Pamietnik Remusa Lupina! Pamiętnikiem opiekuje się Syrcia Do 20 marca 2009r pamiętnikiem opiekowała się K@si@@@ Do 07.07.08 pamiętnik prowadził Nowicjusz Magii Do grudnia 2007 pamiętnik prowadziłą The Halfblood Princess
Nie powiem, troszkę musiałam poczekać na te dziesięć komentów łącznie. A ta notka leżakowała na kompie od dwudziestego trzeciego, piątego miesiąca tego roku... Oczywiście się wam pochwalę, że pisać zaczęłam i ósmą notę, po zakończeniu tej, którą oddaję w wasze ręce, i liczę na komentarze. Nie koniecznie mniej, za więcej się nie obrażę...
Zapraszam więc do czytania, i serdecznie proszę do Księgi Huncwotów. Tam również jest już nowy wpis. Ot, taki sobie dla was Dzień Dziecka. A ja też chcę prezent z tej okazji, więc życzę sobie komentów. Aż wióry polecą!
A w tworzeniu tego wpisu, pomógł mi niejaki Savage. Muzyka z lat 70-80.... Utwór, który śpiewali Łapa i Luniek, to "Mama" My Chemical Romance. A tekściki z akademii, wzięłam z neta, z jakiegoś planu na przedstawienie z okazji Dnia Matki i Ojca... No nic. Pozdrawiam, i czekam na komenty.... Od ZKP w szczególności!....
Z dedykiem dla: Becky, Potterówny, Aleksy, Zielaka, Lily i moich wenów. Oraz spóźnione życzenia dla wszystkich matek...
Stałem za podwójnymi, otwieranymi drzwiami, wejścia na salę gimnastyczną. Nie powiem, miałem tremę. Popatrzyłem niepewnie na Helen. Nie odezwała się do mnie od wczoraj jednym słowem. Czyżbym osiągnął zamierzony cel?... Mimo to, troszkę mi szkoda. Nie chciałem, żeby się obrażała, tylko żeby do niej dotarło, że ja tego nie lubię. Chociaż w jej przypadku, to chyba tylko łopatologia pomoże...
Słyszałem przemowę dyrektora. Mocniej zacisnąłem dłonie na podkładce, do której umocowany był tekst, który miałem czytać. Nie bardzo mi się chce tam iść... Usłyszałem stukanie obcasów. Okręciłem się wokół własnej osi, lustrując wzrokiem powietrze. Wychowawczyni podeszła do nas, czyli mnie i Writer, położyła dłonie na naszych ramionach i rzekła:
- Kochani, chodźcie ze mną. Przyjechali nasi goście ze szkoły przy Rollinghton Two Street.
Pokiwaliśmy głowami, i grzecznie poszliśmy za nauczycielką. Poprowadziła nas korytarzem, obok większej sali gimnastycznej, minęliśmy duże, drewniane drzwi i wyszliśmy na mały korytarzyk. Jeśliby pójść prosto, to trzebaby iść schodami w dół, a wtedy doszłoby się do holu, gdzie znajdują się szafki, dla klas powyżej szóstej, a dalej - reszta budynku. Po lewej stronie, widniał portal, do podwójnego pomieszczenia biblioteki. Kierując się w prawo, wychodziło się na przyległe szkole tereny. Stanęliśmy na kamiennych schodkach, rozglądając się wokół siebie. Mój wzrok, natychmiast przykuło niebo. Zbierało się na deszcz... Czułem to, wyraźnie odczułem spadek ciśnienia. Z resztą, zbierające się, granatowe chmury, mówiły same za siebie. Spojrzałem niżej, na bramę. Duży, prywatny samochód tamtej szkoły, wypuszczał ze dwudziestu uczniów. Podeszliśmy za nauczycielką bliżej. Uścisnęła sobie dłoń z inną wychowawczynią, zamieniły kilka słów. Nie słuchałem dokładnie, bardziej zająłem się wdychaniem odurzającej woni kwiatu jaśminu, rosnącego koło ogrodzenia. Ktoś tyknął mnie w ramię. Obejrzałem się w tył. Helen. Skinęła sztywno głową na budynek. Ruszyłem za nią, za tymi "nowymi". Nie przyglądałem się im zbytnio, bo i po co? Ponownie znaleźliśmy się pod salą, facetka wzięła mnie na stronę.
- Remusie, to z nim będziesz śpiewać.
