Pogodziliśmy się. Nie wiem, kto pierwszy wyciągnął rękę do zgody. Narcyza mówi, że ja, ja znów myślę, że Narcyza. Zresztą, to teraz nie jest ważne. Jakoś sobie radzimy. Ja jak zwykle chodzę do pracy, Narcyza zostaje w domu i z dnia na dzień coraz bardziej wczuwa się w rolę żony, gotując, piorąc i sprzątając (na współ ze służbą), a w wolnych chwilach zapełniając moją biblioteczkę podstawowymi kompendiami dotyczącymi macierzyństwa.
Nie mam zamiaru się temu sprzeciwiać i powtarzać horroru kłótni sprzed tygodnia. Ma zajęcie, to chociaż siedzi cicho i nie żebra o każdą chwilę, którą moglibyśmy spędzić razem. A zapowiada się, że takich chwil będzie coraz mniej, bo Czarny Pan przekazał mi nowe zadanie. Mam wyjechać do Blothdark, jakiegoś zapomnianego miasteczka w Ameryce Północnej, słynącego z najwyższego na świecie procenta adeptów Czarnej Magii skazanych za jej praktykowanie (najczęściej na Bogu ducha winnych mugolach).
Powiedziałem Narcyzie o wyjeździe i, szczerze mówiąc, spodziewałem się płaczów i wrzasków. Zareagowała jednak zupełnie odmiennie od tego, czego się spodziewałem. Podniosła głowę znad jakiejś mądrej książki i z roztargnieniem powiedziała:
-Ach… Tak, jedź… jedź, skoro musisz… - i powróciła do lektury. Nie żeby mi na tym zależało, ale mogła zareagować jakoś bardziej… żywiołowo.
W każdym razie jestem już spakowany i jutro ruszam w podróż. Wspomniałem, na czym miałoby polegać moje zadanie? Raczej nie. Więc mówię: Czarny Pan wysyła mnie do Blothdark, gdzie, jak już wspomniałem żyje wielu czarnoksiężników. Z tym, że Czarny Pan widzi w nich także potencjalnych śmierciożerców. I moim zadaniem jest, aby ci potencjalni śmierciożercy przekonali się, że żyją tylko i wyłącznie po to, by służyć Temu-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Zdaniem mojego Pana nie będzie to zadanie trudne, gdyż ci ludzie potrzebują tylko ukierunkowania na właściwą drogę, a waleczni i źli są z natury. Mam nadzieję, że to okaże się prawdą. Pozostaje mi po prostu wyjechać i zdać się na łaskę losu.
Dzień I
Jestem na miejscu, dotarcie tutaj sprawiło mi trochę kłopotu, zwłaszcza załatwienie urlopu w pracy. Musiałem powiedzieć, że Narcyza źle się miewa w błogosławionym stanie i chciałbym pobyć z nią w domu, póki jej samopoczucie się nie polepszy. Minister Magii łyknął tą wymówkę, zwłaszcza, że bardzo polubił Narcyzę na niedzielnej kolacji, toteż mogłem bez żadnych przeszkód spakować się i ruszyć w drogę, nie zapominając zabronić Narcyzie wychodzenia z domu. Jeszcze by się natknęła na kogoś z pracy, a jakoś nie mam ochoty na zbędne tłumaczenia.
Czuję, że jestem w miejscu, o którym zapomniała cywilizacja. Brud, smród i ubóstwo, a w moim pokoju biegają szczury. Zwróciłem na to uwagę szynkarzowi, który wzruszył ramionami i powiedział:
-Nic na to nie poradzę. Proszę ich nie denerwować, to nie będą gryźć. – i odszedł, kręcąc głową, jakby dziwił się, że komuś mogą przeszkadzać szczury. I najgorsze jest to, że wszystkie pokoje w tym plugawym mieście wyglądają tak samo, a nawet gorzej, więc za luksus mogłem uznać, że moja kwatera pozbawiona była prusaków i cukrówek, o czym z dumą poinformował mnie gospodarz, kiedy tylko wróciłem z obchodu po mieście.
Wielkie mi osiągnięcie. Pewnie zjadły je szczury.
Dzień II
Sam nie wiem, jak mam rozpocząć moje działania, ale muszę je zacząć, jeśli chcę powrócić do pracy za tydzień, jak obiecałem. Postanowiłem trochę dokładnie przyjrzeć się miastu. Niestety, w świetle dnia nie wyglądało ani trochę lepiej niż wieczorem. Uwidoczniło się tylko jego zaniedbanie i zacofanie. Aż dziw bierze, że mieszkają tu prawie sami czarodzieje i wcale nie kryją się przed nielicznymi pozostałymi tu mugolami. Większość mugolaków już dawno wyemigrowała w obawie przed strasznymi zjawiskami, ale część z braku wyboru pozostała i była to zaiste bardzo nieliczna grupka, stale dręczona przez społeczność czarodziejów, za dnia kryjąca się po swoich szarych i brudnych domach, a nocami strachliwie przemykająca ciemnymi zaułkami w obawie przed atakiem ze strony nieznanych mocy.
