Sorki, żę tak długo od poprzedniej notki, jednak cały czas czekam na komentarze. Kiedy nikt nie komentuje, to tak jakby nikt nie czytał, a skoro nikt tego nie czyta to po co mam to prowadzić? Jestem jednak osobą optymistyczną i się nie poddaje. Naprawdę, bardzo prosze KOMENTUJCIE!!! Ta notka nie jest może szczytem moich literackich wyczynów, ale nie jest chyba najgorsza. W następnych notkach postaram się rozwinąc fabułe, czy jak to się zwie. CZytajcie i komentujcie:
- Oj huncwoty, huncwoty… - powiedział dziwnym głosem tata i spojrzał na nas. Czułam, że nie podoba mu się to co zrobiliśmy i było mi przez to dziwnie smutno. James chyba nie czuł skrępowani i spytał normalnym głosem:
- Skąd wiedzieliście, że tu jesteśmy?
- Chciałem zabrać was na mecz, ale żeby była to niespodzianka ustaliłem wszystko z prof. McGonnagal, a wam nic nie powiedziałem. Teraz widzę, że powinniście wiedzieć, nie zrobilibyście takiego głupstwa. No, więc deportowałem się dziś do Hogwartu. Mieliście być już poinformowani i czekać w Sali Wejściowej. Zdziwiłem się, że was nie ma ale czekałem. Czekałem i czekałem, kiedy wpadł na mnie Percy. To on miał wam wszystko przekazać. Pytam się go czy wie gdzie jesteście, a on „ Harry! Na śmierć zapomniałem! Nie powiedziałem im!”. Zaczęliśmy pytać uczniów czy was nie widzieli, aż natknęliśmy się na Rose, która powiedziała: „ Al zaraz po transmutacji wybiegł z klasy, bardzo się śpieszył zapomniał nawet spakować książek. Pobiegł w stronę korytarza na trzecim piętrze, tego z posągiem jednookiej wiedźmy”. Od razu zrozumiałem gdzie jesteście, albo raczej byłem prawie pewny. Domyślałem się, że w Hogsmeade złapiecie Błędnego Rycerza, więc poprosiłem Teda, żeby to sprawdził. Nie zauważył was w autobusie…
- Schowaliśmy się.
- Ale nie przegapił rudej czupryny biegnącej w las kiedy wysiadał.
- Och Lily, te twoje włosy… - narzekał Jim.
- Wiadomo było, że nie macie biletu i chcecie wejść na stadion nie zauważeni, więc znalezienie was nie było trudne.
- Tak łatwo nas przewidzieć?
- Dla aurora, a w dodatku waszego ojca jest to raczej proste.
- Co teraz? – Zadałam chyba najważniejsze pytanie, łamiącym się głosem. Domyślałam się odpowiedzi.
- Zostało ustalone, że po takim zachowaniu – nasza trójka wstrzymała dech – nie będziecie mogli zostać na meczu.
Jęk sprzeciwu wydobył się z naszych gardeł – wszystko na nic! Tata wydawał się coraz bardziej rozzłoszczony, zaczynał podnosić głos:
- Martwi was, że nie obejrzycie meczu, tak? Mnie martwiło by to, że mogą mnie wyrzucić ze szkoły! Nie rozumiecie co zrobiliście! Opuściliście teren szkoły bez jakiegokolwiek upoważnienia! Myśleliście, że nikt nie zauważył by waszego zniknięcia? A może mieliście jakiś pomysł, jak się wytłumaczyć? – Patrzyłam ze skruchą w ubłocone czubki moich butów, podobnie jak moi bracia. Zdenerwowany ojciec wyciągnął z kieszeni stary grzebień.
- To wasz świstoklik do Hogwartu. Wylądujecie w gabinecie dyrektora.
Złapaliśmy grzebień, poczułam szarpnięcie w okolicy pępka, a w następnej chwili leżałam na dywanie w gabinecie dyrektora. James pomógł mi wstać.
- Nikogo nie ma – stwierdził fakt Al.
