8. Jak się kończy zbyt długie przebywanie z braćmi.
Przepraszam za przerwę. Obiecuję, żę na następną nie będziecie musieli tak długo czekać, zapraszam do czytania:
Pogoda była piękna, zresztą od początku września taka była. Przez błękitne niebo powoli przepływały białe obłoki. Słońce grzało prawie jak w środku lata. Wiatr cichy i spokojny poruszał delikatnie listkami starego buku. Pod tym właśnie drzewem siedziałam w to sobotnie, przedpołudnie razem z braćmi. Pomiędzy Jamesem i Alem trwał właśnie spór nad jakimś z punktów planu. TEGO planu w związku z TYM meczem. Zamyśliłam się, nie mogłam uwierzyć, że pod tym drzewem siedział kiedyś tata, a jeszcze wcześniej dziadek James.
-Nie, to nie wypali. Trzeba wymyślić coś innego. – Wyrwał mnie z zamyślenia brat.
- Testrale? – zaproponował Al.
- Wiesz braciszku, rozum ci odjęło! – I uraczył Albusa kuksańcem w bok.
- Błędny Rycerz – zaproponowałam, a starszy gwizdnął z uznaniem.
- Widzisz Al, baba ma lepsze pomysły od ciebie. – Kiedy tylko to powiedział Al odpłacił się szturchnięciem w bok, a ja pociągnęłam go za ucho – był to wielokrotnie wypróbowany sposób nie wyrządzając większej krzywdy.
- Za co?! – mruknął James męczeńskim głosem, ale zapomniał o czerwonym uchu kiedy Al powiedział:
-Oho… Familia powraca. – Spojrzeliśmy w stronę jeziora. Bonny i Rose. Już raz musieliśmy je odganiać. Widocznie nie dotarło do nich, że nie pragniemy ich towarzystwa. Tym razem zwróciły się do mnie:
- Nie możemy zrozumieć ,dlaczego siedzisz z tymi kretynami i dajesz się wciągać w te bezsensowne wygłupy, Lily.
- Gdybyś nie zauważyła, to właśnie rozmawialiśmy. – Wtrącił się James.
- Naprawdę ciekawa ta rozmowa, ciągle się szturchacie czy coś. Chodź Lily, pogadamy na poważne tematy.
- Dzięki, ale Albus miał mi pomóc napisać wypracowanie z eliksirów. – Wymyśliłam to w międzyczasie, Al jest bardzo dobry z eliksirów.
- Tak, właśnie zastanawiam się jak zacząć referat o bezoarze. – Nie mając innych argumentów Bonny prychnęła wzgardliwie, odwróciła się i odeszła majestatycznym krokiem w stronę jeziora. Rose poszła za nią próbując naśladować jej ruchy bioder.
- Jak przyjdą jeszcze raz to powiemy, że to Zebranie Potterów- Weasleyom Wstęp Wzbroniony – mruknął James i wróciliśmy do poprzedniej dyskusji.
Na błonia wyszli dziś chyba wszyscy Hogwartczycy, więc przed czternastą zrobiło się lekkie zamieszanie, kiedy wszyscy zaczęli wracać do zamku na obiad. Nie widząc nigdzie dziewczyn z mojego pokoju usiadłam z braćmi. Oboje nałożyli sobie góry jedzenia i zaczęli pochłaniać je w dzikim tempie. Zawsze zastanawiałam się jak mama to robi, że starcza jedzenia dla tych obżartuchów. Ja nie byłam specjalnie głodna, więc nałożyłam sobie tylko surówkę.
-Innaś oś eść… - Wybełkotał Al z pełnymi ustami, spojrzałam na niego nie rozumiejąc, połknął i powtórzył:
- Powinnaś coś zjeść.
- Przecież jem – wskazałam na surówkę.
- Jakieś mięso czy coś. – Albus, jak dla mnie, był nieraz zbyt opiekuńczy w przeciwności do Jamesa, który kiedyś zgubił mnie w drodze ze sklepu do domu, bo spotkał kolegę.
- Nie jestem głodna.
- Yhyy… A potem zachorujesz na anemię czy coś podobnego. – spojrzałam na niego znużonym wzrokiem
- Co się z tobą dzieje Al? To babcia ciągle nam mówi, że jesteśmy za chudzi. A po za tym to ciebie nie dotyczy.
