Nowa ksiega Huncwotów! Księgę prowadzą Huncwoci Syrcia Do 01`12`2008 Księgę prowadziły Milaj i Marcy
Do 20 lipca 2008 roku Księgę prowadzili Huncwoci:
Lilly Sharlott - James Potter
Karolla - Peter Pettigrew
Melisha - Syriusz Black
The Halfblood Princess - Remus Lupin
Tak, Arya, oni mają po trzynaście lat. Zaczynałam z Huncwotami od pierwszej klasy, jak widać… Większość zaczyna od piątego-szóstego roku, kiedy są już zżyci, są z Remusem w TYCH chwilach… A nikt nie próbował napisać jak to wszystko się zaczęło, jak nawiązywały się między nimi te delikatne nici przyjaźni, które z czasem ulegały wzmocnieniu.
I zgodnie z radą Doo, postaram się przerzucić na cale, jardy itd.
W ogóle to mam chęć poprawić te pierwsze notki, bo nie podoba mi się to, jak je napisałam… Co o tym sądzicie?
W ogóle, Doo, chylę czoła - Ja nie wiem, jak ty to robisz, że tworzysz takie wpisy-tasiemce.
Ta część historii na pewno was nie zadowoli - urwałam jakoś tak z dupy na samym końcu... Wena niedomaga, no cóż...
Za błędy przepraszam.
Od dłuższej chwili wpatrywał się uparcie w jeden punkt książki. Od dwudziestu minut usiłował czytać, co niebywale wręcz skutecznie utrudniało mu nieustanne szeleszczenie i chrupanie.
Zgrzytnął zębami, zatrzaskując podręcznik.
- Pettigrew, ty wypatroszona glizdo, musisz tak głośno jeść te paluszki? – syknął.
Peter uniósł brew.
- Bywaj – odparł.
Black wyciągnął z pod siedzenia poduszkę, po czym cisnął nią w Petera.
Glizdo-ogon, jak nazwał go inteligentnie James, roześmiał się jedynie, nabierając w garść więcej paluszków. Przyłożył je sobie do ust po czym zaczął je zawzięcie pochłaniać z miną maniaka, więcej rozsypując, niż jedząc.
Drzwi otworzyły się gwałtownie.
- Glizdo-ogonku, nie jedz tak zachłannie!
- Beznadziejna ksywka, nie, nie i nie. Głupie brzmienie przywodzące na myśl tasiemca, drażniące przeciągnięcie samogłoski… Jestem na nie – oświadczył Remus, wchodząc za Potterem do dormitorium. Zamknął za sobą drzwi przy użyciu nogi, nim rozwalił się na łóżku. – A fe – dodał jeszcze.
- To niby JAK mamy na niego mówić? – spytał James z przesadną uprzejmością.
- Może „Tasiemiec”? – podsunął niewinnie Czarny.
Remus parsknął wesoło przez nos.
Peter zdjął z nogi biały, rozsznurowany adidas, po czym cisnął nim w Syriusza.
- Ueee! Zabieraj mi to, toż to broń biologiczna!
- Odpowiedz mu swoimi skarpetkami! – polecił James.
Black popatrzył na niego z miną pt. „Are you fucking kidding me?...”.
- Nie jestem tobą, chłystku – odparł. – Mą bieliznę czuć wiosenną świeżością jutrzenki budzącej się wśród ptasiego trelu!
W tym oto momencie, Potter, Lupin i Pettigrew, dziwnym trafem dostali jednoczesnego napadu kaszlu.
- Śmiecie wątpić?!
- My?! – zawołał przez śmiech Lupin.
- Skąd! – zawtórował mu Potter.
- Niech nas smród merlinowskich gaci broni!
Black założył włosy za ucho.
- A skoro mowa o śmierdzących gaciach, Potter, wziąłbyś z łaski swej te pantalony z okolic mego łóżka.
James prychnął, udając urażonego, na co Syriusz jedynie roześmiał się szczekliwie.
- Syri, aport! – zakrzyknął rozbawiony blondyn o złotych oczach, rzucając weń paczką ciasteczek.
Black zrobił unik, obracając się jeszcze, by spojrzeć, gdzie ciastka wylądowały.
Jak się okazało, wypadły przez otwarte okno.
- Chcesz mnie zabić?! – najeżył się.
- Nie – odparł ze stoickim spokojem, choć dostrzec można w nim było pewną dozę zniecierpliwienia. – Po prostu chciałem cię poczęstować.
Skinął mu uprzejmie głową.
- Smacznego.
James zarechotał głośno, siadając na komodzie.
- Nie tam! Tam są moje... Ciasteczka dyniowe… - jęknął Pettigrew.
Potter wstał. Spojrzał na swe zbrodnicze dzieło.
- No, smak ten sam…
- Sądzę, że nawet Peter obrzydził by się czymś, co nie dość, że wygląda jakby już raz było zjedzone, to jeszcze rozprowadzone zostało po twoim tyle – mruknął Syriusz.
Remus zachichotał cicho, wślizgując się pod kołdrę. Zwinął się w kłębek, zamykając oczy.
I nagle ogarnął go ten spokój, który pukał do jego serca zawsze, gdy wiedział, że może czuć się bezpiecznie…
Wydał z siebie chrapliwe: „Łihihi!”, sięgając dłonią pod poduszkę. Złapał Szuszu za wyciągnięte ucho, przygarniając do siebie.
- Aaahaha, przyłapałem cię, onanisto! – ryknął Potter, zrzucając z niego kołdrę.
- Co?... – zdziwił się.
- Trzymasz ręce przy brzuchu!