- Profesor Mcgonnagal zaraz przyjdzie – odezwał się do nas surowym głosem czarodziej z obrazu, dawny dyrektor szkoły – prof. Dipet.
- Nie bójcie się, wszystko będzie dobrze – pocieszał nas długobrody mężczyzna z innego obrazu, którego dobrze znaliśmy z opowiadań taty ( Albus był jego imiennikiem).- Możecie usiąść.
Usiedliśmy na krzesłach stojących przed biurkiem. Ludzie z obrazów przyglądali nam się nieprzyjemnie, tylko prof. Dumbledore uśmiechał się pod nosem. Czekaliśmy już dłuższą chwilę, kiedy usłyszeliśmy głosy na schodach. Drzwi otworzyły się z hukiem i do kolistego pomieszczenia wpadły dwie osoby. Wstaliśmy szybko.
- Jak śmieliście…! Jak mogliście…! – wykrzykiwał czerwony na twarzy Percy. Dyrektorka stanęła za biurkiem i kiwnęła na nas, żebyśmy usiedli.
- Więc? Co macie mi do powiedzenia? – Milczeliśmy. Wzrok tej znanej z surowości kobiety paraliżował mnie. Mrugałam tylko bezmyślnie oczami i starałam się wyglądać jakbym żałowała za swoje czyny. Mcgonnagal odezwała się:
- Czy rozumiecie jak poważny jest wasz występek? Ile zasad złamaliście tego popołudnia! A pomijając to, przecież mogło się wam coś stać! Zrobić coś takiego! Mogłabym was teraz wyrzucić ze szkoły!
- Splamiliście imię tej szkoły! Wyrzucenie was byłoby najlepszym rozwiązaniem – wtrącił się Percy, a Mcgonnagal spiorunowała go wzrokiem.
- Szczerze mówiąc nie chciałabym tego robić. Muszę się jednak liczyć ze zdaniem innych, więc ostateczną decyzje podejmie wspólnie grono pedagogiczne. Do tego czasu macie zachowywać się normalnie. Nikt nie powinien się dowiedzieć o tym zajściu.
- A czy jeśli wylecimy to inni dowiedzą się dlaczego? – Myślałam, że James oszalał – Percy był wściekły, a Mcgonnagal! Chyba rozeźlił ją jeszcze bardziej.
-To nie pora na żarty panie Potter. Zrozumieliście wszystko? - pokiwaliśmy głowami – Idźcie do dormitorium. I nigdzie dziś nie wychodźcie. O decyzji nauczycieli dowiecie się jutro. Dowidzenia.
- Dowidzenia – odpowiedzieliśmy jednym głosem i cicho wyszliśmy z gabinetu.
- Nie jest źle – uznał James kiedy byliśmy już piętro niżej.
- Nie?
- Och, nie… Nie przejmuj się. Zdążyłem ją już poznać tylko udawała zdenerwowaną – uważałam inaczej, ale nic nie powiedziałam –Dałaś się nabrać? Myślisz, że by nas wyrzucili? No co ty! Tak tylko nas straszą. Nie wierzysz? To przekonasz się jutro!
- Gdzie idziecie? – Zdałam sobie sprawę, że schodzimy do lochów.
- Nie jesteś głodna? - Byłam więc szłam dalej za nimi. Zatrzymali się przed obrazem z owocami i… James połaskotał palcem olbrzymią zieloną gruszkę, która zamieniła się w klamkę. Jim chwycił ją i otworzył drzwi. Weszliśmy do pomieszczenia wielkości Wielkiej Sali, było tam pełno garnków, w oczy rzucało się olbrzymie palenisko, po pomieszczeniu kręciło się pełno małych stworzonek – skrzatów domowych, zbliżała się pora kolacji. Jeden biegł w naszą stronę.
- Panowie Potter! Witamy, witamy! A któż to? Młoda panienka to zapewne siostra panów Potter! Panienka Lily! Czegóż sobie państwo życzycie?
- Zostało coś z obiadu?
- Ależ oczywiście!
