pokolenia - upomniała.
- Yy...
- Nie pamiętam dokładnie, jak on się nazywał, ale mój pra, pra, pra dziadek również posiadał tę zdolność.
- Mała szczęściara... Będzie mogła wyglądać, jak zechce. A jak ma na imię?
- Nimfadora - odparła natychmiast Andomeda, nim Ten zdążył choć otworzyć usta.
Syriusz zakrztusił się powietrzem.
- Że jak?! Jak to się zdrabnia? Przecież chyba nie będziesz wołać za dwulatką takim imieniem!...
- Różnie się zdrabnia, Syriuszu, podobnie jak i twoje.
- Nimadora, Nimfadorcia, Nimfa, Dora, Docia, Doti... - zaczął mamrotać, patrząc w okno, przywołując na twarz wyraz koncentracji.
Andromeda uśmiechała się z rozczuleniem, patrząc na córeczkę.
- Będzie miała skrzywioną psychikę, zobaczysz - powiedział śmiertelnie poważnie Syriusz, kierując na nią wzrok.
- Ty też nie lubiłeś swojego imienia.
- Moje przynajmniej jest jeszcze w miarę normalne...
- Nimfadora to też normalne imię.
- Ze średniowiecznego kanonu?
Ted parsknął.
- Nie wygrasz z nią.
Syriusz wyszczerzył zęby.
- Wiem. Ale podroczyć się można. A więc, nie możesz nazwać jej inaczej?
- Jak na przykład?
- Mało to imion? Julie, Hera, Francessa, Winnifreda... O, to ładnie się zdrabnia; Winnie. Katherina, Anatazja, Amelia, Angelika... Hyym...
- Nimfadora jest śliczne. Oryginalne, mało dziewczynek ma tak na imię.
- Założę się, że ona jest jedyna w tym dziesięcioleciu - sarknął wesoło Czarny.
Ted roześmiał się, podobnie jak i Andromeda.
- No właśnie. Nikt jej nie pomyli.
- To daj jej dwa imiona. Nimfadora Winnifreda Tonks. Firmowa będzie, wiadomo, że moja kuzynka. A w razie, gdyby się jej nie spodobało to pierwsze, zawsze mogłaby przedstawiać się jako Winnie.
- Zostaje jeszcze Fredzia, nie zapominaj - przypomniał rozbawiony Ted.
Przechylił głowę.
- Fredzia jest sympatyczne, a Winnie śliczne. Pasuje właściwie i do pięciolatki i do dwudziestoletniej dziewczyny. No, pardon, ale wołać "Nimfa", to może być trochę dziwnie.
Andromeda pokręciła głową.
- Marudzisz.
- Mogę się założyć, że nie będzie lubić swojego imienia. Albo wymyśli sobie jakąś ksywkę, albo będzie przedstawiać się nazwiskiem.
- Nie dramatyzuj - westchnęła młoda mama.
Syriusz pogroził jej palcem.
- Wspomnisz kiedyś moje słowa...
Cała trójka zaniosła się głośnym, wesołym śmiechem.
- No cóż... - powiedział rozbawiony Czarny, chwytając w dwa palce maleńką dłoń siostrzenicy. - Cześć, Nimfadoro...
Skrzywił się.
- Kurczę, jak to pretensjonalnie brzmi... Dla mnie to będzie Winnifreda.
- Też bardzo ładnie - przytaknął Ted.
Andomeda westchnęła.
- No dobrze. Formalnie będzie jedynie Nimfadorą, ale będzie mieć dwa imiona.
- Uparta jesteś jak osioł. Nie zapominaj, że sama skwierczałaś, jak się do ciebie zwracało pełnym imieniem.
- Nimfadora jest ładniejsze! - zaperzyła się.
- Ależ zapewniam cię, że o siedem piekieł gorsze.
- Ciekawe jak nazwiesz swoją córkę - odcięła się.
- Winnifreda - odparł natychmiast.
Zza drzwi sali numer osiemnaście ponownie dało się słyszeć głośny śmiech.