- …Co ma brzuch do… No… Tego? – spytał, siadając. Posadził sobie maskotkę na kolanach, mocno ją obejmując.
- …Śpisz z misiem? – Pettigrew zamrugał, zaskoczony.
Syriusz posłał mu sceptyczne spojrzenie, czując się dotkniętym.
- Nie zapominaj, że ty śpisz z tabliczką czekolady.
- Ach, ta poza: „Nie oddam cię nikomu!” – zawołał z uciechą Potter.
Glizdo-ogon prychnął, krzyżując ręce na piersi.
- Odezwał się! – krzyknął. – Ten, który…
Brwi Blacka podjechały w górę, kiedy chwycił się pod boki.
- Który?
- Który śni o różowych króliczkach…
- CO?! Co ty mi tu imputujesz?! – wrzasnął.
Peter roześmiał się.
- Ja wiem! Ja słyszałem, co ty wygadujesz przez sen…
Syriusz przybrał maskę obojętności.
- Łżesz.
James chlipnął udawanie. Ukrył twarz za dłonią, wzdychając głośno i aż nazbyt teatralnie.
- A tobie co? – zdziwił się Czarny.
- To takie władcze było… „Łżesz”!
Brunet parsknął, rozbawiony. Przygryzł wargę, wlepiając wzrok w Lunatyka, który stwierdzając brak zainteresowania jego osobą, zajął się molestowaniem Szuszu. Jak najbardziej w sposób przyjacielski, oczywiście.
Ściskał go mocno, przytulając do piersi, ciągnąc lekko zębami za ucho czy podszczypując w pluszową głowę.
- O nie! – zawołał Black. – Wyjadacz mózgów dorwał Szuszu!
Remus zamarł ze zdziwioną miną i uchem misia w ustach.
- Jest wyjątkowo krwiożerczy tej jesieni… - Wskazał nań palcem. – Widać to po wzroku wygłodniałego jeża.
Gdzieś za jego plecami rozległy się śmiechy Jamesa i Petera. Remusowi niekontrolowanie zadrgały kąciki ust.
- Gdzieś za nim leży okrutnie porzucone coś w kropki!
- To moje majtki… - bąknął złotooki nieśmiało.
- Być może bałagan irytuje tak drażliwe stworzenia. Zazwyczaj przesiadują w pokojach, nie lubią kuchni. Kochają łazić po panelach. No i w każdej chwili może on nas zaskoczyć, ten samiec ma wyjątkowy wnerw w tym miesiącu… Jest tak wygłodzony, że porywa się na plusz; konkretniej na piesa, który niczego nieświadomy robi to, co lenie lubią najbardziej. Nic nie robi! Szpony ma co prawda ukryte, ale to tylko dlatego, że wbił je w delikatne futerko tego nieszczęśnika… Miś jest raczej jasny, więc bardziej zagrożony atakiem. Ci drapieżcy lubią takie, bo uważają, że ich nadzienie jest wyjątkowo intrygujące i ma dobry smak.
Pod Jamesem ugięły się nogi, w skutek czego opadł bezwładnie na kolana, głośno się śmiejąc.
Remus wlepiał w Syriusza spojrzenie człowieka patrzącego na kogoś wybitnie wręcz głupiego.
Peter zarechotał głośniej.
- Tylko mu o tym nie mówcie, bo zagniecie czasoprzestrzeń – dorzucił pogodnie Czarny przez ramię do Petera i Jamesa.
- Ja wszystko słyszałem, imbecylu – zgasił go Lupin.
- Aaaa! – zawył na to Czarny. Chwycił się za gardło, wydając z siebie rzęszenie i charkoty. – Złamałem czasoprzestrzeń!
- Wciąga mnie wir czasoprzestrzeni! – przyłączył się Potter. – Wyskakują z niej małe zielone glutki chcące wypełnić mój łeb galaretką truskawkową!!! A to wszystko przez to, że ja nie lubię galaretki!
- Moje biedactwo! – rozczulił się roześmiany Peter. – Nie martw się, ci mili panowie w białych fartuchach nic ci nie zrobią!
- Dadzą ci nawet twarzowe ubranko – zgodził się Remus.
- Ano – parsknął Black. – I zaprowadzą do takiego fajnego pokoju z miękkimi ścianami. Bez klamek… Okien… Ostrych krawędzi…
- Idioci – podsumował ich ze złością Potter. – Wy w ogóle nie rozumiecie mojej tragedii! Idę się zabić – oświadczył, po czym wstał i skierował się do drzwi.
- Przy okazji przynieś moje ciastka, jak będziesz wracał! – zawołał za nim Remus.
Syriusz roześmiał się.
- Szczery jesteś. On nam wykłada, że idzie się zabić, a ty mu o ciastkach..
- No co? Dobre są. Z karmelem w środku…
Black i Pettigrew wybuchli śmiechem, do którego po chwili przyłączył się i Lupin.
- Tak w ogóle, czy to ma jakikolwiek sens? – zapytała Jennifer dwie godziny później, ciaśniej owijając się płaszczem. Szła z Syriuszem na popołudniowe zajęcia z Zielarstwa.
- Faktycznie, w tym roku listopad ostro zaczął…
- Nie o tym mówię – burknęła. Stanęła przodem do Syriusza, zatrzymując się.
On również przystanął.
- Więc o czym?
- Całą drogę ci o tym mówię!
- …Eee… Serio?
- Bardzo mi miło, że mnie słuchasz – prychnęła.
Uśmiechnął się szeroko znad szkarłatno-złotego szalika.
- Proszę bardzo!