Najedliśmy się do syta zabawiani ciekawą rozmową ze skrzatem i wyszliśmy z kuchni z kieszeniami i rękami pełnymi słodyczy. Myślałam, że teraz pójdziemy już do dormitorium, ale zapomniałam o jednym.
- Musimy pójść po nasze szaty – zauważył Al. No tak, szaty zostały pod posągiem.
- Załatwimy to szybko i wtedy pójdziemy już prosto do dormitorium.
Kiwnęłam tylko głową i poszliśmy na trzecie piętro. Od posągu dzielił nas jeszcze tylko jeden zakręt, ale trzeba było sprawdzić czy nikogo tam nie ma. Schowaliśmy się we wnęce za zbroją i „uruchomiliśmy” mapę.
-Ups… - powiedział James. Spojrzałam na co wskazuje palcem – trzy kropki o tym samy nazwisku, a za zakrętem…
- Yyghyy… – przy posągu pełnił wartę Percy.
- Znowu on?! – syknął Al.
- Może odpuścimy sobie dzisiaj? – Zaproponowałam nieśmiało i ( o dziwo) zobaczyłam jak bracia kiwają smutno głowami.
- Lepiej nie podpadać mu jeszcze bardziej – wyjaśnił Jim i cichym, ale szybkim krokiem poszliśmy w stronę dormitorium. Tam okazało się, że wszyscy poszli na kolację. W PW było pusto, w ogóle w całej wieży panowała nie pasująca do tego miejsca cisza. Albus i James usiedli na fotelach przed kominkiem, ale ja jakoś nie miałam na to ochoty. Powlokłam się do sypialni gdzie, nie zapalając światła, w ubraniach rzuciłam się na łóżko, które skrzypnęło przyjaźnie, jakby rozpoznając swoją właścicielkę. Wiem, że to może śmieszne, ale czułam się jak właścicielka łóżka i tych kilku metrów kwadratowych wokół i pod nim. Czułam się jak wieloletnia mieszkanka wieży. Zapomniałam już o uczuciu tęsknoty za rodzicami. Wspierali mnie bracia, a oprócz nich i reszty rodziny miałam wspaniałe przyjaciółki. Nie chciałabym tego stracić. Właśnie teraz, kiedy dobrze się tu zadomowiłam. To byłoby okropne – stracić to wszystko. A jeśli jednak nas… Nie… Skoro James mówi, że nas nie wyrzucą to zapewne tak będzie. Trzeba w to wierzyć. Och… kiedy przypomnę sobie głos i smutek w oczach taty, kiedy pomyślę, że mogę wylecieć ze szkoły – wtedy żałuje tego pomysłu. Hmm… Chyba zejdę na dół do chłopaków, tu mi się nudzi. Zrobiłam jak pomyślałam. Kiedy z rozpędem wpadłam do Pokoju Wspólnego okazało się, że jest pusty. Zdziwiłam się lekko i weszłam na klatkę schodową prowadzącą do sypialni chłopców. Przyciskając ucho do drzwi z tabliczką „III klasa” nic nie słyszałam, więc poszłam wyżej, aż do drzwi z tabliczką „V klasa”. Tutaj było już coś słychać, ale z zagłuszanych przez drewnianą płytę słów nie mogłam nic zrozumieć. Mając dziwne przeczucie wyjęłam z kieszeni Uszy Dalekiego Zasięgu i wetknęłam końcówkę w szczelinę pod drzwiami drugą wkładając do ucha. Teraz słyszałam wszystko wyraźnie.
-Też tak myślę. Tylko przy Lily wolałem nic nie mówić. Dla tego skłamałem, żeby się nie denerwowała. Wiesz jakby to wszystko przeżywała, jeszcze zrobiłaby coś głupiego.
- Głupi, to był pomysł zabrania jej ze sobą. Nie potrzebnie ją narażaliśmy. Niby ma swój rozum i tak dalej, ale jesteśmy starsi i powinniśmy przewidzieć co może się stać.
- Ahh… Mam nadzieję, że nas nie wyrzucą, ale jeśli tak zadecydują to będę prosił, żeby pozwolili zostać Lily. Chyba nie zasnę dziś w nocy.
