Niedziela. Dwudziesty lipca. Wieczór. Słońce chyliło się już powoli ku zachodowi, rzucając ciemno złotą poświatę na świat. Rośliny przygotowywały się już do nocnego spoczynku, zamykając swe płatki korony. Woda w strumyku tuż obok lasu płynęła nieprzerwanie, chowając w swych ramionach maleńkie rybki i plumpki.
Dom na zielonym wzgórzu, wyglądał dość dziwacznie z zewnątrz jak i wewnątrz. Wyglądem przypominał czarny cylinder, a na dachu znajdował się srebrny księżyc. Miał dwa piętra przechylone coraz bardziej w lewą stronę, a od zawalania chroniły go najwyraźniej jakieś silne zaklęcia. Okna odbijały słoneczne światło od swoich szyb, tworząc maleńkie tęcze. Na furtce prowadzącej na podwórko wisiały trzy tabliczki z informacją napisaną dość koślawym pismem. Na pierwszej widniało, „ŻONGLER WYDAWCA KS. LOVEGOOD” ,
na drugiej, „ZERWIJ SOBIE JEMIOŁĘ” ,
zaś na trzeciej, „UWAGA NA STEROWALNE ŚLIWKI”.
Wydawać by się to mogło dziwne, ale wszyscy sąsiedzi przyzwyczaili się już do sposobu życia tej rodziny Lovegood’ów, zamieszkującą ten dom.
Naszą opowieść rozpoczynamy od momentu pewnej zwykłej kolacji w tej rodzinie.
- Dzisiaj na kolację mamy.. – zaczął pan Lovegood szczerząc białe zęby do swojej żony, która właśnie weszła do jadalni, trzymając w rękach tacę z jedzeniem.
- Kanapki z tuńczykiem i miodem. – odpowiedziała ze śmiechem Elizabeth Lovegood stawiając ją pośrodku stołu.
Nie minęły dwie sekundy, a już można było usłyszeć pobrzękiwanie szklanek stawianych raz po raz na blacie i przeżuwania kanapek. Czas tego smacznego posiłku wypełniała rozmowa na temat wyjazdu wakacyjnego, jutrzejszego do Hiszpanii. Bilety zostały zamówione już jakiś czas wcześniej, walizki spakowane, najbliżsi sąsiedzi powiadomieni, ale jednak co chwilę coś się przypominało, czego zapomniało się zrobić. Z pozoru jakaś błahostka, ale w rzeczywistości mały element, który dopełniał całości i wypełniał puste przestrzenie. Był jak najmniejsza bakteria, która mogła uratować życie innemu czarodziejowi.
- Luna. – odezwała się pani Lovegood spoglądając na roześmianą od ucha do ucha córkę. – A spakowałaś tą różową bluzkę z długim rękawem tak na wszelki wypadek?
Dziewczynka tylko pokiwała głową, odsuwając krzesło.
- Mamo! – zawołała. – Było pyszne.
Podbiegła do matki i rzuciła się jej w objęcia. Tak bardzo ją kochała i nie wyobrażała sobie świata nie tylko bez nie, ale i bez ojca. Było to po prostu niemożliwe i nierealistyczne.
Po chwili podszedł do nich Ksenofilius, który objął swoją żonę i dziecko. Cała trójka pragnęła, aby ta chwila trwała wiecznie.
- No już wystarczy. – powiedziała szeptem Elizabeth, ocierając ukradkiem łzę, która spłynęła jej po policzku ze szczęścia.
- Chyba tak. – zaśmiał się jej mąż. – Niedługo zamiast radować się wyjazdem, będziemy płakać.
* * *
- Koń na F4.
Tuż po kolacji, która była wyśmienita, Luna i jej ojciec rozpoczęli partyjkę czarodziejskich szachów. Mimo iż z pozoru dziewczynka, jako, że była młodsza, nie potrafiła grać, radziła sobie znakomicie. Od początku aż do tego momentu prowadziła swoje pionki bez zastanowienia po planszy, ale zawsze z dobrym skutkiem. Natomiast o panu Lovegood nie można było takich rzeczy powiedzieć. Miał problemy z koncentracją i godzinami zastanawiał się nad jednym ruchem. Teraz też tak było, przesunął konia na wskazane przez siebie pole, a już jego uśmiechnięta córka zrzuciła go z pola gry.
- Tato! – zawołała. – Skup się!
Pan Lovegood spojrzał na nią i pokiwał wolno głową.
- Postaram się.
