Nowa ksiega Huncwotów! Księgę prowadzą Huncwoci Syrcia Do 01`12`2008 Księgę prowadziły Milaj i Marcy
Do 20 lipca 2008 roku Księgę prowadzili Huncwoci:
Lilly Sharlott - James Potter
Karolla - Peter Pettigrew
Melisha - Syriusz Black
The Halfblood Princess - Remus Lupin
Już po maturalnym burdelu, dodaję ten oto wpis! Zapraszam do czytania, więc cieszcie oczy! Wybaczcie, że musieliście tyle czekać, ale w związku z nieszczęsnymi egzaminami nie miałam czasu, lecz otrzyjcie łzy, bo oto powróciłam
- …dlatego właśnie uważam, że Filch to pała – oświadczyła z pełnym przekonaniem Toya, przeczesując palcami włosy. Chwyciła kosmyk, zaczynając przyglądać się czarnemu pędzlowi na końcówkach.
Syriusz uniósł brwi, wpychając ręce do kieszeni. Oparł się plecami o ścianę obok okna, na którym siedziała towarzyszka i wlepił w nią spojrzenie.
- Rozumiem, że dał ci szlaban?
- Jak zwykle – mruknęła. – Do niego nie dociera, że ktoś czegoś nie zrobił, no. Ale nie mogę go winić, jest pałą przecież…
Szarooki parsknął leniwie. Lubił ją. Właściwie to nawet mu się podobała. Owszem, może i bywała momentami wręcz wulgarna, ale nie przeszkadzalo mu to; wręcz przeciwnie, w jakiś dziwny sposób to sprawiało, że wydawała mu się jeszcze bardziej interesująca. Nie rozumiał, jak można się zadurzyć w jakiejś spokojnej, do bólu miłej i wręcz nieznośnie nudnej niewiaście, jaką stanowiła taka na przykład Evans. Przechylił głowę, wlepiając przymrużone spojrzenie w Toyę, która z najwyższym zainteresowaniem studiowała końcówki swoich włosów, najwyraźniej myśląd nad czymś niebywale wręcz głęboko i usilnie.
- Rrrany, Młody, zaraz wakacje – rzuciła z entuzjazmem, kierując uwagę na niego. – Znowu będzie można gnić w łóżku do południa i szlajać się po nocach!
Wzruszył ramionami.
- Ano. Niech się szybciej zaczną – mruknął.
Uniosła brew, wykrzywiając się z rozbawieniem.
- Aż tak ci spieszno do domu?
Potrząsnął czarnowłosą głową, wzdychając ciężko.
- Coś ty. Im szybciej się zaczną, tym szybciej skończą, po prostu.
Zapadła chwila milczenia.
- Nie lubisz swojej rodzinki, co? – bardziej stwierdziła, niż zapytała. Black popatrzył na nią krótko, zatrzymując wzrok na pomalowanych na czarno powiekach.
- Niezły eufemizm na określenie moich uczuć – burknął. Wyszczerzyła się do niego w uśmiechu i machnęła nogą, trącając go czubkiem trampka w bok.
- Dooobra, Młody, uszy do góry!
Prychnął, nie bez rozbawienia, rozplątując ramiona i stając przed nią.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś mnie tak nie nazywała?
- Nie wierzgaj, jesteś przecież młodszy.
- Taaak, bo rok robi szaloną różnicę! A nawet mniej, bo w sumie pół roku.
Zaśmiała się głośno, jak zwykle zaciągając pod koniec chrumknięciami. Słysząc to, Syriusz również zaczął się cicho cieszyć swoim „psim” śmiechem, co skończyło się tym, że przez dłuższą chwilę oboje skręcali się na swoich miejscach. Szarooki uspokoił się pierwszy, przysuwając bliżej do towarzyszki i wlepiając wzrok w okryte mrokiem błonia.
- Chyba jest już późno – rzucił swobodnie. Podwinął rękaw szaty i uniósł brew. – Po dziesiątej nawet.
Machnęła ręką.
- Wcześnie jeszcze! – Klepnęła go w ramię. – Poza tym, mam dla ciebie szaloną plotę, która zapewne niebawem opuści Hufflepuff.