-Nie dotyczy mnie? To posłuchaj. Pomyślmy, że zachorujesz na jakaś tam chorobę. I co? Myślisz, ze ktoś będzie na ciebie zły, że nie jadłaś? Nie! Będą się nad tobą użalać i takie tam. Ale na pewno ktoś (babcia albo mama) będzie obwiniał nas, że jako starsi bracia cię nie dopilnowaliśmy. Zapadła cisza, i pomyślałam, że może ma on trochę racji.
- Na co się pani zdecydowała, madam? Stek? Ryba? Kurczak? – Wsparł brata James. – Osobiście polecam rybę. Dobrze usmażona i przyprawiona, nie przesolona. – Mruknęłam coś, wzięli to za pozytywną odpowiedź i Al z największym staraniem nałożył mi dorodny kawałek ryby.
- Cóż można o niej powiedzieć? W przyrządzaniu jej, tutejsze skrzaty przechodzą same siebie. – Zakończył James i z wysuniętym językiem nałożył sobie kawałek.
Nie ufnie dźgnęłam widelcem rybę leżącą na moim talerzu.
-Hmm… No dobra spróbuję – włożyłam mały kawałek do buzi, pogryzłam i przełknęłam.
-Dzielna dziewczynka – uśmiechnął się James i powrócił do jedzenia. Wzięłam następny kawałek, ale niestety nie pogryzłam dokładnie. Połknęłam. Poczułam, że coś staje mi w gardle.
- Ryby mają kości? Nie, one mają te… no… ości! – Doszłam w myślach do wniosku, że w gardle właśnie tkwi mi ość. Spojrzałam na braci, ale oni, zajęci jedzeniem, niczego nie zauważyli.
- Uduszę się! – Przemknęło mi przez myśl i zrobiłam się czerwona. Nie widząc innego sposobu energicznie kopnęłam Albusa w nogę ( siedziałam po przeciwnej stronie stołu niż oni). Podniósł głowę i zobaczył moją całkiem już czerwoną twarz.
- Lily? – Spytał bezmyślnie i trącił łokciem Jamesa, który dotąd niczego nie zauważył. Ten zauważył głupio:
- Ona się dusi.- zdał sobie sprawę co to znaczy i zaczął działać – Yyy… Trzeba podnieść ją za nogi, żeby była głową do dołu.
- To będzie dobre rozwiązanie. – Wyciągnął różdżkę Al, a ja zrozumiałam co zaraz nastąpi – Levicorpus!
Pobijałam się o stół, przewróciłam dzbanek z sokiem dyniowym i już wisiałam głową w dół. Moi bracia przeskoczyli przez stół i zaczęli walić mnie po plecach. Poczułam, że coś się dzieję, wyplułam na stół rozmiękłą papkę i zaczęłam normalnie oddychać.
- Liberocorpus! – Usłyszałam głos Al`a i wylądowałam w ramionach Jamesa. Stanęłam oniemiała tym szybkim zwrotem akcji. W następnej chwili zdałam sobie sprawę z trzech rzeczy naraz:
1. Już się nie duszę.
2. Nigdy w życiu nie tknę już żadnej ryby.
3. Na akcję ratunkową, prowadzoną przez moich braci, gapiła się cała Wielka Sala.
Usiadłam szybko, kątem oka dostrzegając, że niektórzy powstawali ze swoich miejsc, aby lepiej widzieć. Poczułam, że robię się purpurowa, więc zanurkowałam pod stół udając, że zbieram porozrzucane sztućce. Dobiegł mnie tam głos Jamesa:
- Sytuacja opanowana!To tylko drobne problemy techniczne!
Nie krępując się ponownie przeskoczyli przez stół i jak gdyby nigdy nic zaczęli jeść. Nieśmiało wychyliłam czubek głowy zza stołu i ucieszyłam się widząc, że już tylko nieliczni patrzą w moją stronę. Moja twarz miała z powrotem naturalny kolor. Usiadłam, ale nie tknęłam już niczego.
Drogim Kotom Ĺźyczymy piÄknych i smacznych ĹwiÄ t! A w Nowym Roku nietsuajÄ cych inspiracji i radoĹci z tego, co robicie! Kibicujemy nowej odsĹonie Waszego bloga! Z nadziejÄ na udanÄ wspf3ĹpracÄ i przygodÄ, Ula i Tomasz B.