Stopniało już mnóstwo śniegu, którego wcześniej napadało. A szkoda, bo nie zdążyłam się jeszcze nacieszyć białym puchem....W dodatku przed okresem świątecznym jest trochę więcej pracy - trzeba ćwiczyć nowe zaklęcia, napisać esej na półtora stopy pergaminu na Transmutację i sporządzić mapkę gwiazdozbioru na Astronomię - w moim przypadku Kasjopei. Wszystko to plus brzydka pogoda sprawiły, że mam paskudny humor. Rzadko mi się to zdarza...No ale cóż.
Po południu strasznie się nudziłam. Poszłam do mojego dormitorium, usiadłam i przejrzałam zawartość mojego kufra. Od początku roku szkolnego nie wypakowałam kilku rzeczy, które aż dotąd spoczywały na jego dnie razem z mnóstwem kolorowych gałganków, błyszczących guzików, szklanych koralików i paciorków, strzępków barwnych szmatek i sznurków, świstkami czystego bądź zapisanego drobnym maczkiem papieru. Kiedy coś nie było mi już potrzebne, bezużyteczne, lub po prostu miałam pod ręką tylko kufer - to wrzucałam do niego wszystko, co tylko można zmagazynować.
Przesypywałam swoje skarby z rąk do rąk. Co by tu zrobić?...Nagle zauważyłam jakąś karteczkę. Było ich tu bardzo wiele, ale ta została wciśnięta w sam kąt i poskładana chyba z dziesięć razy, tak że była tylko maleńkim kwadracikiem. Ostrożnie ją rozłożyłam. Papier był troszeczkę pożółkły i miał postrzępione brzegi. Rozpoznałam moje własne pismo, lecz z wczesnego dzieciństwa, kiedy jeszcze nieskładnie gryzmoliłam literki i trzymałam pióro na opak. Był to najwyraźniej przepis na jakiś eliksir. A wyglądało to mnie więcej tak:
Nie wiem, jak mogłam tak kiedyś pisać i robić tyle kleksów oraz plam
Nie zastanawiając sie zbyt długo, wrzuciłam kartkę do kieszeni i pobiegłam do lochów. Na szczęście była pora obiadu, na który ja nie miałam wcale ochoty, więc zimne korytarze były puste. Zdjęłam starą, posrebrzana spinkę z włosów i z małą pomocą Alohomory wdarłam się do magazynu Snape'a. Znalazłam tam niemal wszystkie potrzebne składniki. O aromat wiśniowy poprosiłam skrzaty domowe w kuchni pod Wielką Salą. Były bardzo uprzejme.
Podekscytowana wróciłam do lochów. Tam zamknęłam się w klasie od Eliksirów (tam zostawialiśmy kociołki i wagi) i dokładnie odmierzając składniki, powrzucałam je do mojego kociołka. Byłam bardzo ciekawa, co z tego wszystkiego mi wyjdzie. Za pomocą różdżki zapaliłam ogień pod kociołkiem. Pod chwili mikstura zawrzała. Po klasie poniósł się śliczny zapach wiśniowego aromatu...Zmieszanego ze skrzekiem i całą resztą, co nie dawało zbyt dobrego efektu. Barwa wywaru również była dziwna; karminowoczerwone spiralki mieszały się zielonymi, brunatnymi i czarnymi zawijasami. Mieszałam w kociołku cierpliwie. Po kwadransie bardzo bolała mnie ręka. Im bardziej wzrastało ryzyko odkrycia mojej pracy i im bardziej mieszały się i zlewały kolory, tym intensywniej zastanawiałam się, na co przepisu użyłam. Czy to specjalne jedzenie dla testrali? Eee, chyba nie...
Z trudem wytrzymałam pół godziny mieszania (pod koniec olśniło mnie i pomogłam sobie czarami). Ostrożnie zmąciłam specjalnym zakraplaczem powierzchnię eliksiru w kociołku. Uniosłam go i...Kilka kropel spłynęło po wierzchu mojej dłoni. Nic się nie działo. Panowała upiorna cisza, gdy wtem...Na mojej ręce zakwitły prześliczne ornamenty. Były niczym tatuaż, rozprzestrzeniając się po całej ręce, ramionach i twarzy. Cóż za zaskakujący efekt! Cała moja skóra pokryła się roślinnymi wzorkami. Wyglądałam jak jeden, wielki, chodzący ogródek.
Niespodziewanie drzwi otworzyły się i do środka wparował Snape. Znoowuu on.
- Co ty wyrabiasz? Malunków ci się zachciało? Jak ty wyglądasz, Lovegood?
Chciałam coś odpowiedzieć, ale z moich ust wydobył się jedynie cieniutki pisk.
- Jeszcze sobie żarty stroisz?! - Nagle profesor dostrzegł zakraplacz i kociołek. - Ach tak! Zabawiasz się eliksirami. Rzeczywiście, uwarzyłaś coś nie mniej dziwacznego od siebie. - Warknął.
Język znów odmówił mi posłuszeństwa. Pewnie był to kolejny efekt mikstury. Nagle poczułam, że coś się dzieje z moimi włosami. Dotknęłam głowy; jakoś dziwnie się unosiły. Szyba w małym okienku w mgnieniu oka posłużyła mi za lustro. Na czubku głowy miałam olbrzymi kwiat, niczym kapelusz! To bardzo dziwne. W eliksirze nie było ani jednego kwietnego płatka. Czy pyłku. Bardzo osobliwe.
Nie przestając ostrożnie dotykać kwiatu, niechcący zamachnęłam się łokciem i przewróciłam kociołek. Było już za późno. Tak, właśnie tak - Snape również dotknął rozbryzgujących się kropel. Działo się z nim to samo, co ze mną.
Przez otwarte drzwi do sali zajrzeli jacyś Ślizgoni.
- Ooo, Lunusia - dziecko kwiat? -Zadrwił jeden, pogwizdując. Mina mu zrzedła, gdy zobaczył opiekuna swojego domu. - Raczej dzieci kwiaty...
Resztę dnia profesor spędził na szukaniu antidotum. Mam u niego przechlapane do końca szkoły...
Ale co tam.
Pozdrawiam...