Spojrzała ze złością w jego roześmiane, szare oczy.
Spoważniał, wyczuwając, że raczej nie pora na żarty.
- W jakim celu w ogóle się mnie spytałeś, czy chcę z tobą chodzić?
Wzruszył ramionami.
- Tak dla jaj.
- Och, kolejna uprzejma odpowiedź.
- Są tak samo przyjemne jak ty – odgryzł się.
- Skoro się paniczowi nie podobam, to po co to dłużej ciągnąć?
- Nie dramatyzuj, co? – mruknął chłodno. Chwycił ją za łokieć, pociągając w stronę cieplarni. – Spóźnimy się, jeśli nie pójdziemy szybciej.
- Trudno – skwitowała.
Popatrzył na nią przez ramię.
- Jak chcesz się spóźniać, to już twoja sprawa. Marginesem, skoro już o tym mowa, to po zastanowieniu stwierdzam, że w tamtym roku pomysł z tobą był beznadziejnie głupi.
- Odezwał się ten inteligentny – prychnęła.
Wywrócił oczami.
- Daruj sobie.
- Jak sobie życzysz.
- Coś jeszcze?
Wydęła wargi.
- Nie ma sensu tego ciągnąć – odparła po chwili.
Roześmiał się.
- Cóż za melodramat w głosie… Dobra, ja idę. Naprawdę nie chcę się spóźnić.
Odwrócił się i szybkim krokiem poszedł w stronę cieplarni.
Aniston zmrużyła oczy, wykrzywiając wargi.
Na widok jego oddalającej się sylwetki czuła palące rozdrażnienie. Westchnęła ciężko, po czym powolnym krokiem ruszyła w jego ślady.
- No gdzieś ty był?! – usłyszała kilkanaście jardów dalej krzyk Pottera. Brzmiał nieco niewyraźnie, rozmyty przez wiatr.
- Jednak żeś się nie zabił? – odparł z rozbawieniem Syriusz.
- Jak widać…
- Ciastek też mi nie przyniósł, bób jeden – fuknął Lupin.
Huncwoci roześmiali się głośno.
Spojrzenia Blacka i Aniston skrzyżowały się na chwilę.
- Cześć, Jen! – zawołał radośnie James.
Pomachała mu w odpowiedzi, stając przy przyjaciółkach z dormitorium.
Evans uniosła ramiona, by ochronić uszy przed wiatrem.
- Jej… Co za wichura! – westchnęła.
Candy spojrzała w stalowoszare niebo, odgarniając za uszy długie, brązowe loczki do łokcia.
- Dzisiaj ma być burza, tak w ogóle – powiedziała jak zwykle stosunkowo cicho. Popatrzyła na zdrowo podirytowaną Jennifer. – A tobie co?
Ruchem głowy wskazała na paczkę Huncwotów.
- Tego debila w butach do kolan spytaj – warknęła.
Uniosła brwi.
- To wiele wyjaśnia – skwitowała, po czym przymknęła swe piwne oczy.
Rudzielec, brunetka i szatynka westchnęły przeciągle, widząc zbliżającego się w ich kierunku profesora.
Kuramochi otworzył szklarnię, po czym zamaszystym gestem zaprosił trzecie klasy Gryffindoru i Hufflepuff do środka.
Młodzież wsypała się do środka, by w gwarze ożywionych rozmów pozajmować swe miejsca przy długich, ciemnobrązowych stołach na kozłach, upapranych świeżą ziemią.
- Witam was na kolejnej w tym semestrze lekcji zielarstwa! - przywitał się dziarsko profesor. - Wyjmijcie proszę swoje wypracowania i połóżcie je... O, tutaj będzie dobrze. - Wskazał dłonią na pustą skrzynię stojącą na samym wierzchu wieżyczki podobnych do tej skrzyń.
W szklarni zapanował ruch i szum; wszyscy zaczęli grzebać w swych torbach, ponownie inicjując rozmowę, korzystając z chwilowego rozluźnienia na zajęciach. Trzydziestoletni Japończyk stanął z boku, obserwując uczniów wkładających rolki pergaminu do wskazanego przezeń miejsca.
Z zadowoleniem stwierdził, że pracę napisali wszyscy.
Kiedy wszyscy ponownie stanęli przy swoich stałych miejscach pracy, klasnął w dłonie.
- Wspaniale! Przejdźmy więc do tematu lekcji. Na dzisiejszych zajęciach zajmiemy się roślinami dyptamu! Może ktoś mógłby je nam nieco przybliżyć?
- Z utartych owoców tych roślin robi się maść stosowaną bezpośrednio na ranę. A jak się kwiaty wyciska, to uzyskuje się sok wykorzystywany do robienia eliksiru, działającego tak samo jak maść, z tą tylko różnicą, że się go pije, a nie wciera.
- Doskonale, panie Lupin! Dziesięć punktów dla Gryffindoru!
- Skąd to wiesz? - zdziwił się półgębkiem James.
Remus spojrzał na niego wymownie.
- Z tego są moje leki, idioto - odparł.
Syriusz parsknął przez nos, wyginając wesoło wargi.
- No tak - przyznał okularnik z miną człowieka, na którego zstąpiło umysłowe olśnienie.
- Pięć punktów za spostrzegawczość - szepnął Peter.
James wyszczerzył zęby.
- Szkoda, że nie jesteś prefektem, Pet!
- Cicho - syknął blondyn.
