Oto moja pierwsza notka w tym pamiętniku.
Mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Z dedykacją dla Parvati Patil
Siedziałam w swoim pokoju, odrabiając pracę domową z transmutacji, która o dziwo szła mi całkiem nieźle, mimo iż nie przepadam za tym przedmiotem, kiedy usłyszałam głos taty:
- Luno, zejdź na dół!
No tak. Pewnie tata znowu przypalił nam drugie śniadanie.
Zbiegłam prędko po drewnianych, miło skrzypiących schodach do kuchni. Było to nieduże, okrągłe pomieszczenie pełne szafek i kredensów. Pośrodku stał stół z trzema nakryciami (trzema?) i jeszcze pustym wazonem wypełnionym wodą. Podłogę pokrywała blado żółta posadzka z maleńkimi kwiatuszkami, a ściany pomalowane były na zielony kolor.
- O co chodzi, tato? – zapytałam pogodnie, wkładając do ust soczystą truskawkę.
- Tak sobie pomyślałem, że skoro mamy dzisiaj tak piękny dzień, to zaprosimy na posiłek mojego kolegę z redakcji, Daniela Huber’a. Co o tym sądzisz? – odparł, podchodząc do małej szafki tuż nad moją głową i szukając w niej cukiernicy.
Goście! Tak dawno nikogo u nas nie było, więc tylko pokiwałam z uśmiechem i pobiegłam do przedpokoju, gdzie ubrałam czerwone sandałki. Skoro ma ktoś przyjść to muszę mu coś podarować, u nas w domu zawsze panuje ta zasada.
Na dworze było ciepło i słonecznie, tak jak mówił tata. Gnomy w naszym ogródku powyłaziły ze swoich norek i też korzystały z wygód jakie dawała wspaniała pogoda; jedne znalazły kawałek jakiejś szmatki i próbowały go najwidoczniej podzielić na części, inne siedziały w sadzawce, tuż za płotkiem, oddzielającym nasze podwórko od rozległej, kolorowej łąki.
Postanowiłam, że udam się w swoje ulubione miejsce, koło rozległego lasu, przez który przepływała rzeka. Tam zawsze było dużo kwiatów, więc wystarczy na trzy wianki, które będą moim prezentem.
Nie myliłam się.
Tafla rzeczki mieniła się srebrzyście odbijając w sobie promienie słoneczne i sunąc leniwie w głąb lasu. Roślin tu było pełno, więc już po chwili mogłam usiąść na płaskim kamieniu i rozpocząć pracę.
Jeden kwitek, potem drugi… I powoli robił się z tego wianuszek. Woda miło obijała się o kamienie, a ptaki w lesie wesoło ćwierkały. I przy tak miłych odgłosach skończyłam pierwszy wianek, który zaraz założyłam sobie na głowę.
Wiatr rozwiewał moje włosy we wszystkie możliwe strony, ale mi to nie przeszkadzało. Szybko skoczyłam na pierwszy kamyk, potem na drugi na rzeczce, aż znalazłam się na drugim brzegu. Może ja zostanę rusałką i będę w przyszłości robić to co teraz? Niczym się nie przejmować, tylko marzyć i marzyć…
I wtedy, poczułam jak tracę równowagę, a z mojej głowy spada wianek, prosto do wody… Obróciłam się do tyłu i zobaczyłam dwóch uczniów Hogwartu ze Slytherinu, z którymi mamy lekcje zielarstwa.
- Co Pomyluna? – zawołał wyższy z nich. – Coś Ci chyba spadło z głowy, co to było? Twoja nowa biżuteria? To się tylko na śmietnik nadaje.
Obydwoje się zaśmiali głośno i uciekli, a ja spuściłam głowę. Było mi smutno, ale przecież to jeszcze nie tragedia. Usiadłam, więc tam gdzie wcześniej i zabrałam się do pracy. Słońce grzało mnie w plecy, a ja nuciłam sobie moją ulubiona piosenkę.
Czas szybko minął i już po pół godzinie leżały obok mnie trzy, kolorowe wianuszki. Wzięłam je do ręki i pobiegłam z powrotem do domu.
Już od furtki poczułam zapach wspaniałej potrawy, którą sami (czyli ja i tata) nauczyliśmy się robić, czyli zupa z plumpek, takich malutkich zwierzątek żyjących w jeziorach. Zdjęłam sandałki w przedpokoju i pobiegłam do kuchni, gdzie siedział już kolega taty.
- Witam pana! – powiedziałam i założyłam mu na głowę mój prezent. – Mam nadzieję, że się spodoba.
Daniel Huber był redaktorem naczelnym w „Żonglerze”. Miał krótkie, siwe włosy i krzaczaste brwi. Nie przyszedł by tu (miał już po uszy pana Lovegooda w pracy), gdyby nie jego żona, która nie uznawała odmowy żadnego z zaproszeń, czy to ktoś ją zapraszał czy ona do siebie.
Teraz, kiedy poczuł, że coś spada mu na głowę, szybko wziął to ręką i położył przed sobą na stole. Kto by dawał coś takiego mężczyźnie? Chyba tylko córka Lovegooda, Luna. Wiedział, że ta rodzina jest stuknięta, dlatego modlił się, żeby stąd jak najszybciej wyjść.
- Dziękuję. – wykrztusił, a Luna uśmiechnęła się promiennie i nalała do trzech miseczek , gęstej, żółtej „papki” o zapachu dawno nie pranych skarpetek.