W tym czasie radosna matka Luny, robiła to co najbardziej kocha. Eksperymentowała. Od bardzo dawna to lubiła. Chyba nauczyła się tego od swojej matki, która była w tym mistrzynią. Teraz każdą wolną chwilę spędzała w specjalnym pomieszczeniu.
Było ono stosunkowo duże. Z kremowymi ścianami i kredowymi płytkami na podłodze zamiast dywanu. Pod ścianami stały rzędy szafeczek i półek zapełnione najróżniejszymi książkami, flakonami z substancjami i składnikami do eliksirów. Jedynym, różniącym się od reszty miejscem od reszty był maleńki, okrągły stolik w kącie zrobiony z ciemnego drewna. Przykryty był białym obrusikiem w maleńkie czerwone różyczki. Na nim stały ozdobne ramki ze zdjęciami. Ze ślubu Elizabeth i Ksenofiliusa, narodziny ich córeczki, pierwsze wspólne Święta Bożego Narodzenia, Luna na swojej pierwszej miotle.
- Tak… Teraz trochę... – spojrzała do księgi, którą trzymała przed sobą na stoliku. – Żabiego skrzeku i liści mandragory.. – wrzuciła wolną ręką potrzebne składniki.
Za oknem, które wychodziło na zachód, widać było zapierający dech w piersiach widok. Piękny zachód złocistego słońca. Promienie oblewały różową poświatą cały świat, tak, że na niebie tworzyły się kolorowe obłoczki, ładnie komponując się z błękitem nieba. Nie często można było to widzieć, dlatego w tym samym momencie Luna ze swoim ojcem podbiegła do okna, przysłoniętego żółtawą zasłonką.
- Piękne.. – westchnął pan Lovegood, kładąc swoją ciepłą dłoń na głowie córki. – Pamiętam jak kiedyś byłem razem ze swoim dziadkiem i ojcem nad morzem. To były czasy. Miałem wtedy hopla na punkcie…
Ale Luna nie dowiedziała się już, co tak uwielbiał jej tata. Ciszę przerwał straszliwy huk, a sekundę po nim krótki krzyk, pełen bólu i cierpienia jej matki. W pierwszej chwili pan Lovegood zamarł, nie bardzo wiedząc co ma ze sobą zrobić, błądził oczami po ścianach, uparcie nie spoglądając na resztę domu, który powoli pokrywał się szarym dymem. Luna jednak wiedziała, że coś jest nie tak, dlatego zaczęła ciągnąć tatę za ręka, trochę za długiej koszuli, ale gdy ten nie reagował, sama w trzech podskokach znalazła się w pokoju matki. W jej oczach natychmiast dało się wyczytać przerażenie i strach, gdy tylko zobaczyła co się stało.
Ściany pokrywała kleista, zielona maź, która powoli spływała ku podłodze. Stół, na którym zawsze stało pełno fiolek, naczyń i składników, był nie do uprzątnięcia zwykłemu Mugolowi. Nie dało się odróżnić nawet czy to liść czy korzeń jakiejś rośliny; wszystko zlewało się w jedną całość. Ale najgorsze było jedno.
Elizabeth Lovegood leżała pośrodku pomieszczenia. Miała bladą twarz, malował się na niej grymas bólu, oczy były puste, jakby wyrzucono z nich wszelkie uczucia.
- Tato! – zawołała dziewczynka, podbiegając do matki i chwytając jej zimną jak lód dłoń.
Czarodziej mimo wcześniejszego oszołomienia natychmiast zjawił się w progu.
- Eliza! – krzyknął, spoglądając na żonę, błagalnymi oczyma.
Jednak natychmiast wybiegł do salonu, gdzie spędził kilka dobrych minut, usilnie coś szepcząc. W tym czasie do oczu Luny napłynęły gorzkie łzy, ale dziewczynka nie chciała się rozpłakać, więc tylko zacisnęła powieki mocno, nadal trzymając dłoń swojej matki jak najbliżej serca.
- Mamo, mamo.. – szeptała.
I nawet nie zauważyła, kiedy do pokoju wpadło trzech czarodziejów z trzema różdżkami w dłoniach i trzema torbami, które rzucili koło Elizabeth. Jeden z nich, chyba najstarszy, na co wskazywały siwe włosy i długie wąsy, odepchnął lekko Lunę na bok, zabierając od niej chłodną dłoń jej matki. Sprawdził szybko puls kobiety, ale już po kilku sekundach przestał. Spojrzał tylko na Ksenofiliusa z współczuciem w oczach.
