Pamietnik Remusa Lupina! Pamiętnikiem opiekuje się Syrcia Do 20 marca 2009r pamiętnikiem opiekowała się K@si@@@ Do 07.07.08 pamiętnik prowadził Nowicjusz Magii Do grudnia 2007 pamiętnik prowadziłą The Halfblood Princess
Witam, witam ponownie.
Kiedy nowa notka? Nie określę. Ale będę starała się opisać spotkanie tych bambarył jak najlepiej, co też czasu mi troszkę zajmie.
No co... Zapraszam do czytania, a jak... I komentów! A zwłaszcza ZKP, bo albo mi się wydaje, albo ZKP powinno sprawdzać inkubatoryjne wypociny!
Dzisiaj do szkoły szedłem jak na ścięcie, lecz mimo to, na mej twarzy błąkał się szeroki uśmiech. Swoją drogą, musiałem dziwnie wyglądać - smutny, ale wyszczerzony jak szczerbaty do protezy uzębienia. Humor miałem świetny, wyśmienity. Wręcz wyborny, przez jeden skrawek kartki i kilkadziesiąt zgrabnych, zawijasowatych literek. Mimo dziecięcej radości, postanowiłem skupić się na mniej przyjemnej rzeczy. Moje myśli krążyły wokół pewnej drobnej osóbki, co na nazwisko po tatusiu ma Writer. Westchnąłem głęboko myśląc, jak zachowa się w stosunku do mnie, jak ja mam się zachować, co robić. Sprawiać wrażenie, że nic się nie stało i nie wiem o co się boczy, czy może grzecznie, ze spuszczoną głową podejść i przeprosić? Tylko jak? Kurdę, znając jej charakterek, to zaraz trzebaby całą mowę wyrażającą skruszenie przygotować. Że też akurat teraz nie mam do tego głowy... A ten cios? Dać jej do zrozumienia, że... E... No właśnie, co dać jej do zrozumienia? Że piekło?... Bolało?... Miałem czerwony ślad?...
"Klawo. Ciekawe co mam jej powiedzieć?! Wczoraj mnie z taką gracją spoliczkow..."
- Reeeemiii!!! Hej, Remus, zaczekaj no!
Drgnąłem słysząc jej pięciooktawowy głos. Mimo woli szedłem dalej, a moje receptory jednego ze zmysłów odbierały jej nawoływanie. Nie powiem, lekko się zdenerwowałem. A już miałem nadzieję, że będzie spokój! Kurczę, to jakaś głupia zmowa, czy jak? No nic, szkic monologu w mej głowie mogłem spokojnie wyrzucić do kosza, więc to też zrobiłem. Poczułem, jak wypadł mi uchem. Sapnąłem czując narastające zirytowanie, wypierające radość, która łagodnie osiadła na mojej duszy i sercu.
"Nieee!!! Ona się wcale nie gniewa! Dlaczego? Dlaczego?! Dlaczego ona nie jest na mnie zła?!?!" Hmm... Może jak na nią nie zaczekam, to się obrazi?...
Zgodnie z podpowiedzią maleńkiego chochlika siedzącego mi w głowie, postanowiłem udawać, że jej nie słyszę. Nie zastanawiałem się nawet, czy dobrze robię, jedynie śmiało maszerowałem dalej. Słyszałem stukanie jej sandałków na betonowych płytkach. Nie rozglądając się zbyt dokładnie pokonałem dystans dzielący mnie od jednej strony ulicy do drugiej. Podrzuciłem plecak na plecach, żeby mi się wygodniej szło. A tak z innego kotła... Czemu ja się tak denerwuję wszystkim dzisiaj? Raptem dzień się zaczął, a ja już... Hmm... To na pewno zbliżająca się pełnia. No i pewnie też sprawka listu, który dzisiaj przyniosła śliczna sowa. Mama stwierdziła, że to płomykówka. Przepiszę treść kursywą, wklejał nie będę. A nóż - łyżka stołowa będzie mi potrzebny?...
Remusie!
Piszę do ciebie w sprawie Twej magicznej edukacji. Tydzień temu objąłem w Hogwrcie stanowisko dyrektora, bowiem profesor Dippet przeszedł na zasłużoną emeryturę. Przejdźmy jednak do rzeczy.