Spojrzałem na chłopaka, którego wskazała mi pani Smith. Uśmiechnął się zimno. Przygryzłem wargę.
Sięgające połowy szyi, czarne włosy miał luźno rozrzucone, i nie sądzę, by było to niespecjalnie. Duże, szare oczy patrzyły na mnie z wyraźną ironią, może nawet wręcz i czystą kpiną. Był ode mnie wyższy o pół głowy, ubrany kompletnie na czarno. Wyciągnął rękę, na palcu wskazującym, widniał mu średniej wielkości, srebrny sygnet, z jakimś herbem. Chrząknąłem lekko, kiedy krótko zacisnął palce na mojej dłoni i schował kończynę do kieszeni. Zlustrował mnie wzrokiem. Zakołysałem się na piętach, czując na sobie jego świdrujący wzrok. Roześmiał się krótko, widząc, że zacząłem robić się czerwony. Nie wiem czemu, ale to parsknięcie skojarzyło mi się, z krótkim, agresywnym szczeknięciem psa. Uśmiechnąłem się lekko i wychrypiałem:
- Eee... A imię jakieś masz?
- Tak, wyobraź sobie, że posiadam dane osobowe. Syriusz.
Nie wiem, czy to było celowe, ale wydawało mi się, że jego uśmiech był wymuszony, gdy dodał nazwisko.
- Black. Black Syriusz.
Zdębiałem. Zreflektowałem się jednak szybko - co za nonsens, to przecież mugol. Mimo to, ma w sobie cechy tych arystokratycznych Blacków, któych nazwisko, tak jak Malfoy, budzi respekt wśród czarodziejów. Westchnąłem, zmuszając kąciki ust do lekkiego rozciągnięcia.
- A ja jestem Lupin. Imię pewnie już słyszałeś.
- Tak. I muszę przyznać, że jest dosyć żadkie... Niewiele osób, daje swoim dzieciom mityczne imiona.
- Tak samo wiele, nadaje swoim na imię nazwy najjaśniejszych gwiazd, na czarnym, nocnym sklepieniu.
Teraz uśmiechnął się już naprawdę szczerze. Odwróciłem się od niego, słysząc głos nauczycielki.
Wśród oklasków rodziców, weszliśmy na salę razem z Helen. W pierwszym rzędzie, dostrzegłem moją mamę. Pomachała mi, obok siedział ojciec. Poczułem, jak serce podjeżdża mi do gardła - w hali było duużo ludzi, nauczyciele, uczniowie z klas siódmej i ósmej, rodzice, małe gluty z przedszkola.... Przełknąłem z trudem ślinę i stanąłem przed mikrofonem. Kurczę, był za wysoko. Sięgał mi ponad głowę. Wyciągnąłem rękę, ściągając go nieco w dół. Rozległ się ogłuszający pisk, wszyscy się skrzywili. Bąknąłem: "przepraszam", co zostało natychmiast nagłośnione. Helen parsknęła śmiechem. Popatrzyłem na nią, nasze spojrzenia się spotkały. Natychmiast spoważniała, przybierając obojętny wyraz twarzy. A może tylko udaje, że jest na mnie zła? Popatrzyłem na podkładkę. Jeju... Zapomniałem dopisać własny początek! Zrobiło mi się zimno. Chrząknąłem delikatnie. Siląc się na beztroski ton, wydukałem:
- Yyy... Dzień dobry.... - no nic, trzeba improwizować. - O ile się nie mylę, szanowny pan dyrektor - wskazałem na niego gestem, lekko się odwracając. - powiedział, z jakiej okazji jest cała ta szop... Całe to przedstawienie. Nie wiem, nie słuchałem uważnie.
- Liczymy również, że wszystkim sę spodoba, mimo możliwych pomyłek i niedociągnięć. - dodała Helen. Szturchnęła mnie w żebra, bo znów się zamyśliłem. Tym razem nad tym, ile mleczaków zakwitło już w ogrodzie. Pewnie powstał już całkiem spory, żółty dywan...
- Nie będę tego przedłużał, po części również dlatego, że nie mam pomysłu na zmyślanie przemowy. Zapomniałem napisać. - po sali potoczył się szmer cichych chichotów, dorośli wymienili między sobą rozbawione spojrzenia. - Pamięć ludzka jest zawodna, więc też lojalnie uprzedzam, że potknięć zapewnie nie zabraknie. Były już przy samym wybieraniu osób występujących. Doprawdy, nie wiem, co skłoniło panią Smith do tego, bym śpiewał.