- ...łacińska nazwa dyptamu to Dictamnus albus. Może łatwiej będzie wam ją zapamiętać, kojarząc sobie z imieniem dyrektora szkoły. – Odchrząknął w pięść. – Roślina ta należy do rodziny rutowatych. Tutaj – Wskazał na stojący przed nim stolik. – jest jeden jej okaz. Jak widzicie, ma duże różowe kwiaty o strzałkowatym kształcie, podłużne, purpurowe liście, których, nota bene, brzegi są bardzo ostre, uważajcie więc… Przy samej ziemi są jej owoce, jak wspomniał Remus, wykorzystywane przy robieniu maści dyptamowej. Przy rozcieraniu ich wydziela się silny, przyjemny, balsamiczny zapach.
Rozejrzał się po szklarni, po czym wskazał na rząd stojących pod jedną ze ścian donic z wyraźnie dla nich za dużych roślin.
- Zajmiecie się przesadzaniem ich. Trzeba to robić ostrożnie, żeby nie postrącać owoców. Nie dojrzałe są zwyczajnie trujące. Szczególną delikatność należy zachować przy wyciąganiu jej z ziemi, bardzo łatwo jest im uszkodzić korzenie. Naprawdę, przyłóżcie się do tego, owoce i kwiaty tych roślin zostaną wykorzystane przez profesora Slughorna i naszą szkolną pielęgniarkę do wyrobu lekarstw. Niech każde z was weźmie na dwie osoby po jednej roślinie, mały worek ziemi i większą doniczkę. Proszę bardzo!
Remus odgarnął włosy z twarzy, z cichym westchnieniem kierując się po potrzebne mu rzeczy. Przyjrzał się uważnie stojącym przed nim roślinom, po czym wyciągnął ręce, by uchwycić nimi dyptam z bladoróżowym kwieciem.
- Chodź tu, maleńki – mruknął do niego z czułością, kierując się z powrotem do stołu. Postawił go przed Peterem.
- Uf… - mruknął Peter. – Ciężkie to.
- Przecież to tylko pięć kilo! – zaśmiał się stojący obok Syriusz.
James zachichotał, lecz niemal natychmiast przestał się śmiać, kiedy Pettigrew wsadził mu donicę na głowę.
- NIC NIE WIDZĘ!!! – zaryczał.
- W obecnej sytuacji, panie Potter, to całkiem normalne – przyznał pogodnie profesor, ściągając mu doniczkę z głowy. – Panie Pettigrew, proszę tak nie robić…
Rozbawiony Peter skinął głową, odbierając od profesora narzędzie zbrodni.
Noc.
Kruczoczarne niebo wyhaftowane było milionami świecących delikatnym srebrem gwiazd, rozciągając się ponad ziemią. Pośród nich, dumnie stała niemal pełna tarcza księżyca, otulonego srebrnym płaszczem, rzucającym jasne światło na rozpościerające się pod nim lądy. Trawę, drzewa, liście, a nawet sam brzeg tafli uśpionego jeziora objął czule swymi białymi ramionami mróz, skrzypiąc cicho i uspokajająco.
Znaczna większość żywego stworzenia spała już dłuższy czas, czekając na delikatne pieszczoty wschodzącego rankiem słońca, by wstać, przeciągnąć się i przeżyć kolejny dzień zbliżający ich do śmierci.
Czarnowłosy Gryfon, który ku ogólnemu i jemu własnemu zdziwieniu trafił do tego właśnie domu ponad dwa lata wcześniej, leżał na wznak w swym wspaniałym łożu z czterema kolumienkami i bordowymi kotarami. Nie zasunął ich, umożliwiając sobie obserwowanie nocnego nieba przez okno ulokowane naprzeciw jego łóżka. Westchnął cicho, wsuwając dłonie pod głowę.
Obrócił twarz w stronę drzwi łazienki, za którymi kilka minut wcześniej znikł jego drobny, jasnowłosy przyjaciel, kiedy do jego uszu dotarł z owej strony zgrzyt naciskanej powoli klamki.
Przygryzł lekko wargę, czując nieprzyjemne ukłucie nagłego nawiedzenia świadomości, że Lunatyk za kilka dni znów będzie musiał przechodzić przez te comiesięczne katusze.
- Nie śpisz? – zdziwił się jego miękki, dziecięcy wciąż głos.
- Nie – odparł cicho.
Remus podszedł bliżej, siadając na brzegu jego łóżka. Podciągnął nogi pod brodę, opierając się o jedną z kolumienek. Wsunął bose stopy pod kołdrę.
- Też nie możesz zasnąć… - bardziej stwierdził niż spytał złotooki.
Uśmiechnął się lekko.
- Jak widać.
Zapadła chwila milczenia.
- Idziemy do salonu pogadać, żeby ich nie obudzić?
Remus wzruszył ramionami oplatającymi jego podkulone nogi.
- Możemy.
W odpowiedzi wygramolił się spod kołdry, przysiadając na brzegu łóżka. Wsunął stopy w adidasy, po czym chwycił szatę, narzucając ją na siebie.
Remus wciągnął przez głowę szkarłatny golf. Wyciągnął spod materiału długie blond włosy, ponownie puszczając je luźno po ramionach, drugą dłonią naciągając buty.
Cicho, na palcach, starając się nie wpaść na coś porzuconego bez ładu na podłodze, dotarli do drzwi wiodących na spiralne schody. Wyszli na nie, pieczołowicie zamykając za sobą portal.
Nieco pewniejszym krokiem skierowali się do salonu Gryffindoru.
- Po co ci te paluszki?
- Żebyśmy mieli co jeść? – odparł z lekką dozą ironii w głosie wilkołak.
Brunet parsknął.