A więc, w marcu skończyłeś jedenaście lat, a co za tym idzie, już najwyższy czas, by pomyśleć o dalszej nauce. Wiem o Twoim wilkołactwie i z góry chiałbym zaznaczyć, że w niczym to nie przeszkadza, jeśli zostaną zachowanie odpowiednie srodki ostrożności. Wszelkie szczegóły tych że środków rad byłbym omówić u Ciebie w domu, w towarzystwie rodziców, rzecz jasna, dwudziestego czerwca tego roku, czyli bodajże za miesiąc. Jeśli ta data w jakiś sposób nie będzie Ci odpowiadała, bo rozumiem, że po pełni możesz się źle czuć, napisz do mnie z ewentualnym innym terminem spotkania.
Ufam, że zdrowie dopisuje.
Z poważniem -
Albus Dumbeldore.
W pierwszej chwili, gdy go odczytałem zrobiło mi się słabo. Wpatrywałem się w tę kartkę nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Rodzice nie wiedzieli, co zawierała treść tego listu, więc mama prawie dostała zawału kiedy raptem z tego... mhm... nie bójmy się tego słowa... z tego szoku ugięły się pode mną kolana. Kurna wasza opierzona mać! A ja już straciłem jaką kolwiek nadzieję, chciałem już uczyć się po mugolsku, a tu taka niespodzianka! Mama tak się ucieszyła, że myślałem, iż zaraz się popłacze. Ja sam osobiście byłem tego naprawdę bliski... Mam prawie mi pomiażdżyła żebra w niezwykle czułym uścisku. Chyba zaczynam rozumieć, co znaczy zwrot: "Miłość czasem boli". Takie uściski boa-dusiciela rzeczywiście przyjemne nie są...
Potem, kiedy dotarło do mnie to, co napisał Dumbeldore, wtórnie wróciły mi siły. Wstałem z krzesła, wcisnąłem zszokowanej matce list do ręki i rozejrzałem się wokół, czując rozpierającą mnie radość. No ale zaraz oczywiście przystopowałem - pardon, jeszcze nic nie wiadomo. Mimo to czułem rosnące mi w brzuchu szczęście. To było... Zupełnie jakby ktoś pompował mi w żołądku balon do wielkości koła od traktoru. Niesamowite uczucie. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio tak się cieszyłem z drobiazgu. No bo cóż - kawałek pergaminu wielkości kartki od zeszytu dał mi tyle endorfiny, że się prawie popłakałem. Nawet nie musiałem już łykać proszku na ból głowy, czy pożerać dwóch tabliczek czekolady. W celu ukrycia łez uciekłem na górę, że niby po worek na kapcie. W rzeczywistości oparłem się o ścianę pokoju, starając się pohamować potok słonej wody z oczu. Kilka głębokich wdechów i było po wszystkim. Obmyłem jednak jeszcze twarz zimną wodą i zbiegłem na dół. Spojrzałem na zegarek i poczułem się, jakby ktoś był łaskaw popieścić mnie rozpalonym pogrzebaczek w okolicach, gdzie kończą się plecy.
Nie wiem po co złapałem list, oczywiście potrzebny mi plecak ze szkolnymi trampulami w środku, w biegu ucałowałem matkę i wypadłem na dwór. Byle jak zarzuciłem plecak na jedno ramię i biegłem do szkoły, do póki nie zniknąłem mamie z oczu. Później już mogłem przystopować. No, bo jak mnie nie widzi, to potem nie może narzekać, że wlokę się do szkoły...
Tak jak już poinformowałem, dopadła mnie Helen. Dobiegła bliżej, zrównała się ze mną. Tradycyjnie próbowała złapać mnie za rękę, lecz ja szybko zabrałem dłoń.
- Nie, ani mi się waż. - Czyżbym nagle poczuł złość?
- Co?
- To, co słyszałaś. Wiesz jak mnie wnerwia taka uwięź?
Popatrzyła na mnie ściągając brwi. A niech się obraża, jeju. Dobra, na początku się tym przejąłem. Ale co z tego? Kontakt i tak pewnie nam się urwie, ona i ja to są dwa, zupełnie różne teatry. Jej się wydaje, że chcę łazić z nią za rączkę itp, a ja wolę zamknąć się w mym świecie, spuścić głowę i siedzieć na korytarzu pod klasą biernie czekając na dzwonek. Oczywiście, jeśli chodzi o matmę, to wolałbym, by przerwy były jak najdłuższe... Teraz zaczęliśmy temat redukcji wyrazów podobnych. Nic z tego nie rozumiem, nic, nic, nic. Jestem z tego zielonym bananem.
Westchnąłem przeciągle widząc, że zbiera się jej na dąsy.
- Obrażaj się, jeśli chcesz.
- Remusie, czy ty jesteś na mnie o coś zły?