- Co?! - wrzasnął, zrywając się. - Co ty mi tu imputujesz?!...
- Wyrażaj się!
- Ty jakiś nienormalny jesteś! - krzyknął Remus do ojca. - Nie jestem gejem, rzesz twoja żydowska!
- Powiedziałem: Wyrażaj się! Nie rozmawiasz z kolegą! Z takimi odzywkami możesz się kierować do swoich rówieśników, a nie do ojca!
- A ty to się może najpierw zastanów, zanim coś palniesz! Ja i Syriusz parą! Dobre sobie! - warknął. - Na głowę żeś chyba upadł - burknął wściekły.
- Wy to się w ogóle nie powinniście znać. Zabraniam ci się z nim zadawać, rozumiesz?
Remus skrzyżował ramiona na piersi, stając w lekkim rozkroku. Wściekłość buzowała mu w żyłach, pompowana wraz z krwią, szumiała w uszach.
- Bo co? - zapytał spokojnie.
- To nie jest odpowiednie towarzystwo dla ciebie!
- Bo co? - powtórzył, podnosząc lekko głos.
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi! Nie powinniśmy utrzymywać kontaktów z ta rodziną.
- A kto ci każe utrzymywać z nimi kontakty?! To JA przyjaźnię się z Syriuszem, to MÓJ przyjaciel, a tobie gówno do tego! - zawołał zbyt szybko, by pomyśleć nad doborem słów.
Zachwiał się, kiedy dostał od ojca w twarz. Poczuł ostre pieczenie policzka. Syknął, przykładając do niego dłoń.
- Będziesz mi tu się buntować?
- John! - krzyknęła od progu Reja. - Nie podnoś na niego ręki!
- Słyszałaś, jak on się wyraża? Niedługo nam będzie pluć w twarz!
- To mój syn i nie pozwolę ci go bić! - stwierdziła ze złością kobieta, podchodząc bliżej.
- Nie masz pojęcia, jaki on jest - warknął głosem drżącym od gniewu. Zaciskał dłonie w pięści. - Nic o nim nie wiesz poza tym, że nazwa się Black i na tej podstawie śmiesz go oceniać?! Właśnie zachowujesz się jak jego rodzina! Jesteś beznadziejny, nawet nie spytasz jaki on jest i od razu zabraniasz mi się z nim kolegować! Mam gdzieś te twoje durne zakazy!
- Nie podnoś na mnie głosu!
- A będę, jak zechcę! - wrzasnął.
Ręka Johna ponownie nieco się uniosła.
Remus wycelował w niego palec.
- Spróbuj.
- John, ani mi się waż - warknęła Reja.
- No, uderz mnie - syknął blondyn, dygocąc z wściekłości.
- John, jeśli...
Zza drzwi dało się słyszeć płacz dzieci.
- Idź się nimi zająć - rzucił spokojnie do żony, nie odrywając wzroku od syna.
- John...
- Dzieci cię wołają - powiedział miękko.
Zawahała się.
Lupin westchnął, opuszczając ramiona.
- Przecież nic mu nie zrobię.
Remus bez słowa wyminął oboje rodziców.
- Wróć tu, jeszcze z tobą nie skończyłem! - zawołał.
- Ja z tobą tak - odciął się, naciągając trampki.
- Remus... Powiedziałem: Wróć tu.
- Wiem, słyszałem - stwierdził obojętnie. Wyjął z szafki walkmana.
- Natychmiast się zawróć.
- Sayonara - odparł beznamiętnie, wychodząc. Zatrzasnął z hukiem drzwi.
- Wracaj tu!
Odpowiedziały im szybkie, energiczne kroki. Po chwili mogli patrzeć przez okno, jak wychodzi na ulicę, zakładając słuchawki na uszy.
- Co to ma być?! - warknął John.
Reja westchnęła.
- W jego wieku byłam identyczna - stwierdziła, po czym szybkim krokiem udała się do sypialni, skąd od kilku minut słychać było płacz dwójki niemowląt.
Lupin westchnął, idąc za żoną.