- No proszę, jaki przewidywalny…
Zachichotał w ciemnoczerwony rękaw.
- Dobrze wiesz, że przy chrupaniu lepiej się rozmawia.
- Babski wieczór, co? – parsknął Czarny.
Remus roześmiał się, przykładając dłoń do ust.
- A co! Bo tylko dziewczyny tak mogą? Toż to dyskryminacja się wkrada!
- Ba!... Och, jak miło, nawet się w kominku pali – powiedział z udawanym wzruszeniem Black. Usiadł po turecku na miękkim dywanie rozciągniętym przed paleniskiem.
- Poczekaj, przysuniemy sobie kanapę i się o nią oprzemy, wygodniej będzie.
Westchnął ciężko.
- Dawaj, jeszcze mi rozkaż tę poduszkę podnieść… Myślisz, że ja taki młody i silny jestem?
Zachichotali, po czym wspólnymi siłami, nie bez trudu, przepchnęli kanapę o jakieś dwadzieścia cali. Oddychając nieco głośniej, niż normalnie, obeszli mebel dookoła, siadając na podłodze. Powkładali sobie za plecy poduszek, na kolana narzucili sobie koc i ułożyli się wygodnie. Spojrzeli na siebie i zaczęli głośno chichotać.
- Nie sądzisz, że to trochę dziwne?... – spytał Syriusz kiedy już się uspokoili i zapadła cisza.
- Co?
- Kiedy ktoś jest naprawdę wolny, żadnych zobowiązań, kuli u nogi, ani nic… To wtedy przeważnie jest sam.
- Kiedy jest wolny? - zdziwił się, odpieczętowując paluszki.
- Tak jak mgła, lub powiew wiatru… Całkiem wolny, lecz samotny.
- Bo? – zapytał prostodusznie Remus.
- No bo nie ma nikogo, kto by go trzymał w jednym miejscu. Nie ma nikogo, kto by na niego czekał… Wiesz, o czym mówię, nie? Bo jak tak pomyśleć, to wychodzi na to, że za wolność na dobrą sprawę płaci się samotnością.
Lunatyk spuścił wzrok na swoje splecione na podołku dłonie.
- Czy możesz mówić krótszymi zdaniami? - Spytał. - Zapomniałem początku.
Syriusz wytrzeszczył nań oczy.
– A tak w ogóle, to o czym my mówimy? – dodał niewinnie blondynek, podnosząc wzrok.
- O twojej sklerozie. Przyznaj się, nie pamiętasz o czym do ciebie mówiłem trzy sekundy temu – rzucił z rozbawieniem i przekąsem jednocześnie Black.
- …
- No i to jest właśnie to, o czym mówiłem.
- Eeej… Nie przypominam sobie, żebym o czymś zapomniał! – jęknął płaczliwie.
Ponownie zamilkli na chwilę, by zamienić to w obustronną radość wyrażaną głośnym, nieskrywanym chichotem, w którym wręcz krzyczała młodzieńcza niewinność i beztroska.
- Głu-piejsteś - parsknął Black przez śmiech, nie będąc w stanie normalnie skonstruować zdania. Objął się za brzuch, odchylając głowę i puszczając gardłem kolejną falę rozbawionych, szczekliwych odgłosów.
- Chyba ty! - odsapnął blondyn, nie zwracając uwagi na niewyraźność przekazywanych przez Syriusza słów. Coś mówiło mu, że Czarny obrzuca go po przyjacielsku jakąś obelgą, więc za stosowne uznał odpowiedzenie najbardziej ciętą ripostą pod słońcem.
Wszystkie dźwięki były irytujące i nazbyt głośne, wręcz przywodzące na myśl wielkie świdry wiercące bezlitośnie jego czaszkę, ze szczególnym uwzględnieniem okolic skroni i części potylicznej.
Obolała głowa sama opadała mu na pierś, sprawiając wrażenie dziesięciokrotnie cięższej, niż zazwyczaj. Powieki również nie grzeszyły lekkością, zawzięcie usiłując otulić oczy.
Nie byłoby w tym wszystkim niczego strasznego, gdyby nie fakt, że siedział razem z przyjaciółmi i resztą trzecich klas na zajęciach z transmutacji.
Gdyby to była sobota, bez szemrania pozwoliłby Blackowi wpakować go pod kołdrę, a nawet poprosiłby go o przeczytanie bajki na dobranoc, a następnie o jakże czułe ucałowanie w czoło i pogładzenie po głowie. Może nawet trzymanie go za rękę, dopóki by nie zasnął.
Zamiast tego podpierał podbródek na ręku, półleżąc na ławce, starając się w miarę czytelnie notować.
Nie, on nie był stworzony do notowania w pozycji niemalże poziomej. On musiał siedzieć prosto, z nogami ugiętymi najlepiej pod kątem prostym - inaczej jego schludne, kaligraficzne pismo zmieniało się w nieprzyjemne krzaczki, niekiedy naprawdę trudne do rozczytania.
Westchnął głośno i powoli przez nos, pozwalając swym oczom odpocząć przez kilka sekund.
Ściągnął brwi, czując tyknięcie w ramię.
- Mmm?... - mruknął cicho.
- Bardzo źle się czujesz? - szepnął troskliwy głos Jamesa.
- Żyję - odparł zwięźle.
- Nie wygłupiaj się, zaprowadzę cię do skrzydła albo do dormitorium i pójdziesz spać... - dodał Syriusz.
- Nie przesadzaj...
- Ty nie przesadzaj, widać przecież, że kiepsko z tobą. Powinieneś odpoczywać - syknął z naciskiem Czarny.