- Przykro mi… Ona nie żyje…
- Nie! – krzyknęła Luna i z bijącym sercem upadła obok matki, nie starając się już powstrzymać łez, które tworzyły obok niej ogromne kałuże.
* * *
- Dzisiaj, zebraliśmy się tu, aby pożegnać wspaniałą kobietę, wnuczkę, córkę, matkę i żonę. Elizabeth Lovegood. Była ona czarodziejką nadzwyczajną. Dzielną i pełną chęci życia. Zawsze stawała w obornie najbliższych, była gotowa zrobić dla nich wszystko. Zapamiętajmy ją taką, jaką chciałaby ona zostać zapamiętana. Niech spoczywa w pokoju.
Po kolei do grobu, w którym została złożona Elizabeth, podchodziło kilku czarodziejów i czarodziejek kładąc na nim bukiety kwiatów, najczęściej fiołków, gdyż były i nadal będą to jej ulubione kwiaty.
- Panie Lovegood, składam najszczersze wyrazy współczucia. Może pan na nas liczyć. – powiedział jakiś niski mężczyzna, a jego żona pokiwała głową.
Każdy starał się jakoś wesprzeć pana Lovegood i jego córkę, ale nie było to niestety możliwe. Jak kiedyś byli wesołą, szczęśliwą rodziną tak teraz wydawali się rodziną smutną, załamaną. W rzeczywistości też tak było. Ksenofilius nie wiedział jak poradzi sobie ze stratą najukochańszej kobiety na świecie. Całe szczęście miał jeszcze córkę.
Taak… Pamiętam jeszcze jak złożyłam bukiet kwiatów i laurkę z naszym wspólnym zdjęciem na grobie mamy, po czym tata przytulił mnie bardzo mocno do siebie, powtarzając, jak bardzo jestem dla niego ważna i jak bardzo mnie kocha.
Teraz, kiedy to wspomnienie wróciło, nie pohamowałam łez. Słynęły one drobniutko po mojej twarzy, a potem na gazetę. Już nic nie zwróci mi mojej mamusi, ale wiem, że ona jest zawsze przy mnie i mnie wspiera. Bo Ci, których kochamy tak naprawdę nigdy nas nie opuszczają, są z nami zawsze i wszędzie. W sercu…
Z zamyślenia wyrwał mnie głos pani Pomfrey.
- No już widzę, że włosy wróciły ci do normalnego koloru. – spojrzała na mnie, zabierając mi gazetę i odkładając ją na miejsce. – Płaczesz? No weź się w garść dziewczyno, przecież to nie boli. Nawet tego nie czujesz.
- Tak. Przepraszam. Po prostu..
- Lepiej idź już na lekcje.
- Dziękuję. – odpowiedziałam i pomimo wcześniejszych, bolesnych wspomnień, ucałowałam z wdzięczności szkolną pielęgniarkę prosto w policzek.
- Jeszcze raz dziękuję. – powiedziała, uśmiechając się.
Kiedy tylko opuściłam skrzydło szpitalne, okazało się, że jest przerwa obiadowa, a moja przyjaciółka Emily czekała na mnie.
- Widzę, że już wszystko w porządku.
- W jak najlepszym. – odpowiedziałam ze śmiechem, ciągnąc ją do Wielkiej Sali.
W sumie te kilka minut wspomnień tylko jeszcze bardziej przypomniały mi, jak bardzo kocham mamę.
Hey Hooton,I see I'm not the only one upset with the movie. I didn't check the online ctniummoy to see if there's an uproar, but I imagine there is. I keep thinking that they made the movie and they knew that everyone was going to watch it anyway, so they weren't really bothered with keeping with the story. I thought that J.K.R. had to give her blessing for the movie adaptation? If that's so, I can't believe she let this one out. You know, while watching the movie, at some point I got confused and thought, is it possible I don't remember what happened in the book? I totally agree about the cabinet I know that while reading the book, I had no idea what was happening with Malfoy until the end, but in the movie they practically show it right from teh start. Btw, I'm much more calm today, I read the book again over the weekend.
My brother recommended I might like this website. He was entirely right. This post truly made my day. You cann't imagine just how much time I had spent for this info! Thanks! Cheap Oakley Sunglasses
Ahaa, its pleasant conversation on the topic of this piece of writing at this place at this web site, I have read all that, so at this time me also commenting at this place. Discount Oakley Sunglasses