- Niemożliwe - mruknął, obejmując ją w pasie.
Westchnęła z rozbawieniem, podając córce maskotkę.
- Przecież chodziliśmy do jednej szkoły, nie zapominaj.
- No tak, ale ja byłem w Ravenlaw, a ty W Hufflepufie. W dodatku dwa lata niżej. Nie zauważyłem żadnych objawów buntu u ciebie.
- Bo widywaliśmy się tylko przelotem na korytarzach, kochanie.
- Gdyby nie Dorea, pewnie byśmy się nie poznali...
- Daj spokój, ona po prostu poprosiła cię, żebyś mi pomógł z transmutacji, bo sama się wstydziłam...
- Muszę jej podziękować.
Kobieta westchnęła z rozbawieniem.
John wziął Jacoba na ręce.
- A więc twoja krew, co?
Reja uśmiechnęła się.
- Jak najbardziej.
Pocałowali się czule w usta, nim Joanne rzuciła w nich maskotką.
Ciche wejście, cicha akcja, ciche wyjście.
Pan Johnson był bardzo nerwowym człowiekiem.
W ogrodzie pana Johnsona rosły przepyszne jabłka. Nie ważne, że jeszcze były zielone.
I tak były przepyszne.
Jak gdyby nigdy nic, podszedł do płotu, udając, że wpatruje się w niebo.
Żeby go tylko nie zauważył...
Przeszedł na tył podwórza, kierując się do poluzowanej deski w płocie.
To było takie jego "przejście" na podwórko sąsiadów.
Odchylił ją, gramoląc się na teren posiadłości pana Johnsona.
Rozejrzał się uważnie dookoła, w myślach dziękując właścicielowi, że zamiast ogródka, ma na dobrą sprawę coś na rodzaj buszu.
Bardzo przydatne.
Bez zbędnych emocji zdjął pająka z twarzy, kiedy przez przypadek wlazł w pajęczynę.
- Jest - szepnął do siebie, widząc cel owego poselstwa. Podkradł się bliżej, pod sam pień.
Gałęzie niestety zaczynały się dość wysoko, przez co aby zerwać jabłko, należało wejść na drzewo.
Dla Jamesa nie stanowiło to najmniejszej przeszkody.
Bez problemów, zwinnymi ruchami, wszedł po pniu, korzystając z różnych sęków oraz wgłębień. Wyciągnął się jak kot, by łatwiej było mu wejść na jedną z gałęzi.
Czuł serce bijące mu mocno w piersi, tłoczące adrenalinę to wszystkich włókienek jego mięśni.
Kochał to uczucie.
Oczy lśniły mu psotnym, młodzieńczym blaskiem, a na policzki uniesione zawadiackim uśmieszkiem wpłynął lekki rumieniec.
Sięgnął ręką.
Zamknął palce na jednym z niedojrzałych, acz wzmagających pracę ślinianek owocu, odrywając go od matczynego drzewa. Powąchał je. Zamruczał, przymykając oczy.
Wsunął je do szerokiej kieszeni, sięgając po następne.
- O cholera... - szepnął, widząc, że pan Johnson wyszedł z domu. Do ogrodu. - O cholera...
Zaczął na prędce zrywać kolejne jabłka, starając się przy tym nie szeleścić ani nie poruszać gałęziami.
Poczuł lekkie łaskotki w brzuchu, widząc, że jego szanowny, groźny sąsiad zmierza w jego stronę.
- Rzesz w dupę - mruknął.
Pan Johnson zatrzymał się, wlepiając w niego spojrzenie.
- POTTER!!!
James w mgnieniu oka znalazł się na ziemi. Nim zdołał złapać równowagę po skoku, puścił się biegiem w krzaki, by przez wyrwę w płocie wrócić na podwórze, a z podwórza uciec na ulicę.
Może go nie dorwie...
Z szaleńczym śmiechem przeskoczył młodą tuję.
Kochał to. Nie było innej możliwości.
Po prostu to kochał.