I... tak, nadeszła chwila prawdy. Zatrzymałem się na środku londyńskiej ulicy i popatrzyłem na nią. No ładnie, przed pełnią znów nerwy mi szybciej puszczają, wściekam się o byle co... Nabrałem powietrza i huknąłem:
- Czy jestem zły?! Jestem wściekły! Wiesz, jak działasz mi na nerwy tym ciągłym braniem mnie za rękę?! Ile razy mam ci powtarzać, Helen, że tego niecierpię?! Wkurzasz mnie jak wyjątkowo uparta wsza! Myślisz, że po kiego spleśniałego buta nie reagowałem, jak mnie wołałaś?! Chcę być sam, dociera?! Nie mam ochoty na towarzystwo, mam wielką, nieodpartą ochotę lubowania się swym żałosnym charakterem i złym samopoczuciem w samotności. ŻEGNAM!!!
Ludzie spieszący za swymi interesami rozejrzeli się z ciekawością szukając źródła wrzasku. Do oczu dziewczyny napłynęły łzy, zacisnęła drobne dłonie, oddech miała płytki i nierówny.
- A... Ja m-myślałam... Ż-że...
- Że co? Że jedyne o czym marzę, to wzięcie cię za żonę?! W jakim ty świecie żyjesz?! Zastanów się trochę, nie dla mnie takie zabawy w rodzinę!
Odkręciłem się na pięcie i ruszyłem żwawym krokiem w stronę szkoły. Helen wyminęła mnie rycząc jak głodna krowa. Grrrr... Dziewczyny... Stwierdzając, że nie mam ochoty jej dzisiaj już w ogóle widzieć, skręciłem kierując się w stronę pobliskiego parku. A niech, najwyżej ominie mnie francuzki.... Najpierw muszę się uspokoić. Póki co, mała zaczepka może zakończyć się eksplozją wściekłości z mojej strony. Heh, że też tak łatwo jest wyprowadzić mnie z równowagi...
Wpadłem do parku po kilku minutach marszu. Od razu ruszyłem do bujawek. No bo czy to moja wina, że je tak lubię? Usiadłem na drewnianej deseczce, objąłem łańcuch ramieniem i lekko odpychając się nogą, wlepiłem wzrok w ziemię. Po chwili namysłu sięgnąłem do plecaka i wyjąłem z niego mojeo kochanego walkmana. Założyłem słuchawki, sprzęt grający ukryłem za paskiem spodni i zrzuciłem torbę. Opadła bezwładnie koło drewnianego słupka. Nucąc grającą piosenkę - zespołu chyba nie muszę wymieniać? - podjąłem próby rozbujania się. Lubię huśtawki. A nie, pardon. Kocham huśtawki. Chwilę potem, świat miarowo kołysał mi się w oczach, wyżej - niżej, wyżej - niżej, wyżej - niżej...
Stałem przed panią woźną usiłując wmówić jej, że zaspałem. Jeju... Ten mój brak umiejętności kłamania tylko pogarsza sprawę. Albo to do niej nie dociera, że uczniowie są tylko dziećmi i mają prawo się zapomnieć. Jedno z dwóch... Oparłem się o blat jakby kontuaru, wychylając się do przodu.
- Proszę pani, jeśli nie raczy mnie pani przepuścić, to spóźnię się i na drugą lekcję.
Popatrzyła na mnie beznamiętnie, gromiąc wzrokiem mą postać, będącą uosobieniem niewinności. Patrzyłem jej uparcie w oczy, za wszelką cenę starając się nie myśleć, że to wszystko to przecież oczywiste kłamstwo. Sztyletowała mnie jeszcze kilka sekund spojrzeniem, po czym łaskawie wzięła moje buty. No ja cię, już myślałem że nigdy tego nie zrobi. Nerwowo potupując, zerknąłem na zegarek. Chwyciłem numerek, podziękowałem w biegu i dzida do sali przyrodniczej.
Ledwie stanąłem w drzwiach klasy, zostałem odesłany do gimnastycznej. Po co? Nie wiem. Grzecznie ruszyłem we wskazanym kierunku, no bo cóż innego mogłem mieć do roboty?
Lewa, prawa. Lewa, prawa. Lewa, prawa...
Gumowe podeszwy cichutko stukały na podłodze korytarza. Zastanawiając się, po co ja tam jestem potrzebny, biernie zmierzałem do celu. Ziewnąłem szeroko, położyłem dłoń na poręczy schodów, i stopień po stopniu, zszedłem do poziomu szatni.
"Sialalalaa..."
Jak widać, moje myśli były niesamowicie inteligentne. Zdjąłem słuchawki i wyraźnie usłyszałem muzykę dochodzącą zza podwójnych, drewianych drzwi. Oj... Czyżby mijała mnie próba? Przyspieszyłem tępa, kilka sekund dalej pchnąłem portal do sali i wśliznąłem się do środka.