Podwinął lekko prawy kącik ust, ponownie opierając się bokiem o ścianę.
- Och?
Wychyliła się do niego, chwytając go za krawat i zbliżając się na tyle, że prawie stykali się nosami.
- Jesteśmy ze sobą – szepnęła mu w wargi i odsunęła się, a w jej niebieskich oczach czaiło się rozbawienie. Black zmarszczył brwi, przywołując na twarz wyraz głębokiego zainteresowania tematem.
- No popatrz – mruknął. – Nie miałem pojęcia. – Wyciągnął rękę, ją również łapiąc za krawat, bowiem ona wciąż trzymała jego. – I co teraz?
Wzruszyła ramionami.
- Niesamowite ile można się o sobie dowiedzieć, nie?
Pokiwał w zamyśleniu głową, mierząc ją uważnym spojrzeniem.
- No a jak się do tego ustosunkowujesz? – zapytał powoli. Popatrzyła na niego z zainteresowaniem i rozbawieniem jednocześnie.
- Czy ty mi coś proponujesz? – Zaplątała szkarłatno-złoty materiał wokół palca, co zmusiło go do stanięcia bliżej. Przechylił lekko głowę i oswobodził się delikatnie, zdejmując krawat przez głowę.
- Mógłbym zaproponować.
Nie odpowiedziała, jedynie sięgając do kieszeni po paczkę papierosów. Wyciągnęła dwa, podając jednego Blackowi. Zapadła kilkuminutowa cisza, podczas której oboje obserwowali smugi siwego dymu, które wypuszczali z kolejnymi wydechami. Toya otworzyła okno i wstała, zsuwając się z okna. Przeszła na środek klasy po czym władowała się z wyskoku na ławkę. Popatrzyła na Blacka wyczekująco, więc posłusznie zbliżył się do niej ciężkim krokiem. Stanął naprzeciwko.
- Więc? – Pytanie zawisło na chwilę w powietrzu, nim uśmiechnęła się ładnie i wyciągnęła ręce. Przysunął się więc jeszcze trochę, pozwalając objąć się za szyję i położył jej dłonie na kolanach.
- W sumie czemu nie, Młody. Ale na następną randkę poproszę kwiaty i czekoladki.
Zaśmiał się krótko, posyłając jej niby rozzłoszczone spojrzenie i przesuwając jednocześnie ręce do jej bioder.
- Nie „Młody”, żesz cholera, Toya!
Przyciągnęła go jeszcze bliżej, przechylając lekko głowę i przymykając oczy. Pocałowali się, bez zbędych wstępów przechodząc do rzeczy – wszak robili to już po raz któryś. Po chwili dziewczyna oderwała się od niego i popatrzyła w skupieniu.
- Hm? – odchylił się nieznacznie, po czym zrobił wielkie oczy, gdy zaczęła rozpinać mu koszulę.
- Nie rób takiej miny. Stanie w miejscu jest nudne – oświadczyła. – Masz już te swoje szalone piętnaście lat, czemu by nie spróbować czegoś więcej? Zdążyłam się już znudzić takim tylko całowaniem. – Uniosła zadziornie brew. Uśmiechnął się jedynie lekko w odpowiedzi, ponownie nachylając.
Remus szedł powolutku oświetlonym pochodniami szkolnym korytarzem, wpatrując się w poskładany w dziwnych kombinacjach dość duży, na pierwszy rzut oka pusty kawałek pergaminu. Był już późny wieczór, błonia dawno zdążył skąpać mrok, a uczniowie pochowali się w pokojach wspólnych… Albo i nie.