Wciąż zdenerwowany, wysiadł z Błędnego Rycerza i dopadł do bramy londyńskiego parku. Wparował do środka, potrącając jakąś kobietę. Nie zwrócił uwagi na nią, ani na słowa przez nią wypowiadane.
Przecież ich nie słyszał.
Huśtawka. To było mu potrzebne.
Wszystkie trzy były zajęte przez dzieci, na oko ośmioletnie.
Po krótkiej chwili kalkulacji, podszedł bliżej. Zatrzymał jedną z huśtawek, ignorując niesłyszalne dla niego protesty chłopca. Złapał go za koszulkę i zwyczajnie wyrzucił z bujawki. Dopilnował jednak, by nie upadł.
- A teraz idź pobawić się w piaskownicy - burknął.
Zajął siłą zwolnione miejsce, zamknął oczy i zaczął się rozhuśtywać.
Przód - tył. Przód - tył.
Czuł, że się kołysze, lecz nie widział tego.
Wszystko zagłuszały piosenki The Beach Boys.
Zostają pojedyncze gwiazdy
Światło dnia nie jest jeszcze tak jasne
Gwiazdy znikają, jedna po drugiej
Niebo jaśnieje z każdą minutą
By obudzić świat nowym brzaskiem
Powiedzieć "Witaj!" do nowego poranka
Obmyć twarz bieżącą wodą
Uczyń moje życie jaśniejszym
Księżyc świeci jasno, śpiąc w moim łóżku
Jak wielu jest ludzi, tak wielki dzień jest przede mną
Obudzić świat nowym brzaskiem
Powiedzieć "Witaj!" do nowego poranka
Nie przegap tej całej chwały
Będę tam, gdy zadzwonisz do mnie
Zostają pojedyncze gwiazdy
Światło dnia nie jest jeszcze tak jasne
- Ple, ple, ple... - mruknął, ściągając słuchawki. Przewieszając je przez szyję. Rozejrzał się od niechcenia, z lekkim zdziwieniem rejestrując obecność Jennifer na placu. Zatrzymał huśtawkę, machając do niej.
Odwzajemniła gest, dając mu tym samym do zrozumienia, że ona również go dostrzegła.
Podszedł bliżej.
- Cześć - przywitał się.
- Co ty tu robisz? Mieszkasz przecież chyba pod Londynem.
Wzruszył ramionami.
- Od czego jest Błędny Rycerz?
Spojrzała na niego z niezrozumieniem.
- Nie wiesz, co to? - zapytał, marszcząc czoło.
Posłała mu sceptyczne spojrzenie.
- Jestem z rodziny mugoli.
- Aha - mruknął zwyczajnie. - Więc, Błędny Rycerz to piętrowy autobus, którego mugole nie widzą. Żeby go wezwać, wystarczy machnąć ręką prawą, bądź lewą, zależy, w której ręce "ma się moc". Zawiezie cię gdzie tylko chcesz, pod warunkiem, że jest to na lądzie. I ten. Jazda trwa przeważnie kilka minut. Środek idealny dla kaskaderów, idealny do wybicia zębów.
Parsknęła.
- Więc jesteś kaskaderem.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Nie tylko ja. Mieszkasz daleko stąd?
- Ze cztery przecznice...
- Spacerek?
Skinęła głową.
- Sorry, może dziwnie spytam, ale jak ty się nazywałeś?...
- Remus.
Skinęła głową.
- Zapamiętam.
Oboje chwilę milczeli.
- Masz ochotę na spacer?... - spytał blondyn.
Wydęła wargi, zastanawiając się nad ową propozycją. Po chwili wzruszyła ramionami, lewą dłonią poprawiając ramiączko od czarnej koszulki.
- Okej. Od kogo dostałeś? - spytała zwyczajnie, ruchem głowy wskazując na lupinowy policzek.
Zmieszał się lekko i bąknął coś o kłótni z ojcem. Chrząknął cicho, w miarę możliwości zasłaniając twarz włosami. Popatrzył na swoje trampki. Dopiero wtedy zauważył, że jeden jest czarny, do połowy łydki, a drugi fioletowy, do kostek. Jennifer tylko uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
- To gdzie idziemy?