- Remus, gdzie ty byłeś? Jutro przecież akademia, dzisiaj ostateczne próby i dekorowanie sali!
Kiwnąłem głową Jerry'emu, znajomemu z równoległej klasy. Bliskimi przyjaciółmi z tym blondynem nigdy nie byłem, ale cóż. Położyłem torbę w kącie, na kupie razem z innymi tobołami, po czym ruszyłem w stronę nauczycielki. Dyrygowała kilku dziewczynkom mówiąc im, w jaki sposób należy owijać ten stojak szarym papierem. Aha, więc to ma imitować drzewo. Rozumiem... Tylko gdzie liście? Bo nie sądzę, by w maju na gałęziach nie było tych zielonych skrawków. Pochrząkując dosyć wymownie za plecami opiekunki obecnej tu dzieciarni, straciłem pięć minut. W końcu zrezygnowany podniosłem rękę i popukałem kobietę w ramię.
- Przepraszam...
Odwróciła się do mnie, uśmiech rozciągnął jej twarz. Odwzajemniłem niepewnie gest - słyszałem, że z niej to niezła żyleta jest. Zachowasz się nie tak na lekcji - po zajęciach zostajesz w kozie. Obym tylko jej czymś nie podpadł...
- A co ty tutaj robisz tak późno, chłopcze?
- Zaspałem. - Żeby chociaż stłumić sumienie, powtórzyłem tej pani na przeciwko to, co nawciskałem Miotełce. - Przyszedłem na pięć minut przed początkiem drugiej lekcji, potem skierowano mnie tutaj...
- No cóż, chłopcze, egzystujemy tutaj od pierwszej godziny lekcyjnej.
Kiwnąłem jej głową czekając na reprymendę.
- A budzików to w domu nie masz?
- Mam...
- To jak to się stało, że zaspałeś?
- No... Normalnie, a jak miało się to stać? Po prostu zapomniałem nastawić...
Pokręciła z dezaprobatą głową. Zacisnęła w dłoniach długi, cienki kijek - pewnie do udzielania chłosty... - i obracając go w szczupłych palcach, nadziała mnie na widelec bystrego spojrzenia.
- Zajmiesz się tą tablicą.
Skinąłem jej głową i ruszyłem w stronę korkowej tablicy na kółkach. Zaraz, zaraz, że niby ja to mam udekorować, tak? Rozumiem... Popatrzyłem na plan leżący obok potrzebnych rzeczy.
Na środku banalny napis: "Kochamy nasze mamy!", wokół tego kilka serduszek i ładna ramka z kwiatów. Jak się okazało, muszę je najpierw narysować szkicem na kolorowych kartkach, wyciąć, sprawdzić czy pasują, poskładać i przyczepić. Chcąc, nie chcąc, zabrałem się za pracę. Jak skończyłem, dziwnym trafem pani C'ruella była zadowolona...
Ogólnie rzecz biorąc, w ozdabianie sali bawiliśmy się do długiej przerwy obiadowej. Część osób rozeszła się do domów by tam zjeść, inni przynieśli swoje jedzenie, a kolejni napełniali brzuchy na stołówce. Nic specjalnego. Nie należałem jednak do tej nienażartej zgrai, bowiem w tych godzinach nigdy głodny nie jestem. Wyciągnąłem z plecaka duże, zielone jabłko i wytarłem je o spodnie. Przyłożyłem do ust i zatopiłem w nim zęby, aż sok trysnął. Dobre, kwaśne.
Lubię kwaśne...
Komentarze:
Aleksa Piątek, 15 Maja, 2009, 15:55
Fajniee...
Juz sie doczekac nie moge spotkania Huncwotow przyszlych ;]
Czekam na nastepna x)
Potterówna Sobota, 16 Maja, 2009, 11:32
Super!
Tak jak Aleksa jestem ciekawa spotkania huncwotów
Zielak Niedziela, 31 Maja, 2009, 18:19
Świetnie. Jak zwykle.
Co do Helen - oboje z Remim przesadzają. I raczej nie zaprzeczysz.
Więcej Jacka chcę!
A żeby się zbyt nie wyróżniać, dodam, że ja również nie mogę doczekać się spotkania Huncwotów.
Selena Niedziela, 31 Maja, 2009, 21:08
Jejku, świetnie piszesz! Wklej następną notkę "bo się obrażę" ;) Już nie mogę się doczekać!
Pzdr. i zapraszam do Neville' a oraz Hermiony