- Proszę. – powiedziała i wręczyła mężczyźnie jedną z miseczek i łyżkę, a sama usiadła naprzeciwko.
- Smacznego. – tym razem odezwał się pan Lovegood.
Pan Huber ostrożnie zanurzył łyżkę w misce i podniósł na wysokość nosa i powąchał, nie mylił się co do zapachu, ale jeszcze bardziej bał się smaku. Powoli włożył łyżkę do ust i natychmiast łzy stanęły mu w oczach, a on sam zaczął się krztusić. Łyżka wraz z pozostałą zawartością spadła z brzękiem na podłogę.
- Tato! – zawołałam.
Kolega tatusia złapał się za szyję, a jego twarzy przypominała teraz dojrzałego buraczka. Tata poklepał po plecach mężczyznę, po czym usiadł z powrotem na swoje miejsce, jakby nigdy nic.
- Wiedziałam. – wykrzyknęłam. – Tato, każdy kto spróbuje tej zupy reaguje tak samo! Wiedziałam, że będzie panu smakować. – zwróciłam się do pana Huber’a, który pił teraz z zawrotną szybkością szklankę z wodą, znaczy się wodę ze szklanki.
- Zgadza się córeczko.
- Yhy.. – Daniel Huber, odstawił szklankę i podniósł łyżkę z podłogi. – Ale wiesz, panie Lovegood…
- Ach. Dajmy sobie spokój z tą oficjalną formą. Jestem Ksenio.
- Eh. Dobrze. – pan Huber wykrzywił usta w grymasie, który zapewne miał być uśmiechem. – No, więc Ksenio.. Ja chyba już nie zjem więcej, dziękuję…
Szkoda… Ale przynajmniej będzie więcej dla mnie.
- Na pewno? – zapytałam,
Kiwnął głową. Wzięłam miskę i z wyrazem błogiego uwielbienia zaczęłam jeść. Mmm… To jest takie pyszne. Tymczasem mój tata i jego kolega zaczęli rozmawiać o najnowszym numerze „Żonglera”.
- Myślę, że mógłbym opublikować mój nowy artykuł na temat buchorożców, znalazłem nawet na wakacjach jego róg…
Buchorożec! Od lat z tatą jeździliśmy do Azji, aby zobaczyć te zwierzęta, a teraz dowiaduję się, że mam jego róg.
- To prawda? Znalazłeś go? Naprawdę ma cztery pary żółtych oczu? – zapytałam, wstając z podniecenia.
- Taak. – tata popatrzył na mnie i uśmiechnął się szeroko. – Ale niestety zostawiłem go wczoraj w biurze… Ale… Chwila, przecież nie widać na rogu jego oczu?
Daniel Huber, popatrzył z niedowierzaniem na ojca i córkę. Co to ma być, ten bucho… coś tam? Oni są naprawdę zdziwaczali, pomyślał. Żeby wierzyć w takie niedorzeczności. Ciekawe jak tej córce powodzi się w szkole…
Mężczyzna nie przyjąłby tej pracy, ale urodziło mu się nie dawno dziecko i nie miał z czego utrzymać żony i Justyna (bo tak go nazwali). Jeszcze teraz, kiedy krążą plotki, że Sam-Wiesz-Kto wrócił (on w to nie wierzył), ludzie coraz bardziej oczerniają Hogwart i jego dyrektora. No i samego Pottera, Chłopca, Który Przeżył. I jak on tam pośle syna, jeśli to wszystko nie ustanie. Lovegoodowie, pewnie wierzą w te bzdury, w końcu jakby inaczej?
I wcale się nie mylił. Rzeczywiście Luna i jej ojciec jak najbardziej wierzyli w tą wiadomość, która coraz więcej „produkowała” kłótni i sporów, między pupilkami Dumbledor’a i np. czarodziejami czystej krwi. Ksenofilius Lovegood, gardził tymi artykułami w najsławniejszej gazecie czarodziejskiej „Proroku Codziennym”.
- Och, szkoda… Tak bardzo chciałam go zobaczyć.. – powiedziałam ze smutkiem.
- Nie martw się córeczko. Postaram się Ci jutro przynieść z pracy, przed twoim wyjazdem do szkoły.
No tak! Prawie zapomniałam! Przecież jutro jadę z powrotem do Hogwartu! Już nie mogę się doczekać.
- Tato to ja może skoczę na górę, skończyć wypracowanie z transmutacji… - powiedziałam.
- Tak, tak. – odpowiedział. – A my sobie tu jeszcze porozmawiamy. Prawda Dań?
Uh.. Dań? Co ten facet sobie myśli? Musze jakoś wymigać się szybko, bo zaraz zwariuję, myślał. Mężczyzna wyglądał, jakby piorun w niego trzasnął ze zdwojoną siłą.
- To do widzenia! – krzyknęłam, a po namyśle dodałam. – Komu śpieszno, temu czas, lalala!
I pobiegłam do swojego pokoju.
Był to nieduży pokoik z błękitnym dywanem na podłodze i niebieskimi ścianami. Pod jedną ścianą stało łóżko, które wybrałam razem z mamą, z hebanowego drewna. Obok na stoliku stała niewielka lampka, a obok niej zdjęcie z moja matką na tle naszego domu.
- Mamo..
Tęskniłam za nią, ale wiedziałam, że nie chciałaby, żeby było mi smutno.
Wyjęłam spod szafy, trochę zakurzony kufer i zaczęłam do niego wkładać ubrania, a potem książki.