I znów śmiechy. Czy to było takie zabawne?! Zajrzałem do scenariusza.
- Zapraszamy więc na salę parę uczniów z klasy pierwszej, która zadeklamuje nam wiersz.
- Prosimy o brawa, na zachętę... - dodała Writer widząc, że pierwszoklasiści jakoś nie kwapią się do wyjścia na widok. Klaskanie, przywiało mi na myśl uporczywie uderzający w szyby budynku deszcz. Pomachałem do dzieciaków ręką, żeby wyszły. Wymieniliśmy z Helen spojrzenia. Oboje zbliżyliśmy się do mikrofonu, nabraliśmy powietrza i zanuciliśmy początek pioseneczki, którą maluchy miały zaśpiewać.
-Dzisiaj w szkole wielkie święto, mama z buzią uśmiechniętą. Tata też zadowolony, śle uśmiechy w różne strony. Hej, hej, hej rodzina dziś w szkole zabawę swą zaczyna. Mama, tata, syn i córka, bukiet kwiatów i laurka. Dzień rodziny dzisiaj mamy i piosenkę tę śpiewamy. Rodzice się śmieją, do występów zapraszają. Hej, hej, hej rodzina dzisiaj w szkolę zabawę swą zaczyna. Mama, tata, syn i córka, bukiet kwiatów i laurka...!
Iiii tak, odważyli się stanąć obok nas, każde trzymało w ręku piękną różę. Wzięli od nas nagłaśniacze głosu, obrócili się buziami do widowni. Ubrany na galowo chłopiec, zaczął mówić:
- Zawsze wszystko się udaje,
Cztery ręce to nie dwie.
Razem z tatą pomagamy,
Kiedy mama czegoś chce.
Pomagamy sobie wszyscy,
Bo od tego jest rodzina.
Od niej uczysz się wszystkiego,
Tak się życie twe zaczyna.
Popatrzył na koleżankę, z którą grzecznie trzymali się za rączki. Dziewczynka, która ubrana była w niebieską sukienkę za kolana, potrząsnęła jasnymi włosami upiętymi w kucyki, za pomocą białych wstążek, nabrała powietrza przez otwartą buzię, i przeciągając sylaby, zaczęła mówić swoją kwestię, mocno zaciskając powieki. Głos miała delikatny, typowy dla małego dziecka.
- Kiedy byłam całkiem mała,
Kołysanki mi śpiewała.
Pochylała się nad łóżkiem,
I zmieniała mi pieluszkę.
Jeść dawała w środku nocy,
Często poprawiała kocyk.
Nauczyła jeść łyżeczką,
Gdy podrosło nieco dziecko.
Teraz, mówili we dwójkę, oboje wręcz niezdrowo super-hiper poprawnie akcentując każde słowo. Nie no, ja również tak kiedyś gadałem?... Blondyneczka otworzyła oczy i zaczęła wyszukiwać wzrokiem kogoś, wśród oglądających. Jak podejrzewam, własnej matki.
- Bajki nam czytała Mama,
Kiedy nie umieliśmy jeszcze sami.
Teraz mamie czytać mogę,
Mogę umyć też podłogę.
I zakupy szybko zrobię,
I we wszystkim jej pomogę.
Dzisiaj Mamo dam Ci kwiatek,
I laurkę na dodatek.
Oddali nam mikrofony, ruszyli w stronę swoich rodzicielek. Na sali ponownie zabrzmiały oklaski, zajrzeliśmy z Helen do swych notatek. Nasza kwestia... Chrząknąłem lekko, szybko obiegając wzrokiem tekst, by przypomnieć sobie każdy wers. Nie mam ochoty na wpadkę w moim wykonaniu. Weszła grupka dzieciaków z drugich i trzecich klas, wszyscy w odświętnych strojach. Odkręciliśmy się do nich przodem i Meg zadała pierwsze z kilku pytań, na które dzieciaki miały odpowiedzieć chórem.
- Czy kochacie swoją mamę?
- Kochamy, kochamy ją zawsze! Kochamy na co dzień i od święta, kiedy ma czas i gdy jest zajęta. Kochamy, gdy na kolana nas bierze, kiedy gotuje i kiedy pierze.
Uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem na wspomnienie mamy, kiedy stała przy kuchni. Zawsze nuciła wtedy jakąś wesołą piosenkę. Lubiła gotować, a jej kuchenne wyroby wprost rozpływały się w ustach. Moja kolej...
- A czy tatę kochacie także?
- Kochamy, kochamy, a jakże! Kochamy go, gdy jest zasmucony, a może trochę zamyślony. Kochamy, gdy do nas się śmieje i gdy w berka z nami szaleje.
Tak, tata zawsze bawił się ze mną w berka, gdy miał chwilę czasu. A w niedzielę, chodził ze mną nad staw, za miastem. Łowiliśmy tam ryby na brzegu, albo puszczaliśmy latawca. Zawsze byłem pod głęboki wrażeniem, widząc, jak wysoko szybuje. Również tak chciałem. Umieć tak wysoko polecieć, wirować w powietrzu. Być... po prostu wolnym. Ale latawcem bym nie chciał być. Jego trzymał i krępował sznurek. Czy można to więc nazwać wolnością?...
- Kogo więc bardziej kochacie, swoją mamę, czy swojego tatę?
- Kochamy ich oboje, bo mamy ich tylko dwoje: jedną mamę i tatę jednego i dziś im dajemy całuska słodkiego!
Wszystkie maluchy zgodnych ruchem odkręciły się w stronę widowni i wyciągnęły przed siebie rączki. Ucałowały palce i zdmuchnęły tego buziaka w stronę rodziców. Ukłoniły się głęboko i odprowadzone oklaskami, zeszły za sceny.
- Dobrze nam wszystkim te szkraby powiedziały: matka jest tylko jedna, ojciec również. Kochamy ich szczerze i całym sercem, choć w złości możemy mówić co innego. Niech wszystkie mamy, i każdy tata niech wie, że dzieci zawsze ich kochają i mają w nich wzór do naśladowania. Mamy więc w was nadzieję, że ten wzór dacie nam dobry, twardy i niezachwiany. - wyrzuciła z siebie Helen. Westchnąłem, przerzucając kartę. O siet, teraz Lily ma powiedzieć kawałek tekstu z opowiadania o matce i córce, dzieciaki z pierwszej i drugiej klasy z innej szkoły, odegrają krótkie przedstawienie, a potem ja i ten cały Syriusz. Po nas znów króciutka scenka, przedszkolaki przebrane za zwierzątka, odśpiewanie "Sto lat", pożegnanie i do domu... Czyli jeszcze z godzina. Popatrzyłem gdzieś na sufit.
- A teraz, zapraszam na scenę moją koleżankę Lily Evans, z fragmentem piosenki, z opowiadania: "Dom".
Wyszła Lily, w rozpusznonych włosach miała szeroką, zieloną opaskę. Uśmiechnęła się ślicznie do rodziców, stanęła na środku sceny i powiedziała czystym, naturalnym głosem:
- Choć mam rączki małe i niewiele zrobić jeszcze umiem, pomogę mamusi, niech odpocznie sobie. Zamiotę domek, umyję garnuszki, żeby w naszym rodzinnym miejscu, było pięknie i czysto. Niech się tu nie schodzą, łakome na bród muszki. A teraz ciiicho, na paluszkach chodzę, bo mamusia już śpi, zasnęła zmęczona. Słyszę z pokoju, mój braciszek płaczę. Idę szybciutko, cichutko do niego. Niech mama nie wstaje, niech odpoczywa. Poukładam w szafce, i braciszka uśpię, w drewianej kolebusi. Choć nieduża jeszcze jestem, i niewiele zrobić umiem, chociaż tymi drobiażdżkami, pomogę kochanej mamusi.
Dygnęła zgrabnie, wybuchły oklaski. Rytmicznie uderzałem dłońmi o siebie również ja, ślicznie to powiedziała. Uśmiechnęliśmy się do siebie szeroko. Mój wzrok uciekł na antresolę, do okna w ścianie. W tym oknie stał jakiś chłopak. Okno w ścianie... Ah, nie wyjaśniłem. Jest tam, takie małe pomieszczonko, jakby szkolne Radio-Węzeł. Nieraz puszczają w czasie przerw muzykę, na adakemiach dają podkłady itp. Noo i tam był taki sobie jeden rozczochrany chłopak. Widziałem stąd, włosy stały mu dęba, jakby go przed chwilą prąd kopnął. W świetle lamp, rzucających jasność na scenę, błysnęły okulary na jego nosie. Zmarszczyłem czoło. Co on tam robi? Efektami dźwiękowymi zajmuje się Christian, z siódmej klasy!... A on, wygląda mniej więcej, na mój wiek.