- Oj we - westchnął ospale Lupin.
- Remi... - zaczął prosząco, lecz nie dane było mu skończyć;
- Panie Black!
Wyprostował się natychmiast, po czym wstał.
- Słucham?
- No właśnie nie słuchasz - sprostowała profesor McGonagall.
Spojrzała na rozłożonego obok wilkołaka wyglądającego zupełnie tak, jakby ktoś wyjął mu korek z ucha, spuszczając z niego powietrze. Przeniosła wzrok na Syriusza, który z wymówką w oczach uniósł brwi. Zacisnęła wargi.
- Nie rozmawiaj, proszę. Usiądź - zawyrokowała wyrozumiale, doskonale wiedząc, dlaczego wychowanek jej domu zachowuje się w taki oto, a nie inny sposób. Odwróciła się do tablicy w celu wykreślenia na niej kolejnego schematu. Stanęła jednak ponownie przodem do klasy, po czym przeszła na koniec komnaty.
- Wyjmijcie różdżki i zajmijcie się ćwiczeniem zaklęcia Antrospis.
W klasie, naturalnie, powstał stosunkowo głośny szum, na który profesorka nie zwróciła szczególnej uwagi.
Podeszła do ostatniej ławki, opierając dłonie na blacie.
- Panie Lupin - zwróciła się do nie dającego widocznych oznak życia wilkołaka.
Słysząc swoje nazwisko drgnął, po czym z lekkim ociąganiem usiadł prosto.
- Tak, pani profesor? - spytał niemrawo.
- Spakuj swoje rzeczy. Black, ty również. Odprowadzisz go do skrzydła szpitalnego.
- Ale...
- Bez dyskusji, Remusie - powiedziała stanowczo.
Do rzadkości należy usłyszenie z ust profesor Minerwy McGonagall swojego imienia. Do bardzo rzadkich rzadkości – Jasne jest wtedy więc, że nie ma nawet mowy o jakichkolwiek rozpatrywaniach zmiany zdania, oraz jak i że jest to jawna prośba, nie polecenie.
Westchnął przeciągle, zaczynając się pakować.
Popatrzył z niezadowoleniem w czarne niebo, upuszczającego setki litrów wody w postaci wielu milionów maleńkich, zimnych kropelek. Wzdrygnął się, stawiając kołnierz płaszcza. Opuścił ze zrezygnowaniem głowę, wiedząc, że nie może długo zwlekać. Ruszył więc przed siebie, pamięciowo kierując się nieco w prawo, by dojść do bijącej wierzby.
- Jak ja tego nienawidzę… - mamrotał do siebie ze złością, czując smagający go po twarzy deszcz oraz szarpiący ubraniem przenikliwie zimny wiatr. Postawił kolejny krok, zapadając się po kostki w błocie. – Akurat teraz mu się na lanie zebrało… Cholerny, przeklęty… A żeby cię tak pokręciło! – warknął, kiedy stracił równowagę i upadł. Podparł się dłońmi na przemoczonym, przepływającym między palcami gruncie, by wstać. Z lekkim trudem odzyskując równowagę, pokonał następne kilkadziesiąt jardów. W końcu, zziajany i zmęczony, osunął się na kolana, by na czworakach doczołgać się do pnia. Wyciągnął rękę, niedbałym ruchem ocierając sterczący sęk, otwierając sobie tym samym tajemne przejście.
Wśród wycia wiatru trzaskanie odskakujących korzeni było ledwo dosłyszalne.
Nie przejął się tym zbytnio, gramoląc do środka.
Po przejściu fragmentu tunelu zebrał się z klęczek, po czym z głuchym świstem wydobywającym się z jego ust, stanął prawie całkowicie wyprostowany.
Z miną wyrażającą skrajne załamanie nerwowe ruszył długim, krętym korytarzem, by na jego końcu pokonać blisko sto kamiennych, śliskich stopni.
Ściany podkopu prowadzącego poza szkolne tereny były mokre i ociekające wodą, która przedostała się do środka z góry, spływając z doszczętnie przemoczonej powierzchni.
Do uszu Remusa dochodziło kilka pojedynczych odgłosów; przyspieszone bicie jego serca, nierówny, chrapliwy i ciężki oddech, stukot kolejnych stawianych kroków oraz ciche kapanie kropli wody.
Z kilka minut... Już za kilka minut miało się stać to, czego tak bardzo się bał...
Komentarze:
Arya Środa, 17 Listopada, 2010, 20:32
"Wydał z siebie chrapliwe: „Łihihi!”, sięgając dłonią pod poduszkę. Złapał Szuszu za wyciągnięte ucho, przygarniając do siebie.
- Aaahaha, przyłapałem cię, onanisto! – ryknął Potter, zrzucając z niego kołdrę.
- Co?... – zdziwił się.
- Trzymasz ręce przy brzuchu!
- …Co ma brzuch do… No… Tego? – spytał, siadając. Posadził sobie maskotkę na kolanach, mocno ją obejmując.
- …Śpisz z misiem? – Pettigrew zamrugał, zaskoczony.
Syriusz posłał mu sceptyczne spojrzenie, czując się dotkniętym.
- Nie zapominaj, że ty śpisz z tabliczką czekolady.
- Ach, ta poza: „Nie oddam cię nikomu!” – zawołał z uciechą Potter.
Glizdo-ogon prychnął, krzyżując ręce na piersi.
- Odezwał się! – krzyknął. – Ten, który…
Brwi Blacka podjechały w górę, kiedy chwycił się pod boki.
- Który?
- Który śni o różowych króliczkach…
- CO?! Co ty mi tu imputujesz?! – wrzasnął.