Lupin zatrzymał się, wlepiając wzrok w małą ósemeczkę na trzymanym papierze. Nie ruszała się. Chociaż nie, to po prostu pewnie dwie nachodzące na siebie kropeczki… Twarz mu się wydłużyła. Jasny gwint, jeszcze tyle zaklęć trzeba znaleźć!... Co z tego, że faktycznie widać poruszające się po zamku osoby, kiedy nie wiesz, kogo widzisz? Cmoknął cicho z niezadowoleniem. Błądził jeszcze chwilę po mapie, nim skupił wzrok na kolejnych dwóch kropkach, które wyraźnie zmierzały w jego stronę. Je również obserwował przez chwilę, z niewiadomych przyczyn nagle pełen obaw. Podwinął rękaw szaty i zerknął na tarczę zegarka. Było już po dwudziestej drugiej. Potrząnął ręką, kryjąc ją pod czarnym materiałem. To mógł być uczeń, ale nie musiał. Nauczyciel to jeszcze pół biedy, ale…
Uniósł głowę i przymrużył oczy, wpatrując się w skupieniu w ścianę naprzeciwko. Oprócz szumu ognia w pochodniach do jego oszu zaczęły docierać odgłosy kroków. Ponownie zerknął w pergamin. Słychać było tylko jedną osobę, która chyba… Mówiła do siebie?
Ścisnęło go w piersi, gdy przeszyła go nagła szpila strachu. Naprawdę nie miał ochoty na gonitwę po korytarzach ani szarpanie za ucho tudzież włosy do gabinetu McGonagall.
- Cholera jasna… - szepnął do siebie i byle jak poskładał pergamin. Na palcach puścił się pędem w stronę rozwidlenia korytarzy i wpadł do pierwszej Sali, którą znalazł. Zamknął cicho drzwi i przylgnął do nich, przykładając ucho do drewna, nasłuchując. Znów spojrzał na mapę.
Kropki przyspieszyły, z czego jedna była zdecydowanie szybsza.
- Pieprzony futrzak... - Wpatrywał się z napięciem w wędrujące kropki, jednocześnie słysząc kroki jednej osoby. Zatrzymały się, dźwięki ucichły. Po kilku nieznośnie się dłużących minutach czatowania w ciszy za drzwiami postanowiły pójść dalej. Remus uśmiechnął się do siebie półgębkiem, wielce zadowolony ze swojej wyższości nad woźnym w tamtej chwili. Gdyby nie miał mapy, to pewnie by spróbował wcześniej wyściubić nos z sali i wpadł w jego koślawe łapska.
Kropki szły powoli, najwyraźniej wypatrując skrytych w cieniach uczniów. Przeszły obok klasy, w której tamte poprzednie dwie osoby nadal tkwiły uparcie tak, jak je zobaczył za pierwszym razem. O co chodzi? Zaciekawienie wróciło z większą mocą, zwłaszcza, że ta sala była teraz dosłownie po drugiej stronie korytarza. Dobra. Poczeka aż woźny sobie pójdzie i jakoś to sprawdzi… Klepnął się dłonią w czoło. Przecież może sobie przywołać pelerynę Jamesa! Jak pomyślał, tak uczynił. Minuty później, zadowolony ze swojego geniuszu, owinął się peleryną i ponowił samotną wędrówkę korytarzem. Potter pewnie nawet nie zauważył, że mu coś wyfrunęło, bowiem peleryna przybyła bez problemów, a okularnik również się nie zjawił.
Stłumił parsknięcie na wyobrażenie profesor McGonagall uwieszonej na nauczycielu od obrony – wszyscy wiedzieli, że Dymitr się jej podobał (w sumie nie dziwne, jak powiedział sobie w myślach Lupin, bowiem O’Blansky tak z fizjonomii rzeczywiście jest niczego sobie) – i zatrzymał się w tej samej chwili jak wryty. Naprawdę chce zobaczyć goły tyłek McGonagall?...
Nienawidząc siebie w tamtej chwili, wzruszając ramionami stwierdził, że w sumie czemu nie. Najwyżej będzie miał koszmary, trudno… Szuszu go obroni.
Pokręcił głową, hamując parsknięcie śmiechem. Naprawdę jest masochistą, czy czymś.
Otworzył zaklęciem drzwi, które na szczęście nawet nie zgrzytnęły. Wsunął się do połowy do klasy i szczęka mu opadła, a z gardła wyrwało się zaskoczone kwęknięcie.
Syriusz i ta cała Toya. Już pal sześć, że z zapałem wymieniają się śliną, tylko czemu tacy… Porozbierani? Chciał odwrócić wzrok, gdy dziewczyna odsunęła się na chwilę, przez co mógłby zobaczyć jej piersi, gdyby tylko nie zakrywały ich ręce Syriusza. Rozejrzał się więc wokół nich, rejestrując leżące na podłodze części garderoby.