No nic. Wyłączyłem się na kilka minut, pozwalając, by myśli błądziły mi wokół świata na zewnątrz. Rozległ się donośny grzmot, niebo zajęło się ogniem, lunęła kaskada deszczu. Burza... Uśmiechnąłem się szeroko, starając się skupić na szumie deszczu. Maślanymi oczami patrzyłem na przecinające powietrze smugi deszczu, jak krople rozbijają się na szybie. Mam dziwne, drobne marzenie. Chciałbym zobaczyć, jak dwie krople uderzają o siebie. Chciałbym zobaczyć, jak jedna kropelka wpada do głębszego zbiornika wody. Wtedy wiem, że powstanie korona z rozbryzgniętej wody. Kropla wyskakuje ponownie, a w tym momencie, kiedy jest ponad obręczą ozdoby królewskich skroni, uderza w nią druga. Ciekawe, jak to wygląda... Otrząsnąłem się ze swych myśli, dopiero wtedy, kiedy usłyszałem głos Helen, mówiący kilka słów:
- ...a teraz, zgodnie z planem dzisiejszej akademii, zaśpiewa dwójka uczniów klasy szóstej. Jeden z nich, to uczeń wybitnej szkoły przy ulicy Rollinghton Two Street. Oklaski, dla Remusa Lupina i Syriusza Blacka!
Drgnąłem, jak kolnięty sporą szpilką. Helen wypchnęła mnie na środek, po chwili dołączył do mnie Black, po serii mocnych, wyniosłych kroków. Stanął obok, podałem mu mikrofon. Skinął mi lekko głową w podziękowaniu i odwrócił się w stronę masy homo sapiensów. Odwróciłem się w stronę antresoli, machnąłem ręką, by Christian zapuścił muzykę. Już tam był, tak, jak powinien, swoją drogą.... I... Zamarłem. Hej, gdzie ta delikatna, początkowa muzyka fletów?! Tylko jakieś wybuchy i gitara?.... Syriusz parsknął rozbawiony i zaczął śpiewać:
-Mamo, wszyscy zmierzamy do piekła,
Mamo, wszyscy zmierzamy do piekła.
Piszę ten list, życzę Ci jak najlepiej,
Mamo, wszyscy zmierzamy do piekła.
Oh, więc, teraz,
Mamo, wszyscy umrzemy.
Mamo, wszyscy umrzemy,
Przestań mnie pytać, niezniósłbym widoku Twych łez...
Mamo, wszyscy umrzemy.
Z głupią miną, chcąc nie chcąc, przyłączyłem się do niego. Znałem tą piosenkę, usłyszałem ją kiedyś przypadkiem. Spodobała mi się, to zacząłem jej słuchać... Z moim, no cóż, delikatnym głosem, huknęły elektryczne. Ciężko było mi się przebić przez ten ryk, więc musiałem się wydzierać.
- I kiedy odejdziemy, nie obwiniaj nas, yeah.
Pozwolimy płomieniom, by nas oszyściły, yeah.
Uczyniłaś nas, oh, tak sławnymi.
Nigdy nie pozwolimy Ci odejść,
Ale jeśli odejdziesz, nie wracaj do mnie, moja kochana.
Muzyka stała się delikatniejsza, znów się uspokoiło, grało lżej. Mogłem więc spuścić z tonu, posłusznie śpiewałem dalej.
- Mamo, wszyscy jesteśmy pełni zakłamania.
Mamo, chcieliśmy oderwać się od ziemi,
A teraz, oni budują trumnę twoich rozmiarów,
Mamo, jesteśmy pełni zakłamania.
Doszły nowe instrumenty, wzmocniło brzmienie, ale nadal było dosyć spokojnie. Black dołączył się do mnie, śpiewaliśmy razem. Jak on to robi, że nie ma z tym problemu? Wątpię, czy mnie w ogóle słychać, mimo, iż mam mikrofon w dłoni! W refrenie znowu mocne gitary:
- Eh, Matko, co wojna zrobiła z moimi nogami i językiem?
Powinnaś była podźwignąć małą dziweczynkę,
Ja powinienem był być lepszym synem,
Jeśli Ty, możesz pielęgnować zarazę,
Oni mogą pozbyć się jej natychmiast.