Peter roześmiał się.
- Ja wiem! Ja słyszałem, co ty wygadujesz przez sen…
Syriusz przybrał maskę obojętności.
- Łżesz.
James chlipnął udawanie. Ukrył twarz za dłonią, wzdychając głośno i aż nazbyt teatralnie.
- A tobie co? – zdziwił się Czarny."
Jesteś wielkim, wspaniałym pożeraczem mojego czasu. Komentarz musiałam pisać no i robię to właśnie (hehe, nie ma jak rozumek) w trakcie czytania notki, a nie już przeczytawszy ją całą, bo zapomniałabym połowy rzeczy, które chciałabym ci powiedzieć.
Arya Środa, 17 Listopada, 2010, 20:35
A uwierz mi, że będzie tego dużo, także jakby jakiś potwór przyszedł tu i zeżarł połowę komentarza, to chyba bym dostała napadu szału. Na czym to skończyłyśmy? Aaaa!! Na cytatach ;) Masz rację z tym wiekiem - trochę nad tym ostatnio myślałam, no i wszyscy przedstawiają ich (łącznie ze mną ;-D) gdy oni mają już 15, 16, 17 lat. Nikt nie chce od początku,a jak coś to od bardzoooo, bardzo wczesnego początku 1 klasa, albo i jeszcze wcześniej. Nie pamiętam gdzie, ale gdzieś natknęłam się na opowiadanie o sześcioletnich, czy jeszcze młodszy huncwotach, którzy już byli wielkimi przyjaciółmi w tym wieku. W każdym razie nie miałam przyjemności czytać tego opowiadania ;-D.
Ajjj, dobra, bo zgubilam wątek. Więc czytam, tak czytam i nagle : CO TO JEST SZUSZU?!!!!!!!!
Normalnie szok. Gęba rozdziawiona wpatruję się w ekran, drżące palce, ślinotok normalnie, czekam na odpowiedź, a tu : "Aaahaha, przyłapałem cię, onanisto!"
Myślałam, że padnę. Po prostu padnę ze śmiechu. później jeszcze o różowych króliczkach, hihi xD.
Kocham humorek.
No i jeszcze jeden cytat, który przypadł mi do gustu:
Arya Środa, 17 Listopada, 2010, 20:35
"- Moje biedactwo! – rozczulił się roześmiany Peter. – Nie martw się, ci mili panowie w białych fartuchach nic ci nie zrobią!
- Dadzą ci nawet twarzowe ubranko – zgodził się Remus.
- Ano – parsknął Black. – I zaprowadzą do takiego fajnego pokoju z miękkimi ścianami. Bez klamek… Okien… Ostrych krawędzi…
- Idioci – podsumował ich ze złością Potter. – Wy w ogóle nie rozumiecie mojej tragedii! Idę się zabić – oświadczył, po czym wstał i skierował się do drzwi.
- Przy okazji przynieś moje ciastka, jak będziesz wracał! – zawołał za nim Remus.
Syriusz roześmiał się.
- Szczery jesteś. On nam wykłada, że idzie się zabić, a ty mu o ciastkach..
- No co? Dobre są. Z karmelem w środku…
Black i Pettigrew wybuchli śmiechem, do którego po chwili przyłączył się i Lupin."
GENIALNE!!! Ten fragment: "Nie martw się, ci mili panowie w białych fartuchach nic ci nie zrobią!" - Jezuu, jak ja się z niego śmiałam. No i jeszcze jak James szedł się zabić, a Remus mu powiedział, żeby kupił ciastak jak skończy ;-D. Myślałam, że padnę. Dobra, idę czytać część z Jennifer.
Arya Środa, 17 Listopada, 2010, 20:43
Część z jennifer... Dość smutna, dlaczego oni nie umieją się dotrzeć? No dobra, bo mają trzynaście lat, a Jennifer jest chyba dość trudną do zrozumienia osobą... Ale i tak smutnawy smak pozostał "Chodź tu, maleńki – mruknął do niego z czułością, kierując się z powrotem do stołu. Postawił go przed Peterem.
- Uf… - mruknął Peter. – Ciężkie to.
- Przecież to tylko pięć kilo! – zaśmiał się stojący obok Syriusz.
James zachichotał, lecz niemal natychmiast przestał się śmiać, kiedy Pettigrew wsadził mu donicę na głowę.
- NIC NIE WIDZĘ!!! – zaryczał.
- W obecnej sytuacji, panie Potter, to całkiem normalne – przyznał pogodnie profesor, ściągając mu doniczkę z głowy. – Panie Pettigrew, proszę tak nie robić…
Rozbawiony Peter skinął głową, odbierając od profesora narzędzie zbrodni."
To też było dość zabawne xD
Noc.
Kruczoczarne niebo wyhaftowane było milionami świecących delikatnym srebrem gwiazd, rozciągając się ponad ziemią. Pośród nich, dumnie stała niemal pełna tarcza księżyca, otulonego srebrnym płaszczem, rzucającym jasne światło na rozpościerające się pod nim lądy. Trawę, drzewa, liście, a nawet sam brzeg tafli uśpionego jeziora objął czule swymi białymi ramionami mróz, skrzypiąc cicho i uspokajająco.
Ten jest piękny, bardzo obrazowy, pokazuje jak ogromny masz zasób słów i jak wielkim jesteś artystą, oprócz tego, że świetnie potrafisz wpleść wątki humorytsyczne. Idę czytać romozwę Remusa z Peterem!
Arya Środa, 17 Listopada, 2010, 20:46
Bo? – zapytał prostodusznie Remus.