- Ja podobnie. Może chociaż Lily się wyśpi.
- Pamiętaj, żeby przy niej udawać pewnego siebie, rozumiesz o co mi chodzi.
Na podsłuchaną rozmowę zareagowałam siadając na schodach. Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam. Okłamali mnie? Jak to? Ale przecież… Wszystko bezsensu! Jak oni mogli! Czemu mi nie powiedzieli! Zresztą, mogłabym ich spytać. Tak, spytam! Otworzyłam drzwi i wkroczyłam do pokoju. Chłopacy znieruchomieli zdezorientowani.
- Lily? O co chodzi? Coś się stało?
- Tak! Stało się!
- Ale, co?
- Hmmm… Pomyślmy… Okłamaliście mnie!
- Podsłuchiwałaś!
-Tak, ale przynajmniej się czegoś dowiedziałam!
- Ależ Lily. Skłamaliśmy, bo…
- Może nie chcieliście mnie narażać? Dzięki wielkie, ale jakoś to zniosę, nie musicie się o to martwić!
I wyszłam trzaskając drzwiami. Byłam zła. Nie… Wściekła! Tak, wściekła. Traktowali mnie jak dziecko! No super! Pewnie, bo czemu nie. Plątałam się w swoich poplątanych myślach. Nigdzie już dziś nie wychodzić? A mały spacerek po błoniach będzie się liczył? Czy może chodziło raczej o nie wychodzenie poza teren szkoły? Hmm… Myślę, że o to drugie…
Wściekła, mając głupie myśli w głowie, wpadłam do Pokoju Wspólnego, w którym było już trochę ludzi. Przeleciałam przez pokój i wyszłam zostawiając za sobą ludzi ze zdziwionymi minami. Gdzie iść? Byle daleko od ludzi. A zwłaszcza od pewnej dwójki. Doszłam już do Sali Wejściowej, cicho otworzyłam drzwi i wymknęłam się na błonia. Było już ciemnawo, ale z okien zamku sączyło się światło rozjaśniając trochę błonia. Zbiegłam w stronę jeziora, przeszłam na sam koniec pomostu i usiadłam zwieszając nogi nad wodą. Spojrzałam w niebo. Gwiazdy były jeszcze słabo widoczne. Która może być godzina? Chyba jakoś po siódmej. Machałam nogami, patrzyłam na pokazujące się gwiazdy i uspokajałam. Szkoda, że noce o tej porze roku są już chłodne. Mogłabym zostać na tym pomoście aż do świtu. Przypomniało mi się co przyniesie świt – dzień, w którym mogę zostać wyrzucona z Hogwartu. Położyłam się na pomoście, nogi zostawiając zawieszone nad wodą. Mogłam znaleźć Duży Wóz. Pamiętam jak tata pokazywał mi gwiazdy z okna mojego pokoju, kiedy byłam mała i nie mogłam zasnąć. Brał mnie na ręce, otwierał okno i wyciągając rękę pokazywał migające kropki. Ohh… Tata… Chciałabym, żeby był teraz ze mną. Może nie bałbym się tak jutrzejszego dnia. Czy jest na nas zły? Chyba tak. Bardzo rzadko podnosi głos. Szkoda… Szkoda… A mama? Czy wie już o wszystkim? Czy mecz już się skończył? A może dalej trwa? Ach… A mogłabym być teraz na stadionie… Nie zauważyłam kiedy przestałam machać nogami. Ostatnim co zapamiętałam z tego dnia był widok migających gwiazd.
Mam nadzieję, że się wam podobało, zapraszam do Jamesa P.
cialis generic name https://1onlinecilkrd.com/ - cialis canada what is cialis used for <a href="https://1onlinecilkrd.com/#">otc cialis</a> cialis dosage
best levitra lk Środa, 01 Kwietnia, 2020, 22:06
fawz szElectrodes avail oneself of to article burn geometry is trickling MRI tropes http://profviagrap.com/# - generic cialis without a doctor prescription