Powinnaś była być,
Ja powinienem był być lepszym synem.
I kiedy odejdziemy, nie obwiniaj nas, nie.
Pozwolimy płomieniom, by nas oczyściły, yeah.
Uczyniłaś nas, oh, tak sławnymi.
Nigdy nie pozwolimy Ci odejść.
Powiedziała: "Nie jesteś moim synem
za to, co zrobiłeś. Oni znajdą
miejsce odpowiednie dla Ciebie
I tylko chcesz wyjaśnić swoje zachowanie, skoro odchodzisz,
a skoro odchodzisz, nie wracaj do mnie, mój kochany"
To prawda.
Syriusz śpiewał teraz sam. Muszę przyznać, że pasowała do niego ta muzyka. Zupełnie jakby sam się obracał w tych klimatach. Przymknął oczy, lekko odchylił głowę, i przytupując sobie do rytmu, zawzięcie wyrzucał z siebie kolejne wersety.
- Mamo, wszyscy zmierzamy do piekła,
Mamo, wszyscy zmierzamy do piekła,
To naprawdę całkiem przyjemne
Pomijając smród
Mamo, wszyscy zmierzamy do piekła.
Dźwięki gitary mocno grały, donośnie huczały, głos Syriusza bez problemu się przez to przebijał. Może zdaje mi się tak dlatego, że ja stałem obok niego?...
-Mamo! Mamo! Mamo! Ohhh!
Mamo! Mamo! Mamo! Maa...
Zanuciłem delikatnie, zgodnie z tym, jak to powinno być. Po dwóch linijkach piosenki, dosyć ryczącym tonem, zagłuszył mnie Black. I dobrze, bo zaczynałem już chrypnąć.... - I gdybyś nazywał mnie swoją najdroższą
Może zaśpiewałabym ci piosenkę...
- Ale jest cholerstwo, które zrobiłem z tą pieprzoną spluwą, mogłabyś sie zapłakać...
Zgodnie nabraliśmy powietrza i donośnie huknęliśmy końcówkę piosenki. Rytm dobry do zatańczenia walca... Oboje kiwaliśmy się zgodnie na piętach, przerzucając ciężar ciała z jednej stopy, na drugą:
- Jesteśmy przeklęci po tym wszystkim.
Przez los i ogień upadamy.
Jeśli możesz zostać, pokażę Ci drogę,
By powstać z popiołów, do których upadłeś.
Poprowadzimy, poprowadzimy!
Gdy nasi bracia ze skrzydła, są nieobecni, gdy nasi bracia ze skrzydła, są nieobecni....
Więc wznieś wysoko swój kieliszek
Za przyszłość oddamy życie!
Powstań z popiołów, do których upadłeś...!
Chyba skrzypce jeszcze chwilę delikatnie nuciły, gdy nagle, umilkło wszystko. Na sali panowała głucha cisza, oboje ciężko oddychaliśmy. Słychać było jedynie tłukący się o szyby deszcz, zawodzący za murami budynku wiatr, ustawiczne grzmienie. Rozległo się pojedyncze klaskanie jednej osoby. Obejrzałem się. Ten z okienka. Uśmiechał się głupio, wyraźnie z czegoś zadowolony. Jakby z siebie?... Black przejechał sobie palcem po szyi wskazał na niego z grobową miną. Do okularnika dołączyły się kolejne osoby, po chwili, klaskała cała sala. Przysunąłem się do Blacka.
- Znasz go?
Wskazałem na tego, co pierwszy nam zaskandował rytmiczne uderzanie o siebie dłoni. Kiwnął głową.
- James Potter, mój daleki kuzyn. - coś mi zjechało na dno żołądka, tylko nie wiem, dlaczego.... - Sądząc po jego kretyńskim uśmieszku, podmienił płyty... Bo to nie była ta piosenka, co ją mieliśmy zaśpiewać.
Pokręciłem głową z niepewną miną. Zgodnie z życzeniem pani Smith, wzięliśmy się za ręce i ukłoniliśmy prawie do samej ziemi. Wyprostowaliśmy się i puściliśmy swoje dłonie. Odkręciliśmy się i ruszyliśmy ku zejściu ze sceny. Dostrzegłem moją mamę. Uśmiechnęła się do mnie szeroko, uniosła do góry kciuk. Mimo to, widziałem wyraźnie, że była zaskoczona. A ja to co mam powiedzieć?.... Gardło mnie teraz boli! Zniknęliśmy za czymś, w rodzaju kulis. Black docisnął Jamesa do ściany, niby w groźbie. Widać jednak było, że mu wesoło.