- No bo nie ma nikogo, kto by go trzymał w jednym miejscu. Nie ma nikogo, kto by na niego czekał… Wiesz, o czym mówię, nie? Bo jak tak pomyśleć, to wychodzi na to, że za wolność na dobrą sprawę płaci się samotnością.
Lunatyk spuścił wzrok na swoje splecione na podołku dłonie.
- Czy możesz mówić krótszymi zdaniami? - Spytał. - Zapomniałem początku.
Piękne. Bardzo obrazowo pokazuje w jaki sposób Syriusz tęksni za kimś kto mógłby go kochać i jednocześnie być z nim, nie ograniczając jego wolności. Właśnie o coś takiego chodzi mi w postaci Blacka w moim opowiadaniu i w jego związku z Elizabeth, cieszę się, że podobnie postrzegasz jego jak i tą sprawę. Jest powiedziane przez Rowling, że Syriusz nie miał ani jednej dziewczyny w Hogwarcie, dlaczego? Sądzę, że miał przelotne związki. Ale dlaczego? Bo naprawdę trudno jest połączyć wolność z miłością. Idę czytać dalej
Arya Środa, 17 Listopada, 2010, 20:52
Podeszła do ostatniej ławki, opierając dłonie na blacie.
- Panie Lupin - zwróciła się do nie dającego widocznych oznak życia wilkołaka.
Słysząc swoje nazwisko drgnął, po czym z lekkim ociąganiem usiadł prosto.
- Tak, pani profesor? - spytał niemrawo.
- Spakuj swoje rzeczy. Black, ty również. Odprowadzisz go do skrzydła szpitalnego.
- Ale...
- Bez dyskusji, Remusie - powiedziała stanowczo.
bardzo podobała mi się ta czuła troska przyjaciół jak i MacGonagall o Remusa. Widać było, że nie martwili się oni tylko o innych uczniów i o ich niebezpieczną sytuację (przebywanie w pobliżu Remusa) ale o samego Remusa i jego potworne transmutacje, wtedy, gdy nie miał jeszcze tego "cudownego" eliksiru.
"Jak ja tego nienawidzę… - mamrotał do siebie ze złością, czując smagający go po twarzy deszcz oraz szarpiący ubraniem przenikliwie zimny wiatr. Postawił kolejny krok, zapadając się po kostki w błocie. – Akurat teraz mu się na lanie zebrało… Cholerny, przeklęty… A żeby cię tak pokręciło! – warknął, kiedy stracił równowagę i upadł."
Opisałaś to w uroczy słodki wręcz sposób, skłaniający wszystkie młode dziewczynki do westchnień. Kocham Remusa. Kocham ten jego spokój, a napisałaś to tak wyjątkowo empatycznie, że aż czuło się przenikające Remusa trudne uczucia. Mam nadzieję, że komenatrz wyczerpujący, niestety nie zmieścił się w jednym, więc musiałam podzielić na wiele (przepraszam?) Zapraszam do Elizabeth.
Daria Sobota, 20 Listopada, 2010, 20:02
widzę, że Arya się bardzo rozpisała...
ja niestety tak nie potrafie, powiem tylko, że notka jest świetna
super była scena na zielarstie, i w dormitorium i jak McGonagall taka... hmmm... opiekuńcza, czy jak to nazwać, była
super po prostu i tyle
Doo;) Sobota, 20 Listopada, 2010, 22:18
Ja też nie wiem, jak mi się udaje pisać takie tasiemce. Same takie wyłażą .
Notka pozytywna i wcale nie taka krótka! Twoje opowiadanie upiększa naprawdę ślicznie opisana przyjaźń Huncwotów - każdy z nich jest inny, każdy z nich wnosi coś do paczki, czego bez niego by nie było. Każdy, bez wyjątku (Peter...). To mi się bardzo podoba.
I Jennifer... Szczerze, to mnie zawsze jakoś wkurzała. Była taka... nieuplasowana do Syriuszka. Pewnie niewiele im razem zostało.
Byłaś już na HP 7?
Loony Wtorek, 23 Listopada, 2010, 12:12
Bardzo fajne jak kazda twoja notka.Nie dawno odkrylam ten pamietnik wiec komentarzdam tu bo ten pewnie przeczytasz.Masz niesamowity dryg do pisania, uwielbiam ten pamietnik bo jest napisany bardzo na luzie.Przy niektorych notkach prawie sie posikalam ze smiechu.Genialna notka zostawia ludzi w napieciu i checi dalszego ciagu.
Pozdrawiam.
Oj Syrcia, Syrcia... Coś chciałam napisać i zapomniałam co xD
Bardzo mi się podobał moment, gdy Remus i Syriusz siedzieli razem w PW przed kominkiem. To było takie... zwyczajne (w pozytywnym sensie)
Szkoda mi Remiego, że musi tyle cierpieć. Jednak pocieszająca jest myśl, że ma wokół siebie przyjaciół, którzy go zaakceptowali i się o niego martwią
Dobra, nie będę dalej mącić.
Zapraszam do siebie ;)
I like that ;]
Podobały mi się opisy przyrody, niektóre żarty (a niektóre nie - były na siłę) i długość notki. Ale (weiss, weiss, to błąd ;]) nie wiem czy nie rozmoczyłaś Huncków za bardzo. I know, mają tylko po trzynaście lat, and I know, to pogodni chłopcy. Ale jednak chłopcy ;]] i niektórzy troszkę w życiu przeszli ;]
Bardzo podoba mi się Twój styl. Czyta się jak bajkę ;]