- Ej – sapnęła, mrużąc podejrzliwie oczy. – Drzwi się otworzyły.
- Co? – mruknął nieco zachrypnięty, blackowy głos. – No przecież…
Odsunął się od niej i ruszył w stronę niesfornych drzwi. Miał zwichrzone włosy i rozpiętą koszulę. Lupin zatkał sobie usta dłonią i cofnął się kilka kroków, stając na środku korytarza. Obserwował w milczeniu, jak szarooki wystawia głowę z sali i czujnie rozgląda się po pustym, według niego, korytarzu. Dziewczyna odpowiedziała coś na tyle cicho, że Remus tego nie dosłyszał. Trzasnęły chichutko zamykane drzwi, po czym klamka rozbłysła na chwilę złotawym blaskiem.
- A-ha. – Zamrugał, patrząc na klamkę. – Colloportus. Nie no, jasne – wymamrotał. Potrząsnął głową. W sumie to już by chyba wolał natknąć się na profesorkę od transmutacji. To przynajmniej byłoby zabawne…
Naprawdę musiel rzucić te zaklęcia. Dla ich własnego dobra.
- Ej, zauważyłeś, że jak zabronisz komuś o czymś mysleć, to machinalnie zaczyna to robić?
James podniósł wzrok znad swojej ręki, na której maczkiem wypisywał zaklęcia z transmutacji na nadchodzący, ostatni już w tym roku sprawdzian.
- Taaa? Ja tak nie mam – oświadczył z pełnym przekonaniem.
Black uśmiechnął się w odpowiedzi przebiegle, zakładając ręce za głową. Miał dzisiaj wyśmienity humor.
- W takim razie nie myśl o obściskującej się parze starych, grubych, spoconych gejów!
Potter zmrużył oczy, mierząc szarookiego morderczym wzrokiem, po czym zdębiał.
- O nie – szepnął. – NIE! – ryknął po chwili, łapiąc się za głowę. Kilkanaście osób spojrzało w ich kierunku. – Ty śmierdzący kozi cycu, nie mogę teraz przestać o tym myśleć!
Syriusz zaczął się głośno śmiać, podczas gdy James lamentował półgłosem, miotając się pod ścianą.
- DEKLU! – zaryczał, łapiąc się za głowę i charcząc spazmatycznie osunął się pod ścianę. – Jesteś taaaaaaaaki podły!
Black zgiął się w pół, zanosząc się nieco wyjącym śmiechem.
- Moglibyście się przymknąć? – warknął głos Evans. Syriusz wyprostował się, ocierając wierzchem dłoni załzawione od śmiechu oczy.
- Ej no, Evans, ja przecież nic nie mówię! – wykrztusił, podczas gdy okularnik miotał się w konwulsjach pod ścianą, zawodząc coraz głośniej.
- Potter, co ty odwalasz?! – wydarła się wściekła rudowłosa.
- Nie mogę przestać myśleć o sekszących się, starych pedałach!
W pierwszej chwili ją zatkało. Popatrzyła krótko na skręcającego się Blacka, po czym wykrzywiła wargi.
- Potter, nie miałam pojęcia, że jestem dla ciebie tylko przykrywką!
Podziałało natychmiastowo; kakofonijne ryki umilkły, a na korytarzu zapadła podejrzana wręcz cisza. Syriusz popatrzył na nią z zaskoczeniem, przestając się śmiać. Kaszlnął jeszcze lekko.
- Co? Ev… Lily, to nie tak! – zawołał szybko, podnosząc się. – Eej, no przecież wiesz, że ja kocham tylko ciebie, słońce!
Pokiwała powoli głową, krzyżując ręce na piersi, postanawiając pozachowywać się przez chwilę trochę jak Black.
- Ależ oczywiście – powiedziała spokojnym, niemal przesłodzonym głosem. – Dlatego też masz w głowie parę homosiów. To ma… Tak głęboki sens!
- To przez tego durnia! – Wskazał na Blacka.