- Możemy się przejść do fontanny, przynajmniej się troszkę ochłodzimy.
Ruszyli brukowaną dróżką wgłąb parku, znajdując schronienie w cieniu drzew przed rażącymi promieniami słonecznymi lipcowego wieczora.
- Marginesem; fajne buty.
Parsknął.
- Nie patrzyłem, co zakładam.
- Nie jest źle.
Stał pod drzwiami domu, wsłuchując się w głośny, perlisty śmiech jego matki. Wolał nie wiedzieć co ją tak bawiło.
- Marco, przestań! - zawołała ze śmiechem.
Odpowiedzi ojczyma nie dosłyszał, czego nie żałował.
Nie cierpiał tego mugola.
Ba, on w ogóle nie cierpiał mugoli!
Bezmózgie stworzenia, zapatrzone tylko w siebie i te ich durne "wynalazki"... jakaś żarów... Żarówka, o. I Inne dziwne rzeczy...
Otworzył drzwi, wchodząc do przedpokoju. Nie ściągając butów, przeszedł korytarz, docierając do swojego pokoju.
- Kochanie, chcesz obiad?
- Nie.
- Nie jesteś głodny? - zdziwiła się czarownica, wynurzając się z kuchni.
Westchnął.
- Nie.
- Na pewno?
- Nie.
- Coś się stało?
Położył dłoń na klamce.
- Nie.
- ...Petuś, kochanie... O co chodzi?
- O nic - burknął, po czym wszedł do pokoju i zatrzasnął matce drzwi przed nosem.
Uśmiechnął się lekko do siebie, czując z tytułu swego zachowania dziwną satysfakcję.
Wiedział i to bardzo dobrze, że było jej przykro przez to, jak się zachował, ale nie obchodziło go to.
Spodobało mu się bycie właśnie takim, jakim pokazał się przed paroma minutami.
To było nawet... Zabawne.
W lot pojął, dlaczego Syriusz się tak chwilami zachowywał.
Poniekąd stanowiło to jakąś rozrywkę...
Postanowił jednak wyjść z pokoju i trochę nabałaganić w kuchni, co by trochę mamusi rozrywki zapewnić.
Poszedł więc do wymienionego pomieszczenia, bez słowa mijając ojczyma, który mówił coś poufale Amelle do ucha.
Poczuł nagły przypływ irytacji.
Jeszcze ten bachor... Wprawdzie, jeszcze go nie ma, ale jakby jest.
Otworzył lodówkę, wyciągając z niej ser żółty w plasterkach. Z chlebaka wyjął kilka kromek chleba, "przypadkiem" wysypując z torebki okruchy. Równie niechcący usmarował blat miodem, kiedy smarował nim chleb. Położył na nim ser, po czym nie zakręcając słoika, postawił go na desce do krojenia.
Czas na herbatę.
Rozsypał cukier i rozlał trochę wody, kiedy ją zalewał.
- Pączusiu, a mówiłeś, że nie jesteś głodny.
- Jak widać zmieniłem zdanie.
Amelle zamrugała, zszokowana. Wymieniła ze swym mężem zdumione spojrzenia.
Marco odchrząknął.
- Masz jakis problem, stało się coś?... - zapytał miękko.
- Jest wspaniale. Pojawiłeś się ty, zaraz urodzi jakiś mały, rozdarty gówniarz... Nie no, jasne, wszystko gra!
- Peter... - powiedziała cicho Amelle.
- Co? - burknął mało przyjaźnie.
- Idź do siebie - rzucił Marco.
- Nie - skwitował krótko.
- Słyszałeś, co powiedziałem? - zapytał ze stoickim spokojem.
- Nie. Miałem maleńki napad głuchoty.
Marco odchrząknął.
- Posłuchaj. Rozumiem, że masz juz trzynaście lat, wchodzisz powoli w "ten wiek" i hormonki ci buzują, ale...
- Nie. Ty nic nie rozumiesz!
- Daj mi sko...
Zacmokał ze zniecierpliwieniem.