- Zabiję cię, Potter! Co to za pomysły, żeby nam tu jakiś metal kazać śpiewać?!
Puścił jego koszulę, odsunął się na trzy kroki. James roześmiał się głośno, chwytając za brzuch.
- Szkoda, że nie widzieliście swoich min, kiedy usłyszeliście pierwsze dźwięki.... Zwłaszcza ty... Eee... Lupin?...
- Po prostu Remus.
Uścisnęliśmy sobie dłonie, dla zasady, Potter mruknął: "James". Przysiedliśmy na skrzyni, stojącej w korytarzu. Przez nią właśnie, musiałem skakać na wuefie. Kiedy nie mogłęm się na nią wdrapać, Black zarechotał tak, że słychać go na sali było na bank. Przegadaliśmy całe przedstawienie tych glutów.
Siedzieliśmy, patrząc z boku na rozgrywaną akcję, Potter, co chwila rzucał jakiś komentarz, na który Syriusz, raz po raz, parskał ironicznym śmiechem. Eh... Czyżby to byli ci, co mają mnie ukarać za brak wiary? Ironiczny Lucyfer, patrzący na wszystko z chłodną ironią to Black. A Belzebub, o diabolicznych pomysłach, to Potter. Nie no, odchyla mi. Oboje zaczęli mi opowiadać o swoich wyczynach w szkole. Patrzyłem na nich z nietęgą miną. No, nieźli mi się znajomi trafili... Do mojej świadomości dotarł melodyjny głos Helen:
- A teraz, zapraszam wszystkich uczestników akademii, na salę. Szybciutko, szybciutko!
Zsunęliśmy się z Blackiem z siedziska i ruszyliśmy na scenę. Stanęliśmy obok siebie, ja między Lilką i Syriuszem. Chwyciliśmy się wszyscy za ręce i zgodnie nabierając powietrza, zaśpiewaliśmy, przy delikatnym akompaniamencie dzwonków:
-Sto lat, sto lat niech żyją, żyją nam,
Sto lat, sto lat niech żyją, żyją nam!
Jeszcze raz, jeszcze raz,
Niech żyją, żyją nam, niech żyją nam.
Niechaj kochanym rodzicom zawsze słońce świeci,
zawsze słońce świeci,
I by zawsze się cieszyli ze swych mądrych dzieci,
I by zawsze się cieszyli ze swych mądrych dzieci!
Nauczycielka od muzyki, podeszła do nas z wielkim koszem pełnym kwiatów. Każdy wziął po dwa, dla każdego rodzica. Mnie trafiły się ulubione mej rodzicielki. Pięć minut później, kiedy rozdanie zielska się zakończyło, zacząłem się pilnie rozglądać. Mam mi gdzieś wsiąkła z ojcem... Z tulipanami w ręku, odszukałem mamę. Stanąłem przed nią i spojrzałem jej w oczy. Uśmiechnąłem się lekko i wspiąłem na palce, by objąć ją rękami za szyję. Ucałowała mnie w policzek.
- Wszyskiego najlepszego, mamo.
Mocniej mnie uścisnęła, w uchu usłyszałem jej cichy, lekko drżący, chyba od wzruszenia, szept:
- Kocham cię, syneczku...
Do napisania, moi drodzy czytelnicy....
Komentarze:
Aleksa Wtorek, 02 Czerwca, 2009, 11:18
Jeeej... dzieki za dedyk ;d
Swietna notka, tylko zastanawia mnie jedno: skad na mugolskiej akademi wzial sie James i Syriusz?
Czekam na ciag dalszy ;p
Pozdrawiam i caluje ;]
Selena Wtorek, 02 Czerwca, 2009, 21:05
Czy ja już pisałam, jak świetnie piszesz? Ale zgadzam się z Aleksą: skąd w mugolskiej szkole wziął się Syriusz, który jest czystej krwi czarodziejem? Zapraszam do Neville' a i Hermiony i pozdrawiam!
Felion Wtorek, 09 Czerwca, 2009, 14:08
super
najbardziej podobają mi się pamiętniki które ty prowdzisz.