- Co? - oburzył się, kładąc sobie teatralnym gestem dłoń na piersi. - A co ja ci niby zrobiłem? Sam zacząłeś o nich myśleć, ja ci tylko powiedziałem, żebyś tego nie robił! Dla twojego dobra, Jimmy! – zawołał, po czym wykrzywił się, przybierając pełną bólu i wzruszenia jednocześnie minę. – A ty mi się tak odwdzięczasz?... – Pokręcił głową, wzdychając z żalem. – A ja… Ja cię tak kochałem!...
- No proszę! – Lily popatrzyła na Jamesa z odrazą. – Nie dość, że ma chore fantazje, to jeszcze bezczelnie wypiera się swojego partnera! Jesteś beznadziejny, Potter – prychnęła, po czym odwróciła się, postanawiając dalej go ignorować. Nadziała się na nieco kpiące spojrzenie Jennifer, która zrobiła do niej minę i zaczęła zaplatać swoje długie włosy w warkocz. Zielonooka zacisnęła powieki, tłumiąc śmiech. Mina tego wypłosza była bezcenna.
- Black, wieprzu nieogolony! Stawaj do walki! – wydarł się. – To twoja wina!
Syriusz przez chwilę nie reagował, jedynie obserwując z krzywym uśmieszkiem poczynania okularnika, ale widząc, że wkurzony Potter podwinął rękawy i szarpnął się w jego kierunku, uległ swojemu pierwotnemu instynktowi - obrócił się na pięcie i ruszył w te pędy w stronę rozwidlenia korytarza. James, rozpędzony, ludzki taran ruszył za nim, kotłując płuca w dzikim, straszliwym wrzasku, do którego zaraz przyłączył się skowyt uciekającego Blacka.
- Lily, no wiesz? – parsknęła Jennifer. – Nie spodziewałam się tego po tobie! Czyżby szanowny Syriusz zaczął ci się udzielać?
Wzruszyła ramionami, powstrzymując pełen samozadowolenia wyraz twarzy.
- Nieważne. Grunt, że podziałało! Nawet nie próbował się ze mną umówić.
- Lily?...
Przechyliła się nieco w bok, by zlokalizować właściciela głosu. Szeroki uśmiech rozjaśnił jej oczy, gdy ruszyła w jego stronę.
- Sev! - Zacisnęła wargi, gdy piętro niżej ryki narosły, niosąc się straszliwą falą po korytarzach, a następnie coś zagruchotało nieziemskim hałasem.
James wygrzebał się spod kawałków zbroi, którą zmiażdżył swoim ciałem, rzucony przez Syriusza. Ponownie do niego doskoczył, biorąc zamach. Zaśmiewający się szarooki nie zdążył zareagować, przez co oberwał prosto w szczękę i zachwiał się, cofając kilka kroków. Udało mu się odzyskać równowagę. Skrzywił się, odwracając głowę i splunął krwią.
- Czyś ty ocipiał do reszty, naplecie zasuszony?! Czemu tak mocno?! – wściekł się i również na niego natarł, sprzedając mu celny cios w podbródek. James chwycił go za ubranie, a Syriusz jego, czerwieniejąc ze złości. Zaczęli się szarpać, kląć i wyzywać.
Od samego początku obecni na tym korytarzu Remus i Candy nadal w ciszy siedzieli na oknie, trzymając się za ręce. W ferworze zdarzeń połówka Huncwotów nawet nie zauważyła ich obecności, zaczynając się beztrosko napieprzać czym popadnie, w tym fragmentami strzaskanej zbroi.
- Ee… - mruknęła cicho Candy.
- Nawet nie pytaj – mruknął na to Remus. – James jak zwykle wziął za bardzo na poważnie żart z Lily… - Skrzywił się, niemal czując kopniaka w piszczel, którego przed chwilą otrzymał Black.
Przez następną dłuższą chwilę w milczeniu obserwowali walkę.
- Wiesz – zaczął swobodnie Luniaczek, ściszając głos. – Ja to chyba jednak pójdę ich rozdzielić. Woźny może mieć potem problem z doszorowaniem dywanu z krwi… Kto wymyślił dywan na szkolnym korytarzu? – dodał jeszcze do siebie i ruszył w ich stronę. Candy uśmiechnęła się jedynie do siebie, odprowadzając go wzrokiem.