I to mnie właśnie cieszy. To, że czarodzieje nie muszą umykać strachliwie przed mugolakami, kryjąc swe moce, tak jak u nas, w Anglii. Jesteśmy grupą przeznaczoną do dominacji, właśnie dlatego zostaliśmy obdarzeni darem magii. Mugole są tzw. „klasą robotniczą”, my mamy stanowić o ich pozycji społecznej, oni sami nie wiedzą, co jest dla nich dobre, są zastraszająco słabi i zdani wyłącznie na łaskę techniki, która przecież jest zawodna.
*********************************************************************
Dzień III
Dość oceny sytuacji, czas na podjęcie działań. Zapytałem szynkarza, który z miejscowych pełni tu rolę przywódcy. Dowiedziałem się o niejakim Adamie Smith, który mieszka w obskurnej chacie na drugim końcu miasteczka. Na szczęście, jest ono małe, więc dojście spacerem nie powinno mi zabrać więcej niż dziesięć minut.
W drogę ruszyłem zaraz po obiedzie, który okazał się być szarą breją o bliżej nieokreślonym smaku. Po drodze mijałem sklepy, których zaiste nie powstydziłaby się nasza ulica Śmiertelnego Nokturnu – sklepy z zasuszonymi częściami ludzkich ciał, kramy z czarno magicznymi talizmanami, stoiska z upiornymi artefaktami. Przyznam, że sam ledwo co powstrzymałem się od zaglądnięcia do kilku z nich. Jak na miasteczko leżące na końcu świata, handel rozwijał się tu zadziwiająco dobrze – tylko ten czarno magiczny, oczywiście.
Pan Adam Smith zajmował chatę, którą ciężko byłoby określić mianem chaty. Była to raczej buda zlepiona z różnego rodzaju materiałów, posklejanych ze sobą za pomocą czarów. Całość sprawiała wrażenie, jakby za chwilę miała zawalić się człowiekowi na głowę.
Sam jej właściciel nie wyglądał zbytnio imponująco, zważając na to, że był uznawany za jednego z największych czarnoksiężników pozostających na wolności. Miał na sobie jakąś postrzępioną szatę, do tego dziwny kapelusz, składający się chyba z samych łat, dodatkowo w ustach trzymał źdźbło trawy, żując je z zapamiętaniem. Jego twarz zdobił kilkudniowy zarost, a kiedy otworzył usta, chcąc zadać jakieś pytanie, spostrzegłem, że brakuje mu kilku zębów, a i pozostałe nie są w najlepszym stanie. Postanowiłem milczeniem pominąć fakt, że sięga mi zaledwie do ramion, przy czym całe jego ciało sprawia wrażenie niebywale kruchego i delikatnego. Gdybym nie wiedział, kim jest, mógłbym uznać go za jakiegoś poczciwego farmera ze spokojnej angielskiej wioski. Nie mogłem uwierzyć, że przede mną stoi morderca, że ten niepozorny człowieczek ma na sumieniu życie setek ludzi.
Przygotowany byłem, że Smith nie będzie spodziewał się mojej wizyty, nie zdziwiłem się więc wcale, widząc w jego dłoniach przygotowaną zawczasu różdżkę. Spokojnie podciągnąłem rękaw mojej szaty i zapytałem chłodnym głosem:
-Znasz to? – Smith rozdziawił usta ze zdumienia, co odebrało mu znamiona resztek inteligencji. Poznał, z polecenia kogo przybywam i niechętnym gestem zaprosił mnie do domu. Wchodząc, dyskretnie zerknąłem na sufit, upewniając się, czy aby na pewno nie spadnie nam na głowy.
Po dwóch godzinach i kilku butelkach bursztynowej brandy ( z czego większość pochłonął Adam), uzyskałem przywilej mówienia mu po imieniu i zapewnienie, że z chęcią zdobędzie popleczników dla Czarnego Pana. Był bardzo spragniony szczegółów, wypytywał, jak utrzymujemy dyscyplinę w szeregach tak wielkiej armii śmierciożerców, w jaki sposób porozumiewamy się między sobą, nie wzbudzając podejrzeń reszty świata magicznego i wreszcie – jaki jest nasz Władca. Mojego opowiadania wysłuchał bardzo uważnie, niemalże spijając słowa z moich ust. Zauważyłem, że bardzo pochłonęła go wizja władzy nad światem i że z największą chęcią przejąłby funkcję Czarnego Pana. Na szczęście, w porę to zauważyłem i wybiłem mu to z głowy, opowiadając o reakcjach mojego Pana na zdradę. Zbladł, ale zdania nie zmienił. Zapewnił mnie, że mogę spokojnie wracać do domu, regularnie sprawdzając stan rzeczy w Blothdark. Z ulgą przyjąłem to stwierdzenie, bowiem marzyłem o ciepłym prysznicu i o wypoczynku w pokoju, gdzie nie towarzyszą mi szczury.
Dziwne, jak szybko człowiek przyzwyczaja się do luksusu. Kiedy byłem młody, życie w warunkach polowych ciekawiło mnie, wydawało się miłą doskocznią od monotonii codziennego bogactwa. Teraz już męczy mnie doba spędzona z dla od tych wszystkich zbytków.
Abo zgnuśniałem albo się starzeję.
Wolałbym jednak wierzyć, że po prostu, JA zostałem przeznaczony do życia w luksusie.