- Nie! Ty posłuchaj: Nie wiem, po co się w ogóle pojawiłeś w moim życiu. Nikt cię o to nie prosił, sam się wepchałeś. Nie próbuj teraz mi zastąpić ojca, czy coś. Nic tu po tobie, rozumiesz? Nie potrzebuję cię, dla mnie nie istniejesz.
Marco uniósł brew.
- O ile mi wiadomo, nie wyrażałeś sprzeciwu, bym zajął miejsce u boku twojej matki.
- Ciebie tu w ogóle nie powinno być! - zawołał ze złością, wymachując kanapką.
Plasterek sera zsunął się z chleba i pacnął cicho w ścianę.
Nikt nie zwrócił na niego uwagi.
W kuchni zapadła cisza.
Po chwili Amelle odwróciła się, wychodząc z pomieszczenia.
- Mnie nie rusza to, że się tak buntujesz przeciwko mnie. Jak byłem troszkę młodszy od ciebie, byłem w takiej samej sytuacji, więc wiem, jak się czujesz. Mimo to zastanów się, bo to nie boli mnie, tylko twoją matkę. Przemyśl to sobie, Peterze.
Wstał i udał się w ślady małżonki, domyślając się, że siedzi w sypialni i płacze.
Nie pomylił się.
Usiadł obok niej, obejmując ją ramieniem.
Wtuliła się w niebo, wzdychając drżąco.
Pogładził ją po jej jasnych włosach, całując w skroń.
- Potrzebuje czasu - szepnął. Ponownie ją pocałował. - Wszystko będzie dobrze, tylko... Proszę, nie płacz. Nie mogę znieść tego, że płaczesz... Proszę...
Peter zacisnął zęby, patrząc w okno.
Ruszył do drzwi, ostatnie kroki pokonując w biegu.
Wypadł na podwórze, zatrzaskując za sobą wejście.
Coś niebezpiecznie drapało go w nosie. I szczypało w oczach.
Zacisnął mocno wargi, puszczając się biegiem w dół ulicy.
Musiał się uspokoić. Uspokoić i pomyśleć.
Komentarze:
hermes scarf silk Czwartek, 17 Lipca, 2014, 05:28
hermes constance belt replica how to spot Harry Potter .org.pl - Magiczny Portal literatury młodzieżowej. hermes scarf silk
hermes bag organizer Czwartek, 17 Lipca, 2014, 06:35
hermes h enamel bracelet replica prices Harry Potter .org.pl - Magiczny Portal literatury młodzieżowej. hermes bag organizer
hermes scarves pre owned Czwartek, 17 Lipca, 2014, 07:51
hermes replica bags handbags best Harry Potter .org.pl - Magiczny Portal literatury młodzieżowej. hermes scarves pre owned
birkin bag quotes Czwartek, 17 Lipca, 2014, 17:08
best hermes replica bracelet narrow enamel Harry Potter .org.pl - Magiczny Portal literatury młodzieżowej. birkin bag quotes
best hermes bag Czwartek, 17 Lipca, 2014, 19:06
replica hermes bags 2012 ebay Harry Potter .org.pl - Magiczny Portal literatury młodzieżowej. best hermes bag
hermes scarf ring Czwartek, 17 Lipca, 2014, 23:33
imitation hermes birkin bag london Harry Potter .org.pl - Magiczny Portal literatury młodzieżowej. hermes scarf ring
hermes belt strap colors Piątek, 18 Lipca, 2014, 00:39
replica hermes bags for sale in the philippines Harry Potter .org.pl - Magiczny Portal literatury młodzieżowej. hermes belt strap colors
hermes wallet names Piątek, 18 Lipca, 2014, 11:27
replica of hermes birkin bag in singapore $ Harry Potter .org.pl - Magiczny Portal literatury młodzieżowej. hermes wallet names
kelly boy bag uk Sobota, 19 Lipca, 2014, 15:17
fake hermes birkin handbag material Harry Potter .org.pl - Magiczny Portal literatury młodzieżowej. kelly boy bag uk