Remus zatrzymał się gwałtownie po kolejnym ciosie, który otrzymał okularnik. Miał wrażenie, że coś poleciało w jego stronę… Popatrzył na ziemię i zobaczył zakrwawionego zęba. Podniósł wzrok. Black trzymał głowę Jamesa pod pachą, sapiąc wściekle w dzikiej furii, podczas gdy ten wierzgał i charczał, próbując się wydostać. Remus mierzył się chwilę z Syriuszem wzrokiem.
- Co? – burknął szarooki, druga ręką ocierając krew z rozwalonego nosa.
- Zastanawiam się, z której strony podejść, żeby was rozdzielić i nie oberwać – powiedział zamyślonym tonem, na co Black parsknął krótkim, szczekliwym śmiechem i ponownie splunął, robiąc kolejną czerwoną plamę.
- No weź, Syri! – żachnął się Luniek. – Prawie żeś mi napluł na trampka, plebsie!
- I kto tu jest plebsem? – fuknął, cały chodząc od wierzgającego się okularnika. Remus uniósł zadziornie brew.
- Ach, SyriuszkĘ, czyżbĘś raczĘł szpanowĘć swojĘm pochodzeniĘm? – wyartykułował, trochę zbyt głośno. Black zdzielił Pottera wolnym łokciem w miarę możliwości w głowę, po czym odepchnął go od siebie najdalej jak mógł.
- Wiesz, pysiu, laski lecą ja nadzianych, przystojnych kolesi! – Puścił mu oko, szczerząc zęby w nieco zakrwawionym uśmiechu. – Czyżli nie, Luniuś? – dosypał oczywistą aluzję do jego wciąż trochę zbyt dziewczęcych rysów twarzy.
Remus zacisnął pięści.
- Nadziany to ty zaraz będziesz jak ci w dupsko zakopię, aż ci mordą wyjdzie! – ryknął, nie ciszej niż kilka minut wcześniej wrzeszczeli kuzyni. Za plecami blondyna Black zauważył opadającą szczękę Candy.
- Wiesz, Damo, mężczyźnie nie przystoi wyrażać się przy damie!
Remus zacisnął powieki.
- Tyyy świniaku nieobrzezany jeden tyyy!– wrzasnął, potupując w jakiejś nagłej, agresywnej potrzebie poruszenia ciałem. Zdążył zapomnieć o tej wieśniacko żenującej ksywce, którą panicz raczył mu nadać na początku znajomości.
- Eeeej, no, nie tup tak, bo sobie Maleńkie Mordercze Tuptusie obijesz! – zachłysnął się własnym śmiechem Black.
Wbił sobie paznokcie w uda, by do reszty nie stracić nad sobą panowania.
- Ty tępa dzido – warknął cicho. – Nie dokuczaj mi!
James i Syriusz roześmiali się w tym momencie głośno.
- Nie dokuczaj mi! – zapiał wysokim głosikiem James. – Osz ty w srakę! Bolcem z zastygniętych smarków Smarka w srakę! Jakie to dramatyczne i władcze było!
- P-psia jucha! – zaświszczał szarooki.
- Co wam odbiło, zjeby?! – wydarł się, bowiem wodze powstrzymujące go od rzucenia się na nich z pięściami lekko pękły. – ZNOWU WĄCHALIŚCIE GACIE PETERA, TAK?! – zaryczał, przekrzykując ich wycie. Zamilkli od razu.
- Co? Jakie gacie? – oburzył się James. – Przecież Peter nie nosi gaci!
- A ty skąd wiesz?... – Syriusz posłał mu podejrzliwe spojrzenie. – Rany, Jimmy… A ja mam łóżko koło ciebie i rzucam w jego stronę z premedytacją swoje galoty!... Ty je potem sobie racicami w ryj wycierasz! – Wytrzeszczył gałki oczne w dzikim niedowierzaniu. Potter przybrał zamyślony wyraz twarzy.
- Może stąd ta wysypka na twojej mosznie, Syri…
- Coo? – Rozejrzał się po korytarzu i twarzach zebranych. – Jaka wysypka, jaka moszna?! Ja nie mam żadnej mosznej!
W tym momencie zaczął się śmiać również Remus.
- Czyli to co ci ostatnio wylazło jak w samych bokserkach spałeś to wagina była? – zapytał niewinnie Lunatyk, kiedy udało mu się złapać oddech.
Syriusz zamilkł, bardzo skutecznie zgaszony, podczas gdy Potter, nie przejmując się krwawieniem, bólem i innymi obrażeniami wygiął się na posadzce w groteskowym łuku wyrażającym rychły zgon z niedotlenienia od zbyt długiego śmiechu.
Lupin drgnął lekko, czując czyjąś dłoń na ramieniu. Candy, śmiejąc się cicho, pocałowała go w policzek i poklepała w bark.
- To wy sobie tu ustalajcie, kto co ma, a ja sobie na razie pójdę. – Posłała mu ostatnie, długie spojrzenie nim odwróciła głowę i odeszła. – Pa, Remi!
- Ano pa… - westchnął Remus, wydymając lekko usta. Machinalnie przyłożył dłoń do policzka i odprowadził ją wzrokiem, ignorując przez dłuższą chwilę konwersację Pottera i Blacka. Nie zauważył również, że zamilkli, więc jedynie zdołał kwiknąć cicho, gdy nagle rzucili się na niego, powalając na ziemię i zaczęli zawijać w dywan. Blondyn pruł się jak zarzynane prosię, podczas gdy zachwycona połówka Huncwotów pogrubiała owijającą go warstwę zakurzonego materiału. Przestali, kiedy został przetoczony przez cały korytarz i dotarli do drugiego końca dywanu. Jako, że wylądował na plecach, mieli idealny wzgląd na jego nadętą, zaczerwienioną od tłumionej furii twarz.
- Ty, on ma żyłę na skroni – rzucił z zaskoczeniem James. – Nigdy jej u niego nie widziałem… Aż tak się wkurzył?- spytał niewinnie.
- Damo, żyjesz? – Do Blacka właśnie dotarło, że blondyn najwyraźniej nie oddycha. Zapadł pełen napięcia moment milczenia i oczekiwania.
- Wybuchłem – oświadczył nagle cichutki, niemal melodyjny głos Remusa. – A teraz rozwińcie mnie dla własnego dobra, bo naprawdę przestaję ręczyć za siebie i jeśli za minutę pięć góra nie stanę sobie spokojnie jak bozia przykazała, to wam nogi z dupy powyrywam, a resztę spalę na stosie! – dodał, z każdym słowem mówiąc coraz szybciej i głośniej. Wypuścił ze świstem powietrze i wlepił mordercze spojrzenie w pochylających się nad nim Huncwotów. Brew drgnęła mu lekko.
- Spójrz na to z innej strony, Remusie! Jesteś teraz jak tortilla! – zapiał z dzikim entuzjazmem Potter. Remus gwałtowie wypuścił dawkę powietrza z płuc, nim ponownie wrzasnął ile sił:
- Jestem tortillą! – zawołał i zamilkł nagle. – Zjadłbym tortillę.
Syriusz parsknął. Głos Lupina był niesamowicie poważny i smutny, niemalże podsycony jakimś żalem i tęsknotą do rzeczy dla niego dawno utraconej, lecz nadal niezwykle ważnej.
- Ty tylko o żarciu... – mruknął szarooki. Kopnął lekko dywan na wysokości tyłka blondyna, po czym złapał za brzeg i pociągnął w swoją stronę, zaczynając go odwijać. – Jesteś jak Peter normalnie, z tą różnicą, że jesteś ładniejszy i używasz tego, co masz pod czaszką!
- Nie jestem gruby! – oburzył się piskliwie. Milczał chwilkę. – W ogóle to gdzie Peter?
Cała trójka wymieniła spojrzenia.
- W sumie to nie mam pojęcia – przyznał Black, ocierając rękawem krew z twarzy. – Pewnie zaszył się gdzieś z Bertą i…
- Nie kończ – stęknął Lupin. – Weźże mnie wyplącz, noo!
Po chwili stanął na nogach, co wykorzystał do złapania obu i sprzedania po kopniaku w piszczel.
- Po transmutacji go poszukamy! A teraz idziemy, nie chcę kolejnego szlabanu – oświadczył i pociągnął ich za sobą, bowiem właśnie rozległ się dzwonek nawołujący uczniów na lekcje.